Po dziś dzień nie wiem, jakim cudem udało
się nam dotrzeć w jednym kawałku do punktu dostępu. Pewnie przez to osławione
„głupi zawsze ma szczęście”, dzięki któremu jeszcze chodziłam żywa po świecie.
Spectra oraz jego przydupas nie dali się zaciągnąć na tą fantastyczną
ekspedycję. Keith stwierdził, że ma za dużo roboty i zadzwoni później, po czym
się teleportował. Co do Grava to wyglądał gorzej niż śmierć i przysypiał nad
stołem, więc wspólnymi siłami przewaliliśmy
go na kanapę, gdzie został otoczony kocem. Taka jestem wspaniałomyślna!
I wszystko mogło być już pięknie, ładnie wprost
miód malina, ale nie. Wszakże jestem dziecko szczęścia i zawsze coś musi pójść
nie tak. Tym razem chodziło o moją kartę dostępu, która uznała, że zrobi
protest i odmówiła działania.
–
Zabijcie mnieee – zajęczałam dramatycznie, po raz setny dociskając ten durny
kawałek plastiku do czytnika.
–
Mistrzyni Jessico dasz radę! – dopingował mnie Baron.
Wywróciłam oczami. Kochany dzieciak i tak
dalej, ale zdecydowanie przecenia moje zdolności. Szczególnie jeśli mówimy o
sprzętach, gdzie użyto technologii vestalskiej, przecież to cholerstwo mnie
nienawidzi!
Powróciłam do pojedynku z kartą, próbując
jednocześnie się powstrzymać przed rozwaleniem czytnika na części. Może wtedy
przylecieliby jacyś technicy...Hmm...brzmi jak dobry plan.
–
Może spróbuje to obejść? – zaproponowała Mira, kiedy już brałam zamach.
–
A umiesz? – złapałam ją za ramiona i spojrzałam na nią roziskrzonymi oczami.
–
Chyba tak – przykucnęła przy czytniku i zaczęła wpisywać jakieś ciągi liczb,
marszcząc przy okazji brwi. – W końcu cały system jest oparty na naszej
technologii...
Dałam jej działać i wyciągnęłam telefon, by
skontrolować czas. Od ostatniego połączenia z Shunem minęła godzina, więc
bardzo prawdopodobne, że już są na miejscu. Tsaa, zawsze na czas, żeby cię
szlag głupia karto.
–
Coś się stało?
Uniosłam oczy znad komórki i skierowałam je
na niską dziewczynę ubraną w czarną koszulę i białą spódniczkę, która
przyglądała się nam z troskliwą miną. Gdy zauważyłam, że ma tęczówki o barwie
maliny, przypomniałam sobie, że to właśnie jej sprzedałam plaskacza torbą w
szkole.
–
Nic wielkiego, karta mi się zepsuła -
machnęłam ręką, szczerząc się jak debil.
–
Ojej, to niemiło. Śpieszycie się, prawda? – odgarnęła długie zielone włosy i
zaczęła grzebać w przepastnej torbie. Po chwili wyciągnęła z niej swój
identyfikator. – W takim razie użyjmy mojej karty, dobrze? – uśmiechnęła się.
****
Heather wprost nie umiała uwierzyć w swoje
szczęście. Rano znalazła w kuchni pokaźny plik banknotów od ojca na „drobne
wydatki”, a teraz natknęła się na samą Jessicę Knight. Znała ją i to dość
dobrze. W końcu chodziły do jednej szkoły, a Knight była głośną i dobrze znaną
postacią w Los Angeles. Ale to nie chodziło o to, że spotkała sławę! Jessica
podobno znała Wojowników, więc jeśli wkupi się w jej łaski, to dowie się, o co
chodzi w tej wojnie!
Przywdziała najbardziej skuteczną maskę
dobrego aniołka i ruszyła na pomoc dziewczynie.
