sobota, 22 maja 2021

S3 Rozdział 5: Zakłócenie systemu

 

          Szara kopuła pokrywała jeszcze świat, kiedy przednie światła srebrnej toyoty błysnęły, po czym auto ruszyło z piskiem opon. Roger na krótki moment odzyskał świadomość umysłu, jednak w sekundę została ona zdominowana przez senność. Był tak zajebany, że nawet nie zwracał uwagi, iż bijąca od Jane aura była bardziej lodowata niż zazwyczaj. Dał się wieźć, rzucając się w to w prawą to w lewą stronę przy gwałtownych skrętach. Obrazy budynków przemykały przez okno w formie zamazanej mozaiki.

    Stopniowo umysł Rogera zaczął wydostawać się z lepkiej mgiełki snu i próbować zrozumieć własne wybory. Chłopak aż zasłonił usta, mrugając intensywnie, kiedy prawda do niego doszła. Z własnej nieprzymuszonej woli ocknął się o szóstej rano i zamiast jak każdy rozsądny człowiek wrócić do snu, to on poszedł do kuchni i jakimś cudem wkręcił się w jazdę z Jane.

– Będziesz wymiotował? – spytała, patrząc na niego kątem oka.

   Rozjuszoną, pragnąca krwi niewinnych Jane… Czym prędzej pokręcił głową i spuścił ręce, prostując się. Dziewczyna wygięła brew, jednak tego nie skomentowała.

– Serio jacyś kretyni tam pracują, skoro znikąd zapisali mnie na walkę. Jeszcze nie odbierają telefonów – Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. – I ta durna kara za nie przychodzenie na zarezerwowane walki. Zabiję ich.

– Może błąd systemu? – zasugerował nieśmiało.

– Jak dotąd działa idealnie, a tu nagle akurat ze mną coś się zjebało? Ze mną, która nie walczyła od pół roku i nie jest zapisana na zawody?

– To jednak nie – wycofał się szybko.

   Dziewczyna jedynie wymamrotała przekleństwo pod nosem, po czym docisnęła gazu. Futerał gitary uderzył o oparcie fotela, a kartki usiane jej drobnym pismem spadły na podłogę. Roger już miał w myślach, by jednak spróbować się pomodlić, gdy auto gwałtownie stanęło. Patrząc, że było to między dwoma innymi samochodami, coś musiało nad nimi czuwać.

   Jane wyszła, nie czekając na niego. Rozpiął pasy i z lekko trzęsącymi się kolanami wydostał na zewnątrz. Poranny ziąb przeniknął go do szpiku kości, aż dostał dreszcz. Lecz liczyło się, że przeżył! Najchętniej ucałowałby ten ohydny chodnik, ale chciał dogonić Wilson, która już przechodziła przez szklane drzwi.

   Szybko pożałował swego pośpiechu, bo po wejściu zrozumiał, że zaraz stanie się świadkiem morderstwa. Najpierw sam miał ginąć, a teraz ujrzy kogoś innego jako ofiarę, cóż za ironia.

   Jane rzadko się denerwowała do tego stopnia, by to okazać zewnętrznie. Choć pewnie okres egzaminów musiał ją tak wybić z równowagi. Ostrożnymi krokami zbliżał się do gładkiej lady, na której niemal wykładała się dziewczyna, mierząc wzrokiem z recepcjonistą.

– Nie powinno zmieniać się terminu trzy godziny przed – oświadczył gościu, a Roger już chciał za niego zanosić modły.

    Dziewczyna uśmiechnęła się samymi wargami, a w jej oczach czaiła się śmierć.

– Powinno się sprawdzać czy osoba walcząca w ogóle może – odparła lodowato. – Nie zapisywałam się, a że nikt tu nie potrafi sprawdzić rejestru, to już nie moja wina. Telefonów też nie odbiera nikt.

– Pan wykreśli – odezwał się Roger, próbując wzrokiem przekazać mężczyźnie, że nie chce tego przeciągać. – Dwa kliknięcia i po krzyku.

  Recepcjonista westchnął i zaczął klikać myszką. W jego okularach odbił się ekran.

– Głupota.

   Brew Wilson drgnęła, lecz wbrew obawom chłopaka, nie zdecydowała się rzucić na mężczynę i wepchnąć mu telefon do gardła. Jedynie zmrużyła powieki.

– Można powiedzieć, jaki debil zrobił ten zapis.

– Nie. Jedynie jest zapis, że walka odbywa się zgodnie z harmonogramem turnieju.

   Teraz Roger przechylił głowę, bo to nie miało żadnego sensu. Chyba naprawdę wystąpił błąd sieci? Jednak Jane nie drążyła tematu i odeszła do blatu, kiedy recepcjonista ogłosił, że usunął pojedynek. Złapała go pod ramię i zaczęła ciągnąć do drzwi. Wyraźnie była już spokojniejsza, choć trochę zamyślona.

– Chodź, zabiorę cię na dobrą kawę w ramach zadośćuczynienia, że prawie ducha wyzionąłeś w aucie – Uśmiechnęła się lekko.

– Nie wiem, czy chce wsiadać – przyznał. – Mogę prowadzić? – Spojrzała na niego. – Żartowałem, błagam, nie wciskaj już tyle gazu.

 

****

   Normalnie dzwonki były moim wybawieniem, lecz dziś stały się utrapieniem. Pisałam spokojnie interpretację, czując wzrok skupiony na mojej głowie. Przełknęłam ślinę. Udawało mi się ich unikać przez trzy lekcje, ale kiedyś ta passa musiała się skończyć.

– Już rozumiesz, jak to być wśród harpii – Aki oparła policzek o dłoń. – Poezja karmy.

– Dzięki za wsparcie – syknęłam.

– Powiedz, że to twój ojciec.

   Obróciłam głowę z miną wyrażającą pełne zwątpienie w jej umysł. Wyszczerzyła zęby, odchylając się na krześle. Wtem rozbrzmiał dzwonek zmieszany z jednoczesnym zamknięciem książki nauczyciela. Pióra nie zamknęłam, aż już z trzech stron moją ławkę otaczała grupka dziewczyn. Aki poklepała mnie po udzie z ironiczną troską.

– Jessie, kim był ten chłopak z boiska?

– Totalne ciacho!

– Chodzicie razem?

– Ile ma lat?

– Przenosi się tu?!

   Już poczułam ból głowy i chęć spierdolenia na Velarię. Trzeba to rozegrać szybko i skutecznie, żeby ani nie narobić sobie wrogów ani nie wzbudzić za dużych ekscytacji.

– Tak, to mój chłopak. Jest zza granicy – wyjaśniłam. – Nazywa się Keith.

   Aki zagryzła wargę, zduszając śmiech i wychyliła głowę w stronę ławki Haru. Oberwie, aż zobaczy Starożytnych, przysięgam.

– Hee – Niska szatynka – chyba nazywała się Sam – oparła się łokciami o ławkę. – Nigdy wcześniej się tu nie pokazywał.

– Bo jesteśmy razem od niedawna.

– Czemu nam nic nie mówiłaś, Aki? – Kilka spojrzało z wyrzutem na Japonkę.

   Ta żmija uniosła ręce w geście poddania się i westchnęła ciężko.

– Nie moja sprawa, zresztą Jess ceni prywatność. Jeszcze z takim ciachem – zakończyła ironicznie.

   Szybki ołówek w tchawicę i już się tak uśmiechać nie będzie….Kurwa, chyba przejmuje jej sposób myślenia, niedobrze.

– Czy to znaczy, że razem pójdziecie na bal zakończenia?! – wykrzyknęła jakaś z tyłu.

   To mnie ogłuszyło, bo kompletnie zapomniałam o tej tradycji. Otworzyłam usta, jednak nic z nich nie wyszło.

– Jasne! – Akane klepnęła mnie w  plecy- Będą najpiękniejszą parką. Jeszcze Keith w garniaku – Pokiwała głową. – Uczta dla oczu, moje panie.

   Również pokiwałam głowę, wpatrując się w cyrkiel wystający z piórnika. Jebać, czy przesiąkam jej logiką. Szkolna toaleta dziś spłynie krwią.

   Rozbrzmiał dzwonek, więc ożywiona grupka wróciła na miejsca.

– Zginiesz, Akane – poinformowałam ją grobowym tonem.

– I odrodzę z popiołów jak feniks – odparła.

   Wolnym ruchem podniosłam cyrkiel. Światło jarzeniówek prześlizgnęło się po metalowej końcówce. Krzesło Aki lekko szurnęło po podłodze, kiedy odsunęła się na kraniec ławki.

 

****

 

   Biegać nigdy nie lubiłam, lecz w szybkim chodzie mogłabym mieć mistrzostwo. Machając zamaszyście zgiętą ręką, szłam dziarsko przez Bakuprzestrzeń. Plecak ciążył mi na ramieniu przez ilość książek, mózg wręcz szumiał od ilości powtórzonych matematycznych formułek, lecz prułam dzielnie ku bazie Wojowników. Spytacie, czemu się tam od razu teleportowałam? Bo jak zawsze jebał mnie pies i teleport nie rozumiał polecenia, a ja o łaskę się prosić nie będę i odwaliłam tradycyjną trasę od centrum aż tu.

– Ne, nie masz wrażenie, że Wojownicy są trochę…nudni?

   Obróciłam głowę, bo takie słowa to była rzadkość. Wojownicy byli tu już długo kochani, wszyscy znali ich zasługi no i dalej git walczyli. Chyba, że chodziło im o ciągle ewolucje Drago, bo chłop mógłby przystopować, nawet Danny już nie wiedział, która to jest. Grupka musiała wyczuć mój wzrok, bo lekko się wzdrygnęła i szybko odeszła.

– Popularność zaczyna spadać – mruknął Fludim. – No biorąc pod uwagę, że my SPADLI..fsvhd! – oburzył się, kiedy uciszyłam go dłonią..

– Trochę to bez sensu, skoro Dan i reszta cały czas walczą i są wysoko w rankingu – Kiwnęłam głową na tabelę wyników. Shun i Kuso ciągle figurowali przy numerkach dwa i jeden.

– Walka to nie wszystko. Powiew zmian jest potrzebny w przyrodzie, by piękniej rozkwitała – stwierdziła Sellon, stając koło mnie. – Ludzie także potrzebują zmian rutyny – Spojrzała na mnie. – Witaj, Jessie.

– Hejka, Sellon – uśmiechnęłam się.

   Wyjątkowo po jej bokach nie znajdowały się Chris i Soon, co było naprawdę rzadkością. Ale to i lepiej, przynajmniej nie bombardowały mnie ponurymi spojrzeniami spode łba. Przypominały wtedy Aki, gdy widziała Spectrę.

– Czyż to nie cudne zrządzenie losu, że dziś zawalczymy wśród gwiazd? – spytała.

   Wtedy mnie tknęło, że wspominała podczas grupowej walki, że chciałaby stoczyć ze mną bitwę. I tu nagle wypadło akurat na to. Powstrzymałam zmarszczenie brwi i przytaknęłam.

– To prawda, ale to dość dziwne. Nie minęła przepisowa trzydniowa przerwa.

– Oh – Zamrugała, po czym rozciągnęła umalowane ciemną szminką wargi w łagodny uśmiech, który podbijał serca widzów. – Faktycznie, masz racje – Postukała długim palcem o podbródek. – Cóż, może wiedzieli, że nasz pojedynek przyciągnie wiele uwagi, dlatego postanowili cię złapać, póki walczysz – Puściła mi oczko.

– Heh, to trochę problematyczne, bo jednak jestem na ostatniej prostej do studiów i czasu mam jak na lekarstwo – przyznałam, na co maruda prychnęła z irytacją.

– Dlatego jesteś rezerwową? – głos Sellon gwałtownie się zmienił na jakby zdumiony.

– Najbardziej logiczna opcja – wzruszyłam ramionami, na co dziewczyna zmrużyła oczy.

– Niedopuszczalne. Absolutnie – westchnęła głęboko, przykładając dłoń do serca. – Takie piękno i styl walki nie mogą być zredukowane do jakiegoś dodatku. Gracja posługiwania się mrokiem to coś, co powinno być doceniane. Gdybym była twoją liderką, nigdy nie dopuściłabym do takiego znieważenia, nawet jeśli rzadko walczysz.

   Z lekka mnie ogłuszyła tą przemową, dlatego stałam ogłupiała z lekko otwartymi ustami. Nawet mi nie zaświtało, że jesteśmy w przestrzeni publicznej i ludzie to słyszą, co spowoduje kolejne plotki. Bardziej chciałam znaleźć powiązanie między stylem walki a zniewagą bycia rezerwową. Bo Sellon zawsze wypowiadała się niezwykle barwnie i kwieciście, ale tutaj nie wiedziałam, za co się zabrać.

