Nie było się co
czarować, sytuacja należała do tych z gatunku tragicznie chujowych. Ja
siedziałam na Ziemi (no w chwili obecnej na Vestalii, ale nie czepiajmy się
szczegółów), Wojownicy – a raczej część z nich – znajdowała się na łasce chorej
na łeb dziewczyny oraz neathiańskiej łączności, Gundalia dalej sobie szaleli, a
wojna trwała. Cudownie, chyba życie uznało, że póki co było za spokojniem, więc
czas rozkręcić jakiś balet. Żebym się kurwa przypadkiem nie zanudziła! No
dzięki za troskę, idź w cholerę!
Objęłam dłońmi
ciepły kubek z gorącą czekoladą, napawając się jej kojącym aromatem. Jednak
nawet ten wspaniały zapach nie był w stanie odgonić ode mnie ponurych myśli,
przez które mocno zacisnęłam palce na cienkiej ceramice.
– Zawsze lubiłaś niszczyć rzeczy przez złość, ale kubek to
oszczędź, niewinny – mruknął chrapliwie Helios z nutką uszczypliwości.
Spojrzałam na niego
spod byka. Z wszystkich, którzy przeżyli cyrk z Zenoheldem, akurat ten jaszczur
uległ najmniejszej przemianie emocjonalnej. Jedynie przestał uznawać Wojowników
za wrogów i wyzywać Drago na pojedynki przy każdym spotkaniu. A tak to pozostał
złośliwym i pewnym siebie bakuganem nawet w formie kulistej.
– Sorki, nie pomyślałam, że to może być twoja wanna – odparłam,
unosząc kącik ust.
Helios nie zdążył
odbić piłeczki, bo do rozmowy dołączył Fludim.
– Wymyśliłaś już, co robimy w kwestii Heather?
Przerwałam bitwę na
wzrok z jaszczurem i westchnęłam, opierając policzek o dłoń.
– Lecenie tam w tym momencie nie ma sensu, bo ani nie wiemy,
gdzie jest Dan, Marucho czy ta cholerna Heather. Zresztą Neathianie raczej nas
miło nie potraktują, jeśli znikąd się u nich pojawimy – Odchyliłam się na
krześle. – Tyle dobrze, że udało się ostrzec Wojowników.
– Proszę, proszę, wreszcie zrezygnowałaś ze spontana? –
spytał Keith, wchodząc do kuchni. Wracał z łazienki, gdzie zmywał z rąk jakiś
smar, którego użył do podrasowania komunikatora.
– Nie, tylko patrzę na to logicznie. Wtedy przynajmniej wiedziałam
dzięki Sheen, gdzie jest pałac Gundalian i mniej więcej jego rozkład, a o
Neathii nie wiem nic.
Vestalianin
przeszedł koło mnie i uruchomił jedną płytkę kuchenną, której brzegi stały się
neonowo czerwone. Położył na tym garnek chyba z makaronem i dopiero potem
usiadł koło mnie.
– Później postaram się jeszcze raz skontaktować z Danem, o
tym jak im poszło – mruknął.
– Powinnam z nimi polecieć. Pewnie też bym nie tak szybko
zauważyła manipulacje Heather, jednak z mocą... – Zagryzłam wargę, pokręciłam
głową i podniosłam kubek.
Ostrzegłam ich,
lecz w środku czułam, że to za mało. To nie było wszystko, co mogłam dla nich
zrobić. Oni mnie raz uratowali, a ja... Mogłam się usprawiedliwić próbą
ustabilizowania sobie życia, obudowywaniem relacji z bratem i zwyczajnym
pragnieniem spokoju, ale i tak...
– Wiesz, że nie masz się o co obwiniać? – szepnął Keith
wprost do mojego ucha.
Zrobił to tak
niespodziewanie, że instynktownie odskoczyłam na lewo. Krzesło zachybotało się
niebezpiecznie i gdyby blondyn nie złapał oparcia, leżałabym na podłodze ubabrana
płynną czekoladą od stóp do głów.
– Ostrzegaj na przyszłość – jęknęłam, przykładając dłoń do
karku. Jeszcze dmuchnął we mnie takim zimnym powietrzem!
Rozległo się
ziewnięcie. Helios podleciał do swojego wojownika i usiadł na jego
przedramieniu.
– Heh, jednak teraz łatwiej cię zawstydzić, ludzka samico –
zaśmiał się.
Najpierw Keith i
jego koszula, teraz jaszczur z durnymi gadkami. Oni naprawdę się świetnie
dobrali, w dokuczaniu byli nie do pobicia! Przynajmniej na Vestalii, bo na
Ziemi ich przeciwnikami byli bracia Rendich.
– Idź się wykąpać do kubka – prychnęłam i spojrzałam na
Keitha. – Tak, wiem, ale to nie zmienia faktu,
że mam lekkie wyrzuty, iż z nimi nie poleciałam.
