niedziela, 23 grudnia 2018

Świąteczna gorączka


Zielsko zwane jemiołą”

    Śnieg prószył za oknem, białe zaspy błyszczały w promieniach zachodzącego słońca, a ogień przyjemnie trzaskał w kominku koło choinki ustrojonej w czerwono – złote bombki, łańcuchy oraz sople. Powietrze wypełnione było zapachem pierników oraz barszczu. Piosenki świąteczne pokroju „Last Christmas” leciały z głośników ustawionych na komodzie. Doskonała świąteczna atmosfera, która od razu napełniała człowieka błogością i radością. Jednak nie dotyczyło to Akane, która zastanawiała się, czy powieszenie się na sznurze ozdobionym kolorowymi lampkami będzie dobrym wyrażeniem jej rozpaczy.
   Niby od zawsze zdawała sobie w pełni sprawę, że jej ogromna duma któregoś dnia wpędzi ją do grobu podobnie jak beztroska Jessie, lecz nie sądziła, że wydarzy się to drugiego dnia świąt! I to jeszcze na wigilii dla przyjaciół urządzonych w domu państwa Knight. To był jakiś wyjątkowo niesmaczny żart, że aż straciła apetyt, a szkoda bo miała ochotę na jakąś dobrą rybkę lub pierniki spod ręki Jane lub Alice.
– Dobra, koniec z tym dramatyzowaniem, gdzie jest sznur?! – warknęła sama do siebie, podnosząc się z fotela.
– Wyskocz z nim od razu przez okno, będzie bardzo efektowna dekoracja. Taka żywa – zakpił Leaus.
– Mam z ciebie zrobić bombkę? Mam przy sobie bardzo ładną fioletową wstążkę, będzie ci do twarzy – zagroziła, pokazując mu język.
– Ach, ta magia świąt. Wszyscy nagle się kochają i godzą, a wy to już w szczególności – rozbawiony głos Jessie dobiegł z progu pokoju.
    Akane aż zazgrzytała zębami, widząc jak w wyśmienitym nastroju jest jej przyjaciółka. Jeszcze miała kretyńskie rogi renifera na głowie z dzwoneczkami.
– Nie przeciągaj struny, bo ci je połamię – zagroziła. – Tyś to zaczęła!
– O czym ty mówisz? – Jess przechyliła głowę, uśmiechając się. – Tylko powiedziałam, że pewnie będziesz się bała pocałować Gusa pod jemioła, to wszystko – wzruszyła ramionami.
– I doskonale wiedziałaś, że teraz nie mam wyjścia! Bo ja się wcale nie boję! Kurna! – zaklęła, uświadamiając sobie swoją własną słabość.
   Ale i tak pomijając fakt jej dużej, pardon, ogromnej dumy, istniała sprawa, która bardziej ją dobijała i sprawiała, że była bliska osiwienia. Był to stres towarzyszący każdemu spotkaniu z Gusem. Skąd się brał? Cholera wie! Jednak jaki cudem ktoś tak przebojowy, głośny i pozbawiony jakichkolwiek hamulców jak ona nagle mógł się poczuć niczym ta słoodziaśna dziewica z shojo manga? No czemu, to był jakiś poważny błąd w systemie!
   Z drugiej strony rozsądek – owszem istniał i miał się dobrze, ale rzadko udawało mu się zdobyć głos – zauważył, że święta były by dobrym pretekstem do popchnięcia ich dość chaotycznego i poplątanego związku do przodu. Dlatego Japonka w końcu porzuciła wizję świątecznego śmiertelnego zejście i poszła po Gusa.


****

Ich śmierć będzie bardzo powolna i bolesna. Najpierw zatopię ich nogi w cemencie... – takie nie do końca miłosierne i niezbyt w świątecznym klimacie myśli przebiegły przez głowę Aki.
   Co prawda nikogo nie było na korytarzu wraz z nią i Gusem, gdzie nad ich głowami zwisało to zasmarkane zielsko obwiązane wstążką jak jakaś szynka, co gruba pani z mięsnego wywaliła na promocję. Jednak nie dało się nie słyszeć cichym chichotów lub szeptów z pokoju obok. Akane była wręcz pewna, że gdzieś ten cholernik Keith zamontował sobie kamerkę i teraz cała ta ziemsko – vestaliańska ferajna ogląda sobie jej wygłupy, umierając ze śmiechu i zakładając się,
 jak to się zakończy. Niech on sobie podgląda Jess, gdy chodzi w samych spodniach po domu, a nie ją! Szacunku trochę!
– To co za tradycja, Akane? – spytał niewinnie Gus, kompletnie nieświadomy burzy emocji szalejącej w jego dziewczynie. Rozejrzał się uważnie, zatrzymując oczy na jemiole. – O to chodzi?
– Czy blond ciota się wygadała? – wydusiła, zaciskając ręce na czerwonej sukience.
– Nie, tylko to jedyna dekoracja tutaj, więc musi mieć jakiś związek.
– A – mruknęła.
   Dobra, to trzeba sposobem jak z plastrem. Szybko zerwać i po krzyku...nie stop, ona nie chce zrywać, przeciwnie, ona chce ewoluować ten związek! I cicho, że to brzmi wyjątkowo kretyńsko! Całe jej życie to był ciąg kretyńskich zdarzeń!
– Więc o co... – urwał, kiedy Akane po prostu złapała go za koszulę, przyciągnęła w swoją stronę i pocałowała.
   Przez pierwsze kilka sekund pozostał raczej bierny, ale gdy zdał sobie sprawę, że to żadna halucynacja, to pogłębił pocałunek, wsuwając dłoń w miękkie fioletowe włosy.
– No! To była ta tradycja! Całowanie pod jemiołą zaliczone! – oświadczyła dumnie Akane, zadzierając nos, gdy zaprzestali.
   Gus uśmiechnął się lekko, przygarniając dziewczynę do siebie. Była od niego trochę niższa, dzięki czemu mógł spokojnie cmoknąć ją w czoło. Nie mówił tego głośno, ale lubił to, że Japonka zawsze maskowała swoje zawstydzenie różnymi okrzykami lub udawaniem, że nie wie, co chodzi. Było to dla niego urocze, zwłaszcza gdy brało się pod uwagę fakt, że w stosunku do innych zawsze była pewna siebie i nieugięta.
– Dziękuje – mruknął.
     Nawet nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że cała się zarumieniła.