   Chyba to spostrzegła, bo położyła dłoń na moim ramieniu z łagodną miną.

– Ale już cię nie zatrzymuję. Do zobaczenia na naszej walce – rzekła i mnie wyminęła.

   Automatycznie skierowała kroki do głównego budynku, gdzie znajdowała się szatnia Wojowników. Przez moment dalej szłam w szoku, aż się otrząsnęłam, bo trybiki się zazębiły.

– Po jaką cholerę Sellon chce mnie w swojej ekipie? – spytałam, przechodząc przez główne drzwi.

– Też chciałbym wiedzieć – odparł Fludim. – Nigdy wcześniej nie wydawała się tobą aż tak zainteresowana.

   Fakt faktem Sellon z Anubiasem od chwili pojawienia się w Bakuprzestrzeni jakoś bardziej się koncentrowali na Danie (zwłaszcza ten irytujący sadomaso), a reszta z ich drużyn zajmowała Shunem i Marucho czy z dwa razy mną. Więc to była dość nagła zmiana polityki.

   Sellon była osobą, do której łatwo poczuć sympatię. Nie wywyższała się, choć była pewna siebie i dumna. Jednak przez doświadczenia z Gundalią i Vexosami miałam dość spore problemy z zaufaniem i coś mi tu nie pasowało.

   Choć może zaczęłam przesadzać w drugą stronę?

– Oi, księżniczko.

    Te dwa słowa w sekundę wybiły mnie z zadumy. Wiedziałam, że to Anubias z jakimś problemem, więc zacisnęłam dłoń na ramiączku plecaka, idąc dalej. Udawaj, że go tutaj nie ma. Zwykły piesek, co się zgubił, ale zaraz go właściciele zabiorą, nie ma się co martwić. O cholera, Aresowi kończy się karma, będę musiała kupić. I uzupełnić lodówkę, bo Mick nie ma litości, jak wraca z college, jebany odkurzacz.

   Ciężki skórzany but uderzył w ścianę przede mną. Wzniosłam oczy, wzdychając. No tak, jemu się tak szybko nie nudzi dręczenie ludzi.

– Głucha jesteś, styropianie?

– Czego, sadomaso? – Uniosłam brew. – Śpieszę się.

– Wyraźnie mówiłem, żebyś przekazała Kuso, że ostatnia bitwa się nie liczy.

- Masz język. Sam mów. Chyba, że się wstydzisz?

– Nie będę za nim latał jak głupi. Jesteście w jednej drużynie. Lepi…

– Anubiasik, przecież ty za nim ciągle latasz i gadasz o walce. Jak jakaś zakochana nastolatka  – przerwałam mu, uśmiechając się szeroko.

   Tradycyjnie jak każda istota, której iq wynosi około 20 punktów, huknął dłonią w ścianę koło mojej głowy. Zamrugałam, patrząc, jak drgają mu mięśnie twarzy. Denerwowanie go było wręcz za proste, zwłaszcza że sam ukazywał swoje słabe punkty.

– Moje cele są zbyt skomplikowane dla kogoś o ptasim móżdżku.

– Idąc tą logiką, to sam nie masz prawa ich rozumieć.

– Rozgniotę cię – warknął, a brew mu latała niczym zepsuta winda. – Niech tylko ogłoszą naszą walkę.

   Mówiłam. Nic prostszego.

– Kuso może sobie zawalczyć z Benem, ale ode mnie nie zwieje. Zniszczę go, udowadniając, kto jest lepszy – dokończył, po czym wycelował we mnie palcem. – Ty też to zapamiętaj.

– Dobra, dobra, zluzuj, bo się zaraz udusisz w tej obroży – Zepchnęłam jego rękę ze ściany i zaczęłam odchodzić. – Powiem Danowi, ale naprawdę powinieneś podreperować swoje umiejętności socjalne.

– Pożałujesz swoich odzywek.

   Pomachałam lekceważąco głową, nawet nie racząc go spojrzeniem. Spokojnym krokiem dotarłam do salki i od rozsunięcia drzwi wyczułam, że wśród chłopaków wciąż coś nie gra. Dan próbował chyba pobić rekord w zjedzeniu burgera, krusząc wokół niemiłosiernie. Jednak Shun, który pozornie siedział zrelaksowany, obserwował go z wyraźną uwagą. Marucho wyraźnie próbował na to nie zwracać uwagi, lecz brakowało temu jakiejś iskry.

   Na moje wejście wszyscy odwrócili głowy, a Danny przy okazji otarł rękawem kapkę sosu z kącika warg.

– Anubias potrzebuje smyczy, bo się chłop wymyka spod kontroli – oświadczyłam gromko. – A poza tym smacznego i dzień dobry.

– Nie masz dziś szkoły, Jess – san? – zdziwił się Marucho. – Strasznie wcześnie przyszłaś.

– Co zrobił Anubias? – zainteresował się Dan.

– I dzień dobry – dokończył Kazami.

   Shun odsunął mi krzesło, na które klapnęłam. Niemal jęknęłam z ulgi, kiedy plecak wreszcie zniknął ze moich biednych pleców. Strzyknęłam karkiem.

– Miałam, dziś było najmniej lekcji. Anubias mnie dręczył, że mam ci przekazać, iż dorwie cię i tamta walka się nie liczyła. A i Shun dziękuje dobry człowieku – odpowiedziałam im po kolei. – A teraz moje pytanie brzmi, z jakiej dupy nagle walczę z Sellon?

– Jak to? – zdziwił się Marucho. – Przecież wczoraj walczyłaś, a Administracja nie skraca terminów.

– No więc właśnie – Rozłożyłam ręce. – Też bym chciała wiedzieć.

– Choć mnie i samej Sellon to nie przeszkadza – wtrącił Fludim.

– Ona to wręcz mnie pragnie – wywróciłam oczami.

– Spectrze to by się nie spodobało – Dan trącił mnie łokciem.

– Uznał, że sobie poradzę.

– Raczej miał rację – stwierdził Shun.

– Mniejsza z tym, Jane też została zapisana na walkę. Tylko już zdążyła się wypisać i przy okazji nastraszyć biednych pracowników. Więc coś tu ostro nie gra – Postukałam palcem o stół. – I Dan! Ty też masz walkę! Z tym… - urwałam. – no narwanym od sadomaso.

    Tam akurat każdy miał jakieś problemy z nerwami, ale ten najwyższy i umięśniony akurat najbardziej rzucał się do ludzi. Na szczęście szatyn w mig zrozumiał, kogo miałam na myśli.

– Mnie tam to nie przeszkadza – Machnął ręką z uśmiechem i poklepał się po brzuchu. – Im więcej zwycięstw, tym lepiej, nie, Drago?

– Dokładnie – zgodził się bakugan. – Nie wychodzimy przez to z formy.

– Skontaktuje się z adminami, ale to strasznie dziwne – mruknął Marucho. – Nigdy wcześniej nie było takich błędów. Choć może to przez stale rosnącą liczbę graczy?

   Kazami się nie odzywał. Zerknęłam na niego kątem oka, ale z twarzy nie dało się nic wyczytać. Dan gwałtownie się podniósł, wyrzucając ręce przed siebie.

– Skoro wszyscy jesteśmy, to może pójdziemy po coś do kafejki? Od tego siedzenia mój kręgosłup już wysiada.

– Danielu, ledwo jadłeś.

– Ale Jess nie jadła!

   Uniosłam brew, jednak podniosłam się z westchnieniem. W sumie przydałaby mi się jakaś przekąska dla energii, a jak Wojownicy pójdą na swoje walki, to będę mogła się w spokoju pouczyć. Mówię wam, kończenie szkoły ssie. A dalej będzie tylko gorzej… Z drugiej strony na Vestalii miałam całkiem sporo kasy w spadku. Huh…

   Dan wyszczerzył zęby, patrząc wyczekująco na resztę.

– Ja spytam o te walki – wymówił się Marucho.

– Shun?

– Idźcie sami – Ninja pokręcił głową. – Muszę nad czymś pomyśleć.

   Dan na chwilę zmarszczył brwi, ale zaraz się rozchmurzył.

– Okej, to lecimy, Jess!

   Było około piętnastej, więc w kawiarni kręciło się sporo osób, a większość stolików była zajęta. Dorwaliśmy wolny interaktywny ekran w rogu i zaczęliśmy przeglądać ofertę. Właśnie debatowałam nad wyborem kanapki z kurczakiem a dwóch muffin z kremem waniliowym, kiedy Dan zaprzestał przesuwania kubełków z kurczakami i jakby posmutniał.

– Myślisz, że Shun i Marucho są na mnie źli? – spytał cicho.

– Huh? – Zamrugałam zdumiona. Takie pytanie nie pasowało mi do wiecznie pozytywnego Kuso. – Nie, bardziej są zmartwieni.

– Niby czym? – Wyraźnie zacisnął szczękę, przełykając ślinę. – Nic się nie stało, zwykły wypadek.

– Ale rzadki dla ciebie, Danny. No i wydawałeś się dziwny po nim. Jakbyś coś ukrywał.

– Ale tak nie jest.

   Westchnęłam. Rozumiałam jego frustrację, ale też brałam pod uwagę punkt widzenia chłopaków. Kliknęłam w ikonkę napoi.

– To pogadaj z nimi, żeby się niepotrzebnie nie martwili. I odpowiedz mi szczerze. Na pewno wszystko w porządku? – Spojrzałam na niego.

– Tak – Skinął głową. – Nic mi nie jest.

– Więc ci wierzę – odparłam. – A teraz wyciągaj kartę, zapomniałam swojej.

– Czy ty mnie właśnie naciągnęłaś?

   Rozłożyłam ręce, uśmiechając się złośliwie, za co dostałam sójkę w bok.

 

*****

    Kanapkę, sok i zakupy później już tak mi do śmiechu nie było. Siedziałam w opustoszałym pokoju, próbując na spokojnie rozwiązać jakieś zjebane zadania z trójkątami. Odgłosy walk niosły się korytarzami, kiedy długopis skrobał kolejne formułki. Im dłużej to robiłam, tym mocniej odnosiłam wrażenie, że świat mnie jakoś znienawidził. Po chwili skończyłam i zostałam z bardzo dziwacznym wynikiem na kartce. Ale pewnie poprawnym, bo tutaj muszą być jakieś pierwiastki i inne zjebstwa, wszakże to matematyka, królowa nauk, oby zdechła.

– Ciekawe, jak idzie Danowi z Benem – zastanowił się Fludim.

– Pewnie rozkłada go na łopatki – mruknęłam. – Anubias musi umierać z zazdrości – Ułożyłam się na stole. – Mam dość po czterech zadaniach.

– Przynajmniej wyniki nie są na minusie – pocieszył mnie bakugan, tuptając po stole. – Na fizyce wychodziły ci uśmiechnięte buźki.

– To był uśmiech przez łzyyy – ziewnęłam, patrząc na ścienny zegar. Do walk została godzina.

– Jak chcesz, to się zdrzemnij – oznajmił Fludi. – Przynajmniej na walkę będziesz wypoczęta.

   Od tego matematycznego bełkotu musiałam kompletnie zgłupieć, gdyż się zgodziłam i położyłam się na kanapie, która stała pod ścianą. Ścięło mnie niemal od razu i dopiero około czterdzieści minut później, kiedy się podniosłam z zaschnięta śliną, zrozumiałam, że to był błąd. Miałam uczucie, jakby moją głowę wypełniała wata, a rzeczywistość zdawała się być niezwykle odległa. Jeszcze dziwniejsze było, że brakowało Wojowników. Przecież walka Dana musiała się już skończyć?

– Shun i reszta przyszli tu? – spytałam, podnosząc się i chwiejąc lekko. Ciągle próbowałam wrócić do siebie.

– Chyba nie – Fludim ziewnął. – Sam się chwilę zdrzemnąłem.

   To nie zwiastowało pomyślnie na naszą walkę. Jeszcze jeśli wypadnie na jakieś ciemne miejsce do bitwy, to tam niechybnie zasnę. Poklepałam się na policzek, a gdy Fludim wskoczył na ramię, wyszliśmy na korytarz.

   Cisza. Teoretycznie był wieczór, ale bez przesady, wkoło nie widziałam żywej duszy.

– Jest…dziwnie – mruknął Fludim.

   Skinęłam głową i chwilę później niemal nie zeszłam na zawał, kiedy ekran umieszczony nad sufitem się włączył. Przedstawiał Drago na ruinach miasta, który z głośnym rykiem rozsyłał na wszystkie strony fale energii. Krzyki widowni wypełniły drugi plan, a kilka budynków zaczęło chwiać się w posadach, aż nagranie się urwało i ukazało obraz z innej bitwy.

