środa, 14 lutego 2018

Krzyki, koszule i diabły czyli nowa porcja cukru by Angel


Choroba


   Zdechł.
   No po prostu kurna zdechł.
   Jeszcze przed oczami przemykały mu się nikłe smugi światła, ale jego ciało już trawiły ognie piekielne.
   A jeszcze był taki młody! Miał tyle do zrobienia! Chciał...
– Gus, przysięgam, jak zaraz nie ogarniesz dupy, to ci wsadzę ten termometr w oko i tak zostawię! – warknęła Akane, opatulając go mocno kołdrą. –  Masz tylko 38 stopni, człowieku!
   Wytrzeszczył  na nią oczy. Ile?! Przecież on tu płonie żywcem, jego organy krzyczą o uwolnienie, a ona mówi, że to jedynie 38 stopni? Chyba zapomniała o zerze po ósemce!
   Akane westchnęła ciężko, widząc zjarany wzrok Grava i poszła do łazienki. Doskonale wiedziała, że na Ziemi chory facet przebija kobietę z okresem, ale nie spodziewała się, że na Vestalii będzie jeszcze gorzej. To już pijana Phoebe była łatwiejsza do opanowania.
   Wykręciła ręcznik, sprawdziła, jak tam z zupą i wróciła do pokoju. Na widok Gusa, który nieudolnie próbował zapiąć guziki białej koszuli, myślała, że sama się pochoruje. Bez chwili namysłu cisnęła w niego szmatą. Trafiła idealnie pomiędzy oczy, w rezultacie czego zszokowany chłopak zatoczył się do tyłu i wylądował na łóżku.
– Mogę łaskawie wiedzieć, co ty odwalasz, Gus – kuuuun? – spytała, przeciągając „kun” i mrużąc oczy.
   Grav popatrzył na nią, o dziwo, przytomnie i zakaszlał kilka razy.
– Muszę pomóc Mis... – Akane spojrzała na niego z diabelskim błyskiem w oku. – ...Keithowi w dokończeniu projektu. To prawie data oddania i... – urwał przez napad kaszlu.
– No rzeczywiście zjarany z pewnością mu się przydasz – zakpiła, wywracając oczami. – Powinieneś się nauczyć dbać o siebie, Gus! – jęknęła.
– Pójdę tylko na godzinkę i wrócę.
– O nieee, tym razem oczy skrzywdzonego kotka nie zadziałają – pokręciła głową. – Przebieraj się w piżamę raz dwa!
– Nie tobie o tym decydować, Akane – stwierdził, chwiejnie wstając. – Wiem, że się martwisz, ale to ja decyduję o swoim życiu.
– Ooo? – uśmiechnęła się, przechylając głowę. – Tak myślisz?
   Nim Gus zdołał sięgnąć do guzików koszuli, zerwała ją z niego jedną ręką, a drugą popchnęła go na brązową kołdrę w szare szlaczki, przytrzymując dla pewności, że nie zwieje.
– Akii, przyniosłam tę miksturę twojej babci...och... – Shiena stanęła w drzwiach i przez krótką chwilę przyglądała się Akane, która trzymała nad głową męską koszulę, a potem Gravowi leżącemu na łóżku. Uśmiechnęła sie pod nosem, położyła reklamówkę na podłodze i odwróciła na pięcie. – To ja wam nie przeszkadzam – ruszyła szybciutkim krokiem w stronę drzwi wyjściowych.
– Czekaj, moment, to wcale nie jest tak! – Akane olewając fakt, że wymachuje koszulą jak rozbitek, popędziła za przyjaciółką, ale nie zdołała jej złapać, bo szatynka była już piętro niżej.
– Ja rozumiem, Aki! Rzeczywiście im bardziej się ogrzejecie, tym szybciej zbije mu się gorączka! Wybacz, że przeszkodziłam!  Shiena pokazała jej język, po czym zjechała na poręczy.
– Zamorduję cię! – wycedziła Akane, pokazując środkowy palec.
– Lepiej wracaj, bo z tą koszulą i twarzą w kolorze raka wyglądasz dość dziwnie – stwierdził spokojnie Leaus, nic sobie nie robiąc z zabójczych spojrzeń dziewczyny.
   Co za ona musiała tak cierpieć? Przecież była grze...no dobra kryształowego charakteru na pewno nie miała, ale no kurde! To Jess była dzieckiem wiecznego przypału nie ona!
   Zauważyła, że ciągle trzyma nieszczęsną koszulę w ręku. Przez moment rozważała spalenie jej w kominku, ale uznała, że pewnie była droga, a kasę trzeba szanować – pamiętajcie. Cisnęła ją więc do kosza na brudy i poszła do kuchni, jednocześnie pilnując, czy Grav nie próbuje się wymknąć z domu.
   Kiedy zupa była już idealna, przelała ją do zielonej miski w żółte kropki i ruszyła do sypialni Gusa. Widząc puste łóżko, myślała, że trafi ją szlag, ale zaraz rozległ się szum wody, więc się uspokoiła. Postawiła dymiące naczynie na nocnej szafce i już chciała zgarnąć ręcznik, by znów go namoczyć, gdy ręce Grava owinęły się wokół jej talii, a jego nos zagościł w zagłębieniu szyi.
– Przepraszaaaam – wymamrotał, przyciągając ją bliżej siebie.
    Akane wywróciła po raz kolejny oczami. Faza zjarania na horyzoncie.
– Gniewasz się? – spytał, opierając gorący policzek o jej własny.
– Na razie nie, ale jak zaraz się nie położysz i  nie będziesz spokojnie leżał, to się zdenerwuje, rozumiemy się? – spytała, targając mu włosy. – A i masz coś zjeść, bo jesteś osłabiony.
– A nakarmisz mnie?
   Parsknęła cichym śmiechem i zerknęła na niego z rozczuleniem. Może i był w tym stanie cholernie irytujący, ale również niezwykle pocieszny.

