Zegar cicho tykał, a głos Eminema
śpiewającego Lose Yourself płynął z
granatowej wieży ustawionej na komodzie. Heather tymczasem malowała paznokcie
przy świetle małej lampki znajdującej się tuż nad łóżkiem. Uniosła na chwilę
głowę i uśmiechnęła się, widząc, że zewsząd otacza ją ciemność. Lubiła ten
żywioł, był zimny, nieprzewidywalny i niebezpieczny. Pasował do niej, dlatego
ucieszyła się, gdy dowiedziała się, że jej domeną jest Darkus.
Przejechała pędzelkiem z purpurowym
lakierem po paznokciu, intensywnie myśląc nad kolejnym posunięciem. Póki pan
kretyński lider i Knight byli na Gundalii, Wojownicy nie zamierzali ruszyć się
z miejsca, lecz Fabia mówiła o wyruszeniu na Neathię za niedługo. Prawdopodobną
datę ustalono na ten weekend czyli za dwa dni. Musi wymyślić jakąś wymówkę dla
rodziców, by nie czepiali się, że nie ma jej w szkole. Zmarszczyła brwi, ale po
chwili się rozchmurzyła. Już wiedziała, co robić.
Usłyszała, jak drzwi wejściowe się
otwierają. Gdy rozległo się stukanie szpilek, wiedziała, że to mama wróciła z
kina. Zwlokła się z łóżka i machając dłońmi, wyszła z pokoju. Widząc, że w
kuchni świeci się światło, skierowała tam swoje kroki. Jej rodzicielka stała
przy lodówce, nalewając sobie wody z małego dystrybutora wbudowanego w lodówkę.
Była średniego wzrostu kobietą posiadającą gęste ciemnozielone
włosy, żywe czekoladowe oczy, śniadą cerę i figurę klepsydry. Heather w gruncie
rzeczy była jej kopią, jeśli nie liczyć tęczówek w kolorze dojrzałej maliny.
– Cześć mamo –
przywitała się.
– Cześć,
córeczko. – Uśmiechnęła się mama, po czym nachyliła się i pocałowała ją w
czoło.
Pachniała mieszanką popcornu, perfum i wina.
– Jak było? –
mruknęła, nalewając sobie soku pomarańczowego do wysokiej szklanki.
– Całkiem
ciekawie, choć film miał słabe zakończenie, takie mdłe – odparła kobieta. –
Lawrenca jeszcze nie ma? Pojawił się w ogóle dziś? – Kiedy córka pokręciła
głową, westchnęła z lekką irytacją. – A to kłamczuch, obiecał, że wieczór
spędzimy razem.
Jej rodzina była uważana za specyficzną a czasami wręcz za nienormalną.
Rodzice nigdy nie określali się takimi mianami jak „tato” czy „mamo”, lecz
„Lawrence” i „Sarah”. Możliwe, że wynikało to z tego, że żyli w otwartym
związku i mieli też innych kochanków? Nie była do końca pewna, jednak gdy
słyszała te komentarze, że to jest obrzydliwe, miała ochotę się roześmiać.
Ile to już razy okazywało się, że mąż lub żona z pozornie idealnego domu byli kochankami jej rodziców? Ludzkie
postrzeganie normalności i moralności było tak żałosne i zakłamane, że na samą
myśl miała ochotę wymiotować. Doskonale wiedziała, że matka i ojciec darzą siebie nawzajem mocnymi uczuciami, ale mieli swoje wymagania fizyczne. Lepsze
jest szczere życie niż zakłamane małżeństwa tych pozornych perfekcyjnych.
Ach, nie można też zapomnieć o wnioskach, że
to przez taką rodziną była egoistyczna i wyzuta z empatii. Pierdolenie, była po
prostu mądrzejsza i widziała, że nie opłaca się być miłą w tym świecie, gdzie
mało kto nie chodzi bez maski. Zresztą dużo lepiej bawiła się, manipulując i
wykorzystując tych zaślepionych dobrem.
– Właśnie, mam
prośbę, mamo.