– No ładnie.

– Drago znów ewoluował? – zdumiała się maruda.

– Kto wie – Pokręciłam głową. – Ale to był potężny atak.

   Tylko to dalej nie tłumaczyło, gdzie wywiało Wojowników. Nie żeby mi specjalnie zależało, ale miło byłoby mieć jakiś kibiców na tych trybunach. Zwłaszcza, że fani Sellon byli dość…głośni. Westchnęłam, wsadziłam ręce do kieszeni spodni i skierowałam się do szatni zawodników. Farta dalej nie miałam, bo Sellon siedziała wraz ze swoimi członkiniami drużyny. Uśmiechnęłam się lekko, na co otrzymałam lekkie skinięcie głów i przeszywający wzrok. Milutko.

  Przysiadłam na ławce koło szafek, kiedy odezwała się Soon.

– Niechętnie to robię, ale trzeba przyznać, że wasz lider jest potężny.

– Huh? – Spojrzałam w jej stronę. – Aaa, chodzi o bitwę z dziś?

– Nie oglądałaś? – zdziwiła się dziewczyna.

– Przysnęło mi się – wzruszyłam ramionami.

– My zawsze podziwiamy pojedynki Sellon – sama – oświadczyła Chris, wtulając się w ramię liderki. – Jej styl bitew jest przepiękny, dlatego wstyd je przegapić! – Fiołkowe oczy blondynki aż się mieniły z uwielbienia.

– Dziewczęta, nie każda drużyna jest taka jak nasza. U Wojowników panują inne relacje – stwierdziła wojowniczka Ventusa i przechyliła głowę, patrząc na mnie znacząco.

   To tylko spotęgowało moje podejrzenia, że wyraźnie ode mnie czegoś chciała. Jednak zignorowałam to, kiedy przez głośnik zostały wyczytane nasze imiona.

– Cóż, powodzenia i niech wygra lepsza – rzuciłam szybko i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

    Zmrużyłam oczy, wychodząc na arenę, która z każdej strony oświetlały wysokie reflektory. Uszy wypełnił znajomy szum tłumu, a mój zacny ryj zagościł na dużym ekranie. Dopiero wtedy spostrzegłam odcisk poduszki na policzku i biednie rozmazany ogonek kreski. Ehh, ta drzemka to było stanowczo strzał w kolano.

– Dawaj, Jess!

   Obróciłam się i odetchnęłam na widok Dana i reszty. Kuso i Marucho opierali się o barierkę, lecz Shun siedział z tyłu ze skrzyżowanymi ramionami i dalej wydawał się nieobecny. Pomachałam im i obróciłam się przodem do areny.

   Sellon na wejście została powitana falę okrzyków. Przyjęła je z uśmiechem, po czym złożyła krótki ukłon

– Naszym wieczornym polem bitwy będzie… - komentator zwiesił głos. – Posępne pole!

   Oj zła godzina musiała mnie dziś uważnie słuchać. Arena zaczęła się obniżać i zmieniać, aż stanęłyśmy na szarej ziemi wśród powyginanych suchych drzew otoczonych lepką gęsta mgłą. Wiatr nieprzyjemnie wył między gałęziami. Jak raz ubrałam się odpowiednio do pogody, bo mogłam się opatulić płaszczem.

– Karta otwarcia! – Zielone światło popłynęło przez grunt. – Spyron!

   Z ptasim okrzykiem bakugan wystrzelił w powietrze, rozwijając dwie pary białych skrzydeł. Zerknęłam na jego poziom mocy. Tysiąc dwieście, coś pięknego. Już na starcie nieco mi brakuje. Podrzuciłam dwa razy Fludima, nim go wyrzuciłam.

   Poziom mocy Fludima: 1000

  Sellon przyłożyła dłoń do serca.

– Niech ten pojedynek stanie się pięknym tańcem, Jessie.

   W sumie miała rację, bo na pewno wyjdzie z tego ładny balet. Tylko taki w stylu Aki.

 

 

****

   Trybuny były zapełnione, co stanowiło standard, kiedy na arenie walczył ktoś z trzech najsilniejszych drużyn. Wieczorna pora też nikogo nie zniechęciła, a wręcz mogło się wydawać, że przyciągnęła jeszcze więcej osób. Przez to Gawain, który lekko się spóźnił, miał małe problemy z dotarciem do swojego miejsca. Joseph łaskawie mu je zajął swoim butem.

– Mogłeś jeszcze napluć – Pokręcił głową, siadając.

– Ale tego nie zrobiłem – Chłopak odgarnął fioletowe kosmyki za ucho, a drugą dłonią podsunął mu torebkę wypełnioną świeżym popcornem. – Robiłem chwilę temu.

– Skąd wziąłeś mikrofalę? – Uniósł brew i syknął przez zęby, kiedy poczuł palcami gorąc torby.

– Nie zamykają tylnego wejścia kafejki – Livy nigdy nie podnosiła głosu, lecz mimo wrzawy było ją słychać wyraźnie i głośno.

   Gawain odchylił się, by ujrzeć popielate włosy z białymi pasemkami. Po zgiętych plecach wiedział, że dziewczyna siedzi ze skrzyżowanymi nogami i opiera podbródek o rękę. Całkiem skupiona jak na jej standardy.

   Skierował wzrok w dół, wrzucając popcorn do ust. Dwa bakugany akurat naprzemiennie ciskały w siebie atakami z odległości, aż na bok tryskały iskry mocy. Wiatr wzbierał na sile, wyjąc coraz głośniej, natomiast mgła stawała się coraz gęstsza i ciemniejsza, pogrążając arenę w mroku. Idealne ukazanie pojedynku dwóch bezlitosnych żywiołów.

– Dziś same dobre bitwy – uznał Joseph z pełnymi ustami. Przełknął mocno, aż Gawainowi zrobiło się nieprzyjemnie. – Wcześniej Kuso niemal rozwalił arenę.

– Nie ma się z czego cieszyć – westchnęła Livy, sięgając do gorącej torebki. Wsypała kilka ziaren do ust. – To tylko pokazuje, że siła Dragonoida ciągle wzrasta.

    Joseph rozłożył ramiona i wypuścił dramatycznie powietrze. Dziewczyna uniosła brew i wróciła do obserwowania bitwy. Akurat kamery zmieniły obraz z bakuganów na ich wojowniczki. Sellon jak zwykle wyglądała na nieporuszoną, lekko się uśmiechając,  ale jej przeciwniczka już taka szczęśliwa nie była.

– Hee, więc tak wygląda – Gawain skrzyżował ramiona.

    Livy i Joseph jednocześnie obrócili na w jego kierunku głowy ze zdumieniem (w przypadku dziewczyny była też nutka zniesmaczenia) wymalowanym na twarzy.

– No co?

– Nawet ja wiem, jak wygląda Jessie, a ty nie żyjesz z nią na tej samej planecie? – Joseph podrapał się po głowie.

– Nigdy nie zwróciłem specjalnej uwagi – Odchylił się, zakładając nogę na nogę. Twarz szatynki rozświetlił fiolet uruchomionej karty. Ku niebu wystrzeliły wstęgi czerni. Oczy mu pociemniały. – Jesteśmy z dwóch osobnych światów.

   Fioletowłosy wykrzywił się ponowie i zerknął na koleżankę, ale blondynka wróciła do obserwowanie bitwy spod wpółprzymkniętych powiek. Z daleka wyglądała, jakby zasnęła, co pewnie za niedługo stanie się prawdą. Jej bakugana jak zwykle nigdzie nie było.

– Czemu właściwie nie walczyłaś, Livy?

   Poruszyła się lekko, rozstawiając szerzej stopy odziane w czarne baletki.

– Odwołała.

   Krótkie wyjaśnienie. Gawain chrząknął na znak zrozumienia. Jego oczy ciągle były ciemne i utkwione zamiast w bitwie to w wojowniczce Darkusa. Przynajmniej do chwili, kiedy trzon jednej z kolumn nie odłamał się z głośnym krachem i poszybował prosto na arenę.

   Krzyk podniósł się w ułamku sekundy, by zaraz ustąpić miejsca westchnięciu szoku. Dwie purpurowe kule odbiły kawał marmuru, tak że uderzył kilka metrów dalej niż zamierzał, ratując tym wojowniczki od stanięcia się marmoladą. I o ile zrobiłby to bakugan, to nikt specjalnie by się nie zaskoczył, jednak kule wyszły spod palców Jessie.

    Nawet Livy się rozbudziła i szeroko otwartymi oczami wpatrywała w rysy pęknięć na trzonie.

– Co to było, Gawi? – Joseph przełknął ślinę.

– Jedno z utrapień Vestalii – odparł Vestalianin, zagryzając wargę, po czym spojrzał na zegarek założony na nadgarstek. Wskazówka przesunęła się na dziesiątkę.

 

 

****

 

– Wygląda na to, że nasza walka skończy się remisem – rzekła Sellon.

   Skinęłam głową, ciągle wpatrując się w oderwaną część kolumny. Możliwe, że trafił w nią jakiś z naszych ataków, ale żeby, aż odleciało? Zadarłam głowę, jednak ostre światło przysłaniało mi widok. Za to widziałam kilkaset pochylonych nad nami głów. Westchnęłam. Ludzie z Neathii, Gundalii i Vestalii raczej się nie zaskoczyli, ale dla Ziemian to musiała być nowość.

– Przy okazji, co to była za umiejętność? – Kobieta pochyliła się, jednocześnie dając znak dłonią do Chris i Soon, że mają póki co nie podchodzić.

   Serce zabiło mi szybciej, ale wymusiłam uśmiech.

– Sekret.

   Zamrugała i coś przemknęło w jej oczach, czego nie umiałam określić. Wyprostowała się, przyglądając mi badawczo.

– Rozumiem – Rozchmurzyła się. – Cóż, liczę, że następną walkę dokończymy, Jessie.

– Też bym chciała – przyznałam, bo jednak trochę brakowało mi tego wrzenia adrenaliny w żyłach.

   Wojowniczka machnęła na pożegnanie dłonią i oddaliła się do swoich wiernych podwładnych, a te powitały ją okrzykami ulgi i  rzuceniem się do ramion. Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, jak suche mam gardło. Nogi były jak z ołowiu, kiedy oddalałam się spod czujnego oka fleszy. Weszłam w zacieniony korytarz, który zaraz zalało światło oraz głos Dana. Szatyn rzucił się na mnie i objął niczym koala gałąź.

– JESSS! – jego ryk niemal mnie ogłuszył.

– Przecież żyję, ślepoto – westchnęłam i oparłam na nim, czując wyjątkowo zmęczona.

– Byliśmy w gorszych sytuacjach – dodał Fludim.

    Kazami wraz z Marucho doszli. Uśmiechnęłam się słabo, co blondynek odwzajemnił, lecz Shun jedynie spojrzał ponuro.

– Czemu nagle ta kolumna pękła? – spytał, sprawiając, że wszyscy drgnęli.

– Oi, Shun! Ważniejsze, że Jess nic nie…

– To oczywiste – przerwał Danowi ninja. – Ale cały ten dzień mi się nie podoba. Najpierw zmiany w rozkładzie pojedynków, potem twoja walka, a teraz to. Coś tu się ewidentnie dzieje.

– Shun, czy ty sugerujesz, że ktoś próbuje zaszkodzić Wojownikom? – spytał jego bakugan – Tylen.

– Nie wiem – Chłopak wzruszył ramionami. – Ale to jest możliwe wyjaśnienie.

– Albo ktoś coś mieszał w samych ustawieniach Bakuprzestrzeni – odezwał się Marucho. – Choć Kato oraz administracja nie zauważyła żadnych włamań.

– Albo to same przypadki – Dan wzruszył ramionami i przytulił mnie mocniej. – Ważniejsze, że nic nam nie jest.

  Oparłam brodę o jego obojczyk i wypuściłam powietrze nosem. Shun miał rację, że coś się kroiło, lecz ciężko było powiedzieć co konkretnie. I czy akurat wymierzone w nas. Wtedy zauważyłam, że brakuje mi informacji.

– Co się stało na twojej walce, Danny?

   Wyraźnie poczułam, jak zastygł, choć wyraz twarzy mu się nie zmienił. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka.

– Heh, Drago przesadził z mocą.

– Przesadził? – wykrzyknął Tristar, machając nerwowo rękami. – Rozsadził pół areny!

– Nie przesadzajcie, to nie było pół! – oburzył się Kuso.

