Raz, dwa, trzy,
unik. Raz, dwa, trzy, zamach. Raz, dwa, trzy, głośny jęk i błysk srebrnych
iskier. Heather miała wrażenie, jakby całe jej ciało poruszało się zgodnie z
krokami jakiegoś tańca. Lawirowała w kurzu i pyle. Gdzieś nad nią syczał
Crueltion, ostrze zdarzały się ze sobą, strzelając na boki ognikami, wrzawa
bitewna przeganiała okoliczne ptaki.
A ona czuła tylko
pot na czole i adrenalinę, która rozpływała się po jej żyłach. Więcej, więcej!
– Sy...Sy... – próbował wymamrotać przez zaciśnięte zęby
Neathianin, który już praktycznie przyparła do ziemi. Została mu jedynie
włócznia, którą trzymał oburącz, próbując odsunąć od swojej twarzy błyszczące
ostrze.
Uśmiechnęła się
szeroko. Z jego ramienia wypływała strużka krwi, która powoli pokrywała coraz
większe połacie białego munduru. Przycisnęła nieco mocniej, na co z gardła
wydobył mu się zduszony okrzyk, a twarz zmarszczyła się w grymasie bólu.
Zachichotała. To była doprawdy piękna mina...
– Było mnie dopuścić do Marucho – mruknęła. – Teraz nikt ci
już nie pomoże, mój drogi.
Prawdą było, że
lubiła sprawiać żołnierzom ból – obu nacjom, cierpieli w końcu tak samo –
jednak chciała zobaczyć coś więcej. Zniszczyć jakiś kolejny symbol. A skoro
Wojownicy czyli taka wielka nadzieja na zwycięstwo, byli tutaj, to aż żal było tego
nie wykorzystać. Tylko ci upierdliwi żołnierzy robiący za obronne pieski.
Zamierzyła się do
kopniaka, gdy w jej bok uderzył mocny strumień wody. Poleciała na plecy, ale
pamiętając treningi, zrobiła kilka fikołków i wylądowała na ugiętych nogach.
Jane Wilson
patrzyła na nią chłodnymi jak zawsze oczami. Heather westchnęła, chwyciła
upuszczoną przy upadku włócznię i zaczęła otrzepywać ją z piachu.
– Tak się zastanawiam – zaczęła, spoglądając na brunetkę i
przechylając głowę nieco w bok. – Dlaczego tu jesteście? Neathia to nie wasz
interes, czyż nie? Czy jesteście jak Wojownicy i bawicie się w wiecznych
świętych?
– Neathia może i nie, ale ty tu nie powinnaś być – odparła
Jane, wzdychając i zaczynając grzebać w kieszeni bluzy. – Dlatego ktoś musi się
tobą zająć – Wyciągnęła kartę.
– Heee... – Zmrużyła oczy. – Ale ciągle gracie fair play,
jakież to miłe...
– Kto tak powiedział?
Poczuła silne
uderzenie w biodro, nim zdołała dobrze się obrócić. Potoczyła się po twardej
ziemi, czując dziwne zimno płynące z miejsca uderzenia, które wyparło jej całe
powietrze z płuc. Pomiędzy kosmykami włosów spostrzegła Jessie, która powolnym
krokiem zmierzyła ku niej. Obejrzała się dookoła. Włócznia wbita ostrzem w
ziemię była za daleko. Nie zdąży po nią sięgnąć, nim szatynka znów ciśnie swoją
mocą. Westchnęła. Szlag.
Podniosła się nieco
chwiejnie i poczuła coś lepkiego na twarzy. Otarła się rękawem i uśmiechnęła
się, widząc czerwoną smugę.
– Na pewno nie jesteście za delikatne w swoich działaniach –
skwitowała. – Co by powiedzieli wielcy Wojownicy na taką przemoc?
– Och, uwierz mi, za wrobienie mnie w bieganie tam i z
powrotem to jeszcze nic – Jessie uśmiechnęła się samymi ustami. Uniosła brew,
podnosząc dłoń, nad którą unosiła się kolejna kula. – To jak? Mam ci nią cisnąć
w głowę czy ładnie z nami wrócisz?
– Cóż za głupie pytanie – roześmiała się rozrzucając ręce. –
Jessie, kochanie, chociaż ty mnie nie nudź. Naprawdę myślisz, że to jakaś groźba?
Zbyt się namęczyłam, by tu dostać, żebyś teraz mi niszczyła zabawę. Crueltion, Taniec
Grzechotnika! – wykrzyknęła, po czym rzuciła się w stronę włóczni.
