piątek, 4 czerwca 2021

S3 Rozdział 6: Demony przeszłości i przyszłości

 

   Złote oczy lśniły w półmroku niczym drogocenne kruszce niemal jak te Veny. Przełknęłam ślinę, spuszczając rękę z telefonem. Niemożliwe, by to była jakaś jej rodzina?

– Kim jesteś?

   Pytanie nie było zbyt uprzejme, jednak zmęczenie sprawiało, że chciałam zakończyć rozmowę jak najszybciej. Chłopak wyprostował się nieco, ale nie ściągnął maseczki zasłaniającej usta.

– Na pewno nie będziesz mnie kojarzyła – odparł. Jego głos był niski i kojący, ale miał w sobie jakby ostrzegawczą nutę, że z jego właścicielem nie należy zadzierać. – W końcu nie pochodzę z elit Vestalii – zakończył gorzką ironią, aż oczami wyobraźni widziałam, jak wygina wargi w uśmieszku.

   Skrzyżowałam ręce na piersiach, marszcząc brwi.

– To nie jest odpowiedź na pytanie – Postukałam się palcem po łokciu. – Zresztą nie jestem już od dawna księżniczką, więc te elity to trochę strzał w płot. Czego chcesz?

   Ten kliknął językiem i zachichotał. Wyciągnął z kieszeni kurtki dłoń i zaczął pocierać podbródek, patrząc na mnie z udawanym zaciekawieniem.

– Ah, więc Ace Grit, który pochodzi z rodziny bogatych inwestorów, Mira i Keith Fermin z znanej rodziny naukowców, to nie są elity? Ach – Zatrzepotał rzęsami i machnął wyprostowanym palcem. – Choć raczej czy o Keithie nie powinno się mówić Spectra? Wtedy jego przynależność do klasy wyższej jest faktycznie wątpliwa… - Zacmokał i zerknął na mnie. – Nie powiesz, Jessie?

   Brakowało mi słów, które mogłabym wypowiedzieć. Puste mieszkanie, hala i ciemny pokój zaczęły migać przed moją twarzą. Mogłam udawać ślepą, jednak słowa tego chłopaka i to co widziałam stanowiły osobną prawdę. Tylko co ona zawierała?

– Co wiesz? – wydusiłam w końcu.

– Dużo. Bardzo dużo – Czułam, że uśmiechnął się pod maską. – Czyli rozumiesz, huh?

   Nie dałam zbić się z tropu.

– Chcesz pieniędzy?

   Śmiech. Krótki, suchy i nieprzyjemnie rozchodzący się po pustej recepcji.

– Nie są mi potrzebne – Machnął dłonią.

– Więc czego?

– Pokazać ci, to czego nikt inny nie próbował. Gorszą część Vestalii.

   Zmrużyłam powieki. To o czym mówił Kenji, to o czym sama myślałam. Przejechałam kciukiem po pierścionku, kiedy on nachylił się do mojego ucha. Zapach mięty zakręcił mnie w nosie.

– Wystarczy, że poczekasz na mnie koło żelaznej bramy na końcu dzielnicy handlowej. Do slumsów nie powinno się wchodzić samemu.

– Nigdy nie powiedziałam, że gdzieś z tobą pójdę – westchnęłam.

– Och, Jessie – Uniósł brew. – Dobrze wiemy, że na tym się skoń…

– Co tu się dzieje?

   Niemal podskoczyłam na głos Shuna. Chłopak się odwrócił, wkładając dłonie do kieszeni. Wtedy spostrzegłam tkwiący w rękawie kawałek kartki. Prędko schowałam ją do kieszeni spodni, nim ninja na mnie spojrzał.

– Tylko witałem się ze swoją idolką – mruknął nieznajomy i zaczął odchodzić. – Do zobaczenia, Jessie – san – Pochylił głowę i zniknął za zakrętem.

– Kto to był, Jess?

– Znajomy Kenjiego – Kłamstwo przyszło mi łatwiej niż myślałam i nawet nie zakłuło w język.

   Fludim milczał. Serce mi mocno biło, a karta w kieszeni parzyła niczym węgielki wyjęte z pieca. Zmusiłam się do uśmiechu, by chłopak zaraz nie zaczął czegoś podejrzewać. Widziałam po jego postawie, że był spięty, a to znaczyło, że pewnie miał wyczuloną czujność.

– Po co tu jesteś Shun? Masz coś do załatwienia w LA?

– Uznałem, że cię odprowadzę – Wzruszył ramionami i nagle głos mu spoważniał. – Musimy porozmawiać o Danie.

   W duchu podziękowałam, że tak szybko zapomniał o nieznajomym. Mi było ciężej, dlatego musiałam mocno wysilić umysł, by skupił się na rozmowie z Kazamim zamiast na tworzeniu tysiąca scenariuszy odnośnie Spectry i tego co kryło się w slumsach. Zagryzłam wargę, ciągnąc ją lekko. Powinnam porozmawiać z blondynem, choć nie będzie to łatwe. Ale byliśmy razem, więc trochę szczerości by się należało!

– …wszystko się zaczęło sypać. Dzisiejszy pojedynek jeszcze bardziej pogorszył jego stan, ale i tak nic nam nie mówi. Drago wyraźnie ma problemy z kontrolą – mówił dalej Shun, gdy udało mu się wrócić do teraźniejszości.

    Przystanek, na którym siedzieliśmy, składał się jedynie z czerwonej ławeczki, szklanej kopuły, metalowego kosza i sporej tablicy z rozkładem jazdy. Kazami opierał nogę o ten nieszczęsny śmietnik i wyglądało, jakby chciał go skopać. Wytrącony z równowagi Shun…To była z pewnością nowość, jednak bardzo niepokojąca. Wiecie, jednak pod tym płaszczykiem nosi pewnie kunai’e i inne cuda, a kontaktu z nimi każdy wolałby uniknąć.

– Dan się o was martwi – odparłam i spojrzałam na ninję. – Jak byliśmy w kafejce, pytał, czy jesteście na niego źli – westchnęłam. – Nie mówię, że dobrze robi, ale może powinnyśmy dać mu czas?

– To zbyt niebezpieczne – odpowiedź Shuna tak emanowała chłodem, aż się wzdrygnęłam. – Drago jest potężnym bakuganem. Jeśli ponownie coś pójdzie nie tak… - Nabrał powietrza. – źle to się skończy nie tylko dla samego Dana, ale wszystkich wokół.

– Siłą nic nie osiągniesz, Shun – zaoponowałam. – Tylko Danny bardziej się zamknie w sobie.

   Zamilkł, ale widać było, że nie zmienił swojej opinii. Zacisnął bardziej pięści. Odwróciłam wzrok, czując ucisk w sercu. Przez te kilka lat znajomości Wojownicy byli jedną z najbardziej zgranych paczek, jakie znałam, więc patrzenie, jak powoli się rozpadają wywoływało ból. Może przyczyną było, że Runo i Alice bardziej skupiły się na nauce, a Julie ciągle latała po różnych firmach, szukając dobrej pracy. Choć na Neathii jeszcze było dobrze, a tam też walczyła tylko męska trójka… Uderzyłam butami o siebie, wzdychając.

   Długi zielony autobus wtoczył się na zatoczkę. Weszliśmy i zajęliśmy miejsca na samym początku, choć cały pojazd był opustoszały.

– Jessie, jeśli Dan ci coś powie, przekażesz nam? – spytał, patrząc się na mnie poważnie.

   Przez chwilę milczałam, po czym pokręciłam głową.

– Jeśli będzie chciał to zachować w sekrecie, to nie – oświadczyłam. – Nie mogę, to by nie było fair.

– Ale… - Ugryzł się w wargę i pociągnął cienką skórkę. Wbił się głębiej w fotel, rzucając spojrzenie na budynki obleczone ostrym światłem ulicznych lamp. – To nie jest jakaś gra, tylko poważne niebezpieczeństwo.

– Spróbuje go przekonać – Trąciłam go ramieniem. – Jestem idealnym przykładem jak trzymanie wszystkiego w sobie spierdala życie. I to niemal dosłownie, Tytan prawie mnie miał.

   Spojrzał na mnie zaskoczony i cień uśmiechu nawiedził jego usta, na co poczułam ulgę.

– Niech ci będzie, Jess – odpuścił. – Ale mam zamiar mieć na niego uważne oko. – Drgnął, kiedy wstałam, bo zatrzymywaliśmy się pod moim domem i zaraz się podniósł.

– Dam radę dojść sama… - zaczęłam.

– Jest ciemno.

   Przewróciłam oczami. Od przystanku miałam może jakieś pięćset metrów do bramy, ale niech mu będzie. Akurat moc przez to była cholernie użyteczna, bo mało kto mógł mi podskoczyć. Jeden ruch nadgarstka i delikwent leży. Ewentualnie szybki sygnał do Aki i delikwent leży na ostrym dyżurze. Odetchnęłam nocnym powietrzem i zarzuciłam ramie na szyję Kazamiego.

– A jak z Alice? Kiedy ujrzę jej uroczą twarz?

– Chyba nie szybko – odparł. – Ma jeszcze kilka zaliczeń.

   Wydęłam wargi, ale więcej z chłopaka nie wydoiłam. Rozstaliśmy się, kiedy przeszłam do ogrodu. Otworzyłam drzwi wejściowe, zrzuciłam buty, przywitałam Aresa i spojrzałam w mrok otaczający inne pomieszczenia. W sekundę mój dobry humor uleciał. Kim był ten chłopak? Co ukrywa Spectra? Co jest z Danem?

   Z wolna osunęłam się na pluszowy dywanik wypełniający hol. Głowa zaczęła mi pulsować, a małe igiełki wbijać w skronie i kark. Czy to oznaka stresu czy zmęczenia, nie miałam pojęcia. Jedynie tępo wpatrywałam się w ciemność, głaszcząc ucho psa i pozwalając się zalać fali myśli. Jedna poganiała drugą, przynosząc ze sobą nowe obrazy.

   Korona w szkarłacie. Zniszczone korytarze. Rozbity tron. Spectra obleczony fioletową energią.

   Zamrugałam. Durny koszmar, zwykłe złe wspomnienia.

Niskie, odrapane budynki. Ciemność z wyjątkiem jednego kręgu światła, gdzie leży czerwona maska.

„Wreszcie cię oślepiłem”

Nie czekałby tyle. Zresztą…przecież mnie kocha. Wystarczy spytać.

Arena rozpadająca się na kawałki. Uciekający wzrok. Fałszywy uśmiech.

On też nie powinien cię okłamać, prawda?

    Przełknęłam ślinę, co przyszło z trudem przez gulę w gardle. Ares zaczął popiskiwać i trącać mnie mokrym nosem po ramieniu. Nabrałam chrapliwie powietrza, lecz to nie pomogło. Łza pociekła, a za nią kolejna i kolejna. Ciężka gąbka bólu wypełniła głowę. Ares zaczął mocniej pchać pysk na moją szyję. Nie czułam ręki, która próbowała go ugłaskać. Nie czułam podnoszących się nóg. Wyczułam dopiero zimno kołdry, kiedy uderzyłam w nią z pełną siłą. Księżyc świecił na czystym niebie. Firanka lekko falowała.

   Wszystko zniknęło.

 

****

   Aki czuła na sobie potępiający wzrok Shieny, ale nie pozwoliła sobie, by to ją odciągnęło od czekania na głos Jessie. Lecz tak jak dwa razy wcześniej odezwała się poczta. Zmarszczyła brwi i weszła w chat. Wiadomość ciągle nieodczytana.

– Pewnie zasnęła szybciej, bo była zmęczona – stwierdziła Haru i postukała ołówkiem o rozłożone zeszyty i książkę na kotatsu. – A ty zdaje się musisz to zdać pojutrze. Siadaj.

– Ale to niepodobne do Jess – jęknęła. Shiena spojrzała na nią znad szkieł. Usiadła szybciutko, odkładając telefon na łóżko, na co dziewczyna się rozchmurzyła. – No sama powiedz! Zawsze odpisuje!

– Pewnie zrobi to później albo rano – Szatynka nie dała się wybić z rytmu, wykładając przed przyjaciółką skrótowe notatki z podkreślonymi wzorami. – Przeczytaj i powiedz, czy coś jest niejasne, potem dam ci kilka krótkich przykładowych zadań.

   Aki wydęła policzki, ale z wdzięcznością pochyliła się nad zapisami. Gdyby nie to, że Shiena oprócz bycia inteligentną i piękną istotą posiadała też anielską cierpliwości, to by leżała i kwiczała z tej matmy. A to to tylko leżała i zastanawiała się, jak ciąg durnych cyfr, kropek, przecinków i innych gówien miał decydować o jej przyszłości.

  Podniosła na chwilę oczy i uśmiechnęła się, widząc, że okularnica szybko pisze sms’a. Mogła sobie gadać, że Jess odpisze i że nie ma się co martwić, ale jej tryb troskliwej opiekunki już się musiał włączyć.

   Wyczuła jej wzrok, bo zmrużyła powieki.

– Pisze do niej, byś się nie denerwowała.

– Oczywiście, Shi – Pokręciła głową, za co otrzymała potępiający wzrok.

– Przeczytałaś?

– Daj mi chwilę!

   Haruka zaczęła popijać herbatę, czekając aż Akane skończy. Rozglądnęła się po pokoju i uśmiechnęła na widok korkowej tablicy wypełnionej tysiącami zdjęć, aż nachodziły na siebie i czasami wystawały jedynie fragmenty czyiś twarzy. Pod tablicą wisiała półka wypełniona błyszczącymi okładkami książek, na których siedziały małe pluszowe króliczki i lisy. Zauważyła, że choć tyle razy przebywała w tym pokoju, a za każdym razem coś się zmieniało w jego wyglądzie. Teraz nowością były maski z teatru kabuki, które wisiały nad wysokim łóżkiem.

   Wróciła wzrokiem do fioletowej grzywy. Choć grzejnik pod kotatsu był wyłączony, to czuła się przyjemnie odprężona przez ciepło napoju i ciszę.

– Durnowate robaczki.

   Przynajmniej do chwili, aż Aki zacznie wyklinać na cały świat.