–
Życie nam ratujesz! – krzyknęła z wdzięcznością Jessica, kiedy wpisywała kod.
Szatynka zerknęła na telefon. – I to dosłownie...
–
E tam, to nic wielkiego – machnęła ręką, jednocześnie obserwując jej towarzyszy
kątem oka. Ruda laska o przenikliwych oczach i umięśniony chłopak tak
uradowany, jakby były wakacje. Nie kojarzyła ich. – Proszę – powiedziała, gdy
drzwi się rozsunęły.
–
Dzięki stokrotne! – Jessie jak burza wpadła do środka, ciągnąc chłopaka za
nadgarstek.
–
Nareszcie zobaczę się z mistrzem Danem! – wykrzyknął, a oczy mu się zaświeciły.
Danem. Danem Kuso. Heather uśmiechnęła się
pod nosem. Tak jak myślała.
–
Coś się stało, że tak się śpieszycie? – zwróciła się do Jessie.
–
Mamy spotkanie po latach i tak trochę bardzo jesteśmy na nie spóźnieni –
dziewczyna uśmiechnęła się, wchodząc do kabiny teleportu. – Jeszcze raz
dziękuje za pomoc, ymm...
–
Heather – przedstawiła się.
–
Dziękuje, Heather – pomachała jej na pożegnanie, po czym zniknęła.
Stała jeszcze przez chwilę, wpatrując się w
teleport.
–
Hee, nie przedstawiła się – zauważył Crueltion.
–
Wiem – Heather zmieniła uśmiech z pełnego słodyczy na pełen jadu. – Ciekawe,
jest tak przekonana, że wszyscy ją znają, czy coś tak ważnego dzieje się w
Bakuprzestrzeni, że zapomniała o tym? Jak myślisz?
–
Ja myślę, że bym trochę sobie powalczył.
–
W takim razie chodźmy – Heather wspięła się po schodkach. – Nawiązaliśmy
pierwszy kontakt, więc powinniśmy kontynuować znajomość, prawda?
****
Neathianka zgrabnie wyminęła ostre skały, za
nimi skręcając w lewo. Czekało ją trochę marszu, którego mogła sobie oszczędzić, jadąc na wilkorze, jednak demon przyciągnąłby zbyt dużo uwagi.
Nikt nie mógł dowiedzieć się o jej
zamiarach, które i tak mogły spełznąć na niczym. Wszystko zależało od tego, czy
dziewczynie uda się przekonać pewnego bakugana.
–
Tiaphae — zawołała widząc białą, kilku ogoniastą lisicę.
Istota przerwała czyszczenie swojego futra
pokrytego blado-rdzawymi wzorami.
–
Tak, Dayno?
–
Chciałbym cię prosić o przysługę. Mogłabyś mnie zabrać na Ziemię i towarzyszyć
mi tam? — spytała niepewnie neathianka, po czym spuściła głowę, dodając. – Chcę
przekonać Rena by nie robił niczego głupiego...
–
Pomogę ci — lisica uśmiechnęła się. — Ale ty bierzesz na siebie gniew
Lyphionima, bo jak mniemam, nie wie on nic o tej wyprawie.
Rumieniec Dayny tylko utwierdził ją w
prawdziwości domysłów.
–
Tylko nie zwracaj na siebie niepotrzebnej uwagi. Tam na pewno kręcą się
gundalinie.
–
Dobrze – przytaknęła dziewczyna, stresując się trochę, gdy zaczęło ją
pochłaniać kolorowe światło.
Zdecydowanie zbyt rzadko korzystała z teleportacji,
by do niej przywyknąć.
****
Jeśli ktoś kiedykolwiek stwierdził, że
brakuje mi opanowania, to powinien mnie teraz na kolanach przepraszać. Pomimo
ciągłych sms’ów od Shuna, gdzie się podziewam oraz Barona, który co chwila
chciał coś obejrzeć, zdołałam dotrzeć na arenę bez rozwalenia nikomu głowy czy
też innej części ciała. Co najwyżej Leltoy nieco ucierpiał, bo pod końcówkę
drogi pokłady mojej cierpliwości cholera wzięła i prowadziłam go za ucho.