   Zmarszczyłam brwi. Czyli cokolwiek było z Danem nie tak, to dalej trwało. Wspaniale, przecież spokoju nie mogło być za dużo, żeby nam się w dupach nie poprzewracało od tego dobrobytu. Wyplątałam się  objęć chłopaka i ziewnęłam, zasłaniając usta. Mina Shuna złagodniała, a Dan się odprężył.

– I tak dziś nic nie wymyślimy – mruknęłam. – I wybaczcie, ale padam.

   Przechodząc już na lżejsze tematy, odprowadzili mnie do teleportu. Przeniosłam się do punktu u mnie i widząc mrok za szybą, sięgnęłam po telefon, by zamówić taksówkę. Wybijałam numer, kiedy padł na mnie cień. Zerknęłam ku górze, by zostać uraczoną widokiem chłopaka z naciągniętym na głowę kapturem i oczami o złotej, vestaliańskiej tęczówce.

– Miło mi zobaczyć księżniczkę na żywo.

 


 

 Rozdział długi, bo będą meega rzadko. Ogólnie matury odwalone, jutro idę na szczepionkę, potem tydzień spokoju i roboota. No i ogarnianie studiów, bo to też niezła zabawa jest. Co do rozdziału to akcja powoli nabiera tempa, coś się kroi poważnego, Jess i Anubias to moje fav do pisania XD

Dobranoc!

wtorek, 20 kwietnia 2021

S3 Rozdział 4: Zmiana zasad

 

  Od błękitnych ścian laboratorium odbijały się dźwięki stukania w klawiaturę oraz ciche mruczenie maszyn. W dwóch szklanych tubach unosiły się rozczepione elementy anten. Trójwymiarowa symulacja składania wyświetlała się w zapętleniu, jednak nie pomagała, bo coś tu nie pasowało.

– Brakuje dwunastu procent zakładanej siły – zaraportował jeden w pomocników, który zajmował się sprawdzaniem parametrów.

   Keith ściągnął brwi. Kiedy projekt ponowie się obrócił, poczuł szczypanie w oczach oraz delikatny ból w skroni, jednak nie mógł go wyłączyć. Musiał przeanalizować każdy mały ruch, by dostrzec co powodowało uszczerbek. Materiał? Czy inny układ energetyczny?

   Szczerze mówiąc, to cholernie nie chciało mu się tym bawić. W trzecim, jego prywatnym gabinecie spoczywały dużo ciekawsze materiały i to już niemal na wykończeniu. Westchnął. Jednak zamówienie to pieniądze i jeszcze lepsza renoma. Musiał to przeboleć.

- Panie Fermin, jakaś ko… - jego asystent nie skończył mówić, kiedy został zepchnięty ramieniem na bok.

   Spectra, widząc, kto przybył, poczuł, że migrena wzbiera mu na sile. Przyłożył palce do czoła, za co Reinare otaksowała go krytycznym spojrzeniem, po czym oparła ręce na biodra. Włosy miała w nieładzie, a płaszcz przekrzywiony, co mogło wskazywać, że biegła.

– Byłeś w Bakuprzestrzeni nie dalej jak wczoraj i naprawdę nic nie zauważyłeś? – spytała w wyrzutem. – Łapy bierz, to ważne! – sarknęła do naukowca, który próbował ją wyprosić. – Aż tak oślepłeś od ślęczenia nad projektami?

– Może zostać – Keith rzucił krótko do swoich pracowników i wrócił wzrokiem do dziewczyny. Uniósł brew. – A możesz jaśniej? – Skinął ręką na ciągle wyświetlany projekt. – Jestem dość zajęty.

– Gawain tam siedzi. I z tego co widziałam, to całkiem dobrze sobie radzi.

   Spectra na sekundę zastygł, po czym westchnął.

– Nie widziałem go tam.

– Niby jak? Zajmował chyba 9 miejsce. Jego twarz dosłownie wyskakuje spod ziemi co jakiś czas!

– Wczoraj tak nie było.

– O której byłeś?

– Z rana i to dość krótko.

– Ja poszłam wieczorem – Ściągnęła brwi. – W kilka godzin zdołał się wspiąć do pierwszej dziesiątki? Zresztą mniejsza z tym! – Potrząsnęła głową. – Nie podoba mi się fakt, że był tam z dwójką Ziemian.

   Teraz Spectra intensywnie zamrugał. Nie żeby był ekspertem od relacji społecznych, ale raczej mało Vestalian utrzymywało relacje z Ziemianiami i vice versa. Zwłaszcza tacy pokroju Gawaina.

  Zerknął w bok. Wszyscy pozornie pracowali, lecz nietrudno było wyczuć atmosferę zaintrygowania, gdzie chciwie łowili każde ich słowo. Choć Reinare wydawała się być na to ślepa, bo już otwierała usta, by coś dodać. Zerwał się na równe nogi i z uśmiechem nie sięgającym oczu, ścisnął ją lekko za ramię.

– Muszę naprawdę to dziś skoczyć – powiedział. – Przekaże Jess, by miała się na baczności. Tyle wystarczy – Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

   Zrozumiała go w mig i skinęła głową, klepiąc po ręce. Zrobiła krok w tył, poprawiając torebkę, zsuwająca się z ramienia. Naukowcy uważnie śledzili każdy jej krok.

– To już nie przeszkadzam. Miłej zabawy, Keithku! Nie zapomnij o bankiecie! – zawołała, po czym rozległ się stukot obcasów i trzask drzwi.

   Spectra podniósł papiery i podszedł do ekranu kontrolnego. Pięć słupków migotało w różnych kolorach. Skrzywił się z niesmakiem. Spojrzenia ciągle ocierały się o jego skórę, choć starały się być dyskretne. Wypuścił powietrze i podniósł oczy.

– Nie ma na co patrzeć. Wracajcie do pracy.

   Jego chłodny głos sprawił, że niektórym przebiegł dreszcz po plecach, a wszystkie głowy zwiesiły się na ekranami.

 

****

 

   Poświęceniem mogą być różne rzeczy. Czasami to zrezygnowanie z ulubionej rozrywki, by móc z kimś być. Innym razem to utrata życia lub zdrowia dla większego dobra.

   W moim przypadku było to pozwolenie starszemu bratu na zabawę prysznicem i kranem przez dziesięć minut.

– Fascynujące! – uznał, kiedy odkręcił kurek i na biały zlew trysnęła zimna woda. – Skąd to się bierze?

– Z rur, które są w ścianach – wyjaśniłam cierpliwie. – Połączone są z kanalizacją.

– I każdy na Ziemi ma takie coś? – wskazał na strumień. – Jakim cudem to starcza na każdego?

– No właśnie nie starcza i tutaj jest problem – Podrapałam się po głowie. – Pod tym względem wasze świetlne prysznice są lepsze.

– Bardziej ekologiczne – dorzucił Fludim.

   Kenji zakręcił wodę i dalej zauroczony wpatrywał się w krople. Niby Vestalianie to taka rozwinięta technologicznie rasa, lecz zwykła woda wywoływała u nich reakcję niczym nowa zabawka u dziecka. Oczywiście nie liczymy tu Spectry, bo jego to by tylko poruszyło, jakbym nagle zrozumiała, jak się obsługuje ich sprzęty. A to jak wiadomo nie nastąpi nigdy.

– Dziwnie, że dopiero teraz widzę, jak mieszkasz – powiedział, kiedy ubierałam buty. – A to minął już ponad rok.

– Podziękować można Gundalianom – mruknęłam. – Zresztą wiele nie straciłeś, Ziemia serio nie jest jakaś ciekawa.

– Tylko kilka lat temu stała się miejscem bitwy o losy Vestroii – westchnął Fludim. – Faktycznie, nędzny szczegół.

– Słyszałem o tej bitwie – odezwał się Blast. – Starcie z tyranem Nagą.

– W Warnington ciągle stoi wieża, pod którą się nawalali.

   Oczy Kenjiego od razu się zaświeciły.

– Moglibyśmy się tam wybrać? Wziąłbym jeszcze Venę. To legendarne miejsce, więc chętnie by je zobaczyła.

   Skinęłam głową z uśmiechem. Szybki telefonik do Marucho wszystko załatwi.

   Wyszliśmy z domu. Zamykałam drzwi, kiedy coś mnie tknęło.

– Skąd właściwie Vestalianie wiedzieli o Wojownikach? W sensie większość z was myślała, że bakugany to zabawki i raczej z nimi nie gadała.

   Kenji oderwał się od podziwiania hodowli tulipanów mojej mamy i wyprostował się.

– To nie tak, że każdy Vestalianin wiedział. Bitwa z Nagą odbiła się szerokim echem we wszechświecie.

– Wzmogła potężne zawirowania energii – dodał Blast.

   Brat skinął głową.

– Dokładnie. Wiele naukowców je zauważyło, a kiedy pojawiły się bakugany, to je dokładnie wypytano. O istnieniu Wojowników tak naprawdę wiedziały głównie elity, a niektórym jak mi udało się dowiedzieć z rozmów przy stolikach – Rozłożył ręce. – Dopiero po pokonaniu Zenohelda wszystko poszło w wszechświat.

– Brzmi logicznie. Dlatego zwykli Vestalianie nie zwracali tak uwagi.

   I było to przy okazji takie cholernie ludzkie? W każdym świecie ci z lepszym statusem mieli lepszy dostęp do informacji, a inni musieli używać podstępów, by osiągnąć to samo. Niby inne światy, ale gena nie wydrapiesz.

   Zerknęłam na zegarek we wnętrzu auta i jęknęłam cicho. Tak samo nie zmieniało się, że za dwadzieścia minut miałam lekcje, a przy korkach w Los Angeles, to dotrę najszybciej za czterdzieści. Piach w oczy, cóż za nowość.

   Kenji posłusznie zapiął pasy, po czym ruszyliśmy. Słońce waliło po ślepiach, żeby przypadkiem jazda nie była za miła. Wyciągnęłam okulary przeciwsłoneczne ze schowka, kiedy stanęliśmy w korku.

– Jesteś ogólnie pewny, że chcesz zostać sam? Los Angeles jest chujowe dla przyjezdnych. Nie łaź poza centrum, bo ostatnio gangi znów zaczęły dawać o sobie znać. A i pilnuj portfela.

– Jess, przypomnę ci, że jestem starszy i zaraz widzę się z Shanem. Zresztą Vestalia też nie jest jakoś wyjątkowo bezpieczna.

   Wydęłam policzki, po czym uniosłam brew. Zawsze czułam się lepiej, wieczorami chodząc po Velarii. W Los Angeles to nocne spacery bez paralizatora odpadały, zwłaszcza będąc samej.

– Serio? Jakoś nie spostrzegłam dużych zagrożeń – Wcisnęłam gaz, kiedy sznur aut zaczął się rozjeżdżać. Pomknęliśmy siatką ulic rozłożoną wśród strzelistych szklanych budynków oświetlonych plamkami słońca.

– Głównie w slumsach był problem, ale często przenosi się na inne części miasta. Czarny handel, porachunki – Wzruszył ramionami, chłonąc oczami miejski krajobraz, zwłaszcza, że Diamond District należało do jednych z bardziej zadbanych dzielnic.

   Zerknęłam na jego odbicie w lusterku, marszcząc brwi. Dobra, fakt faktem Volt pochodził ze slumsów i mówił, że wybuchła tam kiedyś epidemia choroby.

Mroczna strona Vestalii”

   Zacisnęłam mocniej dłoń na kierownicy. Wykazałam się ignorancją. Nawet na początku mojego życia na Vestalii nigdy jakoś nie zagłębiałam się w jej historię czy społeczeństwo. Zaprzątałam sobie głowę Kenjim i Radą, a nie ma co czarować, to jednak wyższe sfery. Tak samo Specta czy Mira. Choć Baron nie należał do bogatej rodziny, a był szczęśliwy…

   Tylko, że Baron nie mógł być dołem lodowej góry. Coś musiało się kryć głębiej. W tych slumsach.

   Ogólnie to ktoś nad nami czuwał, bo byłam tak pochłonięta swoimi przemyśleniami, że prowadziłam niemal machinalnie, jednak na czerwone światło za nic by nie zareagowała. Akurat oderwałam się, gdy czarne auto śmignęło mi przed maską. Włączyłam kierunkowskaz i grzecznie skręciłam przed jubilera, gdzie chciał wysiąść Kenji.

– Dziękuje – uśmiechnął się. – Swoją drogą robisz coś w weekend?

– Wyjątkowo nie, bo dziewczyny są zajęte. A co? Proponujesz nakarmienie mnie?

– Może – Rozłożył ręce. –  Chcieliśmy zrobić małe spotkanie. Będzie też Reinare. I przy okazji poznasz też Shane.