****

   Sama nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale było wtedy grubo po północy. Ziewnęła i przetarła oczy. Przed nią była szara koszula. Zerwała się i spojrzała na Gusa pogrążonego w głębokim śnie, który jedną ręką obejmował ją w pasie. A przecież zasnęła na krześle...
– Leaus, która godzina? – wymamrotała, szukając sposobu, by się oswobodzić i nie obudzić Grava.
– Trzecia coś – wymruczał bakugan.
   Oho, już widziała jutrzejszą pogawędkę z menadżerką z sińcami pod oczami i bledsza niż zazwyczaj. Znów ją posądzą o anemię albo inną głupotę!
   Już miała stoczyć się z łóżka na podłogę, gdy ręką Gusa zacisnęła się na jej ramieniu i popchnęła na materac, a zielone oczy rozbłysły w ciemności.
– Gdzie idziesz? – wymamrotał.
– Ratować swoje resztki urody – odparła, dając mu pstryczka w czoło. – Bierz łapę.
– Nie – zaprotestował zupełnie jak małe dziecko, któremu odmawia się cukierka. – Zostajesz ze mną.
– Jeszcze mnie zarazisz i będzie cyrk – westchnęła.
– To się tobą zajmę.
   Akane załamała ręce. Chyba tylko pozostało jej użycie siły, ale czy powinna tłuc swojego chorego chłopaka? Hm, to była sporna kwestia.
– Kocham cię – wymruczał jej do ucha sennym głosem i przymknął oczy.
   Zacisnęła pięści, czując, jak palą ją policzki. Jeszcze wykorzystywał jej metody, by tańczyła, jak zagra! Wydęła policzki i obróciła się do niego plecami, ale nie próbowała już wydostać się z objęć.

****

   Kichnęła i wysmarkała nos, patrząc jednym okiem z morderczym błyskiem na Gusa. Chłopak kompletnie się tym nie przejął i wysunął w jej stronę pałeczki, które trzymały kawałek sushi.
– No, Aki, powiedz „aaa” – powiedział spokojnie, uśmiechając się.
– Zginiesz – wycharczała. – Będziesz spał na wycieraczce i żywił się na mieście.
– Cokolwiek zechcesz, a teraz otwórz buzię – Gus wyraźnie świetnie się bawił.
   Zacisnęła usta w cienką linię. Najwyraźniej nie ona jedyna była przebiegła w tym związku.




Pioruny


   Wszyscy się czegoś boją. Jedni małych myszek, inni wysokości, niektórzy bladych zjaw wychodzących z ekranów telewizorów po siedmiu dniach od dostania niepokojącego telefonu. Nie ma istoty na świecie, która choć raz w życiu nie zaznała uczucia strachu.
   Alice Gehabich nie była żadnym wyjątkiem. Również miała swoje drobne lęki (na przykład o stan zdrowia dziadka, który, jej zdaniem, za długo przesiadywał w laboratorium) czy zmartwienia. Cierpiała też na astrafobię.
   Nie miała jej od dziecka. Ciągle przecież pamiętała, jak siadała owinięta w koc przy kuchennym stole i przez okrągłe okno podziwiała szalejący żywioł. Czasami zdarzało jej się wzdrygnąć, gdy niedaleko uderzył jakiś piorun, ale nie wpadła w panikę. Teraz niestety tak nie było.
   Przyczyną prawdopodobnie był Maskarad. Kiedy Alice była jeszcze nieświadoma jego obecności, często śniły jej się koszmary o bakuganach spychanych do wymiaru zagłady, którym towarzyszyły zrozpaczone krzyki ich partnerów, triumfalny ryk Hydranoida i trzaski oraz błyski piorunów. Potem budziła się zlana potem z krzykiem zamarłym na ustach.
   Właśnie dlatego bardzo cieszyła się, że tego dnia nie będzie sama. Shun, który przybył do nich, by skorzystać z teleportu i przedostać się do Nowej Vestroii, musiał poczekać do jutra, gdyż sprzęt był ciągle wadliwy. Dziadek pojechał do miasta po kilka ważnych części i wiadome było, że Alice ujrzy go dopiero rankiem, a w telewizji zapowiadano na dziś burze.
   Ruda uśmiechnęła się sama do siebie, zakasując rękawy swetra. Obecność drugiego człowieka zawsze była pokrzepiająca. Może i Shun nie należał do specjalnie rozmownych, ale w jego towarzystwie zawsze odczuwała spokój, a wszelkie problemy odpływały na dalszy plan.
   W trakcie mycia ulubionego kubka dziadka zaczęła zastanawiać się nad kolacją. Wiedziała, że pytanie Shuna nie ma sensu, bo chłopak wzruszyłby ramionami i powiedział „cokolwiek”. Całkowite przeciwieństwo Dana, on by zaraz zasypał ją propozycjami najróżniejszych posiłków.
   Kiedy umyła ostatni talerz i odstawiła go na suszarkę, wytarła ręce. Przymknęła oczy, zamyślając się na chwilę. Nie miała żadnego pomysłu na kolację. Ani jednego! Więc może spróbuje spytać Shuna? Może tym razem uzyska odpowiedź?
   Przeszła przez długi korytarz, niemal potykając się o parasol, który zapewne porzucił tu dziadek. Weszła do obszernego salonu ogrzewanego przez murowany piec stojący w centralnej części pokoju. Na brązowej sofie siedział Shun zatopiony w lekturze, jednak ledwo Alice weszła do środka, od razu oderwał od niej wzrok i przeniósł go na dziewczynę.
– Shun, masz może jakieś pomysły lub specjalne życzenia na kolację? – spytała, przestępując z nogi na nogę. Bardzo lubiła Kazamiego, ale czasami robiło się jej nieswojo, kiedy tak intensywnie się w nią wpatrywał. Szczególnie, że posiadał hipnotyzujące tęczówki o barwie bursztynu...
– Hmm... – Shun zamyślił się na moment. – już od dawna nie jadłem twojej solanki, Alice. Co o tym myślisz?
– Solanka? – powtórzyła i rozpromieniła się. – Świetny pomysł!
   Shun uśmiechnął się delikatnie, na co Alice szybciej zabiło serce i wrócił do lektury. Tymczasem ruda cała w skowronkach popędziła do kuchni i czym prędzej zaczęła przygotowywać składniki do zupy.

