środa, 6 marca 2019

S2 Rozdział 27: Dawny grzech


   Jaśniejące gwiazdy tańczyły wokół niej, gdy zwinięta w kulkę, obejmując rękami kolana, unosiła się w swoim wymiarze. Choć bardziej pasowało do niego określenie więzienie. Była więźniem tego miejsca przez długie dziesięć lat. Udało jej się wydostać tylko raz i...
    Zagryzła mocno wargę, aż po brodzie popłynęła błękitna posoka. Moc płynąca przez jej sztuczne ciało. Przekleństwo. Plugastwo.
   Uchyliła powieki, ukazując puste fioletowe tęczówki. Ile czasu już tu spędziła? Dzień? Dwa? Tydzień? Tutaj wszystko stawało się ulotnym pojęciem rozciągniętym w nieskończoność. Miała niewyczerpaną ilość czasu na przemyślenia ostatnich wydarzeń.
   Nie, to kłamstwo. Jej koniec się zbliżał, a ona coraz bardziej zastanawiała się, jaki był tego sens. Powinna była zniknąć, kiedy tylko Zenoheld poszedł do diabła. Byłoby to prawdziwie satysfakcjonujące zakończenie. Jednak przeklęci Starożytni wyznaczyli jej inny warunek.
   Oczy powoli zaczynały ożywać. Iskierki złości przemknęły w kącikach, a kolor począł zmieniać się w purpurę.
  Dlaczego musiała tak cierpieć? Miała już wystarczająco okrutne życie! Tak, zraniła wiele osób, ale nigdy nie celowo!
Może naprawdę byłaś potworem?
  Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! Nigdy nim nie była! To ludzie próbowali ją taką uczynić! Popychając na skraj wytrzymałości, odbierając dumę, radość, dzieci. Przeklęci, przeklęci, przeklęci! Oni byli jedynymi potworami!
– Reiko – rozległ się poważny, tubalny głos.
   Spojrzała w górę. Bakugan Ciemności stojący na czele innych unosił się nad nią, wpatrując uważnie swoimi pustymi oczodołami.
– Exedra – wycedziła przez zęby. – Czego tutaj chcesz?
– Znów tracisz nad sobą panowanie, Reiko – powiedział, pokazując na nią palcem. – Nie zapominaj, jaka tragedia rozegrała się, gdy zrobiłaś to ostatnim razem.
   Zmrużyła oczy, jednak nie zmieniając swojej pozycji. Musiał mieć o niej naprawdę niskie mniemanie, jeśli myślał, że wymazała z pamięci śmierć Leily Fermin. Huh, no tak. Wykrzywiła usta w grymasie. W końcu była tylko marną hybrydą człowieka i bakugana, co mogła dla niego znaczyć?
– Przestań – przemówił, jakby czytał jej myśli. – Niepotrzebnie nakręcasz samą siebie, Reiko. Nikt nie patrzy na ciebie z góry.
– Exedra, powiedz mi, czy to wydarzenie z biblioteki to twoja sprawka? Czy może Tytan znów chce zacząć jakąś chorą grę? Hm?
   Starożytny pokręcił głową.
– Nie był to żaden z nas. Tytan nie ma już takich sił, a ja nie bawię się w takie rzeczy.
– Hoo? W takim razie kto bawi się moimi wspomnieniami?
– Nie jest to przypadkiem twoje sumienie?
   Otworzyła szeroko oczy, unosząc brew. Jednak poważny wzrok Exedry mówił, że nie żartuje. Wybuchnęła chłodnym śmiechem.
– Moje sumienie? – powtórzyła. – O czym ty mówisz? Nigdy nie byłam potworem! Nie skrzywdziłam kogoś celowo! To, że ci żałośni Vestalianie kreowali naszą rodzinę na monstra, niczego nie dowodzi! Nie popełniłam żadnego grzechu!
   Cisza. Ciężka poważna cisza. Zacisnęła zęby, powstrzymując swoje resztki mocy przed wyrwaniem się w przód i zaatakowaniem Starożytnego. Ich nigdy nie należało lekceważyć, to jak skończył Tytan pokazywało to doskonale.
– Chcesz mi powiedzieć, że popełniłam jakiś grzech? I dlatego podpisałam z wami kontrakt? – krzyknęła, przykładając dłoń do piersi. - Niczego takiego nie pamiętam! Kłamiesz!
   Wspomnienia tak łatwo zmienić...
– Więc dlaczego przybyłaś do nas Reiko? Dlaczego postanowiłaś zawiązać ten kontrakt i wrócić do częściowego życia? W jakim celu? Po co? Co chciałaś wymazać? Co chciałaś osiągnąć? Może pragnęłaś o czymś zapomnieć?