Tak jak myślała,
Jessie zamierzyła się na nią, jednak Cru był szybszy i uderzył swoim masywny ogonem
tuż przed szatynką, tworząc swoisty mur. Grzechotka na jego czubku zaczęła
powoli dygotać, wydając przy okazji przeraźliwy pisk. Nieważne czy Neathianin
czy Gundalianin czy człowiek czy bakugan, każdy w niemal tej samej chwili zasłonił
uszy, wykrzywiając twarz w bólu.
Heather ujęła
rękojęść włóczni i pociągnęła ją, by wyciągnąć ostrze z grząskiej ziemi. Nie
musiała się nawet oglądać, najszybciej za minutę jakiś żołnierz zdoła się
przyzwyczaić do ogłuszającego dźwięku i użyć ataku. Otrząsnęła włócznię z błota
i obróciła się na palcach, gdy jej wzrok padł na jeden z gundaliańskich statków
i po raz pierwszy od dawna poczuła lekki chłód w dole żołądka.
Nie ufali jej, a
teraz wyglądało, jakby chciała sabotować ich misję. Rzecz jasna miała w nią
głęboko wyjebane, ale jakoś też nie śpieszyła się, by opuścić swój nowy plac
zabaw. Westchnęła, wyciągając kolejną kartę.
– Cru, Trucizna Ciem... – Urwała, gdy w dymie błysnęło fioletowe
światło, a po chwili pojawiła się pięść tuż przed jej oczami.
Heather wypluła
nieco śliny, czując uderzenie prosto w żołądek, po czym podniosła wzrok.
Uśmiechnęła się szeroko, widząc czerwoną szramę na policzku Jane. I znów to chłodne
i pozbawione zawahania spojrzenie. Heather poczuła, jakby stado wyjątkowo
krwiożerczych motyli zaczęło łaskotać ją w żołądku. Rozpacz Neathian była
dobra, rozpacz Wojowników jeszcze lepsza, ale jeśli zdoła złamać ją... Przejechała
językiem po wardze. Tak, musiała to zrobić. Takiej maski jeszcze nie udało jej
się zniszczyć.
– Wracać – Słuchawka w jej uchu podała rozkaz wydany
wściekłym i szorstkim głosem.
– A było tak miło – mruknęła, blokując drugie uderzenie
przedramieniem. – Pobawimy się następnym razem, prawda? – Mrugnęła. –
Crueltion! – przywołała bakugana i nim Jane miała szansę na reakcję, zniknęła
jej sprzed oczu.
Otworzyła oczy,
słysząc znajomy stukot silników. Żołnierze jeden po drugim zjawiali się,
zapełniając hol. Odeszła w pobliże drzwi wyjściowych i osunęła się powoli po
ścianie. Podniosła dłoń i dotknęła nią twarzy. Policzki ją paliły.
– Dobrze się bawiłeś, Cru? – spytała, owijając palca wokół
włosa.
– Brakowało mi tego – mruknął bakugan. – Było dobrze, ale...
– Ale chcesz więcej – dokończyła i spojrzała z rozmarzeniem
w sufit. – Też chcę więcej zabawy. Zetrzeć ich. Zniszczyć.
Choć nawet nie byli
jej wrogami.
****
Nie miała pojęcia,
ile czasu upłynęło, od kiedy schowała się w najczarniejszym kącie statku. To
równie dobrze mogło być dziesięć minut, pół godziny jak i cała godzina. Nie
obchodziło jej to, bo tylko jedna rzecz gościła w jej umyśle. Spaprała
wszystko. Osłona dalej stała, a mistrz Gill nie zyskał wszystkich potrzebnych
danych.
Oczywiście, skąd
miała przewidzieć, że niczym książę na białym koniu z krzaków wyskoczy ten Kuso
ze swoim parszywym jaszczurem? Jeszcze ten Dragonoid miał same wypasione
supermoce, ewoluował dzięki Żywiołowi, wiadome było, że nie miała z nim szans.
Każdy by to zrozumiał, poklepał ją po głowie i zapewnił się będzie lepiej.
Oprócz Zgromadzenia
Dwunastu. Tam każdy był bezwzględny i okrutny, jednak Gill bił wszelkie rekordy.
Był skończonym sadystą. Aaa! Złapała się za głowę. Co teraz? Wkurzyła go, więc
jej nie ochroni, a jeśli on tego nie zrobi, to była stracona.
– Mamy jeszcze jedną rzecz! – odezwał się nagle Contestir,
jakby wyczuwając negatywne myśli od swojej partnerki.
– He? – Zmarszczyła brwi.
– Niby jaką? Spierdoliłam po całości, nie widziałeś, jaki był wściekły?!
