środa, 29 kwietnia 2020

S2 Rozdział 39: Ostatnia szansa ratunku

   Heather nie umiała powstrzymać lekkiego grymasu, kiedy  mocno sznurowała długie buty z grubej skóry. Wieczorne walki pochłonęły dużo jej siły oraz sprawiły wiele nowych zadrapań na skórze, ale w końcu się to opłaciło. Airzel uznał, że może polecieć na Neathię przy następnej misji. Pewnie bardziej widział ją tam w charakterze mięsa armatniego,  by nie stracić zdolnych żołnierzy, lecz było to bez znaczenia. Ważne, że leci.
   Przejechała językiem po górnej wardze, czując, jak elektryzujące ciepło podniecenie rozlewa się od dołu jej żołądka. Miała gdzieś jakiekolwiek powody tej wojny oraz kto miał rację. Jednak im bardziej myślała o ujrzeniu zmartwiałych w rozpaczy twarzach Fabii i Sereny, tym bardziej chciała do tego doprowadzić. Czy było to już szaleństwo czy też nie, nie obchodziło ją to w najmniejszym stopniu. Tak samo jak Crueltiona, który pomimo wczorajszych wyczerpujących walk, teraz niecierpliwie wiercił się na jej ramieniu. Też pragnął już wbić kły w karki tych wszystkich bakugany i owinąć się wokół nich, aż usłyszy gruchot ich kości.
– Coś mi tu nie pasuje – szepnął nagle bakugan.
   Zerknęła na niego znacząco, by kontynuował. Co prawda stali kawałek dalej od pozostałych żołnierzy, którzy powoli już formowali się w szyki, jednak Heather nie była głupia i wiedziała, że tutaj wszystko miało uszy. Uroki życia pod władzą tyrana, doprawdy.
– Ten Ren, który leci z nami, posiada bakugana Darkusa. I on ma taką intensywną aurę. A teraz w ogóle jej nie czuć – opowiedział krótko Crueltion. – A ich mijaliśmy.
   Heather zmarszczyła lekko brew. Faktycznie wbiegając na statek jednego z dowódców – Gilla, mignął jej w kąciku oczu, ale czy było się czym przejmować? Jednak po chwili jej myśli powędrowały do Zenet i faktu, że wyjątkowo nie dyszała nad nią.
„Więc ja mam swojego rodzaju ochronę.”
„Chcę żyć, co w tym dziwnego”
   Co jeśli ta Gundalianka przebrała się za Rena i naprawdę tu wślizgnęła? Nie, to bez sensu, tak tylko bardziej wkurzyłaby tych ze Zgromadzenia, a przecież tak desperacko chciała zachować życie. Ale znów to zmęczenie w oczach. Poczuła, jak kąciki warg lekko się unoszą. Co to była za cholerna idiotka.
   Nagle na jednej ze ścian wyświetliło się surowe oblicze Gilla, który zimnymi żółtymi oczami obiegł wszystkich dookoła.
– Pamiętajcie, że waszym zadaniem jest odciąganie neathiańskich wojsk i Wojowników jak najdalej od drugiej osłony, ja zajmę się generatorem – rzekł.
– Oczywiście mistrzu – odkrzyknęli zgodnym chórem żołnierze, uderzając włóczniami o podłogę. Hologram znikł.
   Heather uniosła wzrok. W niewielkim oknie ujrzała błękitne kryształowe bloki i kawałek jakby tęczowej bańki. Zbliżali się do osłony.


****

   Ręce Zenet drżały jak szalone, mimo że próbowała z całych sił się uspokoić. Przecież wiedziała, na co się pisze, w chwili gdy zmieniła się w Rena. Więc dlaczego teraz czuła, jakby miała zemdleć?
   Wdech i wydech. Dzięki temu pokaże cesarzowi, że ciągle była warta zostania w pałacu i przestanie mieć koszmary. Ona i Contestir dobrze sprawdzali się w walce, musiała się tylko uspokoić i wszystko pójdzie jak po maśle!
– Ren, dziwnie się zachowujesz – chłodny i ostry Gilla sprawił, że w żołądku zacisnął jej się supeł.
– Ach, ze mną wszystko dobrze mistrzu! – odpowiedziała z lekkim piskiem, po czym odkaszlnęła, w myślach klnąc na samą siebie.
   Gill nie wyglądał na przekonanego i zaczął świdrować ją wzrokiem. Zaciskając prawą dłoń w pięść, aż wpiła sobie paznokcie w skórę, przetrzymała to. Przeniósł spojrzenie przed siebie, więc dyskretnie odetchnęła. Zaraz po Barodiusie Gill z Kazariną walczyli o stołek  drugiego najbardziej przerażającego członka Zgromadzenia Dwunastu. Wojownik Pyrusa był niezwykle brutalny, ale jednocześnie podstępny i wystarczyło jedno spojrzenie, by poczuć się niczym zwykły paproch. Naprawdę ostatnie, o czym marzyła, to go teraz rozsierdzić.
– Musimy pozbyć się drugiej osłony – odezwał się znów Gill, opierając głowę o rękę. –  Ja zajmę się generatorem, a moje oddziały i Kazariny będą odciągały jak najbardziej neathiańskie wojska i Wojowników. Ale ty Ren masz dopilnować, by nikt mi nie przeszkodził, zrozumiano?
– Oczywiście! – wykrzyknęła, wyrzucając ręce do góry. – Yyy... Znaczy, wszystko jasne, mistrzu – poprawiła się rozpaczliwie, dostrzegając pogłębiającą zmarszczkę między brwiami Gilla.
   Serce załomotało jej w piersi. Cholera! Cholera! Tylko nie teraz, byli już prawie koło osłony!
   Nagle coś pojawiło się tuż przed jej twarzą. Bakugan Gilla.
– Krakix, co ty...Auu! – jęknęła, kiedy ten bezceremonialnie uderzył ją swoim ciężarem w środek czoła. No co za bezczelna kulka! Zaraz...
   Miała wrażenie, że cała krew odpłynęła jej z twarzy, kiedy zamiast w ręce Rena wpatrywała się znów w swoje. Krakix cofnął przemianę...
– Co to ma znaczyć? – syknął Gill, zrywając się z fotela. – Co ty tu robisz, Zenet?! – Jego oczy zwęziły się do małych szparek.
   Gundalianka co prawda w chwili obecnej to była już na ostatniej prostej do zawału i nawet zdawało jej się, że dostrzega gdzieś błyski światełka, ale nie mając dużych aspiracji na skończenie jak Jesse czy Lena, desperacko rzuciła się do jedynej deski ratunku – mielenia językiem.
– Bo mistrzuuu – zawyła słodkim głosem. – Ren wiecznie dostaje same najważniejsze zadania i walczy, a ja również chciałabym się wykazać! Przecież w pałacu można się zanudzić! Proooszę, daj mi się wykazać! – Złożyła razem dłonie w błagalnym geście. – Obiecuję, że tego nie pożałujesz.
    Przez chwilę panowało milczenie, przez co czuła, jak narasta w niej panika. W końcu Gill wolno wypuścił powietrze.
– Dam ci szansę, Zenet – odparł i zmrużył powieki. – Lepiej mnie nie zawiedź.
– Nie mam takiego zamiaru – wydusiła.
   Statkiem lekko szarpnęło, gdy zatrzymał się w pobliżu gęstych koron drzew. Gill ruszył do otwierającej się kładki.
– Idziemy.
   Zenet przełknęła głośno ślinę i pobiegła za nim.