   Objęła się ramionami, jakby miało ją to ochronić przed pytaniami Exedry. Każde z nich wzbudzało u niej lodowate dreszcze, bo uświadamiała sobie, że nie zna odpowiedzi. W jej głowie panowała tylko ogromna pustka. Aż nagle coś pękło. Przed oczami zaczęły przewijać się wyprane z kolorów wspomnienia. Kazuhiro i jego pełen ciepła uśmiech, Rebeka ze swoimi niesfornymi lokami, pucołowaty Daichi, ich komnaty, ich śmiechy. Poczuła ucisk w dołku oraz łzy gromadzące się w kącikach. Chciała wrócić do tamtych szczęśliwych chwil oraz odciąć te, które nadchodziły, ostrym nożem.
  Wtedy cienki łańcuch zacisnął się na jej nadgarstku. Na jego końcu coś się czaiło. Badało ją wzrokiem, oceniało zdolności. Zapach mówił jej, że to nie Tytan, choć był on znajomy. Usłyszała krzyk, a potem trzask naczyń o podłogę. I uspokajający męski głos.
– Kazu...hiro? – wyszeptała, po czym skrzywiła się, bo łańcuch zacisnął się mocniej. Metal przeciął skórę. Czerwone kropelki skapnęły w dół.
   Nagle z tyłu wybuchło światło i Reiko ujrzała, co czaiło się po drugiej stronie okowów. Krew odpłynęła jej z twarzy, a głos uwiązł w gardle.
   Tęczówki płonęły szkarłatem jak u Tytana, szeroki uśmiech był naznaczony słodkim szaleństwem, ale to była ona. Jasna suknia z herbem rodu Elevenorów, którą nosiła jako królowa, zmieniła barwę na niemal brunatną. Jej groteskowa wersja coś do siebie tuliła z niezwykłą czułością. Co to było?
Krwawa królowa!
   Wrzasnęła i spadła w dół.
– Reiko? Co ci jest?
   Nie panując nad własnymi odruchami, wyrzuciła ręce w przód, nim otworzyła oczy. Zaraz tego pożałowała, gdy zorientowała się, iż znajduje się w bibliotece, a koło niej kuca Jess. Jej dłonie dzieliło zaledwie kilka centymetrów od szyi dziewczyny. Natychmiast je zabrała.
– Przepraszam. Śnił mi się koszmar – wyszeptała, przełykając ślinę.
– Krzyczałaś – powiedziała Jessie, przechylając głowę. – Dać ci wody czy coś?
   Pokręciła głową, uśmiechając się delikatnie. Jessie mogła jej nie znosić, lecz i tak ciągle się o nią nieco troszczyła. Była to uprzejmość odziedziczona po Melody, co do tego nie miała wątpliwości.
– Dziękuje, ale nic mi nie trzeba. To był tylko zły sen – skłamała, wiedząc, że to nie był żaden sen.
– Hm, skoro tak mówisz – Dziewczyna podniosła się i oparła dłonie o biodra. – W każdym razie mam pytanie. Mogłabyś mi znaleźć książkę pt. „Strażnicy Vestalii”? Chciałabym ją przeczytać.
– Oczywiście, zaraz ją przyniosę.
  Ruszyła w półki, przemykając wśród migoczącego w słońcu kurzu. Serce dudniło jej głośno, zagłuszając szelest sukni oraz skrzypienie desek. Czy ta mroczna kobieta była naprawdę nią? Przełknęła głośno ślinę, czując, jak zimno rozchodzące się po żyłach. Ona naprawdę o czymś zapomniała? Nie, to niemożliwe, przecież nie użyła nigdy tego czaru co Jessie.
   Wypiła herbatę z trucizną. Dlatego umarła. Bo się jej bano przez krew bakuganów i głupie przesądy. Taka była prawda.
Krwawa królowa!
  Przystanęła.
– Zamknij się – syknęła, zaciskając dłoń w pięść.
   Zabito ją przez strach. Zabiło ją przerażenie zrodzone z niewiedzy i uprzedzeń. Ona nigdy...
   To chore podniecenie, które poczuła, gdy była o krok od zabicia Zenohelda.
Nigdy...
  Kobiecy krzyk, który zostaje zagłuszony przez rumor opadających fragmentów ściany. Blada ręką o zielonych paznokciach. Czerwona plama krwi na białych płytach.
Nigdy...
– Reiko? – usłyszała nawoływanie Jessie.
   Obróciła głowę. Musiała ją chronić bez względu na wszystko. Jednak jeśli znów straci nad sobą kontrolę, doprowadzi do tragedii, jak mówił Exedra. Gdyby coś przez nią stało się Jess, zniszczyłaby obietnicą złożoną Melody. A to byłoby absolutnie niewybaczalne. Dlatego musi pozbyć się prześladujących ją cieni.
– Już idę! – zawołała, ściagając opasłe tomisko z drugiej półki.
   Tylko co zrobi, kiedy okaże się, że cień to prawda?

