sobota, 24 lipca 2021

S3 Rozdział 7: Początek śledztwa

 

   Błoga mgiełka snu powoli zaczynała się rozrzedzać, przez co zaczęłam rejestrować coraz więcej dźwięków. Szum opon o drogę, świst wiatru oraz czyjś spokojny oddech. Zaraz, oddech?

   Otworzyłam wolno oczy, ziewając głośno. Obróciłam głowę i ujrzałam Keitha, który spał w fotelu z głową opartą o miękki plusz. Wtedy wydarzenia zeszłej nocy uderzyły we mnie niczym wzburzona fala. Dziwny chłopak, Dan, koszmary w pałacu. Przyjemne wewnętrzne ciepło momentalnie uciekło, pozostawiając po sobie zimną pustkę. To, że spokojnie spałam, musiało być sprawką Reiko. Jednak skąd wzięły się te wcześniejsze wizje? Dlaczego widziałam Vexosów, moją rodzinę?

- Jess.. – głos Fludima przywołał mnie do porządku.

   Spojrzałam na przyjaciela. Wyglądał na przestraszonego i zmartwionego.

– Fludi, co się wczoraj stało, jak zemdlałam? – szepnęłam, desperacko potrzebując tej wiedzy, żeby choć trochę okiełznać chaos w głowie.

– Reiko użyła jakiegoś czaru, kiedy zaczęłaś panikować. Ty zasnęłaś, ona kazała Danowi wracać przez portal. Wróciliśmy. Spectra tu był, ale nic nie powiedział – Bakugan westchnął. – Reiko cię położyła, nakazała nie budzić i tyle. Tylko Jess, co się stało? Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczesz.

– Widziałam Hydrona, Volta i resztą oraz moją rodzinę – wyznałam cicho, ciągnąc rękaw koszulki. – Martwych, całych we krwi – Wzdrygnęłam się. – I… - Zerknęłam kątem oka na Keitha. Ciągle spał. – Zaczęły nawiedzać mnie myśli, co jeśli Spectra ciągle jest tym złym.

   Fludim przez chwilę milczał, po czym podsunął się pod moją dłoń i lekko trącił palec w geście pocieszenia.

– Myślisz, że to prawda?

– Nie – Pokręciłam głową. – Ale te koszmary… – Przymknęłam na moment oczy, urywając wypowiedź. – Szczerze przez to spotkanie z tym gościem zaczynam mieć coraz więcej pytań.

   Bo on coś wiedział. A jeśli Spectra nie będzie chętny odpowiedzieć na kilka pytań, to chyba będę musiała ponownie się z nim spotkać, choć było to dość kretyńskie posunięcie. Chyba, że wezmę Akane, wtedy można iść bez strachu.

  Keith poruszył się przez sen, a głowa opadła mu na ramię. Podniosłam się i złapałam za poduszkę, by mu podłożyć pod ten nieszczęsny kark. Co on tu robił i czemu był ubrany w garniak?

   Drgnął na mój dotyk i po chwili rozchylił powieki. Poprawił się na fotelu, przecierając oczy. Zegar nad jego głową wskazywał na godzinę siódmą dziesięć. Wspaniale, znów będę spóźniona, cóż za nowość w mym życiu.

– Nie żeby mnie twój widok nie cieszył, ale co tu robisz? – spytałam, przenosząc wzrok na niego.

– Chciałem z tobą porozmawiać – odparł. – A tak bardziej to ostrzec.

   Serce mi szybciej zabiło, a zimno w środku zaczęło się piąć ku płucom. Spectra podniósł się na równe nogi. Światło słoneczne tak padło na jego twarz, że wyraźnie podkreśliło ciemne sińce pod oczami. Myślałam, że powie, o co chodzi, ale zamiast tego ujął mnie za rękę i wyprowadził z pokoju.

– Muszę napić się kawy.

   Ogłuszona dałam się usadzić na krześle w jadalni i pozwolić, by Keith zniknął w kuchni. Jednak trzeba go pochwalić, zrobił mi tosty, które nie były spalone, a i toster pozostał w jednym kawałku. Sam usiadł jedynie z kubkiem kawy. Gdyby nie powód jego wizyty i wcześniejsza ponura wyprawa pewnie uznałabym to za perfekcyjny poranek.

– Too – Uniosłam tosta. – przed czym chciałeś mnie ostrzec?

– Raczej przed kim – poprawił. – Chodzi o chłopaka imieniem Gawain. Jest nieco starszy od ciebie i z tego co wiem, przebywa w Bakuprzestrzeni. Nie powinnaś z nim rozmawiać i starać się go unikać.

   Poczułam skurcz w żołądku, ale zmusiłam się, by przełknąć kęs.

– Jak wygląda?

– Nieco wyższy niż ty, czarne włosy i żółte oczy – odparł. Musiałam zblednąć, bo zmarszczył brwi. – Jessie?

   Coż, nie było sensu tego ukrywać.

– W takim razie już za późno, bo go spotkałam – mruknęłam. Spectra otworzył szeroko oczy. Rozparłam się wygodniej na krześle. – Wczoraj po pojedynku, kiedy byłam już w recepcji. Podszedł do mnie.

– Czego chciał?

   Wbiłam w Keitha wzrok. Tosty leżały zapomniane na talerzu.

– Mówił o mroku Vestalii. I o tym, że wiele o tobie wie.

   Ręką Spectry mocniej zacisnęła się na kubku, a on sam wyglądał, jakby walczył z wykrzywieniem się w grymasie. Nie opuszczałam oczu, czekając na jakąś odpowiedź.

– Skąd się znacie? – spytałam. – Co masz wspólnego z slumsami? – Chciałam pytać dalej, ale się powstrzymałam.

– Poznałem go, gdy byliśmy młodsi – odezwał się po dłuższej ciszy. – Nigdy za sobą nie przepadaliśmy – Wzruszył ramionami.

   Wyraźnie lawirował wobec odpowiedzi, rzucając tylko nędzne ochłapy, by odwrócić moją uwagę. Zmarszczyłam brwi.

 Zachowywał się, jakby naprawdę dużo o to wiedział. Czemu nie odpowiesz szczerze?

   Drgnął na mój szorstki ton.

– Poznaliśmy się, gdy byliśmy młodsi – powtórzył. – A potem spotkaliśmy, kiedy robiłem interesy w slamsach – dodał niechętnie. – Pewnie to chciał ci opowiedzieć.

– Jakie interesy? – drążyłam dalej, choć i tak to już wiele tłumaczyło. Stąd musiał mieć tyle kasy, w końcu co jak co, ale Keith łeb do interesów miał.

– To już nie jest ważne – rzekł chłodnym tonem. – Skończyłem z tym po upadku Zenohelda.

    Wzrokiem dał mi do zrozumienia, że dalsze pytanie o to tylko go bardziej wkurwi. Dlatego zmieniłam nieco temat.

– Co takiego jest w slumsach?

– Biedni ludzie.

   Czasami chyba powinnam go pierdolnąć za takie odpowiedzi. Jeszcze uśmiechnął się ironicznie. Przewróciłam oczami, odgryzając kawałek tostu.

– Pytam, bo powiedział, że powinnam to zobaczyć na własne oczy.

   Momentalnie uśmiech znikł, a twarz Spectry stała zimna.

– Gawain mnie nienawidzi, więc ciebie pewnie też. Pójście z nim gdziekolwiek brzmi jak skrajna głupota – odparł, ale czułam, że chętnie by dodał „czyli jak coś co często robisz”.

   Stanowczo powinnam mu wbić do głowy nieco więcej szacunku, ale pozostałam na zmierzeniu go spojrzeniem spode łba.

– Zawsze ty możesz ze mną tam pójść – burknęłam. – Jestem przekonana, że nikt nie tknie wielkiego Spectry.

– To nie jest miejsce, gdzie obowiązują jakieś reguły. Póki rząd nie rozwiąże tej kwestii, nie powinnaś się tam zbliżać.

– Ale strach zawsze działa na ludzi i zmusza do posłuszeństwa, choćby tego nie chcieli – Uniosłam brew. – A nie wydaje mi się, byś handlował tam kwiatkami?

   Widocznie zacisnął zęby, bo mięśnie szczęki mu się napięły. Zanim mrugnęłam, podniósł się, uderzając lekko dłonią w stół. Kubek zachybotał.

– Czemu właściwie cię to interesuje? – ni to spytał ni to syknął. – Dlaczego tak desperacko chcesz wiedzieć o tym, co było kiedyś? Po co ci to?

   Zamrugałam, po czym zmrużyłam powieki i sama się podniosłam.

– Dziwisz się? Ja cię pod tym względem kompletnie nie znam, Keith. Nie znam większość twoich znajomych, nie wiem, co się z tobą działo przed Vexosami. Tak właściwie, to nie wiem, co się działo już nawet w trakcie działania wśród nich! – Wycelowałam w niego palcem. – Ciągle gdzieś znikasz, niewiele mówiąc. Na początku jakoś było mi wszystko jedno, ale im dłużej na to patrzę, to nie jest normalne. Ty znasz moich przyjaciół, rodzinę. Wiesz, co robiłam, jak byłam młodsza. Nie uważasz, że ja też na to zasługuję, skoro jesteśmy razem? – zakończyłam, biorąc głęboki wdech.

   W trakcie mojego monologu twarz Spectry widocznie złagodniała. Nie marszczył się już, a jego oczy nie ciskały błyskawic. Odetchnął i przejechał dłonią po włosach, jakby nieco speszony. Wyciągnął ku mnie rękę i ujął mój nadgarstek.

– Jeśli chcesz, zabrałbym cię na następny bankiet dla inwestorów. Poznałabyś kilku moich współpracowników – mruknął, gładząc kciukiem skórę przegubu. Zrobiło mi się cieplej na ten gest. – Jednak na niektóre rzeczy musisz mi dać czas – Jego głos przybrał poważny ton. – Większość ludzi, z którymi robiłem interesy, to nie są przyjemne osoby, a ciągle nie rozwiązałem tych spraw.

– Jakby kogoś to dziwiło – odparłam. – Sam nie jesteś zbytnio uroczy. Zwłaszcza w tej koszmarnej masce.

   Wyglądało, że chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język i jedynie zrobił zniesmaczoną minę.

– Więc umowa stoi?

  Skinęłam głową, na co poczułam jak jego wargo ocierają się o moją dłoń w delikatnym pocałunku. Na moment zdurniałam, lecz Spectra jakby nigdy nic zabrał kubek i wyminął mnie, idąc do kuchni.

– Lepiej się zbieraj. Odwiozę cię do szkoły – rzekł jeszcze.

   Popatrzyłam na dłoń, bo ciągle miałam problem z pojęciem, co się wydarzyło. Potem wolnym krokiem poszłam do siebie. Dopiero kiedy w chaosie zapinałam guziki czarnej koszuli, dotarło do mnie, że ani razu nie spytał, co się ze mną działo przez noc. Z jednej strony ulga, że nie musiałam wyjaśniać, ale z drugiej cholernie podejrzane. Kompletnie nie w jego stylu.

– Jess!

– Idę! – krzyknęłam i szybko pocałowałam Aresa w czółko, jednocześnie łapiąc plecak.

   Fartem nie wywróciłam się na schodach i nie skręciłam karku, więc po trzech minutach mknęłam już samochodem na fantastyczne lekcje. Oczywiście Keith jechał po swojemu czyli niemal kompletnie ignorując ograniczenia prędkości.

– Więc gdzie byłaś w nocy?

   Rzucił to pytanie swobodnym tonem, zerkając na mnie, po czym wracając wzrokiem na drogę. Ahh, czułam, że moja radość była za szybka. Wtuliłam się mocniej w fotel.

– Na Vestalii. U Reiko.

– Po co byłaś u niej w środku nocy? Stało się coś?

– Cóż… - Podrapałam się po karku, myśląc, ile mogę powiedzieć. – Stało, ale nie mi – dodałam szybko, bo zauważyłam, jak zacisnął palce na kierownicy. – To był nagły przypadek i pomoc Reiko była niezbędna.

  Nie było to w żadnym przypadku kłamstwo. Tylko nie powiedziałam, że Dana prześladują dziwne koszmary z mordą Sześciookiego w roli głównej. Swoją drogą oby zjawie udało się coś znaleźć, bo Dan zdawał się być na granicy załamania. A w połączeniu z szalejącą mocą Drago to może skończyć się tragicznie.

– Zrobiła ci coś, że zemdlałaś? – Ton Keitha był podejrzliwy, co w sumie nie dziwiło, bo mówiliśmy o Reiko.

   Wzdrygnęłam się, bo z gąszczu wspomnień mimowolnie wyrwała się zakrwawiona twarz Hydrona. Wbiłam paznokieć w skórę, by przywołać się do porządku.

– Można powiedzieć, że poprzypominało mi się trochę niemiłych rzeczy.

– Niemiłych?

– No wiesz… -  Przeniosłam wzrok na szybę. Przełknęłam ślinę. – niektóre wydarzenia za Zenka były trochę traumatyczne.

   Niespodziewanie poczułam jego rękę na kolanie.

– Dobrze się czujesz?

   Odwróciłam głowę. Wzrok Keitha był niecodzienny, bo taki zmartwiony? To w połączeniu z jego ręką sprawiło, że moje usta zadziałały szybciej niż umysł.

– Byłam przerażona. Widziałam ich wszystkich. Vexosów, rodziców. Miałam wrażenie, że mieli mi za złe, że dopuściłam do ich śmier…– urwałam gwałtownie, czując dziwną pustkę w środku. Jakbym właśnie wyrwała jakąś cząstkę siebie i zaprezentowała ją na dłoni.

    I może tak właśnie było. Może właśnie powiedziałam Ferminowi coś, co od dawna nosiłam w głębi siebie, ale próbowałam ignorować. Tylko że niektórych spraw nie da się porzucić w zapomnieniu, bo one w końcu wracały i to z podwójną mocą.

    Skupił wzrok na sznurze aut, ale uścisk jego dłoni na kolanie stał się mocniejszy. Jednak nie w bolesny sposób, ale bardziej próbujący dodać mi otuchy. Uśmiechnęłam się lekko.

– Myślałaś, żeby z kimś o tym porozmawiać? – spytał. – Terapeutą lub chociaż twoim bratem? Bo jedyną osobą, która zabiła twoich rodziców, był Zenoheld – niemal wypluł to imię. – Nikt inny.