– Hmm? –
Wyjrzała zza drzwi lodówki, w której szukała jogurtów.
– Chciałabym
pojechać do Benniego i Archiego – powiedziała. – W sobotę.
– Na ile? Tak
mniej więcej? Muszę powiedzieć Stanleyowi, żeby wypisał ci stosowne zwolnienie.
Heather zastanowiła się. Polecą tam, będzie
potrzebowała dnia lub dwóch na dokładne zorientowanie się w sytuacji i
opracowanie planu, a dopiero potem zacznie się bawić.
– Myślę, że dwa
tygodnie – odparła z lekkim wahaniem.
Mama
spojrzała na nią, unosząc brew, po czym podniosła głowę, marszcząc czoło.
– Mam nadzieje,
że są jakieś dobre choróbska na dwa tygodnie. Albo coś się skłamie o pogrzebie,
mniejsza. Tylko pamiętaj, że masz nadrobić potem zaległości, w końcu musisz
zdać egzaminy semestralne.
– Bez obaw,
przerobiłam już większość przedmiotów do przodu – uśmiechnęła się lekko
Heather, po czym przytuliła się do rodzicielki. – Idę kończyć projekt.
– Okej, robię
tosty, więc potem cię zawołam.
Gdy już znalazła się w swoim pokoju, oparła
się o drzwi, wpatrując w Crueltiona drzemiącego na poduszce. Była już tak
blisko, teraz musiała się skupić i doprowadzić wszystko do końca. Wojownicy byli uważani za potęgę. Ci, którzy
pokonali Nagę. Wybrani, obdarzeni niezwykłą siłą, dominujący w rankingach.
Wzbudzali szacunek i nikt nie mógł się z nimi równać.
Bzdury, bzdury, bzdury. Nawet jeśli byli
silni fizycznie, to ich psychika czy sama inteligencja pozostawiała wiele do
życzenia. Koniec końców nie wygrywał ten, co był mocniejszy, lecz mądrzejszy.
Wojownicy w chwili, gdy przyjęli ją do siebie, ponieśli porażkę. Poza tym jak
mogła przejmować się kimś, dla kogo wyznacznikiem siły były zwykłe bitwy?
Westchnęła i wyciągnęła telefon. Zmrużyła
lekko powieki na widok braku wiadomości od Brigdet. Ta suka coś mało się
śpieszyła, jak na osobę, która nie chciała, by jej chłopak dowiedział, ile razy
przespała się z jakimiś facetami na imprezach. Chętnie już zadzwoniłaby do
niego i mu wszystko powiedziała, ale niezbyt chciało szukać się jej haczyka na
inną dobrze poinformowaną osobę w LA.
Jak na zawołanie dostała wiadomość od
dziewczyny. Otworzyła ją i przeczytała. Bridget spełniła swoje zadanie.
Uśmiechnęła się lekko, po czym przeszła do kontaktów, wybrała odpowiedni numer
i zadzwoniła.
– Halo? Kto
mówi?
– Twoja
dziewczyna, Bridget Parker, zdradziła cię trzykrotnie. Raz z Petrem Wattler 12
grudnia na imprezie urodzinowej Marthy Smith, a dwa razy z Claytonem Shanon na
jego urodzinach oraz zabawie basenowej pod koniec sierpnia. Ach, i nie chciała się
z tobą tak długo spotykać miesiąc temu, bo miała całą szyję w malinkach.
– Co...
– Zaraz wyślę ci
zdjęcia – zakończyła i rozłączyła się.
Tak też zrobiła. Potem zablokowała numer
chłopaka, by do niej ciągle nie wydzwaniał i padła plecami na łóżko. Nie
musiała obawiać się zemsty Bridget czy jej paczki idiotek. Może i była tępą
dzidą, ale doskonale zdawała sobie sprawę, jak wiele swoich sekretów powierzyła
Heather i jak bardzo niektóre były niszczące.
Kiedyś jeden psycholog jakoś określił jej
umiejętność do podbicia serc ludzi i zmuszenia do tańczenia, jak im zagra.