****

       Żeby nie było, nie przywlokłam swoich zacnych czterech liter na Vestalię, by prosić Spectrę o przebaczenie. Hmpf, jeszcze czego! Jak nie ma zamiaru zadzwonić czy wysłać głupiego sms’a, to niech idzie w cholerę, mam swoją dumę! Sama Akane dziś rano dzwoniła do mnie i zaklinała, że jak zrobię coś takiego, to skończę na ostrym dyżurze. Taak, to była fantastyczna motywacja bardzo w jej stylu.
   Początkowo chciałam odwiedzić brata, jednak menadżer restauracji poinformował mnie, że Kenji pojechał wczesnym rankiem do innego miasta wraz z Veną. Dlatego zmieniłam plany i pamiętając, że Keith będzie długo siedział w robocie, postanowiłam odwiedzić Mirę. Po drodze zahaczyłam jeszcze o pałacową bibliotekę, gdzie natknęłam się na Reiko.
– Reiko się dziwnie zachowywała – mruknął Fludim.
– Nom, wyglądała na mocna wyprowadzoną z równowagi – przyznałam. – Ale pamiętaj, że ona często miała jakieś odpały, lepiej zostawić ją w spokoju.
– Oby tylko nie znaczyło to jakiś nowych kłopotów z Tytanem – westchnął.
   Skinęłam głową i skrzywiłam się. Gruby tom „Strażników Vestalii” wepchnęłam do torby i teraz ciążyła mi niemiłosiernie na ramieniu. Uwaga, uwaga, skolioza na horyzoncie. Odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie dotarłam pod odpowiedni wieżowiec.
– Ohayo, Mira! – wykrzyknęłam, wpadając do środka mieszkania.
   Powitała mnie pustka oraz cisza. Oł, może gdzieś wyszła? Po chwili jednak usłyszałam człapanie i drzwi od pokoju rudej się otworzyły, ukazując jej bladą twarz. Była ubrana w puszysty szlafrok, a zaczerwienione policzki pokazywały, że albo w sypialni ktoś jeszcze jest, albo dopadła ją choroba.
– Cześć, Jess – przywitała się zachrypniętym głosem.
– Matko droga, chora jesteś – zauważyłam, zrzucając buty. – Gdzie Keith, nie powinien się tobą zajmować? – Rozejrzałam się, lecz nie było śladu po blondynie. – A to cholernik jeden – warknęłam.
– Brat nic nie wie, dopiero rano się źle poczułam – wyjaśniła, po czym oparła o framugę drzwi. – Wybacz, muszę się położyć.
   Doprowadziłam ją do łóżka, zabrałam pusty kubek, spytałam, czy potrzebuje jakiś leków i poleciałam do kuchni robić herbatkę.
– Jadłaś coś w ogóle od rana? – mruknęłam, układając kubek oraz imbryk na szafce nocnej.
– Dwie kanapki – odparła i kaszlnęła kilka razy. – Strasznie kręciło mi się w głowie.
   Zerknęłam na zegarek. Dochodziła już czternasta.
– Na co masz ochotę na obiad? – spytałam, zabierając od niej termometr. 38’7 stopnia, cholera.
– Nie musisz nic robić, Jess – zaprotestowała. – Zamówię coś albo...
– Telefonu to użyj, by zadzwonić po swojego boya – przerwałam jej stanowczo. – Ktoś musi nad tobą czuwać, jak pójdę. A i może coś porobić, skoro Keith siedzi w robocie – dodałam sugestywnie.
– Jess! – pisnęła, rumieniąc się po cebulki włosów.
   Zaśmiałam się i uchyliłam przed pełną zarazków poduszką.
– To czego życzy sobie przyszła pani naukowiec?
– Makaronu...z sosem serowym i kawałkami kurczaka – bąknęła i otuliła się kołdrą jak kokonem.
– Załatwiooone! Fludi, możesz mieć oko na Mirę i krzyczeć, jakby co? – poprosiłam marudę.
– Bez problemu.
– Ej, nie przesadzasz nieco? – jęknęła Mira, mrużąc oczy.
– Ależ ja tylko odpłacam się za traktowanie mnie, jak sama byłam chora – zacmokałam i opuściłam sypialnię.