****


– To statki Gilla i Kazariny – poinformował nas Elright, którego złapaliśmy w drodze do pokoju obrad. – Pojawili się w pobliżu drugiej osłony.
   Oblizałam wargi. Gill to był ten, który umiał wytwarzać te mini pioruny. Od razu mogłam sprawdzić czy moja moc może coś na nie poradzić.
– Co robimy? – spytała Fabia.
– Shun już poleciał, by wspomóc nasze straże – powiedział Marucho.
– Pomogę mu! Lecimy, Drago! – po tych słowach Dan pobiegł do wylotu korytarza, nawet nie oglądając się dwa razy.
– Myślę, że też powinniśmy iść – zwrócił się Marukura do mnie i Fabii. – Widzieliśmy wraz z kapitanem, że Kazarina i Gill skierowali swoje siły też na dwie strony osłony.
– Pewnie planują atak na nią, by ją osłabić – uznała Fabia.
– To jak się dzielimy? – spytała Jane, która doszła wraz z resztą dziewczyn i Jakiem.
 – Większy oddział ruszył na zachód, więc może niech tam polecą Jake, Fabia, Akane i Shiena? – zaproponował Marucho. – Ja, Jane i Jessie zajmiemy się wschodnią częścią.
   Kapitan Elright wyglądał, jakby chciał już zaprotestować, ale podniosłam rękę.
– Może uda mi się sprawdzić, czy mogę jakoś unieszkodliwić te umiejętności Gundalian – powiedziałam szybko. – Proszę – dodałam z lekki naciskiem.
    Przez chwilę Neathianin się wahał, lecz zaraz skinął głową. Uśmiechnęłam się, wszyscy wymienili się wzrokiem i odbiegliśmy w przeciwne kierunki.
   Tak oto skończyłam, tuląc się do szyi Fludima, kiedy zmierzaliśmy w kierunku osłony. Pomimo słonecznego nieba, wiał zimny wiatr, który teraz smagał nas po twarzach. Gdy dostrzegłam tęczowy błysk bariery, zaczęłam wypatrywać jakiś kształtów przed nią, ale póki co było pusto. Jedynie niewielki oddział neathiańskich żołnierzy stał w bojowych pozycjach, wpatrując się w dżungle.
   Kiedy bakugany się zatrzymały, zeskoczyliśmy na kryształowe bloki. Wokół krzyczały ptaki, jednak nie było słychać żadnych kroków.
– Może poszli jeszcze dalej? – spytała niepewnie Jane.
– Kapitan mówił, że właśnie tutaj wkroczyli do dżungli – odparł Marucho. – Bądźcie czujni.
– Ale nie spinajmy się aż tak. Luzik to podstawa – Akwimos rzucił swój zwyczajowy tekst i trącił łokciami Ulvidę i Fludima. – Co nie?
   Mój bakugan skinął nieco niepewnie głową, ale Ulvida spojrzała tak, że biedny Aqous delikatnie się stropił. Oj stanowczo niektóre bakugany pasowały idealnie do swoich wojowników.
– Zastanawiam się, czy trafimy na Heather – powiedziałam na głos myśl, która chodziła mi po głowie, od kiedy wyruszyliśmy z pałacu.
   Teoretycznie mogła teraz też spoczywać w jakimś lochu na tej Gundalii i dobrze by jej tak było, ale było to mało prawdopodobne. Skoro umiała dobrze uformować swoją osobowość, by się komuś przypodobać, to raczej przetrwała. Wiecie, insekty tak łatwo nie giną – pozdrowienia serdeczne dla Tytana, zgnij w końcu – więc była duża szansa na spotkanie z nią.
– Dobrze by było, od razu zniknąłby nasz główny problem – mruknęła Jane.
   Zerknęłam na nią. Cholera, potem będę musiała powiedzieć dziewczynom, że nawet pomimo dorwania Heather, wolałam tu pozostać. Oczywiście one nie muszą i nawet nie powinny, ja już w końcu byłam ekspertem w porządkowaniu swoje życia po kulminacji kretyńskich zdarzeń.
   Nagle ziemią lekko zatrzęsło i tuż przed osłoną rozprysnęła się gleba. Bakugan Subterry o wyglądzie ryjówki o wyjątkowo długich pazurach wyskoczył z dziury, zapiszczał głośno, po czym całym ciężarem ciała naparł na barierę. Zaczęły po nim skakać kolorowe iskry, co skwitował jedynie głośniejszym piskiem, co na dłuższą metę mogłoby kogoś ogłuszyć.
– Akwimos, Błękit Żywiołu - Marucho wyciągnął kartę.
– Już się robi – bakugan wyszczerzył zęby, po czym całe jego ciało objął błękit. Machnął dłońmi.
   Gęsta mgła pomknęła w stronę wrogiego bakugana i ruszyła ku niebu. Pisk urwał się jak nożem uciął, gdy jego właściciel został zamrożony w lodowej kolumnie.
   Jednak z mgły zaczęły wychodzić kolejne bakugany, a pomiędzy nimi szli gundaliańscy żołnierze. Łącznie jakieś dziesięć bakuganów i spora garstka raczej mało przyjaźnie nastawionych wojowników. Rozkosznie, niemal jak za starych dobrych czasów u Zenka.
– Ściana Fali plus Błękitne Cięcie – Jane użyła dwóch kart.