– Poświęcę naukę i wpadnę. Na którą?

– Napiszę ci jeszcze. Jeszcze nie wiem, gdzie będziemy siedzieli.

– Okej. Miłej zabawy!

   Pożegnaliśmy się i odjechałam z piskiem opon, patrząc we bocznym lusterku, jak sylwetka Kenjiego rozpływa się w tłumie ludzi. Potem niechętnie spojrzałam na zegarek. Dwie minuty do dzwonka. Heh, jak cudownie. Docisnęłam gazu. Oby pan Ramon znów miał problemy z automatem do kawy.

 

****

 

    Akane zaczęła pojmować, jak musiał się czuć Herakles podczas swojej walki z harpiami. Od powrotu ze spotkania z Gravem wyczuwała zaciekawiony wzrok rodzicielki, które ani trochę nie zszedł z intensywności, kiedy skwitowała ich relację jako „kumple”. To samo tyczyło się dziewczyn, ale im można by było to dźwigiem wbijać, a i tak wiedziałby swoje. Westchnęła, zamykając z lekkim trzaskiem szafkę. Akurat zaraz miała literaturę, gdzie siedziała z najbardziej wygłodniałą harpią – Jess. Ta to nie odpuści, póki nie wydrze z niej każdego szczegółu. Choć jeśli zamienią się miejscami, to będzie mogła ją wypchnąć przez okno. Powie że to przypadek, bo w końcu sprzątaczki tak mocno pastują podłogi, że to się wręcz się prosi o jakiś wypadek.

   Nagle czyjaś ręka objęła ją za szyję. Zapach męskich perfum wdarł się jej do nozdrzy.

– Jak podłym trzeba być, żeby nam nie powiedzieć o swoich randkach? – spytał z sztucznym wyrzutem wesoły głos.

   Wypuściła z wolna powietrze, przymykając oczy. Pomyliła się. Istniał ktoś gorszy od Jess. A dokładniej to dwa ktosie.

– Skąd to wiecie, rudzielce? – spytała, odwracając się.

   Dean i Drake wyszczerzyli się w idealnych złośliwych uśmiechach. Stali obaj w jasnych koszulach i garniturowych spodniach ze świeżo umytymi sterczącymi włosami. Dla niektórych mogli wyglądać na modeli, lecz Aki przywodzili na myśl szakali. I to takich najgorszego sortu.

– Mamy swoich informatorów – Dean puścił jej oczko. – Zresztą poszłaś w dość popularne miejsce.

– A ten chłopak to chyba nietutejszy, co? – Drake przechylił głowę, po czym potarł podbródek. – Mam wrażenie, że go gdzieś już widzieliśmy, bracie.

   Dean spojrzał na niego i sam przybrał zadumany wyraz twarzy. Akane chciała wykorzystać to do ewakuacji, lecz po obrocie stanęła oko w oko z Shieną, której triumf wręcz lśnił w szkłach okularów.

– Nie myśl, że uciekniesz, Aki – powiedziała słodkim głosem. – Wiadomości możesz ignorować, ale nie popuszczę, póki nie poznam szczegółów spotkanie z Gusem.

– AAAA! GUS! – bliźniaki wydarły się chórem, ściągając na nich uwagę połowy holu – Ten z Vestalii!

– Ho siostro, międzyplanetarnie! – Dean poklepał ją po ramieniu z uznaniem.

– Zaraz ci ją odgryzę – warknęła ostrzegawczo.

– Ktoś się wstydzi – Drake lekko zniżył głos, patrząc na brata i Shienę.

– Co się dzieje? – Znikąd koło nich znalazła się Stella. Normalnie Akane ucieszyłaby się na jej widok, ale teraz widziała jedynie kolejną osobę, która zaraz zmieni się w hienę.

   Stado harpii. Coś tragicznego. A jeszcze zaraz doleci Jess. Japonka przetarła twarz. Jak ona ma tu wytrzymać siedem godzin? Może skok na główkę z dachu to jednak jakieś rozwiązanie?

– Masz chłopaka?! – zapiszczała Stella, aż robiąc mały podskok z ekscytacji. Białe kolczyki zadźwięczały.

   Tutaj nerwy dziewczyny ostatecznie się poddały, natomiast chęć mordu wypełniła żyły. W takiej sytuacji mogła zrobić tylko jedno, a mianowicie rzucić się głową w tłum i niczym wściekły byk torować sobie ścieżkę do klasy. Większość osób sama jej schodziła z drogi, bowiem temperament Akane był rozpoznawalny na skalę całego Los Angeles. Dotarła do klasy i widok ich pustej ławki nieco złagodził ziejącą żądzę. Przynajmniej do chwili, aż jakiś blondas – przeklęty kolor jak nic – próbował zająć jej krzesło. Na to weszła mocnym krokiem do środka, lecąc w kierunku ławki. Nawet się nie odezwała, lecz jej dziki wzrok musiał mówić wszystko, bo chłopak prysnął stamtąd w sekundę.

   Z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło, aż jego nogo zapiszczały o posadzkę. Zegar nad tablicą pokazywał minutę do lekcji. Po chwili wskazówka się przesunęła. Korytarz wypełnił przenikliwy dźwięk dzwonka.

– Nie myśl, że się wywiniesz, Aki, kochanie! – zawołał Dean, kiedy reszta weszła do klasy.

– Czym zasłużyłam na taki los? – jęknęła cierpiętniczo. – To już Herkules miał lepiej. Mógł chociaż zabić harpie!

   Spojrzeli na nią zaskoczeni, lecz nie skomentowali w żaden sposób tego dziwnego doboru słów. Jedynie uśmiechnęli się jak rasowe hieny i zajęli swoje miejsca. O ironio, zarówno bliźniacy jak Stella z Haru siedzieli po jakiejś jej stronie. Była więc osaczona.

   Mimo to lekcja minęła dość spokojnie. Jess wpadła do środka na równi z nauczycielem i pewnie zaczęłaby swoje przesłuchanie, lecz nauczyciel postanowił przeprowadzić debatę, więc nie miała okazji. Akane pocieszyła się wolnością jednak przez krótki czas, bo ledwo rozbrzmiał dzwonek, Jessie zdrajczyni cholerna, złapała ją za ramię i niemal siła wywlekła na korytarz. Jej rzeczy zabrała Shiena. Została sprowadzona pod parapet i otoczona szczelnym kółkiem. Dla upewnienia się, że nie spróbuje fantastycznego skoku na główkę Shiena złapała ją za przegub.

– Na waszym miejscu spałabym z otwartymi oczami – zagroziła, piorunując ich wzrokiem. – I pilnowała czy okno jest zamknięte.

– To musiała być mocna randunia, skoro taka miła jesteś – stwierdziła Jessie ze żmijowatym uśmiechem. Akane zapragnęła ją trzepnąć w łeb, ale poprzestała na morderczym spojrzeniu.

– Jesteście bandą hien – Pokręciła głową. – Przecież wam mówiłam, że to nic wielkiego.

– Dlatego zwiewałaś spod szafek? – Drake uniósł brew.

– Bo robicie z tego cyrk i ludzie się gapią – jęknęła. – Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i jesteśmy przyjaciółmi. Zaczynamy z czysta kartką.

– Oho – Jess zamrugała zaskoczona. – To coś nowego

– Oczekiwaliśmy soczystych informacji – przyznał skwaszony Dean.

– Jak zawołam Phoebe, to będziecie mieli soczyste lima, rude cholery – obiecała, na co wydęli wargi.

– Romeo i Julia też chyba zaczynali od zera – wtrąciła niepewnie Stella.

– Oni to dość kiepski przykład – Shiena podrapała się po szyi. – Byli razem ledwo tydzień, przez nich zginęło kilka osób, a na koniec sami umarli.

– Bo mieli łącznie dwa punkty iq. Zresztą czy Julia nie była trzynastolatką, a Romeo przybijał do siedemnastki? – zastanowiła się Jess. – Trochę zawiało pedofilią.

– A mi tu wieje spadkiem pozycji – mruknął Drake, spoglądając na telefon. – Jess czemu jesteś dopiero ósma?

– Słucham?! – Fludim wypadł z kieszeni bluzy dziewczyny i spojrzał na ranking, gdzie jak byk zdjęcie jego wojowniczki było przy numerku osiem. – Jess!!!

– Cicho, marudo, to nie koniec świata.

– Teraz tak mówisz, a zaraz wypadniemy z pierwszej dziesiątki.

   Jessie przewróciła oczami i pochyliła się nad wyświetlaczem, odgarniając włosy.

– Skąd to właściwie masz? Przecież tu nie ma połączenia z siecią Bakuprzestrzenią.

– Ostatnio ktoś stworzył stronkę pełną materiałów z Bakuprzestrzeni – wyjaśnił Dean. – Wrzuca dużo filmików, recenzji bitew i właśnie aktualne rankingi czy najnowsze zapowiedzi bitew.

– Pewnie Dylan – skomentowała Aki. – Koleś się przez nią utrzymuje.

– A raczej buli portfele naiwnych dzieci – skinęła głową Shiena. – Ogólnie mówiąc, to dawno tam nie byłam. Są jakieś ciekawe wydarzenia?

– Zbliża się końcówka Ligi – odparła Jess. – Więc każdy jest skupiony na Wojownikach, sadomaso i Sellon. Po tym będą organizowali nowe wydarzenia czy wyzwania dla zdobywania punktów do kolejnego turnieju.

– Sadomaso? – Bliźniaki i Stella równocześnie unieśli brwi.

– Anubias. Blondyn, nosi obrożę i wkurwia – wyjaśniła krótko Akane i zaplotła ręce pod piersiami. – Pantofel musi być wniebowzięty.

   Jednak Jess zamiast pokiwać głową niech spochmurniała i skrzywiła się.

– Mówiłam wam, że ostatnio zachowywał się, jakby coś ukrywał – westchnęła. – Dalej to robi, choć nieudolnie próbuje maskować.

– Może coś z Drago? – zasugerowała Shiena. – Przechodzi kolejną ewolucję i albo przeszedł i się dostosowuje?

– Chyba już siedemdziesiątą z kolei – wytknęła Aki.

– Drogie panie – Dean uniósł rękę. – Nie chcę przeszkadzać, ale za minutę dzwonek, a niektórzy tu walczą o zdanie szkoły.

   Jessie obdarzyła rudzielca wybitnie nieprzyjaznym spojrzeniem i poprawiła ramiączko plecaka.

– Wyślijcie mi linka do tej strony – poprosiła. – A teraz lecimy, Aki, Haru, sekcja żabki nie zrobi się sama!

 

****

    Po lazurowej powierzchni jeziorka rozchodziły się delikatne fale. Animacje rybek pływały w różnych sekwencjach, by móc cieszyć oko widza i go zbyt szybko nie zanudzić. Drzewa o opadających gałęziach przyjemnie szumiały. Lecz ławki wokół bajorka były opustoszałe, jeśli nie liczyć Dylana. Handlarz rozłożył ramiona na oparciu i odchylił głowę. W jego ciemnych okularach odbijał się fragment czystego nieba, aż zasłoniła go ludzka sylwetka.

– Interes nie idzie?

– Każdy czasami musi odpocząć – odparł handlarz, wyciągając lizaka z ust. Tym razem był cały różowy. – Szukasz czegoś konkretnego?

– Bardziej interesuje mnie usługa.

– Hmm? – uśmiechnął się i poprawił pozycję. – Zamieniam się w słuch.

– Podobno lubisz sprawiać, żeby walki stawały się bardziej ekscytujące.

– Ależ oczywiście! – Dylan rozrzucił ręce. – Taki jest w końcu cel walk, nie? Mają przyciągać uwagę i pobudzać adrenalinę.

– Dlatego mam propozycję. W końcu im ktoś popularniejszy, tym więcej przyciąga widzów. Dlatego…

   Usta Dylana rozciągnęły się w uśmiechu, im dłużej słuchał. Myślał, że jego klientem szybciej zostanie Sellon lub Anubias, jednak tym razem los go zaskoczył. Złote oczy wpatrywały się w niego ze spokojem, kiedy słowa ustały.

– To jak będzie?

– Możesz oczekiwać wyników już za niedługo – odparł i podniósł się. – Tylko oby było to warte moich wysiłków.

   Wtem rozległy się kroki na żwirze, którym wysypana była ścieżka. Dylan zerknął na bok i ujrzał Anubiasa. Ten zatrzymał się, widząc, że handlarz ma już towarzystwo. Na krótką chwilę przez jego twarz przemknęło zawahanie, po czym prychnął i oparł rękę o biodro.

– Długo jeszcze? Mam sprawę do tego knypka.