****

   Niemal w całej kuchni intensywnie pachniało mieszanką ziół. Zarumieniona Alice uwijała się przy półkach kuchennych, kątem oka pilnując zupy bulgoczącej w garnku. Jednak istotnym problemem okazał się jej wzrost. Zazwyczaj najpotrzebniejsze naczynia czyli talerze, miski, różnej maści garnki, patelnie, szklanki oraz kubki trzymała na niższych półkach. Niestety roztargniony profesor Gehabich musiał zapomnieć o tym, że jego wnuczka nie należy do olbrzymów i wrzucił wszystkie miski na sam szczyt. Alice na sam ten widok załamała ręce.
  Już – już chciała włazić na krzesło, kiedy do kuchni wszedł Shun. Nie musiał nawet pytać, bo Alice, która już jedną stopę miała uniesioną, oraz otwarta szafka mówiły same za siebie.
– Powinnaś mnie zawołać – westchnął. – Co mam ci zdjąć?
– Dwie miseczki z zieloną obwódką na krawędzi – wymamrotała, cofając się i zabierając przy okazji krzesło, by zrobić Shunowi miejsce.
   Nie minęło nawet pięć sekund, a owe naczynia znajdowały się na blacie stołu.
– Dziękuje – powiedziała ruda, nie umiejąc się zdobyć na podniesienie wzroku. Jej najbardziej irytująca cecha – nieśmiałość, po raz kolejny postanowiła się nad nią poznęcać.
– Jakbyś jeszcze czegoś potrzebowała, to wołaj – oznajmił jeszcze Kazami, po czym wyszedł.
   Alice oparła się ręką o stół, a jej policzki pokryły się zdradziecką czerwienią. Co się z nią działo?! Przecież znała Shuna od dawna, a teraz zachowywała się jak...jak...
   Zakochana...Nie, nie! Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się obrazu uśmiechniętego bruneta sprzed oczu. Wzięła do jednej ręki miskę, a w drugą złapała chochlę i włożyła do zupy. Nie była zakochana, to po prostu...
   Po prostu dziś nieśmiałość wzięła nad nią górę!
   Takie wytłumaczenie nieco uspokoiło jej oszalałe serce, choć w głębi czuła, że okłamuje samą siebie.

****

   Noc zapadła szybciej niż Alice przypuszczała. Wraz nią nadciągnęły nieszczęsne burzowe chmury i pierwsze pomruki grzmotów były już słyszalne. Westchnęła, otulając się mocniej puchową kołdrą. Nawet wciągająca powieść fantasty nie była w stanie całkowicie odciągnąć jej uwagi od zjawiska szalejącego na zewnątrz zjawiska. Zamknęła książkę, położyła ją na stoliku nocnym i sięgnęła po zatyczki. Nie miała wyjścia, musiała zastosować taktykę szybkiego snu, czyli położyć się tyłem do okna, zatkać uszy i liczyć barany.
   Jednak kiedy włożyła dopiero jedną, usłyszała huk pioruna i z jej ust mimowolnie wyrwał się krótki okrzyk. Szybko zasłoniła buzię dłonią, mając nadzieję, że nie obudziła Shuna. Wzięła głęboki wdech, przyłożyła rękę do szybko bijącego serca i nasłuchiwała. Cisza. Wypuściła z ulgą powietrze.
– Nic ci nie jest, Alice? – spytał troskliwie Hydranoid, przyglądając się jej.
– Nie, po prostu ten huk był strasznie nagły – Uśmiechnęła się. – Dobranoc, Hydranoidzie.
– Dobranoc.
   Ale i tym razem ruda nie mogła zasnąć, gdyż w kuchni rozległ się jakiś grzechot. Zaalarmowana czym prędzej odrzuciła kołdrę, wsunęła stopy w ciepłe papcie i poczłapała do sąsiedniego pomieszczenia. Kuchnia była jedynym pokojem w domu, który nie posiadał zasłon w oknach, to też kiedy Alice stanęła w progu, szukając włącznika, podłogę rozświetliła różowa błyskawica, a po niej nastąpił grzmot.
   Gehabich pisnęła i wzdrygnęła się, zaciskając powieki.
– Alice?
   Uchyliła jedną i ujrzała zaniepokojonego Shuna, który stał ze szklanką wody w dłoni. Ach, czyli to był on.
– Usłyszałam dziwne dźwięki i chciałam je sprawdzić – wyjaśniła i spróbowała się uśmiechnąć, ale marnie to wyszło. – Skoro to ty, to wracam spa... – Nie zdołała dokończyć, bo rozległ się kolejny grzmot.
   Nie kontrolując swoich odruchów, zacisnęła dłoń na rękawie piżamy Shuna. Oddychała ciężko, nogi jej drżały, a w umyśle panowała wielka pustka.
   Shun przyciągnął ją do siebie i pogładził delikatnie po rudych lokach. Alice na moment przestała drżeć, czując, jak ogarnia ją spokój. Rozluźniła rękę i przymknęła oczy.
– Już wszystko dobrze – Shun ciągle jej nie puszczając, ruszył do salonu. Tam usiadł na fotelu przy kominku i otulił ich kocem. – Jestem przy tobie.
   Tej nocy Alice spała już spokojnie.