Myślałam, że rozerwie mnie żywcem na kawałki!
– Twoja przemiana – odparł bakugan. – Jeśli odpowiednio to
wykorzystamy i dzięki niej się przysłużymy Gillowi, zyskamy sobie jego
wdzięczność.
Zenet poczuła,
jakby zrobiło jej się nieco lżej. Tak, Constestir mówił z sensem. To była ich
ostatnia deska ratunku.
Kwadrans później
zaczęła się zastanawiać, czy to jednak nie będzie gwóźdź do trumny. Po jej
rozmowie z Gillem, a właściwie rozmowie jej bakugana z Mistrzem, bo ona była
zbyt zajęta staraniem się, by nie zemdleć, udało się im uzyskać jeszcze jedną,
ostateczną szansę. I może skakałaby z radości pod sufit, gdyby nie fakt, że
teraz musiała w formie Nurzaka stanąć oko w oko z Kazariną i wydrzeć z niej
jakiekolwiek plany.
Kazarina była przerażająca, a chwilami wręcz
przewyższała swoim okrucieństwem Gilla. Zenet kilka razy miała okazję ujrzeć
jej laboratorium i stanowczo dziękowała opcji, by tam skończyć. Ponadto
Kazarina była cholernie inteligenta. Zauważy, że coś jest nie tak i koniec.
Gill się wyprze, że to był jego pomysł, Barodius oskarży ją o zdradę i pozamiatane, nie ma jej.
Lekko zadrżała, na
co Contestir syknął z dezaprobatą. Żołnierze stojący na warcie nie zdawali się
być nią zainteresowani, ale jaką miała pewność? A co jak Kazarina już coś
podejrzewa i szykuje pułapkę?
– Uspokój się, dobrze nam idzie – szepnął bakugan. – Skup się.
Skinęła nieznacznie
głową i wkroczyła przez rozsuwane drzwi do sterowni, gdzie siedziała Kazarina i
przyglądała się jej, znaczy Nurzakowi, spod uniesionej brwi.
– Wybacz, że zawracam ci głowę, ale musimy porozmawiać –
powiedziała Zenet jak najpewniej potrafiła.
– Hm? Więc mów szybko, o co chodzi – zażądała Gundalianka.
– Więc... – Zenet rozpaczliwie szukała odpowiednich słów w
głowie. – Czy myślałaś już o tym?
– Tym? – Kazarina uniosła kącik ust w krzywym uśmiechu. –
Czyli czym?
– Noo, o naszej niedawnej rozmowie – odparła Zenet,
zaklinając, by to coś dało. Pot ciekł już jej ciurkiem po karku, a ledwo
zaczęła.
– Czemu pytasz? Mówiłam, że się zgadzam – Kazarina wzruszyła
ramionami i zmrużyła prawą powiekę.
– No tak, ale chciałem się upewnić.
– Właściwie to po co tu przyszedłeś? – spytała Kazarina.
Zenet na sekundę
straciła głowę. Co miała odpowiedzieć? Nie miała pojęcia, jakie tematy wspólne
mogliby mieć ona z Nurzakiem. Na szczęście Gundalianka ciągnęła dalej, nie
czekając na odpowiedź.
– Dopadły cię wątpliwości i zamierzasz się wycofać? –
zakpiła.
– Ja? Nigdy w życiu!
– W takim razie dobrze – Kazarina uśmiechnęła się. – Czyli nasz
plan obalenia Barodiusa uważam za rozpoczęty.
Zenet z całych sił
powstrzymała się, by nie otworzyć szeroko buzi. Obalenie Barodiusa? Nurzak i Kazarina
to planowali?! Rany, bała się, że wróci z pustymi rękami, a tymczasem odkryła
ich największy sekret!
– Owszem. Dlatego do zobaczenia później, Kazarino – odparła i
pożegnała się krótkim skinięciem głowy.
Przez całą drogę
powrotną starała się, by nie skakać z radości. W końcu Nurzak i podskoki jak
zakochana licealistka mogłyby wyglądać dość podejrzanie. Dopiero po ponownym
zjawieniu się na statku Gilla, pozwoliła sobie zmienić postać i zaklaskać z podekscytowania.
– Nie wierzę w to, Contestir! – krzyknęła. – Odkryć coś
takiego!
– Gratuluję, Zenet – pochwalił ją bakugan. – Dobrze ci to
wyszło.
– Zawsze wiedziałam, że mam talent do szpiegostwa –
zachichotała, czując, jak wszelkie stresy i zmartwienia od niej odpływają.