– Nie miałam czasu, by o tym myśleć. Cały zeszły rok minął niemal w mrugnięciu oka. Zresztą to jednorazowa sytuacja.

   To zdanie pozostawiło gorzki smak na języku. Nie kłamałam, ale też nie poczułam, jakbym mówiła prawdę. Moje odczucia dotyczące tamtych wydarzeń przypominały wielki węzeł. Dwa lata temu byłam zbyt skupiona na przetrwaniu, nowych przyjaciołach i odkryciu prawdy o mocy. Potem nastąpił chaos związany ze wspomnieniami, szukaniem Kenjiego i całą tą fantastyczną wojną. Teraz teoretycznie były spokojniejsze czasy, przez co stanęłam twarzą w twarz z wieloma niedokończonymi kwestiami. A przez lata się tylko gromadziły, więc nawet nie wiedziałam od czego mam zacząć. Próba lepszej komunikacji z Keithem była pierwszym krokiem w stronę posortowanie tego całego syfu.

   Nie było się co oszukiwać, miałam traumę. Po prostu wolałam patrzeć wszędzie tylko nie na nią i uczucia z nią związane. I teraz za to obrywałam.

   Może terapeuta to najlepsze wyjście? Po śmierci Jordana sporo mi pomógł.

   Keith zahamował, co wyrwało mnie z myśli. Zza szybą widziałam pojedyncze osoby wbiegające na podwórko. Klasycznie byłam już spóźniona.

– Wrócimy jeszcze do tej rozmowy – oznajmił.

– Dziś widzę się z Kenjim i Veną.

– Więc nocuj u mnie – Wzruszył ramionami. – Będziemy mogli porozmawiać jutro. A teraz leć.

   Skinęłam głową, na co posłał mi lekko uśmiech. Wysiadłam, zarzucając plecak na ramiona. Nie przeszłam nawet przez bramę, kiedy ktoś rzucił mi się na plecy. Fioletowe włosy połaskotały mnie po nosie.

– Gdzieś ty była wczoraj w nocy? – syknęła mi do ucha Akane, uśmiechając się milutko z ukrytą nutką grozy.

 

****

 

   Wielu uczniów lubiło zajęcia teatralne z kompletnie różnych powodów. Dla jednych było to spełnienie ich aktorskich pasji, inni kochali panią Goldman za kreatywne ale i wyrozumiałe podejście do lekcji. Lecz u Akane najbardziej punktowało to, że wraz z Jess i Haru mogły tu w spokoju poplotkować, malując przez godzinę jedną lub dwie dekoracje. Tak właśnie robiły teraz, wspólnie kolorując dużą gondolę wraz z tłem ukazującym zachodzące słońce. Shiena normalnie nadzorowałaby próby, ale z racji nieobecności trzech głównych aktorów przełożono  je na pojutrze.

   Aki z jękiem odchyliła głowę, prostując plecy. Zakręciła ramionami, aż rozległo się ciche chrupnięcie. Haru skrzywiła się lekko.

– Nie wierzę, że to powiem, ale maszkaron ma rację – oznajmiła. – Powinnaś umówić się do psychologa – Klepnęła Jess w łydkę.

   Dziewczyna w odpowiedzi zagryzła wargę, po czym westchnęła ciężko i zaczęła rozmasowywać nadgarstek.

– No wiem, wiem. Tylko niełatwo się do tego przemóc.

– Mogę cię tam zawlec za szmaty.

– Brakuje tu Jane, która by ci walnęła za takie pomysły – Haru spojrzała ostro na Aki i rozprostowała nogi, uważając, by nie przejechać butem po obrazie. – Ale zgadzam się, psycholog jest wskazany. A co do Sellon, to bym uważała.

– Nie mam zamiaru dołączać do jej drużyny – Jess machnęła ręką.

– Bardziej to fanklub niż drużyna – zauważyła Akane. – Poza tym w Sellon jest coś podejrzanego. Niby nie czuć od niej takiej wrogości jak od Heather, jednak wydaje się, że ma jakieś ukryte motywy.

– Ogólnie drużyny Sellon i sadomaso są pewne dziwnych osób – Brunetka zmieniła pozycję na siad po turecku i sięgnęła po pomarańczową kredkę. – Jeszcze ten upadek kolumny podczas walki. Shun podejrzewa, że coś jest na rzeczy.

– Faktycznie dawno nic się nie działo – uznała ironicznie Haruka, poprawiając okulary.

    Jess była w trakcie miksowania różowego koloru z żółcią, by uzyskać efekt chmur oświetlonych zachodzącym słońcem, kiedy gwałtownie się zatrzymała i spojrzała w bok.

– Zapomniałam o tym powiedzieć Keithowi.

– Dowie się z neta, spokojnie – Aki wzruszyła ramionami. – Zresztą on sam wylewny nie jest, nie ma się co czuć winnym.

– Myślę, że bardziej tu chodzi, że Jess pokazała swoją moc całemu światu – Shiena uniosła brew. – Połowa sali się na nas gapi ale masz kredkę w ręku, to wolą nie podchodzić.

   Była to prawda i ledwo Akane uniosła głowę, połowa osób błyskawicznie pochyliła się nad robotą. Jess zauważyła te spojrzenia już na podwórku, ale wolała to zignorować chociaż na chwilę.

– Jess, nigdy nie mówiłaś, że umiesz strzelać pociskami z dłoni.

   Niczym przywołani za ich plecami pojawiły się bliźniaki, niemal doprowadzając tym Akane do zawału. Jednak rudzielce niespecjalnie się tym przyjęli, a jedynie poklepali Japonkę po ramieniu w geście przeprosin, po czym równocześnie przykucnęli i ułożyli brody na kolanach. Jess uniosła wysoko brwi, robiąc skwaszoną minę.

– Uznałam, że przyda się mała atrakcja w czasie walki – mruknęła. – Nie podobało się?

– Trochę mało efektowne – Dean zmarszczył nos.

– I bardzo krótkie – dodał Drake.

– Po szkole mogę wam zaprezentować bardziej imponujące sztuczki. Gwarantuje, że na długo zapamiętacie.

– Ale po co się tak najeżać?  – Dean pokręcił głową, rozkładając ręce. – Jesteśmy po prostu ciekawi.

– Zwłaszcza, że cała stronka Bakuprzestrzeni wręcz huczy od plotek, a my byśmy chcieli poznać prawdę – wtrącił Drake i pokazał dziewczynom wyświetlacz telefonu.

   Krótki filmik ukazujący, jak spod palców Jess wypala moc i uderza w kawałek kolumny miał już okoła stu tysięcy wyświetleń i niewiele mniej komentarzy. Aki przymrużyła oko, drapiąc się po głowie, a Jess pobladła. Haru jedynie się skrzywiła, czując, że będą z tego kłopoty.

– Dylan nigdy nie przepuści okazji do wzbudzenia sensacji – mruknęła okularnica.

– Ja pierdolę – Jess potarła skronie. – Powinnam jebnąć tą mocą w jego zdradziecki ryj.

– My dalej czekamy – Bliźniaki uniosły lekko dłonie, przez co Jess ścisnęła mocniej kredkę, niemal ją łamiąc.

– Nie ma tu o czym gadać. Urodziłam się z mocą, jednak nie mogę jej za wiele używać, bo wyczerpuje mnie fizycznie – Wzruszyła ramionami.

– Ale skąd?

– To już nie jest wasza sprawa, spierdoliny – Aki zdecydowała się podnieść i pociągnąć rudzielce za uszy. Ci zgodnie zawyli, jakby ogromnie cierpieli, co sprawiło, że dziewczyna uśmiechnęła się niepokojąco i nachyliła się. – Jeśli zaczniecie o tym rozpowiadać, to zapewniam, że poczujecie, jak to jest jeść bez zębów. Jasne? – syknęła.

   Drake oraz Dean może i byli beztroscy, ale w żadnym wypadku nie mieli skłonności samobójczych. Wkurwiona Akane (jeszcze z prawkiem w kieszeni) była osobą nieprzewidywalną, a oni widzieli już wystarczająco jej umiejętności. Więc zgodnie wykonali gest zamykania buzi na kłódkę i wyrzucania kluczyka. Dopiero wtedy zostali puszczeni. Japonka wyprostowała się i oparła dłonie o biodra.

– Tak przy okazji to Dylan nakręca tę aferę – odezwał się Dean jakby w próbie ułaskawienia dziewczyn. – Trochę komentował niby jako główny moderator, ale każdy wie, że to on – Pokazał im sekcje komentarzy i faktycznie było kilka wpisów do chłopaka.

– Mogę ściągnąć ten filmik – zaoferowała Haru. – Ale będę potrzebowała trochę czasu oraz mojego głównego komputera z domu.

– Pewnie są już kopie. I on sam też musi jakieś mieć – westchnęła Jessie. – Zbyt intrygujący temat, żeby tak łatwo dał się go pozbawić.

– Kopie zawsze można zabrać – zauważyła Aki. – A ja bardzo chętnie się przejdę.

– Masz klasówkę z matematyki. Nie po to zarywałam noc, byś z niej wiała – Zirytowała się Shiena.

– Ależ spokojnie, to dopiero za 2 godziny – Akane wyszczerzyła zęby. – Na spokojnie z wszystkim zdążę.

   Zaraz po jej słowach korytarz wypełnił dźwięk dzwonka. Akane nie czekając na niczyją aprobatę, chwyciła za torbę, po czym wykonała teatralny ukłon i popędziła w stronę drzwi. Nim ktoś zdążył się podnieść, wypadła na korytarz, ginąc w tłumie uczniów.

 

****

   Gundalia zawsze sprawiała wrażenie miejsca mrocznego. W końcu sporą jej część pokrywały szare, pyłowe gleby albo gęste i niedostępne dla wielu lasy. Mimo to po odejściu Barodiusa zdawało się, że planeta odżyła i pojawiło się w niej więcej światła. Choć może było to wrażenie wywołane zniknięciem poczucia ciągłego zagrożenia. Tego Reiko nie była pewna, ale z pewnością przyjemnie patrzyło się na rodziny swobodnie przechadzające się uliczkami obwieszonymi zielonymi lampionami.

  Nawet kiedy podeszła pod bazę wojskową nie wyczuła wśród strażników irytacji. Choć z pewnością byli zaskoczeni, kiedy podeszli bliżej.

– Kim pani jest? – spytał jeden z nich.

– Poproście Rena lub Nurzaka – odparła. – Choć lepiej Rena, bo on już mnie zna.

– Ma pani umówione spotkanie? – Gdy pokręciła głową, strażnik zmarszczył brwi. – W takim razie nie mogę pani wpuścić. Jeśli pani planeta ma tutaj ambasadę, to proszę iść tam lub próbować w urzędzie dla przy…

– Mogę się mylić, ale pani Reiko?

   Ren stał w rozsuniętych drzwiach od bazy. Widocznie musiał awansować, bo nosił czarną szatę o szerokich rękawach zdobionych fioletowymi pasami, a górną część tułowia miał chronioną przez złote metalowe uzbrojenie.

– W rzeczy sam, Ren – san – Uśmiechnęła się.

   Gundalianin wyraźnie przełknął ślinę i ruszył w ich stronę. U boku miał przymocowaną włócznię.

– Ta pani to ważna część rządu Vestalii – oznajmił poważnym głosem.

– Vestalii?!

   Te słowa sprawiły, że automatycznie się od niej odsunęli. Reiko zmierzyła ich wzrokiem, po czym zwróciła się do Rena.

– Muszę porozmawiać z Nurzakiem. Mógłbyś mnie zabrać?

   Pozostali strażnicy chyba chcieli coś powiedzieć, ale Krawler powstrzymał ich ruchem dłoni. Przez moment wpatrywał się w jej twarz, po czym skinął głową.

– Proszę za mną.

   Dopiero gdy zjeżdżali windą w podziemne partie pałacu, odezwał się ponownie.

– Powinienem się bać, skoro pani tu przyszła?

– Nie mam pojęcia – przyznała szczerze. – Przyszłam zapytać o Kulę.

   Chłopak drgnął gwałtownie jakby ktoś go poparzył, ale zachował neutralny wyraz twarzy.

– Czemu Kulę? I czemu do Nurzaka a nie do Neathian.

– Nurzak jest dużo starszy od królowej Sereny – odparła. – Dlatego przypuszczam, że może wiedzieć więcej.

   Drzwi się rozsunęły.

– Pierwsze drzwi po prawej – poinformował ją.

   Podziękowała skinieniem głowy i go wyminęła.

– Czy coś grozi Vestalii? Albo wszystkim planetom?

   Obejrzała się na niego przez ramię. Dalej sprawiał wrażenie nieporuszonego, ale widziała kłębiący się w oczach strach. Tak podobny do tego, który wykrzywiał twarz Dana opowiadającego o swoich koszmarach. Wizerunek tajemniczej istoty mignął jej przed oczami, a zaraz po nim przerażona Jess. Zacisnęła dłoń w pięść, po czym wypuściła wolno powietrze i uśmiechnęła się.

– Jestem tu właśnie po to, by do tego nie dopuścić.

   Z tymi słowami go zostawiła i skierowała się do gabinetu obecnego rządcy Gundalii. Już po wkroczeniu do środka, mogła uznać, że dobrze odzwierciedlał Nurzaka. Był przestrony, wypełniony długimi regałami cennych ksiąg, a na ścianach wisiały różnorodne mapy. Jednak nie widziała tutaj żadnych oznak przepychu, a jedynie wygodne i praktyczne meble. Mądrość i spokój biły z każdego zakątka.

– Ren mówił, że jest pani kimś ważnym na Vestalii, ale mógłbym poznać pełne imię? – spytał premier Gundalii, wyłaniając się zza rogu wraz z tacą z dwoma dymiącymi filiżankami.

  Uniosła koniuszki białej sukni i dygnęła lekko.

– Jestem Reiko Elevenore. Dawna królowa Vestalii, a obecnie formalna opiekunka Jessicy i jej doradca – przedstawiła się.

   Nawet jeśli informacja zaskoczyła Gundaliana, to nie dał tego po sobie okazać. Jego uprzejmy uśmiech nawet nie drgnął. Odłożył tacę, odsunął jej fotel i sam usiadł po drugiej stronie potężnego dębowego stołu. Zajęła miejsce.

– Może będzie to nieuprzejme, ale nigdy o pani nie słyszałem, a żyję już jakiś czas.

   Westchnęła. Wiedziała, że jej młoda aparycja musi wzbudzić wiele pytań.