Tylko ja to było...Cechy osoby socjopatycznej czy psychopatycznej? Zresztą
mniejsza z tym, ważne, że zdobyła odpowiednie haczyki na milczenie Nathana.
****
– Sairen,
Wściekłość Posejdona!
– Coroa,
Płomienna Szarża!
Fale wody i ognia spieniły się, wspólnie
zwalając żołnierzy z nóg. Bliźniaki przybiły piątkę, gdy za ich plecami pojawił
się strumień światła, który trafił Lythirusa szczypce, powodując tym samym
spadek jego mocy. Stella uśmiechnęła się, a Stoica zmarszczył brwi. Nie
podobało mu się, że został wysłany do walki przeciwko bandzie dzieciaków. Dużo
bardziej wolałby dorwać tę kretyńską księżniczkę, która wyprawiała na ich
terytorium, co tylko jej się podobało!
– Przynajmniej
będziemy mieli na dodatkowy oddział – skwitował, po czym użył supermocy.
Na hol wytrysnęły litry wody, które w kilka
sekund wypełniły do połowy całe pomieszczenie. Mimo że cała trójka Ziemian
umiała pływać, to silne prądy, które zaczęły tworzyć wir, skutecznie im to
utrudniały. Podobnie było z ich bakuganami, gdyż nawet śnieżnobiała Luce, która
posiadała parę upieprzonych skrzydeł, nie miała gdzie wzlecieć. Rendichowie
wymienili spojrzenia, po czym Drake objął mocno Stellę w pasie, polecił jej
nabrać powietrze i obydwoje zanurkowali w toń.
– Nie powinnaś
nas tak lekceważyć, Złotowłosa – wyszczerzył się Dean, unosząc wysoko rękę. W
palcach trzymał kartkę, która rozbłysła błękitnym światłem. – Król Mórz! Dawaj,
Sairen!
Sairen, czyli bakugan w całości pokryty
łuskami w różnych odcieniach niebieskiego z krótkimi zielonymi włosami
związanymi w koka, uśmiechnął się szeroko, pokazując światu ostre jak brzytwa
zęby. Klasnął w dłonie, których palce były połączone błoną, a cała woda
zaczęła dzielić się na mniejsze kawałki, z kolei te formowały się na kształty
kuli i zebrały wkoło bakugana. Stella oraz Drake mogli wreszcie odetchnąć i
stanąć na równe nogi.
– O wiele za
wcześnie dla ciebie, by mnie pokonać, robaku – przemówił chrapliwym tonem
Sairen, pokazując palcem na Lythirusa.
Kule wystrzeliły w stronę bakugana Stoici.
Gundalianin zacisnął zęby ze złości na komentarz Sairena.
– Nie bądźcie
tacy pewni siebie! – syknął, tracąc powoli nad sobą panowanie. – Megalo Barriera!
Zaraz po tym jak atak Sairena został
zniwelowany, pozbawił Luce możliwości ofensywy i idąc za ciosem aktywował kartę
otwarcia „Równowaga”.
Bakugany trójki Ziemian poczuły, jakby na
ich barki padły ogromne, niemożliwe do udźwignięcia ciężary. Padli na kolana,
czując, że jeszcze chwila i przebiją się przez podłogę na piętro niżej.
– Jeju,
Złotowłosa, nie denerwuj się tak. Jeszcze ci więcej zmarszczek wyskoczy –
zadrwił Drake, wywracając oczami.
– Dokładnie, a
kto cię wtedy zechce? Już i tak Gundalianie urodę nie grzeszą – dorzucił Dean z
uśmieszkiem.
– Uważajcie na
słowa, cholerne gówniarze – wycedził przez zęby, wyciągając następną kartę. –
To wy nie macie szans ze mną wygrać!
– Cięcie chwały!
Jednak Drake uprzedził go w użyciu
supermocy. Jego bakugan – Coroa, która wyglądała jak pyrusowa wersja Lars z tą
różnicą, że posiadała trzy pary uszu, a jej szata była krótka i udrapowana na
ramionach, zdołała się podeprzeć na mieczu z klingą w kształcie płomienia.