– Czego nie rozumiesz?

   Dziewczyna już chciała załamać ręce i odpowiedzieć „sensu istnienia”, gdy pokój wypełnił krótki blask, po czym na wypolerowanych panelach stanął Gus. Aki w pierwszej sekundzie myślała, że jej mózg oszalał od matematyki (nie dziwiła się absolutnie) i doznała halucynacji. Jednak zaskoczony pisk Haru przekonał ją, że Grav był realny.

– Dość późna pora na wizyty – mruknęła nieco kąśliwie, żeby Haru sobie czegoś nie pomyślała.

– Nie odbierasz telefonu – odparł Gus, kucając.

   Miał na sobie garnitur, co od razu przyciągnęło jej uwagę, bo był to niecodzienny widok. Skąd on się tu przeniósł?

– Wyciszyłam, bo Shi by mnie udusiła – Poklepała zeszyt przed sobą. – Próbuję się uczyć.

– To tylko szybkie pytanie i znikam – Powiódł wzrokiem po nich. – Wiecie, gdzie jest Jess?

– Oho – Haruka podniosła się równocześnie z Akane. – Nie odbiera – powiedziały jednocześnie.

   Równocześnie odczuły ten sam skurcz w żołądku. Gus też nie wyglądał na zachwyconego.

– Czemu jej szukasz? – spytała Haru.

– Mis.. – Poprawił się. – Spectra próbuje się z nią skontaktować, ale od dobrych kilku godzin nie odbiera.

  Aki już ubierała kurtkę i podawała Haru jej bomberkę. Między jej palcami dyndały klucze.

– Więc jedziemy sprawdzić, czy siedzi na chacie.

– Mogę was przenieść – przypomniał Grav.

  Na te słowa Akane wyrzuciła kluczyki do auta, po czym poklepała się po kieszeniach, aż wyczuła kształt klucza wejściowego do domu Jess. Shiena zerknęła na chat, lecz wiadomości ciągle nie zostały wyświetlone.

   Złapały Gusa za rękaw i wspólnie zniknęli.

 

****

  

    Zniknięcie Jessie brało swój początek w spoconym Danie, który przecknął sięna fotelu. Drżąc konwulsyjnie, próbował pozbyć się fantomowego dotyku ciemnych dłoni na jego ciele. Oddychał krótko i urywanie, ciągle walcząc z pozostałościami koszmaru. Mrok wokół niego falował, jakby tajemnicza istota wciąż oczekiwała na niego, by wciągnąć go we wnętrze kolejnego horroru. Fala mdłości naszła go na samo wyobrażenie. Na szczęście dreszcze w końcu ustały, a ciemność nie drgnęła ani o jotę.

– Danielu – Drago zaczął łagodnym głosem jakim przemawia się do przestraszonych ludzi czy zwierzątek. Dan normalnie by to skomentował, ale obecnie stanowiło to miłą odmianę od wcześniejszego terroru. – To nie może tak trwać. Musimy komuś powiedzieć.

– Nie, Drago – wyrzucił, mając wrażenie, że wyzbył się tym całego powietrza z płuc. Z trudem nabrał porządny haust. – Tylko ich zmartwimy. Musimy sobie z tym poradzić.

– Ale jak? – Bakugan usiadł na jego kolanie. – Nie mamy nawet pojęcia, kim jest ta istota – mruknął, lecz wojownik wyczuł, że czegoś nie dopowiedział.

– Masz jakiś plan, przyjacielu?

   Drago zawahał się wyraźnie, lecz westchnął.

– Znamy osobę, która ma spore doświadczenie z dziwnymi rzeczami. Jess również doświadczała dziwnych wizji i snów. Kto inny może nam pomóc?

   Dan powstrzymał się od otwarcia ust, za to przejechał dłonią po twarzy, ścierając resztki słonego potu. Teoretycznie Drago miał rację i Jess brzmiała jak najrozsądniejszy wybór. Tylko…Przełknął ślinę. Jak zareaguje? Okłamał ją, chłopaków.

– Musimy coś z tym zrobić – Bakugan przemówił z naciskiem. – Moja moc dalej szaleje.

   Szatyn zwiesił głowę.

– Dobrze, Drago.

   Ta zgoda powiodła go dokładnie do ogrodu państwa Knight. Księżyc świecił wysoko nad ich głowami, oblekając teren wokół w srebrzysta powłokę. Odgłosy miasta szumiały w oddali. Jess wpatrywała się w niego zapuchniętymi od snu oczami, otulając się puchatą kurtką. Przestąpił z nogi na nogę, czując jak wzrok orzechowych oczu staje się intensywniejszy.

– Więc co chciałeś mi powiedzieć, Dan? – spytała lekko zachrypniętym głosem.

   Przymknął powieki na sekundę. Teraz albo nigdy. Nabrał powietrza i rzucił się głową w czeluść, której dna nie mógł ujrzeć. Słowa, które zaczęły płynąć, mogły zmienić wszystko. Zmieść z powierzchni całego jego dotychczasowe osiągnięcia, przyjaźnie. Odmienić wszystko o 180 stopni. Mimo to mówił. Aż zaczął czuć ulgę. Że ktoś wreszcie ujrzał, z czym się zmagał. Usłyszał jego rwący się oddech i drżące ręce. Jakby jad powoli opuszczał jego organizm. Jednak był on zbyt silnie wkłuty w jego organizm, by zniknąć całkowicie. Mroczny śmiech nie opuszczał tyłu jego głowy, a czujne błyszczące pary oczu błyskały w okrutnej zabawie.

– Proszę, pomóż mi – wyrzucił na końcu słabnącym głosem.

   Przez chwilę nie działo się nic. Cisza aż wibrowała w powietrzu, na co jego serce zaczęło szybciej bić, a zimno wypełniać płuca. Mógł tego nie robić, zapomnieć, nie dac się,, jaki on głupi, czemu zdradzi…

– Tak mi przykro, Dan.

   Uścisk był gorący i mocny, natychmiastowo stapiając cały chłód. Tak jak przy łagodnym głosie Drago, Dan powinien poczuć się urażony takim traktowaniem. Teraz jego głupia duma nie miała prawa głosu. Nie gdy na krótką chwilę poczuł się bezpieczny. Odcięty od chłodu i mrocznych cieni skaczących po ścianach. Chwila iluzji.

– Obiecaj, że nikomu nie powiesz – powiedział i od razu odwrócił wzrok, zagryzając wargę. Niczym tchórz.

   To co robił, było egoistyczne. Byli w końcu paczką. Razem walczyli, świętowali zwycięstwa i lizali rany po porażkach. A przez jedną obietnicę Jess przestanie być częścią tego świata, bo wiedział, że dotrzyma słowa. Zostanie z nim, odrzucona przez resztę.

– I tak będziesz im musiał w końcu powiedzieć – westchnęła ciężko. – Ale dobrze.

– Przepraszam, Jess.

   Skinęła głową. Rozumiała bez problemu, co zrobiła. A mimo to ciągle wpatrywała się w niego z troską. Jakby wcale nie wykorzystał jej słabości.

– Ogólnie proponuje plan, że lecimy teraz na Vestalię.

– Co? – Prawie podskoczył. – Po co?

– Pytać o to Reiko, oczywiście – Szatynka oparła dłonie o biodra. – Nie zdradzi sekretu, a jednak szybciej ktoś mający ponad czterysta lat będzie wiedział, z czym się zmagasz.

   Zgodził się, mimo uczucia ściskania w żołądku. Choć tyle mógł jej dać.

– Drago, jeśli byś mógł.

    W księżycowej poświacie rozwarł się portal. Linie czasoprzestrzenne śmigały po czarnych ścianach. Jess wyciągnęła do niego dłoń. Przyjął ją z uśmiechem, po czym wspólnie wskoczyli.

 

****

   Pałac pogrążony w ciemnościach nie był najprzyjemniejszym miejscem do zwiedzania. Szczególnie po północy, kiedy odnosiło się wrażenie, że cały czas coś przemyka po ciemnych zakamarkach. Jako że nie mogłam już przywołać Reiko, byliśmy zmuszeni sami jej szukać. O  tej porze zamek był niemal całkowicie opustoszały jeśli nie liczyć tej duszycy i czterech nocnych strażników, którzy stali na zewnątrz przy bramach.

  Zerknęłam przez ramię, czy Dan za mną podąża i objęłam trasę na podziemną czytelnią. Liczyłam, że tam Reiko będzie siedziała, bo mimo wszystko czułam się cholernie zmęczona. Ten dziwny koleś, a teraz opowieść Dana. Kiedy opisywał swoje sny, na chwilę miałam wrażenie, jakby cofnął się czas i to były moje dziwaczne wizje. Czemu wszystko dziś w dziwny sposób sprowadzało się do Vestalii?

   Potrząsnęłam głową, gryząc lekko wargę. Nie był na to teraz czas. Danny wyglądem przypominał cień człowieka i nim należało się zająć, zanim te koszmary nie zjebią mu psychy. Pchnęłam dwuskrzydłowe drzwi i zaczęliśmy schodzić zakręconymi schodami w dół. Od kamieni bił ziąb, ponadto tylko nieliczne kinkiety świeciły, przez co trzeba było uważać, by się nie potknąć i przypadkiem nie skręcić karku.

   Droga przebiegała w absolutnej ciszy. Mogłam usłyszeć szum własnej krwi w uszach. Kompletne przeciwieństwo naszych wariactw z Neathii. Poczułam, jak po klatce piersiowej rozchodzi się zimno. Wszystko powoli zaczyna się chwiać. Miliony nieodpowiedzianych pytań kłębiły się niczym robaki, tworząc coraz głębsze dziury. Zupełnie jakby rzeczywistość zaczęła zmieniać się w kos…

– Koszmar. Mam wrażenie, że to coś wyciągało moje największe lęki i mnie w nie wpychało – mówił cicho Dan.

   Obróciłam się do niego. Nagle ta przyduszająca atmosfera uderzyła we mnie i zesztywniałam. Ponad ramieniem wystawał kawałek twarzy Hydrona. Jego sylwetka promieniowała nieco. Uśmiechnął się i nonszalancko strzepnął zeschniętą krew z włosów. Wzdrygnęłam się, gdy się uśmiechnął.

Kiedyś to był mój pałac.

   Zaschło mi w gardle, jednak oderwałam się niemal siłą i spojrzałam na Dana. Miał spanikowany wyraz twarzy.

– Brzmi jak Tytan – mruknęłam.

– Myślisz, że on…

– Nie jesteś z mojej rodziny – pokręciłam głową. – Ale jeśli to podobna istota, to Reiko musi coś o tym wiedzieć.

– Muszę wiedzieć o czym?

   Do zawału byłam o krok, kiedy znikąd pojawiła się za moimi plecami. Ścięła włosy do ramion, lecz poza tym nie zmieniła się ani o jotę. Ten sam nic nie mówiący uśmiech dalej wykrzywiał jej wargi. Omiotła nas wzrokiem i wskazała dłonią masywne drzwi na lewym końcu korytarza.

– Zrobię wam herbatę.

   Rzuciłam ostatnie spojrzenie za Dana. Hydrona nigdzie nie było.

 

****

 

   Akane nie raz widziała wkurwionego Spectrę. Często ona była powodem lub inna błahostka i zazwyczaj cieszyło ją to, bo nie od dziś było wiadome, że sprawienie temu bucowi kłopotów stanowiło świetną rozrywkę. Jednak teraz jego stan był daleki od tego zwyczajowego wkurzenia. Bliżej mu było do zdenerwowania, które było tak w niewytłumaczalny sposób przemieszane z troską, że nie odczuła nawet uncji radości. Zresztą choć telefon Jess okazał się rozładowany, to jej brak w pokoju o wpół do pierwszej był wysoko niepokojący.

   Podrapała Aresa za uchem, przyglądając się jak Haru pobieżnie sprawdza plecak Jessie. Nic, żadnej wskazówki, gdzie mogła pójść. Przeniosła wzrok na maszkarona i Gusa. Wtedy to zignorowała, lecz obydwaj mieli na sobie garnitury, co musiało znaczyć, że urwali się z jakiegoś ważnego wydarzenia.

– Gdzie byliście? – spytała Grava, wiedząc, że od Phantoma odpowiedzi nie uzyska.

– Bankiet dla inwestorów – wyjaśnił krótko. – Przedstawialiśmy nasz nowy projekt.

– I mogliście się tak urwać? – Shiena uniosła brew.

   Grav się lekko skrzywił.

– Niezupełnie.

   Powiedzenie, że Akane została zaskoczona, było jak nic nie powiedzieć. Spectra z własnej woli zrezygnował ze swojej obsesji naukowej, by siedzieć na fotelu w pokoju Jess?! Serce jej zabiło. To musiało być coś potężnego. Co takie się stało?!

   Słowa Grava zdawały się przecknąć Spectrę z letargu. Uniósł głowę i wyciągnął lśniącą kartę z kieszeni, podając Gusowi.

– Wracaj i dokończ negocjacje. Poczekam. I zabierz je do domu.

– Czemu chcesz zobaczyć Jess? – Aki zerwała się z krzesła i stanęła przed blondynem.

    Spojrzał na nią chłodno.

– Musimy porozmawiać.

– Nie pierdol – Skrzyżowała ręce. – Coś musiało się stać. Inaczej byś tu nie przyszedł. Więc mów!

   Gus wykonał gest, jakby chciał ją odciągnąć, ale szybko opuścił dłoń.

– Nie będziesz się mieszała do naszych spraw.

   Shiena mocno pociągnęła Akane za tył koszulki, gdy dziewczyna zabierała się do zamachu ręką. Specra z powrotem wbił wzrok w ścianę.

– Akane, nic się nie stało – przemówił Gus uspokajająco. – To zwykła rozmowa.

– Nie poświęciłby tyle dla zwykłej rozmowy.

– Aki – Grav ujął ją za przegub. – To nie nasze sprawy.

   Spojrzała na niego, po czym z odwróciła głowę z fuknięciem. Gus wyciągnął dłoń do Shieny.

– Chodżmy, Haruka – san.