Jako, że inne shipy też trzeba rozwijać, to w tym roku fluff miniaturka o AkixGus w świątecznym klimacie. Opublikowałabym to jutro, jednak pojęcia nie mam, czy miałabym czas, więc jest dzisiaj ^^''
Kochani moi! Z okazji świąt i nowego Roku życzymy wam"
Jess: *potrząsa rogami, by zadzwoniły* Spokoju i byście choć trochę odpoczęli ;)
Keith: Sporo cierpliwości do innych, pewnie wam się przyda 
Jess: Czuję sugestię, Keeeith
Keith: I bardzo dobrze.
Akane: By szczęścia was nie opuszczało, bo to zdradliwe cholerstwo jest!
Haruka: Zdrowia, w końcu jest najważniejsze ^^
Jane: Dużo radości!
Roger: Zajebistych prezentów
Nathan: Miłooości! 
Heather: Porządnego żarcia
Jess: I by poszło w biust a nie uda czy brzuch *uwiesiła się już na Keitha i go dręczy rogami*
Gus: Powodzenia w nowym roku
Mira: Świetnej zabawy na Sylwestrze
Shadow: Byście przeżyli ten 2019...
*wszyscy zamilkli*
Jess: No musiałeś zabić atmosferę, nie?
Shadow: *smętnie* mnie też tak zabito! Nagle!
XDDD
Shadow: A ona się jeszcze z tego śmieje!
Hyhy, ode mnie to dużo śmiechu, bo zawsze lepiej się śmiać niż płakać, przynajmniej nie ma się potem zapuchnięty oczu :3
Shadow: Tylko zmarszczkiiiii
Jak ty?
Shadow:...
Wesołych świąt!
(XDD To jest legenda)







sobota, 15 grudnia 2018

S2 Rozdział 24: Water is sweet but the blood is thicker*


   Minęła około godzina, od kiedy pchnięta czarną wizją egzaminów semestralnych, postanowiłam przysiąść nad fizyką. Jak do tej pory zrobiłam dwa najłatwiejsze zadania, gdzie wystarczyło wykorzystać poprawnie wzór. No i w połowie napisałam rozwiązanie, gdy musiałam trochę poprzekształcać wzór, jednak pod końcówkę się zgubiłam, przez co rozpaczliwie stukałam długopisem w zeszyt, szukając w internecie jakiejś podpowiedzi.
   Na żadne korki nie chodzę głównie przez brak czasu. Jedenasta klasa to naprawdę nie zabawa, bo intensywnie przygotowują nas do Sat-u, a do tego dochodzą częste i długie wycieczki na Vestalię, kółko taneczne i oczywiście życie prywatne. Nie miałam też jakiegoś stałego rozkładu tygodnia, więc już wolałam od czasu do czasu poprosić Harukę lub Rogera o małą pomoc i dzięki nim przez krótkim okres czasu mniej więcej rozumiałam.
   Jednak największy problem stanowił mój przeukochany nauczyciel od fizyki – pan Gahan, który bardzo lubił zadanka, gdzie trzeba było wykorzystać co najmniej cztery różne wzory w odpowiedniej kolejności, coś przekształcić, pozmieniać jednostki i dopiero otrzymać wynik. Błagam, zrobienie kilkudziesięciu takich zadań w godzinę, nie jest dla mnie wykonalne. I wyciągnij tu człowieku C. Jedyna dobra rzecz jest taka, że po tym skończę z fizyką raz na zawsze. Słodka wolność!
– Jak bardzo jest źle? – zagadał Fludim, z ciekawością przyglądając się kalkulatorowi, w który uderzałam palcami.
– Jeśli magicznie Gahan się ulituje i da mi łatwy ten jedyny w życiu egzamin z tej cholernej fizyki, to C mam murowane – mruknęłam. – Inaczej nie ma wyjścia, trzeba będzie podpalić szkołę.
   Bakugan westchnął ciężko, kiwając ze zrozumieniem głową. Ten to miał dobrze, nie musiał niczego pisać, żył sobie komfortowo – no pomińmy epizod z Nagą i najazdem Zenka – ze mną lub w Nowej Vestroii i mógł robić, co chciał.
   Zadumana w pierwszej chwili nie zauważyłam, jak na telefonie pojawił się alarm oznaczony etykietą „spotkanie z Kenjim”. Dopiero syk Fludima mnie ocknął. Wyłączyłam piosenkę Breaking Benjamin Breath w połowie drugiej zwrotki, przeciągnęłam się, aż mi kości strzyknęły i poszłam się przebrać oraz uczesać włosy, które obecnie były związane w fantazyjny koczek na czubku głowy.
   Tak, tak, wiem, miałam się z nim spotkać po lekcjach. Jednak na literaturze przypomniano nam o zbliżającym się końcu semestru, dlatego zmieniałam godzinę na wieczorem, by móc się wcześniej nieco pouczyć, a potem iść bez żadnych trosk.
   Kwadrans później zeszłam na dół po płaszcz, przy okazji zahaczając o salon. Tato siedział przy kominku, czytając pewnie jakiś kryminał. Podniósł na mnie oczy. W szkłach korekcyjnych okularów odbił się ogień oraz moja czarna sukienka.
– Lecę na Vestalię, tato. Będą później – powiedziałam.
– Coś się stało czy jakieś spotkanie? – spytał, wracając do książki.
– Idę na grób rodziców z Kenjim. Moim bratem, mówiłam wam o nim, pamiętasz?
   Mimo że było to przelotne, dostrzegłam w jego oczach ból. Cóż, nie oczekiwałam od papy, że w zaledwie pół roku przyzwyczai się do myśli, że wychowuje nieswoje dziecko, które nawet nie pochodzi z Ziemi. I tak oboje z mamą dobrze to przyjęli, zapewniając, że będą mnie wspierać w poszukiwaniach oraz, że nic się nie zmieni.
– Pamiętam, podobno jest spokojniejszy od Micka – Uśmiechnął się, zerkając na mnie. Odetchnęłam z ulgą. – Nie wróć za późno.
– Oczywiście – zasalutowałam w odpowiedzi.
   Zabrałam jeszcze małą torebkę, gdzie od razu umościł się Fludim. Zwyczajowo zaklinając teleport, wstukałam współrzędne i weszłam na platformę.
– A mówiłaś, że pewnie cię źle przeniesie, Jessie.
   Obróciłam się do uśmiechniętego Kenjiego. Wyjątkowo udało mi się wylądować w umówionym miejscu, czyli placu znajdującym się przed letnim pałacem. Odwzajemniłam uśmiech i przytuliliśmy się na powitanie. Wyszło nieco niezgrabnie, głównie przez nasze niepewne uściski, ale nie czarujmy się, ostatnio robiliśmy tak dekadę temu.
– Ach, chciałbym także wam przedstawić mojego partnera – oświadczył i pokazał dłonią na zielonego bakugana, który posiadał fryzurę przypominającą gałęzie poszarpane przez wiatr. – To Blast.
– Miło poznać – powiedział Blast mocnym głosem.
– Mnie również. Jestem Fludim – odpowiedziała moja maruda.
   Rozpoczęli konwersację na temat swoich doświadczeń bitewnych, a ja z Kenjim ruszyliśmy aleją w stronę cmentarza.
– Byłeś tam kiedyś? – spytałam, wtulając twarz w szal.
   Spojrzał na mnie, wypuszczając z ust obłok pary.
– Parę razy, ale na krótko. Bałem się.
   Skinęłam głową, na czym nasza rozmowa dobiegła końca i zapadła krępująca cisza. No, początki zawsze są trudne, nie? Wzięłam głęboki wdech i złapałam go pod łokieć. Drgnął zaskoczony, lecz nie wyrwał ręki.
– To co lubisz jeść? Uprawiasz jakiś sport? Rada się z tobą kontaktowała? Ile już jesteś z Veną? – zaczęłam zasypywać go pytaniami. – Ta gra „królestwa” dalej istnieje? Pamiętasz ją? A może jest jakaś nowa wersja...abgabab!
   Najzwyczajniej w świecie zatkał mi rękę buzią. Zmrużyłam powieki, ale on się uśmiechnął, naciągając mi czapką mocniej na głowę.
– Teoretycznie kobiecie nie powinno się przerywać, ale zaczęłaś paplać – powiedział. – Nie za dużo pytań na raz, Jessie?
– Chcę rozmawiać – szepnęłam, spuszczając wzrok. – Ta cisza mi się nie podoba. Nie...
   Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.
– Ja już nie zniknę, Jessie. Nie zostawię cię znów samej. Dlatego nie ma się co śpieszyć, okej? Ty opowiesz mi  o wszystkim, a ja tobie.
– Dobrze – zgodziłam się, uśmiechając lekko.
    Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy razem. Ciągle słyszałam szum krwi w uszach oraz dudnienie serca. Kenji od razu wyczuł strach kryjący się za moimi pytaniami, jakby przeczuwał, że będę się bała jego ponownego zniknięcia. Minęło tyle lat, a on ciągle mnie rozumiał.

