niedziela, 6 stycznia 2019

One shot #8 - Inny początek


   Słoneczko grzało niemiłosiernie, a ptaszki śpiewały, kiedy wychodziłam z domu w cienkiej niebieskiej sukience i okularach przeciwsłonecznych nasuniętych na nos. Nie będę nikogo czarować, z własnej woli nie szłam na ten ukrop, jednak widok praktycznie pustej lodówki oraz świadomość, że starszy brat jest jeszcze bardziej leniwy, zmusił mnie do wyjścia. Jedynym pocieszeniem był fakt, że najbliższy supermarket znajdował się dwie przecznice stąd.
– Mogłabyś wziąć jeszcze parasolkę – mruknął Fludim, mój bakugan, który wychylił łeb z kieszeni sukienki.
– Rzeczywiście, tylko marzę o dźwiganiu dodatkowych rzeczy – westchnęłam, unosząc brew.
    Szybkim marszem dotarłam celu i po przejściu przez rozsuwane drzwi ogarnął mnie cudowny chłód. Odetchnęłam z ulgą, sięgnęłam po plastikowy koszyk i ruszyłam w półki. Potrzebowałam mleka, pudełka miodowych płatków, paru kisieli, pudełka lodów czekoladowych oraz kilku butelek wody. Po resztę resztę przyjdę wieczorem albo nie! Zmuszę wreszcie Micka – tego leniwego brata, o którym już wspomniałam – by użył swojego prawa jazdy i pojedziemy na porządne zakupy! Zwłaszcza że za kilka dni wracają rodzice, a widząc brak jedzenia i napoi, na pewno nie będą za szczęśliwi.
– Minęliśmy płatki – powiedział Fludim, wyrywając mnie z rozmyślań.
   Zrobiłam kilka kroków w tył i wrzuciłam pierwsze z brzegu pudełko do koszyka. Jeszcze tylko lody i można wychodzić.
   Nie powiem, że byłam specjalnie zachwycona, gdy musiałam objuczona jak jakiś cholerny osioł wyjść na skwar. Następnym razem Mick idzie ze mną, choćbym musiała czekać do południa, aż łaskawie zwłóczy swoją dupę z łóżka. Po kilku krokach uznałam, że zaraz po powrocie rzucę się do naszego basenu w sukience, a przy zakręcie myślałam, że wypluję płuca.
   Do tej pory wszystko było zupełnie normalne, codzienne, niemal nudne. Och, jak chciałabym, żeby takie zostało, a ja doszła w spokoju do domu, zjadła śniadanie i poszła umierać do basenu. Ale nie! Wtedy wszystko musiał strzelić szlag!
– Jesss!
   Zaalarmowana głosem, który wykrzyknął moje imię, odwróciłam się i zbaraniałam kompletnie. W moją stronę pędził na rowerze znajomy ze szkoły – Roger. Wyszczerzył zęby, machając energicznie ręką. Że też mu się chciało w taki upał, ale grał domeną Pyrusa, więc to może przez to wysoka temperatura miała na niego taki mały wpływ?
   Przystanęłam w miejscu, by poczekać, aż dojedzie i to był duży błąd. Gdy znalazł się niemal przy mnie, zza żywopłotu wyjechała rozpędzona dziewczynka na rolkach, która przypadkowo wpadła na niego, ciągnąc do przodu. Roger wyleciał łeb na szyję, rower podciął mu nogi, przez co ten wpadł na mnie. Poleciałam w tył razem z reklamówkami. Ta, gdzie znajdowały się lody oraz mleko, wypadła mi z ręki.
– Jessie! Uważaj! – krzyknął Fludim.
   Zdołałam dostrzec kątem oka, że za moimi plecami otworzył się portal. Wpadłam do niego, zalała mnie fala kolorów, po czym wypadłam idealnie na drzewo z fioletowymi liśćmi! Cudem niczego sobie nie połamałam, tylko we włosy wplątały mi się drobne gałązki, a ja sama przydzwoniłam czołem w konar, zanim wylądowałam na kilku gałęziach.
   Oszołomiona, podniosłam głowę i rozejrzałam się. Nade mną rozpościerała się korona drzewa, przez którą prześwitywało światło, a pode mną było widać trawnik – na szczęście zielony! – otoczony niskim płotkiem, za którym stały ławki.
– Jessie, jesteś cała?
   Co się wydarzyło? Gdzie ja jestem?
– Boli cię głowa czy coś?
