Minęła około godzina, od kiedy pchnięta
czarną wizją egzaminów semestralnych, postanowiłam przysiąść nad fizyką. Jak do
tej pory zrobiłam dwa najłatwiejsze zadania, gdzie wystarczyło wykorzystać
poprawnie wzór. No i w połowie napisałam rozwiązanie, gdy musiałam trochę
poprzekształcać wzór, jednak pod końcówkę się zgubiłam, przez co rozpaczliwie
stukałam długopisem w zeszyt, szukając w internecie jakiejś podpowiedzi.
Na żadne korki nie chodzę głównie przez brak
czasu. Jedenasta klasa to naprawdę nie zabawa, bo intensywnie przygotowują nas
do Sat-u, a do tego dochodzą częste i długie wycieczki na Vestalię, kółko
taneczne i oczywiście życie prywatne. Nie miałam też jakiegoś stałego rozkładu
tygodnia, więc już wolałam od czasu do czasu poprosić Harukę lub Rogera o małą
pomoc i dzięki nim przez krótkim okres czasu mniej więcej rozumiałam.
Jednak największy problem stanowił mój
przeukochany nauczyciel od fizyki – pan Gahan, który bardzo lubił zadanka,
gdzie trzeba było wykorzystać co najmniej cztery różne wzory w odpowiedniej
kolejności, coś przekształcić, pozmieniać jednostki i dopiero otrzymać wynik.
Błagam, zrobienie kilkudziesięciu takich zadań w godzinę, nie jest dla mnie
wykonalne. I wyciągnij tu człowieku C. Jedyna dobra rzecz jest taka, że po tym
skończę z fizyką raz na zawsze. Słodka wolność!
– Jak bardzo
jest źle? – zagadał Fludim, z ciekawością przyglądając się kalkulatorowi, w
który uderzałam palcami.
– Jeśli
magicznie Gahan się ulituje i da mi łatwy ten jedyny w życiu egzamin z tej
cholernej fizyki, to C mam murowane – mruknęłam. – Inaczej nie ma wyjścia,
trzeba będzie podpalić szkołę.
Bakugan westchnął ciężko, kiwając ze
zrozumieniem głową. Ten to miał dobrze, nie musiał niczego pisać, żył sobie
komfortowo – no pomińmy epizod z Nagą i najazdem Zenka – ze mną lub w Nowej
Vestroii i mógł robić, co chciał.
Zadumana w pierwszej chwili nie zauważyłam,
jak na telefonie pojawił się alarm oznaczony etykietą „spotkanie z Kenjim”.
Dopiero syk Fludima mnie ocknął. Wyłączyłam piosenkę Breaking Benjamin Breath w połowie drugiej zwrotki,
przeciągnęłam się, aż mi kości strzyknęły i poszłam się przebrać oraz uczesać
włosy, które obecnie były związane w fantazyjny koczek na czubku głowy.
Tak, tak, wiem, miałam się z nim spotkać po
lekcjach. Jednak na literaturze przypomniano nam o zbliżającym się końcu
semestru, dlatego zmieniałam godzinę na wieczorem, by móc się wcześniej nieco
pouczyć, a potem iść bez żadnych trosk.
Kwadrans później zeszłam na dół po płaszcz,
przy okazji zahaczając o salon. Tato siedział przy kominku, czytając pewnie
jakiś kryminał. Podniósł na mnie oczy. W szkłach korekcyjnych okularów odbił
się ogień oraz moja czarna sukienka.
– Lecę na
Vestalię, tato. Będą później – powiedziałam.
– Coś się stało
czy jakieś spotkanie? – spytał, wracając do książki.
– Idę na grób
rodziców z Kenjim. Moim bratem, mówiłam wam o nim, pamiętasz?
Mimo że było to przelotne, dostrzegłam w
jego oczach ból. Cóż, nie oczekiwałam od papy, że w zaledwie pół roku
przyzwyczai się do myśli, że wychowuje nieswoje dziecko, które nawet nie
pochodzi z Ziemi. I tak oboje z mamą dobrze to przyjęli, zapewniając, że będą
mnie wspierać w poszukiwaniach oraz, że nic się nie zmieni.
– Pamiętam,
podobno jest spokojniejszy od Micka – Uśmiechnął się, zerkając na mnie.
Odetchnęłam z ulgą. – Nie wróć za późno.
– Oczywiście –
zasalutowałam w odpowiedzi.
Zabrałam jeszcze małą torebkę, gdzie od razu
umościł się Fludim. Zwyczajowo zaklinając teleport, wstukałam współrzędne i
weszłam na platformę.