****

     Biała, marmurowa tablica była w większości pokryta śniegiem, jednak szmaragdowe ozdobne litery układające się w imiona naszych rodziców oraz siostry były nietknięte podobnie jak fotografie, nad którymi zawiązano trzy czarne kokardy. Kwiaty w doniczkach, plastikowych osłonach czy zwyczajne bukiety spoczywały u stóp grobu otoczonego ze wszystkich stron przez kolorowe jaśniejące lampiony. Zostawiały tylko wąską ścieżkę, przez którą mogliśmy się dostać do tablicy.
   Ukucnęłam i zaczęłam układać lampiony przy imionach bliskich. Szafirowy dla mamy, biały dla taty i czerwony dla Cassie. Potem złożyłam razem ręce i przymknęłam oczy. Po chwili je znów otworzyłam i spojrzałam na daty. Ścisnęło mnie w dołku.
– Cassie miałaby teraz 27 lat – szepnęłam.
– I pewnie rządziła Vestalią – dodał Kenji, kucając koło mnie.
   Patrzyliśmy w milczeniu na ich zdjęcia. Po mojej głowie przewijały się wspomnienia naszych wspólnych obiadów, wieczornych czytanek mamy czy taty próbującego uszyć dla mojej lalki płaszczyk. Ich śmiechy, głosy, zapachy, dotyk. Wszystko takie wyraźne, jakby to było kilka dni temu.
   Ciepłe łzy zaczęły kapać na marmur. Osunęłam się na kolana, jak przez mgłę czując tulącego się do mojego policzka Fludima. Ściskało mnie gardle, a serce biło w szybkim rytmie. Nigdy więcej ich nie zobaczę. Nie usłyszę ich głosów. Nie poczuję dotyku ich rąk. Jedyne, co mi po nich pozostało, to zimna tablica, trochę ubrań, biżuterii i wspomnienia. Niemal nic. Zaszlochałam cicho, zaciskając dłoń w pięść
– Nie powinno tak być – wydusiłam. – To nie powinno się nigdy wydarzyć. To...to...
   Boli
   Dlaczego oni są po jednej stronie, a ja po drugiej? Nie zrobili nic złego więc czemu? Mieli tyle planów, marzeń...
– Jessie – szepnął Kenji.
   Spojrzałam na niego. Przez łzy nie mogłam ustalić czy też płacze, czy to świece z lampionów odbijają się w jego oczach.
– To boli, Kenji – jęknęłam.
– Wiem, Jessie. Wiem – szepnął, mocno mnie obejmując. – Wiem, że cię boli.
    Zacisnęłam dłonie na jego kurtce, wciskając nos w ramię. Łzy płynęły, mocząc materiał, ale on nie zwracał na to uwagi. Tylko delikatnie mną kołysał, nucąc do ucha spokojną melodię. Kilka minut później zaczerpnęłam tchu i otarłam mokre policzki.
– Lepiej?
– Yhym.
   Puścił mnie i podał chusteczki. Wydmuchałam nos, jednocześnie uspokajając spanikowanego Fludima. Biedak zaczął się obwiniać, że nie zauważył mojego złego stanu psychicznego.
– To przez wspomnienia, Fludim. – Pocałował go delikatnie. – I myśl, jaki niesprawiedliwy jest los.
   Wtedy bakugan dał za wygraną i schował się do torebki. Blast nie odezwał się ani słowem od dotarcia na cmentarz i trwał tak nadal, siedząc na skraju tablicy.
– Też myślę, że to nie powinno się nigdy wydarzyć – powiedział Kenji. – Jednak los jest okrutnym sukinsynem – westchnął i podniósł się z chodnika. – Chcesz wyskoczyć jeszcze na gorącą czekoladę przez powrotem? Vena robi najlepszą w Vestalii – dodał zachęcająco, zgarniając swojego bakugana do kieszeni.
– Nie musisz nawet pytać – odparłam, wstając.

****

    I tak oto siedziałam po raz kolejny w salonie Veny i Kenjiego, pijąc czekoladę z tego fajnego kubka w żółte kaktusy. Dzięki zimnej wodzie nie miała już takich zapuchniętych oczu. Co do talentu Veny, to Kenji miał całkowitą rację, ta czekolada przebijała wszystkie ziemskie razem wzięte. Mój brat siedział, obejmując narzeczoną ramieniem, na drugiej kanapie, pijąc kawę.
– Masz wąsy – parsknął, gdy odłożyłam kubek.
   Otarłam je wierzchem dłoni, zostawiając na niej brązowe smużki, po czym uśmiechnęłam się do Veny.
– Najlepsza, jaką piłam.
   Dziewczyna rozpromieniła się, jednocześnie lekko rumieniąc. Była taka miła i dobroduszna, że nie dziwiłam się bratu, iż ją pokochał.
– Cieszę się, że ci pomogła.
– Swoją drogą wydaje mi się, że coś jeszcze cię dręczy – wtrącił nagle Kenji, dopijając resztę kawy.
– To znaczy?
– Wiem, że wyprawy na cmentarz to nic miłego, ale nawet teraz siedzisz taka przybita. Chyba, że nie chcesz o tym mówić, nie zmuszam – dodał, widząc moją posępną minę.
    Co prawda zaczęłam trochę myśleć o mojej kłótni ze Spectrą i tym, że od tamtej pory się nie odzywa, ale nie myślałam, że tak to widać. Z drugiej strony Kenji zawsze był spostrzegawczy. Oparłam się wygodniej, wyglądając przez okno na ulicę skąpaną w świetle ulicznych latarni.
– Pokłóciłam się z... – urwałam, przygryzając wargę. Jak najtrafniej określić tą relację „chłopak”, „partner”? – chłopakiem – dokończyłam.
– Obraził cię czy coś takiego? – spytał Kenji, a ja wyczulona przez lata wyłapałam groźne nuty. Vena też na niego zerknęła na niego.
– Nie, nie! Tylko ostatnio musiałam ratować moje przyjaciółki i w tym celu poleciałam na inną planetę. Jak widać nic mi się nie stało i wszystko jest w porządku, ale on stwierdził, że to było idiotyczne i zachowuje się jak gówniara. Jednak on nie rozumie, jak bardzo przyjaciele są dla mnie ważni. Ja po prostu nie umiem...nie chcę...ich stracić – dokończyłam ciszej.
    Vena i Kenji wymienili spojrzenia, po czym mój brat pochylił się do przodu. Oparł łokcie o kolana, przybierając poważny wyraz twarzy.
– To Keith Fermin, prawda?
   Otworzyłam szeroko oczy.
– Skąd wiesz?
– Od Rei. Zresztą pamiętam go z dzieciństwa, przyjaźniłaś się z jego siostrą.
– Przyjaźnię.
– Mniejsza z tym. – Machnął ręką. – Nie znam go dobrze, jednak rozumiem, o co mu chodziło. To zwykła troska. Wyrażona w bucowaty sposób, ale troska.
  Nie chcę, byś znów zniknęła
   Zacisnęłam dłonie razem, opuszczając wzrok. Wiem, że to troska, ale...
– Każde z was ma swoje racje, dlatego myślę, że powinniście się spotkać. Nie od razu, by dać sobie chwilę na ochłonięcie, ale rozmowa to najlepsze wyjście. Wyjaśnienie swoich motywów i wartości.
– Powiedziałam mu i tak za dużo.
– Jess?
   Zaśmiałam się nerwowo, zaczynając skubać najbliższą poduszkę. Zaczęcie tego tematu to jednak nie był za dobry pomysł.
– Za bardzo się przed nim otworzyłam. Były rzeczy, o których póki co nie chciałam wspominać. On też ma swoje zmartwienia, zresztą... – zamilkłam.
   Na szczęście Kenji nie dopytywał. Klepnął mnie w kolano, znów obdarzając swoim krzywym uśmiechem.
– Nie jesteś typem osoby, która zwierzyłaby się komuś, gdyby tego podświadomie nie czuła. Wszystko się ułoży, a jak coś to zawsze możesz przyjść. Vena też jest dobra w te klocki – zerknął na dziewczynę.
   Vena skinęła głową. Wtedy poczułam takie przyjemne ciepło w środku. Bo właśnie teraz naprawdę odzyskałam kawałek rodziny.




