Obróciłam się i zostałam uraczona widokiem
wyższej ode mnie o jakieś pół głowy dziewczyny. Miała różowe włosy związane w
wysoki kucyk, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, który nieco przypominał
mi wyszczerz klauna z horroru. Dobra, Knight, musisz nauczyć się panować na
skojarzeniami, bo zaraz wszystkich zaczniesz brać za potencjalnie
niezrównoważonych.
Hehe, wiem, że niektórzy zapewne chcą mnie utłuc za taką długą przerwę ^^" Bardzo przepraszam, ale z powodu testów, musiała sobie trochę odpuścić pisanie, a potem wena mi poszła w cholerę i bakugan przestał jarać. Ale spokojnie wracam do formy! Obecnie będzie dużo o przeszłości Vestalii oraz Aki z knującą Heather na boku ^^
Odmeldowuje się!
Mam nadzieję, że następny będzie szybko xD
– Tak, to ja. O
co chodzi? – spytałam, przyglądając się jej uważnie, bo była w stroju, który przypominał
mi mundurek w jednej z prywatnych szkół.
Była ubrana w błękitną koszulę z białym
krawatem, czarną spódnicę kończącą się kilka centymetrów przed kolanem oraz
ciemne buty na niskim obcasie. Do bluzki miała przypiętą broszkę w kształcie
ważki.
– Nazywam się
Reinare i zostałam poproszona przez pana Klausa, by zaprowadzić panien... –
Skrzywiłam się, a ona uśmiechnęła – ...cię do pewnego dżeltemena, który chce
koniecznie cię poznać.
Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia.
Wreszcie jakaś osoba mniej więcej w moim wieku normalnie do mnie mówiła!
Doczekałam się cudu, warto było wyklinać na Starożytnych!
– Jess wystarczy.
Miło poznać, Reinare – wyciągnęłam rękę, ale dziewczynie tylko oczy się
zaświeciły jak bożonarodzeniowe lampki i rzuciła mi się na szyję.
– Reinare Volan,
ale wszyscy wołają na mnie „Rei”, mam dwadzieścia lat, nienawidzę sztywniaków i już cię
lubię! – powiedziała na jednym oddechu, prawie zgniatając mi kark. – Matko,
ulżyło mi. Bałam się, że będziesz jakąś nadętą panienką jak ci z Rady –
przyłożyła ręce do serca i wypuściła powietrze z ulgą.
– Znam ten ból –
Poklepałam ją po ramieniu. Nagle coś mnie tknęło i prawie się zakrztusiłam
śliną. – Zaraz...Volan...jesteś siostrą Lynca?! – wypaliłam, celując w nią
palcem. Reiko by mnie już opieprzyła za złe zachowanie, ale halo mówimy o
Lyncu! Różowej piszczałce, która z pewnością nie była chodzący wulkanem energii
i w dodatku miłym wulkanem!
– Pff, weź! –
Wzdrygnęła się. – Chyba by mnie szlag trafił. Jesteśmy...a nie
przepraszam...byliśmy kuzynostwem. Nasi ojcowie to bracia – Spojrzała na
zegarek, który miała na nadgarstku i podskoczyła, prawie wybijając mi książkę z
ręki. – Jeny, musimy się pośpieszyć, za pół godziny muszę wrócić do roboty! –
Złapała mnie pod ramię i popędziła w stronę wyjścia, energicznie wymachują w
przód i tył drugą ręką.
Niestety potknęła się o próg i wspólnie
poleciałyśmy na Ethana, który szedł ze swoją nieodłączną teczką i wzrokiem
utkwionym w papierzyskach. Reinare złapała go za ramię i pociągnęła na
posadzkę, próbując ratować się przed upadkiem, a ja uraczyłam kochanego pana
sekretarza ciosem kolana w wątrobę. Całą trójką wylądowaliśmy na podłodze i
przykryły nas różnej maści dokumenty. Ja przejechałam na łokciach tuż pod
ścianę, Fludim wytoczył się z mojej kieszeni i zapoznał bliżej ze ścianą, Rei
potoczyła się w prawo, a starszy Grit rozpłaszczył malowniczo na podłodze.