    To nie wyglądało mi na Los Angeles. Ludzie przechadzający się niedaleko drzewa byli dziwacznie ubrani w jakieś jakby kubraki oraz spodnie lub spódnice. I dodatkowo ich oczy nie miały tęczówek albo przynajmniej ich nie dostrzegałam. Nie byli też zbytnio zainteresowani, że jakaś dziewczyna nie wiadomo skąd spadła na drzewo, niemal skręcając sobie kark. Ale to chyba lepiej...
– JESS! – ryknął w końcu zniecierpliwiony Fludim.
– Panie słodki! – krzyknęłam, prawie zlatując z gałęzi. – Co jest, Fludi?
– Odpowiadaj, jak pytam! – sarknął, po czym wziął głęboki wdech. – Wiesz, gdzie jesteśmy?
– Nie, pojęcia nie mam. – Pokręciłam głową. – A ty?
– No, lepiej się mocno trzymaj, bo – Odwrócił wzrok. – to Nowa Vestroia.
   Zamrugałam kilka razy. Przesłyszałam się, prawda? On wcale nie powiedział, że wylądowaliśmy w świecie bakuganów, gdzie z niewiadomych przyczyn nie udało mu się powrócić, kiedy wszystkie jej światy się połączyły po przegranej Nagi, nie? Przecież tu kręcili się jacyś ludzie! Znaczy chyba ludzie, ale na pewno bakuganami nie byli!
– Skąd wiesz? – spytałam w końcu, uświadamiając sobie, że to wcale nie żart.
– Czuję, że to moja rodzinna planeta. Pachnie jak ona. Tylko co tu się stało? – mruknął, rozglądając się. – Skąd ci przybysze? Kim oni są?
– Musimy się jakoś dowiedzieć, co tu się dzieje i dlaczego się przenieśliśmy – uznałam i zeskoczyłam z drzewa. Kilku przechodniów zerknęło na mnie przelotnie.
   Skwer otaczały wysokie budynki zbudowane z jasnych płyt i mające różne fantazyjne kształty. To już był ostateczny dowód, że nie nie byliśmy na Ziemi. Zarzuciłam reklamówkę z wodami oraz pudełkiem płatków na ramię. Pytanie brzmi, gdzie zacząć szukać jakiś informacji?
– Dobra, to twoja planeta, Fludi, więc gdzie mamy zaczą... – Spojrzałam na niego. Płonął ciemnym ogniem. – Fludim?!
   Przechodnie zaczęli się nami bardziej interesować, dlatego zgarnęłam go do rąk i przeniosłam na pobliską ławkę. Stukając nogą, czekałam, aż zacznie mi odpowiadać. Owszem, wykorzystywał czarny ogień podczas bitew, gdyż był bakuganem Darkusa (miał również Haos, ale o tym później), jednak teraz nie użyłam żadnej supermocy ani nic! Co jest?
– Fludim, no nie rób mi tego, powiedz coś – szepnęłam, szturchając go palcem. – Fluuuudi – zanuciłam.
   Robiłam tak jeszcze przez chwilkę, aż płomienie zniknęły, a bakugan podleciał centralnie przed moje oczy z poważną miną.
– Jess, słuchaj mnie teraz uważnie.
   Natychmiast umilkłam, strzygąc uszy. Fludim rzadko kiedy bywał aż tak stanowczy.
– Zostałem wezwany przez Starożytnych, którzy wyjaśnili mi pokrótce sytuację. Vestroia została zaatakowana przez intruzów, czyli Vestalian którzy teraz chodzą za nami. Zmienili bakugany w kulki za pomocą jakiś kontrolerów i zmuszają ich do walki na arenach.
– Brzmi trochę nostalgicznie – zauważyłam, przypominając sobie czasy, gdy myślałam, że Fludim to zwykła plastikowa kulka. – W każdym razie, co mamy zrobić?
– Niedawno powstał Ruch Oporu, który walczy z bestialstwem wobec bakuganów. Najlepiej byłoby go odszukać.
– Powiedzieli, gdzie go znajdziemy?
   Bakugan pokręcił głową. Wywróciłam oczami. To był standard, że najbardziej kluczowa informacja pozostawała nieznana. No bo nikt mi nie wmówi, że znalezienie jakiś kompletnie obcych mi osób na nieznanej planecie będzie łatwe, proste i przyjemne. Wyciągnęłam butelkę, odkręciłam i wzięłam kilka porządnych łyków. Przynajmniej nie zdechnę z odwodnienia i głodu. Na razie.
– To ruszamy, Fludim. Może coś znajdziemy.
   Bakugan umościł się na moim ramieniu, po czym razem ruszyliśmy w vestaliańskie miasto.