W swojej euforii
nie spostrzegła nawet Heather, która obserwowała ją przez uchylone drzwi od
głównej sali. Na fali radości z odkrycia popędziła ile sił w nogach do mistrza
Gilla.
– Mistrzu, mam! – wykrzyknęła z triumfem, wpadając do
środka.
Niemal na jednym
wdechu streściła mu całą rozmowę. Oczy Gundalianina na chwilę zabłysły.
– Że też Kazarina i Nurzak coś takiego planują – mruknął.
– Prawda? Też nie mogłam w to uwierzyć!
Gill uśmiechnął
się. Gdyby Zenet nie była tak oszołomiona ostatnimi wydarzeniami, to może
dostrzegłaby, jak przerażający i okrutny był to uśmieszek. Lecz zamiast tego
również wyszczerzyła zęby.
– Bardzo dobrze się spisałaś – pochwalił ją, zniżając głos
niemal do szeptu.
– Dziękuję, mistrzu! To jaka jest moja kolejna misja?
Podniosła głowę i
spojrzała na Gundalianina. Uśmiech zamarł jej na ustach, a krew w żyłach zdała
zamienić w lód, kiedy spostrzegła czerwone promienie skaczące po palcach jego
prawej dłoni. W oddali rozległ się ryk jej bakugana.
Nie...Dlaczego...
Nim zdołała drgnąć,
szkarłatne promienie wystrzeliły prosto na nią. Zacisnęła powieki.
– Za co?! – zdołała krzyknąć,
nim czerwień objęła ją z każdej strony i pochłonęła.
Przecież dobrze się
spisała...
****
– Kurwa – wyrwało się Heather, gdy strumień czerwieni
ugodził w Zenet.
Poszła za nią z
czystej ciekawości, czemu ta idiotka była taka radosna. Jakieś spiski mało ją
obeszły, ale bezwzględność Gilla już bardziej. Zmiótł ją z drogi niczym
zwiędniętego liścia i nawet przy tym nie mrugnął. Z jednej strony stracił
przyzwoitego szpiega, ale z drugiej czy Zenet umiałaby utrzymać język za
zębami? Paplała w końcu za pięć osób.
Zmarszczyła brwi i
potrząsnęła głową, Po co myślała teraz o niej? Powinna raczej pomyśleć, jak unikać
Gilla. Chciała wrócić do miejsca, gdzie byli żołnierze, gdy poczuła uścisk na
ramieniu, który niemal wbił ją w podłogę. Zaklęła w myślach. Pierdolona
ciekawość.
Mimo to podniosła
wzrok i spojrzała prosto w oczy Gundalianina. Ten uniósł brew na jej brawurę.
– Dalej nie wiem, na
co ty właściwie liczysz – mruknął. – Jednak tutaj żadne twoje gierki się nie
udadzą – Spojrzał przez ramię. – Bez znaczenia kim jesteś.
Po tych słowach ją
puścił i odszedł. Heather przez moment wpatrywała się w falujący postrzępiony u
dołu płaszcz, po czym też ruszyła w swoją stronę. Podeszwy jej butów odbijały
się głośno od posadzki.
– Heather? – Cru spytał z lekkim niepokojem, widząc, jak
drży jej warga.
Nagle przystanęła i
zaczęła chichotać. Odchyliła głowę nieco w tył, zakrywając dłonią usta, by
dźwięk aż tak się nie niósł.
– Bo czy to nie ciekawe? – wydusiła, nabierając powietrza. –
Myślał, że również interesują mnie ich spiski. Że dbam w jakimś stopniu o
cokolwiek. A ja nie jestem Zenet. Będę z przyjemnością wpatrywała, jak
wykańczają się wzajemnie – Teatralnie otarła łezkę z oka. – To będzie piękny teatrzyk, Cru. Jeden zdradzi drugiego, byle się utrzymać przy władzy. Aż w końcu nie zostanie nic. A cała Gundalia
obróci się w nicość.
****
Generalnie to
miałam ochotę zdechnąć. Nie dość że Heather znów sobie radośnie spierdoliła
sprzed moich oczu, to Jane miała przez nią ranę na policzku i niemiłosiernie
napierdalały nas głowy. Takie supermoce powinny być nielegalne! Słuchając
gadania gościa od fizyki też się męczyłam, ale mogłam usnąć, a tutaj? Przez
moment miałam wrażenie, że reszta mojego mózgu zaraz zamieni się w papkę i
radośnie wypłynie przez ucho.