– Co to ma
znaczyć?! – wycedził Ethan, czerwniejąc na twarzy. Spojrzał na mnie złym wzrokiem,
mówiącym, że mi tego nie przepuści i zwrócił się do Reinare. – A ty co sobie
wyobrażasz?! Od kiedy to służba biega tak beztrosko po pałacu? – wysyczał,
podnosząc się i otrzepując swoją marynarkę obszytą złotą nicią. – Nikt cię nie
uczył, jak się zachowywać?
Reinare jednak kompletnie olała jego wrzaski
i złapała się za głowę, błądząc dookoła skonfundowanym wzrokiem. Dopiero po
chwili odzyskała równowagę i spojrzała na niego zniesmaczona, również się
podnosząc.
– Nie ma to jak
krzyczeć na dziewczynę, z którą nie tak dawno świętowało się zakończenie
studiów, co? – spytała z przekąsem, poprawiając przekrzywioną broszkę.
– Jess, czy
możesz mi z łaski swojej wyt...ababww – Zatkałam palcem usta Fludima i
przyłożyłam drugi do warg. Ethan po wypowiedzi Rei potarł nos wskazującym
palcem, a to zawsze zwiastowało niezły cyrk. Ciekawe, co tym razem wymyśli?
– Nie wydaje mi
się, żeby na studia uczęszczała osoba, będącą jedną ze służących. Chodziłem w
końcu do jednej z najlepszych uczelni w kraju – powiedział chłodno, patrząc na
Reinare z góry. Wygiął wargi w ten swój irytujący, pełen wyższości uśmiech,
który sprawiał, że miałam ochotę sprawdzić, jak odbije się mój pierścionek na
jego nosie lub policzkach.
– A nie nauczyli
cię tam trochę szacunku do innych i ogłady? Oraz żeby nie oceniać po pozorach?
A i twoja pamięć też dość szwankuje, skoro nie pamiętasz, że nazywam się
Reinare, jak oni cię tam przyjęli? Po kontaktach? – Uśmiechnęła się, widząc,
jak po twarzy Ethana przebiega cień. – Już pamiętasz?
– Reinare Volan –
powiedział wolno i westchnął. – Wybacz, jestem niezwykle zajęty i nie mam
naprawdę siły do przypominania sobie twarzy dawnych znajomych.
– Haha, nie ma
co przepraszać, Ethan! – Rei zaśmiała się. – I tak opowiem Klausowi, że nic a
nic się nie zmieniasz!
Ethan odchrząknął nerwowo i sięgnął po swoje
dokumenty. Zerknął na mnie.
– Kto jak kto,
ale panienka – prawie wypluł to słowo. – powinna też nauczyć się ogłady.
Uniosłam brew, krzyżując ręce na piersiach.
Fludim, gdyby mógł, to by się najeżył, a tak to pozostało mu tylko świdrowanie
swoim morderczym okiem dziury w głowie najbardziej irytującego Vestalianina w
dziejach.
– Nie chcę
słyszeć tego od kogoś twojego pokroju – odparłam.
Rei ujęła mnie pod ramię, ciągle uśmiechając
się z lekką drwiną, nim Ethan zdążył odpowiedzieć.
– Naprawdę się
śpieszymy, więc pogadacie sobie kiedy indziej. Do zobaczenia, Grit! – Machnęła dłonią
i pociągnęła mnie w kolejny korytarz. Szłyśmy szybkim krokiem, odprowadzane
wzrokiem służacych oraz innych pracowników.
– Jakim cudem
wytrzymałaś z tą amebą na studiach? – spytałam.
– Na szczęście mieliśmy razem tylko rachunkowość i siedział daleko ode mnie – Zerknęła na mnie
przez ramię. – Podziwiam, że wytrzymujesz z nim na posiedzeniach, zrobił się
jeszcze gorszy.
– Podziw raczej
należy się Ace’owi, że z nim wytrzymał tyle lat pod jednym dachem – wtrącił się
Fludim.