Plotki


   Od zawsze wiedziałam, że gdyby istniały zawody w doprowadzeniu Spectry do furii, bezapelacyjnie zdobyłabym złoto i nawet przy tym nie wysiliła. Byłam w tej kwestii prawdziwą mistrzynią, nawet większą niż w ładowaniu się w idiotyczne sytuacje.
   Dlatego absolutnie się nie zdziwiłam, kiedy wieczorem wróciłam do domku, a od Keitha biła aura mordu. Hmm, tym razem nie napisałam mu niczego na ścianie (pozdro dla kumatych xD) czy też coś zniszczyłam, więc co jest? A może wkurzył się na swoich – módlmy się za nich – podwładnych i jeszcze go chęć rozwalenia komuś gęby nie opuściła?
   Niby siedział na fotelu pod oknem i przeglądał coś na tablecie, ale mogłam dostrzec zarysy płomieni wokół niego. Jeszcze ten groźny wyraz twarzy i dwie grudki lodu w roli oczu. No diabeł jak w mordę strzelił.
   Ale ja się diabła nie boję, w kwestii uspokajania go też byłam championem. W końcu jakoś bez specjalnego szwanku przetrwałam okres, gdy totalnie mu odbiło, nie?
– Co ci? – spytałam prosto z mostu, wieszając mu się na szyi.
– Nic takiego – mruknął, odkładając tablet i sadowiąc mnie na swoich kolanach. Aura mordu gwałtownie osłabła. Hyhy, mówiłam?
– Hmm, coś nie wierzę, masz wzrok, jakbyś chciał kogoś zabić – stwierdziłam i zaczęłam dźgać go paznokciem w policzek. – No powieeeedz.
– Naprawdę nic mi nie jest, Jess – westchnął i oparł głowę o moje ramię.
   Uśmiechnęłam się pod nosem i już chciałam sięgnąć po książkę, którą rano porzuciłam na stoliku kawowym, gdy przebiegł mnie dreszcz, bo poczułam jego usta na szyi.
– Keeeith – jęknęłam ostrzegawczo, lecz mnie olał. – Przestań, jutro mam ważną rozmowę –Przestał, więc odetchnęłam. – Poważnie, co cię tak nagle napadło? – burknęłam i zauważyłam, że płomienie powróciły. O cholera.
 W odpowiedzi wrócił do przerwanej czynności ze zdwojoną siła. Przewróciłam oczami i próbowałam go trzepnąć. Złapał mnie za nadgarstek, jednocześnie mocniej zasysając skórę, po czym ją przegryzł. Cicho jęknęłam i zadrżałam, na co pogładził mnie po udzie i zaczął lizać ranę. Dopiero po chwili przestał i podniósł na mnie pociemniałe nieco tęczówki.
   Cofam.                                                                  
   On nie jest zły.
   On jest wkurwiony.

****

   Reinare przez moment przyglądała mi się, mrużąc powieki, po czym odchyliła się na krześle, łapiąc szklankę. Siedziałyśmy w jednej z moich ulubionych vestaliańskich kawiarenek, która była wciśnięta w wąską uliczkę z dala od centrum miasta. Wnętrze było bardzo przyjemne. Ściany pomalowane na jasne kolory, pastelowe stoliki i fotele, a to wszystko oświetlane przez lampy z białym kloszem zdobione czarnymi rysunkami ptaków lub roślin.
– Jest zazdrosny – wydała osąd i pociągnęła kilka łyków soku przez rurkę. – Pewnie dlatego cię „oznaczył” – postukała palcem w szyję. – Tacy jak on tak mają.
– Ale o co? – mruknęłam. Po tej jego małej akcji zachowywał się już normalnie, ale luj wie, co mu może odwalić. Dodatkowo twierdził, że dramatyzuje i nie raz miałam od niego malinkę. Tu się zgodzę, ale ich tworzeniu nie towarzyszył nigdy wzrok zabójcy!
– No ja ci na pewno nie powiem. Co robiłaś wczoraj?
– Byłam z Jane i Phoebe w kinie – położyłam brodę na stoliku. – Pomyślał sobie, że zmieniam orientację? – zakpiłam.
– A wcześniej?
– Ym...chyba poszłam wybierać z Rogerem prezent dla jego dziewczyny – Widząc znaczący wzrok Rei, machnęłam ręką. – Zły trop, on go zna od dość dawna.
– Ale mówimy o Spectrze – zauważyła, bawiąc się guzikiem jedwabnej zielonej koszuli. Założyła nogę na nogę. – Nie wiem...nie zachowywał się dziwnie ostatnio?
– Nope, jak mu coś nie pasuje, to mówi wprost. No, przynajmniej do tej pory mówił – westchnęłam, wyprostowałam się i wyjrzałam na uliczkę, podnosząc filiżankę z herbatą.
   Po kilku sekundach cała jej zawartość znalazła się na stoliku oraz moich nowych rurkach.
   Uliczką szedł sobie Keith w białym kitlu narzuconym na ramiona. Z dziewczyną, której nie znałam. Zamrugałam kilka razy i przetarłam oczy, ale widoczek nie znikał. Dziewczyna miała błękitne włosy sięgające jej do pośladków i była ubrana w pomarańczowy kombinezon ze srebrnym zamkiem oraz czarne buty o grubej podeszwie. Hm, uniform typowy dla techników z laboratorium. Tylko co oni robią na mieście w środku dnia? RAZEM?
   Keith mnie zauważył i pomachał, a techniczka skłoniła się szybko, po czym zasłonili ich inni przechodnie. Zmrużyłam oczy i zwróciłam wzrok na Rei, która z rozdziawioną buzią wpatrywała się w okno.
– Widziałaś to?! – Wycelowała palcem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był Spectra.
– Yhym, nawet mi pomachał – mruknęłam, wyciągając ze torebki chusteczki. Okazało się to niepotrzebne, bo zaraz jakaś pracownica przyleciała z ręcznikiem, który mi wręczyła, szmatką i pytaniem czy nic mi nie jest.
– Ciekawe, czy to jakaś jego była kochanka – zamyśliła się Reinare, a ja prawie poplułam, słysząc to.
– Co? – wykrztusiłam, przerywając osuszanie spodni.
– Ara, nie wiedziałaś? Kiedy Vexosi byli na szczycie popularności, organizowano wiele imprez lub wydarzeń „zaszczyconych” ich osobami. Wtedy spora część Vestalianek lubiła się chwalić, że ich spotkała i no... polecieli do sypialni. Większość to pewnie plotki, ale...chyba jedynie dzieciak albo totalna ciota by nie skorzystała... – spostrzegła, że czarna aura dosłownie ze mnie wypływała i lekko zbladła. – Ale spokojnie to tylko spekulacje, nikt nie mówi, że tak było.
– Nic się nie stało, Rei – oparłam brodę o nadgarstek. – Pogadam sobie z Keithem później – wycedziłam, mrużąc oczy i prawie krusząc ucho filiżanki.