– Urodziłam się czterysta lat temu. Jestem duchem w sztucznym ciele otrzymanym od Starożytnych – wyjaśniła i na dowód ukazała, jak jej dłonie na moment stały się wpółprzeźroczyste, po czym wróciły do zwykłej formy.

   Teraz ręce Nurzaka lekko zadrgały.

– Ale nie o tym chciałam rozmawiać – Nachyliła się. – Potrzebuję informacji o Kuli.

– Dlaczego Kuli? – Gundalianin ściągnął brwi. – Od końca wojny jest spokojna, a ponadto lepiej pytać o nią Neathian…

– Poprzedni cesarz wiedział dużo o Kuli, a skądś musiał się dowiedzieć – przerwała. – Potrzebowałabym dostępu do tych ksiąg.

– Ciągle nie wiem, czemu miałbym się zgodzić – odparł.

   Nabrała powietrza i zamieszała łyżeczką w różowej zawartości herbaty. Wiedziała, że nie mogła wydać Dana, jak to obiecała, ale jednocześnie musiała powiedzieć coś wartego uwagi, by przekonać Gundalianina.

– W Bakuprzestrzeni zaczyna dziać się coś niepokojącego. Jessica ostatnio to wyczuła, a jej nie należy lekceważyć. A gdy to przeanalizowałam, to najbardziej prawdopodobnym powodem są działania Kuli. Dlatego potrzebuję dowiedzieć się o niej jak najwięcej.

– Co konkretnie ma pani na myśli, mówiąc o czymś niepokojącym? – Nurzak wyraźnie się spiął.

   Omiotła wzrokiem wysokie regały. W tym jednym pokoju musiała być ponad setka ksiąg. Szukanie nie będzie łatwe.

– Mam wrażenie, że… - Zawahała się. – Kula umożliwiła lub pozwoliła powstać istocie, która nigdy nie powinna istnieć.

   Nurzak wyraźnie pobladł.

 

****

   Jedną podróż metrem i dziesięć minut później Akane już stąpała po głównym placu Bakuprzestrzeni. Nad jej głową latały telebimy wyświetlające mordy najbardziej znanych graczy (pantofel oczywiście królował) lub krótkie zapowiedzi następnych pojedynków. Z racji wczesnych popołudniowych godzin za wiele graczy nie było, co powodowało, że ciężej było znaleźć Dylana. Bowiem on niczym hiena do padliny dopadał duże tłumy i wciskał dzieciakom różne plastiki, okraszając to słodką gadką o „promocyjnej cenie”. Był w tym lepszy niż arabscy handlarze i nawet nie działało na niego warknięcie czy groźba dostania w łeb. Huh, w takim razie przypominał chrabąszcza, bo te tępe cholery nawet po dostaniu sześciu wpierdoli dalej leciały na tego samego człowieka, póki ktoś ich nie rozkwasił.

– Ja jebie – jęknęła, kiedy weszła już do piątej kafejki. Chłopaka dalej nie było widać.

– Powalczyłoby się – odezwał się tęsknie Leaus, patrząc na urywki walk. – Czemu już tu nie przychodzimy?

– Bo jestem w piździe z nauką – odparła. – Zresztą przypominam, że narzekałeś na bycie przemęczonym!

– To było kilka miesięcy temu!

– Mniejsza! Jak przestanę być na granicy zdania a oblania, to można się zapisać na kilka walk.

– Czyli przechodzę na emeryturę, jak miło.

   Akane podniosła wzrok na menu wypisane nad kasą.

– Sprzedają tutaj mrożoną czekoladę – stwierdziła.

– I?

– Ciekawe czy jak przywalę ci kilkoma grudkami lodu, to wypłyniesz na powierzchnię – Sięgnęła po portfel. – Dzień dobry, chciałam zamówić jedną mrożoną czekoladę oraz babeczkę.

– Będziesz się delektowała, kiedy będę umierał?

– Owszem, tortury pobudzają apetyt – zgodziła się, podając kilka banknotów niebotycznie skonfundowanej kasjerce. Wszystko oczywiście z szerokim uśmiechem.

– Jesteś niemożliwa.

– Kiedyś musisz zapłacić za swoje słowa – Wydęła wargi. – Jak nie chcesz tak, to zawsze możesz polecieć i szukać Dylana, kiedy ja czekam na zamówienie.

   Leaus gdyby mógł, to przewróciłby oczami, ale widząc błysk w oczach partnerki, posłusznie odleciał. Japonka zadowolona przysiadła na jednym ze stołków podbitych czarną skórą. Ciągle wodziła oczami po osobach przebiegających za szybą. Jednak jak na złość upierdliwiec się nie pojawiał. Dość ironiczne, biorąc pod uwagę, że zawsze gdy pojawiali się jacyś w miarę znani gracze, to wręcz się do nich kleił.

  Drzwi od kawiarenki znów się rozsunęły i po samych krokach Akane wiedziała, kto to. Oparła policzek o zwiniętą dłoń i przyjrzała się spod przymrużonych powiek, jak drużyna Anubiasa wchodzi do środka. Sam sadomaso nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem, jednak gnom o blond włosach od razu ją rozpoznał.

– Dawno się nie widzieliśmy! – zawołał piskliwym głosem, pochylając się.

– Kto to? – mruknął Ben, unosząc swoje krzaczaste brwi.

– To nie jedna z Wojowników? – mruknął Robin jak zwykle stojąc z boku.

   Drgnęła jej brew.

– Nie gadajcie, jakbym tu nie siedziała, bando cyrkowców – syknęła. – I nie obrażajcie mnie – Odrzuciła włosy za plecy. – Ja i Wojownicy to inne kategorie.

– Och – Anubias zerknął na nią ze znudzoną miną. – Chyba zadajesz się ze styropianem.

   Ahh, zapomniała, jak wkurwiający był sadomaso. Napakowane ego połączone z niskim iq nigdy nie dawało dobrych efektów.

– Nie wiem, kim jest styropian, ale znam kilka miejscówek, gdzie mogłabym wepchnąć twoje zwłoki.

   Ben od razu zastąpił jej drogę do lidera i wypiął szeroki tors, uśmiechając się pogardliwie.

– Dużo grozisz jak na kogoś, kto znajduje się na dole rankingów.

– Jeśli uważasz, że miejsce w rankingu walk bakuganów – wyraźnie podkreśliła ostatnie słowa. – wyznacza czyjąś siłę, to naprawdę polecałabym powrót do podstawówki. Choć może za daleko wybiegłam, myśląc, że ją skończyłeś.

   Osiłek nastroszył się, a jego nozdrza zadrgały. Uśmiechnęła się słodko i ześlizgnęła z siedzenia, idąc po swoje zamówienie. Odwróciła się i zmierzyła drużynę wzrokiem, jednocześnie pociągając przez rurkę czekoladowy napój.

– Kogo ja widzę! – Dylan magicznie pojawił się za plecami Robina, uśmiechając się szeroko. – Akane, skarbie, gdzieś się tyle podziewała?

   Zignorowała pytanie i odepchnęła gnoma z drogi, łapiąc handlarza za kołnierz marynarki.

– Przyszłam tu specjalnie dla ciebie, powinieneś się cieszyć – rzekła, przechylając głowę w prawo.

– Ochh, a czemu zawdzięczam tą przyjemność? – Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

   Zacisnęła mocniej palce na materiale i pociągnęła go za sobą, olewając zdumione spojrzenia drużyny Anubiasa i obsługi. Wypchnęła Dylana z kafejki, aż zatoczył się na chodniku.

– Heh, zdenerwowałem cię czymś? – Podniósł ręce w geście pojednania.

– Usuń nagrania.

– Huh?

– Usuń nagrania – powtórzyła zimnym głosem. – Te z Jess.

– Ależ to publiczna własność! Zresztą co złego jest w pokazaniu, jak potężne mamy zawo…

   Szybko zamknął usta, kiedy pusty plastikowy kubek świsnął koło jego ucha. Akane odetchnęła, krzyżując ręce na piersi. W prawej dłoni obracała paralizator jako niemą groźbę.

– Daruj sobie miętolenie językiem, tylko to usuń oraz wszelkie kopie. O albo lepiej! – Wyciągnęła rękę. – Odblokuj telefon i sam mi daj.

    Chłopak chciał protestować, ale dziki błysk w oku Japonki oraz paralizator zawieszony na jej nadgarstku skutecznie go uciszyły. Westchnął głośno i podał komórkę. Akane szybko weszła w pliki i usunęła jeden plik, po czym zdjęła nagranie ze strony. Szybko poprzewijała inne foldery, ale wideo nigdzie nie było. Podniosła wzrok.

– Wrzucisz to gdziekolwiek jeszcze raz, a zgniotę ci te okularki na twarzy, a resztki wepchnę do gardła, Dylan. Wiesz, że byłabym do tego zdolna.

– Dalej nie rozumiem, o co tyle krzyku – odparł oskarżycielskim tonem, marszcząc nos. – Przecież pokazałem tylko, jak potężna jest Jessica.

– Jasne – prychnęła i rzuciła mu telefon. – Wcale nie zwietrzyłeś okazji do przyciągnięcia ludzi i zarobku.

– Jeśli jest to jakiś sekret, to styropian jest w chuj słaba w jego ukrywaniu – rozległ się za nią głos Anubiasa.

– Twoja opinia niespecjalnie mnie interesuje – odparła i wyciągnęła rękę do Leausa, który leciał w jej stronę wyraźnie umęczony.

– Nienawidzę cię – wydyszał bakugan, opadając na jej ramię.

– Ja wiem – Pokiwała głową i odwróciła się w stronę drogi do teleportów.

   Oczywiście kroku nie zrobiła, bo zatrzymał ją sadomaso. Jednak olała to, zrobiła obrót i wyminęła go, ignorując okrzyk lidera drużyny. Doszedł ją jeszcze krzyk Dylana.

– Koniecznie powiadom Jess – chan, że będę robił fanmeeting!

   Przewróciła oczami i skręciła w mniej uczęszczane uliczki. Myślała, że cała sprawa zajmie jej maks kwadrans, jednak okazało się, że pochłonęła dwa razy tyle czasu. Tyle dobrze, że do szkoły wróci metrem, bo inaczej niechybnie spóźniłaby się na sprawdzian, za co Haru urwałaby jej łeb.

   Weszła do pomieszczenia z teleportami, jednocześnie wyciągając telefon, żeby wystukać wiadomość do dziewczyn. Mechanicznie zaczęła wstukiwać początek współrzędnych, nie odrywając oczy od wyświetlacza, przez co nie zauważyła, że jej palec niechcący wcisnął drugą wyskakującą opcję a nie pierwszą. Dopiero kiedy zamiast w punkcie dostępu, wylądowała na rozległym placu i to gdzieś na Vestalii, zorientowała się, co się odjebało.

– Zawsze byłaś wybitna – sarknął Leaus.

   A do klasówki pozostała jedynie godzina.

  


  No znalazłam czas, by to skończyć XDD Ogólnie uznałam, że czas popracować nad komunikacją Kessie, bo kuleje, ale nie wiem, czy wyszło wystarczająco autentycznie a nie drętwo ^^" Akane ogólnie to Akane, a Reiko zaczęła szpiegować. Miałam tu jeszcze wcisnąć Dana or Shuna ale ten rozdział ma ponad 4 tys słów XD

 

piątek, 4 czerwca 2021

S3 Rozdział 6: Demony przeszłości i przyszłości

 

   Złote oczy lśniły w półmroku niczym drogocenne kruszce niemal jak te Veny. Przełknęłam ślinę, spuszczając rękę z telefonem. Niemożliwe, by to była jakaś jej rodzina?

– Kim jesteś?

   Pytanie nie było zbyt uprzejme, jednak zmęczenie sprawiało, że chciałam zakończyć rozmowę jak najszybciej. Chłopak wyprostował się nieco, ale nie ściągnął maseczki zasłaniającej usta.

– Na pewno nie będziesz mnie kojarzyła – odparł. Jego głos był niski i kojący, ale miał w sobie jakby ostrzegawczą nutę, że z jego właścicielem nie należy zadzierać. – W końcu nie pochodzę z elit Vestalii – zakończył gorzką ironią, aż oczami wyobraźni widziałam, jak wygina wargi w uśmieszku.

   Skrzyżowałam ręce na piersiach, marszcząc brwi.

– To nie jest odpowiedź na pytanie – Postukałam się palcem po łokciu. – Zresztą nie jestem już od dawna księżniczką, więc te elity to trochę strzał w płot. Czego chcesz?

   Ten kliknął językiem i zachichotał. Wyciągnął z kieszeni kurtki dłoń i zaczął pocierać podbródek, patrząc na mnie z udawanym zaciekawieniem.

– Ah, więc Ace Grit, który pochodzi z rodziny bogatych inwestorów, Mira i Keith Fermin z znanej rodziny naukowców, to nie są elity? Ach – Zatrzepotał rzęsami i machnął wyprostowanym palcem. – Choć raczej czy o Keithie nie powinno się mówić Spectra? Wtedy jego przynależność do klasy wyższej jest faktycznie wątpliwa… - Zacmokał i zerknął na mnie. – Nie powiesz, Jessie?

   Brakowało mi słów, które mogłabym wypowiedzieć. Puste mieszkanie, hala i ciemny pokój zaczęły migać przed moją twarzą. Mogłam udawać ślepą, jednak słowa tego chłopaka i to co widziałam stanowiły osobną prawdę. Tylko co ona zawierała?

– Co wiesz? – wydusiłam w końcu.

– Dużo. Bardzo dużo – Czułam, że uśmiechnął się pod maską. – Czyli rozumiesz, huh?

   Nie dałam zbić się z tropu.

– Chcesz pieniędzy?

   Śmiech. Krótki, suchy i nieprzyjemnie rozchodzący się po pustej recepcji.

– Nie są mi potrzebne – Machnął dłonią.

– Więc czego?

– Pokazać ci, to czego nikt inny nie próbował. Gorszą część Vestalii.

   Zmrużyłam powieki. To o czym mówił Kenji, to o czym sama myślałam. Przejechałam kciukiem po pierścionku, kiedy on nachylił się do mojego ucha. Zapach mięty zakręcił mnie w nosie.

– Wystarczy, że poczekasz na mnie koło żelaznej bramy na końcu dzielnicy handlowej. Do slumsów nie powinno się wchodzić samemu.

– Nigdy nie powiedziałam, że gdzieś z tobą pójdę – westchnęłam.