Najchętniej bym
się położyła i nie wstawała, aż Gundalianie zdecydują się zrobić z buta wchodzę
na pałac, lecz i tak wszyscy skończyliśmy w ogromnym salonie. Siedziałam na
kanapie między Aki, która powoli jadła niebieskie ciasto z iskrzącą się masą, a
Danem będącym na skraju pobicie się z Shunem, bo ktoś zabrał mu jakieś
kiełbaski.
Ta, a teoretycznie
to mieliśmy omówić co dalej. O chuj, a ja miałam powiedzieć laskom, że
zamierzam tu dłużej siedzieć, nawet jak zmieciemy z planszy Heather. Choć
możliwe, że będziemy za nią biegały, aż do końca wojny. Ehhh. Oparłam głowę o
ramię Aki. Czułam się tak wyzuta z sił, że nawet nie miałam siły o tym myśleć.
– Chcesz? – Akane podetknęła mi pod usta łyżeczkę z ciastem.
Otworzyłam
posłusznie buzię, bo niby cukier coś tam pobudza, to może by mój łeb uruchomił.
Choć to dość wątpliwe, bo żeby on się obudził, to raczej trzeba było
drastycznych środków.
Ledwo przełknęłam
zajebiście smaczny kawałek masy, aż drzwi otworzyły się z rozmachem i wkroczył
kapitan Elright z nieokreślonym wyrazem twarzy. Wszyscy wbili w niego wzrok.
Wyprostował się i odchrząknął.
– Dostaliśmy właśnie wiadomość z Gundalii – rzekł.
– Co? – Fabia zerwała się na równe nogi. – Jak przeszła?
– Szyfrowanym kanałem. Posłuchajcie, proszę.
Wyświetlił się
ekran i od ścian odbił się męski, głęboki głos.
– Mieszkańcy Neathii, mówi Nurzak ze Zgromadzenia Dwunastu –
Dan wymienił zdumione spojrzenie z Fabią i Marucho. – Chciałbym bardzo spotkać
sięz waszymi przedstawicielami i omówić warunki pokoju. Będę czekał jutro o
wschodzie słońca na zachodnim krańcu sektora K. Będę czekał.
Wiadomość się
skończyła i zapanowała cisza. Pierwsza odezwała się Shiena.
– Skąd nagle rozmowy pokojowe, skoro ich statki były tu
zaledwie godzinę temu? – Zmarszczyła brwi.
– Co prawda Zgromadzenie rządzi Gundalią, ale żeby tak nagle
wymyślić rozejm – mruknął Elright, trąc palcami brodę. – Coś mi tu się nie
podoba.
– Barodius przecież chce zdobyć Świętą Kulę – zauważył Marucho.
– Więc to pułapka? – zastanowiła się Jane.
– Możliwe, jednak Nurzak wspominał coś o respektowaniu mocy
Kuli podczas naszej walki, pamiętasz Marucho? – spytała Fabia.
Blondynek skinął
głową.
– Więc to jakiś rozłam? Może? – Dan rozłożył ręcę. – Albo Barodius
zmienił plany.
– W cuda bym nie wierzyła – wtrąciłam. – W godzinę chyba
nikt, a zwłaszcza cesarz, nie zmieniłby chyba swojego celu, nie?
– Jak to rozłam, to nasz plan „Dziel i rządź” działa
perfekcyjnie! – krzyknął Akwimos.
– Jednak i tak myślę, że trzeba będzie udać się na to
spotkanie – odezwał się Shun, splatając ręce na torsie. – Musimy tylko zachować
spokój. - Tutaj wymownie spojrzał na
Dana, na co ten pokazał mu język.
– Nawet jeśli to pułapka, to my koncertowo damy sobie radę –
Jake poklepał się po piersi. – Nie mamy nic do stracenia.
– Ja tam myślę, że cała planeta to jednak jest coś – zakpiła
Aki.
Jake zamknął usta
szybciej, niż je otworzył. Zmarszczyłam brwi, słuchając jednym uchem, jak
omawiają, kto pójdzie na spotkanie i jak się zabezpieczą na wypadek pułapki i
się zastanawiałam. Kto to był, że wybrał tak nieludzką godzinę? Nie znam nikogo
kto funkcjonowałby w miarę normalnie o świcie. Choć dobra z tego, co pokazywał
Elright to wyglądał na dość wiekowego, a starsi ludzie to lubią sobie o 6 rano
wstać i pośpiewać z ptaszkami. Może na Gundalii też tak to działało?
– Resztę szczegółów może omówić przy kolacji – zadeklarował Elright,
wyrywając mnie z zamyślenia. – Póki co może niech wszyscy się zrelaksują i
wezmą kąpiele?
Po raz pierwszy
tego dnia, to ja najszybciej dopadłam drzwi wyjściowych.
To ja się odmeldowuję