Przebudziła się w
chwili, gdy ciemność za oczami została zalana przez intensywną zieleń. Siadła
na łóżku, z trudem rozchylając zapuchnięte od snu powieki. Kiedy wzrok jej się
wyostrzył, ujrzała uśmiechniętą od ucha do ucha Zenet, którą jedną ręką trzymała
nad nią ciemny prostokątny lampion z szmaragdowym płomieniem w środku, a drugą
opierała o biodro.
–
Wstajemy, kochanieńka – rzuciła. – Trening zaraz się rozpocznie, a pan Airzel
nie lubi czekać.
Umysł Heather zawsze był lekko otępiały z
rana, jednak mała ilość snu sprawiła, że niemal się zatrzymał. Dziewczyna
spojrzała na Gundaliankę, unosząc wysoko brew.
–
Jaki trening?
– No
jak jaki, siłowy i z bakuganem – Teraz to Zenet wyglądała na zaskoczoną. – Tu
masz ciuchy – machnęła w kierunku kupki położonej na komodzie. – Umyj się,
przebierz, tylko szybko, nie mam dla ciebie całego dnia – Odrzuciła włosy z
ramienia i siadła na łóżku, krzyżując nogi.
Heather może i zaczęła by drążyć temat, lecz
ogłuszenie dalej na nią działało, więc bez protestów wzięła ubrania i zamknęła
się w łazience. Dopiero po puszczeniu, a jakże, zimnej w cholerę wody na ciało,
otrzeźwiała.
–
Mamy problem, czyż nie? – wyszeptał Crueltion, sadowiąc się koło odpływu
brodzika.
Skinęła powoli głową, szybko analizując
sytuację. Trening z bakuganem raczej nie będzie probleme, umiała walczyć, a jak
coś z chęcią pozna nowe techniki czy sztuczki. Gorzej było z siłowym. Nie miała
tragicznej kondycji, żeby nie było, ale to z dużym prawdopodobieństwem będzie
szkolenie jak dla żołnierzy.
Nie może być uznana za słabą. Wtedy nie będą
ją zabierali do Neathi. Nie będzie mogła widzieć znów tych zrozpaczonych
twarzy, słyszeć tych cudownych pełnych bólu krzyków.
Kurwa mać! Uderzyła dłońmi w purpurową
glazurę. Nie przewidziała tego.
–
Masz jeszcze dziesięć minuuut – zawołała Zenet. – Pobiegasz sobie dzisiaj
trochę karnych kółek.
Jeszcze ta irytująca dziewczyna. Heather
zacisnęła zęby, szybko wciągając elastyczne spodnie w kolorze bordo, a za nimi
buty ze skóry do połowy łydek. Zachowywała się bardzo beztrosko w jej
towarzystwie, ale to nie wystarczyło, by nie zauważyła, jak bardzo się boi.
– A
was tak właściwie nie było sześciu w drużynie? – spytała, wychodząc z łazienki.
Zenet zaprzestała liczenia kar, jakie mogła
ponieść za spóźnienie i spojrzała na nią z dziwnym błyskiem w oku, nagle nieco
blednąc. Zaraz się opanowała, uśmiechając wymuszenie.
– No
było, a co?
–
Ach, tylko się zastanawiam, co się stało z resztą – mówiła dalej, mrużąc oczy.
– Szpiegują dalej czy może oberwało im się za błędy? – Uniosła kącik ust,
widząc, jak Zenet przełyka z trudem ślinę.
–
Każdy słaby jest eliminowany, to jedna z zasad tutaj – odparła wyzywającym
tonem. – Oni zawiedli, więc zniknęli – Głos jej drgnął, mimo to nie spuściła
wzroku.
–
Hmm, a ty mimo to ciągle tu jesteś – westchnęła. – To idziemy?
Zenet przez moment wyglądała, jakby chciała
coś powiedzieć, ale zrezygnowała z tego zamiaru. Prowadziła ją przez korytarze
w ciszy, zasępiona i poważna. Nawet nie próbowała już przed nią udawać, że
niczego się nie lęka. Czyżby uświadomiła sobie, że jej „zabezpieczenie” może nie
wystarczyć? Uśmiechnęła się i spojrzała przed siebie.