– Och, Jessie – Uniósł brew. – Dobrze wiemy, że na tym się skoń…

– Co tu się dzieje?

   Niemal podskoczyłam na głos Shuna. Chłopak się odwrócił, wkładając dłonie do kieszeni. Wtedy spostrzegłam tkwiący w rękawie kawałek kartki. Prędko schowałam ją do kieszeni spodni, nim ninja na mnie spojrzał.

– Tylko witałem się ze swoją idolką – mruknął nieznajomy i zaczął odchodzić. – Do zobaczenia, Jessie – san – Pochylił głowę i zniknął za zakrętem.

– Kto to był, Jess?

– Znajomy Kenjiego – Kłamstwo przyszło mi łatwiej niż myślałam i nawet nie zakłuło w język.

   Fludim milczał. Serce mi mocno biło, a karta w kieszeni parzyła niczym węgielki wyjęte z pieca. Zmusiłam się do uśmiechu, by chłopak zaraz nie zaczął czegoś podejrzewać. Widziałam po jego postawie, że był spięty, a to znaczyło, że pewnie miał wyczuloną czujność.

– Po co tu jesteś Shun? Masz coś do załatwienia w LA?

– Uznałem, że cię odprowadzę – Wzruszył ramionami i nagle głos mu spoważniał. – Musimy porozmawiać o Danie.

   W duchu podziękowałam, że tak szybko zapomniał o nieznajomym. Mi było ciężej, dlatego musiałam mocno wysilić umysł, by skupił się na rozmowie z Kazamim zamiast na tworzeniu tysiąca scenariuszy odnośnie Spectry i tego co kryło się w slumsach. Zagryzłam wargę, ciągnąc ją lekko. Powinnam porozmawiać z blondynem, choć nie będzie to łatwe. Ale byliśmy razem, więc trochę szczerości by się należało!

– …wszystko się zaczęło sypać. Dzisiejszy pojedynek jeszcze bardziej pogorszył jego stan, ale i tak nic nam nie mówi. Drago wyraźnie ma problemy z kontrolą – mówił dalej Shun, gdy udało mu się wrócić do teraźniejszości.

    Przystanek, na którym siedzieliśmy, składał się jedynie z czerwonej ławeczki, szklanej kopuły, metalowego kosza i sporej tablicy z rozkładem jazdy. Kazami opierał nogę o ten nieszczęsny śmietnik i wyglądało, jakby chciał go skopać. Wytrącony z równowagi Shun…To była z pewnością nowość, jednak bardzo niepokojąca. Wiecie, jednak pod tym płaszczykiem nosi pewnie kunai’e i inne cuda, a kontaktu z nimi każdy wolałby uniknąć.

– Dan się o was martwi – odparłam i spojrzałam na ninję. – Jak byliśmy w kafejce, pytał, czy jesteście na niego źli – westchnęłam. – Nie mówię, że dobrze robi, ale może powinnyśmy dać mu czas?

– To zbyt niebezpieczne – odpowiedź Shuna tak emanowała chłodem, aż się wzdrygnęłam. – Drago jest potężnym bakuganem. Jeśli ponownie coś pójdzie nie tak… - Nabrał powietrza. – źle to się skończy nie tylko dla samego Dana, ale wszystkich wokół.

– Siłą nic nie osiągniesz, Shun – zaoponowałam. – Tylko Danny bardziej się zamknie w sobie.

   Zamilkł, ale widać było, że nie zmienił swojej opinii. Zacisnął bardziej pięści. Odwróciłam wzrok, czując ucisk w sercu. Przez te kilka lat znajomości Wojownicy byli jedną z najbardziej zgranych paczek, jakie znałam, więc patrzenie, jak powoli się rozpadają wywoływało ból. Może przyczyną było, że Runo i Alice bardziej skupiły się na nauce, a Julie ciągle latała po różnych firmach, szukając dobrej pracy. Choć na Neathii jeszcze było dobrze, a tam też walczyła tylko męska trójka… Uderzyłam butami o siebie, wzdychając.

   Długi zielony autobus wtoczył się na zatoczkę. Weszliśmy i zajęliśmy miejsca na samym początku, choć cały pojazd był opustoszały.

– Jessie, jeśli Dan ci coś powie, przekażesz nam? – spytał, patrząc się na mnie poważnie.

   Przez chwilę milczałam, po czym pokręciłam głową.

– Jeśli będzie chciał to zachować w sekrecie, to nie – oświadczyłam. – Nie mogę, to by nie było fair.

– Ale… - Ugryzł się w wargę i pociągnął cienką skórkę. Wbił się głębiej w fotel, rzucając spojrzenie na budynki obleczone ostrym światłem ulicznych lamp. – To nie jest jakaś gra, tylko poważne niebezpieczeństwo.

– Spróbuje go przekonać – Trąciłam go ramieniem. – Jestem idealnym przykładem jak trzymanie wszystkiego w sobie spierdala życie. I to niemal dosłownie, Tytan prawie mnie miał.

   Spojrzał na mnie zaskoczony i cień uśmiechu nawiedził jego usta, na co poczułam ulgę.

– Niech ci będzie, Jess – odpuścił. – Ale mam zamiar mieć na niego uważne oko. – Drgnął, kiedy wstałam, bo zatrzymywaliśmy się pod moim domem i zaraz się podniósł.

– Dam radę dojść sama… - zaczęłam.

– Jest ciemno.

   Przewróciłam oczami. Od przystanku miałam może jakieś pięćset metrów do bramy, ale niech mu będzie. Akurat moc przez to była cholernie użyteczna, bo mało kto mógł mi podskoczyć. Jeden ruch nadgarstka i delikwent leży. Ewentualnie szybki sygnał do Aki i delikwent leży na ostrym dyżurze. Odetchnęłam nocnym powietrzem i zarzuciłam ramie na szyję Kazamiego.

– A jak z Alice? Kiedy ujrzę jej uroczą twarz?

– Chyba nie szybko – odparł. – Ma jeszcze kilka zaliczeń.

   Wydęłam wargi, ale więcej z chłopaka nie wydoiłam. Rozstaliśmy się, kiedy przeszłam do ogrodu. Otworzyłam drzwi wejściowe, zrzuciłam buty, przywitałam Aresa i spojrzałam w mrok otaczający inne pomieszczenia. W sekundę mój dobry humor uleciał. Kim był ten chłopak? Co ukrywa Spectra? Co jest z Danem?

   Z wolna osunęłam się na pluszowy dywanik wypełniający hol. Głowa zaczęła mi pulsować, a małe igiełki wbijać w skronie i kark. Czy to oznaka stresu czy zmęczenia, nie miałam pojęcia. Jedynie tępo wpatrywałam się w ciemność, głaszcząc ucho psa i pozwalając się zalać fali myśli. Jedna poganiała drugą, przynosząc ze sobą nowe obrazy.

   Korona w szkarłacie. Zniszczone korytarze. Rozbity tron. Spectra obleczony fioletową energią.

   Zamrugałam. Durny koszmar, zwykłe złe wspomnienia.

Niskie, odrapane budynki. Ciemność z wyjątkiem jednego kręgu światła, gdzie leży czerwona maska.

„Wreszcie cię oślepiłem”

Nie czekałby tyle. Zresztą…przecież mnie kocha. Wystarczy spytać.

Arena rozpadająca się na kawałki. Uciekający wzrok. Fałszywy uśmiech.

On też nie powinien cię okłamać, prawda?

    Przełknęłam ślinę, co przyszło z trudem przez gulę w gardle. Ares zaczął popiskiwać i trącać mnie mokrym nosem po ramieniu. Nabrałam chrapliwie powietrza, lecz to nie pomogło. Łza pociekła, a za nią kolejna i kolejna. Ciężka gąbka bólu wypełniła głowę. Ares zaczął mocniej pchać pysk na moją szyję. Nie czułam ręki, która próbowała go ugłaskać. Nie czułam podnoszących się nóg. Wyczułam dopiero zimno kołdry, kiedy uderzyłam w nią z pełną siłą. Księżyc świecił na czystym niebie. Firanka lekko falowała.

   Wszystko zniknęło.

 

****

   Aki czuła na sobie potępiający wzrok Shieny, ale nie pozwoliła sobie, by to ją odciągnęło od czekania na głos Jessie. Lecz tak jak dwa razy wcześniej odezwała się poczta. Zmarszczyła brwi i weszła w chat. Wiadomość ciągle nieodczytana.

– Pewnie zasnęła szybciej, bo była zmęczona – stwierdziła Haru i postukała ołówkiem o rozłożone zeszyty i książkę na kotatsu. – A ty zdaje się musisz to zdać pojutrze. Siadaj.

– Ale to niepodobne do Jess – jęknęła. Shiena spojrzała na nią znad szkieł. Usiadła szybciutko, odkładając telefon na łóżko, na co dziewczyna się rozchmurzyła. – No sama powiedz! Zawsze odpisuje!

– Pewnie zrobi to później albo rano – Szatynka nie dała się wybić z rytmu, wykładając przed przyjaciółką skrótowe notatki z podkreślonymi wzorami. – Przeczytaj i powiedz, czy coś jest niejasne, potem dam ci kilka krótkich przykładowych zadań.

   Aki wydęła policzki, ale z wdzięcznością pochyliła się nad zapisami. Gdyby nie to, że Shiena oprócz bycia inteligentną i piękną istotą posiadała też anielską cierpliwości, to by leżała i kwiczała z tej matmy. A to to tylko leżała i zastanawiała się, jak ciąg durnych cyfr, kropek, przecinków i innych gówien miał decydować o jej przyszłości.

  Podniosła na chwilę oczy i uśmiechnęła się, widząc, że okularnica szybko pisze sms’a. Mogła sobie gadać, że Jess odpisze i że nie ma się co martwić, ale jej tryb troskliwej opiekunki już się musiał włączyć.

   Wyczuła jej wzrok, bo zmrużyła powieki.

– Pisze do niej, byś się nie denerwowała.

– Oczywiście, Shi – Pokręciła głową, za co otrzymała potępiający wzrok.

– Przeczytałaś?

– Daj mi chwilę!

   Haruka zaczęła popijać herbatę, czekając aż Akane skończy. Rozglądnęła się po pokoju i uśmiechnęła na widok korkowej tablicy wypełnionej tysiącami zdjęć, aż nachodziły na siebie i czasami wystawały jedynie fragmenty czyiś twarzy. Pod tablicą wisiała półka wypełniona błyszczącymi okładkami książek, na których siedziały małe pluszowe króliczki i lisy. Zauważyła, że choć tyle razy przebywała w tym pokoju, a za każdym razem coś się zmieniało w jego wyglądzie. Teraz nowością były maski z teatru kabuki, które wisiały nad wysokim łóżkiem.

   Wróciła wzrokiem do fioletowej grzywy. Choć grzejnik pod kotatsu był wyłączony, to czuła się przyjemnie odprężona przez ciepło napoju i ciszę.

– Durnowate robaczki.

   Przynajmniej do chwili, aż Aki zacznie wyklinać na cały świat.

– Czego nie rozumiesz?

   Dziewczyna już chciała załamać ręce i odpowiedzieć „sensu istnienia”, gdy pokój wypełnił krótki blask, po czym na wypolerowanych panelach stanął Gus. Aki w pierwszej sekundzie myślała, że jej mózg oszalał od matematyki (nie dziwiła się absolutnie) i doznała halucynacji. Jednak zaskoczony pisk Haru przekonał ją, że Grav był realny.

– Dość późna pora na wizyty – mruknęła nieco kąśliwie, żeby Haru sobie czegoś nie pomyślała.

– Nie odbierasz telefonu – odparł Gus, kucając.

   Miał na sobie garnitur, co od razu przyciągnęło jej uwagę, bo był to niecodzienny widok. Skąd on się tu przeniósł?

– Wyciszyłam, bo Shi by mnie udusiła – Poklepała zeszyt przed sobą. – Próbuję się uczyć.

– To tylko szybkie pytanie i znikam – Powiódł wzrokiem po nich. – Wiecie, gdzie jest Jess?

– Oho – Haruka podniosła się równocześnie z Akane. – Nie odbiera – powiedziały jednocześnie.

   Równocześnie odczuły ten sam skurcz w żołądku. Gus też nie wyglądał na zachwyconego.

– Czemu jej szukasz? – spytała Haru.

– Mis.. – Poprawił się. – Spectra próbuje się z nią skontaktować, ale od dobrych kilku godzin nie odbiera.

  Aki już ubierała kurtkę i podawała Haru jej bomberkę. Między jej palcami dyndały klucze.

– Więc jedziemy sprawdzić, czy siedzi na chacie.

– Mogę was przenieść – przypomniał Grav.

  Na te słowa Akane wyrzuciła kluczyki do auta, po czym poklepała się po kieszeniach, aż wyczuła kształt klucza wejściowego do domu Jess. Shiena zerknęła na chat, lecz wiadomości ciągle nie zostały wyświetlone.

   Złapały Gusa za rękaw i wspólnie zniknęli.

 

****

  

    Zniknięcie Jessie brało swój początek w spoconym Danie, który przecknął sięna fotelu. Drżąc konwulsyjnie, próbował pozbyć się fantomowego dotyku ciemnych dłoni na jego ciele. Oddychał krótko i urywanie, ciągle walcząc z pozostałościami koszmaru. Mrok wokół niego falował, jakby tajemnicza istota wciąż oczekiwała na niego, by wciągnąć go we wnętrze kolejnego horroru. Fala mdłości naszła go na samo wyobrażenie. Na szczęście dreszcze w końcu ustały, a ciemność nie drgnęła ani o jotę.

– Danielu – Drago zaczął łagodnym głosem jakim przemawia się do przestraszonych ludzi czy zwierzątek. Dan normalnie by to skomentował, ale obecnie stanowiło to miłą odmianę od wcześniejszego terroru. – To nie może tak trwać. Musimy komuś powiedzieć.

– Nie, Drago – wyrzucił, mając wrażenie, że wyzbył się tym całego powietrza z płuc. Z trudem nabrał porządny haust. – Tylko ich zmartwimy. Musimy sobie z tym poradzić.

– Ale jak? – Bakugan usiadł na jego kolanie. – Nie mamy nawet pojęcia, kim jest ta istota – mruknął, lecz wojownik wyczuł, że czegoś nie dopowiedział.

– Masz jakiś plan, przyjacielu?

   Drago zawahał się wyraźnie, lecz westchnął.