*tytuł to angielski idiom oznaczający, że więzy rodzinne są najważniejsze.
Rozdział skupiony na relacji Jess i Kenji, błędy jutro!
Oyasumi!

niedziela, 2 grudnia 2018

S2 Rozdział 23: Wilk w owczej skórze


      
   Czerwone kosmyki włosów były rozsypane na srebrnej poszewce poduszki. Długie, ciemne rzęsy nakrywały cieniem lekko zaróżowione policzki. Irene była pogrążona w tak głębokim śnie, że nawet powrót Gusa ani włączenie światła w sypialni nie zdołało jej obudzić. Tymczasem Grav w milczeniu zdejmował płaszcz, potem strój i na końcu buty. Zabrał ze swojej części łóżka ułożoną w kostkę piżamę, na którą składały się długie, dresowe spodnie i szary podkoszulek, po czym udał się do łazienki.
   Nie czuł zmęczenia po podróży, choć odbyła się ona w środku nocy i wyrwała go ze snu, ale gdy ciepłe strumyki prysznica objęły jego ciało, powieki zaczęły mu się kleić. Odgarnął włosy z czoła ręką.
   Nic nie mów, Gus.
    Mimo iż nie znajdował się w sterowni, mógł usłyszeć strzępy ich rozmowy. One nie dały mu dużo informacji, ale widząc minę mistrza, zrozumiał to, czego nie usłyszał. Szczerze w głębi ducha był zdziwiony zachowaniem Spectry, który zazwyczaj zachowywał spokój i chłodny umysł oraz nie podnosił za często głosu. Czy to była jego pokręcona forma ukazania troski?
   Spłukał płyn z włosów i zapatrzył się w białą pianą płynącą do zakratkowanego odpływu. Meh, nie powinien się tym zamartwiać, Mistrz da sobie radę. Zakręcił zawór, wyszedł z kabiny i sięgnął po żółty ręcznik wiszący na grzejniku.
   Po kilku minutach czysty i pachnący lawendowym płynem wszedł do sypialni.
– Czemu mnie opuszczasz w środku nocy, co? – spytała Irene, robiąc dzióbek. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku ubrana w koszulę nocną, która notorycznie zsuwała się jej z ramion. – Czyżby jakieś kochanki? – dodała, unosząc brew.
   W jej głosie teoretycznie brzmiała lekka przekora, jednak Grav wiedział, że Irene jest osobą dość zazdrosną. Nie do tego stopnia, by kontrolować każdy jego ruch, ale chciała znać  kobiety, z którymi łączyły go jakiekolwiek relacje. Gus nie miał nic do ukrycia, więc spokojnie się na to zgodził i od tamtej pory Irene mu w pełni ufała. Przynajmniej do chwili, gdy zaczął pomagać mistrzowi po nocy. Wtedy znów wróciła jej podejrzliwość.
– Pomagałem Keithowi – odparł, podchodząc do niej.
   Spojrzała na niego jasnoniebieskim oczami, które gdzieniegdzie miały zielone plamki. Czerwone włosy przypominające płomienie opadały jej na ramiona. Gdy pochylił się, by ją pocałować, owinęła ręce wokół jego szyi i pociągnęła do siebie, po czym prędko przerzuciła na plecy, siadając mu na biodrach.
– Ostatnio coś strasznie często mu pomagasz – zauważyła z przekąsem. – Ale dobrze wiem, że Spectra Pha...tfu, Keith Fermin potrafi czasami przesadzać z pracą. Jednak... – Zmarszczyła brwi. – żeby o drugiej w nocy dopiero wracać? Wyjaśnisz mi to? – spytała.
– Tym razem nie chodziło o pracę.
    Przestała się uśmiechać.
– A o co?
– Jego dziewczyna wpadła w tarapaty ze swoimi znajomymi i poprosił, bym pomógł ich z nich wyciągnąć.
– Ech, mówisz o księżniczce, nie? – Uśmiechnęła się, a z jej oczu uciekł groźny cień. – Rozumiem. Rzeczywiście wyglądali na takich, co zrobią dla siebie wszystko – skwitowała.
– Tak myślisz? – mruknął.
– Yhyyym. Ale wracając do głównego tematu – szepnęła, muskając ustami jego wargi. – nie sądzisz, że ostatnio trochę za bardzo mnie olewasz, kochanie?
    Kochał ją. Nie było to zauroczenie czy zwykła fascynacja. Lubił spędzać z nią czas, rozmawiać i mieszkać. Lecz i tak nawet gdy wsunął palce w jej miękkie włosy, a drugą dłonią przesunął po jasnej skórze, to w jego umyśle pojawiło się inne imię. Ścisnęło go w sercu na świadomość własnej słabości.
   Nigdy jej nie zdradził ani nie zrobił niczego choćby w najmniejszym stopniu podchodzące pod nią. Niestety owemu imieniu towarzyszyło uczucie kuszące i jednocześnie będące bezdenną czeluścią. I to sprawiło, że poczuł się jak najgorszy zdrajca.