– OOOO! – Rei zatrzymała
się i zrobiła półobrót, prawie pchając mnie na ścianę. – Jaki śmieszny bakugan!
Jaka domena?
– Oryginalnie
Darkus, ale dostał jeszcze Haos podczas ewolucji – mruknęłam.
– To tak się da?
– Bardzo rzadko,
nam się udało fartem – powiedział z dumą Fludim.
– Szkoda. A
właśnie! – Rei wygrzebała z kieszeni spódnicy pomarańczowo – czerwoną kulkę. –
To Kasai, chętnie bym was zapoznała, ale to leń i śpi dużo za dnia – wydęła policzki
i postukała kilka razy paznokciem w bakugana, po czym z powrotem go schowała i
westchnęła. – AAA! – krzyknęła nagle, patrząc na zegarek. – Czas nam ucieka!
Jess, biegniemy, Klaus – san jest serio straszny jak się wkurzy, uwierz mi!
Nie miałam nawet szansy spytać, jaki to ma
związek, bo Volan zarzuciła takie tempo, że pomimo kondycji wyrobionej u Vexosów,
z trudem nadążałam. Dobiegłyśmy do wyjścia i wypadłyśmy na podwórze. Koło bramy
czekała już słynna latająca taksówka. Od razu przypomniała mi się ostatnia eskapada nią i zabolał mnie łokieć. Tyle dobrze, że tym razem nie ma ze mną Dana, bo
znów bym zagościła na drzwiczkach.
Wsiadłyśmy, ja do tyłu, Rei koło kierowcy.
Zapięłam na wszelki wypadek pasy, podczas gdy Volan ustalała cel podróży. Silnik zawarczał, lekko zatrzęsło i samochód uniósł
się w powietrzu.
****
Jaką maskę powinna przybrać, by móc bez
przeszkód owinąć sobie Kuso wokół palca i jednocześnie nikt nie nabrał
podejrzeń? Jaką historyjkę opowiedzieć? Bardziej podszytą smutkiem czy gniewem?
Postukała długopisem w zeszyt, ignorując gwar panujący na korytarzu.
Szczęśliwym trafem trafiła na parapet, na którym siedziała jakaś szara myszka, która
na sam jej widok zwiała.
Hmm, a może powinna więcej posiedzieć w
Bakuprzestrzeni i więcej dowiedzieć się o tej całej sprawie? Czy też spróbować
najpierw od Knight? Niee, z nią będzie trudniej, nie wyglądała na tak naiwną
jak Dan. Sięgnęła po puszkę, wyciągnęła zawleczkę i wypiła kilka łyków
energetyka. Zaczęła zapisywać skrótami najważniejsze punkty. Była tak
pochłonięta, że nawet nie zauważyła, jak w stronę jej ręki pędzi plecak. Dopiero
kiedy poczuła mokro na twarzy i koszulce poderwała głowę i zmierzyła wściekłym
spojrzeniem jakiegoś blondyna. Napój cienką strużką ciekł z jej nosa do brody.
– Przepraszam za
niego – Rudy chłopak wysunął się przed blondyna i podał jej opakowanie
chusteczek. – Nathan nigdy nie patrzy, co robi – dodał, szturchając go łokciem
w brzuch.
Heather nawet nie podziękowała, tylko
porwała paczuszkę i wyjęła kilka. Miał facet szczęście, że nie zalał jej
zeszytu, bo niechybnie zapoznała by go ze swoimi adidasami, pomyślała,
– Sorki, mam
nadzieję, że nic ci nie zniszczyłem? – Nathan potarł dłonią kark, szczerząc się
jak debil.
Jednak uśmieszek szybko mu zrzedł, kiedy
omiotła go lodowatym spojrzeniem i cisnęła w niego paczką.
– Następnym
razem chodź z większą gracją niż słoń – syknęła i zeskoczyła z parapetu.