–
To bolało, mistrzyni Jessico – poskarżył się, masując je, kiedy go wreszcie
puściłam pod drzwiami od areny.
–
Należało ci się – stwierdziłam, ignorując ciągłe wibrowanie komórki w kieszeni
kurtki.
–
Są tutaj? – spytała Mira, zerkając na wejście.
–
Yhym, Shun napisał mi, że ta dyplomatka od siedmiu boleści i jakiś poeta
właśnie ze sobą walczą, i jest to trochę dziwne, bo podobno obydwoje są
szpiegami z Neathii.
–
Sojusznicy, którzy ze sobą walczą? Bez sensu.
–
No właśnie – uśmiechnęłam się, mrużąc oczy – Ktoś tu zaplątał się w sieć
własnych kłamstw. Baron, otworzysz drzwi?
Baron, który przysłuchiwał się wszystkiemu z
boku, skinął głową, po czym pchnął wrota. Weszliśmy na praktycznie pustą arenę,
jeśli nie liczyć Wojowników i białej mendy, którzy siedzieli w pierwszym
rzędzie oraz mistrzyni ogarnięcia i gostka w zielonym płaszczu, którzy ze sobą
walczyli. Leltoy z okrzykiem „Mistrzuuu! Tak tęskniłeeeem!” poleciał witać
Dana, a ja z Mirą spokojnie zeszłyśmy po schodach. Nie mogłam powstrzymać
uśmiechu, kiedy Rena z mindfuckiem wymalowanym na twarzy przyglądał się Fermin
i Baronowi, obecnie duszącego Dana w silnym uścisku.
–
Dzień dobry – przywitałam się, opierając o barierkę.
–
Cześć...Em, mogę wiedzieć, kim jesteście? – Krawler zwrócił się do Vestalian.
–
To Mira i Baron nasi przyjaciele z
Vestalii, którzy pomogli nam w wojnie z Zenoheldem, no wiesz tym... – Marucho wyręczył
ich od odpowiedzi i zaczął opowiadać Renowi skróconą wersję wydarzeń.
–
Co się dzieje? – spytałam Dana, wskazując na pole bitwy.
–
No właśnie to jest bez sensu, Jess! Fabia walczy ze swoim, a Shun gada, że
tylko Fabia jest Neathianką! To kompletnie pokręcone! – Kuso rozłożył bezradnie
ręce. – Rozumiesz coś z tego?
–
Sojusznicy, którzy ze sobą walczą? Hee, to dość podejrzane, nie wydaje ci się,
Ren? – uśmiechnęłam się fałszywie do Gundalianina. – Mówiłeś coś, że Neathianie
nie działają zbyt rozsądnie, ale walka ze sobą jest kretyńska, prawda? –
czułam, że płatki śniadaniowe powoli mi się cofają przez mój niewinny głosik i
pozę absolutnej idiotki.
–
Kto ich tam wie – rozłożył ręce. – Pewnie próbują wam namącić w głowach i
przeciągnąć na swoją stronę.
Uniosłam brew. On naprawdę myśli, że da radę
dalej ciągnąć tę szopkę?
****
Dayna z wielkim zaciekawieniem przyglądała
się swojemu odbiciu, zaintrygowana innym wyglądem.
Jedyną rzeczą, która nie uległa zmianie były
jej włosy, które nadal posiadały ten sam ciemny odcień brązu i były na końcu
związane wstążką. Z kolei jej skóra już uległa zmianie, nabierając cieplejszego
tonu.
Dziewczynę i tak najbardziej zaintrygowały
jej własne oczy. Zwykle pozbawione białka i z ledwo widocznymi źrenicami, teraz
posiadały obydwa te elementy doskonale widoczne.