****

– Jess?
– Jess, słyszysz nas?
– Jess, kurwa, pobudka!
   Oderwałam wzrok od szyby, dopiero kiedy Akane uderzyła pięścią w ławkę. Haruka stała nad nami, mrużąc z niepokojem oczy, a Jane przyglądała mi się uważnie, siedząc na jej skraju. Wiedziały, że pokłóciłam się z Keithem i o co poszło, ale nie powiedziałam, że pod wpływem złości powiedziałam mu o wiele za dużo, niż powinnam
– Sorry, nie...
– Tak, tak, nie wyspałaś się – weszła mi w zdania Aki i przewróciła oczami. – Z kilometra widać, że dalej martwisz się tą sprzeczką.
– Pamiętaj, że to nie była twoja wina, chciałaś mnie tylko uratować. No i Phoebe – Jane wskazała głową na przewodniczącą, która rozmawiała ze Stellą.
– Każdy ma swoje metody. Co nie zmienia faktu, że znów się nie posłuchałyście – dodała Shiena, łypiąc na nas groźnie.
– No bez takich, nikt nie przewidział tych dziwnych przejść – oburzyła się Akane. – Zresztą to Nathan i Roger dali się w nie złapać i cały plan wziął w łeb!
– Właśnie dlatego, żeby wynagrodzić wam chaos w akcji, zapraszam was na imprezę. Jeszcze będziemy świętowali skopanie dupy Gundalianom – powiedział Roger, który znikąd pojawił się za plecami Jane.
– Pierwsza miła wiadomość tego dnia! – ucieszyła się Akane.
– Co, jednak dostałaś dwóję z algebry? – Wilson uniosła brew.
– Tak, jędza stwierdziła, że z lenistwa nie skończyłam tego działania!  A ja jedynie nie zauważyłam, no ale ona wie lepiej – Aki westchnęła ciężko.
– Kiedy? – spytała Haruka, ignorując najnowsze osiągnięcia naukowe wojowniczki Ventusa.
– Piątek wieczór, u mnie, rodzice wyjechali.
– Stawiamy się całą ekipą – powiedziała Jane. – Jess?
– Wiadomo, że idę – uśmiechnęłam się.
   Jak to się mówi, było miło, ale się skończyło, gdy rozległ się dzwonek. Jane oraz Roger szybciutko się ulotnili, bo już do klasy wszedł potężnej postury pan Russell z gęstymi wąsami jak u Francuza z reklamy bagietek. Pacnął pokaźnej grubości książką o biurko, aż jego nogi zatrzeszczały. Tak oto rozpoczynała się lekcja literatury.
– Dzień dobry, panie i panowie – przywitał się swoim głębokim basem.
   Korzystając z okazji, że nauczyciel odwrócił się, by zapisać temat, sięgnęłam po telefon i sprawdziłam, czy Kenji odpisał. Chciałam się z nim dziś spotkać i wybrać na grób rodziców oraz Cassie. Poczułam ulgę, widząc potwierdzenie.
– Więc, mili państwo, zajmiemy się dziś tematem przedstawienia szaleństwa w sztukach Hamleta – zagrzmiał nagle pan Russell.
   O mało przez to nie przydzwoniłam potylicą w ławkę, ale zdążyłam wrzucić telefon do torby, nim spojrzał w kierunku naszej, przedostatniej ławki. Szybko schyliłyśmy głowy nad zeszytami, więc przeniósł wzrok w inne miejsce, a po chwili rozpoczął wykład.


****

   Heather bez zbytniego zainteresowania słuchała głosu nauczycielki biologi, która z pasją opowiadała o chorobach zakaźnych, prezentując ich objawy oraz sposoby zarażenia się. Choć był dopiero czwartek, to czas dłużył jej się niemiłosiernie w oczekiwaniu na wylot do Neathii. Chciałaby wcześniej zapoznać się ze strukturą tej planety, mentalnością oraz umiejętnościami jej mieszkańców i innymi istotnymi sprawami, jednak wolała nie spoufalać się zbytnio z Fabią. Leci tam przecież, by uratować swoich kochanych kuzynów. Taka z niej słodka, zrozpaczona dziewczyna.
    Uśmiechnęła się pod nosem. Wszystko szło jak po maśle, choć dalej musiała się mieć na baczności głównie przed Shunem. Widziała, że ją uważnie obserwuje, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości. Na jego nieszczęście dawno temu już nauczyła się ukrywać swoje prawdziwe intencje głęboko w środku. Niczego nie znajdzie.
   W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że rozbrzmiał dzwonek. Dopiero szuranie krzeseł i cichy syk Crueltiona ocknęły ją z zamyślenia. Wrzuciła książki do plecaka, zarzuciła go na ramię i wyszła z klasy. Czekały ją jeszcze dwie lekcje, zanim będzie mogła paść na miękką kanapę i puścić sobie serial.
 – Co ty sobie wyobrażasz, suko?!
   Ręką z pomalowanymi na jaskrawą fuksję paznokciami złapała ją za ramię i przygwoździła do ściany. Heather  ujrzała twarz Bridget wykrzywioną w grymasie złości. Uśmiechnęła się, co tylko bardziej rozsierdziło dziewczynę.
– Zrobiłam, co chciałaś! – wycedziła Bridget. – A ty i tak mu to wysłałaś!
– Nigdy nie powiedziałam, że nie pisnę ani słówka. Powiedziałam „może”, a ty dopowiedziałaś resztę – odparła Heather i złapała ją mocno za nadgarstek. – Łapy trzymaj przy sobie – dodała, mrużąc powieki.
   Dziewczyna puściła ją, ale nie odsunęła się. Uniosła za to kącik ust i podniosła swój telefon, na którym wyświetlała się ich niedawna konwersacja.
– Nie wiem, jak to zrobisz, ale jeśli tego nie odkręcisz, to pokaże temu Nathanowi te wszystkie wiadomości – oznajmiła z błyskiem satysfakcji w oczach. – Wtedy jakaś twoja intryga weźmie w łeb, prawda?
   Heather uniosła brew, a Crueltion westchnął ciężko w jej kieszeni. Ta idiotka cierpiała na zaniki pamięci czy naiwnie myślała, że ona zapomniała o jej wszystkich sekretach i wykrętach? Jeśli tak, to naprawdę tylko bić brawo, że zdołała zdać podstawówkę.
– Och, tak chcesz grać, Bridget? Jutro twoi rodzice mogą się dowiedzieć, gdzie tak naprawdę pojechałaś zamiast na szkolną wycieczkę. O albo Amanda powinna poznać twoje prawdziwe zdanie na jej temat? Złamanie zakazu palenia papierosów, które ci ustaliła mama, też może być dobre na początek – zaczęła mówić Heather, z zadowoleniem widząc, jak dziewczynie zaczyna rzednąć mina.
– To jest szantaż – warknęła, ale tak niepewnie, że Heather miała ochotę się roześmiać.
– Ty zaczęłaś – zauważyła. – Ja cię tylko ładnie spytałam czy znasz jakieś sekrety Nathana, ty mi jej wysłałaś, a teraz chcesz mnie tym szantażować. Nigdzie nie ma zapisu, że mówiłam cokolwiek o twoim chłopaku, a zgaduję, że swoim przyjaciółeczkom też nic nie powiedziałaś o naszych rozmowach, gdyż po prawdzie to im nie ufasz. Więc wychodzi moje słowo przeciwko twojemu. Siostrzenica prawnika kontra dziewczyna z opinią awanturnicy – westchnęła i położyła jej rękę na ramieniu. – Odpuść sobie, zanim do reszty się pogrążysz – szepnęła, po czym przeszła koło niej.
– Jesteś zwykłą suką – wymamrotała Bridget, spuszczając głowę i zaciskając pięści.
– Za późno to zauważyłaś, kochana. Miłego dnia – pożegnała się wojowniczka Darkusa, pokazując jej język.
   Wmieszała się w strumień uczniów i przystanęła dopiero przy automacie z kawą, gdzie kupiła sobie kubeczek espresso. Potem zabrała z szafki książkę do historii i ruszyła do klasy, która znajdowała się na drugim piętrze. Wspinając się po schodach, rozważała pomysł spotkania się po lekcjach z Nathanem. Co prawda Bridget nie powinna być do tego stopnia głupia, by mu powiedzieć o jej przekręcie, ale zawsze istniała mała szansa, że nienawiść zasłoni jej oczy. A wtedy faktycznie sprawy się pokomplikują. Z niechęcią wyciągnęła telefon i wystukała do chłopaka z prośbą o spotkanie przy szkolnej bramie. Poruszająca historyjka o żądnej zemsty i przebiegłej koleżance z pewnością poruszy jego zakochane serce, a jej zapewni bezproblemowy wjazd do Neathii.