Złapała za torbę, lecz Nathan zagrodził jej
drogę, machając rękami. Uniosła brew, jednocześnie zaciskając usta w cienką
linię. Była już wystarczająco zła, czy ten koleś serio jest tak ślepy i tego
nie widzi?
– Bo jak chodzi o
bluzkę, to mogę ci ją odkupić – powiedział, klepiąc się w pierś. – Masz moje
słowo.
– Nie ma to jak
stracić całą tygodniówkę z roboty przez własną grację, co? – rzucił jego rudy
kolega.
– Spadaj, Roger!
– jęknął Nathan i znów na nią spojrzał. – To jak?
Heather wzięła głęboki wdech i przybrała
swój firmowy uśmiech miłej dziewczyny z sąsiedztwa.
– Największą
przyjemność mi sprawisz, jak się ode mnie odczepisz na jakiś czas –
powiedziała spokojnie, po czym wyminęła chłopaka.
Gdy oddaliła na wystarczającą odległość,
zaśmiała się pod nosem. Co za kretyn, doprawdy. Gdyby miała z niego jakieś
korzyści, to bez wahania skorzystałaby z propozycji odkupienia win, ale
wyglądał jej na zwykłego palanta. Choć miała u niego przysługę, kto wie, czy
jej nie wykorzysta?
Zatrzymała się, czując, jak trybiki jej mózgu
szybciutko pracują. To jest to! Może go wykorzystać, jak będzie potrzebowała
wiarygodnej historyjki dla Wojowników!
Uśmiechnęła się szeroko, otwierając szafkę.
To smutne, nie ma rzeczy do przebrania, więc chyba musi iść do domu, prawda?
Nikt nie będzie się czepiał, ojciec pewnie siedzi u którejś ze swoich kochanek,
a matka bawi się z koleżankami w SPA. Zabawne, często słyszała, że jest
pokrzywdzona, przez to, że rodzice tak często zostawiają ją samą. Miała na ten
temat inne zdanie. Nie była małym dzieckiem, nie wymagała opieki, więc co było
złego w tym, że dawali jej pieniądze oraz kilka porad na kartce? Owszem, czasami
dopadała ją nuda, ale doskonale umiała sobie z nią radzić.
Nie zawracając sobie głowy powiedzeniem komuś
z klasy, że musi iść, wyszła na dziedziniec i ruszyła w kierunku bramy. Szybko
się przebierze i rusza na kolejną wycieczkę do Bakuprzestrzeni. Oby tym razem
owocną w informacje.
****
Powiem wam jedną rzecz.
NIENAWIDZĘ TYCH CHOLERNYCH LATAJĄCYCH
METALOWYCH PUSZEK UDAJĄCYCH TAKSÓWKI.
Pewnie teraz w waszych głowach pojawia się
pytanie: „Ale dlaczego, Jess? Przecież to taki przyjemny środek transportu.” Z
radością wam odpowiem: Spędziłam ponad półgodziny, modląc się do Starożytnych,
wszystkich znanych mi bogów – w tym greckich oraz trzymając się kurczowo
uchwytu przy drzwiach. Czemu? A bo Rei chciała przyśpieszyć, a w rezultacie
włączyła największą prędkość, przez którą nasze żołądki praktycznie zostały
wciśnięte w oparcia siedzeń.
– Dojechaliśmy
do celu – oświadczył uprzejmie robot, zatrzymując auto koło niewielkiej
Zielonej Dzielnicy. Było to określenie na platformy, na których znajdowały się
jeziora, wodospady, lasy, łąki i tym podobne. Unosiły się one nad Velarią. Niektóre były publiczne, a niektóre były własnością prywatną bogatych Vestalian
np. Klaus miał własną Zieloną Dzielnicę.
Z trudem wysiadłyśmy na stały grunt. Nogi
nam się trzęsły, a mój żołądek z trudem powstrzymywał się od zwrócenia
zawartości. Już chciałam paść na kolana i ucałować ziemię, gdy ujrzałam znajome
białe włosy oraz krótką sukienkę pełną kwiatów.
– Co ty tu
robisz, Reiko?! – krzyknęłam, stając jak wryta.