–
Moje oczy w tej postaci wyglądają jak gundaliańskie – zauważyła z rozbawianiem.
–
Twoje bycie Fearią tylko ci pomoże w udawaniu gundalianki. Miejmy jednak
nadzieję, że ci się to nie przyda– Tiaphae również była zaciekawiona wyglądem
swojej przyjaciółki, jednak nie dawała tego posobie poznać. – Chodźmy już
szukać Rena.
–
Zgoda. — Neathianka odwróciła wzrok od lustra, rozglądając się po okolicy.
–
Masz w ogóle pomysł jak go znaleźć?
–
Absolutnie, żadnego.
Lisica skwitowała tą odpowiedź jedynie westchnieniem.
Żadna z nich nie spodziewała się jednak, że
rozwiązanie ich problemu znajdzie jakiś losowy nieznajomy.
–
Pierwszy raz tutaj? – Do dziewczyny podszedł wysoki, czarnowłosy chłopak,
uśmiechając się przyjaźnie. – Jestem Rio.
–
Dayna – Przedstawiła się neathianka, uciskając wyciągnięta w jej kierunku dłoń.
— I tak, pierwszy raz.
–
To może cię oprowadzić? – zaproponował.
–
Właściwie miał to zrobić mój znajomy, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. — Dayna
zrobiła minę zbitego
pieska, gładko kłamiąc. — Widziałeś go może? Wysoki, z białymi sterczącymi
włosami.
–
Niestety nie i wątpię byś go znalazła w tych bocznych uliczkach. Chodź do
centrum. Jeśli tam go nie znajdziemy, to zawsze możesz wziąć udział w jakieś
bitwie. Wszędzie się wyświetlają, jak zrobisz show, to nie ma bata, żeby cię
nie zauważono.
–
Naprawdę? — neathianka natychmiast się rozpromieniła. — Pomożesz z tą bitwą?
–
Nie walczę zbyt często, ale możemy naściemniać coś co będzie nieźle wyglądać. —
Rio puścił jej oczko. – Rezerwować?
–
Oczywiście — rozpromieniła się Dayna, nie mogąc się już powstrzymać od skakania
z radości.
Dziewczyna rozejrzała się po arenie,
zdumiona ilością osób chcących obejrzeć jej bitwę. Sądziła, że będzie ich
znacznie mniej, ale i tak to jej nie przeszkadzało. Lubiła robić show.
–
Gotowa? – spytał Rio, z drugiego końca areny.
–
Zawsze i wszędzie – odparła ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy i wyrzuciła
kartę. — Karta otwarcia start!
Żółte światło rozeszło się po arenie, a
chwilę w później z dwóch osobnych rozbłysków wyłoniły się bakugany: Lisica
Haosu należąca do Dayny i Rycerz Ventusa wyrzucony przez Rio.
–
No, no, no, tego się nie spodziewałem — przyznał chłopak. — I tak ci nie dam
forów.
–
Nie musisz. Zacznijmy pokaz, Tiaphae!
Lisica zareagowała natychmiast, ruszając
pędem w stronę przeciwnika. Ventus bez wysiłku odparł jej atak. Starciu obu
istot towarzyszył wielki hałas. Żaden z bakuganów nie wykazywał jednak
wyższości nad przeciwnikiem. Pojedynek bez kart był w zasadzie wyrównany. Gdy
istoty odskoczyły od siebie, by przygotować się do kolejnego starcia, Rio
wykrzyknął:
–
Supermoc, Halabarda Ventusa.
Broń rycerza natychmiast zaiskrzyła się
mocą, a on sam ruszył do ataku ze zdwojoną siłą.
–
Blokada – wykrzyknęła Dayna, wyrzucając kontr kartę.