„But a wolf in sheep’s clothing is more than a warning
Baa baa black sheep, have you any soul?
No sir, by the way what the hell are morals?”



Cytat pochodzi z piosenki "Wolf in sheep's clothing" zespołu Set it Off ( serdecznie polecam btw), przy której pisałam rozdział i wydaje mi się, że doskonale pasuje do Heather ^^ Pojawił się też Gus, bo uznałam, że też trzeba nieco opisać życie chłopaka, bo taki niedoceniany był przez pierwszą część :')


sobota, 24 listopada 2018

S2 Rozdział 22: Przekleństwo


    Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że będę zmuszona pisać testament w notatkach telefonu. Jednak co lepszego miałam począć w sytuacji, gdy dosłownie czułam emanującą wściekłość Spectry przez pałacowe korytarza? Co prawda na moment zaświtał mi pomysł palnięcia w Gusa pałką teleskopową, ale to by chyba tylko pogorszyło sytuację.
   Jane zerknęła mi przez ramię na wyświetlacz, po czym uniosła brew.
– Nie przesadzasz? – spytała z powątpiewaniem. – Owszem, nie wygląda na radosnego idiotę, lecz to... – westchnęła.
– Jak się w nim obudzi diabeł, to nawet cios pałką w czoło nie da rady, wiem, co mówię – odparłam, zakańczając tekst pełnym dramatyzmu „zabita w afekcie Jessica Saki Alexandra Knight Elevenor”, po czym schowałam komórkę do kieszeni.
– Dramatyzujesz jak zawsze – powiedział głośno Gus, który podążał przodem. Vulcan szedł koło niego, uważnie wodząc wzrokiem dookoła.
   Niepokoiło go to samo, co nas. Było o wiele za cicho. Fakt faktem większość strażników albo radośnie zwiała albo leżała nieprzytomna, jednak gdzieś przecież Dan walczył z ropuchą i kręciła się ta dwójka Gundalian. Odpuścili czy to jakaś pułapka? Zagryzłam wargę. Byle tylko dorwać resztę i stąd zwiewać. Cel został osiągnięty.
– To się nazywa patrzenie realisty, lokowany – mruknęłam. – Jak tam się wam układa z Irene? – zmieniłam temat. – Wygląda na strasznie głośną osobę.
– Całkiem nieźle, dzięki za troskę – odpowiedział spokojnie, nie dając się wybić z równowagi.
– Aki ostatnio o tobie wspominała – dodałam ciszej.
– Aki? – powtórzyła głośniej Jane, mrużąc powieki, a Phoebe spojrzała na mnie z uwagą.
   Z niemała satysfakcją zauważyłam, że Grav na sekundę zwolnił, po czym przyśpieszył kroku. Jego mięśnie lekko się spięły. Najwyraźniej przeszłość Aki ciągle nie umiała mu zejść sprzed oczu. Swoją drogą to było dość dziwne dla Akane, że powiedziała o niej komuś, kogo niespecjalnie dobrze znała, a zwłaszcza znajomemu Keitha. W końcu to była jedna z jej najgłębszych ran, jej granica...
   Jedyna rzecz zdolna ją zniszczyć.
   Pokręciłam mocno głową, by pozbyć się zimna, które pojawiło się w żołądku. Aki jest twarda, nie ma się co martwić. Raczej powinnam się martwić o siebie, by Keith mi łba nie urwał.
   Nagle uderzyłam nosem w plecy Gusa.
– Co jest? – spytałam, trąc jego nasadę palcami.
– Mistrz mówi, bym nas przeniósł na Niszczyciela. Oprócz ciebie, Akane i Dana przybyła tu jeszcze piątka osób?
– Tak, nasi znajomy ze szkoły – potwierdziłam, nim pomyślałam.
   Chłopak skinął głową i zaczął pisać wiadomość na gantlecie. Ja wtedy uświadomiłam sobie, że jedynie przyśpieszyłam wyrok i postanowiłam ratować swoją zacną dupę na przynajmniej jakiś czas. Ujęłam Jane i Phoebe pod łokcia, zasłaniając nimi i popchnęłam w stronę Grava.
– Dobra, to przenoś się z laskami, a ja wrócę do domu, jestem padnięta, ogarniasz – oświadczyłam z uśmiechem, idąc do Fludima. – Ty tam wracaj do Irene i się pomiziajcie trochę, Jane twoja mama się niepokoi, Phoebe nie zabij Drake, przyszedł cię ratować! Ja wcale nie idę zniszczyć teleportu i wykupić lotu na Jamajkę, nie wyciągajcie pochopnych wniosków! Dawaj teleporcie do domu! – krzyknęłam, klikając „teleportuj” i zamykając oczu, gdyż zawsze towarzyszyło temu jasne światło.
   Gdy po kilku sekundach usłyszałam cichy śmiech Jane i pełne politowania westchnięcie Gusa, zaczęłam w rekordowym tempie napieprzać w przycisk, aż palce zaczęły mnie boleć. Nie! To niemożliwe! Czy was pojebało Starożytni?! Ja walczyłam w obronie waszego świata, natomiast wy sprawiacie, że mój gantlet przestaje działać w sytuacji dramatycznej, żeby nie powiedzieć zabójczej?! Dobra, następnym razem nawet jeśli mielibyście zostać pożarci przez jakiegoś grubasa na obiad, to nie kiwnę palcem, hmpf!
– Fludim, robisz portal, raz, dwa, trzy i tu się pojawia! – zawołałam, celując dłonią przed siebie i stukając stopą.
   Bakugan na moment zdębiał, ale gdy popatrzyłam na niego spod byka, to spróbował coś wyczarować. Widać czuł, że tym razem serio mógłby zwiedzić odpływ umywalki.
– Mistrz zablokował ci dostęp do teleportacji, bo chce z tobą porozmawiać – powiedział  głośno Gus. – Możesz już przestać wariować?
– Po pierwsze, niebieski transie, to miałeś skończyć z tym mistrzem – warknęłam, odwracając się do niego – A po drugie, nie, nie mogę, gdyż cenię swoje życie i gardło, a jak on zacznie, to na kulturalnej rozmowie się nie skończy.
– Panikujesz – stwierdziła Jane, machając dłonią. – Nie lepiej będzie sobie to wyjaśnić od razu?
– Ładnie eufemizm, ale to nie będzie wyjaśnianie lecz rzeź.
– Dość – uciął Gus, łapiąc mnie za przegub. – Idziemy.
– Łapy precz! – Strzeliłam go dłonią w rękę. Puścił mnie, ale nie zdążyłam zwiać przed jasnym światłem.
   Wylądowałam gładko na podłodze wykładanej szarymi płytami. Fludim, który przybrał kulkową formę, jak jakiś tchórz wsunął mi się do kieszeni. Nie potrzebowałam unosić głowy, bo po samym dźwięku pracujących silników oraz pykania radaru wiedziałam, że stoję w pomieszczeniu sterującym.
– Dobra robota, Gus – usłyszałam spokojny głos Spectry. Taaa, cisza przed burzą, żeby to wszystko szlag.
– Dziękuje. Chodźcie, zaprowadzę was do teleportu – Grav zwrócił się do dziewczyn.
– A co z tobą Jess? – spytała Phoebe. Jane zerknęła na mnie. Wymownie pokazałam jej głową Spectrę, robiąc minę męczennika. Lekko wzruszyła ramionami, a kącik ust jej drgnął.  Jaka nieczuła i to dla niej to wszystko zrobiłam!
– Musimy jeszcze porozmawiać – powiedział Keith.
    Nie jestem wierząca, więc w myślach szybko zaklinałam się do mojego szczęścia, by łaskawie ruszyło dupę ze swojego urlopu i tu wróciło w podskokach. Phoebe rzuciła mi pokrzepiające spojrzenie, które i tak spłonęła w ogniu furii Spectry, po czym cała trójka opuściła pomieszczenie.
  Wzięłam głęboki wdech i szybkim ruchem odrzuciłam włosy do tyłu. Wyprostowana postawa, ręce skrzyżowane na piersi i maska z jednym okiem błyszczącym szkarłatnym blaskiem. Vestaliańskie wcielenie diabła, doprawdy, powinien mieć taką ksywę na mieście.
   Wiedząc, że to nie ma prawa się dobrze skończyć, postanowiłam osłabić chociaż pierwszy atak. Ewentualnie rozpętać jeszcze większą aferę, zwał jak zwał.
– To nie była moja wina tylko Rena, jasne? – oświadczyłam, opierając ręce o biodra.
– Od kiedy to ta biała larwa chciała rozpętać z nami wojnę, co? – odparł, sztyletując mnie wzrokiem.
   No i zaczynamy imprezę.