Popatrzyłam na Rei, ale ta wyglądała na
równie zaskoczoną, co ja. Zjawa westchnęła.
– Towarzyszę
panu Falkowi de Vamkil – powiedziała.
Zamrugałam kilka razy. Przez moje myśli
przeleciał obraz twarzy starszego mężczyzny o gęstych, ciemnych brwiach oraz
tego samego włosach zaczesanych na bok.
– Wujek... –
wyrwało mi się.
– Czyli jednak
panienka mnie pamięta – usłyszałam głos, który kojarzył mi się, nie wiadomo
czemu, z przyjemnym trzaskaniem ognia w kominku.
Duża, ciepła dłoń zaczęła targać brązowe
kosmyki, by zaraz zacząć wyciągać z nich liście oraz kawałki gałązek.
– Musi panienka bardziej uważać. Pani Melody
chyba by się zapłakała, gdyby coś panience się stało.
Dziewczynka pociągnęła nosem, po czym podniosła ręce, niemo prosząc,
by ją podniósł.
Łagodny, lekko rozbawiony uśmiech zagościł na opalonej twarzy, po czym
podniósł ją i pozwolił, by małe ramiona owinęły się wokół jego szyi.
– Skąd wiedziałeś, że tu będę, wujku?
Zielone oczy, przy źrenicy przechodzące niemal w żółć, rozszerzyły się w
zdumieniu, ale po chwili pojawiło się w nich zrozumienie.
– Pani Melody również tu uciekała, kiedy się z
kimś pokłóciła.
– Zajmowałeś się też moją mamą, wujku?
- Owszem. Może i nie wyglądam, ale mam
już ponad 50 lat, panienko. Obowiązkiem naszej rodziny zawsze była opieka i
czuwanie nad rodziną królewską. A teraz wrócimy do pałacu i porozmawia panienka
z paniczem Kenjim, dobrze?
Ścisnęło mnie w gardle. Mimo że włosy miał
już siwe i rzadsze, twarz pooraną zmarszczkami, a w ręce trzymał laskę, to był bez
wątpienia on.
– Fufu, naprawdę
panienka wyrosła, panienko Jessico.
– Ty....żyjesz...
– zdołałam wydusić, podchodząc. Nogi miałam jak z ołowiu, bo bałam się, że gdy
go dotknę, to rozpadnie się jak senna mara.
Uśmiechnął się. Oczy zaszły mi łzami, kiedy
przejechałam opuszką palca po jego dłoni. Była ciepła. Żył. Ciągle tu stał.
– Fufu, oczywiście, w końcu moim obowiązkiem
było powitanie panienki po powrocie, prawda?
– No tak –
otarłam łzy wierzchem dłoni i starałam się uśmiechnąć. – Wróciłam, wujku.
****
Ledwo Akane przekroczyła próg szpitala, od
razu owiał ją zapach charakterystyczny dla tego miejsca. Ostry zapach środków
do sprzątania podłóg pomieszany z wodą utlenioną oraz drobną domieszką śmierci.
Przywykła do nienawidzenia tego zapachu.
Zawsze kiedy go czuła, ktoś umierał. Puste oczy Jordana, zimna ręka dziadka,
Jess osuwająca się z wolna na kolana, Jane uderzającą pięścią w ścianę i
krzycząca przez łzy. Zamknęła oczy. Dość, nie chciała tego pamiętać.
Tym razem szpitalny zapach nie sprawiał
przykrości. Wręcz przeciwnie. Był radosny. Podeszła do recepcji. Recepcjonistka
rzuciła jej krótkie spojrzenie i delikatnie się skrzywiła, widząc, że Akane
jest w czarnym topie zakończonym koronką.
– Przyszłam
odwiedzić pana Kamisakiego – oznajmiła, uśmiechając się delikatnie i machając
dowodem osobistym na wszelki wypadek. Gdzieś w oddali usłyszała trzask figurki
rozbijanej o ścianę. Och, jak dobrze znany dźwięk.