Lisica przyjęła całą wrogą siłę na swe
ogony, wzdrygając się lekko przy kolejnym ataku. Jej obrona szybko zaczynała
słabnąć, co nie uszło uwadze chłopaka.
–
Coś ci chyba nie idzie? – zaśmiał się.
–
Tak ci się tylko wydaje. — Neathianka wydawała się być zbyt pewna. — Supermoc,
Taniec złotych liści!
Haos odskoczył, obwinięty całunem skrzących
się drobinek, które wkrótce rozproszyły się po całej arenie.
Efekt był nie tylko widowiskowy, ale i też
morderczy. W czasie gdy lisica dawała popis swej zwinności, drażniąc się przy
tym z ventusem, każdy listek którego dotknął, odbierał mu niewielką cząstkę
mocy.
Rio tego nie spostrzegł, skutecznie
zdekoncentrowany zachwycającym widokiem, a Dayna nie ośmieliła się tego nie
wykorzystać.
–
Lisia pani! – krzyknęła, a z jej bakugan rozbłysł mlecznym światłem.
Lisica przeobraziła się w piękną kobietę,
zachowując przy tym swoje zwierzęce uszy i ogony. Wszyscy zgromadzeni zamarli
na jej widok, jednak nie dane im było się napatrzeć. Mająca przewagę istota natychmiast
pokonała przeciwnika, a w kolejnej rundzie powróciła już jako zwierze. Bitwa
sama w sobie nie trwała wystarczająco długo, by zdążyła ponownie użyć tej
formy.
–
To... Było niesamowite! – wykrzyknął Rio, nie mogąc znaleźć lepszych słów na opisanie
pojedynku. – W życiu ci nie uwierzę, że to twoja pierwsza bitwa. Nie ma mowy!
–
Pierwsza tutaj, ale ogólnie to nie... Kilka rzeczy zdążyłam już przećwiczyć. –
przyznała niechętnie Dayna. — Sądzisz, że jestem aż tak dobra?
–
Spokojnie mogłabyś być w rankingu znacznie wyżej ode mnie, chociaż to nie
wyzwanie.
–
Nie przesadzaj. Ty też dobrze walczyłeś. – uśmiechnęła się. – A poza tym
osiągnęliśmy to co
trzeba.
Mój przyjaciel mnie znalazł.
–
Serio? Gdzie on jest? — nowy znajomy dziewczyny zaczął szukać wzrokiem kogoś
pasującego do wcześniej zasłyszanego opisu. Stanął nawet na palcach, jednak to
niezbyt pomogło mu w poszukiwaniach.
–
Nie tutaj — zaśmiała się Dayna, widząc, co on wyprawia. – Leń wysłał mi
szczegółową mapę jak do niego dojść.
–
No to chodźmy do niego.
–
Rio – zaczęła niepewnie. – Wolałabym iść sama. Muszę z nim pomówić na
osobności.
–
Ech, no dobra... – W głosie Rio dało się słyszeć nutkę zawiedzenia. – Cóż,
powodzenia i jakbyś znowu potrzebowała pomocy daj znać. Masz mój numer.
Dziewczyna skinęła głową. Młodzieniec
uścisnął ją jeszcze na pożegnanie i pomachał jej, gdy znikała w tłumie.
****
Gostek, który, jak udało mi się ustalić,
miał na imię Jesse, bez specjalnego trudu załatwił Fabię w pierwszej rundzie.
–
A oto ostatni akt tej sztuki – zadeklamował, jednocześnie wyrzucając kartę
otwarcia wyciągniętą spomiędzy stron książki.
Taa, chyba był jakimś niespełnionym aktorem
albo szykował się do szkolnego przedstawienia. Tego jeszcze nie ustaliłam.
–
Fabii zostało mało punktów życia – stwierdził Marucho, patrząc, jak panna
dyplomatka używa zestawu bojowego.