****

  Więc to tak? Na mnie się wkurza o zwykle nie wiadomo co, a się doskonale bawił kilka lat temu i nawet się słowem nie zająknął? Ooo nie, tak łatwo nie będzie! Zacisnęłam pięści, przyśpieszając krok. Do domu miałam jeszcze spory kawałek, ale nie złapałam taryfy ani nie skorzystałam z tramwaju, bo chciałam się z tym przejść i jak to mówi Shiena „wychodzić złość”.
– Nie żebym go bronił, ale to było szmat czasu temu, Jess – odezwał się Fludim.
– Irytuję mnie tylko to, że o tym nie powiedział. Przeszłość to przeszłość, ale on wie o Jordanie – mruknęłam, otulając się ciasno rękami, gdyż chłodny wiatr sieknął mnie w twarz.
– A nie jesteś zwyczajnie zazdrosna?
– Phi, ja? Ja to nie on, nie obrażam się o byle co – wydęłam policzki i wreszcie doszłam do czarnych sztachet, za którymi rosły krzaki irksu*.
   Pchnęłam białą bramę i weszłam na brukową kostkę, którą była wykładana alejka prowadząca do domu. Mieszkanie na przedmieściach miało swoje plusy, bo miałam dom, ale jednocześnie odległość do centrum była dobijająca.
   Rzuciłam bluzę na wieszak i zaczęłam szukać blond cioty. Znalazłam go w gabinecie.
– Co to była za dziewczyna, hm? – spytałam, zakładając ręce na piersi i opierając się o drzwi.– Twoja była kochanka?
   Stanowczo nie spodziewał się takiego pytania, bo przestał czytać jakieś papiery i podniósł na mnie oczy, które urosły do rozmiaru talerzy.
– O czym ty mówisz? Jaka kochanka?
– Słyszałam od Reinare, jak to się bawiłeś za czasów Vexos – odparłam, podnosząc podbródek. – Więc?
   Westchnął i przyłożył dłoń do czoła, kręcąc głową.
– To była tylko techniczka, Jess. Poszliśmy po materiały dla nowego zestawu dla Fludima, który tak chciałaś – powiedział, patrząc na mnie przez palce. 
– Eh? – zamrugałam kilka razy i uświadomiłam sobie, że mówił prawdę: trułam mu o tym zestawie przed dwa dni! Pokręciłam głową. – W każdym razie nic mi nigdy nie mówiłeś o tych dziewczynach! – uderzyłam dłońmi w blat biurka, świdrując go wzrokiem.
– Naprawdę myślisz, że jakakolwiek z nich mnie obchodziła i obchodzi? – Przechylił głowę. – Nie mów mi...jesteś zazdrosna? – przyjrzał mi się badawczo, uśmiechając pod nosem.
– Chyba śnisz – prychnęłam. – Tylko napominam, jasne? Poza tym to ty dziwnie się wczoraj zachowywałeś! O co ci chodziło?
– Wiesz, Jess... – wstał z krzesła i nachylił się w moją stronę. – każdy byłby zły, gdyby jego narzeczona ignorowała go przez trzy dni – Widząc mój nieogar na twarzy, wyjaśnił. – Od trzech dni pojawiasz się w domu tylko wieczorem, więc musiałem ci przypomnieć, że jednak z kimś tu żyjesz.
   Złapał kosmyk moich włosów i zaczął kręcić na palcu.
– Ha? Tylko o to ci chodziło? Nie można było powiedzieć? – jęknęłam. – Jak z dzieckiem.
– To nie ja jestem zazdrosny o jakieś wyimaginowane kochanki.
– Nie jestem zazdrosna!
– To niby czemu się tak złościsz? I pędzisz na złamanie karku, tylko by dowiedzieć się, kim była ta kobieta?
   Zamilkłam, bawiąc się palcami. Keith westchnął rozbawiony, puścił kosmyk i podniósł mój podbródek. Przyglądał mi się z uśmiechem, który mówił "wiem, jaka jest prawda", jednocześnie gładząc kciukiem mój policzek lub przejeżdżając nim po wargach.
– To jak jest? 
– Nooo... – Nachylił się jeszcze bardziej, przez co prawie stykaliśmy się nosami. Owiał mi szyję ciepłym oddechem. Wzdrygnęłam się. – Może nieco byłam.
– Właśnie to chciałem usłyszeć – stwierdził, zanim przycisnął swoje usta do moich.

* takie kwiatki na Vestalii podobne trochę z wyglądu do tulipanów.