****

   Szedł powoli i choć trzymał w dłoni wydrukowaną analizę, który jeden z jego pomocników wręczył mu tuż przed wyjściem, nie czytał jej. Jego myśli krążyły wokół upragnionego wypoczynku i porządnej kąpieli. Ile dziś wziął nadgodzin? Cztery? Huh, mimo wszystko mało, jeśli miał się porównywać ze swoim ojcem.
   Helios mówił, że się przepracowuje, ale zbył to machnięciem ręki. Jakoś wcześniej, gdy siedział całe noce w laboratorium i przygotowywał jego zestawy bojowe, to nie narzekał. Mira też coraz częściej go upominała i wytykała, że ma sińce pod oczami. Ale ona zawsze była nadopiekuńcza.
– Ludzkie samice potrafią uczynić straszne rzeczy – odezwał się nagle Helios.
– Co? – warknął, patrząc na niego spod byka.
– Minęło ile? Dwa dni? A ty już wyglądasz jak cień siebie – odparł równie miłym tonem bakugan.
– Widziałeś kogoś, kto po pracy wyglądał jak młody bóg? – odgryzł się.
– Żałosna wymówka – prychnął na to jaszczur. – Jak tak nie chcesz stracić tej smarkuli, to czemu do niej nie pójdziesz i nie przyznasz, że to wasze darcie się było idiotyczne? Nie lepsze to niż kiszenie się w laboratorium, gdzie i tak obijasz dupę?
   Powstrzymał się przed porwaniem i wsadzeniem bakugana w najgłębszą kieszeń, a jedynie zacisnął szczęki. Jeszcze mu brakowało prawiącego kazań Heliosa do pełni szczęścia.
– Odbieranie jej w worku na zwłoki też nie jest moim marzeniem – mruknął chłodno.
– Dość pesymistyczne myślenie.
   Przystanął przed Kenjim, który przypatrywał mu się z uwagą. W dwóch palcach trzymał tlącego się papierosa. Keith poczuł łaskoczącą chęć zapalenia.
– Twój bakugan dobrze mówi – ciągnął dalej, niezrażony brakiem odpowiedzi. – Obydwoje nie powinniście mówić sobie nawzajem, jak postępować. – Zaciągnął się. – I ty i moja siostra popełniliście masę błędów, czyż nie?
– Mówiła ci – stwierdził i westchnął. Mógł się tego spodziewać.
– W końcu jesteśmy rodzeństwem – Kenji uśmiechnął się lekko i wypuścił szary dym. – Nie rób takiej miny, nie mam zamiaru zacząć ci grozić, żebyś trzymał się od niej z daleka. Jess to nie małe dziecko, a ja dopiero zaczynam być jej prawdziwym bratem. Chciałem tylko powiedzieć, że musicie lepiej zrozumieć się nawzajem. W końcu bez zaufania nie stworzy się niczego trwałego – westchnął, klepnął się w kolano i wstał. – Zapamiętaj to.
   Wsunął dłonie w kieszenie kurtki i zaczął odchodzić.
– Skoro jesteś je bratem, to powinieneś wiedzieć, jak bardzo jest lekkomyślna – powiedział Keith.
   Kenji obrócił głowę i uniósł kącik ust.
– A ty powinieneś wiedzieć, jak bardzo jest silna. Mentalnie i fizycznie.
   Po czym machnął ręką na pożegnanie i skręcił.