   Ulvida wystrzeliła w przód, odchylając w tył dłoń z kosą, aż wzięła porządny zamach i cięciem odrzuciła w tył dwa bakugany Darkusa, po czym zablokowała szarże dwóch innych na osłonę. Jane zerknęła na mnie porozumiewawczo.
– Fludim, Włócznia Mroku.
   Fludi natarł na zablokowaną dwójkę, nim zdążyła rozbić ścianę Ulvidy i zwarł się z nimi w uścisku. W górę buchnęła chmura pyłu i piasku. Wokół były widoczne jedynie błyski supermocy i iskry włóczni obu nacji, bo oprócz bakuganów, ci również toczyli bitwy.
   Po około kwadransie bitwa toczyła się już kawałek od osłony, jednak agresorzy wcale nie chcieli się dalej cofać. Pozostała szóstka bakuganów stawała cię coraz bardziej zacięta i używała komplikacji ataków, mimo wyraźnego zmęczenia. Podobnie jak żołnierze, którzy też wywijali swoimi włóczniami w każdą stronę. Ciskanie w nimi kulami było utrudnione przez piach, który co chwila się podnosił i szczypał w oczy, a wolałam też unikać trafienia naszych.
  Jeden wyjątkowo wysoki Gundalianin zamachnął się na mnie dość gwałtownie, więc zamiast odskoczyć szybko przywołałam małą tarczę. Siła zderzenie wbiła moje buty mocniej w ziemię. Zacisnęłam zęby. Po ostrzu zaczęły skakać iskry prądu. Och jak milutko, oni naprawdę nas kochają.
   Nie żeby coś, ale przydałoby się jakoś przyśpieszyć zakończenie tego starcia.
– Zestaw bojowy, Gigarth start! – usłyszałam okrzyk Marucho, po czym obok błysnęło na niebiesko.
   O! To było to! Co prawda za pierwszym razem to ten zestaw trochę za bardzo pierdolnął, ale Fludim spróbował jeszcze kilka razy w laboratorium Spectry i było git. Pchnęłam tarczą w przód, by zachwiać równowagę Gundalianina, po czym posłałam w niego kulę. Wpadł w swojego kolegę i razem potoczyli się po ziemi.
– Fludim, wdziewaj zestawik! – krzyknęłam, wyciągając to ustrojstwo z kieszeni. – Pamiętaj, patrz w celowniki!
   Nie dosłyszałam jego obelgi w pod moim adresem, bo tuż nad moją głową rozległ się głośny, zadowolony syk i okrył mnie ogromny cień. Obróciłam się i ujrzałam ogromnego węża Domeny Darkus, który wygłodniałym wzrokiem lustrował pobliskiego bakugana Haosu.
   Crueltion. Bakugan Heather. Szybko spojrzałam po jego bokach, ale dziewczyny nie było. Obejrzałam się przez ramię i pomiędzy ramionami walczących dostrzegłam te zielone kołtuny. Długo nie myśląc, pobiegłam za nią, jakoś unikając dekapitacji głowy czy spalenia się na węgiel przez atak jednego Pyrusa. Gdy ujrzałam, że ta cholera miała włócznię, to przed oczami mi pociemniało. Tego tylko brakowało, by dać psychopatce ostre narze...Zaraz, sekunda, stop, czemu ona brała zamach prosto na Marucho?!
– Marucho za tobą! – wrzasnęłam i czym prędzej za pomocą mocy zablokowałam ostrze, przenosząc przed głowę blondyna kryształowy odłamek leżący w pobliżu.
   Marukura od razu odskoczył i spojrzał zaskoczony na Heather, po czym zmarszczył brwi. Dziewczyna westchnęła i odrzuciła włosy do tyłu, obracając włócznię kilka razy w dłoni.
– Dawno się nie widzieliśmy – przywitała się, wyginając usta w uśmiechu. – Miałam nadzieję, że przetestuję, czy wielcy Wojownicy coś umieją poza rzucaniem kartami, ale no cóż – Rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami.
   Krew we mnie zawrzała, a nad dłonią zaczęła formować fioletowa kula. Jak już się wystawiła, to nie będę marnowała czasu. Heather spojrzała na mnie z błyskiem w oku i wysunęła z rękawa kartę.
– Crueltion, Zdradliwe Opary – szepnęła.
   Całe pole ogarnął ciemny, gęsty dym jeszcze bardziej zakłócający widoczność. Odgłosy walki nie ustawały, ale były coraz bardziej odleglejsze. Zaklęłam pod nosem, formując drugą kulę i rozglądając się wkoło. Same niewyraźne kształty, nawet nie dało się powiedzieć czy to Neathianie czy Gundalianie.
– Jane! Marucho! – krzyknęłam, idąc w kierunku, gdzie wcześniej ich widziałam.
   Odpowiedziała mi cisza. Przyśpieszyłam kroku, gdy nagle w dymie zaczęły pojawiać się promyczki światła, aż cały się rozrzedził, a ja uświadomiłam sobie, że jestem w szczerym polu. Bitwa toczyła się dobre dwadzieścia metrów za mną. Brew mi zadrgała, a kulki lekko zafalowały. Jeszcze mam przez nią biegać z buta?!