–
Co z tego? To nasi wrogowie, więc najlepiej będzie, jak się wykończą –
stwierdził Ren, krzyżując ręce. Jednak nie umiał już ukryć zdenerwowania. Jego
oczy nerwowo zerkały to na Fabią to na Jessego.
Woah, zorientował się, że coś poszło nie
tak, gratuluję tempa.
Nagle wszyscy wytrzeszczyli oczy, kiedy
Aranaut (bakugan Fabii) ruszył do ataku, ale wpadł w szczelinę, przez co chybił
atak. Wtedy Ren szybciutko się odprężył i uśmiechnął pod nosem.
Oho, widzę tutaj kandydata do Oscara. Wybitny
aktor, proszę o oklaski na stojąco.
–
Skąd w naszym oprogramowaniu wziął się błąd? – spytał Marucho, lustrując arenę
wzrokiem.
–
Nie mam pojęcia. Będziemy musieli ją potem przeskanować – odparł Krawel.
Mistrzyni dyplomacji przegrała sromotnie,
gdyż jej bakugan nie mógł wyciągnąć nogi, co wykorzystał Jesse i zbombardował
go atakami. Zbiegliśmy na pole bitwy, gdzie Fabia sobie cichutko szlochała.
Jprd, pierwszy raz w życiu przegrała czy co?
–
To był cios poniżej pasa! Tak się nie robi! – darł się Dan na przemian z Baron w
stronę Jessego.
Poeta jedynie wzruszył ramionami i
uśmiechnął się drwiąco.
–
Zaraz się z tobą rozprawię! – Kuso już sięgał po kartę, kiedy Ren złapał go za
nadgarstek. – No co?!
–
Uspokój się, dość już na dziś walk.
–
A to niby czemu? – odezwał sę Shun, mrużąc oczy. – Bo to niszczy ci plany?
–
O czym ty mówisz, Shun? – Jake przechylił głowę.
–
Tylko osoba, która dobrze zna się na Bakuprzestrzeni i ma dostęp do każdej
areny mogła stworzyć taką szczelinę – oznajmił Kazami. – I szczerze wątpię, że
to był Marucho, więc zostaje nam tylko Ren.
–
A niby po co miałbym to robić?
–
Właśnie! – poparł go Dan. Z trudem powstrzymałam się przed strzeleniem mu w
łeb. – Przecież to nasz przyjaciel!
–
Bo jesteś kłamliwym, podłym Gundalianinem!
Panie i panowie, idiotka z Neathi
przemówiła. I to jak! Wyraźnie, bez zacinania się! Miałam ochotę wyciągnąć
chusteczkę i wysmarkać się w nią ze wzruszenia. Moja kochana Fabia tak
wydoroślała!
Swoją drogą to jak oni wybierają dyplomatów
na tej Neathii. Kto wygląda najbardziej niewinnie i nie jest niemy ten wygrywa,
czy jak?
–
Słyszałam o twoich wszystkich kłamstwach! Nie wierzcie w ani jednego jego
słowo!
Kolejna z wybitnym czasem reagowania. Panie,
czemu każde z nich okazuje się coraz większym idiotą?
–
Tak naprawdę to Neathia została napadnięta! Ren jest prawdziwym wrogiem!
Kiedy padły te słowa, oczy Dana, Barona,
Jake i Marucho zrobiły się wielkie jak pięć złotych, Mira nie wyglądała na
zaskoczoną, a ja i Shun odetchnęliśmy z ulgą, że wreszcie wszyscy ogarnęli, jaka
jest prawda.
–
Ona kłamie – zaprotesował Ren, spuszczając wzrok.
–
Dalej będziesz to ciągnął? – westchnęłam, opierając dłoń o biodro. – Obydwoje jesteście
siebie warci, ale ty naprawdę jesteś beznadziejny w kłamaniu – uśmiechnęłam się,
przymykając oczy. – Nikt ci już nie uwierzy.
–
Czekajcie! Ren nie mogłby czegoś takiego zrobić! – wykrzyknął Marucho, kręcąc
głową. – To niemożliwe!