****

   Mira, choć kaszlała niczym kot z kłaczkiem w gardle, to wyglądała nieco zdrowiej po zjedzeniu obiadu. Nawet chodziła już prosto, bez wpadanie na różne sprzęty. Umościła się w salonie otoczona grubą warstwą koców i poduszek, gdzie włączyła sobie swój ulubiony serial. Ja za ten czas władowałam talerze do zmywarki i po chwili namysłu przykleiłam do garnka z makaronem żółtą karteczką „Ucz się gotować, blondasie”.
   Niedługo potem przybył Ace z różnej maści przekąskami i zestawem chusteczek, który mógłby spokojnie wystarczyć na miesiąc. Jako że nie miałam ochoty na zostaniem piątym kołem u wozu podczas ich miłosnych igraszek, to tylko chwilę podręczyłam Grita i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
– Do zobaczenia! – krzyknęłam, robiąc pirueta przy wyjściu i w kogoś wpadłam plecami.
   Wystarczył mi sam oddech owej osoby i już wiedziałam, że życie to jest kurwa. Ja nie byłam gotowa psychicznie na to spotkanie, nie pomyślałam, jak tym razem uniknąć jeszcze większego syfu! No i nie zapominajmy o Ace’ie siedzącym w salonie! Przecież to jest czysty przepis na apogeum, żeby to wszystko szlag!
– Jessie – przemówił spokojnie Keith, kładąc mi rękę na ramię. – Porozmawiajmy.
– Okej – odparłam. – Ale w kuchni.
   Szczęśliwie nie spytał o powód, tylko dał się ładnie zaprowadzić. Zamknęłam drzwi, by żadne dźwięki nie dotarły do obu stron i założyłam ręce na piersi.
– To o co chodzi? – spytałam.
   Chłopak oparł się biodrami o kuchenny blat, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dało się wyczuć delikatne napięcie, gdyż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jak znowu powtórzy się sytuacja ze statku, to będzie koniec baletu.
  A żadne nie chciało stracić drugiego.
– Powinienem bardziej ci ufać – oświadczył.
   Zamrugałam kilka razy, oszołomiona bezpośredniością tej wypowiedzi. Lecz nim otworzyłam usta, on odezwał się znowu.
– Zapomniałem, że jesteś silna. Zenoheld, ja, Tytan wszystko to przetrwałaś.
– Ehm, bardzo mi to schlebia, ale nie walnąłeś się przypadkiem w głowę? – Uniosłam brew.
   Zaraz spojrzał na mnie ostro. Dobra, to on.
– Chodzi mi o to, że tamta rozmowa była bezsensowa – przyznał, wsuwając dłoń we włosy. – Niepotrzebnie ją zacząłem.
– Przepraszam – mruknęłam. – Powinnam była ci powiedzieć. W sumie mógł się powtórzyć scenariusz z pałacu Vexosów. To było egoistyczne. Wiem, że się martwisz.
   Zamilkliśmy obydwoje, stojąc naprzeciw siebie. W oddali było słychać niewyraźne odgłosy telewizora, a za oknem uliczny ruch. Kurde, dziwnie przeprowadzało się z nim takie rozmowy. Takie...otwarte na emocje?
– A co do twojej mocy...
  Serce zabiło mi szybciej. Wiedziałam, że o tym nie zapomniał.
– Nie chcę o tym rozmawiać – Potrząsnęłam głową. – Proszę, przynajmniej nie teraz.
– To nie była twoja wina.
– Wiem... – westchnęłam, otulając się ciaśniej ramionami. – Wiem...
   Przyciągnął mnie ramieniem do siebie. Objęłam go w talii, znów czując to przyjemne ciepło. Napięcie opadło i zapanował słodki spokój oraz cisza. Do chwili, gdy nagle Keith pochylił się ku drzwiom i szarpnął za klamkę.
– Co ty tu robisz? – wycedził takim głosem, że nawet mi dreszcz przebiegł po plecach.
   Kątem oka ujrzałam miętowe włosy Ace’a i oraz szlafrok Miry  i w myślach przeklęłam ich głupotę. Serio musieli podsłuchiwać pod drzwiami?
  Cóż, ale widząc, jak Keith ciągnie za sobą Grita na przesłuchanie, po uprzednim wpakowaniu młodszej siostry do łóżka z termometrem, mogłam uznać, że wszystko wróciło do normy.


Matko, pisanie tak by nie zjebać (za bardzo) Spectry jest truuudne ;-; Zbyt przywykłam do jego psychopatycznej osobowości XDD No koniec dramy póki co u Kessie, Reiko ma swoje demony, a ja muszę poszukać dobrego odcinka GI, by wciągnąć w wydarzenia też Jess...Ehh
Odmeldowuje się!