****

   – Bakugan bitwa! – krzyknęła Zenet po wyrzuceniu karty otwarcia.
   Przegrała pierwszą rundę z Shunem, ale jeszcze nie było nic straconego. Co prawda czuła ostry wzrok Gilla, który palił ją w plecy, ale nie mogła dać pochłonąć się panice. Wystarczy, że odciągnie Shuna na tyle długo, by mistrz spokojnie
   Gdy Hawktor stanął naprzeciwko nich, szybko przygotowała supermoc.
– Mega cios!
 Poziom mocy Contestira: 1100
Poziom mocy Hawktora: 700
   Uśmiechnęła się, słysząc jęk bólu Ventusa i przywołała Spartablastera.
– Zestaw bojowy start!
   Shun oczywiście musiał najbezczelniej w świecie ją zmałpować. Zacisnęła mocniej szczęki i wskoczyła na ramię Contestira, po czym wraz z nim wzbiła się w powietrze w ślad za Kazamim.
– Nie sądziłam, że tak szybko stchórzysz! – krzyknęła. – Ale nie ze mną te numery! Karta otwarcia, Blask Gniewu!
Poziom mocy Hawktora: 900 – 200 = 700
   Uśmiechnęła się, widząc, jak oślepiony Hawktor zaczął się chwiać i spadać ku twardemu podłożu. Wiedziała, że to będzie łatwe! Jeszcze kilka ciosów i będzie po wielkim wojowniku Kazamim!
– Zenet, nie baw się, tylko bierz do roboty! – syknął głośno Gill.
   Z trudem powstrzymała chęć przewrócenia oczami. Przecież wszystko szło gładko, czemu on się tak czepiał?!
– Gwiazda Spartablastera ( Nie mam pojęcia, czy dobra nazwa, tak usłyszałam) – użyła kolejnej super mocy.
   Ventus zaczął robić beczki i obroty, unikając salwy żółtych pocisków. Zenet zmrużyła oczy. Wystarczy jeszcze jeden atak i będzie po nich.
   Jednak Hawktor zamiast na nich skręcił w stronę Krakixa.
– Co jest?! Wracaj tu! – warknęła i wskazała bakuganowi, że mają ich gonić.
   Nagle jasne niebo nad nimi zalała ciemność. Zenet zamrugała kilka razy, rozglądając się dookoła. No nie!
– Zgubiliśmy ich – mruknął jej bakugan.
– Wcale że nie! – krzyknęła i wychyliła się przez jego ramię. – Tam są! Pod nami! Strzelaj!
– Robi się!
   Z dział zestawu bojowego wystrzeliły następne wiązki, lecz zamiast trafić w Hawktora i powalić go na dobre, to ten rozpłynął się w powietrze. Wiązki uderzyły zamiast tego w Krakixa. Zenet poczuła, jakby czas zwolnił, kiedy usłyszała wściekły wrzask Gilla. Jednak prawdziwy dreszcz przebiegł ją, gdy rozległ się cichy komunikat ze statku.
„Przerwano transfer, dane utracono.”







Wybaczcie kijową końcówkę, ale do opisywania bitew to naprawdę muszę być w dobrym moodzie. Wbiła Heather, Zenet próbuje się ratować, Jess już ma dość, także zabawa pełną parą. Lecimy dopiero 20 odcinek i w dalszych jest istotna akcja, więc zlitujcie się Starożytni, bo będzie ciężko xD Wgl pozdro bo rozdział niemal tydzień po poprzednim, ale nie radzę się przyzwyczajać XD
Odmeldowuje się!