 

****

 

   Reiko zawsze lubiła różne oryginalne mieszanki i niektóre potrafiły wykręcić gardło, lecz ta akurat była całkiem dobra, choć z nieco gorzkawym posmakiem. Otuliłam gorący kubek dłońmi na wzór Dana, kiedy po raz kolejny opowiadał o swoich snach. Na okrągłym stoliku leżał szkic tego stwora. Normalnie pośmiałabym się z tego talentu plastycznego (choć mój był niewiele lepszy), jednak ciągle czułam się obserwowana. Zerkałam na boki, lecz wokół był jedynie kurz i tysiące szafek.

   Reiko odłożyła filiżankę i podniosła rysunek. Zamyśliła się na chwilę.

– Jess miała rację, że przypomina swoim działaniem Tytana – przyznała. – Musiał się jakoś przedostać przez tą bramę lub klucz. Ta isto..

– Nazwijmy go Sześciooki – rzuciłam i choć żart wypadł blado, to Danowi drgnął kącik ust. Mały sukces.

   Reiko przewróciła oczami i postukała paznokciem w kartkę.

– Sześciooki zdaje się żywić na Danie i jego emocjach.

– Żywi? Jak?

– Im bardziej negatywne emocje tym lepsze – uznała. – Dlatego śnią ci się koszmary.

   Dan pobladł, a Drago poruszył się niespokojnie. Zjawa znów zamilkła. Akurat przez uchylone okno wpadło nieco chłodnego nocnego powietrza, po czym nagle świsnął wiatr. Zadrżałam, lecz nie przez chłód. Gorąc spojrzenia wbijanego w moją czaszkę zdawał się niemal topić kości. Odwróciłam głowę.

   Volt. Żywy niczym sprzed dwóch lat Volt. Skamieniałam.

Dalej nie umiesz zapomnieć?

   Nie miałam na to odpowiedzi. Mogłam jedynie się w niego wpatrywać. Nie uśmiechał się, a jego wzrok wydawał się wręcz oskarżycielski. Ale dlaczego? Przecież rozstaliśmy się na przyjacielskiej stopie. Choć…mogłam to zatrzymać. Jego śmierć. Mógł odejść ze mną. Gdybym tylko…Gdybym…

   Zaczął iść w moją stronę. Chciałam się cofnąć, lecz nie mogłam. Trwałam jak przykuta do fotela, gdy się zbliżał, aż stanął nade mną.

Masz rację, nie zatrzymałaś.

   Nie byłam w stanie się bronić czy choćby odezwać. Trwałam w przerażającym bezruchu, uwięziona pod jego palącym spojrzeniem.

A teraz boisz się spojrzeć w miejsce, skąd wypełzłem.

  Przykląkł na jedno kolano. Jego poważna twarz zdawała się być kamienną maską.

To miejsce jest pełne trupów.

   Moja głowa sama odchyliła się z powrotem w stronę ciemności. Krzyk uwiązł w gardle, a gorzka żółć zabulgotała w gardle. Shadow, Mylene, Hydron, Lync. Obdarci, poranieni. U dawnego księcia z boku sterczał metalowy pręt. Kassandra stała w swojej rozdarte sukni i trzymała wyszczerbiony miecz w dłoni. Złociste włosy rozwiały się w powietrzu, nim regał z tyłu zaczął opadać.

   Błysk płomieni. Krwawa pręga rozlewała się po ścianie, sięgając niemal okna, aż…

Kto tutaj włada ogniem?

   Ciepło otuliło moje ramiona niczym miękki kocyk. Postacie zafalowały i zniknęły, zabierając ze sobą pożogę. Miałam wrażenie, że błyska przede mną coś błękitnego, ale nie miałam siły się temu przyglądać. Czułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, a błoga mgiełka spokoju wypełnia umysł. Ziewnęłam i po chwili pochłonął mnie sen.

 

****

   Reiko lekko fuknęła, kiedy ciało Jessicy opadło na nią. Zachwiała się, lecz zdołała odzyskać równowagę. Dan nie był w stanie ruszyć palcem, jedynie dalej trwał wbity w fotel. Krew wrzała mu w żyłach. Co to było? Co się stało z Jess?

– Powinnam była to przewidzieć – mruknęła zjawa, biorąc Jessie na barana. Spojrzała na niego poważnie. – To co cię prześladuje, obserwuje nas.

   Drgnął, a fala przerażenia uderzyła w jego płuca. Pokój zdawał się gwałtownie zwęzić do fotela oraz Reiko. Zjawa uniosła dłoń. Na koniuszkach palców zatańczyła błękitna wstęga. Wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym pokręciła głową.

– Co to znaczy? – wykrztusił.

– Nie mam pojęcia, gdzie przebywa – odparła kobieta. – Jednak w jakiś sposób jego wymiar łączy się z inn.. Nie – Pokręciła głową. – On się łączy z tobą.

   Dreszcze przebiegły po plecach Dana. Zaczął słyszeć przytłumiony głos tamtego stwora. Czuł jego uśmiech. Jego triumf.

– Patrzy na ciebie i wykorzystuje sytuacje – Reiko mówiła dalej, nie dostrzegając reakcji Dana. – I widać może wpływać nie tylko na ciebie, ale i innych – Zerknęła na Jess i odgarnęła jej włosy z twarzy. Zagryzła wargę. – Co to u diabła jest?

   Dopiero trzask porcelany przyciągnął jej uwagę. Brunet zaciskał dłonie na krawędzi stolika, aż knykcie zbielały. Ciemny płyn wolno skapywał na podłogę. Kuso uniósł głowę. Jego nozdrza drgały, a oczy wypełniało przerażenie, jakby czuł obecność istoty gdzieś w sobie.

   Kap. Kap. Kap.

– Powstrzymasz to? Albo dowiesz się co to?

– Mogę spróbować – odparła. Dotknęła dłonią jego ręki i wtedy mały błękitny symbol pojawił się na skórze. – Gdybyś był w koszmarze, naciśnij palcem ten symbol i pamiętaj, że to tylko sen. Zawarłam w nim trochę magii uspokajającej. Powinno pomóc szybciej się wybudzić.

– Dziękuje – Potarł palcem znak, po czym spojrzał na Jess. Jego twarz wykrzywił ból. – To naprawdę jego sprawka?

– Najbardziej prawdopodobne. Nie wiem, co widziała, ale musiał to sprowokować – szepnęła.

– Więc powinienem…nie przebywać z Jess?

   Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Na pewno jego wpływ na ciebie jest dużo większy niż na osoby postronne. Niczym Tytan. – Niemal wypluła to imię. – Jess musiało coś dręczyć, a on jedynie pchnął ją w tę stronę.

– Dręczyć…?

   Jednak Reiko już nie miała na to odpowiedzi. Światło księżyca przesunęło się po ich twarzach. W głębi nocy zawyły zwierzęta. Reiko pstryknęła palcami, wywołując portal.

– Idź do domu, Dan – Wskazała na tunel. – Jeśli coś znajdę, przekaże ci przez Jess.

– Dobrze. Dziękuje, Reiko.

– A i… - Zawahała się na ułamek sekundy. – Jeśli Jess nie wspomni o dzisiejszym, nie nawiązuj do tego.

   Zmarszczył brwi, ale skinął głową. Reiko wyglądała na podenerwowaną. Rzucił ostatnie spojrzenie na śpiącą Jess, po czym wszedł do tunelu.

   Kiedy chłopak zniknął, Reiko przeniosła się do domu Jessicy. Ledwo jej stopy dotknęły ciepłych paneli, zorientowała się, że coś nie gra. Panowała głucha noc, a mimo to w pokoju paliło się światło. Pies spał przy nogach łóżka. Obejrzała się przez ramię, akurat gdy skrzypnęło krzesło.

   Spotkała się oczami z Spectrą, który po sekundzie spuścił wzrok na Jessie. Zmarszczył brwi, tworząc głęboką zmarszczkę między nimi. Jego twarz spochmurniała.

   Zegar stojący w holu trzema mocnymi uderzaniami ogłosił godzinę trzecią w nocy. Czas kiedy zaczynały szaleć demony.

 


sobota, 22 maja 2021

S3 Rozdział 5: Zakłócenie systemu

 

          Szara kopuła pokrywała jeszcze świat, kiedy przednie światła srebrnej toyoty błysnęły, po czym auto ruszyło z piskiem opon. Roger na krótki moment odzyskał świadomość umysłu, jednak w sekundę została ona zdominowana przez senność. Był tak zajebany, że nawet nie zwracał uwagi, iż bijąca od Jane aura była bardziej lodowata niż zazwyczaj. Dał się wieźć, rzucając się w to w prawą to w lewą stronę przy gwałtownych skrętach. Obrazy budynków przemykały przez okno w formie zamazanej mozaiki.

    Stopniowo umysł Rogera zaczął wydostawać się z lepkiej mgiełki snu i próbować zrozumieć własne wybory. Chłopak aż zasłonił usta, mrugając intensywnie, kiedy prawda do niego doszła. Z własnej nieprzymuszonej woli ocknął się o szóstej rano i zamiast jak każdy rozsądny człowiek wrócić do snu, to on poszedł do kuchni i jakimś cudem wkręcił się w jazdę z Jane.

– Będziesz wymiotował? – spytała, patrząc na niego kątem oka.

   Rozjuszoną, pragnąca krwi niewinnych Jane… Czym prędzej pokręcił głową i spuścił ręce, prostując się. Dziewczyna wygięła brew, jednak tego nie skomentowała.

– Serio jacyś kretyni tam pracują, skoro znikąd zapisali mnie na walkę. Jeszcze nie odbierają telefonów – Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. – I ta durna kara za nie przychodzenie na zarezerwowane walki. Zabiję ich.

– Może błąd systemu? – zasugerował nieśmiało.

– Jak dotąd działa idealnie, a tu nagle akurat ze mną coś się zjebało? Ze mną, która nie walczyła od pół roku i nie jest zapisana na zawody?

– To jednak nie – wycofał się szybko.

   Dziewczyna jedynie wymamrotała przekleństwo pod nosem, po czym docisnęła gazu. Futerał gitary uderzył o oparcie fotela, a kartki usiane jej drobnym pismem spadły na podłogę. Roger już miał w myślach, by jednak spróbować się pomodlić, gdy auto gwałtownie stanęło. Patrząc, że było to między dwoma innymi samochodami, coś musiało nad nimi czuwać.

   Jane wyszła, nie czekając na niego. Rozpiął pasy i z lekko trzęsącymi się kolanami wydostał na zewnątrz. Poranny ziąb przeniknął go do szpiku kości, aż dostał dreszcz. Lecz liczyło się, że przeżył! Najchętniej ucałowałby ten ohydny chodnik, ale chciał dogonić Wilson, która już przechodziła przez szklane drzwi.

   Szybko pożałował swego pośpiechu, bo po wejściu zrozumiał, że zaraz stanie się świadkiem morderstwa. Najpierw sam miał ginąć, a teraz ujrzy kogoś innego jako ofiarę, cóż za ironia.

   Jane rzadko się denerwowała do tego stopnia, by to okazać zewnętrznie. Choć pewnie okres egzaminów musiał ją tak wybić z równowagi. Ostrożnymi krokami zbliżał się do gładkiej lady, na której niemal wykładała się dziewczyna, mierząc wzrokiem z recepcjonistą.

– Nie powinno zmieniać się terminu trzy godziny przed – oświadczył gościu, a Roger już chciał za niego zanosić modły.

    Dziewczyna uśmiechnęła się samymi wargami, a w jej oczach czaiła się śmierć.

– Powinno się sprawdzać czy osoba walcząca w ogóle może – odparła lodowato. – Nie zapisywałam się, a że nikt tu nie potrafi sprawdzić rejestru, to już nie moja wina. Telefonów też nie odbiera nikt.

– Pan wykreśli – odezwał się Roger, próbując wzrokiem przekazać mężczyźnie, że nie chce tego przeciągać. – Dwa kliknięcia i po krzyku.

  Recepcjonista westchnął i zaczął klikać myszką. W jego okularach odbił się ekran.

– Głupota.

   Brew Wilson drgnęła, lecz wbrew obawom chłopaka, nie zdecydowała się rzucić na mężczynę i wepchnąć mu telefon do gardła. Jedynie zmrużyła powieki.

– Można powiedzieć, jaki debil zrobił ten zapis.

– Nie. Jedynie jest zapis, że walka odbywa się zgodnie z harmonogramem turnieju.

   Teraz Roger przechylił głowę, bo to nie miało żadnego sensu. Chyba naprawdę wystąpił błąd sieci? Jednak Jane nie drążyła tematu i odeszła do blatu, kiedy recepcjonista ogłosił, że usunął pojedynek. Złapała go pod ramię i zaczęła ciągnąć do drzwi. Wyraźnie była już spokojniejsza, choć trochę zamyślona.

– Chodź, zabiorę cię na dobrą kawę w ramach zadośćuczynienia, że prawie ducha wyzionąłeś w aucie – Uśmiechnęła się lekko.

– Nie wiem, czy chce wsiadać – przyznał. – Mogę prowadzić? – Spojrzała na niego. – Żartowałem, błagam, nie wciskaj już tyle gazu.

 

****

   Normalnie dzwonki były moim wybawieniem, lecz dziś stały się utrapieniem. Pisałam spokojnie interpretację, czując wzrok skupiony na mojej głowie. Przełknęłam ślinę. Udawało mi się ich unikać przez trzy lekcje, ale kiedyś ta passa musiała się skończyć.

– Już rozumiesz, jak to być wśród harpii – Aki oparła policzek o dłoń. – Poezja karmy.

– Dzięki za wsparcie – syknęłam.

– Powiedz, że to twój ojciec.

   Obróciłam głowę z miną wyrażającą pełne zwątpienie w jej umysł. Wyszczerzyła zęby, odchylając się na krześle. Wtem rozbrzmiał dzwonek zmieszany z jednoczesnym zamknięciem książki nauczyciela. Pióra nie zamknęłam, aż już z trzech stron moją ławkę otaczała grupka dziewczyn. Aki poklepała mnie po udzie z ironiczną troską.

– Jessie, kim był ten chłopak z boiska?

– Totalne ciacho!

– Chodzicie razem?

– Ile ma lat?