Jak potężny i okrutny był Barodius, że
powodował we wszystkich taki strach? I co to była za metoda, że eliminował
swoich podwładnych? Przez ulotny moment poczuła coś na kształt ukłucia strachu
w środku, ale szybko to odrzuciła. Póki co nie stanowiła dla niego niczego
wartego uwagi.
Zatrzymały się przed półokrągłym marmurowym
wejściem na ogromny plac, gdzie już było zgromadzonych na oko ze stu Gundalian
w podobnie sportowych strojach co ona. W oddali było widać żółte, zielone i niebieskie
plamki świateł bijące z budynków miasta. Zimny wiatr zawiał jej prosto w twarz.
–
Skoro tak bardzo boisz się o siebie, czemu nie uciekniesz? – spytała, zerkając
przez ramię na Gundaliankę. – Tutaj chyba nie ceni się lojalności, nie?
Nie czekając na odpowiedź, wyszła na plac.
– Nie
przypominam sobie, byśmy mieli w planach być od początku traktowani jak
potencjalni zdrajcy – syknął Crueltion.
– Ona
nikomu tego nie powie.
–
Skąd ta pewność?
– Bo
doskonale wie, że taka informacja nie jest dla niej gwarancją zachowania życia. Zwłaszcza z takimi zwierzchnikami.
Bakugan zamilkł, wyrażając tak pogodzenie
się. Nabrała powietrza, lustrując szybko wzrokiem plac. W kącie leżało
kilkanaście materaców, a z drugiej strony wystawało coś na kształt worków
treningowych. Przełknęła ślinę. Tutaj zaczynała się najgorsza część zabawy.
****
Zenet cudem nie uderzyła lampionem w ścianę,
w rezultacie wywołując pożar w południowej części pałacu. A to z pewnością nie
poprawiłoby jej i tak już chujowej sytuacji.
Zacisnęła szczękę. Co ta zdzira mogła
wiedzieć o życiu tutaj? Tak, bała się! Cholernie! Kto nie czułby strachu,
wiedząc, że wystarczy gorszy humor jednego z Zgromadzenia i bach! Koniec
twojego życia!
Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się
sprzed oczu wizerunków reszty drużyny. Gdyby wiedziała, że ta cała inwazja na
Neathię tak się potoczy, nigdy nie przyjęłabym propozycji Rena. Ach, jaka ona
była głupia!
– Co
jest, Zenet? – zapytał Contestir, widząc panikę wojowniczki.
–
Muszę coś wymyślić – wyszeptała. – Nie chcę umierać – Oblizała wargi. – Tylko jak
mam przekonać Zgromadzenie, że jestem im niezbędna? Co powinnam zrobić? –
jęknęła do bakugana, a oczy lekko jej się zaszkliły.
–
Hej, hej, spokojnie – odparł zaskoczony Contestir, bo widok był naprawdę
niecodzienny. – Póki masz jej pilnować, to chyba jesteś bezpieczna.
–
Chyba – Pociągnęła nosem. – To dobre słowo.
Może bakugan miał rację? Tak długo jak
będzie łaziła za Heather, jej żywot zostanie oszczędzony? Ale z drugiej strony jaki
to był problem zastąpić ją innym lojalnym żołnierzem?
Jeśli nie pokaże czegoś specjalnego...jeśli
tego nie zrobi... rozbite okulary Leny, porzucona książka Jessego...zatrzęsła
się.
Czemu nie uciekniesz?
Gdziekolwiek się uda, nigdzie nie będzie
bezpieczna. Przed Barodiusem nie dało się uciec.
Poczuła, jakby wokół jej gardła coraz
ciaśniej owijała się wisielcza lina. Wystarczył jeden krok w złą stronę i
wszystko się skończy.
****
Mogliśmy być na innej planecie, w nowym
środowisku pełnym nieznanych nam rzeczy, lecz jedna rzecz pozostała niezmienna.
Po dostaniu informacji o statku z
Gundalii, który kręcił się przy drugiej osłonie, zaczęła się dyskusja, co
właściwie robić dalej.