Ostrze pokrył ogień. Coroa zacisnęła dłoń na rękojeści i przejechała klingą po
karcie otwarcia, która rozprysła się na błyszczące strzępy i opadła u stóp Stoici.
Coroa dokończyła dzieła, przejeżdżając ostrzem po szczypcu Lythirusa, którego
natychmiast objął ogień. Bakugan syknął i odsunął się.
Gundalianinowi pociemniało przed oczami. On,
jeden ze Zgromadzenia Dwunastu, przegrywa z trójką dzieciaków? Z trójką
obrzydliwych, wyszczekanych szczeniaków?! Drżącą ręką sięgnął po swój zestaw
bojowy – Razoid. Kiedy tylko poczuł palcami chłodny dotyk metalu, uśmiechnął
się, a oczy mu zabłysły niebezpiecznym blaskiem.
– Nie tak
szybko, rudzieeelcu.
Ogłuszający ból rozlał się po jego czaszce.
Zdezorientowany obrócił się na pięcie, tylko by zobaczyć, jak w jego stronę
pędzi czarny, podłużny kształt. Tym razem cios spadł na kolano. Syknął. Poczuł
silny kopniak w klatkę piersiową, który wyparł mu powietrze i powalił na plecy.
Pomiędzy czarnymi plamami zamazującymi mu wzrok zdołał ujrzeć dość wysoką
dziewczynę w białej koszulce, która trzymała w ręce włączony paralizator. Potem
wszystko objął mrok i gorzkie uczucie niemocy.
Lythirus wcale nie był w lepszej sytuacji.
Pozbawiony wojownika został zaatakowany przez cztery bakugany różnych domen.
Wiązki światła niemal go oślepiły, gorące ostrze miecza dotkliwie zraniło tułów, cięcia wiatru okaleczyły odnóża, a potężna fala wody zmiotła pod ścianę, koniec
końców zamieniając go w kulkę.
– Ładnie poszło –
wyszczerzyła się Akane, chowając pałkę teleskopową do przepastnej kieszeni
swojego czarnego płaszcza. Wyciągnęła też komunikator. – Znalazłam bliźniaków i
Stellę. Powaliliśmy też jedną pięknotę. Mówiłam, że te hartowane będą
najlepsze, ha!
– Cieszę się twoim szczęściem – odparła Haru. W
oddali dało słyszeć się ryk smoka i trzaskanie płomieni. – Znaleźliście Jane
oraz Phoebe albo Jess i Dana?
– Nope, żadnych
śladów. Choć mam wrażenie, że Jess wyleci z tym pantoflem spod ziemi w najmniej
oczekiwanym momencie.
– To wiadome –
odparła okularnica. – Garra, Złoty Kolec! – krzyknęła nagle. – No nic,
teleportujcie się tu do nas, nie możemy się więcej rozdzielać. Powinnam
wykończyć tą zieloną za chwilkę.
– Aye, aye, pani
kapitan. Bez odbioru – powiedziała Akane i rozłączyła się.
Spojrzała na bliźniaków, którzy we dwójkę
tańczyli taniec zwycięstwa, poruszając szyjami niczym węże. Stell stała koło
nich z uniesioną brwią i wyciskała wodę z błękitnej spódnicy. Różowe włosy
kleiły się się jej do ramion, a przez przemokniętą białą koszulę było widać, że
zdecydowała się dziś na bordowy stanik. Akane podeszła do koleżanki i uprzednio
wyjmując pałkę oraz komunikator, zarzuciła jej płaszcz na ramiona.
– Dzięki wielkie
– powiedziała z wdzięcznością Stella, zapinając guziki.
– Dobra,
mordeczki. Idziemy dokończyć robotę. Koniec końców do rana musimy wrócić, nie? –
zauważyła Akane, opierając ręce o biodra.