– Przenosi się tu?!

   Już poczułam ból głowy i chęć spierdolenia na Velarię. Trzeba to rozegrać szybko i skutecznie, żeby ani nie narobić sobie wrogów ani nie wzbudzić za dużych ekscytacji.

– Tak, to mój chłopak. Jest zza granicy – wyjaśniłam. – Nazywa się Keith.

   Aki zagryzła wargę, zduszając śmiech i wychyliła głowę w stronę ławki Haru. Oberwie, aż zobaczy Starożytnych, przysięgam.

– Hee – Niska szatynka – chyba nazywała się Sam – oparła się łokciami o ławkę. – Nigdy wcześniej się tu nie pokazywał.

– Bo jesteśmy razem od niedawna.

– Czemu nam nic nie mówiłaś, Aki? – Kilka spojrzało z wyrzutem na Japonkę.

   Ta żmija uniosła ręce w geście poddania się i westchnęła ciężko.

– Nie moja sprawa, zresztą Jess ceni prywatność. Jeszcze z takim ciachem – zakończyła ironicznie.

   Szybki ołówek w tchawicę i już się tak uśmiechać nie będzie….Kurwa, chyba przejmuje jej sposób myślenia, niedobrze.

– Czy to znaczy, że razem pójdziecie na bal zakończenia?! – wykrzyknęła jakaś z tyłu.

   To mnie ogłuszyło, bo kompletnie zapomniałam o tej tradycji. Otworzyłam usta, jednak nic z nich nie wyszło.

– Jasne! – Akane klepnęła mnie w  plecy- Będą najpiękniejszą parką. Jeszcze Keith w garniaku – Pokiwała głową. – Uczta dla oczu, moje panie.

   Również pokiwałam głowę, wpatrując się w cyrkiel wystający z piórnika. Jebać, czy przesiąkam jej logiką. Szkolna toaleta dziś spłynie krwią.

   Rozbrzmiał dzwonek, więc ożywiona grupka wróciła na miejsca.

– Zginiesz, Akane – poinformowałam ją grobowym tonem.

– I odrodzę z popiołów jak feniks – odparła.

   Wolnym ruchem podniosłam cyrkiel. Światło jarzeniówek prześlizgnęło się po metalowej końcówce. Krzesło Aki lekko szurnęło po podłodze, kiedy odsunęła się na kraniec ławki.

 

****

 

   Biegać nigdy nie lubiłam, lecz w szybkim chodzie mogłabym mieć mistrzostwo. Machając zamaszyście zgiętą ręką, szłam dziarsko przez Bakuprzestrzeń. Plecak ciążył mi na ramieniu przez ilość książek, mózg wręcz szumiał od ilości powtórzonych matematycznych formułek, lecz prułam dzielnie ku bazie Wojowników. Spytacie, czemu się tam od razu teleportowałam? Bo jak zawsze jebał mnie pies i teleport nie rozumiał polecenia, a ja o łaskę się prosić nie będę i odwaliłam tradycyjną trasę od centrum aż tu.

– Ne, nie masz wrażenie, że Wojownicy są trochę…nudni?

   Obróciłam głowę, bo takie słowa to była rzadkość. Wojownicy byli tu już długo kochani, wszyscy znali ich zasługi no i dalej git walczyli. Chyba, że chodziło im o ciągle ewolucje Drago, bo chłop mógłby przystopować, nawet Danny już nie wiedział, która to jest. Grupka musiała wyczuć mój wzrok, bo lekko się wzdrygnęła i szybko odeszła.

– Popularność zaczyna spadać – mruknął Fludim. – No biorąc pod uwagę, że my SPADLI..fsvhd! – oburzył się, kiedy uciszyłam go dłonią..

– Trochę to bez sensu, skoro Dan i reszta cały czas walczą i są wysoko w rankingu – Kiwnęłam głową na tabelę wyników. Shun i Kuso ciągle figurowali przy numerkach dwa i jeden.

– Walka to nie wszystko. Powiew zmian jest potrzebny w przyrodzie, by piękniej rozkwitała – stwierdziła Sellon, stając koło mnie. – Ludzie także potrzebują zmian rutyny – Spojrzała na mnie. – Witaj, Jessie.

– Hejka, Sellon – uśmiechnęłam się.

   Wyjątkowo po jej bokach nie znajdowały się Chris i Soon, co było naprawdę rzadkością. Ale to i lepiej, przynajmniej nie bombardowały mnie ponurymi spojrzeniami spode łba. Przypominały wtedy Aki, gdy widziała Spectrę.

– Czyż to nie cudne zrządzenie losu, że dziś zawalczymy wśród gwiazd? – spytała.

   Wtedy mnie tknęło, że wspominała podczas grupowej walki, że chciałaby stoczyć ze mną bitwę. I tu nagle wypadło akurat na to. Powstrzymałam zmarszczenie brwi i przytaknęłam.

– To prawda, ale to dość dziwne. Nie minęła przepisowa trzydniowa przerwa.

– Oh – Zamrugała, po czym rozciągnęła umalowane ciemną szminką wargi w łagodny uśmiech, który podbijał serca widzów. – Faktycznie, masz racje – Postukała długim palcem o podbródek. – Cóż, może wiedzieli, że nasz pojedynek przyciągnie wiele uwagi, dlatego postanowili cię złapać, póki walczysz – Puściła mi oczko.

– Heh, to trochę problematyczne, bo jednak jestem na ostatniej prostej do studiów i czasu mam jak na lekarstwo – przyznałam, na co maruda prychnęła z irytacją.

– Dlatego jesteś rezerwową? – głos Sellon gwałtownie się zmienił na jakby zdumiony.

– Najbardziej logiczna opcja – wzruszyłam ramionami, na co dziewczyna zmrużyła oczy.

– Niedopuszczalne. Absolutnie – westchnęła głęboko, przykładając dłoń do serca. – Takie piękno i styl walki nie mogą być zredukowane do jakiegoś dodatku. Gracja posługiwania się mrokiem to coś, co powinno być doceniane. Gdybym była twoją liderką, nigdy nie dopuściłabym do takiego znieważenia, nawet jeśli rzadko walczysz.

   Z lekka mnie ogłuszyła tą przemową, dlatego stałam ogłupiała z lekko otwartymi ustami. Nawet mi nie zaświtało, że jesteśmy w przestrzeni publicznej i ludzie to słyszą, co spowoduje kolejne plotki. Bardziej chciałam znaleźć powiązanie między stylem walki a zniewagą bycia rezerwową. Bo Sellon zawsze wypowiadała się niezwykle barwnie i kwieciście, ale tutaj nie wiedziałam, za co się zabrać.

   Chyba to spostrzegła, bo położyła dłoń na moim ramieniu z łagodną miną.

– Ale już cię nie zatrzymuję. Do zobaczenia na naszej walce – rzekła i mnie wyminęła.

   Automatycznie skierowała kroki do głównego budynku, gdzie znajdowała się szatnia Wojowników. Przez moment dalej szłam w szoku, aż się otrząsnęłam, bo trybiki się zazębiły.

– Po jaką cholerę Sellon chce mnie w swojej ekipie? – spytałam, przechodząc przez główne drzwi.

– Też chciałbym wiedzieć – odparł Fludim. – Nigdy wcześniej nie wydawała się tobą aż tak zainteresowana.

   Fakt faktem Sellon z Anubiasem od chwili pojawienia się w Bakuprzestrzeni jakoś bardziej się koncentrowali na Danie (zwłaszcza ten irytujący sadomaso), a reszta z ich drużyn zajmowała Shunem i Marucho czy z dwa razy mną. Więc to była dość nagła zmiana polityki.

   Sellon była osobą, do której łatwo poczuć sympatię. Nie wywyższała się, choć była pewna siebie i dumna. Jednak przez doświadczenia z Gundalią i Vexosami miałam dość spore problemy z zaufaniem i coś mi tu nie pasowało.

   Choć może zaczęłam przesadzać w drugą stronę?

– Oi, księżniczko.

    Te dwa słowa w sekundę wybiły mnie z zadumy. Wiedziałam, że to Anubias z jakimś problemem, więc zacisnęłam dłoń na ramiączku plecaka, idąc dalej. Udawaj, że go tutaj nie ma. Zwykły piesek, co się zgubił, ale zaraz go właściciele zabiorą, nie ma się co martwić. O cholera, Aresowi kończy się karma, będę musiała kupić. I uzupełnić lodówkę, bo Mick nie ma litości, jak wraca z college, jebany odkurzacz.

   Ciężki skórzany but uderzył w ścianę przede mną. Wzniosłam oczy, wzdychając. No tak, jemu się tak szybko nie nudzi dręczenie ludzi.

– Głucha jesteś, styropianie?

– Czego, sadomaso? – Uniosłam brew. – Śpieszę się.

– Wyraźnie mówiłem, żebyś przekazała Kuso, że ostatnia bitwa się nie liczy.

- Masz język. Sam mów. Chyba, że się wstydzisz?

– Nie będę za nim latał jak głupi. Jesteście w jednej drużynie. Lepi…

– Anubiasik, przecież ty za nim ciągle latasz i gadasz o walce. Jak jakaś zakochana nastolatka  – przerwałam mu, uśmiechając się szeroko.

   Tradycyjnie jak każda istota, której iq wynosi około 20 punktów, huknął dłonią w ścianę koło mojej głowy. Zamrugałam, patrząc, jak drgają mu mięśnie twarzy. Denerwowanie go było wręcz za proste, zwłaszcza że sam ukazywał swoje słabe punkty.

– Moje cele są zbyt skomplikowane dla kogoś o ptasim móżdżku.

– Idąc tą logiką, to sam nie masz prawa ich rozumieć.

– Rozgniotę cię – warknął, a brew mu latała niczym zepsuta winda. – Niech tylko ogłoszą naszą walkę.

   Mówiłam. Nic prostszego.

– Kuso może sobie zawalczyć z Benem, ale ode mnie nie zwieje. Zniszczę go, udowadniając, kto jest lepszy – dokończył, po czym wycelował we mnie palcem. – Ty też to zapamiętaj.

– Dobra, dobra, zluzuj, bo się zaraz udusisz w tej obroży – Zepchnęłam jego rękę ze ściany i zaczęłam odchodzić. – Powiem Danowi, ale naprawdę powinieneś podreperować swoje umiejętności socjalne.

– Pożałujesz swoich odzywek.

   Pomachałam lekceważąco głową, nawet nie racząc go spojrzeniem. Spokojnym krokiem dotarłam do salki i od rozsunięcia drzwi wyczułam, że wśród chłopaków wciąż coś nie gra. Dan próbował chyba pobić rekord w zjedzeniu burgera, krusząc wokół niemiłosiernie. Jednak Shun, który pozornie siedział zrelaksowany, obserwował go z wyraźną uwagą. Marucho wyraźnie próbował na to nie zwracać uwagi, lecz brakowało temu jakiejś iskry.

   Na moje wejście wszyscy odwrócili głowy, a Danny przy okazji otarł rękawem kapkę sosu z kącika warg.

– Anubias potrzebuje smyczy, bo się chłop wymyka spod kontroli – oświadczyłam gromko. – A poza tym smacznego i dzień dobry.

– Nie masz dziś szkoły, Jess – san? – zdziwił się Marucho. – Strasznie wcześnie przyszłaś.

– Co zrobił Anubias? – zainteresował się Dan.

– I dzień dobry – dokończył Kazami.

   Shun odsunął mi krzesło, na które klapnęłam. Niemal jęknęłam z ulgi, kiedy plecak wreszcie zniknął ze moich biednych pleców. Strzyknęłam karkiem.

– Miałam, dziś było najmniej lekcji. Anubias mnie dręczył, że mam ci przekazać, iż dorwie cię i tamta walka się nie liczyła. A i Shun dziękuje dobry człowieku – odpowiedziałam im po kolei. – A teraz moje pytanie brzmi, z jakiej dupy nagle walczę z Sellon?

– Jak to? – zdziwił się Marucho. – Przecież wczoraj walczyłaś, a Administracja nie skraca terminów.

– No więc właśnie – Rozłożyłam ręce. – Też bym chciała wiedzieć.

– Choć mnie i samej Sellon to nie przeszkadza – wtrącił Fludim.

– Ona to wręcz mnie pragnie – wywróciłam oczami.

– Spectrze to by się nie spodobało – Dan trącił mnie łokciem.

– Uznał, że sobie poradzę.

– Raczej miał rację – stwierdził Shun.

– Mniejsza z tym, Jane też została zapisana na walkę. Tylko już zdążyła się wypisać i przy okazji nastraszyć biednych pracowników. Więc coś tu ostro nie gra – Postukałam palcem o stół. – I Dan! Ty też masz walkę! Z tym… - urwałam. – no narwanym od sadomaso.

    Tam akurat każdy miał jakieś problemy z nerwami, ale ten najwyższy i umięśniony akurat najbardziej rzucał się do ludzi. Na szczęście szatyn w mig zrozumiał, kogo miałam na myśli.

– Mnie tam to nie przeszkadza – Machnął ręką z uśmiechem i poklepał się po brzuchu. – Im więcej zwycięstw, tym lepiej, nie, Drago?

– Dokładnie – zgodził się bakugan. – Nie wychodzimy przez to z formy.

– Skontaktuje się z adminami, ale to strasznie dziwne – mruknął Marucho. – Nigdy wcześniej nie było takich błędów. Choć może to przez stale rosnącą liczbę graczy?

   Kazami się nie odzywał. Zerknęłam na niego kątem oka, ale z twarzy nie dało się nic wyczytać. Dan gwałtownie się podniósł, wyrzucając ręce przed siebie.

– Skoro wszyscy jesteśmy, to może pójdziemy po coś do kafejki? Od tego siedzenia mój kręgosłup już wysiada.

– Danielu, ledwo jadłeś.

– Ale Jess nie jadła!

   Uniosłam brew, jednak podniosłam się z westchnieniem. W sumie przydałaby mi się jakaś przekąska dla energii, a jak Wojownicy pójdą na swoje walki, to będę mogła się w spokoju pouczyć. Mówię wam, kończenie szkoły ssie. A dalej będzie tylko gorzej… Z drugiej strony na Vestalii miałam całkiem sporo kasy w spadku. Huh…

   Dan wyszczerzył zęby, patrząc wyczekująco na resztę.