wtorek, 21 kwietnia 2020

S2 Rozdział 38: Czas decyzji


   Świątynia była zbudowana z niebieskich kryształowych bloków i zdawała się ciągnąć bez końca ku górze. Tuż nad szerokim wejściem umieszczono gigantyczny marmurowy gargulec przedstawiający łeb smoka, który według słów kapitana służył dla postrachu.
– Uważajcie, by się nie poślizgnąć – rzucił jeszcze przed wejściem.
   Zaraz po przekroczeniu progu zrobiło mi się gorąco, choć zarówno wokół ścieżko jak i ze sklepienia wystawały kryształy, tworząca fantazyjne figury. Niektóre z nich błyszczały niczym gwiazdki w ciemnych kątach jaskini. Ścieżka była wąska i serio śliska, ale póki co żadna z nas nie zrobiła orła, który mógłby się skończyć na wybitych zębach.
– Niesamowite – westchnęła Ulvida, a jej głos odbił się echem.
– Przypomina nieco jaskinie w naszej Vestroii – dodał Garra z lekką tęsknotą.
   Shiena pacnęła go palcem na znak otuchy, po czym nagle znieruchomiała, spojrzała w dół i wydała zduszony okrzyk. Wszystkie jak na komendę spuściłyśmy wzrok. Poczułam, jak lekko kręci mi się w głowie. Stałyśmy na jeziorze, a pomimo to moje trampki nie były mokre. Jedynie odchodziły od nich lekkie fale za każdym krokiem. Fizykiem byłam tragiczny, to już chyba każdy wiedział, ale takie coś było chyba niemożliwe i łamało wszelkie prawa.
– Matulo, zamieniłam się w Mojżesza – uznała Akane, robiąc duże oczy i oglądając się z każdej strony.
– To był Jezus, Aki – poprawiła ją Jane, która już zaakceptowała chodzenie po wodzie jako normalność.
– Każdy o czystym sercu może przejść przez to jezioro. To jedno z zabezpieczeń Kuli – wyjaśnił Elright.
   Haruka i Jane pokiwały głowami, a ja się odwróciłam się do Aki, by wymienić pełne niedowierzania spojrzenia. Zgoda, że Shiena i Jane to były kochane i dobre kobietki, ale my? Jak nas Szatan zobaczy po śmierci, to się chyba załamie, więc jakie ta Kula miała kategorie? Chyba, że to działało na zasadzie – nie chcesz zrobić krzywdy Neathii ani ruszyć Kuli, to spoko nie utoniesz. Hmm, tak to byłoby logiczne.
   Jane pociągnęła mnie za rękę, bo nawet nie spostrzegłam, kiedy ruszyliśmy dalej. Droga przez jezioro była w miarę krótka, a gdy wkroczyłyśmy gęsiego do sanktuarium z kulą, to pierwsze, co nas uderzyło była energia. Gorąca, niemal parząca, ale jednocześnie przyjemna niczym miękki kocyk.  Tęczowe światło rozlewało się na całe pomieszczenie, odbijając od kryształowych gór.
   Sama Kula była ogromnych rozmiarów, a w jej środku znajdowało się coś na kształt kwiatu, gdzie każdy płatek był koloru jednej z domen. Znajdowała się na najwyższej błękitnej kolumnie i prowadziły do niej białe kręte schody, ale żadna z nas nie kwapiła się na taką wspinaczkę. Energia Kuli wibrowała w każdej cząstce sanktuarium i to w zupełności wystarczało.
   Siła Kuli była wyczuwalna już z dołu, więc jakby sięgnąć, do tego co znajduje się w głębi... Wzdrygnęłam się, zdając sobie w pełni sprawę, co tak ciągnęło Barodiusa do niej. Jeśli zdołałby wyciągnąć, to co czaiło się w głębi tych gorących struktur...
Myślisz, że zabranie jej rozwiąże sprawę? – rozbrzmiał w mojej głowie damski głos. W pierwszej sekundzie już myślałam, że to Reiko, ale potem zorientowałam się, że to był ktoś inny. Zerknęłam na Kulę. Zdawało mi się, że błysnęła. Zmarszczyłam brwi, ale nic więcej się nie wydarzyło. Głos już się nie odezwał.
– To zbieramy się? – spytała Jane, która kończyła obejście wokół kolumny. – Nie wiem jak was, ale mnie zaczyna boleć głowa.
   Rzeczywiście, moja też lekko pulsowała. Ruszyłyśmy do wyjścia, a kapitan Elright za nami. Już czułam na twarzy otrzeźwiający chłód bijący od jeziora, gdy coś ciepłego liznęło mnie po nadgarstku.
Myślisz?
   Stanęłam gwałtownie i zerknęłam przez ramię. Kula znów błysnęła. Ruszając ustami, spytałam „ o kogo chodzi?”, jednak milczała.
– Jess, wszystko w porządku? – spytał Fludim.
– Taaa – mruknęłam i zaczęłam iść. Odwróciłam głowę ku wyjściu z jaskini. – Można tak powiedzieć.
   W sumie Kula nie musiała mi odpowiadać, bo już wiedziałam, o kogo chodziło.
   Heather.