****
Garra rozpostarł skrzydła, wznosząc ryk,
który słyszano pewnie w promieniu dziesięciu kilometrów. Jednak Shiena się tym
nie przejęła, a wręcz przeciwnie. Uniosła kąciki ust, używając podwójnej
supermocy. Krwisty blask płomieni i złoty błysk kolców odbiły się na ścianie. Jednak Contestir czyli bakugan Zenet zdołał
uniknąć ognistych kuli, lecz cios ogonem skutecznie go
uszkodził.
– Działasz mi
już na nerwy, laluniu! – warknęła Zenet, ze złością wpatrując się w Shienę.
– To zejdź mi z
drogi - odparła spokojnie Haruka,
poprawiając okulary. – Nie przyszłam tu z wami walczyć, ale skoro tak
wyszło...Garra, krwawe zniszczenie!
Słup ognia wystrzelił na środku korytarza, a
żar buchnął prosto w twarze wojowniczek. Płomienie odbiły się w szkłach
okularów Shieny. Garra przejechał pazurami po podłodze, zostawiając na niej
głębokie bruzdy. Pochylił łeb, sztyletując spojrzeniem bursztynowych oczu bakugana
Haosu. Napięcie zawisło w powietrzu, zwłaszcza gdy Zenet wyciągnęła kartę i z
uwagą przypatrywała się poczynaniom Haruki.
Shiena nie chciała tego głośno przyznawać,
ale takie walki sprawiały, że adrenalina krążyła po jej żyłach, a serce głośno
dudniło w piersi. Mimo że to teatr oraz film były dla niej największymi
pasjami, to podczas walk bakuganów odczuwała swojego rodzaju wolność. Mogła bez
trudu pozbyć się wszelkich negatywnych emocji, które gromadziła w sobie podczas
kłótni ze starszym rodzeństwem lub młodszym bratem, prób do przedstawień czy
twórczych blokad. Nie musiała też nigdy się martwić, czy nie przemęcza
bakugana. Garra był typowym bakuganem Pyrusa. Posiadał wielką chęć do walk oraz niewyczerpaną wytrzymałość.
Smok natarł, wnosząc kolejny ryk. Płomienie
frunęły wraz z nim niczym mali pomocnicy. I właśnie wtedy, tuż przed spaleniem
Contestira na popiół, coś zatrzymało Garrę. Tym czymś okazał się błękitny
bakugan o trzech głowach przypominający skrzyżowanie predatora z hydrą. Jedna z
głów wbiła kły w łapę smoka. Garra warknął wściekle i pozbył się z siebie
bakugana za pomocą ciosu ogonem. Haru usłyszała kroki i zerknęła przed ramię. W
ich kierunku szła Gundalianka z błękitnymi włosami związanymi w kok i okularami
na nosie. Uśmiechnęła się, zakładając ręce na piersi.
– Zawsze muszę
ci pomagać, Zenet?
Haru zagryzła wargę. Mogła to przewidzieć...
****
Powiedzenie, że Spectra był zły, było wielkim
spłyceniem. Tak naprawdę chłopaka trawiła taka furia, że mogłaby bez trudu
spalić Niszczyciela. Gus najwyraźniej to czuł, bo cichutko jak myszka siedział
przy komputerze i sprawdzał, czy obrali dobry kierunek. Jego bakugan równie widział, że atmosfera jest gorąca i tylko wymieniał od czasu do czasu spojrzenia
to z Heliosem to z swoim wojownikiem.
Blondyn zacisnął dłoń na rękawie płaszcza.
Był rzecz jasna ubrany w swój bitewny strój wraz z maską, by w pierwszej chwili
go nie rozpoznano. Myślał, w przeciwieństwie do tej cholery, która oczywiście
bezmyślnie ruszyła atakować kompletnie obcy teren, nie informując łaskawie go o
tym. Czy naprawdę niczego się nie nauczyła po swoich akcjach w pałacu Vexosów,
gdzie prawie straciła życie?! Jeśli jeszcze wciągnie w to wszystko Vestalię, to
chyba ją udusi gołymi rękami. Jak można być tak pozbawionym wyobraźni?! Była
formalną księżniczką, czy tego chciała czy nie, i musiała panować nad swoją
głupotą. Ale nie po co, lepiej narobić sobie nowych wrogów! Po co mu
powiedzieć, że musi ratować przyjaciółki? Po co opracować jakiś dobry plan?