Wtedy Jesse zaśmiał się cicho, przez co
wszystkie spojrzenia skupiły się na nim.
–
Cóż za dramat – przejechał palcami po włosach. – Moi drodzy, widzę, że
znaleźliście się w nieprzyjemnej sytuacji.
–
To jeszcze nie koniec, Neathianie – wycedził Ren, celując w niego palcem. –
Jeszcze się policzymy!
Oczywiście, a Akane zostanie zakonnicą,
natomiast ja będę wykładała fizykę na Harvardzie.
–
Tylko że to Gundalianin. Tak samo jak ty – powiedział Shun. – Twój własny
szpieg.
–
O, serio? – zdziwiłam się. – Kurde, tego z Shieną nie przewidziałyśmy.
Poeta rozłożył ręcę i pokręcił głową, ciągle
się uśmiechając.
–
Chętnie zostałbym dłużej, moi mili, ale niestety czas mnie nagli – ukłonił się.
– Do rychłego zobaczenia – wyprostował się i zniknął w jasnym świetle.
Przez kilka sekund panowała cisza, którą
przerwał mój chichot.
–
Przegrałeś, Ren – mruknęłam.
–
Po prostu się już przyznaj – dodał znużonym głosem Shun.
Krawler z paniką wymalowaną na twarzy i
biały jak mleko cofnął się o krok, po czym zacisnął pięści, mierząc nas
wściekłym spojrzeniem.
–
Nie będę słuchał tych bzdur – warknął, po czym popchnął Dana, który zagradzał
mu drogę i popędził do wyjścia. Nikt jakoś nie kwapił się by go zatrzymać z
wyjątkiem Marucho, który za nim wołał.
–
Papa, Ren! – pomachałam mu na pożegnanie.
–
Ciekawe, czy zrobi tak, jak myślałyśmy – powiedziała do mnie Mira.
–
Kto to wie...
****
Mapa, którą otrzymała, zaprowadziła ją
daleko od centrum. Kręciło się tam mało osób, co czyniło tutejsze zaułki
idealnymi na spotkania, o których nikt nie powinien wiedzieć.
–
A ja sądziłam, że jakiegoś durnia będę musiała sprowadzić do parteru. Miłe
zaskoczenie, nie uważasz? – neathianka spytała swą towarzyszkę, wchodząc w
mniej uczęszczane uliczki.
–
Zawsze zakładasz najgorsze w kwestii obcych – stwierdziła Tiaphae, na co Dayna
wzruszyła jedynie ramionami, chociaż potrzebowała zająć myśli jakąś nieistotną
rozmową. Niestety z lisicą łączyła ją tylko walka, nie przyjaźń jakiej
dziewczyna by oczekiwała od swojego strażniczego bakugana.
–
To gdzieś tutaj... – mruknęła rozglądając się neathianka, gdy droga narysowana
na holo-mapie skończyła się. — Zaułek, no tak...
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i weszła
między budynki. Wkrótce pojawi się Ren, wychodząc za rogu jednego z nich.
–
Mogę wiedzieć co ty tutaj robisz, Dayna? – słysząc jego oschły ton, dziewczyna
natychmiast zrozumiała, że nie będzie to przyjemna rozmowa.
–
To już nie mogę odwiedzić braciszka? – spytała ironicznie.
–
To nie jest miejsce dla ciebie. Tu nie jest bezpiecznie.
–
Czyżby? Śmiem twierdzić, że to ty będziesz miał kłopoty jeśli zaraz się nie
opamiętasz.
–
Wiem, co robię — mruknął beznamiętnie Krawler. — Jeśli to wszystko...
—
Nie, to nie wszystko! — fuknęła. — Doskonale jesteś świadom, że nie możemy
pakować się w tą wojnę, ale to robisz! Nie wmawiaj mi, że wiesz co robisz!