sobota, 2 marca 2019

S2 Rozdział 26: Planeta światła


      Dla Dana sobota z całą pewnością nie była ani trochę dniem relaksu. Zaraz gdy wstał, gotowy psychicznie na wyprawę, postanowił pożegnać się z Julie, nim wraz z Drago opuszczą Bayview. Miała być to krótka i miła wyprawa, a skończyło się jak zawsze. Jego mama nie byłaby sobą, gdyby nie zrzuciła mu na głowę kilku spraw do załatwienia. Westchnął, ale uznał, że przecież spokojnie się wyrobi do dwunastej, kiedy to Shun, Marucho, Fabia i reszta ekipy mieli się pojawić koło głównego punktu dostępu.
   Epizod z Zenet udającą Julie, by ukraść mu Drago, wolał pominąć milczeniem, gdyż na same wspomnienie bolała go głowa. W gwoli ścisłości w miarę szybko zorientował się w mistyfikacji i wraz z Drago pokonali Gundaliankę w walce. Eh, mimo wszystko Fabia powinna mu powiedzieć, że Gundalianie tak potrafią! Co by się stało, gdyby nie był tak spostrzegawczy i nie zareagował w czas? (#skromnośćKuso).
   Sprintem jadąc na rowerze i po drodze łamiąc większość przepisów drogowych, wrócił do domu, pożegnał się z mamą i z powrotem w drogę! Kiedy dotarł pod umówione miejsce, miał wrażenie, że jak wstanie z siodełka, to zaliczy spotkanie trzeciego stopnia z chodnikiem.
– Mistrzuniu, spóźniłeś się! – powitał go radośnie Jake, machając ręką.
– Heh, sorka za to! – powiedział, podbiegając do niego i reszty.
   Pożegnali się jeszcze raz z Julie, która wygłosiła dla nich ostatni doping, wymachując czerwonymi pomponami. Dan trochę żałował, że nie mogą jej zabrać ze sobą, jednak wiedział, że dziewczyna ma naprawdę dużo na głowie. Treningi, praca, a ponadto obiecała mieć oko na poczynania Gundalian w Bakuprzestrzeni i ewentualne zatrzymywanie ludzi przed wchodzeniem do niej.
– Jesteś najlepszą cheerleaderką, Julie – stwierdził z uznaniem Marucho.
– Haha, nie musisz mi tego mówić! – Makimoto uśmiechnęła się, puszczając im oczko. – Dokopcie Gundalianom też ode mnie, zrozumiano?
– Masz to jak w banku, Julie! – Jake pokiwał energicznie głową.
– A i powodzenia, Heather – chan! – Julie wymierzyła w zielonowłosą pomponem. – Na pewno znajdziesz kumpli, nie martw się!
   Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
– Dziękuje – odparła mocnym głosem.
   Jednak Dan widział, że Heather się denerwuje. Położył jej rękę na ramieniu i ścisnął uspokajająco. Odetchnęła głęboko i jej mięśnie lekko się rozluźniły.
– To ruszamy! – zadecydował i wszyscy zebrali się wokół Fabii.
   Aranaut zapłonął jasnym światłem, niemal oślepiającym. Przez to ani Dan ani Wojownicy ani nawet Julie stojąca z boku nie zauważyli Rena, który obserwował wszystko ukryty za drzewem.

****

   Zawiedli, to była porażka na całej linii. Nie zdobyli Żywiołu, Wojownicy połączyli siły z Neathią a nie nimi. Jeszcze ta przeklęta Zenet tak późno poinformowała go o planach Dana i reszty!
  Zacisnął pięści, czując, jak żołądek zawija się mu w supeł. Barodius nienawidził jakichkolwiek niepowodzeń i tępił je z wielką pasją. A ich błędy poważnie wpływały na jego plany. Jaka kara ich za to czeka?
   Mason już zapłacił wysoką stawkę za wpadkę z Żywiołem i próbę buntu. Rubanoid pewnie skończy na stole Kazariny jako jedna z jej zabawek, a sam chłopak...
   Będziesz go błagał o litość?
   Zacisnął szczęki. On, skazany od urodzenia na życie w ciemności, nie miał innego wyboru. Jeśli nie chce skończyć ponownie w tym nieruchomym, pozbawionym życia miejscu, gdzie nie pada najmniejszy skrawek światła, musi się wykazać. Musi pokazać, że jest kimś godnym.
   Nie było miejsca na bunt czy kolejne błędy. Czas mu się kończył, doskonale o tym wiedział. Nieważne, jak bardzo czuł wewnętrzną pogardę do planów Barodiusa, eksperymentów Kazariny czy okrucieństwa Gila. Tylko oni mogli uwolnić go z okowów mroku.
   Zmrużył oczy, kiedy światło słońca zaczęło go razić. Gdy to wszystko dobiegnie końca, wreszcie będzie mógł spojrzeć w niebo bez lęku, że może być to ostatni raz.


****

   Barodius obserwował  z mściwą satysfakcją, jak grupa Rena wpatruje się zawstydzona i przestraszona w podłogę. Doskonale zdawali sprawę, jak go zawiedli i teraz drżąc w środku, oczekiwali na karę. Tymczasem żaden z jego dwunastki nie szczędził im cierpkich słów.
– Nie byliście w stanie przekonać Wojowników, by byli po naszej stronie. Żałosne – prychnęła Kazarina, mierząc ich zimnym wzrokiem.
– Zamiast do nas, dołączyli do Neathi – wtrącił Airzel.
– Zepsuliście wszystko – zaśmiał się pusto Stoica.
   Barodius uniósł nieco kącik ust, mając w pamięci, że to właśnie ta trójka miała ostatnio pewne problemy z bandą Wojowników, ludzi i Vestalian, jednak nie odezwał się. Nawet nie był specjalnie wściekły, gdy wrócił i dowiedział się o ich wizycie. Napełniło go to bardziej podekscytowaniem, gdyż uwielbiał walkę z silnymi i pewnymi siebie przeciwnikami. Nie było nic lepszego od wgniatania ich w ziemię i patrzenie na pełne rozpaczy twarze.
   To, że Vestalia się wmieszała, też mu nie przeszkadzało. Gdy tylko opanuje Neathię, padną przed nim na kolana. A jeśli nie, to ich do tego zmusi.
– Panie, powinniśmy rozpocząć atak z zaskoczenia – głos Gila przerwał jego plany kolejnych podbojów.
– Masz rację – powiedział, podnosząc się z tronu. Machnął ręką. – Zgromadzenie Dwunastu, przygotujcie wszystkie bataliony! Lecimy na Neathię!
– Tak jest, panie!
   Uśmiechnął się. Potrzebował odrobiny rozrywki.