– Po tej akcji na Gundalii bym się nie wychylał – odparł. –
Narazie poczekajmy na informacje od nich.
– Tylko co jak będą złe? – Fludim jako mistrz motywowania i
optymizmu musiał dodać coś od siebie.
– Wtedy spontan.
Fermin zerknął na
mnie z ukosa i dał prztyczka w nos. Zawyłam żałośnie i kopnęłam go w kostkę.
– Jak dzieci – skomentował Helios.
– Zobaczymy, co wtedy zrobimy – powiedział z naciskiem na
pierwsze słowo Keith, olewając swoją jaszczurkę.
– Siedzieć na du... Ej – Wciągnęłam powietrze nosem i
zmarszczyłam brwi. – pachnie spalenizną.
– Kurwa! – Keith zerwał się z krzesła i pobiegł ratować
kolację, z której pewnie został już sam węgiel.
Uśmiechnęłam się
pod nosem. Niektóre rzeczy się nie zmieniały.
Fermin podczas
akcji ratunkowej, co jakiś czas rzucał przekleństwami. Słuchałam tego ze
spokojem, patrząc na niego przez ramię. Powiedziałabym mu, że to karma za numer
z koszulą, ale uznałam, że zirytowany Keith wymachujący zieloną szmatką może
być nieprzewidywalny.
Ogólnie zrobiło się
luźno, pomijając czarny dym przy suficie i syki Keitha. Nagle rozległy się piski
domofonu, jakby ktoś w chaotycznym tempie wciskał cyferki, mając nadzieję, że
tak trafi na hasło. Wyszłam na korytarz, akurat w momencie gdy drzwi się
rozsunęły i do środka wpakowała się Reinare. Jak zawsze efektownie, niemal
rozbijając sobie głowę o szafkę na buty i dysząc niczym ranny pies. Nawet nie
odgarnęła włosów z twarzy, tylko ruszyła do przodu, nie zrzucając butów.
– Oooi, Keith, potrzebuję ... – Wreszcie mnie zauważyła,
przez co zamilkła i zrobiła duże oczy. – O jak słodko, że tu jesteś, Jess!
– Problemy ze wzrokiem? – spytał Keith, wychylając łeb przez
drzwi.
Rei pokazała mu język,
a mnie coś tknęło. Znałam ją krótko, ale miałam wrażenie, że dziś brakowało w
niej jakieś takiej...radości życia? Albo przez to, że sama miałam średni humor,
uznawałam, że wszyscy byli dziś dziwni, dzięki serdeczne mózgu.
– Hejka, Rei. Coś się stało? – spytałam.
– Ehh, więc nie jest to dobra rzecz – walnęła prosto z
mostu, po czym sięgnęła do przepastnej kieszeni swojego białego płaszcza i
wyciągnęła z niej jasną kopertę. – Pan Vamkil prosił, by ci to szybko
dostarczyć.
Wujek? Sięgnęłam po
kopertę. Vestaliańskim alfabetem było wypisane „Jessica Elevenor”. Brak mojego
drugiego nazwiska. Przełknęłam ślinę i rozerwałam papier, wyciągając listy. Na pergaminowej
karce było napisane:
„Uprzejmnie radziłbym
Pani pozostać neutralnym wobec konfliktu między Gundalią a Neathią. Nasz
miłościwy władca Barodius – sama wolałby, by stosunki między naszymi planetami
nie stały się wyjątkowo napięte.”
Zacisnęłam dłoń,
wpatrując się w czarne litery. Brakowało podpisu, jednak to nie był teraz
najważniejsze. Nie trzeba było być geniuszem, by wyczytać niemą groźbę. Jeden
zły ruch i Vestalia zostanie wplątana w ten głupi konflikt.
– Jess? – odezwał się zaniepokojony Fludim.
Wzięłam głęboki
wdech. Nie chciałam porzucać Wojowników ani wciągać Vestalii w wojnę, więc potrzeba
furtki, która rozwiąże ten problem. A kto lepiej się zna na wynajdywaniu takich
rzeczy niż kilkuset letnia Reiko dawna
królowa?
****
Stopy Coredema
uderzały ciężko o ziemię, powodując, że ta drżała podobnie jak ciało bakugana.
Jednak Jake nawet nie tego nie odczuwał, będąc zbyt pochłoniętym zadaniem,
które otrzymał od Marucho. Odebrali połączenie od zdenerwowanego Dana z
informację, że Heather może mieć złe intencje wobec Neathian, więc blondynek
poprosił go o sprawdzenie, co się działo z dziewczyną.