–
Wysłać naszych zwiadowców – zaproponował Marucho.
–
Śledzić wrogów, by znać ich zamiary – uznał Shun.
– A
ja bym obudował pierwszą osłonę – rzekł Dan dumnie.
Ja, Shun i Marucho już gdzieś tam z tyłu
głowy zaczęliśmy mieć swoje przeczucia, jednak Fabia, Shiena i Jake spojrzeli
na niego z zaciekawieniem.
–
Wymyśliłeś strategię, Dan? – Sheen uniosła brwi.
–
Mistrzuniu, ale tak szybko? – zachwycił się Jake.
– Jaki
masz plan, Dan – san? – wtrąciła się Haruka, mająca chyba jakieś zaćmienie
umysłu, że zapomniała czemu tak dobrze dogadywałam się z Kuso.
Brunet z lekka skonfundowanym wyrazem twarzy,
podrapał się po głowie, po czym odchrząknął.
–
Więc myślałem... – zawiesił na chwilę głos, a wyżej wymieniona trójka jakby
wstrzymała oddech. – No szczerze, to myślałem, by w biegu coś wykombinować.
Akane parsknęła w filiżankę, prawie
wylewając herbatę na biały stolik, Shun westchnął ciężko, Jake na chwilę się
wyłączył, a Shiena wyglądała, jakby straciła wiarę w ludzkość. Dziwaczne
milczenie, które zapadło, przerwał obraz z kamer pokazujący już dwa statki
zmierzające ku osłonie.
– To
statki Kazariny i Nurzaka – stwierdził Elright, przybliżając obraz. – Tylko
czego oni chcą?
–
Walki! – wykrzyknęli równocześnie Dan z Jakiem.
– We
dwójkę na cała neathiańską armię? – zgasił ich Shun. – Bardziej wygląda, jakby
coś planowali.
–
Dlatego trzeba sprawdzić, czego chcą – odezwał się Marucho. – Wchodzisz w to
Akwimos?
–
Pewnie!
– My
pójdziemy z wami – wtrąciła się Fabia.
–
Skoro mamy więcej ludzi, może warto wysłać jeszcze kogoś jeszcze? –
zaproponowała Shiena. – Podobno zawsze biorą kogoś z ekipy Rena.
– O
tak! Dawaj, Jess, tym razem skopiemy Kazarinie tyłek – wykrzyknął Dan, unosząc
pięść.
Skinęłam głową i już chciałam się podnosić,
gdy zatrzymał nas kapitan Elright.
–
Wolałbym, żeby Jessie została póki co w pałacu – oświadczył.
****
Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje, choć
jeszcze nic dziś nie zjadła. Podparła się ręką o zimną ścianę, dysząc ciężko i
nawet nie próbując ocierać potu z czoła. Całe ciało ją bolało i piekło, jakby
zostało zanurzone w lawie.
Wiedziała, że trening będzie ciężki, ale nie
przewidziała, że aż tak. Różnice w budowie ciał Ziemian a Gundalianów
nastręczały jej dodatkowych problemów i jedynie posługiwanie się włócznią jako
tako jej dziś wyszło.
–
Tylko najsilniejsi mogą prezentować naszego władcę – usłyszała głos Airzela nad
sobą. Odchyliła głowę. – Jesteś zdolna jeśli chodzi o bitwy bakuganów, ale
słaba w kwestii fizycznej. Musisz to nadrobić.
Skinęła głową, nie mając siły odpowiedzieć.
Airzel patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym oddalił się ku wyjściu.
Odsunęła spocone włosy z czoła i podniosła się, krzywiąc, kiedy poczuła ukłucia
z kilkunastu zadrapań na nogach.
Powinna czuć frustrację i bardzo możliwe, że
kłębiła się gdzieś w dnie jej duszy, jednak bardziej czuła dziwne niemal
elektryzujące ciepło w dole brzucha. Podniosła dłonie. Skóra była miejscami
poprzecinana, tu i tam dalej ciekła delikatnie krew.
– Nie
ma łatwo, co nie? – powiedziała Zenet, która prawie opierała się podbródkiem o
jej ramię.