Hyhyhy, to znowu ja i moje miniaturki, które, według mnie, wyszły całkiem przyzwoicie. Wczuwałam się w nie! Wiem, że jest o jedną mniej, ale biorąc pod uwagę ich długość (każda plus minus tysiąc słów), to wychodzi na jedno xD Nigdy więcej Shun x Alice, cholernie ciężko mi się piszę o takich spokojnych i cichych postaciach ^^''
No nic, mam nadzieję, że się podobało, ja spadam i Wesołych Walentynek!
Ps. Pamiętajcie 15 to dzień singla i są promocje na czekoladę! XD


poniedziałek, 22 stycznia 2018

S2 Rozdział 9: Nowe sekrety

   Reiko przeglądała kopie drzewa genealogicznego rodu Elevenor, gdy drzwi od biblioteki rozsunęły się i do środka wszedł Spectra w towarzystwie chłopaka o ciemnej karnacji i białych włosach. Kobieta już chciała otworzyć usta, lecz Keith ją wyprzedził i powiedział, wskazując na nią dłonią:
– To moja sekretarka, Reiko – Zerknął na nią.
   Nie miała zielonego pojęcia, o co chodzi, ale wyczytała ze spojrzenia blondyna, że to coś ważnego, więc bez chwili wahania przystąpiła do grania swojej roli.
– Witam – przywitała się, uśmiechając lekko.
– Reiko, to Ren – Fermin tym razem zaprezentował tajemniczego przybysza. – Jest Gundalianinem i mówi, że przyszedł prosić nas o pomoc – kiedy wymawiał te słowa, kącik ust lekko mu drgnął, dzięki czemu zrozumiała, że chłopak zwyczajnie sobie kpi.
– Dzień dobry – powiedział Ren, kłaniając się.
   Wstała od biurka, wrzuciła dokument do szuflady i klasnęła w dłonie.
– Rozumiem, że to dłuższa sprawa, więc może zaparzę kawę? Albo herbatę, co pan woli? – zwróciła się do Rena.
– Wszystko jedno, proszę pani.
–  Dobrze, proszę sobie nie przeszkadzać, wrócę za kilka minut.
   Wyszła z biblioteki i pokierowała się do aneksu kuchennego, który znajdował się dokładnie naprzeciwko. Wyciągnęła z szafki dwie filiżanki, talerzyki oraz słoik kawy i wlała wodę do czajnika. Postawiła go na grzałce i oparła się o wyspę kuchenną, marszcząc brwi.
   Co tu się dzieje? Skąd wziął się tu Gundalianin? Kiedyś słyszała o tej planecie od Tytana, który mówił coś pogardliwie o „Bakuganach Ciemności” mieszkających tam. Wątpiła, żeby Gundalianie również wiedzieli wiele o Vestalii, więc skąd ten chłopak się tu wziął?
   Wsypała do filiżanek kilka łyżeczek kawy, po czym zalała je wrzątkiem i zamieszała.
   Kiedy wróciła do biblioteki, Spectra oraz Ren siedzieli przy okrągłym stoliku na czerwonych fotelach z wysokim oparciem. Postawiła przed nimi napoje, ciągle się uśmiechając.
– Dziękuje – Fermin ujął ucho filiżanki. – Reiko, czy Jessica kontaktowała się z tobą lub była tu dziś?
– Huh? Nie, ostatni raz rozmawiałyśmy trzy dni temu. Stało się coś?
– Po prostu byłem ciekawy – odezwał się Ren.
   Wyczuła, że głos delikatnie mu drży, co dowodziło tego, że był zdenerwowany. Dodatkowo pytał o Jessie, a Spectra udawał chyba przewodniczącego Rady, co oznaczało tylko jedno.
   Ten chłopak coś ukrywał.
   Zabrała tackę i wróciła do biurka, otwierając przypadkową księgę. Udawała, że z zainteresowaniem ja czyta, jednocześnie strzygąc uszy i obserwując Rena kątem oka. Czuła od niego coś dziwnego, jakąś tajemniczą energię. Co to mogło być?
– Skoro obecność Reiko ci nie przeszkadza, to możesz mi ze szczegółami opowiedzieć, co cię tu sprowadza – powiedział uprzejmym tonem Spectra, odkładając filiżankę i opierając policzek o nadgarstek.
– Sprawa jest bardzo prosta. Moja rodzinna planeta została napadnięta przez wrogie plemię Neathian, którzy...
  Reiko przestała go słuchać i otworzyła szeroko oczy. Neathian? Mieszkańcy planety światła, jedna z najłagodniejszych ras? Coś tu nie grało i to stanowczo.
– Jaka była przyczyna napaści? – spytał Keith.
– Niestety nie wiem. Nigdy wcześniej nie weszliśmy z nimi w żaden konflikt ani spór – Ren pokręcił głową. – Prawdopodobnie chodzi im o nowe ziemie.
   Keith gdyby mógł, już dawno temu parsknąłby śmiechem. Niewiele słyszał zarówno o Gundalii jak i Neathii, ale według jego informacji cała sytuacja powinna być odwrotna. Pomijając fakt, że jakieś półgodziny temu Jess przez komunikator z triumfem oznajmiła, że miała rację i Ren kłamie.
   Na policzku chłopaka widniał już ledwo widoczny odcisk ręki. Ciekawe, to Jessie mu tak przyłożyła?
– Jeśli dobrze zrozumiałem, to chcesz by Vestalia wsparła Gundalię w wojnie – Podniósł znów filiżankę, wykrzywiając nieco wargi. – Nie mam nic przeciwko, o ile dostarczysz mi solidne dowody.
– Dowody? – Renowi nie do końca udało się ukryć niedowierzanie. – Mam ci pokazać ruiny miast czy może ranne bakugany? – zakpił, zaciskając mocniej palce na materiale spodni.
– Co chcesz, byleby było prawdziwe.
– Nie ufasz mi.
– Chyba nie myślałeś, że wyślę oddziały żołnierzy na obcą planetę na podstawie kilku słów nastolatka? – westchnął Spectra, którego powoli irytowała ignorancja Rena. – A tak swoją drogą jestem trochę zdziwiony, że Neathianie, którzy uchodzą  za bardzo łagodnych, nagle was zaatakowali.
   Widział, jak twarz Rena powoli tężeje, a w oczach tlą się ukrywane do tej pory iskierki złości. Pewnie gdyby nie przyszedł tutaj zdenerwowany, całe to przedstawienie lepiej mu wyszło, ale to nawet lepiej. Nudził go.
– Twierdzisz, że kłamię?
– Niczego takiego nie powiedziałem – rozłożył ręce, uśmiechając się drwiąco. – Ty tak mówisz.
   Gundalianin na chwilę zamilkł, próbując się uspokoić. Po chwili ramiona zaczęły mu się trząść, jakby tłumił śmiech.
– Jessie tu była, nie? – Podniósł głowę. – A nawet jeśli nie, to wam powiedziała.
– Cóż – Spectra dopił kawę. – jeśli próbujesz kogoś owinąć sobie wokół palca, to naucz się przynajmniej kłamać – powiedział lodowato uprzejmym tonem.
– Czyli jesteście kolejnymi obrońcami Neathii?
– A co nas obchodzi wasza wojna? – prychnął Keith, unosząc brew. – Róbcie sobie, co chcecie, ale nie radziłbym nas w to wciągać. Chyba chcesz mieć jeszcze gdzie wracać?
   Ren zmierzył go nienawistnym spojrzeniem, po czym obrócił się na pięcie i zniknął w jasnym świetle.
   Reiko westchnęła i odłożyła księgę. Cała ta sytuacja mało jej się podobała.
   A szczególnie, że dziwna siła wokół chłopaka z każdą chwilą stawała się coraz silniejsza i mroczniejsza.
– Hee, nie sądziłem, że jakiś jeszcze żyje – usłyszała głos Tytana. – Takie miernoty powinny już dawno zdechnąć.
– O kim mówisz? – szepnęła, śledząc wzrokiem Spectrę, który wychodził z biblioteki.
– O Bakuganie Ciemności.