****

    Podczas wycieczki udało mi się ustalić dwa ważne fakty. Po pierwsze, rozumiałam, co mówią ci Vestalianie, choć niektórzy mieli zabawny akcent. Po drugie, umiałam odczytać ich alfabet, który był podobny do koreańskiego. I to było dziwne, gdyż nigdy nie uczyłam się koreańskiego, jednak wolałam póki co tego nie roztrząsać i skupić się na czym innym.
   Razem z Fludimem siedzieliśmy na trybunach ogromnej, okrytej szklaną kopułą arenie walk wśród tłumu Vestalian. Trafiliśmy tam, gdy ujrzeliśmy reklamę zachęcającą do wzięcia udziału w bitwach bakuganów, gdzie wystąpią „nasi najwięksi mistrzowie”, o kogokolwiek chodziło. Uznaliśmy, że tam będą największe szanse na trafienie na tych Ruch Oporu.
   Wkoło rozlegały się dopingujące okrzyki, różne rozmowy, a siedzące przede mną dziewczyny chichotały szalone, mówiąc, że nie mogą doczekać się finału.
– Ne, Fludim, dlaczego oni nie wiedzą, że bakugany to nie zabawki? Przecież powinni widzieć, jaki jest wasz normalny rozmiar, styl życia, kultura – szepnęłam, choć i tak w tej wrzawie nikt by mnie nie usłyszał.
– Nie mam pojęcia. Wygląda na to, że ktoś ich oszukuje – odparł.
    Wróciliśmy do obserwowania pojedynku pomiędzy graczami Haosu i Aquosa. Kiedy zwycięstwo odniósł ten pierwszy i dwie ruchome kolumny, na których stali, odsunęły się na przeciwległe krańce areny, podniósł się ogłuszający wrzask. Większość widzów wstała, zaczęła machać , a niektórzy nawet piszczeć! Też podniosłam cztery litery, by zorientować się, o co chodzi. Wokół areny wyświetlała się szóstka zdjęć, każde przedstawiające gracza innej domeny.
– Spectra Phantom, Gus Grav, Shadow Prove…– mamrotałam pod nosem, czytając podpisy. – Mówi ci to coś?
– Nic a nic – westchnął Fludim.
   Dodatkowo na arenie pojawiło się czterech z wymienionych graczy. Volt Luster, Spectra Phantom, Mylene Farrow oraz Lync Volan. Unieśli ręce w geście pozdrowienia dla widzów, oprócz Phantoma, który szedł z rękami założonymi na piersi. Usiadłam z powrotem, zainteresowana tą bandą jak zeszłorocznym śniegiem.
– A teraz przed państwem nasz ukochany książę Hydron! – wrzasnął komentator, a na balkon umieszczony nieco wyżej niż trybuny padło światło reflektorów.
    Ukazało ono chłopaka o cytrynowych lokach ubranego w biały elegancki kostium i krótką granatową pelerynę. Uśmiechnął się, nawijając na palec końcówki włosów, po czym siadł na tronie. Rozległy się brawa.