– Już skończyliśmy – oświadczył Dylan. – Prawda? – spytał, na co otrzymał skinięcie głowy.

   Po chwili został już z graczem Darkusa.

– Co to miało być? Czego chciał? – spytał blondyn, mrużąc oczy.

– A-a-a, nie zdradzam tajemnic klientów – Pomachał lizakiem. – Mogę tylko powiedzieć, że wielu zaczął przeszkadzać obecny system Bakuprzestrzeni.

   Anubias obdarzył go podejrzliwym spojrzeniem i przeczesał włosy dłonią, mrucząc coś o durnych zagadkach. Dylan wyszczerzył zęby, ciągle kątem oka obserwując oddalającą się sylwetkę. W sumie biorąc pod uwagę obecną sytuację, powinien to przewidzieć.

 

****

– Za tak hienowate męczenie mnie powinnaś postawić mi co najmniej kawę i babeczkę! Albo tort! – zawołała Akane, która trzymając mnie za ramię i pchając do wyjścia. Reszta zdołała się wycyganić i uniknęła zawodzenia Japonki.

– Mogę ci kupić nawet cukiernię, ale nie dziś – odparłam.

– Hee? A to czemu? – Uniosła brew. – Chwilowe bankructwo?

– Nie, tylko widzę się ze Spectrą.

– O! – Ucieszyła się. Zdębiałam. Przecież Aki tak na niego nie reagowała, co jest?! – To tym lepiej! On może mi kupić tort. Ostatnio widziałam taki miętowy.

   Dobra, to miało sens. Dalej nawijała o tym torcie, aż nie wyszłyśmy na dziedziniec i nie natknęłyśmy na małe zgromadzenie w pobliżu boiska. Aki od razu zmrużyła oczy i stanęła na palcach, wyszukując przyczyny zbiegowiska.

– To jakiś nowy profesor? – rozległ się szept.

– Nie za młody?

– Ale przystojny jest.

   Już wiedziałam, zanim Akane przestała się wychylać.

– Spectra, nie?

– Maszkaron – potwierdziła. – Przynajmniej bez swoich piór, bo bym go wyśmiała.

   Pomińmy nieistotny szczegół, że i tak bym go wyśmiała. Złapałyśmy się pod ręce i siłowo przedarłyśmy przez grupkę. Keith podniósł na nas oczy znad książki. Od razu zrozumiałam, skąd uznano, że mógłby tu nauczać. Idealnie wyprasowana biała zapinana koszula wpuszczona w ciemne spodnie i długi płaszcz. Brakowało mu tylko okularów i wyglądałby jak wymarzony nauczyciel z pinteresta.

   Głosy z tyłu przypomniały mi, że jednak byliśmy obserwowani. No to mogłam się pożegnać z brakiem przyciągania uwagi. Jutro zostanę zasypana tysiącem pytań.

– A gdzie twoja pelerynka, pierzasty? – rzuciła Aki na przywitanie.

– Jak najdalej od twojego wścibskiego nosa – odparł, racząc ją zimnym wzrokiem i podniósł się. – Dzień dobry, Jessie.

– Dobry, dobry, ale mogłeś poczekać koło bramy.

– Niby czemu? – Schował książkę i poprawił płaszcz.

   Jak umiałam najdyskretniej, pokazałam mu już rozrzedzający się tłum. Szepty nie ustawały. Starożytni dajcie mi jutro siłę, bo to będzie przeprawa niesamowita.

– Przyciągasz uwagę, uwierz mi.

– Niech patrzą – Wzruszył ramionami i zwrócił się do Aki. – Możesz przestać wiercić mi dziurę wzrokiem?

– Szukam portfela. Potrzebują cukru dla odprężenia się.

– Chyba oszalałaś, że wydam na ciebie złamaną monetę – mruknął z niesmakiem. – Poproś Gusa.

   Japonka momentalnie z trybu dokuczania przeszła do irytacji. Błogosławić tego, co zaznaczył, że do szkoły nie można wnosić paralizatora, bo palce jej same drgnęły w kierunku kieszeni.

   Zapobiegając rozlewowi krwi czy siniakom, złapałam Keitha pod ramię, żeby Aki się na niego nie rzuciła. Zresztą nawet by nie zdążyła, bo niczym zbawienie obok pojawiła się Stella.

– Robisz coś, Aki? – spytała, trzepocząc rzęsami.

– Szykuje się do mordu.

– To wspaniale, pomożesz mi przy kostiumie!

   I olewając protesty, złapała moją przyjaciółke w talii i zdecydowanym ruchem zaczęła ją ciągnąc w kierunku auli szkolnej. Keith powiódł za nimi wzrokiem, po czym westchnął z politowaniem.

– Zbyt łatwo ją wybić z równowagi.

– To można wybaczyć, miała ciężką przeprawę z rana – Poklepałam go po dłoni. – To idziemy?

    Tym sposobem odkryłam kilka absolutnie ciekawych rzeczy. Mianowicie Spectra posiadał dodatkowe mieszkanie na drugim końcu Velarii w dzielnicy naukowców. Tak przynajmniej wywnioskowałam na widok specjalistycznych sklepów ze sprzętami oraz rozsianych gdzieniegdzie hal.

   A i nie myślcie sobie, że to mieszkanie to takie tylko do życia, spania i jedzenia. Gdzie tam! Ogromne, piętrowe i miało połączenie z jego prywatną halą. Nawet nie próbowałam się pytać, jakim cudem utrzymywał to wszystko plus auto i druga chałupa. Pozostało pozostać przy naiwnej wierze, że naukowcy na Vestalii byli rozchwytywani przez samych bogaczy.

   Rozejrzałam się po hali, kiedy chłopak zniknął za żelaznymi drzwiami. Była to chyba część testowa, bo na ścianach widniały ślady wgnieceń oraz osmalenia. Czy to było w ogóle bezpieczne? W końcu jak coś pójdzie nie tak, to połowa tego budynku pójdzie jebać. Jednak zaraz przypomniałam sobie, że on odwalał eksperymenty na statku, który poruszał się po przestrzeni kosmicznej.

   Halą lekko zatrzęsło, a metalowa kurtyna oddzielająca mnie od reszty pomieszczenia, zaczęła podjeżdżać do góry. Buchnęło lekko sprężone powietrze, na co zafalowały mi włosy i z cienia wyszedł bakugan. Zbaraniałam doskonale i z niedowierzania przetarłam oczy. Że to był Helios to dało się zauważyć, bo jego urodziwym pysku. Lecz jego ciało pokrywały ciemnofioletowe łuski, nie posiadał skrzydeł, a w ich miejsce miał wstawione jakieś okrągłe cholerstwo, może jakieś działo?

– Skrzydła ci ukradli, jaszczurko? – spytałam, przyglądając mu się.

   Ten prychnął z wyższością.

– Przeszedł ewolucję – wyjaśnił Spectra.

– I dostał w prezencie jakieś działko, co przypomina packę na muchy? – Zaplotłam ręce na piersi, zadzierając podbródek.

– Czasami trzeba pomóc naturze. Jak się czujesz, Helios?

– Ciągle trochę sztywny – mruknął bakugan, rozprostowując z cichym chrzęstem dłoń. Zamachnął ogonem, robiąc mały powiew. – Mechaniczne części ciągle się dopasowują.

– A domenę czemu zmieniłeś? Odgapiasz ode mnie?

– Przejście na wyższy level niekiedy wymaga większych zmian.

– I tak ciągle jestem silniejszy – dorzucił wyzywająco bakugan.

– Nie byłbym taki pewny – odezwał się z urazą Fludim. – Nigdy nie walczyliśmy jeden na jednego.

– Raz walczyliście– zaprotestowałam. – Wtedy… na statku – Wewnętrznie się skręciłam na przypomnienie całego cyrku z Vexosami i zamilkłam.

   Okoliczności tamtego pojedynku były trochę, no bardzo, niemiłe, dlatego poczułam się lekko dziwnie. Maruda też zakręciła się niepewnie. Spectra jednak nie wyglądał na zainteresowanego wyciąganiem brudów przeszłości i jedynie przywołał Heliosa do formy kulistej.

– Zawsze możemy to sprawdzić, kiedy skończę wszystkie testy.

– Ile właściwie nad tym siedziałeś? – Zerknęłam ponad jego ramieniem do mrocznej części hali.

   Jedyne źródło światła dawał jedynie duży plazmowy ekran, na którym wyświetlała się jakby przekrój tunelu międzyplanetarnego. Słabe biały blask padał też na kawałek jakiegoś ubrania, lecz nawet nie dane mi było się przyjrzeć, jak Spectra zaczął mnie wyprowadzać na hol.

– Cztery miesiące. Zmiana kodu domeny w genie wymaga dużej precyzji.

– Dan by się wkurwił, że dalej się bawisz w eksperymenty na bakuganach.

- Sam tego chciałem – wychrypiał Helios. – Moje dawno ciało osiągnęło już swoje limity w sile.

   Ugryzłam się w język z wytknięciem, że może napchanie tyle metalu w skórę do tego doprowadziło. Kulkowy czy nie jaszczur z radością odgryzłby mi łeb. Wróciliśmy do mieszkania. Przystanęłam w progu, patrząc na nowe meble, po których właściwie nie było widać śladu używania. W powietrzu ciągle dało się wyczuć nikły zapach drewna. Trochę przypominało to pokazowe pokoje w Ikei. Niby ładne, ale pozbawione duszy.

– Dziwnie tak – stwierdziłam, opierając czoło o framugę. – Pusto.

   Blondyn zerknął na mnie przez ramię, szukając czegoś w szufladzie.

– W sensie to mieszkanie jest w idealnym stanie – Postukałam stojącą obok szafkę. – No jeśli ominiemy kurz – dodałam, patrząc na knykcie. – Jak z katalogu. Puste. Nie ma Miry, nic nie pachnie, brakuje śladów, że tu jakaś ludzka istota – Wzdrygnęłam się. – Nieprzyjemnie tu tak przebywać.

– Dopiero zacznę – westchnął. – Nie miałem czasu bawić się w przeprowadzki.

– Gusa poproś, pewnie się zgodzi latać z pudłami – mruknęłam pod nosem, za co mnie zgromił wzrokiem.

– Czy ty w takim razie zostawiasz samą Mirę? – zdziwił się niebotycznie Fludim, podlatując do blondyna.

– Jest dorosła, poradzi sobie.

   Aż sobie usiadłam z szoku, bo to był jakiś przełom w sprawie. Choć prawda wiecznie nad jej głową wisieć nie mógł (choć to Phantom…), bo by go w końcu zamordowała. Tylko, że tutaj jeszcze istniał Ace. Chyba nie…

–O Starożytni! Wykastrowałeś Grita?! – Przerzucilam się przez oparcie kanapy i wytrzeszczyłam oczy. I proszę się nie śmiać, Spectra nie raz nie dwa sięgał po ekstremalne środki.

   Fludim zbaraniał, Helios wydał bliżej nieokreślony dźwięk, natomiast Keith przez moment wyglądał, jakby zduszał śmiech. Zaraz się opanował i jedynie uniósł kącik ust, rozkładając ręce.

– On wie, że ma się pilnować.

   Już mi się przed oczy wdzierały obrazy Ace’a przypiętego do metalowego stołu i Spectry z sadystycznym uśmieszkiem, gdy usłyszałam dźwięk powiadomienia ze strony bakuprzestrzeni. Zerknęłam na wyświetlacz i znów zostałam zaskoczona. Walka Bena z Danem jakoś mnie nie zaskoczyła, natomiast imię i nazwisko Jane przy jakiejś lasce już tak. Wilson była zawalona nauką i pracą, jakim niby cudem miała czas się zapisać na walkę? I jeszcze nam by nie powiedziała.

   Czat grupowy od razu ożył, przez Haru, która wysłała screena ogłoszenia pojedynku. Jane nie zdążyła odpisać, kiedy doszło kolejne. Tym razem z moją zacną twarzą oraz Selllon jako atrakcja wieczoru. No chyba ktoś sobie ze mnie kpił.

   Mogłam sobie niby tam uczestniczyć w tym turnieju, ale co dwa dni walka? Halo, admin? Zasady nakazywały odpoczynek przez co najmniej trzy, by nie przemęczyć bakuganów, więc co tu się odpierdala. Zaraz, to Dan też nie powinien mieć żadnego pojedynku!

– Ktoś ingeruje w administrację Bakuprzestrzeni – poinformowałam Keitha. – Znów walczę. Dan też.

   Spojrzał na wyświetlacz.

– Nie podoba mi się to – zawyrokował. – Jeszcze mówiłaś, że czułaś coś dziwnego w czasie ostatniej walki. Nie mam czasu ani ochoty na żadne kolejne wojny.