****

   Heather poczuła się wyjątkowo nieswojo, kiedy tylko dotknęli stopami ulicy neathieńskiego miasta. Budynki wyglądające na zrobione ze szkła i kryształów, wszechobecna biel oraz jasność bijąca z każdego zakamarka. Lekko zakręciło jej się w głowie.
– To właśnie Neathia! – Fabia rozpostarła ręce, uśmiechając się. – Pięknie tu, prawda?
   Dan, Jake oraz Marucho wyrazili pełną podziwu zgodę, rozglądając się dookoła. Heather nie była ciekawa widoków, wolała skupić się na utrzymaniu w pełnej gotowości. Ta planeta była dla niej za jasna, za...czysta?
   Zmiana wyglądu Linusa na neathiański też nie wywarła na niej zbytniego wrażenia. Niebieska skóra oraz zielone oczy przypominające te u ważki, o co takie wielkie halo?
– Dobrze się czujesz? – spytała Fabia, patrząc na nią z troską. – Jesteś trochę blada.
– Ach, to pewnie przez teleportację, nie wielkiego – mruknęła, machając ręką.
   Dziewczyna jeszcze chwilę się w nią wpatrywała, po czym wreszcie obróciła głowę. Heather dyskretnie wywróciła oczami, czując jednocześnie ukłucie niepokoju. Wolała, by jej organizm nie zaczął nagle wariować, bo nie miała najmniejszej ochoty wracać.
   Weszli w pałacowe korytarze, które jakimś cudem wydawały się jeszcze jaśniejsze niż budynki na zewnątrz. Heather była niemal pewna, że wszyscy na tej planecie grają Haosem. Domena światła, jej przeciwieństwo, jak miło. Stłumiła pogardliwe prychnięcie, pamiętając o swojej roli i spojrzała na plecy Wojowników przed sobą. Shun wyjątkowo nie zwracał na nią uwagi, Dan i Jake ekscytowali się jak małe dzieci, a Marucho rozglądał z zaciekawieniem. Fabia uśmiechała się promiennie, zaplatając dłonie za plecami.
   Ciekawe jaką minę zrobi, jeśli Neathia przegra? – pomyślała Heather i gdzieś w środku poczuła przemożną chęć, by do tego doprowadzić.
   Doszli przed salę tronową, którą strzegło dwóch strażników w uniformach. Fabia podeszła do nich, powiedziała kilka słów i od razu zostali wpuszczeni. Teraz Heather musiała zmrużyć oczy, gdyż za tronem znajdowały się dwa koliste okna, przez które do środka wpadało światło słońca. Sprawiało ono, że złote drzewka, które znajdowały się w kątach sali, rzucały na ściany złociste blaski, a kolczyki królowej rozbłysły.
– Jaka ona piękna – wyrwało się Danowi.
   Neathianka miała krótkie włosy jaśniejsze niż Fabia oraz nosiła białą suknię zdobioną srebrną nicią połączoną ze złotym płaszczem ciągnącym się po ziemi z bardzo wysokim kołnierzem.
– Witajcie, Wojownicy – przemówiła, uśmiechając się lekko. – Jestem Serena, królowa Neathi. Dziękuje za wasze przybycie tutaj. Cały naród jest wam za to wdzięczny.
– Nie o czym mówić, Gundalianie stanowią zagrożenie dla wszystkich – odparł Jake.
– Jeśli ich nie pokonamy, nie uda nam się odzyskać Bakuprzestrzeni – powiedział Marucho.
– Ani uwolnić dzieciaki od hipnozy.
   Heather pokiwała energicznie głową, wiedząc, że Kazami na nią spojrzał. Ciągle ją pilnował, analizując każdy ruch. Nagle zachwiała się, czując miękkość nóg. Przeklęte światło miało na nią zły wpływ.
– Oraz nie możemy pozwolić Gundalianom, by dalej używali bakuganów jak broni w walce! – zakończył Dan, uderzając pięścią w otwartą dłoń.
– Hm, czy aby na pewno ktoś taki jak ty powinien tak mówić? – spytała Serena.
   Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Królowa ściągnęła brwi, a jej oczy przybrały surowy wyraz.