– Ja spytam o te walki – wymówił się Marucho.

– Shun?

– Idźcie sami – Ninja pokręcił głową. – Muszę nad czymś pomyśleć.

   Dan na chwilę zmarszczył brwi, ale zaraz się rozchmurzył.

– Okej, to lecimy, Jess!

   Było około piętnastej, więc w kawiarni kręciło się sporo osób, a większość stolików była zajęta. Dorwaliśmy wolny interaktywny ekran w rogu i zaczęliśmy przeglądać ofertę. Właśnie debatowałam nad wyborem kanapki z kurczakiem a dwóch muffin z kremem waniliowym, kiedy Dan zaprzestał przesuwania kubełków z kurczakami i jakby posmutniał.

– Myślisz, że Shun i Marucho są na mnie źli? – spytał cicho.

– Huh? – Zamrugałam zdumiona. Takie pytanie nie pasowało mi do wiecznie pozytywnego Kuso. – Nie, bardziej są zmartwieni.

– Niby czym? – Wyraźnie zacisnął szczękę, przełykając ślinę. – Nic się nie stało, zwykły wypadek.

– Ale rzadki dla ciebie, Danny. No i wydawałeś się dziwny po nim. Jakbyś coś ukrywał.

– Ale tak nie jest.

   Westchnęłam. Rozumiałam jego frustrację, ale też brałam pod uwagę punkt widzenia chłopaków. Kliknęłam w ikonkę napoi.

– To pogadaj z nimi, żeby się niepotrzebnie nie martwili. I odpowiedz mi szczerze. Na pewno wszystko w porządku? – Spojrzałam na niego.

– Tak – Skinął głową. – Nic mi nie jest.

– Więc ci wierzę – odparłam. – A teraz wyciągaj kartę, zapomniałam swojej.

– Czy ty mnie właśnie naciągnęłaś?

   Rozłożyłam ręce, uśmiechając się złośliwie, za co dostałam sójkę w bok.

 

*****

    Kanapkę, sok i zakupy później już tak mi do śmiechu nie było. Siedziałam w opustoszałym pokoju, próbując na spokojnie rozwiązać jakieś zjebane zadania z trójkątami. Odgłosy walk niosły się korytarzami, kiedy długopis skrobał kolejne formułki. Im dłużej to robiłam, tym mocniej odnosiłam wrażenie, że świat mnie jakoś znienawidził. Po chwili skończyłam i zostałam z bardzo dziwacznym wynikiem na kartce. Ale pewnie poprawnym, bo tutaj muszą być jakieś pierwiastki i inne zjebstwa, wszakże to matematyka, królowa nauk, oby zdechła.

– Ciekawe, jak idzie Danowi z Benem – zastanowił się Fludim.

– Pewnie rozkłada go na łopatki – mruknęłam. – Anubias musi umierać z zazdrości – Ułożyłam się na stole. – Mam dość po czterech zadaniach.

– Przynajmniej wyniki nie są na minusie – pocieszył mnie bakugan, tuptając po stole. – Na fizyce wychodziły ci uśmiechnięte buźki.

– To był uśmiech przez łzyyy – ziewnęłam, patrząc na ścienny zegar. Do walk została godzina.

– Jak chcesz, to się zdrzemnij – oznajmił Fludi. – Przynajmniej na walkę będziesz wypoczęta.

   Od tego matematycznego bełkotu musiałam kompletnie zgłupieć, gdyż się zgodziłam i położyłam się na kanapie, która stała pod ścianą. Ścięło mnie niemal od razu i dopiero około czterdzieści minut później, kiedy się podniosłam z zaschnięta śliną, zrozumiałam, że to był błąd. Miałam uczucie, jakby moją głowę wypełniała wata, a rzeczywistość zdawała się być niezwykle odległa. Jeszcze dziwniejsze było, że brakowało Wojowników. Przecież walka Dana musiała się już skończyć?

– Shun i reszta przyszli tu? – spytałam, podnosząc się i chwiejąc lekko. Ciągle próbowałam wrócić do siebie.

– Chyba nie – Fludim ziewnął. – Sam się chwilę zdrzemnąłem.

   To nie zwiastowało pomyślnie na naszą walkę. Jeszcze jeśli wypadnie na jakieś ciemne miejsce do bitwy, to tam niechybnie zasnę. Poklepałam się na policzek, a gdy Fludim wskoczył na ramię, wyszliśmy na korytarz.

   Cisza. Teoretycznie był wieczór, ale bez przesady, wkoło nie widziałam żywej duszy.

– Jest…dziwnie – mruknął Fludim.

   Skinęłam głową i chwilę później niemal nie zeszłam na zawał, kiedy ekran umieszczony nad sufitem się włączył. Przedstawiał Drago na ruinach miasta, który z głośnym rykiem rozsyłał na wszystkie strony fale energii. Krzyki widowni wypełniły drugi plan, a kilka budynków zaczęło chwiać się w posadach, aż nagranie się urwało i ukazało obraz z innej bitwy.

– No ładnie.

– Drago znów ewoluował? – zdumiała się maruda.

– Kto wie – Pokręciłam głową. – Ale to był potężny atak.

   Tylko to dalej nie tłumaczyło, gdzie wywiało Wojowników. Nie żeby mi specjalnie zależało, ale miło byłoby mieć jakiś kibiców na tych trybunach. Zwłaszcza, że fani Sellon byli dość…głośni. Westchnęłam, wsadziłam ręce do kieszeni spodni i skierowałam się do szatni zawodników. Farta dalej nie miałam, bo Sellon siedziała wraz ze swoimi członkiniami drużyny. Uśmiechnęłam się lekko, na co otrzymałam lekkie skinięcie głów i przeszywający wzrok. Milutko.

  Przysiadłam na ławce koło szafek, kiedy odezwała się Soon.

– Niechętnie to robię, ale trzeba przyznać, że wasz lider jest potężny.

– Huh? – Spojrzałam w jej stronę. – Aaa, chodzi o bitwę z dziś?

– Nie oglądałaś? – zdziwiła się dziewczyna.

– Przysnęło mi się – wzruszyłam ramionami.

– My zawsze podziwiamy pojedynki Sellon – sama – oświadczyła Chris, wtulając się w ramię liderki. – Jej styl bitew jest przepiękny, dlatego wstyd je przegapić! – Fiołkowe oczy blondynki aż się mieniły z uwielbienia.

– Dziewczęta, nie każda drużyna jest taka jak nasza. U Wojowników panują inne relacje – stwierdziła wojowniczka Ventusa i przechyliła głowę, patrząc na mnie znacząco.

   To tylko spotęgowało moje podejrzenia, że wyraźnie ode mnie czegoś chciała. Jednak zignorowałam to, kiedy przez głośnik zostały wyczytane nasze imiona.

– Cóż, powodzenia i niech wygra lepsza – rzuciłam szybko i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

    Zmrużyłam oczy, wychodząc na arenę, która z każdej strony oświetlały wysokie reflektory. Uszy wypełnił znajomy szum tłumu, a mój zacny ryj zagościł na dużym ekranie. Dopiero wtedy spostrzegłam odcisk poduszki na policzku i biednie rozmazany ogonek kreski. Ehh, ta drzemka to było stanowczo strzał w kolano.

– Dawaj, Jess!

   Obróciłam się i odetchnęłam na widok Dana i reszty. Kuso i Marucho opierali się o barierkę, lecz Shun siedział z tyłu ze skrzyżowanymi ramionami i dalej wydawał się nieobecny. Pomachałam im i obróciłam się przodem do areny.

   Sellon na wejście została powitana falę okrzyków. Przyjęła je z uśmiechem, po czym złożyła krótki ukłon

– Naszym wieczornym polem bitwy będzie… - komentator zwiesił głos. – Posępne pole!

   Oj zła godzina musiała mnie dziś uważnie słuchać. Arena zaczęła się obniżać i zmieniać, aż stanęłyśmy na szarej ziemi wśród powyginanych suchych drzew otoczonych lepką gęsta mgłą. Wiatr nieprzyjemnie wył między gałęziami. Jak raz ubrałam się odpowiednio do pogody, bo mogłam się opatulić płaszczem.

– Karta otwarcia! – Zielone światło popłynęło przez grunt. – Spyron!

   Z ptasim okrzykiem bakugan wystrzelił w powietrze, rozwijając dwie pary białych skrzydeł. Zerknęłam na jego poziom mocy. Tysiąc dwieście, coś pięknego. Już na starcie nieco mi brakuje. Podrzuciłam dwa razy Fludima, nim go wyrzuciłam.

   Poziom mocy Fludima: 1000

  Sellon przyłożyła dłoń do serca.

– Niech ten pojedynek stanie się pięknym tańcem, Jessie.

   W sumie miała rację, bo na pewno wyjdzie z tego ładny balet. Tylko taki w stylu Aki.

 

 

****

   Trybuny były zapełnione, co stanowiło standard, kiedy na arenie walczył ktoś z trzech najsilniejszych drużyn. Wieczorna pora też nikogo nie zniechęciła, a wręcz mogło się wydawać, że przyciągnęła jeszcze więcej osób. Przez to Gawain, który lekko się spóźnił, miał małe problemy z dotarciem do swojego miejsca. Joseph łaskawie mu je zajął swoim butem.

– Mogłeś jeszcze napluć – Pokręcił głową, siadając.

– Ale tego nie zrobiłem – Chłopak odgarnął fioletowe kosmyki za ucho, a drugą dłonią podsunął mu torebkę wypełnioną świeżym popcornem. – Robiłem chwilę temu.

– Skąd wziąłeś mikrofalę? – Uniósł brew i syknął przez zęby, kiedy poczuł palcami gorąc torby.

– Nie zamykają tylnego wejścia kafejki – Livy nigdy nie podnosiła głosu, lecz mimo wrzawy było ją słychać wyraźnie i głośno.

   Gawain odchylił się, by ujrzeć popielate włosy z białymi pasemkami. Po zgiętych plecach wiedział, że dziewczyna siedzi ze skrzyżowanymi nogami i opiera podbródek o rękę. Całkiem skupiona jak na jej standardy.

   Skierował wzrok w dół, wrzucając popcorn do ust. Dwa bakugany akurat naprzemiennie ciskały w siebie atakami z odległości, aż na bok tryskały iskry mocy. Wiatr wzbierał na sile, wyjąc coraz głośniej, natomiast mgła stawała się coraz gęstsza i ciemniejsza, pogrążając arenę w mroku. Idealne ukazanie pojedynku dwóch bezlitosnych żywiołów.

– Dziś same dobre bitwy – uznał Joseph z pełnymi ustami. Przełknął mocno, aż Gawainowi zrobiło się nieprzyjemnie. – Wcześniej Kuso niemal rozwalił arenę.

– Nie ma się z czego cieszyć – westchnęła Livy, sięgając do gorącej torebki. Wsypała kilka ziaren do ust. – To tylko pokazuje, że siła Dragonoida ciągle wzrasta.

    Joseph rozłożył ramiona i wypuścił dramatycznie powietrze. Dziewczyna uniosła brew i wróciła do obserwowania bitwy. Akurat kamery zmieniły obraz z bakuganów na ich wojowniczki. Sellon jak zwykle wyglądała na nieporuszoną, lekko się uśmiechając,  ale jej przeciwniczka już taka szczęśliwa nie była.

– Hee, więc tak wygląda – Gawain skrzyżował ramiona.

    Livy i Joseph jednocześnie obrócili na w jego kierunku głowy ze zdumieniem (w przypadku dziewczyny była też nutka zniesmaczenia) wymalowanym na twarzy.

– No co?

– Nawet ja wiem, jak wygląda Jessie, a ty nie żyjesz z nią na tej samej planecie? – Joseph podrapał się po głowie.

– Nigdy nie zwróciłem specjalnej uwagi – Odchylił się, zakładając nogę na nogę. Twarz szatynki rozświetlił fiolet uruchomionej karty. Ku niebu wystrzeliły wstęgi czerni. Oczy mu pociemniały. – Jesteśmy z dwóch osobnych światów.

   Fioletowłosy wykrzywił się ponowie i zerknął na koleżankę, ale blondynka wróciła do obserwowanie bitwy spod wpółprzymkniętych powiek. Z daleka wyglądała, jakby zasnęła, co pewnie za niedługo stanie się prawdą. Jej bakugana jak zwykle nigdzie nie było.

– Czemu właściwie nie walczyłaś, Livy?

   Poruszyła się lekko, rozstawiając szerzej stopy odziane w czarne baletki.

– Odwołała.

   Krótkie wyjaśnienie. Gawain chrząknął na znak zrozumienia. Jego oczy ciągle były ciemne i utkwione zamiast w bitwie to w wojowniczce Darkusa. Przynajmniej do chwili, kiedy trzon jednej z kolumn nie odłamał się z głośnym krachem i poszybował prosto na arenę.

   Krzyk podniósł się w ułamku sekundy, by zaraz ustąpić miejsca westchnięciu szoku. Dwie purpurowe kule odbiły kawał marmuru, tak że uderzył kilka metrów dalej niż zamierzał, ratując tym wojowniczki od stanięcia się marmoladą. I o ile zrobiłby to bakugan, to nikt specjalnie by się nie zaskoczył, jednak kule wyszły spod palców Jessie.

    Nawet Livy się rozbudziła i szeroko otwartymi oczami wpatrywała w rysy pęknięć na trzonie.

– Co to było, Gawi? – Joseph przełknął ślinę.

– Jedno z utrapień Vestalii – odparł Vestalianin, zagryzając wargę, po czym spojrzał na zegarek założony na nadgarstek. Wskazówka przesunęła się na dziesiątkę.

 

 

****

 

– Wygląda na to, że nasza walka skończy się remisem – rzekła Sellon.

   Skinęłam głową, ciągle wpatrując się w oderwaną część kolumny. Możliwe, że trafił w nią jakiś z naszych ataków, ale żeby, aż odleciało? Zadarłam głowę, jednak ostre światło przysłaniało mi widok. Za to widziałam kilkaset pochylonych nad nami głów. Westchnęłam. Ludzie z Neathii, Gundalii i Vestalii raczej się nie zaskoczyli, ale dla Ziemian to musiała być nowość.