****

   Uliczne latarnie powoli zaczynały się zapalać, rzucając pomarańczowe smugi na chodnik, kiedy Vena szybkim krokiem zmierzała do restauracji. Włosy upięte w kucyka obijały się jej o plecy, a torba zawieszona na ramieniu kiwała się rytmicznie w lewo i prawo. Z ust kobiety co chwile wychodziły obłoki pary, które rozpływały się w mroźnym powietrzu.
   Co prawda Kenji powiedział jej, żeby szła się bawić bez żadnych wyrzutów sumienia, bo on spokojnie zajmie się restauracją. Mimo to Vena chciała jak najszybciej tam wrócić, zaraz po tym jak rozstała się z kumpelami. Odrzuciła ofertę podwózki, bo wiedziała, że jej przyjaciółki jeszcze długo kręciłyby się po Velarii, zanim odstawiłyby ją pod dom. Nie bała się o restaurację, Kenji doskonale umiał nią zarządzać i radzić sobie z trudnymi gośćmi. Ponadto mieli wspaniały zespół kucharzy, menadżerów i kelnerów, a klienci zazwyczaj byli uprzejmi i dobrze wychowani.
   Nie, Vena zwyczajnie martwiła się o Kenjiego. Teoretycznie zachowywał się tak jak zawsze czyli tryskał humorem, jednak łapała go na wpatrywaniu się dal z zatroskaną miną. Absolutnie się temu nie dziwiła, przecież nie dalej jak miesiąc temu dowiedział się, że jego siostra żyje! A teraz Jessie przebywała na planecie, gdzie toczyła się wojna i oby wróciła cała i zdrowa.
   Zatrzymała się przed pasami i przycisnęła łokciem guzik sygnalizacji. Czekając na zmianę światła, mimowolnie podniosła oczy i spojrzała ku wzniesieniu, gdzie pomiędzy wieżowcami wystawała jasna wieża pałacu. W świetle dnia zdołałaby dostrzec łopoczącą szmaragdową flagę. Kiedyś byłby na niej wyszyty herb Elevenorów...
   Przeszłość Kenjiego była czymś, o czym nie rozmawiali często. Minęła ponad dekada od historycznego pożaru, jednak rany pozostawały ciągle świeże i wystarczył jeden nieuważny ruch, by szwy się zerwały i popłynęła krew. Poznali się kiedy mieli po siedemnaście lat, ale dopiero po dwóch latach Kenji zdecydował się otworzyć przed nią.
– Vena, zielone – mruknęła sennie Sombra, która ułożyła się wygodnie w zagięciu jej szyi.
   Skinęła głową w podziękowaniu i podciągnęła lekko szalik, by bardziej otulić bakugana ciepłym materiałem. Po czym jej myśli znów wróciły do Kenjiego. Nigdy nie umiała zapomnieć momentu, gdy zamiast wesołego i pełnego optymizmu mężczyzny ujrzała zrozpaczonego chłopaka jednocześnie szarpanego przez furię. I ten strach w jego oczach. Zatrzęsła się bynajmniej od chłodu.
   Czasami śniły mu się koszmary. Rzucał się wtedy po łóżku, zimny niczym trup i mamrotał niezrozumiałe urywki zdań. Teraz od miesiąca był spokój i Vena liczyła, że tak zostanie na zawsze. Chciała tylko, by Kenji był szczęśliwy. I by miał rodzinę...
   Widząc znajomy napis, otrząsnęła się z wspomnień. Nie było się po co zadręczać przeszłością. Sięgnęła do kieszeni kurtki i wyciągnęła klucz od wejścia do personelu. Przeszła szerokim holem, witając się z dwiema menadżerkami sali dla Vip-ów. Im bliżej znajdowała się kuchnia, tym intensywniej czuła zapach przypraw, a temperatura rosła. Odwiesiła kurtkę w szatni znajdującej się po prawej, po czym weszła do środka.
   Oczekiwała się ujrzeć Kenjiego przechadzającego się miedzy kucharzami i sprawdzającego, jak sobie radzą lub samemu przyrządzające jakieś danie. Tak jednak nie było. Kucharze uwijali się jak zawsze, aromat potraw mieszał się w powietrzu, tłuszcz skwierczał, para buchała jej w twarz, ale atmosfera była nerwowa. Przełknęła ślinę i wtedy spostrzegła Rei stojącą koło którędy kelnerzy wynosili zamówienia. Lawirując, by nikomu nie przeszkodzić, dopadła Volan.
– Rei, co tu robisz? Gdzie Kenji? Coś się... – urwała, kiedy dziewczyna uciszyła ją gestem i podbródkiem wskazała na drzwi ewakuacyjne z kuchni, które były uchylone.
   Vena ściągnęła brwi i podeszła do nich, zerkając na tyle, na ile to było możliwe. W niewyraźnym świetle ujrzała swojego narzeczonego i Ethana Grita.