– Znamy osobę, która ma spore doświadczenie z dziwnymi rzeczami. Jess również doświadczała dziwnych wizji i snów. Kto inny może nam pomóc?

   Dan powstrzymał się od otwarcia ust, za to przejechał dłonią po twarzy, ścierając resztki słonego potu. Teoretycznie Drago miał rację i Jess brzmiała jak najrozsądniejszy wybór. Tylko…Przełknął ślinę. Jak zareaguje? Okłamał ją, chłopaków.

– Musimy coś z tym zrobić – Bakugan przemówił z naciskiem. – Moja moc dalej szaleje.

   Szatyn zwiesił głowę.

– Dobrze, Drago.

   Ta zgoda powiodła go dokładnie do ogrodu państwa Knight. Księżyc świecił wysoko nad ich głowami, oblekając teren wokół w srebrzysta powłokę. Odgłosy miasta szumiały w oddali. Jess wpatrywała się w niego zapuchniętymi od snu oczami, otulając się puchatą kurtką. Przestąpił z nogi na nogę, czując jak wzrok orzechowych oczu staje się intensywniejszy.

– Więc co chciałeś mi powiedzieć, Dan? – spytała lekko zachrypniętym głosem.

   Przymknął powieki na sekundę. Teraz albo nigdy. Nabrał powietrza i rzucił się głową w czeluść, której dna nie mógł ujrzeć. Słowa, które zaczęły płynąć, mogły zmienić wszystko. Zmieść z powierzchni całego jego dotychczasowe osiągnięcia, przyjaźnie. Odmienić wszystko o 180 stopni. Mimo to mówił. Aż zaczął czuć ulgę. Że ktoś wreszcie ujrzał, z czym się zmagał. Usłyszał jego rwący się oddech i drżące ręce. Jakby jad powoli opuszczał jego organizm. Jednak był on zbyt silnie wkłuty w jego organizm, by zniknąć całkowicie. Mroczny śmiech nie opuszczał tyłu jego głowy, a czujne błyszczące pary oczu błyskały w okrutnej zabawie.

– Proszę, pomóż mi – wyrzucił na końcu słabnącym głosem.

   Przez chwilę nie działo się nic. Cisza aż wibrowała w powietrzu, na co jego serce zaczęło szybciej bić, a zimno wypełniać płuca. Mógł tego nie robić, zapomnieć, nie dac się,, jaki on głupi, czemu zdradzi…

– Tak mi przykro, Dan.

   Uścisk był gorący i mocny, natychmiastowo stapiając cały chłód. Tak jak przy łagodnym głosie Drago, Dan powinien poczuć się urażony takim traktowaniem. Teraz jego głupia duma nie miała prawa głosu. Nie gdy na krótką chwilę poczuł się bezpieczny. Odcięty od chłodu i mrocznych cieni skaczących po ścianach. Chwila iluzji.

– Obiecaj, że nikomu nie powiesz – powiedział i od razu odwrócił wzrok, zagryzając wargę. Niczym tchórz.

   To co robił, było egoistyczne. Byli w końcu paczką. Razem walczyli, świętowali zwycięstwa i lizali rany po porażkach. A przez jedną obietnicę Jess przestanie być częścią tego świata, bo wiedział, że dotrzyma słowa. Zostanie z nim, odrzucona przez resztę.

– I tak będziesz im musiał w końcu powiedzieć – westchnęła ciężko. – Ale dobrze.

– Przepraszam, Jess.

   Skinęła głową. Rozumiała bez problemu, co zrobiła. A mimo to ciągle wpatrywała się w niego z troską. Jakby wcale nie wykorzystał jej słabości.

– Ogólnie proponuje plan, że lecimy teraz na Vestalię.

– Co? – Prawie podskoczył. – Po co?

– Pytać o to Reiko, oczywiście – Szatynka oparła dłonie o biodra. – Nie zdradzi sekretu, a jednak szybciej ktoś mający ponad czterysta lat będzie wiedział, z czym się zmagasz.

   Zgodził się, mimo uczucia ściskania w żołądku. Choć tyle mógł jej dać.

– Drago, jeśli byś mógł.

    W księżycowej poświacie rozwarł się portal. Linie czasoprzestrzenne śmigały po czarnych ścianach. Jess wyciągnęła do niego dłoń. Przyjął ją z uśmiechem, po czym wspólnie wskoczyli.

 

****

   Pałac pogrążony w ciemnościach nie był najprzyjemniejszym miejscem do zwiedzania. Szczególnie po północy, kiedy odnosiło się wrażenie, że cały czas coś przemyka po ciemnych zakamarkach. Jako że nie mogłam już przywołać Reiko, byliśmy zmuszeni sami jej szukać. O  tej porze zamek był niemal całkowicie opustoszały jeśli nie liczyć tej duszycy i czterech nocnych strażników, którzy stali na zewnątrz przy bramach.

  Zerknęłam przez ramię, czy Dan za mną podąża i objęłam trasę na podziemną czytelnią. Liczyłam, że tam Reiko będzie siedziała, bo mimo wszystko czułam się cholernie zmęczona. Ten dziwny koleś, a teraz opowieść Dana. Kiedy opisywał swoje sny, na chwilę miałam wrażenie, jakby cofnął się czas i to były moje dziwaczne wizje. Czemu wszystko dziś w dziwny sposób sprowadzało się do Vestalii?

   Potrząsnęłam głową, gryząc lekko wargę. Nie był na to teraz czas. Danny wyglądem przypominał cień człowieka i nim należało się zająć, zanim te koszmary nie zjebią mu psychy. Pchnęłam dwuskrzydłowe drzwi i zaczęliśmy schodzić zakręconymi schodami w dół. Od kamieni bił ziąb, ponadto tylko nieliczne kinkiety świeciły, przez co trzeba było uważać, by się nie potknąć i przypadkiem nie skręcić karku.

   Droga przebiegała w absolutnej ciszy. Mogłam usłyszeć szum własnej krwi w uszach. Kompletne przeciwieństwo naszych wariactw z Neathii. Poczułam, jak po klatce piersiowej rozchodzi się zimno. Wszystko powoli zaczyna się chwiać. Miliony nieodpowiedzianych pytań kłębiły się niczym robaki, tworząc coraz głębsze dziury. Zupełnie jakby rzeczywistość zaczęła zmieniać się w kos…

– Koszmar. Mam wrażenie, że to coś wyciągało moje największe lęki i mnie w nie wpychało – mówił cicho Dan.

   Obróciłam się do niego. Nagle ta przyduszająca atmosfera uderzyła we mnie i zesztywniałam. Ponad ramieniem wystawał kawałek twarzy Hydrona. Jego sylwetka promieniowała nieco. Uśmiechnął się i nonszalancko strzepnął zeschniętą krew z włosów. Wzdrygnęłam się, gdy się uśmiechnął.

Kiedyś to był mój pałac.

   Zaschło mi w gardle, jednak oderwałam się niemal siłą i spojrzałam na Dana. Miał spanikowany wyraz twarzy.

– Brzmi jak Tytan – mruknęłam.

– Myślisz, że on…

– Nie jesteś z mojej rodziny – pokręciłam głową. – Ale jeśli to podobna istota, to Reiko musi coś o tym wiedzieć.

– Muszę wiedzieć o czym?

   Do zawału byłam o krok, kiedy znikąd pojawiła się za moimi plecami. Ścięła włosy do ramion, lecz poza tym nie zmieniła się ani o jotę. Ten sam nic nie mówiący uśmiech dalej wykrzywiał jej wargi. Omiotła nas wzrokiem i wskazała dłonią masywne drzwi na lewym końcu korytarza.

– Zrobię wam herbatę.

   Rzuciłam ostatnie spojrzenie za Dana. Hydrona nigdzie nie było.

 

****

 

   Akane nie raz widziała wkurwionego Spectrę. Często ona była powodem lub inna błahostka i zazwyczaj cieszyło ją to, bo nie od dziś było wiadome, że sprawienie temu bucowi kłopotów stanowiło świetną rozrywkę. Jednak teraz jego stan był daleki od tego zwyczajowego wkurzenia. Bliżej mu było do zdenerwowania, które było tak w niewytłumaczalny sposób przemieszane z troską, że nie odczuła nawet uncji radości. Zresztą choć telefon Jess okazał się rozładowany, to jej brak w pokoju o wpół do pierwszej był wysoko niepokojący.

   Podrapała Aresa za uchem, przyglądając się jak Haru pobieżnie sprawdza plecak Jessie. Nic, żadnej wskazówki, gdzie mogła pójść. Przeniosła wzrok na maszkarona i Gusa. Wtedy to zignorowała, lecz obydwaj mieli na sobie garnitury, co musiało znaczyć, że urwali się z jakiegoś ważnego wydarzenia.

– Gdzie byliście? – spytała Grava, wiedząc, że od Phantoma odpowiedzi nie uzyska.

– Bankiet dla inwestorów – wyjaśnił krótko. – Przedstawialiśmy nasz nowy projekt.

– I mogliście się tak urwać? – Shiena uniosła brew.

   Grav się lekko skrzywił.

– Niezupełnie.

   Powiedzenie, że Akane została zaskoczona, było jak nic nie powiedzieć. Spectra z własnej woli zrezygnował ze swojej obsesji naukowej, by siedzieć na fotelu w pokoju Jess?! Serce jej zabiło. To musiało być coś potężnego. Co takie się stało?!

   Słowa Grava zdawały się przecknąć Spectrę z letargu. Uniósł głowę i wyciągnął lśniącą kartę z kieszeni, podając Gusowi.

– Wracaj i dokończ negocjacje. Poczekam. I zabierz je do domu.

– Czemu chcesz zobaczyć Jess? – Aki zerwała się z krzesła i stanęła przed blondynem.

    Spojrzał na nią chłodno.

– Musimy porozmawiać.

– Nie pierdol – Skrzyżowała ręce. – Coś musiało się stać. Inaczej byś tu nie przyszedł. Więc mów!

   Gus wykonał gest, jakby chciał ją odciągnąć, ale szybko opuścił dłoń.

– Nie będziesz się mieszała do naszych spraw.

   Shiena mocno pociągnęła Akane za tył koszulki, gdy dziewczyna zabierała się do zamachu ręką. Specra z powrotem wbił wzrok w ścianę.

– Akane, nic się nie stało – przemówił Gus uspokajająco. – To zwykła rozmowa.

– Nie poświęciłby tyle dla zwykłej rozmowy.

– Aki – Grav ujął ją za przegub. – To nie nasze sprawy.

   Spojrzała na niego, po czym z odwróciła głowę z fuknięciem. Gus wyciągnął dłoń do Shieny.

– Chodżmy, Haruka – san.

 

****

 

   Reiko zawsze lubiła różne oryginalne mieszanki i niektóre potrafiły wykręcić gardło, lecz ta akurat była całkiem dobra, choć z nieco gorzkawym posmakiem. Otuliłam gorący kubek dłońmi na wzór Dana, kiedy po raz kolejny opowiadał o swoich snach. Na okrągłym stoliku leżał szkic tego stwora. Normalnie pośmiałabym się z tego talentu plastycznego (choć mój był niewiele lepszy), jednak ciągle czułam się obserwowana. Zerkałam na boki, lecz wokół był jedynie kurz i tysiące szafek.

   Reiko odłożyła filiżankę i podniosła rysunek. Zamyśliła się na chwilę.

– Jess miała rację, że przypomina swoim działaniem Tytana – przyznała. – Musiał się jakoś przedostać przez tą bramę lub klucz. Ta isto..

– Nazwijmy go Sześciooki – rzuciłam i choć żart wypadł blado, to Danowi drgnął kącik ust. Mały sukces.

   Reiko przewróciła oczami i postukała paznokciem w kartkę.

– Sześciooki zdaje się żywić na Danie i jego emocjach.

– Żywi? Jak?

– Im bardziej negatywne emocje tym lepsze – uznała. – Dlatego śnią ci się koszmary.

   Dan pobladł, a Drago poruszył się niespokojnie. Zjawa znów zamilkła. Akurat przez uchylone okno wpadło nieco chłodnego nocnego powietrza, po czym nagle świsnął wiatr. Zadrżałam, lecz nie przez chłód. Gorąc spojrzenia wbijanego w moją czaszkę zdawał się niemal topić kości. Odwróciłam głowę.

   Volt. Żywy niczym sprzed dwóch lat Volt. Skamieniałam.

Dalej nie umiesz zapomnieć?

   Nie miałam na to odpowiedzi. Mogłam jedynie się w niego wpatrywać. Nie uśmiechał się, a jego wzrok wydawał się wręcz oskarżycielski. Ale dlaczego? Przecież rozstaliśmy się na przyjacielskiej stopie. Choć…mogłam to zatrzymać. Jego śmierć. Mógł odejść ze mną. Gdybym tylko…Gdybym…

   Zaczął iść w moją stronę. Chciałam się cofnąć, lecz nie mogłam. Trwałam jak przykuta do fotela, gdy się zbliżał, aż stanął nade mną.

Masz rację, nie zatrzymałaś.

   Nie byłam w stanie się bronić czy choćby odezwać. Trwałam w przerażającym bezruchu, uwięziona pod jego palącym spojrzeniem.

A teraz boisz się spojrzeć w miejsce, skąd wypełzłem.

  Przykląkł na jedno kolano. Jego poważna twarz zdawała się być kamienną maską.

To miejsce jest pełne trupów.

   Moja głowa sama odchyliła się z powrotem w stronę ciemności. Krzyk uwiązł w gardle, a gorzka żółć zabulgotała w gardle. Shadow, Mylene, Hydron, Lync. Obdarci, poranieni. U dawnego księcia z boku sterczał metalowy pręt. Kassandra stała w swojej rozdarte sukni i trzymała wyszczerbiony miecz w dłoni. Złociste włosy rozwiały się w powietrzu, nim regał z tyłu zaczął opadać.

   Błysk płomieni. Krwawa pręga rozlewała się po ścianie, sięgając niemal okna, aż…

Kto tutaj włada ogniem?

   Ciepło otuliło moje ramiona niczym miękki kocyk. Postacie zafalowały i zniknęły, zabierając ze sobą pożogę. Miałam wrażenie, że błyska przede mną coś błękitnego, ale nie miałam siły się temu przyglądać. Czułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, a błoga mgiełka spokoju wypełnia umysł. Ziewnęłam i po chwili pochłonął mnie sen.