– Proszę chwilę
poczekać – Recepcjonistka kliknęła kilka razy myszką. – Leży w sali 406, to na
trzecim piętrze. Tylko proszę go nie denerwować, jest po intensywnym zabiegu.
– Oczywiście –
Akane uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując, że od tej sztuczności drżą jej
mięśnie twarzy. Najchętniej wybuchłaby teraz pełnym triumfu śmiechem. Wreszcie!
Mogła
skorzystać z windy, lecz zdecydowała się na schody. Zaczęła wspinać się na
pierwsze piętro.
– Czemu nie umiesz tego zapamiętać, idiotko?!
Hyyy?! Myślisz, że po jaką kurwę cię karmię, ubieram i tu trzymam?! Byś
przynosiła mi wstyd?!
Zacisnęła mocniej palce na poręczy. Musiała
się uspokoić. Wypuściła wolno powietrze przez nos i ruszyła na drugie piętro.
Świst
porcelanowej figurki tuż przy uchu, a potem głośny trzask. Nigdy jej nie
uderzył. To by zrodziło za wiele pytań i jeszcze ktoś by się zainteresował.
– Póki się tego nie nauczysz, nie dostaniesz
kolacji!
– Ale to jest materiał dla wyższej klasy, po
co....
Kolejny świst. Wachlarz gejszy niemal otarł się o jej skroń.
– Nie pyskuj, mała dziwko! Do nauki!
Żałosny, bezwartościowy, słaby. Sam z trudem
skończył studia i nigdy nie dostał swojej wymarzonej pracy, a zachowywał się
jakby był samym cesarzem. Weszła na pierwszy stopień prowadzący na trzecie
piętro.
Szum
deszczu. Zimne krople spływają jej po twarzy. Przed nią stoi on w płaszczu, w
jednej ręce ma dużą walizkę, a w drugiej parasol.
– Gdzie idziesz? Przecież Sayuri jest chora,
nie zostawiłeś mi pieniędzy na leki!
– Po co miałby ratować ludzkiego śmiecia?
Czuła,
jak wszystkie jej mięśnie zamierają. W głowie miała pustkę.
– Dalej tego nie rozumiesz, idiotko? –
Szyderczy ton przeszył ją na wylot i spowodował, że poczuła suchość w gardle. –
Ty i twoja siostra jesteście bezwartościowe. Mam gdzieś, czy zdechniecie.
Stanęła przed białymi drzwiami z czarnym
numerem „406”. Kilka lat temu wpadła by tu ogarnięta dzikim szałem i zapewne
wyrwała mu z żył kroplówkę zawierającą cenne leki. Teraz chciała po prostu napawać się cierpieniem największego śmiecia, jaki kiedykolwiek stąpał po
ziemi.
Weszła do małego pokoju oświetlanego tylko
przez nocną lampkę. Wychudzony mężczyzna o kilku dniowym zaroście podniósł się
na jej widok. W jego mętnych, szarych oczach błysnął strach. Przyciągnęła sobie
krzesełko i usiadła. Wyglądał jeszcze żałośniej niż go zapamiętała. To dobrze.
Bardzo dobrze.
– Tęskniłeś,
ojcze?
– A...Akane.
– Brawo,
zapamiętałeś moje imię, śmieciu – porzuciła wszelkie serdeczności. Dostrzegła,
jak zerka na guzik do przywoływania pielęgniarki. – Nie próbuj, Knigtowie tutaj
też mają kontakty – skłamała gładko. – Musimy porozmawiać, nie sądzisz? Jak
ojciec z córką.
Hehe, wiem, że niektórzy zapewne chcą mnie utłuc za taką długą przerwę ^^" Bardzo przepraszam, ale z powodu testów, musiała sobie trochę odpuścić pisanie, a potem wena mi poszła w cholerę i bakugan przestał jarać. Ale spokojnie wracam do formy! Obecnie będzie dużo o przeszłości Vestalii oraz Aki z knującą Heather na boku ^^
Odmeldowuje się!
Mam nadzieję, że następny będzie szybko xD