Obróciła głowę i spotkała się nią twarzą w
twarz. Gundalianka zmarszczyła brew, widząc błysk w jej oczach
– To
interesujące – powiedziała i zachichotała. – Pierwszy raz nie mogę nad czymś zapanować
– Zacisnęła dłoń w pięść. – Pierwszy raz się tak czuję.
– Ha?
– Zenet odsunęła się od niej. – O czym ty gadasz?
Heather w odpowiedzi uśmiechnęła się
szeroko. Zenet poczuła dreszcz zimny na plecach. Jak ona mogła wydawać się taka
szczęśliwa? Co z nią było nie tak?!
–
Czemu się uśmiechasz? – wyszeptała. Heather przechyliła głowę w bok. – Co w tym
jest takiego zabawnego? – Dziewczyna dalej nie odpowiadała. Zacisnęła zęby,
czując napływ złości. – Co jest z tobą nie tak?! – wrzasnęła. – Czemu stoisz tu
poobijana i wyglądasz, jakbyś wreszcie znalazła szczęście?! Jesteś chora na łeb
czy jesteś masochistką?!
–
Och, nie musisz się tak drzeć – westchnęła Heather, rozkładając ręce. – Po prostu
wreszcie to znalazłam – Jej oczy rozbłysły błyskiem szaleństwa. – Tyle nieprzewidywalności,
wizja śmierci dyszącej nad karkiem, pełno niezbadanych scenariuszy. Nie
sądzisz, że to ciekawe?
Ciekawe? Ciekawe?! Zenet zaczęła się trząść.
Dzień w dzień walczyła z dławiącym przerażeniem, dzień w dzień patrzyła, jak
ich grupa się pomniejsza, a ta zachowuje się, jakby było to zaledwie coś na
kształt widowiska w cyrku?!
– Ty
też jesteś interesująca – słowa Heather sączyły się niczym jad. – Mimo że
wszystko zaczęło iść nie po waszej myśli, desperacko trzymasz swoją maskę
pewnej siebie, choć pewnie na co dzień masz ochotę ukryć się w najgłębszym
kącie. Jesteś lojalna wobec tych, których się boisz i od których pragnęłabyś
uciec. Ciekawi mnie to.
Zenet miała wrażenie, że coś na moment ją
opanowało, bo za nic nie mogła sobie przypomnieć, kiedy puściła lampion.
Odzyskała jasność umysłu, dopiero gdy ujrzała głowę Heather odskakującą do tyłu
i własna pięść lecącą ku dołowi. Zastygła, przez moment obserwując, jak Heather
wznosi dłoń, dotyka palcem rozwalonej wargi, a potem znów się uśmiecha.
–
Jesteś chora – wycedziła. – Nie masz zielonego pojęcia, jak tu się żyje, a
zachowujesz się, jakbyś była ponad to. Nieważne, co sobie wymyśliłaś, tutaj nic
ci się nie uda. Nie masz takiej siły.
Heather wyprostowała się i zlizała krew z
wargi.
–
Jesteś pewna, że powinnaś mówić tak głośno?
Chciała jej odszczekać, ale zdała sobie
sprawę, że dziewczyna ma rację. Każde słowo rzucające cień na Cesarza było
traktowane niczym zdrada. Ugryzła się więc w język i sięgnęła po upuszczoną
latarnię. Otrzepała ją z kurzu.
–
Chodź, zaprowadzę cię na posiłek – powiedziała, nawet na nią nie patrząc i
ruszyła do wyjścia.
Heather poszła za nią posłusznie, nie
odzywając się już ani słowem. Zenet zerknęła na Contestira, który również
wyglądał na mocno zaniepokojonego. Nie pierwszy raz miała do czynienia z
zwichrowaną psychicznie osobą, w końcu Kazarina miała swoje momenty, jednak w
tej dziewczynie było coś innego. Coś dużo gorszego.
****
Koniec końców nadąsany, że nie dane było nam
reaktywować duetu, Dan poleciał w parze z Jakiem, a Shun został z laskami, by
przypilnować sytuacji. Ja natomiast udałam się tym razem na pogawędkę z
kapitanem.