– Weź nie kracz – obruszyłam się. – Lepiej użyj swoich informatycznych zdolności i sprawdź, co tam się odwala.

– To raczej będzie trudne. Jutro wyjeżdżam z Gusem do klienta.

   Ahh, powinnam była to przewidzieć.

– Czyli zostawiasz mnie samą jutro z tym całym cyrkiem na głowie?

– Przeżyłaś Hydrona, biegałaś sobie po neathiańskim lesie, masz moc, czy ty naprawdę masz się jeszcze czego bać? – Posłał mi znaczące spojrzenie, zanim zniknął za drzwiami łazienki.

– Mamy przejebane – Fludim już takim optymistą nie był.

   Stary, dobry instynkt mu przytaknął. Cokolwiek się działo, nie miało prawa się dobrze skończyć.

 

 


 No to krótko, pisany był po trochu przez weekendy, jak miałam dośc nauki, dlatego taki długi. Do czerwca bym się nie spodziewała tutaj niczego, bo za 2 tygodnia matura, a ostatnią mam 17 maja (historię, hehe), a potem to trzeba opić ten cały cyrk

Błędy może kiedys poprawię, bayo!

 

niedziela, 21 marca 2021

S3 Rozdział 3: Niepokojące sygnały

 

   W Bakuprzestrzeni mogło nie być prawdziwego słońca, co jednak nie zmieniło faktu, że zmarszczyłam brwi na sam jego widok. W Los Angeles lało jak z cebra, co mi niezwykle pasowało, bo jakąś godzinę po pobudce znów poczułam senność, a cóż jest lepszego od drzemania przy dźwięku deszczu? Ale nieee, trzeba się było ubierać i lecieć

- Postaraj się nie zemdleć na arenie – Spectra podparł mnie, kiedy lekko się zachwiałam.

– I nawet nie próbuj się rozpraszać – wtrącił Fludim. – Nie zamierzam się wiecznie kisić na tym 7 miejscu.

   Wywróciłam oczami, ziewając. Było tuż po trzynastej i wokół kręciło się już sporo graczy. Bitwy na wszystkich arenach szły równo, a nazwiska śmigały po tabeli wyników. Jednak trudno było nie dostrzec jak zgęstniała atmosfera w chwili wejścia Keitha. Nawet ubrany w czarne spodnie i białą koszulę bez tej kretyńskiej maski przyciągał uwagę. Ludzie oglądali się przez ramiona lub zaczęli szeptać. Niektórzy nawet wbili wzrok w listy pojedynków, jakby oczekiwali magicznego pojawienia się nazwiska Spectry.

– Cóż za sława – uznałam. – Nie dane ci będzie odpocząć od fanów nawet tutaj. Na trybunach wszystkie oczy na ciebie.

   Westchnął, krzyżując ramiona  .Uśmiechnęłam się, ale zaraz przestałam, gdy uniósł brew.

– Kto powiedział, że idę na trybuny.

– Te, miałeś oglądać bitwę, nie wykręcaj się.

– Byłaś aż tak pijana zeszłej nocy, że coś ci się przesłyszało, Jessie?

– Hooo – Strzyknęłam kośćmi nadgarstków. – Nie prowokowałabym osoby z mocą.

   Do rękoczynów i fantastycznej rozrywki dla graczy jednak nie doszło. Bowiem spod ziemi wyrósł lokalny dealer bakuganów czyli Dylan. W oczojebnej żółtej marynarce, ciamkający lizaka i poprawiający ciemne okularki. Ogólnie był jak komar, który nieważne ile razy pierdolniesz, to i tak wróci, by dalej niszczyć nerwy.

– Najgorętsza parka Bakuprzestrzeni wreszcie przybyła! – zawył, składając pokraczny ukłon. – Witajcie w naszych skromnych progach!

    Strzyknęłam pięścią jeszcze raz. Keith doszedł chyba do podobnych co ja wniosków, gdy nagle Dylan wycelował w nas fioletowym lizakiem. Ślina prysnęła w bok. Obrzydlistwo.

– W ramach fantastycznej oferty – uśmiechnął się przebiegle, a okularki błysnęły – z wielką przyjemnością sprzedam wam najnowsze pojazdy bojowe o czterdzieści procent taniej. Są to świeżutkie bułeczki, więc Jess bez trudu rozgromi Sellon i Anubiasa.

– Na cholerę nam twoje bezużyteczne kawałki plastiku? – westchnął Keith.

– Poradzę sobie bez, dzięki wielkie – mruknęłam.

– Heee? – Dylan oparł ręce na biodra. – Pan naukowiec nie ufa innym wytworom?

   Spectra w zamian obdarzył go lodowatym spojrzeniem. Coraz więcej gapiów zaczęło się zatrzymywać, czekając na rozwój sytuacji. Pajac też to wyczuł, gdyż roześmiał się i odchylił, po czym zrobił gwałtowny obrót. Marynarka zafurkotała. Zerknął na nas, unosząc lizak.

– Jednak pamiętajcie, że dla was zawsze znajdę zniżkę.

   I odszedł, ginąc w tłumie w przeciągu zaledwie kilku sekund.

– Marucho powinien go wyjebać.

– Tak, ale co do twojego przyjścia…

– Oh – przerwał mi, zerkając na wielki elektroniczny zegar. – Za dziesięć minut walczysz. Lepiej biegnij do szatni – Złapał mnie za ramię i obrócił w kierunku areny A.

– Spróbujesz coś chcieć – syknęłam i z truchcikiem pobiegłam do szatni.

   Pewnie się ze mną droczył. Znaczy oby, bo inaczej patelnia wraca do gry i niech mu ziemia lekką będzie.

   Przeszłam długi korytarz, mijając wychodzących zawodników. Zatrzymałam się na moment przy automacie z piciem i szybko zgarnęłam sok pomarańczowy, wrzuciłam do kieszeni bluzy i szybkim krokiem podeszłam do głównej szatni.

   Otworzyłam drzwi. Jak na komendę wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Prawą ławkę zajmował rozłożony po królewsku Anubias otoczony przez swoich sługusów, a po lewej siedział Sellon wraz z Soon i Chris. Dan jak to biedne dziecko siedział sam na środku. Na me pojawienie ucieszył się, jakby ktoś kupił mu kebaba.

– Jess!

– Danny!

   Przytuliliśmy się, ale oczywiście miły moment zepsuł sadomaso.

– Myślałem, że już stchórzyłaś – uśmiechnął się leniwie, pokazując kieł.

– Mam trochę więcej spraw w swoim życiu niż tylko bitwy, ale radośnie spiorę ci dupę – uśmiechnęłam się, puszczając oczko. – Nic się nie bój.

– Za marzenia nie ma co karać.

– Witaj, Jessie

   Głos Sellon zawsze był gładki i melodyjny. Kobieta posłała mi łagodny uśmiech, kiedy skinęłam jej głową. Jej dwie koleżanki z drużyny już nie były tak przyjaźnie nastawione. Choć szczerze to nikt tak naprawdę nie wiedział, co chodziło Sellon po głowie. Walczyła inteligentnie i z gracją, a poza spokojem to chyba nie widziałam u niej innej emocji.

   Ale ciągle tysiąckroć lepsze było jej towarzystwo niż Anubiasa, bo on to drugi komar. Mogliby się zbratać z Dylanem i razem gdzieś odlecieć.

– Spectry nie ma? – szepnął Dan.

– Przyjdzie – odparłam. – A jak nie to dostanie lepę.

– Chciałbym to zobaczyć – wymamrotał Fludim z nutką złośliwości.

   A to Brutus mały! Pacnęłam go w głowę, kiedy rozległ się lekko skrzeczący głos sędzi i komentatora w jednym.

– Zawodnicy są proszeni na arenę. Zaraz zaczynamy pojedynek.

   Nabrałam powietrza. Dreszczyk emocji i adrenalina zaczęły rozchodzić się po moim ciele. Wymieniliśmy spojrzenia z Danem i ruszyliśmy do kolejnych rozsuwanych drzwi, za którymi już wrzał tłum.

 

****

   Piasek. Czy istnieje coś bardziej przeklętego niż to małe gówno? Tak. Piasek unoszony przez wiatr. Wtedy masz go wszędzie. We włosach. Pod spódnicą. W brwiach. Paznokciach. Ogólnie jest przeuroczo.

   Ale powinnam przewidzieć, że życie przecież sprzedało mi za mało wpierdol. Akurat gdy byłam cała na czarno, to czym stała się arena? Pustynią, jebaną pustynią! A kto obrał sobie mnie za cel? Gość z bakuganem Ventusa. Wszak kto nie chciałby stać tuż obok burzy piaskowej? A! Jeszcze ubrałam buty na platformach, by przypadkiem ucieczka nie była za łatwa.

   Geniusz, doprawdy. Że mnie jeszcze do NASA nie przyjęli to szok kompletny.

– Fludim, Protekcja Chłodu! – zawołałam, ledwo coś widząc na oczy.

   Fludim: 1300G

Bakugan Robina: 700g

   Zasmarkany wiatr ustał, a mnie otoczył ukochany cień. Brunet obnażył zęby i poderwał dłoń, by użyć kolejnej supermocy. Rozejrzałam się. Teoretycznie kilka metrów dalej stała jakaś oaza, ale szybciej to się utopię w tej piaskownicy niż tam dotrę. Chyba że…

– Oszustwo Cienia.

   Podczas kiedy Ziperator wpadł na cień Fludima, to maruda wzięła mnie na ramię i zaczęliśmy radośnie spierdalać. Tylko po to by minutę później zetrzeć się z Sellon. Ehh, czy ona nie powinna skupić się na Danie? Jeszcze Spyron wydawał tak ostre okrzyki, że głowa bolała z automatu.

   Fludim odrzucił pazury bakugana i zaczął obracać włócznią.

– Dawno nie miałyśmy okazji walczyć – stwierdziła Sellon. – Wielka szkoda.

   Zerknęłam przez jej ramię. Drago naprzemiennie bił się z bakuganami Anubiasa i Chris. Zmarszczyłam brwi.

– Zawsze wydawało mi się, że chcesz dorwać Dana.

– Interesują mnie silni przeciwnicy – Przejechała zgrabnie ręką po włosach i odrzuciła je. – Ich pozycje nie mają dla mnie znaczenia – Powoli obróciła dłoń. Karta wystrzeliła przed jej nadgarstek. – Kluczowy Ruch.

Spyron: 1700

Fludim: 800

– Upadek światła.

   Spyron: 1300

  Fludim: 1400

  Wykorzystując pojawienie się gęstej czarnej mgły, użyłam następnej karty. Z włóczni Fludima wytrysnęły dwie strugi lasera. Jeden musnął skrzydło Spyrona, sprawiając, że stracił on równowagę, a drugi ugodził w bakugana Chris. Drago poszedł za ciosem, sprawiając, że pozbyliśmy się jednego przeciwnika. Lecz to by było na tyle.

   Nagle coś wypełniło przestrzeń, aż zadudniło mi w uszach. Powietrze stało się jakby cięższe, a atmosfera przyduszająca. Choć teoretycznie nic się nie zmieniło, by dostrzec to gołym okiem. Piasek oraz wiwaty zdawały się znajdować w oddzielnym choć widzialnym wymiarze. Moc zawrzała ostrzegawczo w żyłach, kiedy wszystko wyleciało jakby odcięte nożem.

   Bat wiatru smagnął mnie po twarzy, a powietrze rozdarł okrzyk.

– Daniel!

   Momentalnie wszystko ustało. Obróciłam głowę. Przed oczami mignął mi obraz, jak Dan osuwa się na ziemię. Cichy odgłos uderzania ciała o podłoże poniósł się jak strzał. Zapanowała pełna drgającego napięcia cisza, która po chwili się rozdarła.

– Nieprzytomny zawodnik! Wezwać pielęgniarza! – darł się komentator.

    Ludzie na trybunach też coś wykrzykiwali. Podbiegłam bliżej i pochyliłam się nad nieprzytomnym chłopakiem. Był pobladły. Zmarszczyłam brwi, zauważając świeże zadrapanie na policzku. To od bitwy czy coś sobie zrobił?

   Po chwili odsunął mnie pielęgniarz. Podniosłam się i obserwowałam, jak mierzą mu ciśnienie, po czym przenoszą na nosze.

   To było dziwne. Kompletnie niepodobne do Dana. W szatni wyglądał całkowicie zdrowo.

– Od razu mówię, że nie przyjmuję tego jako zwycięstwo – huknął mi do ucha Anubias.

   Spojrzałam na niego spode łba, na co wykrzywił się w zwyczajowym grymasie. Robin już stał za nim, mordując mnie z lekka spojrzeniem.