On sam nie do końca
wiedział, co sądzić. Z jednej strony nie znał jej i nie wyglądała na taką, co
chciałaby z nim zawierać bliższą znajomość, lecz z drugiej czy naprawdę
zadałaby sobie tyle trudu i nawymyślała tyle kłamstw, tylko by się tu dostać? A
może była jakimś spiskowcem przysłanym z Gundalii?
– Czym się tak zadręczasz, Jake? – zapytał jego bakugan.
– Myślę tylko o tym, co tam zastaniemy – odparł.
– Zaklinajmy los, by to okazało się jedynie niesłusznym
przypuszczeniem.
Vallory przytaknął,
lecz gdy uniósł głowę, poczuł, że czas wokół zaczyna zwalniać. Kryształy lodu,
w których Marucho uwięził Strikefliera Airzela zniknął podobnie jak sam
bakugan. Dodatkowo wkoło nie rozlegały się odgłosy bitew. Trwała złowieszcza
cisza przerywana od czasu do czasu skrzeczeniem ptaków.
Gdy dotarli na
miejsca zastali widok, którego pragnęli uniknąć. Ujrzeli rozgromiony oddział
neathiańskich sił, rozorane pole bitwy, połamane drzewa.
– Kapitanie Elright! Chłopie, żyjesz?! – wrzasnął Jake,
pędząc na złamanie karków do żołnierzy.
Neathianin, który
akurat pomagał się podnieść jednemu ze swoich podwładnych, skinął głową. Na
jego policzku widniała świeża szrama.
– Udało nam się pokonać siły Airzela, lecz – Twarz kapitana
spowił cień. – Heather nas zdradziła.
– Czyli Marucho miał rację – mruknął Jake, czując, jak na
serce pada mu ciężar. – Powiedziała coś?
– Nie. Widziałam tylko, że koło niej stał Airzel. Jeszcze
gdyby to była Kazarina, to istniałaby możliwość, że użyła swojej hipnozy. –
Elright otrzepał rękawy munduru z ziemi, zagryzając zęby. Był wściekły na
siebie, że dał się podejść z zaskoczenia. – Lecz tutaj widzę tylko jedno
wyjaśnienie.
Vallory wyjaśnił
Neathianowi powód swojego przybycia, po czym zaczął szukać komunikatora, by poinformować
Marucho, iż Heather naprawdę była zdrajcą. W końcu Jake wyciągnął poręczny brązowy
kryształem, który posiadał jedynie guzik do uruchamiania holograficznego ekranu.
Wcisnął go i zaczął przewijać palcem, szukając imienia blondynka.
– Kiedy dostaliście tą wiadomość? – spytał Elright.
– Z pół godziny temu zadzwonił Dan. Ale nie powiedział skąd
to wie.
– Ojoj, czyli już ktoś mnie rozszyfrował? – sztucznie
zmartwiony głos Heather rozległ się za nimi.
Odwrócili się jak
jeden mąż. Dziewczyna stała kilka metrów dalej, a koło niej w splotach wił się
wąż Darkusa, który przyglądał się Coredemowi z głodem w oczach. W ciągu dalszym
miała na sobie strój Rycerzy Zamkowych, co sprawiało, że krew Elrighta wrzała.
Symbol ich narodowej dumy noszony przez kogoś takiego! Czy można było doznać
większej zniewagi?
Heather uśmiechnęła
się jadowicie, jakby wiedziała, jakie myśli przebiegały przez głowę kapitana.
– Cóż, może to Nathan się wygadał albo na Ziemi pozostał
ktoś z większym iq niż wasze – Wzruszyła ramionami.
– Jak mogłaś! Mistrzunio Dan ci zaufał! – krzyknął Jake.
– Bo miał, tępy strzale.
Vallory zacisnął
pięści. Heather rozłożyła ręce.
– Jest naiwny, to jego wina!
– Jesteś szpiegiem Gundalian, prawda?! – syknął. – Gdy plan
Rena zaczął się sypać, pojawiłaś się ty.
Brwi dziewczyny podjechały
pod same czoło, po czym zaśmiała się.
– Nie robię z takich pobudek jak pragnienie wygrania wojny.
Zresztą pochodzę z Ziemi.
– Więc czemu? – spytał już lekko skołowany Jake.
– Bo to interesujące! – zawołała. Malinowe oczy zapłonęły
blaskiem, w którym czaił się obłęd.
Jake nie wytrzymał.
Nie rozumiał jej powodów, lecz nie miał zamiaru pozwolić, by po tym co zrobiła,
wszystko uszło jej na sucho. Wyciągnął kartę supermocy.
– Nie myśl, że zdołasz się wywinąć.
Usta Heather
rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
– Och, jesteś taki głupi.
Bowiem ona
wiedziała, że Airzel ich obserwował ze swojego ukrytego w pobliżu statku. A
Jake nie zdawał sobie sprawy, że stał się po raz kolejny jej marionetką.