–
Jest jakiś powód, dlaczego nie mogłam iść? – spytałam.
– Są
i to dwa – potwierdził Elright. – Spectra poinformował mnie o wiadomości od
Nurzaka i wspólnie uznaliśmy, że lepiej
będzie póki nie pokażesz się zwłaszcza Kazarinie na oczy.
Brew mi drgnęła. Pomysł spoko i zrozumiały,
ale ta blond pała oczywiście nawet się o nim nie zająknęła przed powrotem na
Vestalię. Westchnęłam.
– A
drugi?
– Czy
mogłabyś pokazać mi swoją moc? – odparł pytaniem.
Przechyliłam zdziwiona głowę, ale bez
protestów uformowałam średniej wielkości purpurową kulę nad dłonią.
– Mogę
jeszcze tworzyć niewielkie bariery lub przenosić przedmioty – dodałam. – Jednak
co ma to do rzeczy?
Elright gestem wskazał mi krzesło, po czym
odwrócił się i zaczął pisać na klawiaturze. Pojawiło się nagranie wysokiego
Gundalianina w ciemnych szatach o ciemnoszarych włosach do szyi, który wraz ze
swoim bakuganem Darkusa niszczył okoliczne budynki Neathii. Obraz śnieżył,
przez co z trudem dostrzegłam coś na kształt miniaturowych ciemnych wyładowań elektrycznych
skaczących po jego dłoni.
–
Zauważyliśmy u niektórych Gundalian umiejętność do wytwarzania czegoś podobnego
do piorunów – wyjaśnił Elright. – Są w stanie powalić kilku naszych żołnierzy
na raz.
Przełknęłam ślinę. A myślałam, że hipnoza
Kazi to będzie największa przeszkoda.
– Jak
dotąd stwierdziliśmy taką umiejętność u Barodiusa oraz jego prawej ręki Gilla –
kontynuował. – I stąd też bierze się drugi powód. Neathianie tak nie potrafią,
a obrona przed tym nie jest łatwa. Dlatego chciałbym spytać, czy twoja moc
byłaby w stanie to zniszczyć lub stworzyć skuteczne bariery.
–
Chciałabym zapewnić, że tak, ale ciężko mi stwierdzić – odparłam, patrząc na
zapętlone nagranie. – Moja moc pochodzi od bakugana i nie zaprzeczę, że jest
potężna, jednak nie wiem, jaka jest ich. Musiałabym zapytać Reiko, ona wie
więcej ode mnie.
– W
razie najgorszego scenariusza potrzebujemy czegoś, co obroni królową Serenę i
świętą Kulę. Jeśli Barodius ją posiądzie...
Reszta jego słów utonęła w rumorze wywołanym
wstrząsem, który przebiegł przez cały pałac. Złapałam się rogu stołu, żeby
sobie czasem zębów nie wybić, a Elright przejechał łokciem po klawiaturze. Gwałtowna fala ciepła rozpłynęła się po pomieszczeniu.
–
Kapitanie! – Do środka wpadł jeden z żołnierzy. – Święta Kula wpadła w szał.
Księżniczka Fabia i Marucho są w niebezpieczeństwie!
Udało mi się wrócić przed wybiciem 2 miesięcy, i'm so proud XDD Rozdziału tyle nie było, gdyż w sierpień miałam trochę wolny dom i grzechem byłoby tego nie wykorzystać, potem jakieś urodziny, wyjazdy i tak zleciało. A ten rok w szkółce to jest jakiś hit, mam tak dość i jeszcze wizja maturki ustnej psuje mi krew. Ehh no nic
Co do rozdziału to próbowałam tutaj trochę ująć załamanie Zenet (tak obejrzałam 20 odcinek XDD) no i kochaną Heather, z której coraz bardziej wychodzi jej psycho strona, Reszta to bajlando na Neathii, które idzie mi najgorzej, ehh
Odmeldowuje się!
Bajlando nie mogło trwać za długo xD a zobaczymy zobaczymy, póki co ja to mam dużą chęć zasnąć na cały dzień
OdpowiedzUsuń