Opamiętaj się! — Dayna podeszła do chłopaka, szturchając go palcem. — Nic
dobrego z tego nie wyjdzie. Ren błagam, wróć do domu, zanim będzie za późno.
–
I co? Mam patrzeć jak moja planeta umiera? — odepchnął dziewczynę. — Nie będę
bezczynnie siedzieć! To jedyny sposób.
–
Właśnie, że nie jedyny! Na pewno można inaczej!
–
Jak niby?! Słucham? – warknął Ren. – No tak, zapomniałem, że ty przecież możesz
wrócić sobie na Neathie i mieć wszystko gdzieś — dodał, przepełnionym jadem
głosem. – No bo po co sobie zaprzątać czymś takim główkę.
Echo siarczystego policzka rozniosło się
między budynkami. Zaskoczony Krawler dopiero po dłuższej chwili, przyłożył dłoń
do zranionego miejsca.
–
Jesteś skończonym debilem, Ren — powiedziała dziewczyna, zaciskając pięści. —
Nie waż się wracać. Nigdy! Nie chcę cię znać! — wykrzyczała ze łzami w oczach i
uciekła, słysząc jedynie cichnące słowa Linehalta.
–
Należało ci się, Ren.
****
Heather słysząc echo liścia, lekko się
skrzywiła. Uła, ładnie chłopak podpadł. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, więc
uznała, że nie usłyszy już nic ciekawego i szybko odbiegła do zaułka. Zrobiła
to w samą porę, bo po chwili wypadła też z niego szatynka zalana łzami.
–
Ale jesteśmy farciarzami, co Cru? Ojciec dał nam kasę, nawiązaliśmy znajomość z
Knight i potwierdziliśmy informację o wojnie! – zaklaskła uradowana, robiąc
obrót. – Jaki szczęśliwy dzień!
–
Niby tak, ale za wiele też się nie dowiedzieliśmy – burknął bakugan. – Na przykład
co to za Neathia? Albo czemu jakaś planeta umiera?
–
A co nas to obchodzi? – Heather rozłożyła ręce, uśmiechając się szeroko. – Ja
chcę się na nią dostać, nie obchodzi mnie, jaka jest przyczyna, kto cierpi.
Sprawiedliwość, dobro, zło, kłamstwo i prawda nie mają żadnego znaczenia! Pragnę
tylko zabawy!
–
To jak chcesz się tam dostać?
–
Dzięki Wojownikom – kiwnęła głową w kierunku rankingu. – Na początku myślałam nad
dostaniem się do nich przez Knight, ale to zajmie za długo. Ona rzadko bywa w
szkole, nie jest raczej mną zainteresowana i co z tego co słyszałam, też nieźle
kłamie. Dowiedziałam się również trochę o Wojownikach, dlatego uznałam, że... –
uniosła dłoń i wycelowała palcem w ranking. – wykorzystamy
największego idiotę i samego lidera, Dana Kuso!
Jak zapewne zauważyliście, ów rozdział nie był pisany tylko przeze mnie. Napisałam go wspólnie z Irs, która prowadzi bloga
Bakugan: Ostatni Bóg, którego gorąco polecam, bo Irs naprawdę świetnie pisze, jak widać powyżej ^^ Postacie Rio, Dayny oraz Tiaphae również są jej ;3
Co do długiej przerwy...heh...nie mogę obiecać, że będę wstawiała regularnie. Niby mam ferie, czas itp, ale będę szczera, nie chcę mi się xD Kocham mojego bloga, kocham moje córeczki i synków, których potworzyłam, ale póki co czuję odrzut do bakugan, a raczej do serii GI. Nie lubię, naprawdę ;x (szczególnie głównych dobrych, ups) Więc rozdziały będą się pojawiały różnie.
Ps. Wiecie, jestem kobietą, więc moja miłość może powrócić z dnia na dzień xD
Odmeldowuje się!