****

   Po ucieczce Rena Wojownicy – z wyjątkiem Marucho, który nie chciał tego słuchać i gdzieś zwiał – uznali, że muszą dowiedzieć się, jaka jest prawda, więc tłumnie ruszyliśmy do pokoju obrad. Niestety Mira i Baron musieli mnie opuścić, bo Fermin chciała sprawdzić, czy naprawdę Ren popędził na Vestalię, natomiast Leltoya wzywały sprawy rodzinne.
   Na szczęście Fabia przestała się zacinać oraz gadać od czapy i ładnie opowiedziała nam prawdziwą wersję wydarzeń.
– Moja siostra – królowa Serena – rozkazała mi wysłać sygnał SOS na wszystkich światów w równoległych wymiarach. Ta melodia, którą zawierały dane, była moim sygnałem alarmowym – dodała na zakończenie historii.
– Wow, jesteś prawdziwą księżniczką – Jake wybałuszył oczy.
– Już druga w naszej karierze – wtrącił Dan, szczerząc się w moją stronę, na co pokazałam mu język.
– Eh? Jesteś księżniczką? – Fabia zerknęła na mnie zdziwiona.
– Vestaliańską! – zawołał Dan.
– Tylko na papierze – machnęłam ręką, drugą trzepiąc Kuso w łeb. Niech teraz spróbuje nawiązać ze mną jakiś sojusz lub inne cholerstwo, a przysięgam, że zejdę ze śmiechu i zadźgam Dana łopatą.
– Rozumiem – uśmiechnęła się lekko i spuściła wzrok. Uratowana!
   Przynajmniej na razie...
– Tylko co zrobimy z Renem? – spytał Shun. – Przez to, że mu zaufaliśmy, w Bakuprzestrzeni roi się od jego ludzi, a Marucho dalej nie wierzy w słowa Fabii.
– Kanalia... – wymamrotał Dan, zaciskając pięści. – Wykorzystał nas...
   Tą jakże dramatyczną chwilę przerwało powiadomienie, że na arenie C pojawił się Marucho. Wojownicy plus Fabia  jak jeden mąż podnieśli się i popędzili do teleportu, a ja zgrabnie się wywinęłam, po czym przeniosłam z powrotem do domu.

****

   Akane akurat wrzucała sobę do garnka, kiedy jej młodsza siostra Sayuri wpadła, prawie przywalając głową w lodówkę, do kuchni. Odgarnęła jasnobrązowe włosy z twarzy i podała jej telefon, z którego leciała najnowsza piosenka Jasona Derulo.
– Mama dzwoni, nee-chan – oznajmiła i szybko się ulotniła, by nie przeszkadzać w rozmowie.
– Co jest, mami? – spytała, kiedy odebrała. – Jeśli chodzi o obiad, to wszystko mam pod kontrolą i za chwilę będzie.
– Niee, akurat o to się nie martwię – usłyszała spokojny głos mamy.
– Coś się stało w pracy? – zaniepokoiła się Aki. Matka była cenionym notariuszem i jedyną osobą, która póki co utrzymywała rodzinę, więc jeśli miała jakieś problemy, to...
– Nie! Jejku, Aki, spokojnie, nic się nie dzieje – mama roześmiała się krótko. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że on jest śmiertelnie chory.
– On? – powtórzyła i na chwilę zamilkła. Uśmiechnęła się radośnie. – Naprawdę? Jesteś pewna, mami?
– Tak. Dostałam telefon ze szpitala.
– Muszę koniecznie powiedzieć dziewczynom, ucieszą się – stwierdziła, przewracając kawałeczki kurczaka na drugą stronę. – Mami, jesteś w szpitalu?
– Nie, nie chcę z nim rozmawiać.
– I słusznie.
– Ale nie mów o tym Sayuri, dobrze? Nie chcę jej dręczyć tym tematem.
– Spoko, spoko, taki śmieć nie jest wart jej uwagi.
– Akane – wyczuła w głosie matki lekką naganę.
– Och, no dobrze. On nie jest wart jej uwagi – wywróciła oczami. Mama naprawdę mogła sobie to podarować, czemu nie może nazywać rzeczy po imieniu?
– Muszę już kończyć, do zobaczenia później, kochanie.
– Papa, mami – Akane kliknęła czerwoną słuchawkę i wybuchnęła radosnym śmiechem.
– Co jest, nee-chan? – Sayuri po raz kolejny weszła do kuchni i usiadła przy stole.
   Akane pokręciła głową i przytuliła ją mocno.
– Jestem po prostu bardzo szczęśliwa, Sayuri – wymruczała i zmierzwiła jej włosy.
– Czemu?
– Bo jedno z moich marzeń się spełniło.