 

****

   Reiko lekko fuknęła, kiedy ciało Jessicy opadło na nią. Zachwiała się, lecz zdołała odzyskać równowagę. Dan nie był w stanie ruszyć palcem, jedynie dalej trwał wbity w fotel. Krew wrzała mu w żyłach. Co to było? Co się stało z Jess?

– Powinnam była to przewidzieć – mruknęła zjawa, biorąc Jessie na barana. Spojrzała na niego poważnie. – To co cię prześladuje, obserwuje nas.

   Drgnął, a fala przerażenia uderzyła w jego płuca. Pokój zdawał się gwałtownie zwęzić do fotela oraz Reiko. Zjawa uniosła dłoń. Na koniuszkach palców zatańczyła błękitna wstęga. Wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym pokręciła głową.

– Co to znaczy? – wykrztusił.

– Nie mam pojęcia, gdzie przebywa – odparła kobieta. – Jednak w jakiś sposób jego wymiar łączy się z inn.. Nie – Pokręciła głową. – On się łączy z tobą.

   Dreszcze przebiegły po plecach Dana. Zaczął słyszeć przytłumiony głos tamtego stwora. Czuł jego uśmiech. Jego triumf.

– Patrzy na ciebie i wykorzystuje sytuacje – Reiko mówiła dalej, nie dostrzegając reakcji Dana. – I widać może wpływać nie tylko na ciebie, ale i innych – Zerknęła na Jess i odgarnęła jej włosy z twarzy. Zagryzła wargę. – Co to u diabła jest?

   Dopiero trzask porcelany przyciągnął jej uwagę. Brunet zaciskał dłonie na krawędzi stolika, aż knykcie zbielały. Ciemny płyn wolno skapywał na podłogę. Kuso uniósł głowę. Jego nozdrza drgały, a oczy wypełniało przerażenie, jakby czuł obecność istoty gdzieś w sobie.

   Kap. Kap. Kap.

– Powstrzymasz to? Albo dowiesz się co to?

– Mogę spróbować – odparła. Dotknęła dłonią jego ręki i wtedy mały błękitny symbol pojawił się na skórze. – Gdybyś był w koszmarze, naciśnij palcem ten symbol i pamiętaj, że to tylko sen. Zawarłam w nim trochę magii uspokajającej. Powinno pomóc szybciej się wybudzić.

– Dziękuje – Potarł palcem znak, po czym spojrzał na Jess. Jego twarz wykrzywił ból. – To naprawdę jego sprawka?

– Najbardziej prawdopodobne. Nie wiem, co widziała, ale musiał to sprowokować – szepnęła.

– Więc powinienem…nie przebywać z Jess?

   Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Na pewno jego wpływ na ciebie jest dużo większy niż na osoby postronne. Niczym Tytan. – Niemal wypluła to imię. – Jess musiało coś dręczyć, a on jedynie pchnął ją w tę stronę.

– Dręczyć…?

   Jednak Reiko już nie miała na to odpowiedzi. Światło księżyca przesunęło się po ich twarzach. W głębi nocy zawyły zwierzęta. Reiko pstryknęła palcami, wywołując portal.

– Idź do domu, Dan – Wskazała na tunel. – Jeśli coś znajdę, przekaże ci przez Jess.

– Dobrze. Dziękuje, Reiko.

– A i… - Zawahała się na ułamek sekundy. – Jeśli Jess nie wspomni o dzisiejszym, nie nawiązuj do tego.

   Zmarszczył brwi, ale skinął głową. Reiko wyglądała na podenerwowaną. Rzucił ostatnie spojrzenie na śpiącą Jess, po czym wszedł do tunelu.

   Kiedy chłopak zniknął, Reiko przeniosła się do domu Jessicy. Ledwo jej stopy dotknęły ciepłych paneli, zorientowała się, że coś nie gra. Panowała głucha noc, a mimo to w pokoju paliło się światło. Pies spał przy nogach łóżka. Obejrzała się przez ramię, akurat gdy skrzypnęło krzesło.

   Spotkała się oczami z Spectrą, który po sekundzie spuścił wzrok na Jessie. Zmarszczył brwi, tworząc głęboką zmarszczkę między nimi. Jego twarz spochmurniała.

   Zegar stojący w holu trzema mocnymi uderzaniami ogłosił godzinę trzecią w nocy. Czas kiedy zaczynały szaleć demony.

 


sobota, 22 maja 2021

S3 Rozdział 5: Zakłócenie systemu

 

          Szara kopuła pokrywała jeszcze świat, kiedy przednie światła srebrnej toyoty błysnęły, po czym auto ruszyło z piskiem opon. Roger na krótki moment odzyskał świadomość umysłu, jednak w sekundę została ona zdominowana przez senność. Był tak zajebany, że nawet nie zwracał uwagi, iż bijąca od Jane aura była bardziej lodowata niż zazwyczaj. Dał się wieźć, rzucając się w to w prawą to w lewą stronę przy gwałtownych skrętach. Obrazy budynków przemykały przez okno w formie zamazanej mozaiki.

    Stopniowo umysł Rogera zaczął wydostawać się z lepkiej mgiełki snu i próbować zrozumieć własne wybory. Chłopak aż zasłonił usta, mrugając intensywnie, kiedy prawda do niego doszła. Z własnej nieprzymuszonej woli ocknął się o szóstej rano i zamiast jak każdy rozsądny człowiek wrócić do snu, to on poszedł do kuchni i jakimś cudem wkręcił się w jazdę z Jane.

– Będziesz wymiotował? – spytała, patrząc na niego kątem oka.

   Rozjuszoną, pragnąca krwi niewinnych Jane… Czym prędzej pokręcił głową i spuścił ręce, prostując się. Dziewczyna wygięła brew, jednak tego nie skomentowała.

– Serio jacyś kretyni tam pracują, skoro znikąd zapisali mnie na walkę. Jeszcze nie odbierają telefonów – Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. – I ta durna kara za nie przychodzenie na zarezerwowane walki. Zabiję ich.

– Może błąd systemu? – zasugerował nieśmiało.

– Jak dotąd działa idealnie, a tu nagle akurat ze mną coś się zjebało? Ze mną, która nie walczyła od pół roku i nie jest zapisana na zawody?

– To jednak nie – wycofał się szybko.

   Dziewczyna jedynie wymamrotała przekleństwo pod nosem, po czym docisnęła gazu. Futerał gitary uderzył o oparcie fotela, a kartki usiane jej drobnym pismem spadły na podłogę. Roger już miał w myślach, by jednak spróbować się pomodlić, gdy auto gwałtownie stanęło. Patrząc, że było to między dwoma innymi samochodami, coś musiało nad nimi czuwać.

   Jane wyszła, nie czekając na niego. Rozpiął pasy i z lekko trzęsącymi się kolanami wydostał na zewnątrz. Poranny ziąb przeniknął go do szpiku kości, aż dostał dreszcz. Lecz liczyło się, że przeżył! Najchętniej ucałowałby ten ohydny chodnik, ale chciał dogonić Wilson, która już przechodziła przez szklane drzwi.

   Szybko pożałował swego pośpiechu, bo po wejściu zrozumiał, że zaraz stanie się świadkiem morderstwa. Najpierw sam miał ginąć, a teraz ujrzy kogoś innego jako ofiarę, cóż za ironia.

   Jane rzadko się denerwowała do tego stopnia, by to okazać zewnętrznie. Choć pewnie okres egzaminów musiał ją tak wybić z równowagi. Ostrożnymi krokami zbliżał się do gładkiej lady, na której niemal wykładała się dziewczyna, mierząc wzrokiem z recepcjonistą.

– Nie powinno zmieniać się terminu trzy godziny przed – oświadczył gościu, a Roger już chciał za niego zanosić modły.

    Dziewczyna uśmiechnęła się samymi wargami, a w jej oczach czaiła się śmierć.

– Powinno się sprawdzać czy osoba walcząca w ogóle może – odparła lodowato. – Nie zapisywałam się, a że nikt tu nie potrafi sprawdzić rejestru, to już nie moja wina. Telefonów też nie odbiera nikt.

– Pan wykreśli – odezwał się Roger, próbując wzrokiem przekazać mężczyźnie, że nie chce tego przeciągać. – Dwa kliknięcia i po krzyku.

  Recepcjonista westchnął i zaczął klikać myszką. W jego okularach odbił się ekran.

– Głupota.

   Brew Wilson drgnęła, lecz wbrew obawom chłopaka, nie zdecydowała się rzucić na mężczynę i wepchnąć mu telefon do gardła. Jedynie zmrużyła powieki.

– Można powiedzieć, jaki debil zrobił ten zapis.

– Nie. Jedynie jest zapis, że walka odbywa się zgodnie z harmonogramem turnieju.

   Teraz Roger przechylił głowę, bo to nie miało żadnego sensu. Chyba naprawdę wystąpił błąd sieci? Jednak Jane nie drążyła tematu i odeszła do blatu, kiedy recepcjonista ogłosił, że usunął pojedynek. Złapała go pod ramię i zaczęła ciągnąć do drzwi. Wyraźnie była już spokojniejsza, choć trochę zamyślona.

– Chodź, zabiorę cię na dobrą kawę w ramach zadośćuczynienia, że prawie ducha wyzionąłeś w aucie – Uśmiechnęła się lekko.

– Nie wiem, czy chce wsiadać – przyznał. – Mogę prowadzić? – Spojrzała na niego. – Żartowałem, błagam, nie wciskaj już tyle gazu.

 

****

   Normalnie dzwonki były moim wybawieniem, lecz dziś stały się utrapieniem. Pisałam spokojnie interpretację, czując wzrok skupiony na mojej głowie. Przełknęłam ślinę. Udawało mi się ich unikać przez trzy lekcje, ale kiedyś ta passa musiała się skończyć.

– Już rozumiesz, jak to być wśród harpii – Aki oparła policzek o dłoń. – Poezja karmy.

– Dzięki za wsparcie – syknęłam.

– Powiedz, że to twój ojciec.

   Obróciłam głowę z miną wyrażającą pełne zwątpienie w jej umysł. Wyszczerzyła zęby, odchylając się na krześle. Wtem rozbrzmiał dzwonek zmieszany z jednoczesnym zamknięciem książki nauczyciela. Pióra nie zamknęłam, aż już z trzech stron moją ławkę otaczała grupka dziewczyn. Aki poklepała mnie po udzie z ironiczną troską.

– Jessie, kim był ten chłopak z boiska?

– Totalne ciacho!

– Chodzicie razem?

– Ile ma lat?

– Przenosi się tu?!

   Już poczułam ból głowy i chęć spierdolenia na Velarię. Trzeba to rozegrać szybko i skutecznie, żeby ani nie narobić sobie wrogów ani nie wzbudzić za dużych ekscytacji.

– Tak, to mój chłopak. Jest zza granicy – wyjaśniłam. – Nazywa się Keith.

   Aki zagryzła wargę, zduszając śmiech i wychyliła głowę w stronę ławki Haru. Oberwie, aż zobaczy Starożytnych, przysięgam.

– Hee – Niska szatynka – chyba nazywała się Sam – oparła się łokciami o ławkę. – Nigdy wcześniej się tu nie pokazywał.

– Bo jesteśmy razem od niedawna.

– Czemu nam nic nie mówiłaś, Aki? – Kilka spojrzało z wyrzutem na Japonkę.

   Ta żmija uniosła ręce w geście poddania się i westchnęła ciężko.

– Nie moja sprawa, zresztą Jess ceni prywatność. Jeszcze z takim ciachem – zakończyła ironicznie.

   Szybki ołówek w tchawicę i już się tak uśmiechać nie będzie….Kurwa, chyba przejmuje jej sposób myślenia, niedobrze.

– Czy to znaczy, że razem pójdziecie na bal zakończenia?! – wykrzyknęła jakaś z tyłu.

   To mnie ogłuszyło, bo kompletnie zapomniałam o tej tradycji. Otworzyłam usta, jednak nic z nich nie wyszło.

– Jasne! – Akane klepnęła mnie w  plecy- Będą najpiękniejszą parką. Jeszcze Keith w garniaku – Pokiwała głową. – Uczta dla oczu, moje panie.

   Również pokiwałam głowę, wpatrując się w cyrkiel wystający z piórnika. Jebać, czy przesiąkam jej logiką. Szkolna toaleta dziś spłynie krwią.

   Rozbrzmiał dzwonek, więc ożywiona grupka wróciła na miejsca.

– Zginiesz, Akane – poinformowałam ją grobowym tonem.

– I odrodzę z popiołów jak feniks – odparła.

   Wolnym ruchem podniosłam cyrkiel. Światło jarzeniówek prześlizgnęło się po metalowej końcówce. Krzesło Aki lekko szurnęło po podłodze, kiedy odsunęła się na kraniec ławki.

 

****

 

   Biegać nigdy nie lubiłam, lecz w szybkim chodzie mogłabym mieć mistrzostwo. Machając zamaszyście zgiętą ręką, szłam dziarsko przez Bakuprzestrzeń. Plecak ciążył mi na ramieniu przez ilość książek, mózg wręcz szumiał od ilości powtórzonych matematycznych formułek, lecz prułam dzielnie ku bazie Wojowników. Spytacie, czemu się tam od razu teleportowałam? Bo jak zawsze jebał mnie pies i teleport nie rozumiał polecenia, a ja o łaskę się prosić nie będę i odwaliłam tradycyjną trasę od centrum aż tu.

– Ne, nie masz wrażenie, że Wojownicy są trochę…nudni?

   Obróciłam głowę, bo takie słowa to była rzadkość. Wojownicy byli tu już długo kochani, wszyscy znali ich zasługi no i dalej git walczyli. Chyba, że chodziło im o ciągle ewolucje Drago, bo chłop mógłby przystopować, nawet Danny już nie wiedział, która to jest. Grupka musiała wyczuć mój wzrok, bo lekko się wzdrygnęła i szybko odeszła.

– Popularność zaczyna spadać – mruknął Fludim. – No biorąc pod uwagę, że my SPADLI..fsvhd! – oburzył się, kiedy uciszyłam go dłonią..

– Trochę to bez sensu, skoro Dan i reszta cały czas walczą i są wysoko w rankingu – Kiwnęłam głową na tabelę wyników. Shun i Kuso ciągle figurowali przy numerkach dwa i jeden.

– Walka to nie wszystko. Powiew zmian jest potrzebny w przyrodzie, by piękniej rozkwitała – stwierdziła Sellon, stając koło mnie. – Ludzie także potrzebują zmian rutyny – Spojrzała na mnie. – Witaj, Jessie.