****

    Kazarina do tej pory była przekonana, że to Nethanie są najbardziej upierdliwą rasą w kosmosie. Jednak zbierając swojego bakugana z ziemi i ogarniając wzrokiem zniszczenia, zmieniła zdanie. Cholerni Vestalianie i Ziemianie!
   Szczególnie ten, który pojawił się podczas jej walki z Dragonoidem. Była tak blisko zdobycia idealnego obiektu do testów, gdyż ten gatunek bakuganów występował rzadko na Gundalii oraz Neathii. Mogła poznać ich odporność na poszczególne rodzaje bólu, prace mięśni, umysł, a na koniec zamienić Drago w lojalną zabawkę! Wtedy z pewnością wreszcie Barodius – sama popatrzyłby na nią z uwielbieniem zamiast chłodnym zainteresowaniem. Jednak tamten Vestalianin z maską musiał jej przeszkodzić i jeszcze obdarzyć spojrzeniem, którego nienawidziła najbardziej.. Pełne pogardy jakby była jakimś robakiem, który zabrudził nogawkę spodni. Barodius – sama w przypływach furii, podczas ich inwazji, też na nią też patrzył i czuła się wtedy jak najgorszy śmieć.
   Zatrzęsła się z tłumionej złości, ignorując pytania spanikowanych strażników, którzy okazali się bezużytecznymi głupcami w starciu z dziwaczną mocą gówniary czy zwykłymi Ziemianiami. Gil nigdy nie był tak traktowany jak ona, chociaż nie posiadał żadnych przydatnych umiejętności poza walką. Ona była geniuszem! Ona powinna wszędzie latać z Barodiusem – sama, a nie ten pieprzony dupek!
   Jednak nie ma się co obawiać. Dosięgnie zasłużonego sobie szacunku. I nawet wiedziała, który stary głupiec jej w tym pomoże.
– Sprzątać ten burdel! – wrzasnęła do próbujących się pozbierać żołnierzy. – Za kilka godzin wraca nasz król i nie mam zamiaru pozwolić, by to oglądał. Powinniście się wstydzić, że przegraliście z bandą hałaśliwych gówniarzy!
   Gundalianie spuścili głowy lub spochmurnieli. Kazarina zmrużyła oczy. Będzie musiała udoskonalić ich wyposażenie, by następnym razem nie ponieśli tak sromotnej klęski. Może większe pola rażenia prądem albo guzik uruchomiający wysuwające się ostrza z boku? Trzeba się nad tym poważnie zastanowić.
– Zamierzasz przemilczeć, że przegrałaś? – spytał złośliwie Stoica.
   Spojrzała na niego, zaciskając zęby.
– Stoica, to ty nie dość, że przegrałeś, to pozwoliłeś się skopać jakimś nędznym Ziemianom – wysyczała. – Myślisz, że zachowasz swoją pozycję, jeśli powiem o tym Barodiusowi – sama? – Uśmiechnęła się.
   Stoica był naturalnie bardzo jasnej karnacji, jednak i tak zauważyła, że pobladł. Mały gnojek.
– Hah, daj spokój. Możemy to chyba przemilczeć.
– I na tym skończmy temat – odparła. – Wezwij do mnie Rena i jego bandę. Muszą mi się wytłumaczyć!
– Jasne, jasne, już lecę, droga królowo – zakpił z uśmieszkiem Stoica, zakładając ręce za kark.
    Na szczęście Kazarina już tego nie usłyszała.