– Przy okazji, co to była za umiejętność? – Kobieta pochyliła się, jednocześnie dając znak dłonią do Chris i Soon, że mają póki co nie podchodzić.

   Serce zabiło mi szybciej, ale wymusiłam uśmiech.

– Sekret.

   Zamrugała i coś przemknęło w jej oczach, czego nie umiałam określić. Wyprostowała się, przyglądając mi badawczo.

– Rozumiem – Rozchmurzyła się. – Cóż, liczę, że następną walkę dokończymy, Jessie.

– Też bym chciała – przyznałam, bo jednak trochę brakowało mi tego wrzenia adrenaliny w żyłach.

   Wojowniczka machnęła na pożegnanie dłonią i oddaliła się do swoich wiernych podwładnych, a te powitały ją okrzykami ulgi i  rzuceniem się do ramion. Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, jak suche mam gardło. Nogi były jak z ołowiu, kiedy oddalałam się spod czujnego oka fleszy. Weszłam w zacieniony korytarz, który zaraz zalało światło oraz głos Dana. Szatyn rzucił się na mnie i objął niczym koala gałąź.

– JESSS! – jego ryk niemal mnie ogłuszył.

– Przecież żyję, ślepoto – westchnęłam i oparłam na nim, czując wyjątkowo zmęczona.

– Byliśmy w gorszych sytuacjach – dodał Fludim.

    Kazami wraz z Marucho doszli. Uśmiechnęłam się słabo, co blondynek odwzajemnił, lecz Shun jedynie spojrzał ponuro.

– Czemu nagle ta kolumna pękła? – spytał, sprawiając, że wszyscy drgnęli.

– Oi, Shun! Ważniejsze, że Jess nic nie…

– To oczywiste – przerwał Danowi ninja. – Ale cały ten dzień mi się nie podoba. Najpierw zmiany w rozkładzie pojedynków, potem twoja walka, a teraz to. Coś tu się ewidentnie dzieje.

– Shun, czy ty sugerujesz, że ktoś próbuje zaszkodzić Wojownikom? – spytał jego bakugan – Tylen.

– Nie wiem – Chłopak wzruszył ramionami. – Ale to jest możliwe wyjaśnienie.

– Albo ktoś coś mieszał w samych ustawieniach Bakuprzestrzeni – odezwał się Marucho. – Choć Kato oraz administracja nie zauważyła żadnych włamań.

– Albo to same przypadki – Dan wzruszył ramionami i przytulił mnie mocniej. – Ważniejsze, że nic nam nie jest.

  Oparłam brodę o jego obojczyk i wypuściłam powietrze nosem. Shun miał rację, że coś się kroiło, lecz ciężko było powiedzieć co konkretnie. I czy akurat wymierzone w nas. Wtedy zauważyłam, że brakuje mi informacji.

– Co się stało na twojej walce, Danny?

   Wyraźnie poczułam, jak zastygł, choć wyraz twarzy mu się nie zmienił. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka.

– Heh, Drago przesadził z mocą.

– Przesadził? – wykrzyknął Tristar, machając nerwowo rękami. – Rozsadził pół areny!

– Nie przesadzajcie, to nie było pół! – oburzył się Kuso.

   Zmarszczyłam brwi. Czyli cokolwiek było z Danem nie tak, to dalej trwało. Wspaniale, przecież spokoju nie mogło być za dużo, żeby nam się w dupach nie poprzewracało od tego dobrobytu. Wyplątałam się  objęć chłopaka i ziewnęłam, zasłaniając usta. Mina Shuna złagodniała, a Dan się odprężył.

– I tak dziś nic nie wymyślimy – mruknęłam. – I wybaczcie, ale padam.

   Przechodząc już na lżejsze tematy, odprowadzili mnie do teleportu. Przeniosłam się do punktu u mnie i widząc mrok za szybą, sięgnęłam po telefon, by zamówić taksówkę. Wybijałam numer, kiedy padł na mnie cień. Zerknęłam ku górze, by zostać uraczoną widokiem chłopaka z naciągniętym na głowę kapturem i oczami o złotej, vestaliańskiej tęczówce.

– Miło mi zobaczyć księżniczkę na żywo.

 


 

 Rozdział długi, bo będą meega rzadko. Ogólnie matury odwalone, jutro idę na szczepionkę, potem tydzień spokoju i roboota. No i ogarnianie studiów, bo to też niezła zabawa jest. Co do rozdziału to akcja powoli nabiera tempa, coś się kroi poważnego, Jess i Anubias to moje fav do pisania XD

Dobranoc!

wtorek, 20 kwietnia 2021

S3 Rozdział 4: Zmiana zasad

 

  Od błękitnych ścian laboratorium odbijały się dźwięki stukania w klawiaturę oraz ciche mruczenie maszyn. W dwóch szklanych tubach unosiły się rozczepione elementy anten. Trójwymiarowa symulacja składania wyświetlała się w zapętleniu, jednak nie pomagała, bo coś tu nie pasowało.

– Brakuje dwunastu procent zakładanej siły – zaraportował jeden w pomocników, który zajmował się sprawdzaniem parametrów.

   Keith ściągnął brwi. Kiedy projekt ponowie się obrócił, poczuł szczypanie w oczach oraz delikatny ból w skroni, jednak nie mógł go wyłączyć. Musiał przeanalizować każdy mały ruch, by dostrzec co powodowało uszczerbek. Materiał? Czy inny układ energetyczny?

   Szczerze mówiąc, to cholernie nie chciało mu się tym bawić. W trzecim, jego prywatnym gabinecie spoczywały dużo ciekawsze materiały i to już niemal na wykończeniu. Westchnął. Jednak zamówienie to pieniądze i jeszcze lepsza renoma. Musiał to przeboleć.

- Panie Fermin, jakaś ko… - jego asystent nie skończył mówić, kiedy został zepchnięty ramieniem na bok.

   Spectra, widząc, kto przybył, poczuł, że migrena wzbiera mu na sile. Przyłożył palce do czoła, za co Reinare otaksowała go krytycznym spojrzeniem, po czym oparła ręce na biodra. Włosy miała w nieładzie, a płaszcz przekrzywiony, co mogło wskazywać, że biegła.

– Byłeś w Bakuprzestrzeni nie dalej jak wczoraj i naprawdę nic nie zauważyłeś? – spytała w wyrzutem. – Łapy bierz, to ważne! – sarknęła do naukowca, który próbował ją wyprosić. – Aż tak oślepłeś od ślęczenia nad projektami?

– Może zostać – Keith rzucił krótko do swoich pracowników i wrócił wzrokiem do dziewczyny. Uniósł brew. – A możesz jaśniej? – Skinął ręką na ciągle wyświetlany projekt. – Jestem dość zajęty.

– Gawain tam siedzi. I z tego co widziałam, to całkiem dobrze sobie radzi.

   Spectra na sekundę zastygł, po czym westchnął.

– Nie widziałem go tam.

– Niby jak? Zajmował chyba 9 miejsce. Jego twarz dosłownie wyskakuje spod ziemi co jakiś czas!

– Wczoraj tak nie było.

– O której byłeś?

– Z rana i to dość krótko.

– Ja poszłam wieczorem – Ściągnęła brwi. – W kilka godzin zdołał się wspiąć do pierwszej dziesiątki? Zresztą mniejsza z tym! – Potrząsnęła głową. – Nie podoba mi się fakt, że był tam z dwójką Ziemian.

   Teraz Spectra intensywnie zamrugał. Nie żeby był ekspertem od relacji społecznych, ale raczej mało Vestalian utrzymywało relacje z Ziemianiami i vice versa. Zwłaszcza tacy pokroju Gawaina.

  Zerknął w bok. Wszyscy pozornie pracowali, lecz nietrudno było wyczuć atmosferę zaintrygowania, gdzie chciwie łowili każde ich słowo. Choć Reinare wydawała się być na to ślepa, bo już otwierała usta, by coś dodać. Zerwał się na równe nogi i z uśmiechem nie sięgającym oczu, ścisnął ją lekko za ramię.

– Muszę naprawdę to dziś skoczyć – powiedział. – Przekaże Jess, by miała się na baczności. Tyle wystarczy – Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

   Zrozumiała go w mig i skinęła głową, klepiąc po ręce. Zrobiła krok w tył, poprawiając torebkę, zsuwająca się z ramienia. Naukowcy uważnie śledzili każdy jej krok.

– To już nie przeszkadzam. Miłej zabawy, Keithku! Nie zapomnij o bankiecie! – zawołała, po czym rozległ się stukot obcasów i trzask drzwi.

   Spectra podniósł papiery i podszedł do ekranu kontrolnego. Pięć słupków migotało w różnych kolorach. Skrzywił się z niesmakiem. Spojrzenia ciągle ocierały się o jego skórę, choć starały się być dyskretne. Wypuścił powietrze i podniósł oczy.

– Nie ma na co patrzeć. Wracajcie do pracy.

   Jego chłodny głos sprawił, że niektórym przebiegł dreszcz po plecach, a wszystkie głowy zwiesiły się na ekranami.

 

****

 

   Poświęceniem mogą być różne rzeczy. Czasami to zrezygnowanie z ulubionej rozrywki, by móc z kimś być. Innym razem to utrata życia lub zdrowia dla większego dobra.

   W moim przypadku było to pozwolenie starszemu bratu na zabawę prysznicem i kranem przez dziesięć minut.

– Fascynujące! – uznał, kiedy odkręcił kurek i na biały zlew trysnęła zimna woda. – Skąd to się bierze?

– Z rur, które są w ścianach – wyjaśniłam cierpliwie. – Połączone są z kanalizacją.

– I każdy na Ziemi ma takie coś? – wskazał na strumień. – Jakim cudem to starcza na każdego?

– No właśnie nie starcza i tutaj jest problem – Podrapałam się po głowie. – Pod tym względem wasze świetlne prysznice są lepsze.

– Bardziej ekologiczne – dorzucił Fludim.

   Kenji zakręcił wodę i dalej zauroczony wpatrywał się w krople. Niby Vestalianie to taka rozwinięta technologicznie rasa, lecz zwykła woda wywoływała u nich reakcję niczym nowa zabawka u dziecka. Oczywiście nie liczymy tu Spectry, bo jego to by tylko poruszyło, jakbym nagle zrozumiała, jak się obsługuje ich sprzęty. A to jak wiadomo nie nastąpi nigdy.

– Dziwnie, że dopiero teraz widzę, jak mieszkasz – powiedział, kiedy ubierałam buty. – A to minął już ponad rok.

– Podziękować można Gundalianom – mruknęłam. – Zresztą wiele nie straciłeś, Ziemia serio nie jest jakaś ciekawa.

– Tylko kilka lat temu stała się miejscem bitwy o losy Vestroii – westchnął Fludim. – Faktycznie, nędzny szczegół.

– Słyszałem o tej bitwie – odezwał się Blast. – Starcie z tyranem Nagą.

– W Warnington ciągle stoi wieża, pod którą się nawalali.

   Oczy Kenjiego od razu się zaświeciły.

– Moglibyśmy się tam wybrać? Wziąłbym jeszcze Venę. To legendarne miejsce, więc chętnie by je zobaczyła.

   Skinęłam głową z uśmiechem. Szybki telefonik do Marucho wszystko załatwi.

   Wyszliśmy z domu. Zamykałam drzwi, kiedy coś mnie tknęło.

– Skąd właściwie Vestalianie wiedzieli o Wojownikach? W sensie większość z was myślała, że bakugany to zabawki i raczej z nimi nie gadała.

   Kenji oderwał się od podziwiania hodowli tulipanów mojej mamy i wyprostował się.

– To nie tak, że każdy Vestalianin wiedział. Bitwa z Nagą odbiła się szerokim echem we wszechświecie.

– Wzmogła potężne zawirowania energii – dodał Blast.

   Brat skinął głową.

– Dokładnie. Wiele naukowców je zauważyło, a kiedy pojawiły się bakugany, to je dokładnie wypytano. O istnieniu Wojowników tak naprawdę wiedziały głównie elity, a niektórym jak mi udało się dowiedzieć z rozmów przy stolikach – Rozłożył ręce. – Dopiero po pokonaniu Zenohelda wszystko poszło w wszechświat.

– Brzmi logicznie. Dlatego zwykli Vestalianie nie zwracali tak uwagi.

   I było to przy okazji takie cholernie ludzkie? W każdym świecie ci z lepszym statusem mieli lepszy dostęp do informacji, a inni musieli używać podstępów, by osiągnąć to samo. Niby inne światy, ale gena nie wydrapiesz.

   Zerknęłam na zegarek we wnętrzu auta i jęknęłam cicho. Tak samo nie zmieniało się, że za dwadzieścia minut miałam lekcje, a przy korkach w Los Angeles, to dotrę najszybciej za czterdzieści. Piach w oczy, cóż za nowość.

   Kenji posłusznie zapiął pasy, po czym ruszyliśmy. Słońce waliło po ślepiach, żeby przypadkiem jazda nie była za miła. Wyciągnęłam okulary przeciwsłoneczne ze schowka, kiedy stanęliśmy w korku.

– Jesteś ogólnie pewny, że chcesz zostać sam? Los Angeles jest chujowe dla przyjezdnych. Nie łaź poza centrum, bo ostatnio gangi znów zaczęły dawać o sobie znać. A i pilnuj portfela.

– Jess, przypomnę ci, że jestem starszy i zaraz widzę się z Shanem. Zresztą Vestalia też nie jest jakoś wyjątkowo bezpieczna.

   Wydęłam policzki, po czym uniosłam brew. Zawsze czułam się lepiej, wieczorami chodząc po Velarii. W Los Angeles to nocne spacery bez paralizatora odpadały, zwłaszcza będąc samej.

– Serio? Jakoś nie spostrzegłam dużych zagrożeń – Wcisnęłam gaz, kiedy sznur aut zaczął się rozjeżdżać. Pomknęliśmy siatką ulic rozłożoną wśród strzelistych szklanych budynków oświetlonych plamkami słońca.