– A mówiłaś, że
pewnie cię źle przeniesie, Jessie.
Obróciłam się do uśmiechniętego Kenjiego.
Wyjątkowo udało mi się wylądować w umówionym miejscu, czyli placu znajdującym
się przed letnim pałacem. Odwzajemniłam uśmiech i przytuliliśmy się na powitanie.
Wyszło nieco niezgrabnie, głównie przez nasze niepewne uściski, ale nie
czarujmy się, ostatnio robiliśmy tak dekadę temu.
– Ach, chciałbym
także wam przedstawić mojego partnera – oświadczył i pokazał dłonią na zielonego bakugana, który posiadał fryzurę przypominającą gałęzie poszarpane przez wiatr. – To Blast.
– Miło poznać –
powiedział Blast mocnym głosem.
– Mnie również.
Jestem Fludim – odpowiedziała moja maruda.
Rozpoczęli konwersację na temat swoich
doświadczeń bitewnych, a ja z Kenjim ruszyliśmy aleją w stronę cmentarza.
– Byłeś tam
kiedyś? – spytałam, wtulając twarz w szal.
Spojrzał na mnie, wypuszczając z ust obłok
pary.
– Parę razy, ale
na krótko. Bałem się.
Skinęłam głową, na czym nasza rozmowa
dobiegła końca i zapadła krępująca cisza. No, początki zawsze są trudne, nie? Wzięłam
głęboki wdech i złapałam go pod łokieć. Drgnął zaskoczony, lecz nie wyrwał
ręki.
– To co lubisz
jeść? Uprawiasz jakiś sport? Rada się z tobą kontaktowała? Ile już jesteś z
Veną? – zaczęłam zasypywać go pytaniami. – Ta gra „królestwa” dalej istnieje?
Pamiętasz ją? A może jest jakaś nowa wersja...abgabab!
Najzwyczajniej w świecie zatkał mi rękę
buzią. Zmrużyłam powieki, ale on się uśmiechnął, naciągając mi czapką mocniej
na głowę.
– Teoretycznie
kobiecie nie powinno się przerywać, ale zaczęłaś paplać – powiedział. – Nie za
dużo pytań na raz, Jessie?
– Chcę rozmawiać
– szepnęłam, spuszczając wzrok. – Ta cisza mi się nie podoba. Nie...
Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.
– Ja już nie
zniknę, Jessie. Nie zostawię cię znów samej. Dlatego nie ma się co śpieszyć,
okej? Ty opowiesz mi o wszystkim, a ja
tobie.
– Dobrze –
zgodziłam się, uśmiechając lekko.
Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy razem.
Ciągle słyszałam szum krwi w uszach oraz dudnienie serca. Kenji od razu wyczuł
strach kryjący się za moimi pytaniami, jakby przeczuwał, że będę się bała jego
ponownego zniknięcia. Minęło tyle lat, a on ciągle mnie rozumiał.
****
Biała, marmurowa tablica była w większości
pokryta śniegiem, jednak szmaragdowe ozdobne litery układające się w imiona
naszych rodziców oraz siostry były nietknięte podobnie jak fotografie, nad którymi
zawiązano trzy czarne kokardy. Kwiaty w doniczkach, plastikowych osłonach czy
zwyczajne bukiety spoczywały u stóp grobu otoczonego ze wszystkich stron przez
kolorowe jaśniejące lampiony. Zostawiały tylko wąską ścieżkę, przez którą
mogliśmy się dostać do tablicy.
Ukucnęłam i zaczęłam układać lampiony przy
imionach bliskich. Szafirowy dla mamy, biały dla taty i czerwony dla Cassie. Potem
złożyłam razem ręce i przymknęłam oczy. Po chwili je znów otworzyłam i
spojrzałam na daty. Ścisnęło mnie w dołku.
– Cassie miałaby
teraz 27 lat – szepnęłam.
– I pewnie
rządziła Vestalią – dodał Kenji, kucając koło mnie.
Patrzyliśmy w milczeniu na ich zdjęcia. Po
mojej głowie przewijały się wspomnienia naszych wspólnych obiadów, wieczornych
czytanek mamy czy taty próbującego uszyć dla mojej lalki płaszczyk. Ich
śmiechy, głosy, zapachy, dotyk. Wszystko takie wyraźne, jakby to było kilka dni
temu.
Ciepłe łzy zaczęły kapać na marmur. Osunęłam
się na kolana, jak przez mgłę czując tulącego się do mojego policzka Fludima.