****

   Wpatrywałam się okrągłymi oczami w stolik nakryty jasnym obrusem, na którym spoczywało pełne nakrycie wykonane ze srebra. Aromatycznie pachnąca zupa dymiła w sporej wazie stojącej na środku. Bez dwóch zdań zatruta, ale po cholerę Spectra miałby sobie zadawać tyle trudu?
– Usiądziesz w końcu? – westchnął blondyn, który już umościł się na krześle, zakładając nogę na nogę.
   Owszem, pomyślałam, że zacznie się impreza, ale nie o to mi chodziło! Normalnie albo byśmy się darli na całego Niszczyciela, albo on by syczał, a ja ripostowała jego wypowiedzi i tak do białego rana. Wykwinty obiad psuł wszelkie dotychczasowe schematy, halo, halo!
– Jessica, usiądź – warknął.
– Postoję sobie, wygodniej – odparłam równie miłym tonem co on. – Co to ma znaczyć? – spytałam, wskazując na stół.
– Jestem głodny – powiedział, jakbym zadała najbardziej idiotyczne pytanie w tym tygodniu.
– Och, Gus gotował?
   Popatrzył się na mnie spode łba, na co się uśmiechnęłam szeroko. Sięgnął po srebrny nóż i leniwie obrócił go kilka razy w palcach. Mówię wam, w mózgu już układał plan, jak mnie nim zabić i ukryć ciało. Potem znajdzie dziewczynę, która będzie do mnie podobna, zaszantażuje ją i zmusi, by udawała mnie. Albo uda, że nie wie, co się ze mną stało i za dwadzieścia lat Gus znajdzie moje prochy w schowku na miotły.
   No a chyba nie muszę wspominać, że nie mam aspiracji na śmiertelne zejście w jakimś zakurzonym schowku.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał chłodno.
– Żeby ratować Jane i Phoebe z rąk tych uroczych Gundalian, to chyba jasne – powiedziałam, unosząc brew.
– Nie o to mi chodzi – westchnął ciężko, odłożył nóż i spojrzał na mnie. – Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś?
– Nie było czasu, zresztą działałam na spontana jak zawsze.
   Skapitulowałam wreszcie i usiadłam na drugim krześle. Jak zacznie we mnie rzucać nożami, to będę mogła mu zwalić stolik na głowę, hyhy. Pamiętajcie, zawsze trzeba być przygotowanym.
– Ignorując fakt, że może się to skończyć niepowodzeniem, a nawet tragedią. Oraz zapominając, że mimo możesz we wszystko wmieszać Vestalię w wojnę wbrew woli mieszkańców. Cała ty – dopowiedział, a z każdego słowa sączył się jad.
   Mówił prawdę, lecz i tak zacisnęłam dłonie w pięści. Nigdy nie prosiłam się o bycie księżniczką, co więcej odrzuciłam ten tytuł już ponad pół roku temu. To nie była moja wina, że Gundalianie mają nieaktualne dane, do cholery!
– O, a niby co miałam zrobić? Czekać, aż zaczną mnie szantażować czy może wysłać do nich vestalskich dyplomatów? – spytałam, opierając łokieć o krawędź stołu.
– Choćby poinformować mnie, Gusa, Mirę czy własnego brata. Ale tu nawet nie chodzi o jakąś wojnę. Czy ty kiedykolwiek zastanawiasz się, zanim coś zrobisz?
– Nie – powiedziałam z taką szczerością, że aż usłyszałam, jak Fludim robi facepalma. – Zresztą, o co ta afera? Jane i Phoebe uratowane, Gundalianie mają skopane tyłki, same pozytywy!
– Co nie zmienia faktu, że bezmyślnie wybrałaś się na obcą planetę, nie mając pojęcia, jacy są wrogowie i czym dysponują – wycedził przez zęby.
– I mówi to koleś, który w środku nocy polazł niszczyć nową broń Zenohelda – prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
– Której miał plany! – podniósł głos. Oho, zawleczka powoli się odkręca, kryj się, kto może.
– Co ty jesteś mój tata? – mruknęłam ze znudzeniem. – Serio, robisz mi więcej kazań od niego.
   Wtedy już wybuchł.
– Nie, ale najwyraźniej muszę ci przypominać, ile cholernych razy prawie straciłaś życie przez swoje durne pomysły! – wrzasnął, uderzając pięściami w stół.  – Nie jesteś nieśmiertelna, cholero!
   Instynktownie odsunęłam się, by przypadkiem nie oberwać z chochli czy innego sztućca.
– Miałyśmy plan, wzięłyśmy sprzęt! – zaoponowałam. – Nie traktuj mnie jak dziecka, potrafię sobie poradzić, kuźwa mać!
– Zachowujesz się jak gówniara – warknął. – Nie bierzesz pod uwagi konsekwencji swoich czynów ani niebezpieczeństwa z nimi związanego.
– Słuchaj, Spectra, nie będziesz mi zabraniał ratować przyjaciół – syknęłam, mrużąc oczy. – Nauczyłam się panować nad własną mocą i potrafię używać mózgu, wyobraź sobie!
– A kto potem uratuje ciebie? – spytał cichszym głosem, przepełnionym zimnem i drwiną. – Nie zapominaj, że jeśli zginiesz, nikogo nie uratujesz. Ledwo odzyskałaś brata, chcesz to wszystko zaprzepaścić?
– Przestań...
– Co się stało wtedy w pałacu Vexosów? Prawie zginęłaś przez własną lekkomyślność!
– Nie mów już...
– Dlatego zacznij myśleć też o innych, Jessica!
– Zamknij się! – krzyknęłam. Czerwone oko rozszerzyło się w zaskoczeniu. – Myślisz, że kim ja jestem? Doskonale wiem, jaki to ból kogoś stracić! Widziałam śmierć własnych rodziców i siostry i nie mogłam nic z tym zrobić! Wiesz, jak wymiotować mi się chce na samo wspomnienie? Wiesz, jak prześladują mnie one w snach? Ta rozpacz, ta pustka, one nigdy nie znikną! – krzyczałam dalej, choć gardło zaczęło mnie już palić. – Więc powiedz mi, co jest złego w tym, że nie chcę już nikogo stracić?! Rozumiem, o co ci chodzi, ale przestań o mnie myśleć jak o niewinnej księżniczce, która istniała dziesięć lat temu. Ona już nie żyje, Keith. Spłonęła, a ja tylko noszę jej nazwisko. – Nabrałam powietrza. Nie próbował mi przerwać ani się wtrącić. Podniosłam ręce, a nikła fioletowa mgła wypłynęła z moich palców. – Ta moc to moje przekleństwo. Sprowadziła śmierć, ale i tak postanowiłam ją wytrenować, by mogła mi pomóc chronić bliskich. Nie robię tego dla zabawy czy adrenaliny. Ja po prostu nie chcę znów tego czuć. Tej strasznej pustki w środku, tej rozpaczy, której nie da się niczym opisać!
   Zapadła cisza. Nawet buczenie silników stało się cichsze, jakby odleglejsze. Spectra wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w wazę z pewnie już zimną zupą. Podniosłam się z krzesła, słysząc, jak niewidzialne skorupy maski spokoju, za którą ukrywałam większość emocji, kruszą się i spadają na posadzkę. Myślałam, że już jej zdusiłam, jednak one ciągle drzemały ukryte płytko pod powierzchnią.
– Pójdę już do domu – wychrypiałam.
   Skinął lekką głową, nie odrywając wzroku od wazy.
– Przepraszam, Jessie.
– Zapomnijmy o tym – stwierdziłam, po czym obróciłam się na pięcie.
   Szybkim krokiem ruszyłam do drzwi. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, we własnym pokoju.
– Tylko nie chcę, żebyś znów zniknęła.
   Nie obróciłam się i wyszłam ze sterowni. Dotarłam do pomieszczenia z teleportami, wybrałam jeden i przeniosłam się do domu. Na szczęście było gdzieś nad ranem, więc nie spotkałam rodziców, którzy dalej słodko spali w swojej sypialni. Weszłam do pokoju i nie zrzucając butów, padłam na zieloną kołdrę.
   Zasłoniłam rękami twarz.
   Nie chcę, żebyś znów zniknęła.
   Ja też nie chcę cię stracić...





Drama time, kochani! Nie no ale od dłuższego czasu zastanawiałam się, kiedy pokażę, że Jess średnio sobie radzi z śmiercią rodziny itp, a teraz się tak trafiło XD Ogólnie przyszły rozdział chyba też będzie w trochę mniej komediowych klimatach, ale to nie jest nic pewnego. Ta notka to głównie kłótnia shipu tego bloga, lecz co się dziwić, każde z nich ma swoje racje ^^'' Mam nadzieję, że mały dramatyzm wam nie przeszkadza XD
Odmeldowuje się!