– Chyba nie rozumiem – mruknął Kuso.
– Ty też uczestniczysz w bitwach czyli wykorzystujesz bakugany jako broń do walki – wyjaśniła. – Nie jest tak? Postępujesz niemal tak jak nasi wrogowie.
   No tak, bo Neathienie wcale nie używają bakuganów w tej swojej wojence. Co za żałosna hipokrytka skacząca do innych z mordą, Heather westchnęła w myślach, patrząc na zaskoczną minę Kuso. Ale musiała przyznać, że to było dość oryginalne, by witać sojuszników pretensjami.
– Ej, znów zbladłaś – mruknął Crueltion. W jego głosie wyczuła nutkę niepokoju.
   Chciała odpowiedzieć, gdy zakręciło jej się w głowie, natomiast w uszach rozległ się głośny pisk. Oparła się o kogoś, nie słysząc, co się wkoło dzieje. Przed oczami zaczęły migać jej różne kolory, po czym poczuła, jak opuszczają ją wszelkie siły.
   Kurwa!
  Otworzyła gwałtownie oczy. Powitał ją nieskazitelnie biały sufit, po którym tańczyły plamki światła. Pod plecami miała miękki materac, ale zaraz się z niego zerwała, rozglądając wkoło. Wyglądało jej to na kozetkę pielęgniarki.
– Och, ocknęłaś się.
   Obróciła głowę do Linusa, który stał w progu drzwi z niewielką tacką. Stała na niej szklanka oraz mały talerzyk z – serio nie było innych kolorów tutaj? – żółtymi tabletkami.
– Co się stało? – spytała, przechylając głowę.
– Zemdlałaś. Nasza medyczka mówiła, że to przez nadmiar stresu i zmęczenie – odparł i położył obydwie rzeczy na stoliczku koło łóżko. – Jak się teraz czujesz?
– Już dobrze – powiedziała, unosząc kącik ust. – Przepraszam za zamieszanie, nie chciałam, ale mało spałam – Spuściła wzrok, zaciskając ręce na materiale spodni. – Boję się o moich przyjaciół.
– Rozumiem – Linus pokiwał głową. – Ale musisz być dobrej myśli.
– Wiem – szepnęła, uśmiechając szeroko w głębi duszy. Potrząsnęła głową. – Możesz mi powiedzieć, gdzie jest Dan – san i reszta?
– Poszli do Świątyni wraz z księżniczką Fabią.
– Świątyni? Co to za miejsce?
– Znajduje się tam Święta Kula, to z niej początek wzięły wszystkie bakugany – wyjaśnił rycerz.
   Zerknęła z Crueltiona, ale ten nie wyglądał na zainteresowanego tematem.
– Zaprowadzić cię?
– Jeśli to nie problem – zgodziła się, wstając z łóżka. W końcu musiała mieć jak najlepsze rozeznanie w tej planecie.
   Na korytarzu panowało zamieszanie. Neathanie biegali w różne strony, chwytali za broń, krzyczeli do siebie.
– Cholera! – zaklął Linus, rzucając się nagle do biegu. – Gundalianie nadciągają! Heather, ty tu zostań!
– Nie, pomogę ci!
– Ale...
– Zresztą mogą tam być Archie i Benny! – rzuciła, nim zdążył skończyć.
   Westchnął i skinął głową.
– W takim razie idziemy!
   Odwrócił głowę, a Heather uśmiechnęła się pod nosem. Neathanie byli życzliwą, dobroduszną rasą. Kochali swoją planetę i byli im niezwykle wdzięczni za przybycie, gdyż wierzyli, że pomogą im w jej uratowaniu. Jak pełne rozpaczy będą ich twarze, kiedy jeden z ich wybawców, w którym pokładają nadzieję, okaże się kolejnym katem?
   Och, musi się koniecznie o tym przekonać.



Heh, rozdział z założenia miał być dłuższy, ale uznałam, że dopracuje część o Reiko i zacznę od niej kolejny ^^'' Nie ma również Jess, ale u niej się szykuje na rozwiązanie problemu z Keithem, a do tego trzeba konsultacji xD Wgl myślałam, że zacznę sobie bić brawo, jak w końcu wyjebałam Wojowników do Neathii. Kuźwa zajęło mi to 26 rozdziałów XDD
Odmeldowuje się!