Ściskało mnie gardle, a serce biło w szybkim rytmie. Nigdy więcej ich nie
zobaczę. Nie usłyszę ich głosów. Nie poczuję dotyku ich rąk. Jedyne, co mi po
nich pozostało, to zimna tablica, trochę ubrań, biżuterii i wspomnienia. Niemal
nic. Zaszlochałam cicho, zaciskając dłoń w pięść
– Nie powinno
tak być – wydusiłam. – To nie powinno się nigdy wydarzyć. To...to...
Boli
Dlaczego oni są po jednej stronie, a ja po
drugiej? Nie zrobili nic złego więc czemu? Mieli tyle planów, marzeń...
– Jessie –
szepnął Kenji.
Spojrzałam na niego. Przez łzy nie mogłam
ustalić czy też płacze, czy to świece z lampionów odbijają się w jego oczach.
– To boli, Kenji
– jęknęłam.
– Wiem, Jessie.
Wiem – szepnął, mocno mnie obejmując. – Wiem, że cię boli.
Zacisnęłam dłonie na jego kurtce, wciskając
nos w ramię. Łzy płynęły, mocząc materiał, ale on nie zwracał na to uwagi. Tylko
delikatnie mną kołysał, nucąc do ucha spokojną melodię. Kilka minut później
zaczerpnęłam tchu i otarłam mokre policzki.
– Lepiej?
– Yhym.
Puścił mnie i podał chusteczki. Wydmuchałam
nos, jednocześnie uspokajając spanikowanego Fludima. Biedak zaczął się
obwiniać, że nie zauważył mojego złego stanu psychicznego.
– To przez
wspomnienia, Fludim. – Pocałował go delikatnie. – I myśl, jaki niesprawiedliwy
jest los.
Wtedy bakugan dał za wygraną i schował się
do torebki. Blast nie odezwał się ani słowem od dotarcia na cmentarz i trwał
tak nadal, siedząc na skraju tablicy.
– Też myślę, że
to nie powinno się nigdy wydarzyć – powiedział Kenji. – Jednak los jest
okrutnym sukinsynem – westchnął i podniósł się z chodnika. – Chcesz wyskoczyć
jeszcze na gorącą czekoladę przez powrotem? Vena robi najlepszą w Vestalii –
dodał zachęcająco, zgarniając swojego bakugana do kieszeni.
– Nie musisz
nawet pytać – odparłam, wstając.
****
I tak oto siedziałam po raz kolejny w
salonie Veny i Kenjiego, pijąc czekoladę z tego fajnego kubka w żółte kaktusy.
Dzięki zimnej wodzie nie miała już takich zapuchniętych oczu. Co do talentu
Veny, to Kenji miał całkowitą rację, ta czekolada przebijała wszystkie ziemskie
razem wzięte. Mój brat siedział, obejmując narzeczoną ramieniem, na drugiej
kanapie, pijąc kawę.
– Masz wąsy –
parsknął, gdy odłożyłam kubek.
Otarłam je wierzchem dłoni, zostawiając na
niej brązowe smużki, po czym uśmiechnęłam się do Veny.
– Najlepsza,
jaką piłam.
Dziewczyna rozpromieniła się, jednocześnie
lekko rumieniąc. Była taka miła i dobroduszna, że nie dziwiłam się bratu, iż ją
pokochał.
– Cieszę się, że
ci pomogła.
– Swoją drogą
wydaje mi się, że coś jeszcze cię dręczy – wtrącił nagle Kenji, dopijając
resztę kawy.
– To znaczy?
– Wiem, że
wyprawy na cmentarz to nic miłego, ale nawet teraz siedzisz taka przybita.
Chyba, że nie chcesz o tym mówić, nie zmuszam – dodał, widząc moją posępną
minę.
Co prawda zaczęłam trochę myśleć o mojej
kłótni ze Spectrą i tym, że od tamtej pory się nie odzywa, ale nie myślałam, że
tak to widać. Z drugiej strony Kenji zawsze był spostrzegawczy. Oparłam się
wygodniej, wyglądając przez okno na ulicę skąpaną w świetle ulicznych latarni.
– Pokłóciłam się
z... – urwałam, przygryzając wargę. Jak najtrafniej określić tą relację „chłopak”,
„partner”? – chłopakiem – dokończyłam.
– Obraził cię
czy coś takiego? – spytał Kenji, a ja wyczulona przez lata wyłapałam groźne
nuty. Vena też na niego zerknęła na niego.
– Nie, nie!
Tylko ostatnio musiałam ratować moje przyjaciółki i w tym celu poleciałam na
inną planetę. Jak widać nic mi się nie stało i wszystko jest w porządku, ale on
stwierdził, że to było idiotyczne i zachowuje się jak gówniara. Jednak on nie
rozumie, jak bardzo przyjaciele są dla mnie ważni. Ja po prostu nie umiem...nie
chcę...ich stracić – dokończyłam ciszej.