Szczęka już go zaczynała boleć od ścisku.
Gdzieś tam podświadomie czuł, że wystarczy jedno dźgnięcie, a sam spali cały
ten pałac. A chyba nie trzeba mówić, że wolał tego uniknąć. Chciał tylko zabrać
jedną z najbardziej postrzelonych osób, jakie znał, zanim rozpęta aferę
stulecia. Co z tego, że już się spóźnił.
Aki: I czemu używasz photoshopa? Przecież jesteś płaska, a tu masz biust. Czy może sobie sztucznie robisz, by poderwać Barodiusa?
Kazarina:...Wy będziecie pierwsze.
Jess: Rozbierany poker? Uuu! Aki!
Spectra: *patrzy się na nią wzrokiem "lepiej się zamknij"*
Aki: Mnie tam bardziej ciekawi, czemu oni grają ZE SOBĄ w rozbieranego.
Gus: To gra planszowa! *lekko czerwony na ryju*
Jenn: To niezłe dzikie imprezy XD
Aki: Top Model: Edycja Gundaliańska, bez jaj. Patrzcie, jak Sid wyrzucił bioderko.
Haru: O CO CHODZI Z TYMI NAROŚLAMI.
Jenn: To ich mózgi. Widzisz jaki ten Rena jest cienki?
Aki: XDD
#kiedy nie wyrabiasz z głupotą Dana.
Dan: Ej no.
Heather: To ja każdego dnia z tymi spierdoksami.
Dan: Nikt ci nie każe z nami być.
Heather: Wow, nie gadaj. Bo wcale nie jest tak, że was wykorzystuję i robię to dla własnej przyjemności, nie? *unosi brew* Jeszcze jakieś fascynujące myśli?
Dan: -_-
Heather: Tak myślałam.
Jess: I tak myślę, że tak powinniście iść na Gundalię, a nie w jakichś oczojebnych białych strojach.
Aki: Przynajmniej Jake kogoś na podwiązkę poderwie.
Jess: Haaa? To wyście sobie beze mnie pikniki urządzali, chamy jedne?!
Aki: Zwierzęta wyprowadzali *unika ciosu od Leausa* Żartuje przecież XD Chodziło mi, że Helios i Vulcan wyprowadzają swoich pupili.
Gus:....
Spectra: Lepiej zacznij uciekać.
Aki: *śmieje się*
Dean: Mmm, Head and Shoulders działa cuda.
Drake: A gdzie trzy niedźwiadki? Przecież w bajce były!
Stoica: *drga mu brew* zabije was później.
Aki: Pantofel jak zwykle nie wie, co się dzieje.
Jess: Shun kulturalnie herbatka. KEITH ZMIEŃ TE CIUCHY, BO JA CI ZMIENIĘ!
Keith: Zajebałaś mi pół szafy, idiotko.
Jess: No ale nie wyzywaj, nie wyzywaj.
Jess: Tak, tak, poderwij ją i zabierz stąd!
Nie zapominajmy, że poleciała razem z nim i potem stwierdziła, że to bez sensu, bo nie powinna ratować Gundalian. Kobiety.
Aki: Żadne kobiety. Fabia.
Heather: Nikt nie mówił, że musi przeżyć.
Jess: Dzieci nie ma
Aki: Serena zawsze może rządzić...
Fabia:....
Nie wiem, o co chodzi z tym Hydronem, ale utożsamiam się z Clayem. To ja jak ktoś obok mnie jest wściekły. Popijam kakao i obserwuje sytuację XDD Albo siedzę na fizyce i tylko takie "niech chociaż cukier mnie podtrzyma na duchu" XD
To wszystko!
Odmeldowuje się!