– Hejka, Sellon – uśmiechnęłam się.

   Wyjątkowo po jej bokach nie znajdowały się Chris i Soon, co było naprawdę rzadkością. Ale to i lepiej, przynajmniej nie bombardowały mnie ponurymi spojrzeniami spode łba. Przypominały wtedy Aki, gdy widziała Spectrę.

– Czyż to nie cudne zrządzenie losu, że dziś zawalczymy wśród gwiazd? – spytała.

   Wtedy mnie tknęło, że wspominała podczas grupowej walki, że chciałaby stoczyć ze mną bitwę. I tu nagle wypadło akurat na to. Powstrzymałam zmarszczenie brwi i przytaknęłam.

– To prawda, ale to dość dziwne. Nie minęła przepisowa trzydniowa przerwa.

– Oh – Zamrugała, po czym rozciągnęła umalowane ciemną szminką wargi w łagodny uśmiech, który podbijał serca widzów. – Faktycznie, masz racje – Postukała długim palcem o podbródek. – Cóż, może wiedzieli, że nasz pojedynek przyciągnie wiele uwagi, dlatego postanowili cię złapać, póki walczysz – Puściła mi oczko.

– Heh, to trochę problematyczne, bo jednak jestem na ostatniej prostej do studiów i czasu mam jak na lekarstwo – przyznałam, na co maruda prychnęła z irytacją.

– Dlatego jesteś rezerwową? – głos Sellon gwałtownie się zmienił na jakby zdumiony.

– Najbardziej logiczna opcja – wzruszyłam ramionami, na co dziewczyna zmrużyła oczy.

– Niedopuszczalne. Absolutnie – westchnęła głęboko, przykładając dłoń do serca. – Takie piękno i styl walki nie mogą być zredukowane do jakiegoś dodatku. Gracja posługiwania się mrokiem to coś, co powinno być doceniane. Gdybym była twoją liderką, nigdy nie dopuściłabym do takiego znieważenia, nawet jeśli rzadko walczysz.

   Z lekka mnie ogłuszyła tą przemową, dlatego stałam ogłupiała z lekko otwartymi ustami. Nawet mi nie zaświtało, że jesteśmy w przestrzeni publicznej i ludzie to słyszą, co spowoduje kolejne plotki. Bardziej chciałam znaleźć powiązanie między stylem walki a zniewagą bycia rezerwową. Bo Sellon zawsze wypowiadała się niezwykle barwnie i kwieciście, ale tutaj nie wiedziałam, za co się zabrać.

   Chyba to spostrzegła, bo położyła dłoń na moim ramieniu z łagodną miną.

– Ale już cię nie zatrzymuję. Do zobaczenia na naszej walce – rzekła i mnie wyminęła.

   Automatycznie skierowała kroki do głównego budynku, gdzie znajdowała się szatnia Wojowników. Przez moment dalej szłam w szoku, aż się otrząsnęłam, bo trybiki się zazębiły.

– Po jaką cholerę Sellon chce mnie w swojej ekipie? – spytałam, przechodząc przez główne drzwi.

– Też chciałbym wiedzieć – odparł Fludim. – Nigdy wcześniej nie wydawała się tobą aż tak zainteresowana.

   Fakt faktem Sellon z Anubiasem od chwili pojawienia się w Bakuprzestrzeni jakoś bardziej się koncentrowali na Danie (zwłaszcza ten irytujący sadomaso), a reszta z ich drużyn zajmowała Shunem i Marucho czy z dwa razy mną. Więc to była dość nagła zmiana polityki.

   Sellon była osobą, do której łatwo poczuć sympatię. Nie wywyższała się, choć była pewna siebie i dumna. Jednak przez doświadczenia z Gundalią i Vexosami miałam dość spore problemy z zaufaniem i coś mi tu nie pasowało.

   Choć może zaczęłam przesadzać w drugą stronę?

– Oi, księżniczko.

    Te dwa słowa w sekundę wybiły mnie z zadumy. Wiedziałam, że to Anubias z jakimś problemem, więc zacisnęłam dłoń na ramiączku plecaka, idąc dalej. Udawaj, że go tutaj nie ma. Zwykły piesek, co się zgubił, ale zaraz go właściciele zabiorą, nie ma się co martwić. O cholera, Aresowi kończy się karma, będę musiała kupić. I uzupełnić lodówkę, bo Mick nie ma litości, jak wraca z college, jebany odkurzacz.

   Ciężki skórzany but uderzył w ścianę przede mną. Wzniosłam oczy, wzdychając. No tak, jemu się tak szybko nie nudzi dręczenie ludzi.

– Głucha jesteś, styropianie?

– Czego, sadomaso? – Uniosłam brew. – Śpieszę się.

– Wyraźnie mówiłem, żebyś przekazała Kuso, że ostatnia bitwa się nie liczy.

- Masz język. Sam mów. Chyba, że się wstydzisz?

– Nie będę za nim latał jak głupi. Jesteście w jednej drużynie. Lepi…

– Anubiasik, przecież ty za nim ciągle latasz i gadasz o walce. Jak jakaś zakochana nastolatka  – przerwałam mu, uśmiechając się szeroko.

   Tradycyjnie jak każda istota, której iq wynosi około 20 punktów, huknął dłonią w ścianę koło mojej głowy. Zamrugałam, patrząc, jak drgają mu mięśnie twarzy. Denerwowanie go było wręcz za proste, zwłaszcza że sam ukazywał swoje słabe punkty.

– Moje cele są zbyt skomplikowane dla kogoś o ptasim móżdżku.

– Idąc tą logiką, to sam nie masz prawa ich rozumieć.

– Rozgniotę cię – warknął, a brew mu latała niczym zepsuta winda. – Niech tylko ogłoszą naszą walkę.

   Mówiłam. Nic prostszego.

– Kuso może sobie zawalczyć z Benem, ale ode mnie nie zwieje. Zniszczę go, udowadniając, kto jest lepszy – dokończył, po czym wycelował we mnie palcem. – Ty też to zapamiętaj.

– Dobra, dobra, zluzuj, bo się zaraz udusisz w tej obroży – Zepchnęłam jego rękę ze ściany i zaczęłam odchodzić. – Powiem Danowi, ale naprawdę powinieneś podreperować swoje umiejętności socjalne.

– Pożałujesz swoich odzywek.

   Pomachałam lekceważąco głową, nawet nie racząc go spojrzeniem. Spokojnym krokiem dotarłam do salki i od rozsunięcia drzwi wyczułam, że wśród chłopaków wciąż coś nie gra. Dan próbował chyba pobić rekord w zjedzeniu burgera, krusząc wokół niemiłosiernie. Jednak Shun, który pozornie siedział zrelaksowany, obserwował go z wyraźną uwagą. Marucho wyraźnie próbował na to nie zwracać uwagi, lecz brakowało temu jakiejś iskry.

   Na moje wejście wszyscy odwrócili głowy, a Danny przy okazji otarł rękawem kapkę sosu z kącika warg.

– Anubias potrzebuje smyczy, bo się chłop wymyka spod kontroli – oświadczyłam gromko. – A poza tym smacznego i dzień dobry.

– Nie masz dziś szkoły, Jess – san? – zdziwił się Marucho. – Strasznie wcześnie przyszłaś.

– Co zrobił Anubias? – zainteresował się Dan.

– I dzień dobry – dokończył Kazami.

   Shun odsunął mi krzesło, na które klapnęłam. Niemal jęknęłam z ulgi, kiedy plecak wreszcie zniknął ze moich biednych pleców. Strzyknęłam karkiem.

– Miałam, dziś było najmniej lekcji. Anubias mnie dręczył, że mam ci przekazać, iż dorwie cię i tamta walka się nie liczyła. A i Shun dziękuje dobry człowieku – odpowiedziałam im po kolei. – A teraz moje pytanie brzmi, z jakiej dupy nagle walczę z Sellon?

– Jak to? – zdziwił się Marucho. – Przecież wczoraj walczyłaś, a Administracja nie skraca terminów.

– No więc właśnie – Rozłożyłam ręce. – Też bym chciała wiedzieć.

– Choć mnie i samej Sellon to nie przeszkadza – wtrącił Fludim.

– Ona to wręcz mnie pragnie – wywróciłam oczami.

– Spectrze to by się nie spodobało – Dan trącił mnie łokciem.

– Uznał, że sobie poradzę.

– Raczej miał rację – stwierdził Shun.

– Mniejsza z tym, Jane też została zapisana na walkę. Tylko już zdążyła się wypisać i przy okazji nastraszyć biednych pracowników. Więc coś tu ostro nie gra – Postukałam palcem o stół. – I Dan! Ty też masz walkę! Z tym… - urwałam. – no narwanym od sadomaso.

    Tam akurat każdy miał jakieś problemy z nerwami, ale ten najwyższy i umięśniony akurat najbardziej rzucał się do ludzi. Na szczęście szatyn w mig zrozumiał, kogo miałam na myśli.

– Mnie tam to nie przeszkadza – Machnął ręką z uśmiechem i poklepał się po brzuchu. – Im więcej zwycięstw, tym lepiej, nie, Drago?

– Dokładnie – zgodził się bakugan. – Nie wychodzimy przez to z formy.

– Skontaktuje się z adminami, ale to strasznie dziwne – mruknął Marucho. – Nigdy wcześniej nie było takich błędów. Choć może to przez stale rosnącą liczbę graczy?

   Kazami się nie odzywał. Zerknęłam na niego kątem oka, ale z twarzy nie dało się nic wyczytać. Dan gwałtownie się podniósł, wyrzucając ręce przed siebie.

– Skoro wszyscy jesteśmy, to może pójdziemy po coś do kafejki? Od tego siedzenia mój kręgosłup już wysiada.

– Danielu, ledwo jadłeś.

– Ale Jess nie jadła!

   Uniosłam brew, jednak podniosłam się z westchnieniem. W sumie przydałaby mi się jakaś przekąska dla energii, a jak Wojownicy pójdą na swoje walki, to będę mogła się w spokoju pouczyć. Mówię wam, kończenie szkoły ssie. A dalej będzie tylko gorzej… Z drugiej strony na Vestalii miałam całkiem sporo kasy w spadku. Huh…

   Dan wyszczerzył zęby, patrząc wyczekująco na resztę.

– Ja spytam o te walki – wymówił się Marucho.

– Shun?

– Idźcie sami – Ninja pokręcił głową. – Muszę nad czymś pomyśleć.

   Dan na chwilę zmarszczył brwi, ale zaraz się rozchmurzył.

– Okej, to lecimy, Jess!

   Było około piętnastej, więc w kawiarni kręciło się sporo osób, a większość stolików była zajęta. Dorwaliśmy wolny interaktywny ekran w rogu i zaczęliśmy przeglądać ofertę. Właśnie debatowałam nad wyborem kanapki z kurczakiem a dwóch muffin z kremem waniliowym, kiedy Dan zaprzestał przesuwania kubełków z kurczakami i jakby posmutniał.

– Myślisz, że Shun i Marucho są na mnie źli? – spytał cicho.

– Huh? – Zamrugałam zdumiona. Takie pytanie nie pasowało mi do wiecznie pozytywnego Kuso. – Nie, bardziej są zmartwieni.

– Niby czym? – Wyraźnie zacisnął szczękę, przełykając ślinę. – Nic się nie stało, zwykły wypadek.

– Ale rzadki dla ciebie, Danny. No i wydawałeś się dziwny po nim. Jakbyś coś ukrywał.

– Ale tak nie jest.

   Westchnęłam. Rozumiałam jego frustrację, ale też brałam pod uwagę punkt widzenia chłopaków. Kliknęłam w ikonkę napoi.

– To pogadaj z nimi, żeby się niepotrzebnie nie martwili. I odpowiedz mi szczerze. Na pewno wszystko w porządku? – Spojrzałam na niego.

– Tak – Skinął głową. – Nic mi nie jest.

– Więc ci wierzę – odparłam. – A teraz wyciągaj kartę, zapomniałam swojej.

– Czy ty mnie właśnie naciągnęłaś?

   Rozłożyłam ręce, uśmiechając się złośliwie, za co dostałam sójkę w bok.

 

*****

    Kanapkę, sok i zakupy później już tak mi do śmiechu nie było. Siedziałam w opustoszałym pokoju, próbując na spokojnie rozwiązać jakieś zjebane zadania z trójkątami. Odgłosy walk niosły się korytarzami, kiedy długopis skrobał kolejne formułki. Im dłużej to robiłam, tym mocniej odnosiłam wrażenie, że świat mnie jakoś znienawidził. Po chwili skończyłam i zostałam z bardzo dziwacznym wynikiem na kartce. Ale pewnie poprawnym, bo tutaj muszą być jakieś pierwiastki i inne zjebstwa, wszakże to matematyka, królowa nauk, oby zdechła.

– Ciekawe, jak idzie Danowi z Benem – zastanowił się Fludim.

– Pewnie rozkłada go na łopatki – mruknęłam. – Anubias musi umierać z zazdrości – Ułożyłam się na stole. – Mam dość po czterech zadaniach.

– Przynajmniej wyniki nie są na minusie – pocieszył mnie bakugan, tuptając po stole. – Na fizyce wychodziły ci uśmiechnięte buźki.

– To był uśmiech przez łzyyy – ziewnęłam, patrząc na ścienny zegar. Do walk została godzina.

– Jak chcesz, to się zdrzemnij – oznajmił Fludi. – Przynajmniej na walkę będziesz wypoczęta.

   Od tego matematycznego bełkotu musiałam kompletnie zgłupieć, gdyż się zgodziłam i położyłam się na kanapie, która stała pod ścianą. Ścięło mnie niemal od razu i dopiero około czterdzieści minut później, kiedy się podniosłam z zaschnięta śliną, zrozumiałam, że to był błąd. Miałam uczucie, jakby moją głowę wypełniała wata, a rzeczywistość zdawała się być niezwykle odległa. Jeszcze dziwniejsze było, że brakowało Wojowników. Przecież walka Dana musiała się już skończyć?

– Shun i reszta przyszli tu? – spytałam, podnosząc się i chwiejąc lekko. Ciągle próbowałam wrócić do siebie.

– Chyba nie – Fludim ziewnął. – Sam się chwilę zdrzemnąłem.

   To nie zwiastowało pomyślnie na naszą walkę. Jeszcze jeśli wypadnie na jakieś ciemne miejsce do bitwy, to tam niechybnie zasnę. Poklepałam się na policzek, a gdy Fludim wskoczył na ramię, wyszliśmy na korytarz.