– Głównie w slumsach był problem, ale często przenosi się na inne części miasta. Czarny handel, porachunki – Wzruszył ramionami, chłonąc oczami miejski krajobraz, zwłaszcza, że Diamond District należało do jednych z bardziej zadbanych dzielnic.

   Zerknęłam na jego odbicie w lusterku, marszcząc brwi. Dobra, fakt faktem Volt pochodził ze slumsów i mówił, że wybuchła tam kiedyś epidemia choroby.

Mroczna strona Vestalii”

   Zacisnęłam mocniej dłoń na kierownicy. Wykazałam się ignorancją. Nawet na początku mojego życia na Vestalii nigdy jakoś nie zagłębiałam się w jej historię czy społeczeństwo. Zaprzątałam sobie głowę Kenjim i Radą, a nie ma co czarować, to jednak wyższe sfery. Tak samo Specta czy Mira. Choć Baron nie należał do bogatej rodziny, a był szczęśliwy…

   Tylko, że Baron nie mógł być dołem lodowej góry. Coś musiało się kryć głębiej. W tych slumsach.

   Ogólnie to ktoś nad nami czuwał, bo byłam tak pochłonięta swoimi przemyśleniami, że prowadziłam niemal machinalnie, jednak na czerwone światło za nic by nie zareagowała. Akurat oderwałam się, gdy czarne auto śmignęło mi przed maską. Włączyłam kierunkowskaz i grzecznie skręciłam przed jubilera, gdzie chciał wysiąść Kenji.

– Dziękuje – uśmiechnął się. – Swoją drogą robisz coś w weekend?

– Wyjątkowo nie, bo dziewczyny są zajęte. A co? Proponujesz nakarmienie mnie?

– Może – Rozłożył ręce. –  Chcieliśmy zrobić małe spotkanie. Będzie też Reinare. I przy okazji poznasz też Shane.

– Poświęcę naukę i wpadnę. Na którą?

– Napiszę ci jeszcze. Jeszcze nie wiem, gdzie będziemy siedzieli.

– Okej. Miłej zabawy!

   Pożegnaliśmy się i odjechałam z piskiem opon, patrząc we bocznym lusterku, jak sylwetka Kenjiego rozpływa się w tłumie ludzi. Potem niechętnie spojrzałam na zegarek. Dwie minuty do dzwonka. Heh, jak cudownie. Docisnęłam gazu. Oby pan Ramon znów miał problemy z automatem do kawy.

 

****

 

    Akane zaczęła pojmować, jak musiał się czuć Herakles podczas swojej walki z harpiami. Od powrotu ze spotkania z Gravem wyczuwała zaciekawiony wzrok rodzicielki, które ani trochę nie zszedł z intensywności, kiedy skwitowała ich relację jako „kumple”. To samo tyczyło się dziewczyn, ale im można by było to dźwigiem wbijać, a i tak wiedziałby swoje. Westchnęła, zamykając z lekkim trzaskiem szafkę. Akurat zaraz miała literaturę, gdzie siedziała z najbardziej wygłodniałą harpią – Jess. Ta to nie odpuści, póki nie wydrze z niej każdego szczegółu. Choć jeśli zamienią się miejscami, to będzie mogła ją wypchnąć przez okno. Powie że to przypadek, bo w końcu sprzątaczki tak mocno pastują podłogi, że to się wręcz się prosi o jakiś wypadek.

   Nagle czyjaś ręka objęła ją za szyję. Zapach męskich perfum wdarł się jej do nozdrzy.

– Jak podłym trzeba być, żeby nam nie powiedzieć o swoich randkach? – spytał z sztucznym wyrzutem wesoły głos.

   Wypuściła z wolna powietrze, przymykając oczy. Pomyliła się. Istniał ktoś gorszy od Jess. A dokładniej to dwa ktosie.

– Skąd to wiecie, rudzielce? – spytała, odwracając się.

   Dean i Drake wyszczerzyli się w idealnych złośliwych uśmiechach. Stali obaj w jasnych koszulach i garniturowych spodniach ze świeżo umytymi sterczącymi włosami. Dla niektórych mogli wyglądać na modeli, lecz Aki przywodzili na myśl szakali. I to takich najgorszego sortu.

– Mamy swoich informatorów – Dean puścił jej oczko. – Zresztą poszłaś w dość popularne miejsce.

– A ten chłopak to chyba nietutejszy, co? – Drake przechylił głowę, po czym potarł podbródek. – Mam wrażenie, że go gdzieś już widzieliśmy, bracie.

   Dean spojrzał na niego i sam przybrał zadumany wyraz twarzy. Akane chciała wykorzystać to do ewakuacji, lecz po obrocie stanęła oko w oko z Shieną, której triumf wręcz lśnił w szkłach okularów.

– Nie myśl, że uciekniesz, Aki – powiedziała słodkim głosem. – Wiadomości możesz ignorować, ale nie popuszczę, póki nie poznam szczegółów spotkanie z Gusem.

– AAAA! GUS! – bliźniaki wydarły się chórem, ściągając na nich uwagę połowy holu – Ten z Vestalii!

– Ho siostro, międzyplanetarnie! – Dean poklepał ją po ramieniu z uznaniem.

– Zaraz ci ją odgryzę – warknęła ostrzegawczo.

– Ktoś się wstydzi – Drake lekko zniżył głos, patrząc na brata i Shienę.

– Co się dzieje? – Znikąd koło nich znalazła się Stella. Normalnie Akane ucieszyłaby się na jej widok, ale teraz widziała jedynie kolejną osobę, która zaraz zmieni się w hienę.

   Stado harpii. Coś tragicznego. A jeszcze zaraz doleci Jess. Japonka przetarła twarz. Jak ona ma tu wytrzymać siedem godzin? Może skok na główkę z dachu to jednak jakieś rozwiązanie?

– Masz chłopaka?! – zapiszczała Stella, aż robiąc mały podskok z ekscytacji. Białe kolczyki zadźwięczały.

   Tutaj nerwy dziewczyny ostatecznie się poddały, natomiast chęć mordu wypełniła żyły. W takiej sytuacji mogła zrobić tylko jedno, a mianowicie rzucić się głową w tłum i niczym wściekły byk torować sobie ścieżkę do klasy. Większość osób sama jej schodziła z drogi, bowiem temperament Akane był rozpoznawalny na skalę całego Los Angeles. Dotarła do klasy i widok ich pustej ławki nieco złagodził ziejącą żądzę. Przynajmniej do chwili, aż jakiś blondas – przeklęty kolor jak nic – próbował zająć jej krzesło. Na to weszła mocnym krokiem do środka, lecąc w kierunku ławki. Nawet się nie odezwała, lecz jej dziki wzrok musiał mówić wszystko, bo chłopak prysnął stamtąd w sekundę.

   Z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło, aż jego nogo zapiszczały o posadzkę. Zegar nad tablicą pokazywał minutę do lekcji. Po chwili wskazówka się przesunęła. Korytarz wypełnił przenikliwy dźwięk dzwonka.

– Nie myśl, że się wywiniesz, Aki, kochanie! – zawołał Dean, kiedy reszta weszła do klasy.

– Czym zasłużyłam na taki los? – jęknęła cierpiętniczo. – To już Herkules miał lepiej. Mógł chociaż zabić harpie!

   Spojrzeli na nią zaskoczeni, lecz nie skomentowali w żaden sposób tego dziwnego doboru słów. Jedynie uśmiechnęli się jak rasowe hieny i zajęli swoje miejsca. O ironio, zarówno bliźniacy jak Stella z Haru siedzieli po jakiejś jej stronie. Była więc osaczona.

   Mimo to lekcja minęła dość spokojnie. Jess wpadła do środka na równi z nauczycielem i pewnie zaczęłaby swoje przesłuchanie, lecz nauczyciel postanowił przeprowadzić debatę, więc nie miała okazji. Akane pocieszyła się wolnością jednak przez krótki czas, bo ledwo rozbrzmiał dzwonek, Jessie zdrajczyni cholerna, złapała ją za ramię i niemal siła wywlekła na korytarz. Jej rzeczy zabrała Shiena. Została sprowadzona pod parapet i otoczona szczelnym kółkiem. Dla upewnienia się, że nie spróbuje fantastycznego skoku na główkę Shiena złapała ją za przegub.

– Na waszym miejscu spałabym z otwartymi oczami – zagroziła, piorunując ich wzrokiem. – I pilnowała czy okno jest zamknięte.

– To musiała być mocna randunia, skoro taka miła jesteś – stwierdziła Jessie ze żmijowatym uśmiechem. Akane zapragnęła ją trzepnąć w łeb, ale poprzestała na morderczym spojrzeniu.

– Jesteście bandą hien – Pokręciła głową. – Przecież wam mówiłam, że to nic wielkiego.

– Dlatego zwiewałaś spod szafek? – Drake uniósł brew.

– Bo robicie z tego cyrk i ludzie się gapią – jęknęła. – Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i jesteśmy przyjaciółmi. Zaczynamy z czysta kartką.

– Oho – Jess zamrugała zaskoczona. – To coś nowego

– Oczekiwaliśmy soczystych informacji – przyznał skwaszony Dean.

– Jak zawołam Phoebe, to będziecie mieli soczyste lima, rude cholery – obiecała, na co wydęli wargi.

– Romeo i Julia też chyba zaczynali od zera – wtrąciła niepewnie Stella.

– Oni to dość kiepski przykład – Shiena podrapała się po szyi. – Byli razem ledwo tydzień, przez nich zginęło kilka osób, a na koniec sami umarli.

– Bo mieli łącznie dwa punkty iq. Zresztą czy Julia nie była trzynastolatką, a Romeo przybijał do siedemnastki? – zastanowiła się Jess. – Trochę zawiało pedofilią.

– A mi tu wieje spadkiem pozycji – mruknął Drake, spoglądając na telefon. – Jess czemu jesteś dopiero ósma?

– Słucham?! – Fludim wypadł z kieszeni bluzy dziewczyny i spojrzał na ranking, gdzie jak byk zdjęcie jego wojowniczki było przy numerku osiem. – Jess!!!

– Cicho, marudo, to nie koniec świata.

– Teraz tak mówisz, a zaraz wypadniemy z pierwszej dziesiątki.

   Jessie przewróciła oczami i pochyliła się nad wyświetlaczem, odgarniając włosy.

– Skąd to właściwie masz? Przecież tu nie ma połączenia z siecią Bakuprzestrzenią.

– Ostatnio ktoś stworzył stronkę pełną materiałów z Bakuprzestrzeni – wyjaśnił Dean. – Wrzuca dużo filmików, recenzji bitew i właśnie aktualne rankingi czy najnowsze zapowiedzi bitew.

– Pewnie Dylan – skomentowała Aki. – Koleś się przez nią utrzymuje.

– A raczej buli portfele naiwnych dzieci – skinęła głową Shiena. – Ogólnie mówiąc, to dawno tam nie byłam. Są jakieś ciekawe wydarzenia?

– Zbliża się końcówka Ligi – odparła Jess. – Więc każdy jest skupiony na Wojownikach, sadomaso i Sellon. Po tym będą organizowali nowe wydarzenia czy wyzwania dla zdobywania punktów do kolejnego turnieju.

– Sadomaso? – Bliźniaki i Stella równocześnie unieśli brwi.

– Anubias. Blondyn, nosi obrożę i wkurwia – wyjaśniła krótko Akane i zaplotła ręce pod piersiami. – Pantofel musi być wniebowzięty.

   Jednak Jess zamiast pokiwać głową niech spochmurniała i skrzywiła się.

– Mówiłam wam, że ostatnio zachowywał się, jakby coś ukrywał – westchnęła. – Dalej to robi, choć nieudolnie próbuje maskować.

– Może coś z Drago? – zasugerowała Shiena. – Przechodzi kolejną ewolucję i albo przeszedł i się dostosowuje?

– Chyba już siedemdziesiątą z kolei – wytknęła Aki.

– Drogie panie – Dean uniósł rękę. – Nie chcę przeszkadzać, ale za minutę dzwonek, a niektórzy tu walczą o zdanie szkoły.

   Jessie obdarzyła rudzielca wybitnie nieprzyjaznym spojrzeniem i poprawiła ramiączko plecaka.

– Wyślijcie mi linka do tej strony – poprosiła. – A teraz lecimy, Aki, Haru, sekcja żabki nie zrobi się sama!

 

****

    Po lazurowej powierzchni jeziorka rozchodziły się delikatne fale. Animacje rybek pływały w różnych sekwencjach, by móc cieszyć oko widza i go zbyt szybko nie zanudzić. Drzewa o opadających gałęziach przyjemnie szumiały. Lecz ławki wokół bajorka były opustoszałe, jeśli nie liczyć Dylana. Handlarz rozłożył ramiona na oparciu i odchylił głowę. W jego ciemnych okularach odbijał się fragment czystego nieba, aż zasłoniła go ludzka sylwetka.

– Interes nie idzie?

– Każdy czasami musi odpocząć – odparł handlarz, wyciągając lizaka z ust. Tym razem był cały różowy. – Szukasz czegoś konkretnego?

– Bardziej interesuje mnie usługa.

– Hmm? – uśmiechnął się i poprawił pozycję. – Zamieniam się w słuch.

– Podobno lubisz sprawiać, żeby walki stawały się bardziej ekscytujące.

– Ależ oczywiście! – Dylan rozrzucił ręce. – Taki jest w końcu cel walk, nie? Mają przyciągać uwagę i pobudzać adrenalinę.

– Dlatego mam propozycję. W końcu im ktoś popularniejszy, tym więcej przyciąga widzów. Dlatego…

   Usta Dylana rozciągnęły się w uśmiechu, im dłużej słuchał. Myślał, że jego klientem szybciej zostanie Sellon lub Anubias, jednak tym razem los go zaskoczył. Złote oczy wpatrywały się w niego ze spokojem, kiedy słowa ustały.

– To jak będzie?

– Możesz oczekiwać wyników już za niedługo – odparł i podniósł się. – Tylko oby było to warte moich wysiłków.