****

   Dzień Kenjiego zaczął się spokojnie. Pojechał wraz z jednym menadżerów sal do sklepów, by uzupełnić zapasy, po czym wyprawił Venę na imprezę z jej przyjaciółkami. Dziewczyna była oporna, jednak on nie miał zamiaru pozwolić, by wiecznie siedziała z nim w restauracji. Zasługiwała przecież na rozrywkę. Jeszcze kiedy całował ją na pożegnanie, to rzuciła mu swoje zatroskane spojrzenie. Zignorował je jednak, życzył dobrej zabawy i zamknął za nią drzwi.
   Doskonale wiedział, że Vena nie da się nabrać na jego pozornie wspaniały humor. Znała go zbyt dobrze. Jednak to nie znaczyło, że powinna się nim zajmować niczym troskliwa opiekunka pięciolatkiem. Westchnął, ściągając koszulę przez głowę i spojrzał w lustro. Poprzeczna blizna, dawno już zagojona, biegła od mostka w kierunku lewego biodra. Jedyna jego pamiątka z pożaru.
   Czasami ciągle odnosił wrażenie, że żył w świecie snu. Jego młodsza siostra powróciła po niemal jedenastu latach. Ta, która miała moc i wymazała się z jego pamięci. Ta, która przez kilka miesięcy wraz z Ruchem Oporu walczyła z Zenoheldem. Ta sama mała siostra, która zawsze wołała go i Cassandrę na pomoc, gdy coś stłukła lub zgubiła się w pałacowych korytarzach.
   A teraz była na obcej planecie. I nie wysłała mu żadnej wiadomości od rana, a dobiegała już wieczór! Co jeśli, coś jej się stało? W końcu nie było z nią Spectry ani Gusa, więc kto by go poinformował, gdyby była ranna? Albo porwana przez tych Gundalian? Martwił się. Cholernie. Marzył, żeby nigdy tam nie poleciała i mogli spędzić więcej czasu razem, próbując odbudować swoją relację. Ale zdawał sobie sprawę, że to byłoby z jego strony egoistyczne. Jessie robiła to dla osób, których kochała, które były przy niej, gdy on jeszcze żył w przekonaniu, że nie miał młodszej siostry.
– Kenji, przestań – delikatnie upomniał go Blast. Spojrzał na niego nieprzytomnie. – Znów to robisz – westchnął bakugan.
   Chłopak zamrugał intensywnie, próbując się ocknąć z transu. Zauważył w odbiciu, że znów wodził palcem po kształcie blizny. Pokręcił głową i sięgnął po koszulę.
– Sorki – mruknął. – Myślałem, co z Jess.
– Napiszę. Zawsze pisze – odparł Blast stanowczo.
   Miał rację. Jessie zawsze potwierdzała, że „cudem nie zdechła”, choćby pisała to o trzeciej w nocy. I zaczynała mu opisywać cały dzień, co się dowiedziała, jak bardzo nie dogaduje się z Fabią.
   Chciał wiedzieć o niej jak najwięcej. Dziura dziesięciu lat nie była łatwa do załatania i choć Jess opowiedziała mu sporą część swojego życia, to brakowało jeszcze wielu elementów. W tym dwa palące pytania cisnęły mu się na język.
– Jak myślisz, czemu Jessie jest z Ferminem? – palnął, zapinając guziki koszuli oprócz ostatniego na górze.
    Blast spojrzał na niego jak na wariata. Cóż, to nie był ich zwyczajowy temat rozmów. Zwłaszcza, że Kenji zaklinał się, że nie będzie się wtrącał do związku siostry. Lecz nie umiał całkowicie wyciszyć tej braterskiej podejrzliwości wobec chłopaków. Zwłaszcza, że to był Keith czyli dawny Spectra Phantom. Każdy o nim słyszał i to nie do końca pochlebne rzeczy.
– Eee...bo jest przystojny? – zaryzykował bakugan. – Albo dobrze pachnie...
   Kenji taktownie stłumił parsknięcie i zamiast tego psiknął się wodą kolońską i poczochrał włosy. Niestety jego drogi bakugan nadawał się do takich tematów niczym wół do karety. A może kierował się zmysłami bakuganów? W sumie nie miał pojęcia, jak wyglądało ich życie miłosne.
– To pewnie też, ale wydaje mi się, że coś jeszcze – mruknął i złapał bakugana, wychodząc z łazienki. – No nic, dowiemy się, gdy Jess wróci.
   By wyciszyć myśli rzucił się w wir pracy. Doglądał działań kucharzy, czasami zerkał, co działo się na poszczególnym piętrze i chwilę poświęcił na rozmowę z dwoma głównymi szefami kuchni na temat nadchodzących świąt. Potem ruszył na umówione spotkanie z prawnikiem, które odbywało się z w jednej z czterech sali dla Vipów w wschodniej części restauracji.
   Półtorej godziny i trzy kieliszki wina później zszedł do sali w dużo lepszym nastroju. Już chciał zakasać rękawy i pomóc w przygotowaniu deserów, gdy ktoś poklepał go w ramię. Obrócił się i stanął oko w oko z Reinare Volan. Jej obecność nie zaskoczyła nikogo, była ich bliską przyjaciółką i często przychodziła tutaj z Klausem coś zjeść.
– Hej, Rei, co tu robisz? – spytał, ściągając brwi na widok niewesołej miny dziewczyny.
– Przyszłam z Klausem i cicho bądź – ostrzegła od razu, widząc błysk w jego oku. – I doznałam przyjemności siedzenia w pobliżu kochanego Ethana Grita.
– Mówił ci coś?
   Pokręciła głową.
– Pfy, tylko się ładnie przywitał, bo jest z rodziną i swoją narzeczoną. Rzecz w tym, że on cię szukał.
   Zmarszczka pomiędzy brwiami Kenjiego się pogłębiła. Czemu Ethan go szukał? Znali się to fakt, ale to nie było nic głębszego. Zresztą sam przekazywał Radzie, że popiera całym sercem ustawę o zmianie formy rządów. Więc czego mógł chcieć?
– Ach, Kenji! – Dobiegł go głos Alexa – głównego kelnera. – Jeden z gości chciał z tobą rozmówić, ale mówiłem mu, że masz dziś spotkanie.
– Wiem już, Alex, ale dziękuje za informację – Poklepał go po ramieniu i wymienił spojrzenia z Rei, nim wyszedł na salę.
   Rodzina Grit siedziała przy jednym ze stolików na środku. Kenji uprzejmie powitał rodziców oraz Sonyę czyli uroczą narzeczoną Ethana. Lekko zaskoczył go widok Miry Fermin oraz Ace’a, ale nie okazał tego po sobie. Nie jego sprawa, czemu się tak spotkali.
– Podobno chciałeś czegoś ode mnie – zwrócił się do Ethana.
   Sekretarz w odpowiedzi strzelił mu swoim popisowym uśmiechem i wstał.
– Nie powinno się omawiać takich spraw przy wszystkich, wybaczcie nam na chwilę – zwrócił się do kobiet i kiwnął nieznacznie głową w bok. Kenji bezbłędnie odczytał sygnał.
   Ignorując ukradkowe spojrzenia personelu, wyszli przez drzwi ewakuacyjne. Kenji owinął się ramionami, czując przenikliwy ziąb.
– To co było takie pilne? – spytał, licząc na szybką rozmowę.
– Twoja siostra została oficjalnie wykreślona z listy dziedziców tronu – odparł tamten.
   Teraz Kenji uniósł brew. Przecież Jess mówiła, że już dawno zrzekła się praw do korony.
– I co z tego?
   Ethan zerknął na niego, wpychając dłonie do kieszeni marynarki.
– Ty w niej ciągle jesteś.
   Kenji otworzył usta, ale zaraz je zamknął, za to poczuł mocne bicie serca. Owszem poparł zmianę rządów, ale nigdy nie zrzekł się praw. Odetchnął głęboko.
– Jakie to ma znaczenie? – Wzruszył ramionami. – Mogę się ich zrzec choćby zaraz.
   Ethan podszedł do niego i spojrzał mu prosto w oczy.
– Dlaczego?
– Co?
– Czemu chcesz odrzucić taką okazję? Możesz rządzić Vestalią.
– Nie interesuje mnie korona.
   Grit odsunął się i prychnął. Pogardliwie. Kenji poczuł, jak powoli wzbiera się w nim złość, ale ją uciszył.
– Boisz się aż tak? Wolisz ciche życie w swojej restauracyjce zamiast władzy? Mógłbyś osiągnąć tak wiele, Kenji. Zenoheld nie żyje – Rozłożył ręcę. – Myślałem, że masz więcej rozsądku od swojej siostry, która jak dzikus biega po obcej planecie i wykorzystuje swoje powiązania, by robić co chce.
    Czerwona mgiełka z wolna poczęła pokrywać umysł Kenjiego. Lecz Ethan tego nie spostrzegł i ciągnął dalej.
– Jesteś inteligenty, więc bez trudu mógłbyś reprezentować dalej swoją rodzinę. A nie żyć tak o – Omiótł wzrokiem wszystko dookoła. – I z kimś z wyższych sf...
   Nie dokończył zdania, gdy jego głowa uderzyła o twardy beton ściany. Z trudem wciągnął powietrze, czując ucisk ręki na gardle. Tępy ból zaczął się rozchodzić po jego skroniach. Kenji wpatrywał się w niego spokojnymi oczyma zimnymi niczym grudki lodu.
– Zmarnowałeś mój czas – przemówił szatyn niskim głosem przepełnionym groźbą. – Nie obchodzi mnie twoja opinia o mnie czy mojej restauracji. Nie dbam kim jesteś. Ale jeszcze raz obrazisz Venelanę ze jej pochodzenie – Wzmocnił nieznacznie uścisk. – albo moją siostrę za jej sposób życia, to pożałujesz, że w ogóle posiadasz głos. Kim ty niby jesteś Grit, żeby kogoś osądzać, hm?
– Kenji! Za mocno go ściskasz! – Vena złapała go za ramię.
   Chłopak szybko puścił szyję Ethana, który osunął się po ścianie, kaszląc głośno. Kenji nie czuł żadnego wstydu. Nienawidził takich ludzi.
– Sonya zasłużyła na kogoś lepszego – powiedział jeszcze, nim objął Venę ramieniem i pociągnął z powrotem do ciepłego wnętrza.