   Cisza. Teoretycznie był wieczór, ale bez przesady, wkoło nie widziałam żywej duszy.

– Jest…dziwnie – mruknął Fludim.

   Skinęłam głową i chwilę później niemal nie zeszłam na zawał, kiedy ekran umieszczony nad sufitem się włączył. Przedstawiał Drago na ruinach miasta, który z głośnym rykiem rozsyłał na wszystkie strony fale energii. Krzyki widowni wypełniły drugi plan, a kilka budynków zaczęło chwiać się w posadach, aż nagranie się urwało i ukazało obraz z innej bitwy.

– No ładnie.

– Drago znów ewoluował? – zdumiała się maruda.

– Kto wie – Pokręciłam głową. – Ale to był potężny atak.

   Tylko to dalej nie tłumaczyło, gdzie wywiało Wojowników. Nie żeby mi specjalnie zależało, ale miło byłoby mieć jakiś kibiców na tych trybunach. Zwłaszcza, że fani Sellon byli dość…głośni. Westchnęłam, wsadziłam ręce do kieszeni spodni i skierowałam się do szatni zawodników. Farta dalej nie miałam, bo Sellon siedziała wraz ze swoimi członkiniami drużyny. Uśmiechnęłam się lekko, na co otrzymałam lekkie skinięcie głów i przeszywający wzrok. Milutko.

  Przysiadłam na ławce koło szafek, kiedy odezwała się Soon.

– Niechętnie to robię, ale trzeba przyznać, że wasz lider jest potężny.

– Huh? – Spojrzałam w jej stronę. – Aaa, chodzi o bitwę z dziś?

– Nie oglądałaś? – zdziwiła się dziewczyna.

– Przysnęło mi się – wzruszyłam ramionami.

– My zawsze podziwiamy pojedynki Sellon – sama – oświadczyła Chris, wtulając się w ramię liderki. – Jej styl bitew jest przepiękny, dlatego wstyd je przegapić! – Fiołkowe oczy blondynki aż się mieniły z uwielbienia.

– Dziewczęta, nie każda drużyna jest taka jak nasza. U Wojowników panują inne relacje – stwierdziła wojowniczka Ventusa i przechyliła głowę, patrząc na mnie znacząco.

   To tylko spotęgowało moje podejrzenia, że wyraźnie ode mnie czegoś chciała. Jednak zignorowałam to, kiedy przez głośnik zostały wyczytane nasze imiona.

– Cóż, powodzenia i niech wygra lepsza – rzuciłam szybko i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

    Zmrużyłam oczy, wychodząc na arenę, która z każdej strony oświetlały wysokie reflektory. Uszy wypełnił znajomy szum tłumu, a mój zacny ryj zagościł na dużym ekranie. Dopiero wtedy spostrzegłam odcisk poduszki na policzku i biednie rozmazany ogonek kreski. Ehh, ta drzemka to było stanowczo strzał w kolano.

– Dawaj, Jess!

   Obróciłam się i odetchnęłam na widok Dana i reszty. Kuso i Marucho opierali się o barierkę, lecz Shun siedział z tyłu ze skrzyżowanymi ramionami i dalej wydawał się nieobecny. Pomachałam im i obróciłam się przodem do areny.

   Sellon na wejście została powitana falę okrzyków. Przyjęła je z uśmiechem, po czym złożyła krótki ukłon

– Naszym wieczornym polem bitwy będzie… - komentator zwiesił głos. – Posępne pole!

   Oj zła godzina musiała mnie dziś uważnie słuchać. Arena zaczęła się obniżać i zmieniać, aż stanęłyśmy na szarej ziemi wśród powyginanych suchych drzew otoczonych lepką gęsta mgłą. Wiatr nieprzyjemnie wył między gałęziami. Jak raz ubrałam się odpowiednio do pogody, bo mogłam się opatulić płaszczem.

– Karta otwarcia! – Zielone światło popłynęło przez grunt. – Spyron!

   Z ptasim okrzykiem bakugan wystrzelił w powietrze, rozwijając dwie pary białych skrzydeł. Zerknęłam na jego poziom mocy. Tysiąc dwieście, coś pięknego. Już na starcie nieco mi brakuje. Podrzuciłam dwa razy Fludima, nim go wyrzuciłam.

   Poziom mocy Fludima: 1000

  Sellon przyłożyła dłoń do serca.

– Niech ten pojedynek stanie się pięknym tańcem, Jessie.

   W sumie miała rację, bo na pewno wyjdzie z tego ładny balet. Tylko taki w stylu Aki.

 

 

****

   Trybuny były zapełnione, co stanowiło standard, kiedy na arenie walczył ktoś z trzech najsilniejszych drużyn. Wieczorna pora też nikogo nie zniechęciła, a wręcz mogło się wydawać, że przyciągnęła jeszcze więcej osób. Przez to Gawain, który lekko się spóźnił, miał małe problemy z dotarciem do swojego miejsca. Joseph łaskawie mu je zajął swoim butem.

– Mogłeś jeszcze napluć – Pokręcił głową, siadając.

– Ale tego nie zrobiłem – Chłopak odgarnął fioletowe kosmyki za ucho, a drugą dłonią podsunął mu torebkę wypełnioną świeżym popcornem. – Robiłem chwilę temu.

– Skąd wziąłeś mikrofalę? – Uniósł brew i syknął przez zęby, kiedy poczuł palcami gorąc torby.

– Nie zamykają tylnego wejścia kafejki – Livy nigdy nie podnosiła głosu, lecz mimo wrzawy było ją słychać wyraźnie i głośno.

   Gawain odchylił się, by ujrzeć popielate włosy z białymi pasemkami. Po zgiętych plecach wiedział, że dziewczyna siedzi ze skrzyżowanymi nogami i opiera podbródek o rękę. Całkiem skupiona jak na jej standardy.

   Skierował wzrok w dół, wrzucając popcorn do ust. Dwa bakugany akurat naprzemiennie ciskały w siebie atakami z odległości, aż na bok tryskały iskry mocy. Wiatr wzbierał na sile, wyjąc coraz głośniej, natomiast mgła stawała się coraz gęstsza i ciemniejsza, pogrążając arenę w mroku. Idealne ukazanie pojedynku dwóch bezlitosnych żywiołów.

– Dziś same dobre bitwy – uznał Joseph z pełnymi ustami. Przełknął mocno, aż Gawainowi zrobiło się nieprzyjemnie. – Wcześniej Kuso niemal rozwalił arenę.

– Nie ma się z czego cieszyć – westchnęła Livy, sięgając do gorącej torebki. Wsypała kilka ziaren do ust. – To tylko pokazuje, że siła Dragonoida ciągle wzrasta.

    Joseph rozłożył ramiona i wypuścił dramatycznie powietrze. Dziewczyna uniosła brew i wróciła do obserwowania bitwy. Akurat kamery zmieniły obraz z bakuganów na ich wojowniczki. Sellon jak zwykle wyglądała na nieporuszoną, lekko się uśmiechając,  ale jej przeciwniczka już taka szczęśliwa nie była.

– Hee, więc tak wygląda – Gawain skrzyżował ramiona.

    Livy i Joseph jednocześnie obrócili na w jego kierunku głowy ze zdumieniem (w przypadku dziewczyny była też nutka zniesmaczenia) wymalowanym na twarzy.

– No co?

– Nawet ja wiem, jak wygląda Jessie, a ty nie żyjesz z nią na tej samej planecie? – Joseph podrapał się po głowie.

– Nigdy nie zwróciłem specjalnej uwagi – Odchylił się, zakładając nogę na nogę. Twarz szatynki rozświetlił fiolet uruchomionej karty. Ku niebu wystrzeliły wstęgi czerni. Oczy mu pociemniały. – Jesteśmy z dwóch osobnych światów.

   Fioletowłosy wykrzywił się ponowie i zerknął na koleżankę, ale blondynka wróciła do obserwowanie bitwy spod wpółprzymkniętych powiek. Z daleka wyglądała, jakby zasnęła, co pewnie za niedługo stanie się prawdą. Jej bakugana jak zwykle nigdzie nie było.

– Czemu właściwie nie walczyłaś, Livy?

   Poruszyła się lekko, rozstawiając szerzej stopy odziane w czarne baletki.

– Odwołała.

   Krótkie wyjaśnienie. Gawain chrząknął na znak zrozumienia. Jego oczy ciągle były ciemne i utkwione zamiast w bitwie to w wojowniczce Darkusa. Przynajmniej do chwili, kiedy trzon jednej z kolumn nie odłamał się z głośnym krachem i poszybował prosto na arenę.

   Krzyk podniósł się w ułamku sekundy, by zaraz ustąpić miejsca westchnięciu szoku. Dwie purpurowe kule odbiły kawał marmuru, tak że uderzył kilka metrów dalej niż zamierzał, ratując tym wojowniczki od stanięcia się marmoladą. I o ile zrobiłby to bakugan, to nikt specjalnie by się nie zaskoczył, jednak kule wyszły spod palców Jessie.

    Nawet Livy się rozbudziła i szeroko otwartymi oczami wpatrywała w rysy pęknięć na trzonie.

– Co to było, Gawi? – Joseph przełknął ślinę.

– Jedno z utrapień Vestalii – odparł Vestalianin, zagryzając wargę, po czym spojrzał na zegarek założony na nadgarstek. Wskazówka przesunęła się na dziesiątkę.

 

 

****

 

– Wygląda na to, że nasza walka skończy się remisem – rzekła Sellon.

   Skinęłam głową, ciągle wpatrując się w oderwaną część kolumny. Możliwe, że trafił w nią jakiś z naszych ataków, ale żeby, aż odleciało? Zadarłam głowę, jednak ostre światło przysłaniało mi widok. Za to widziałam kilkaset pochylonych nad nami głów. Westchnęłam. Ludzie z Neathii, Gundalii i Vestalii raczej się nie zaskoczyli, ale dla Ziemian to musiała być nowość.

– Przy okazji, co to była za umiejętność? – Kobieta pochyliła się, jednocześnie dając znak dłonią do Chris i Soon, że mają póki co nie podchodzić.

   Serce zabiło mi szybciej, ale wymusiłam uśmiech.

– Sekret.

   Zamrugała i coś przemknęło w jej oczach, czego nie umiałam określić. Wyprostowała się, przyglądając mi badawczo.

– Rozumiem – Rozchmurzyła się. – Cóż, liczę, że następną walkę dokończymy, Jessie.

– Też bym chciała – przyznałam, bo jednak trochę brakowało mi tego wrzenia adrenaliny w żyłach.

   Wojowniczka machnęła na pożegnanie dłonią i oddaliła się do swoich wiernych podwładnych, a te powitały ją okrzykami ulgi i  rzuceniem się do ramion. Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, jak suche mam gardło. Nogi były jak z ołowiu, kiedy oddalałam się spod czujnego oka fleszy. Weszłam w zacieniony korytarz, który zaraz zalało światło oraz głos Dana. Szatyn rzucił się na mnie i objął niczym koala gałąź.

– JESSS! – jego ryk niemal mnie ogłuszył.

– Przecież żyję, ślepoto – westchnęłam i oparłam na nim, czując wyjątkowo zmęczona.

– Byliśmy w gorszych sytuacjach – dodał Fludim.

    Kazami wraz z Marucho doszli. Uśmiechnęłam się słabo, co blondynek odwzajemnił, lecz Shun jedynie spojrzał ponuro.

– Czemu nagle ta kolumna pękła? – spytał, sprawiając, że wszyscy drgnęli.

– Oi, Shun! Ważniejsze, że Jess nic nie…

– To oczywiste – przerwał Danowi ninja. – Ale cały ten dzień mi się nie podoba. Najpierw zmiany w rozkładzie pojedynków, potem twoja walka, a teraz to. Coś tu się ewidentnie dzieje.

– Shun, czy ty sugerujesz, że ktoś próbuje zaszkodzić Wojownikom? – spytał jego bakugan – Tylen.

– Nie wiem – Chłopak wzruszył ramionami. – Ale to jest możliwe wyjaśnienie.

– Albo ktoś coś mieszał w samych ustawieniach Bakuprzestrzeni – odezwał się Marucho. – Choć Kato oraz administracja nie zauważyła żadnych włamań.

– Albo to same przypadki – Dan wzruszył ramionami i przytulił mnie mocniej. – Ważniejsze, że nic nam nie jest.

  Oparłam brodę o jego obojczyk i wypuściłam powietrze nosem. Shun miał rację, że coś się kroiło, lecz ciężko było powiedzieć co konkretnie. I czy akurat wymierzone w nas. Wtedy zauważyłam, że brakuje mi informacji.

– Co się stało na twojej walce, Danny?

   Wyraźnie poczułam, jak zastygł, choć wyraz twarzy mu się nie zmienił. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka.

– Heh, Drago przesadził z mocą.

– Przesadził? – wykrzyknął Tristar, machając nerwowo rękami. – Rozsadził pół areny!

– Nie przesadzajcie, to nie było pół! – oburzył się Kuso.

   Zmarszczyłam brwi. Czyli cokolwiek było z Danem nie tak, to dalej trwało. Wspaniale, przecież spokoju nie mogło być za dużo, żeby nam się w dupach nie poprzewracało od tego dobrobytu. Wyplątałam się  objęć chłopaka i ziewnęłam, zasłaniając usta. Mina Shuna złagodniała, a Dan się odprężył.

– I tak dziś nic nie wymyślimy – mruknęłam. – I wybaczcie, ale padam.

   Przechodząc już na lżejsze tematy, odprowadzili mnie do teleportu. Przeniosłam się do punktu u mnie i widząc mrok za szybą, sięgnęłam po telefon, by zamówić taksówkę. Wybijałam numer, kiedy padł na mnie cień. Zerknęłam ku górze, by zostać uraczoną widokiem chłopaka z naciągniętym na głowę kapturem i oczami o złotej, vestaliańskiej tęczówce.

– Miło mi zobaczyć księżniczkę na żywo.

 


 

 Rozdział długi, bo będą meega rzadko. Ogólnie matury odwalone, jutro idę na szczepionkę, potem tydzień spokoju i roboota. No i ogarnianie studiów, bo to też niezła zabawa jest. Co do rozdziału to akcja powoli nabiera tempa, coś się kroi poważnego, Jess i Anubias to moje fav do pisania XD

Dobranoc!