– Przekaż mu to – Wycelował palcem na odchodzących ratowników. – Tak łatwo mi się nie wywiniecie.

   Podejrzewanie sadomaso o uszkodzenia Dana było bezcelowe. Koleś miał obsesję na punkcie wygrania z nim w równym pojedynku. I ta nagła zmiana atmosfera. Postukałam się paznokciem o podbródek. Co tu się dzieje?

 

****

– Więc – Dźwięk stuknięcie o szkło kieliszka posłał dreszcze po plecach Aki. – Chciałaś się spotkać w jakimś konkretnym celu?

   To było to. Westchnęła, prostując się. Wcześniej jak się zobaczyli, to mogła szybko pozbyć się sztywnej atmosfery żartami czy zwykłą rozmową. Przez chwilę nawet poczuła, jak jej mięśnie się rozluźniają. Jednak to pytanie przywróciło całe napięcie oraz ucisk w dole żołądka.

– Nie można się po prostu spotkać? – mruknęła, łapiąc szklankę z wodą.

   Niespodziewanie jej gardło stało się suche jak cholera.

– Można – zgodził się Gus i lekko wysunął podbródek. – Jednak to było niespodziewane i dodatkowo po wielu zignorowanych telefonach.

– A ty czemu tyle dzwoniłeś? – odparowała, w duchu dziękując, że jeszcze miała jakiś refleks.

  Tyle że Grav nie dał się zbić. Miły uśmiech zniknął z jego twarzy zastąpiony przez zmarszczone brwi.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, Akane.

– Teoretycznie telefony były pierwsze.

– Ale pytanie o nie już nie.

   Stuknęła w kolczyk i pociągnęła go. Sytuacja coraz bardziej na nią napierała i brakowało sekund, aż wszystko pęknie i polecą słowa. Tylko teraz od niej zależało czy palnie jakąś głupotę i bardziej skomplikuje sprawy czy może postara się coś wyjaśnić z własnego chaosu, który miała w głowie.

– No bo…ogólnie – zacięła się. Talentu do przemów stanowczo jej brakowało. – nasza znajomość dziwnie się zaczęła?

   Leaus by pewnie wspomniał, że Spectra i Jess zaczęli gorzej niż wpadnięcie na siebie w lochu, ale to nie był teraz najważniejszy punkt.

– W sensie – Przejechała językiem po zębach. – Ty od maszkarona, żeby go szlag, ja od Jess...no i wiesz potem też trochę dużo ci powiedziałam, hehe – Ręka jej drgała, by podrapać się po głowie, ale byli w restauracji. – Więc jak się to wszystko skończyło, to jakoś czułam się dziwnie w twoim towarzystwie. Nie że coś zrobiłeś, ale jakoś tak…no – skończyła koślawo.

   Dobra, to chyba były najgorsze wyjaśnienia w jej karierze. Pełne dziur i skrótów myślowych, ale co innego mogła powiedzieć, żeby nie pokazać za dużo? Nie chciała tylko by Gus się czuł winny. Tyle. Nic więcej.

   Gus przestał się marszczyć i przez chwilę miał nieodgadniony wyraz twarzy, po czym westchnął i znów się lekko uśmiechnął. Do oczów wlało się zwyczajowe ciepło.

– To o to chodziło? – Pokręcił głową, opierając policzek o zwiniętą pięść. – Zawsze możemy zacząć na nowo jako znajomi.

   Zamrugała, unosząc wysoko brwi. Tego się nie spodziewała.

– Kompletna czysta kartka?

   Spojrzał na nią z nutka złośliwości.

– Chcesz, bym zaczął od „Cześć, jeste…

– O nie – Potrząsnęła głową. – Bo już mnie skręciło – Machnęła ręką. – Tylko nie wspominajmy o wiesz czym.

– Skoro tak chcesz , to proszę bardzo.

  Opadła na krzesło, a napięcie uleciało z niej niczym z przekłutego baloniku. Poczuła lekkość i nawet, kiedy lekko ukuło ją w środku, to to zignorowała.

– W takim razie muszę spytać mojego nowego przyjaciela – Podniosła kieliszek i wzrokiem omiotła miłą orientalną knajpkę, gdzie siedzieli. – Skoro nie jesteś z Ziemi i wiedziałeś gdzie to jest i co zamówić, to znaczy że byłeś tu z maszkaronem na randuni?

   Na odgłos zakrztuszenia się makaronem, uśmiech sam jej wpłynął na usta. Tak powinno być.

    Leaus jakby słysząc jej myśli, parsknął. Pstryknęła go palcem, nie odrywając oczu od Gusa, który desperacko próbował przestać kaszleć.

 

****

– Nie podoba mi się to – zawyrokował Shun.

    Całą czwórką siedzieliśmy w niewielkiej salce. Dan ciągle leżał zemdlony na łóżku pokrytym błękitnym prześcieradłem. Spectra znalazł się wśród tłumu widzów i razem poszliśmy ogarnąć co z Kuso. Jako że ciągle był poza naszym światem to opowiedziałam im o wyczuciu dziwnej energii, lecz nie mieliśmy pojęcia, skąd mogła się wytrzasnąć. Nie była tak mroczna jak Tytana lecz wyjątkowo nieprzyjemna. Jeszcze wyszło, że jedynie ja coś poczułam, więc musiało mieć to związek z bakuganem, choć tam nikogo nie było w teorii.

   Marucho spojrzał na Drago, który siedział tuż koło ucha swojego partnera. Bakugan przez dłuższą część naszej rozmowy milczał.

– Drago, a ty nic nie zauważyłeś?

– Niestety nie – odparł smok. – Daniel dobrze się czuł przed bitwą i nagle zasłabł. Sekundę wcześniej jeszcze wykłócał się z Anubiasem.

– A wcześniej? – odezwał się niespodziewanie Keith. – Nic się nie działo?

– Nie.

– A to zadrapanie – nie ustępował. – Skąd się wzięło?

    Drago od odpowiedzi uratowało gwałtownie zerwanie się Dana. Potoczył po nas oszołomionym spojrzeniem, nabierając głęboko powietrza. Zmarszczył nos, ogarniając oczami szczegóły pomieszczenia.

– Co się stało? – spytał ogłupiały.

– Zemdlałeś – odparł krótko Shun. – W czasie bitwy.

   Dan otworzył usta i zaraz je zamknął. Chyba dostrzegł, że każdy wpatruje się w niego uważnie, niemo żądając odpowiedzi. Oczy uciekły mu na bok, kiedy zgarnął bakugana na rękę. Wyszczerzył zęby, lecz było w tym coś nieszczerego.

– Poczułem, że mi się tak mega gorąco zrobiło i obraz rozmył mi się przed oczami – powiedział.

– Dziwne – mruknęłam. – A też poczułeś, jakby takie zgęstnienie atmosfery?

   Gwałtownie drgnęła mu ręka, ale ukrył to, mrugając niewinnie. Czyli coś było na rzeczy.

– Nie – Przechylił głowę. – Twoja moc może coś wyczuła?

– Nie mam pojęcia – westchnęłam. – Jednak chwilę zanim odleciałeś, coś się zmieniło na arenie – zawiesiłam oczekująco głos.

   Jednak szatyn nic nie powiedział. Poderwał się z łóżka, prostując, aż mu kości strzyknęły.

– Zgłodniałem – uznał i poklepał się po brzuchu. – A właśnie co z walką, Jess?

– Tradycyjnie Anubias nie akceptuje zwycięstwa, chce powtórki. A co do tego – Pociągnęłam go za ucho, ściskając lekko. – Jeszcze raz mnie wjebiesz w walki, to Anubias nie będzie miał z kim walczyć, dotarło?

– O-oczywiście! – zasalutował.

   Puściłam go, na co się okręcił wokół własnej osi i wyszczerzył do Spectry. Widać było po nim pewne wymuszenie. Próbował grać, że nic się nie stało, byśmy puścili to w niepamięć.

– Trochę wstyd, że to oglądałeś, Keith – przyznał, sunąc ręką po karku. – W ogóle zamierzasz wrócić do walk?

– Póki co jestem zbyt zajęty – przyznał blondyn, podnosząc się. – Przy okazji zraniłeś się – Postukał się w policzek.

   Dan znów się spłoszył, lecz uśmiech mu nie zszedł z twarzy.

– To szkoda, liczyłem na naszą walkę.

   Spectra przewrócił oczami, łapiąc mnie pod rękę. Kuso w sekundę podchwycił temat i złapał Shuna oraz Marucho za ramiona.

– Zupełnie zapomniałem, że pewnie chcecie mieć trochę spokoju – zaczął wypychać przyjaciół do drzwi. – My lecimy na jedzenie także się nie przejmujcie!

– Ale Dan… - zaczął Shun, łapiąc dłonią framugę.

– Już, już, pewnie też jesteś głodny! – uciszył go brunet. – Julie się ucieszy na nasz widok!

   Po kilku minutach przepychanki udało mu się wywalić kolegów na korytarz. Puścił mi perskie oczko i wyszedł, zatrzaskując drzwi. Keith zerknął na mnie z uniesionej brwi.

– Naprawdę z nim przegrałem?

   Pacnęłam go w ramię.

– Nie bądź wredny, coś tu nie gra.

– Nie dało się zauważyć, fantastyczny z niego aktor.

– Który wgniótł cię kilka razy w ziemię – ucięłam. – Lepiej użyj głowy, czemu tak bardzo zachowuje się nie po swojemu.

– To znaczy?

– To przecież Dan! – Wyrzuciłam ręce przed siebie. – Jeśli by coś się stało, to normalnie zaraz bym wiedziała. A jak nie ja to Shun albo Marucho. Tymczasem on się z czymś ukrywa…

– Niezwykle umiejętnie.

–… i wygląda, że się tego obawia, ale nic nie chce powiedzieć – dokończyłam.

– Pytasz złą osobę – westchnął. – Też mi się to nie podoba, ale nie mam pojęcia, co mogło się stać. Będziesz częściej w Bakuprzestrzeni, to możesz mu się przyjrzeć.

   Pokiwałam głową. Jakiś plan to był. Zawsze mogłam też poprosić bliźniaki albo Stellę by też mieli oko na Dana. Oni nie byli tak w piździe z materiałem szkolnym jak ja.

– Masz czas jutro po szkole?

– Z godzinkę.

– Raczej starczy – Spojrzał na zegarek, kliknął kilka razy i potarmosił mnie po włosach. – Będę się zbierał.

   Nawet mi to nie przeszkadzało, bo kilka sekund później dostałam telefon od Kenjiego z pytaniem, czy mogę do nich wpaść. Dlatego razem skierowaliśmy kroki do teleportów. Przez wypadek Dana przyciągaliśmy jeszcze większa uwagę, choć i tak największy tłum dostrzegałam koło kawiarenki. Jedynie szatyn byłby na tyle głupi, by po wzbudzeniu sensacji iść gdzieś w Bakuprzestrzeni na jedzenie.

– Jak tak pomyślę – odezwał się Spectra, wstukując współrzędne. – To za długo było spokojnie.

   I z tymi słowami mnie zostawił.

 

 

****

 

   Reinare od zawsze szczyciła się swoją wyczuloną intuicją. Jeśli na kogoś widok zaczęła słyszeć ostrzegawcze dzwonienie, wiedziała, że lepiej się wystrzegać tej osoby. Jednak teraz miała problem z ustaleniem, o kogo dokładnie chodziło.

   Siedziała wysoko na trybunach areny, więc miała problem z dokładnym przyjrzeniem się trójce osób stojących właśnie na półce skalnej. Dwóch chłopaków w ciemnych bluzach i jedna dziewczyna. Dzwonienie nie ustawało. Zmrużyła powieki, lecz dalej nie widziała wyraźnie rys.

  Dopiero kiedy na ich twarze skierowała się kamera, to aż podskoczyła na siedzeniu. Jedna twarz była jej aż za dobrze znana.

– Gawain? – szepnęła.

   Vestalianin skierował wzrok prosto na obiektyw, przez co ogarnęło ją uczucie, jakby złote tęczówki były wycelowane prosto na nią. Następnie pokazali się jego koledzy z drużyny. Chłopak o długich fioletowych włosach spiętych w kucyk i dziewczyna o znudzonej twarzy. Bez wątpienia Ziemianie.

   Odszukała tablicę wyników. Gawain zajmował obecnie 9 miejsce. Tamta dwójka nie znajdowała się w pierwszej piętnastce. Reinare poprawiła się na krzesełku, czekając na rozwój bitwy, choć jej myśli były od tego dalekie.

   Co tu u diabła robił ten chłopak?