Vena i Kenji wymienili spojrzenia, po czym
mój brat pochylił się do przodu. Oparł łokcie o kolana, przybierając poważny
wyraz twarzy.
– To Keith
Fermin, prawda?
Otworzyłam szeroko oczy.
– Skąd wiesz?
– Od Rei.
Zresztą pamiętam go z dzieciństwa, przyjaźniłaś się z jego siostrą.
– Przyjaźnię.
– Mniejsza z
tym. – Machnął ręką. – Nie znam go dobrze, jednak rozumiem, o co mu chodziło.
To zwykła troska. Wyrażona w bucowaty sposób, ale troska.
Nie
chcę, byś znów zniknęła
Zacisnęłam dłonie razem, opuszczając wzrok.
Wiem, że to troska, ale...
– Każde z was ma
swoje racje, dlatego myślę, że powinniście się spotkać. Nie od razu, by dać
sobie chwilę na ochłonięcie, ale rozmowa to najlepsze wyjście. Wyjaśnienie
swoich motywów i wartości.
– Powiedziałam
mu i tak za dużo.
– Jess?
Zaśmiałam się nerwowo, zaczynając skubać
najbliższą poduszkę. Zaczęcie tego tematu to jednak nie był za dobry pomysł.
– Za bardzo się
przed nim otworzyłam. Były rzeczy, o których póki co nie chciałam wspominać. On
też ma swoje zmartwienia, zresztą... – zamilkłam.
Na szczęście Kenji nie dopytywał. Klepnął
mnie w kolano, znów obdarzając swoim krzywym uśmiechem.
– Nie jesteś
typem osoby, która zwierzyłaby się komuś, gdyby tego podświadomie nie czuła.
Wszystko się ułoży, a jak coś to zawsze możesz przyjść. Vena też jest dobra w
te klocki – zerknął na dziewczynę.
Vena skinęła głową. Wtedy poczułam takie
przyjemne ciepło w środku. Bo właśnie teraz naprawdę odzyskałam kawałek
rodziny.
Rozdział skupiony na relacji Jess i Kenji, błędy jutro!
Oyasumi!
*zgrzyta zębami*Czy-czytnęłam!
OdpowiedzUsuńKel: a mówiłam, załóż zimowe buty!
Ci-ciiicho. Jak mi ktoś przypomni to wrócę wieczorem a n-na razie idę po drugą h-herbatkę
Hahahaha!!!
UsuńKel: Nie ciesz się tak; kom miał być wczoraj
Aaale wczoraj nastąpiły niespodziewane okoliczności, które utrudniły mi skomentowanie *^*
Meg: Na przykład panikowanie że wywaliło cię z shindena gdy oglądałaś SnK
Kel: A potem poszukiwanie innej stronki do oglądania
Meg: A na koniec lenistwo
Widzę że jak zwykle jesteście wielim wsparciem >.>
K&M: Do usług!
W Jess widzę taką siebie, gdy próbowałam walczyć z matmą XD probowałam; po godzinie mój mózg spierniczył w Bieszczady. Ale dwa na szynach jest, jest, więc można się radować XD
"– Lecę na Vestalię, tato. Będą później – powiedziałam.
– Coś się stało czy jakieś spotkanie? – spytał, wracając do książki."
żeby mój reagował tak spokojnie to byłby cud!
Kel: No ale przyznaję mu rację ostatnim razem
To gdy kolega znowu zaczął mnie męczyć? Taak, ucałowałam go za to, że stwierdził, że czas kupić karabin maszynowy i trzy rottweilery...
Meg: *wpatrując się w przestrzeń* stwierdzam, że lubię takie rodzinne rozdzialiki.
Kel: Oho, włączył jej się syndrom braku rodziny
Nie łam się; w nowej wersji kogoś ci adoptujemy! :D
Meg: W sumie nie wiem czy mam się śmiać czy płakać
Kel: *szeptem* raczej drugie *dostaje książką od anglika*
*zerka na podręcznik od anglika* taa... *patrzy na terminarz w którym na jutro widnieją 2 klasówki* taaaa? A huk, ja już mam dość! A moja wena wyparowała XD
Kel: Było dłużej testować kredki
Ciichaj! Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał i muszę częściej brac taktykę - o, Angel wrzuciła rozdział; rzucam wszystko i lecę czytać, bo inaczej później mi się nie będzie chciało! Na razie działa XD
nie pozostaje mi nic innego jak czekać na next!
pozdrawiam cieplutko!
<33333