   Wtem rozległy się kroki na żwirze, którym wysypana była ścieżka. Dylan zerknął na bok i ujrzał Anubiasa. Ten zatrzymał się, widząc, że handlarz ma już towarzystwo. Na krótką chwilę przez jego twarz przemknęło zawahanie, po czym prychnął i oparł rękę o biodro.

– Długo jeszcze? Mam sprawę do tego knypka.

– Już skończyliśmy – oświadczył Dylan. – Prawda? – spytał, na co otrzymał skinięcie głowy.

   Po chwili został już z graczem Darkusa.

– Co to miało być? Czego chciał? – spytał blondyn, mrużąc oczy.

– A-a-a, nie zdradzam tajemnic klientów – Pomachał lizakiem. – Mogę tylko powiedzieć, że wielu zaczął przeszkadzać obecny system Bakuprzestrzeni.

   Anubias obdarzył go podejrzliwym spojrzeniem i przeczesał włosy dłonią, mrucząc coś o durnych zagadkach. Dylan wyszczerzył zęby, ciągle kątem oka obserwując oddalającą się sylwetkę. W sumie biorąc pod uwagę obecną sytuację, powinien to przewidzieć.

 

****

– Za tak hienowate męczenie mnie powinnaś postawić mi co najmniej kawę i babeczkę! Albo tort! – zawołała Akane, która trzymając mnie za ramię i pchając do wyjścia. Reszta zdołała się wycyganić i uniknęła zawodzenia Japonki.

– Mogę ci kupić nawet cukiernię, ale nie dziś – odparłam.

– Hee? A to czemu? – Uniosła brew. – Chwilowe bankructwo?

– Nie, tylko widzę się ze Spectrą.

– O! – Ucieszyła się. Zdębiałam. Przecież Aki tak na niego nie reagowała, co jest?! – To tym lepiej! On może mi kupić tort. Ostatnio widziałam taki miętowy.

   Dobra, to miało sens. Dalej nawijała o tym torcie, aż nie wyszłyśmy na dziedziniec i nie natknęłyśmy na małe zgromadzenie w pobliżu boiska. Aki od razu zmrużyła oczy i stanęła na palcach, wyszukując przyczyny zbiegowiska.

– To jakiś nowy profesor? – rozległ się szept.

– Nie za młody?

– Ale przystojny jest.

   Już wiedziałam, zanim Akane przestała się wychylać.

– Spectra, nie?

– Maszkaron – potwierdziła. – Przynajmniej bez swoich piór, bo bym go wyśmiała.

   Pomińmy nieistotny szczegół, że i tak bym go wyśmiała. Złapałyśmy się pod ręce i siłowo przedarłyśmy przez grupkę. Keith podniósł na nas oczy znad książki. Od razu zrozumiałam, skąd uznano, że mógłby tu nauczać. Idealnie wyprasowana biała zapinana koszula wpuszczona w ciemne spodnie i długi płaszcz. Brakowało mu tylko okularów i wyglądałby jak wymarzony nauczyciel z pinteresta.

   Głosy z tyłu przypomniały mi, że jednak byliśmy obserwowani. No to mogłam się pożegnać z brakiem przyciągania uwagi. Jutro zostanę zasypana tysiącem pytań.

– A gdzie twoja pelerynka, pierzasty? – rzuciła Aki na przywitanie.

– Jak najdalej od twojego wścibskiego nosa – odparł, racząc ją zimnym wzrokiem i podniósł się. – Dzień dobry, Jessie.

– Dobry, dobry, ale mogłeś poczekać koło bramy.

– Niby czemu? – Schował książkę i poprawił płaszcz.

   Jak umiałam najdyskretniej, pokazałam mu już rozrzedzający się tłum. Szepty nie ustawały. Starożytni dajcie mi jutro siłę, bo to będzie przeprawa niesamowita.

– Przyciągasz uwagę, uwierz mi.

– Niech patrzą – Wzruszył ramionami i zwrócił się do Aki. – Możesz przestać wiercić mi dziurę wzrokiem?

– Szukam portfela. Potrzebują cukru dla odprężenia się.

– Chyba oszalałaś, że wydam na ciebie złamaną monetę – mruknął z niesmakiem. – Poproś Gusa.

   Japonka momentalnie z trybu dokuczania przeszła do irytacji. Błogosławić tego, co zaznaczył, że do szkoły nie można wnosić paralizatora, bo palce jej same drgnęły w kierunku kieszeni.

   Zapobiegając rozlewowi krwi czy siniakom, złapałam Keitha pod ramię, żeby Aki się na niego nie rzuciła. Zresztą nawet by nie zdążyła, bo niczym zbawienie obok pojawiła się Stella.

– Robisz coś, Aki? – spytała, trzepocząc rzęsami.

– Szykuje się do mordu.

– To wspaniale, pomożesz mi przy kostiumie!

   I olewając protesty, złapała moją przyjaciółke w talii i zdecydowanym ruchem zaczęła ją ciągnąc w kierunku auli szkolnej. Keith powiódł za nimi wzrokiem, po czym westchnął z politowaniem.

– Zbyt łatwo ją wybić z równowagi.

– To można wybaczyć, miała ciężką przeprawę z rana – Poklepałam go po dłoni. – To idziemy?

    Tym sposobem odkryłam kilka absolutnie ciekawych rzeczy. Mianowicie Spectra posiadał dodatkowe mieszkanie na drugim końcu Velarii w dzielnicy naukowców. Tak przynajmniej wywnioskowałam na widok specjalistycznych sklepów ze sprzętami oraz rozsianych gdzieniegdzie hal.

   A i nie myślcie sobie, że to mieszkanie to takie tylko do życia, spania i jedzenia. Gdzie tam! Ogromne, piętrowe i miało połączenie z jego prywatną halą. Nawet nie próbowałam się pytać, jakim cudem utrzymywał to wszystko plus auto i druga chałupa. Pozostało pozostać przy naiwnej wierze, że naukowcy na Vestalii byli rozchwytywani przez samych bogaczy.

   Rozejrzałam się po hali, kiedy chłopak zniknął za żelaznymi drzwiami. Była to chyba część testowa, bo na ścianach widniały ślady wgnieceń oraz osmalenia. Czy to było w ogóle bezpieczne? W końcu jak coś pójdzie nie tak, to połowa tego budynku pójdzie jebać. Jednak zaraz przypomniałam sobie, że on odwalał eksperymenty na statku, który poruszał się po przestrzeni kosmicznej.

   Halą lekko zatrzęsło, a metalowa kurtyna oddzielająca mnie od reszty pomieszczenia, zaczęła podjeżdżać do góry. Buchnęło lekko sprężone powietrze, na co zafalowały mi włosy i z cienia wyszedł bakugan. Zbaraniałam doskonale i z niedowierzania przetarłam oczy. Że to był Helios to dało się zauważyć, bo jego urodziwym pysku. Lecz jego ciało pokrywały ciemnofioletowe łuski, nie posiadał skrzydeł, a w ich miejsce miał wstawione jakieś okrągłe cholerstwo, może jakieś działo?

– Skrzydła ci ukradli, jaszczurko? – spytałam, przyglądając mu się.

   Ten prychnął z wyższością.

– Przeszedł ewolucję – wyjaśnił Spectra.

– I dostał w prezencie jakieś działko, co przypomina packę na muchy? – Zaplotłam ręce na piersi, zadzierając podbródek.

– Czasami trzeba pomóc naturze. Jak się czujesz, Helios?

– Ciągle trochę sztywny – mruknął bakugan, rozprostowując z cichym chrzęstem dłoń. Zamachnął ogonem, robiąc mały powiew. – Mechaniczne części ciągle się dopasowują.

– A domenę czemu zmieniłeś? Odgapiasz ode mnie?

– Przejście na wyższy level niekiedy wymaga większych zmian.

– I tak ciągle jestem silniejszy – dorzucił wyzywająco bakugan.

– Nie byłbym taki pewny – odezwał się z urazą Fludim. – Nigdy nie walczyliśmy jeden na jednego.

– Raz walczyliście– zaprotestowałam. – Wtedy… na statku – Wewnętrznie się skręciłam na przypomnienie całego cyrku z Vexosami i zamilkłam.

   Okoliczności tamtego pojedynku były trochę, no bardzo, niemiłe, dlatego poczułam się lekko dziwnie. Maruda też zakręciła się niepewnie. Spectra jednak nie wyglądał na zainteresowanego wyciąganiem brudów przeszłości i jedynie przywołał Heliosa do formy kulistej.

– Zawsze możemy to sprawdzić, kiedy skończę wszystkie testy.

– Ile właściwie nad tym siedziałeś? – Zerknęłam ponad jego ramieniem do mrocznej części hali.

   Jedyne źródło światła dawał jedynie duży plazmowy ekran, na którym wyświetlała się jakby przekrój tunelu międzyplanetarnego. Słabe biały blask padał też na kawałek jakiegoś ubrania, lecz nawet nie dane mi było się przyjrzeć, jak Spectra zaczął mnie wyprowadzać na hol.

– Cztery miesiące. Zmiana kodu domeny w genie wymaga dużej precyzji.

– Dan by się wkurwił, że dalej się bawisz w eksperymenty na bakuganach.

- Sam tego chciałem – wychrypiał Helios. – Moje dawno ciało osiągnęło już swoje limity w sile.

   Ugryzłam się w język z wytknięciem, że może napchanie tyle metalu w skórę do tego doprowadziło. Kulkowy czy nie jaszczur z radością odgryzłby mi łeb. Wróciliśmy do mieszkania. Przystanęłam w progu, patrząc na nowe meble, po których właściwie nie było widać śladu używania. W powietrzu ciągle dało się wyczuć nikły zapach drewna. Trochę przypominało to pokazowe pokoje w Ikei. Niby ładne, ale pozbawione duszy.

– Dziwnie tak – stwierdziłam, opierając czoło o framugę. – Pusto.

   Blondyn zerknął na mnie przez ramię, szukając czegoś w szufladzie.

– W sensie to mieszkanie jest w idealnym stanie – Postukałam stojącą obok szafkę. – No jeśli ominiemy kurz – dodałam, patrząc na knykcie. – Jak z katalogu. Puste. Nie ma Miry, nic nie pachnie, brakuje śladów, że tu jakaś ludzka istota – Wzdrygnęłam się. – Nieprzyjemnie tu tak przebywać.

– Dopiero zacznę – westchnął. – Nie miałem czasu bawić się w przeprowadzki.

– Gusa poproś, pewnie się zgodzi latać z pudłami – mruknęłam pod nosem, za co mnie zgromił wzrokiem.

– Czy ty w takim razie zostawiasz samą Mirę? – zdziwił się niebotycznie Fludim, podlatując do blondyna.

– Jest dorosła, poradzi sobie.

   Aż sobie usiadłam z szoku, bo to był jakiś przełom w sprawie. Choć prawda wiecznie nad jej głową wisieć nie mógł (choć to Phantom…), bo by go w końcu zamordowała. Tylko, że tutaj jeszcze istniał Ace. Chyba nie…

–O Starożytni! Wykastrowałeś Grita?! – Przerzucilam się przez oparcie kanapy i wytrzeszczyłam oczy. I proszę się nie śmiać, Spectra nie raz nie dwa sięgał po ekstremalne środki.

   Fludim zbaraniał, Helios wydał bliżej nieokreślony dźwięk, natomiast Keith przez moment wyglądał, jakby zduszał śmiech. Zaraz się opanował i jedynie uniósł kącik ust, rozkładając ręce.

– On wie, że ma się pilnować.

   Już mi się przed oczy wdzierały obrazy Ace’a przypiętego do metalowego stołu i Spectry z sadystycznym uśmieszkiem, gdy usłyszałam dźwięk powiadomienia ze strony bakuprzestrzeni. Zerknęłam na wyświetlacz i znów zostałam zaskoczona. Walka Bena z Danem jakoś mnie nie zaskoczyła, natomiast imię i nazwisko Jane przy jakiejś lasce już tak. Wilson była zawalona nauką i pracą, jakim niby cudem miała czas się zapisać na walkę? I jeszcze nam by nie powiedziała.

   Czat grupowy od razu ożył, przez Haru, która wysłała screena ogłoszenia pojedynku. Jane nie zdążyła odpisać, kiedy doszło kolejne. Tym razem z moją zacną twarzą oraz Selllon jako atrakcja wieczoru. No chyba ktoś sobie ze mnie kpił.

   Mogłam sobie niby tam uczestniczyć w tym turnieju, ale co dwa dni walka? Halo, admin? Zasady nakazywały odpoczynek przez co najmniej trzy, by nie przemęczyć bakuganów, więc co tu się odpierdala. Zaraz, to Dan też nie powinien mieć żadnego pojedynku!

– Ktoś ingeruje w administrację Bakuprzestrzeni – poinformowałam Keitha. – Znów walczę. Dan też.

   Spojrzał na wyświetlacz.

– Nie podoba mi się to – zawyrokował. – Jeszcze mówiłaś, że czułaś coś dziwnego w czasie ostatniej walki. Nie mam czasu ani ochoty na żadne kolejne wojny.

– Weź nie kracz – obruszyłam się. – Lepiej użyj swoich informatycznych zdolności i sprawdź, co tam się odwala.

– To raczej będzie trudne. Jutro wyjeżdżam z Gusem do klienta.

   Ahh, powinnam była to przewidzieć.

– Czyli zostawiasz mnie samą jutro z tym całym cyrkiem na głowie?

– Przeżyłaś Hydrona, biegałaś sobie po neathiańskim lesie, masz moc, czy ty naprawdę masz się jeszcze czego bać? – Posłał mi znaczące spojrzenie, zanim zniknął za drzwiami łazienki.

– Mamy przejebane – Fludim już takim optymistą nie był.

   Stary, dobry instynkt mu przytaknął. Cokolwiek się działo, nie miało prawa się dobrze skończyć.

 

 


 No to krótko, pisany był po trochu przez weekendy, jak miałam dośc nauki, dlatego taki długi. Do czerwca bym się nie spodziewała tutaj niczego, bo za 2 tygodnia matura, a ostatnią mam 17 maja (historię, hehe), a potem to trzeba opić ten cały cyrk

Błędy może kiedys poprawię, bayo!