****

   Nurzak może i był głupcem, jeśli chodziło o fakt, że nie chciał podążać za planem Barodiusa dotyczącego zdobycia Kuli. Ciągle wierzył w stare przesądy, przez które Gundalia traciła przez tak wiele lat. Jednak jeśli chodziło o intrygi dworskie, to niestety miał od niej dużo większe doświadczenie. W końcu służył jeszcze dla ojca cesarza Barodiusa. Dlatego Kazarina wiedziała, że musi działać z najwyższą ostrożnością, inaczej jej plan posypie się w sekundę.
   Mogła jedynie dziękować dawnym bogom, kiedy poprzedniego wieczoru sam do niej podszedł. Nie wiedziała, czy podkusił go do tego jej godny pożałowania stan. W końcu Barodius – sama nienawidził wszelkich porażek, a ona nie miała już powoli na kogo je zwalać. Mimo wszystko pierwszy kontakt z Nurzakiem został nawiązany, a pozorny plan przewrotu w pałacu rozpoczęty.
   Teraz musiała spokojnie dalej prowadzić grę. Jeśli wszystko dobrze wyjdzie, to nie dość, że pozbędzie się tego starucha, to jeszcze wygryzie Gilla i stanie się prawą ręką cesarza. Serce aż jej zatrzepotało na tą myśl. Zwłaszcza, że teraz wraz z Gillem zmierzała na Neathię. I choć Kazarina z całych sił popierała plany cesarza, to liczyła, że tym razem wojownik zawiedzie.


****

   Dan czując przyjemny ciężar dobrego śniadania w żołądku, powoli szedł do pokoju. Jako że dziań był póki co wyjątkowo spokojny, to czemu by nie zregenerować trochę sił na krótkiej drzemce, zanim pójdzie na patrol? Niestety jego wspaniały plan został zniszczony, gdy został złapany za nadgarstek.
– Co chce..O Jess! – wykrzyknął, widząc dziewczynę.
    Zdarzało mu się zapomnieć, że ona oraz Akane, Haruka i Jane dalej nosiły zwykłe ziemskie ciuchy, dlatego podświadomie już każdego nie ubranego na biało brał za przeciwnika.
– Ciebie też miło widzieć, Dan – uśmiechnęła się. – Ne, Danny, powiedz mi...
– Hmm? – Nachylił się, słysząc, jak Jess ścisza głos.
– Czy jak byłeś z Kulą, to ona coś do ciebie mówiła?
– Nie – Potrząsnął głową.
– Kurwa – zaklęła Jessie, odgarniając włosy z twarzy. – Bo do mnie tak.
– Zauważyłeś, że ty często słyszysz różne głosy?
   Spojrzała na niego spode łba, na co wyszczerzył zęby. Westchnęła, lekko się uśmiechając.
– W sumie nie gadała nic takiego. Tylko, że zabranie Heather nie wystarczy.
   Dan od razu się nastroszył. Po ostatnich wydarzeniach Heather kojarzyła mu się tylko z najgorszym.
– Czyli że co?
   Jess wyjrzała przez okno, mrużąc powieki przez poranne słońce.
– Czyli, że chyba powinnam włączyć się do walki – Rozwarła dłoń, nad którą zatańczyła fioletowa smuga. – Rada wyraziła zgodę, Gundalia jest nieprzewidywalna. Zresztą – uniosła kącik ust. – Heather to Darkus. A kto lepiej zwalczy ciemność niż inna ciemność?
   Akurat w tej chwili rozbrzmiał alarm. Statki Gundalian nadciągnęły.
  





 Ta ostatnia scena to miała być dłuższa, ale ten rozdział ma już prawie 3 tys słów, więc o skróciłam ładnie XDD Ogólnie znów odwlekam akcję, ale Kenji i Vena też zasługują na uwagę, okej xDD Jak mówi ostrzeżenie, kanonu akcji z anime tu za bardzo nie ma, sorry not sorry *rozkłada ręce* Jak się bawicie na koronaferiach? Bo ja się w końcu powieszę XDD
Ps. Błędów w chuj, ale poprawię jutro po historii na kamerkach, więc je zignorujcie XDD
Odmeldowuje się!