****

      Wyszliśmy z areny przed finałem, widząc, że nie znajdziemy tam żadnych użytecznych informacji. Zaburczało mi w brzuchu, więc rozpakowałam płatki i zaczęłam nabierać je małymi garściami. Ulice były praktycznie opustoszałe, tylko gdzieniegdzie kręcili się ludzie.
– Co teraz? – spytał Fludim.
– Bo ja wiem – mruknęłam. – Nie mamy żadnych poszlak, pieniędzy, nic! Jeszcze zbliża się wieczór, a noclegu też coś ani widu ani słychu – dodałam, pokazując na ciemniejące niebo.
– Cudnie – westchnął.
   Taa, nasz pobyt tutaj zapowiadał się naprawdę wspaniale. A mogłam teraz moczyć się w basenie albo oglądać serial z Akane! Szczęście mnie nie kocha, nie ma co.
– Czy coś się stało? Zgubiłaś się?
   Odwróciłam głowę i prawie zakrztusiłam płatkami. Ujrzałam bowiem dwóch z tych Vexosów. Chłopaka w czerwonym płaszczu i kobietę z krótkimi, niebieskimi włosami. Spectra i Mylene, jeśli dobrze pamiętam. Uśmiechnęłam się słabo, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Nie, wszystko w porządku – powiedziałam.
   Wtedy chłopak uśmiechnął się. Na twarzy miał maskę koloru płaszcza, przez które było widać świdrujące moją osobę błękitne oko. Uznałam, że lepiej spadać i obróciłam się na pięcie. Ruszyłam oczywiście spokojnie, by nie wzbudzać podejrzeń, jednak kiedy usłyszałam, że za mną idą, rzuciłam się do biegu. Głupia nie byłam i wiedziałam, że coś jest mocno nie tak, skoro ta banda zauważyła mnie na trybunach i jeszcze za mną poszła.
   Nagle poczułam mocny uchwyt na nadgarstku, przez który prawie wywinęłam orła.
– Naprawdę członkowie Ruchu Oporu są na tyle głupi, by myśleć, że ich nie widzimy? – spytał chłodno blondyn, ciągnąc mnie w swoją stronę. Zaparłam się nogami, ale mało to dało. Był silniejszy – Rozmawianie z bakuganem, inny strój oraz oczy. Jesteś z Ziemi – Wygiął kącik ust. – Cóż, nam jest to bardzo na rękę. Ciekawi mnie, ile wiesz.
   Uniosłam brwi, poddając się w kwestii wyswobodzenia z jego uścisku.
– Zacznijmy od tego, że nie jestem w żadnym Ruchu Oporu, okej? – odparłam, opierając dłoń o biodro. – Nie wiem nic. I kim ty właściwie jesteś?
– Spectra Phantom, najsilniejszy wojownik w Vestalii, człowieku.
   Już otwierałam usta, kiedy poczułam uderzenie w kark i osunęłam się w ciemność.





Także no ten shot to tak jakby alternatywny początek części 1. Teraz jak na niego patrzę, to wygląda lepiej, niż ten obecny rozdział 1, ale musimy pamiętać, że ten starszy pisałam, gdy miałam 14 lat (lol, ile to już czasu minęło XD). Wtedy niezbyt umiałam z niego rozwinąć ten wątek z mocą Jess, szczegóły o Fludimie itp. No mam nadzieję, że się spodoba, bo z rozdziałem cienko mi idzie ^^''
Dobranoc!

6 komentarzy:

  1. Ja mając jakieś 12 (znalazłam z tego notki w starym telefonie), ale na szczęście wtedy jeszcze tego nie publikowałam XD Tam były takie cringe lub Mary Sue, że można się przekręcić :,)
    Jess: Nie no dla mnie do 27 stopni jest spoko. Im dalej tym gorzej

    OdpowiedzUsuń
  2. Żeby mieć pełne porównanie chyba będę musiała wrócić do pierwszego rozdziału, ale puki co to widzę trochę taką ironię bo Maszkaron jeszcze nie wie, że szarpie swoją przyszłą miłością życia XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie widzę, że wróciłaś XDD Tam jej dał w łeb, w sumie mała różnica, brutalnie zaczęli znajomość
      Jess: Uroczo, też tak planujesz swoją?
      Zostanę starą panną z chomikami, skarbie XD

      Usuń
    2. Okej, przeczytałam i stwierdzam, że w tym pierwszym oryginalnym rozdziale akcja trochę szybciej ruszyła, a co do stylu pisania to ja większą zmianę chyba widzę u Jenny albo po prostu już się przyzwyczaiłam co twojego stylu pisania <3

      Usuń
    3. Tam to akcja poleciała od razu, Jess nawet nie miała czasu sobie pokrzyczeć XD U Jenn jest większa zmiana, bo też jej charakter się bardziej zmienił. Ale możliwe, że ja też to bardziej dostrzegam, bo w końcu to ja to piszę ^^

      Usuń
    4. No na pewno i jeszcze dochodzi to, że w końcu latka lecą xD

      Usuń