****

   Zajrzałam do biblioteki, ale i tam nie zastałam Keitha. Człowiek – kameleon, żeby go szlag trafił. Oczywiście telefonu też nie odbierze, bo po co!
– Laboratorium? – zasugerował Fludim.
– Ehh, byłam już w głównym, nie chcę mi się pętać po tych wszystkich halach – westchnęłam. – No nic, dorwę Mirę, jak skończy zajęcia – wzruszyłam ramionami.
   Postanowiłam poczekać sobie w bibliotece, umilając czas jakąś fajną lekturą. Weszłam między wysokie regały, szukając czegoś interesującego. W świetle słońca, które wpadało tu przez łukowe okna umieszczone przy suficie, rozbłysły złote litery układające się w tytuł „Strażnicy Vestalii”. Zmarszczyłam brwi i poczułam, jakby jakaś klapka w moim mózgu drgnęła. Kojarzyłam skądś te słowa.
   Przyciągnęłam sobie drabinkę, wdrapałam się po szczeblach i wyciągnęłam książkę, która okazała się opasłym tomiskiem pokrytym taką kołdrą kurzu, że zaczęłam niekontrolowanie kichać i prawie zleciałam na dół. Dla własnego bezpieczeństwa czym prędzej zeszłam na podłogę.
– Słowo „Strażnicy” coś mi mówi – mruknęłam do Fludima i podrapałam po głowie. – Mama chyba tak mnie kiedyś nazwała... – zamyśliłam się, wpatrując w złote litery.
   Do umysłu wdarł mi się na moment Kenji otoczony płonącymi lampionami. Wyciągnął rękę, uśmiechając się lekko. Nagle jego sylwetkę wygięło w kształt zygzaka, czemu towarzyszył nieprzyjemny szum podobny do tego telewizyjnego, tylko o wiele głośniejszy.
   Wzdrygnęłam się, a po plecach przebiegł mi dreszcz. Co to było?
– Czy mam przyjemność z panienką Jessicą Elevenor–Knight? – cudem nie wyrzuciłam książki w powietrze, słysząc tuż za sobą czyjś głos.


Jednak coś napisałam...tsaa xD Pogadanka Ren vs Spectra chyba mi nie wyszła ;x, jak znam życie, to zastanawiacie, o co chodzi z Aki xD Bo ogólnie mogę już odjechać od serialu i zająć się tym, co da się pisać ^^
Ta, podsumowanie bez sensu, ale trudno xD
Odmeldowuje się!




sobota, 13 stycznia 2018

S2 Rozdział 8: Sieć kłamstw

   Po dziś dzień nie wiem, jakim cudem udało się nam dotrzeć w jednym kawałku do punktu dostępu. Pewnie przez to osławione „głupi zawsze ma szczęście”, dzięki któremu jeszcze chodziłam żywa po świecie. Spectra oraz jego przydupas nie dali się zaciągnąć na tą fantastyczną ekspedycję. Keith stwierdził, że ma za dużo roboty i zadzwoni później, po czym się teleportował. Co do Grava to wyglądał gorzej niż śmierć i przysypiał nad stołem, więc  wspólnymi siłami przewaliliśmy go na kanapę, gdzie został otoczony kocem. Taka jestem wspaniałomyślna!
  I wszystko mogło być już pięknie, ładnie wprost miód malina, ale nie. Wszakże jestem dziecko szczęścia i zawsze coś musi pójść nie tak. Tym razem chodziło o moją kartę dostępu, która uznała, że zrobi protest i odmówiła działania.
– Zabijcie mnieee – zajęczałam dramatycznie, po raz setny dociskając ten durny kawałek plastiku do czytnika.
– Mistrzyni Jessico dasz radę! – dopingował mnie Baron.
   Wywróciłam oczami. Kochany dzieciak i tak dalej, ale zdecydowanie przecenia moje zdolności. Szczególnie jeśli mówimy o sprzętach, gdzie użyto technologii vestalskiej, przecież to cholerstwo mnie nienawidzi!
   Powróciłam do pojedynku z kartą, próbując jednocześnie się powstrzymać przed rozwaleniem czytnika na części. Może wtedy przylecieliby jacyś technicy...Hmm...brzmi jak dobry plan.
– Może spróbuje to obejść? – zaproponowała Mira, kiedy już brałam zamach.
– A umiesz? – złapałam ją za ramiona i spojrzałam na nią roziskrzonymi oczami.
– Chyba tak – przykucnęła przy czytniku i zaczęła wpisywać jakieś ciągi liczb, marszcząc przy okazji brwi. – W końcu cały system jest oparty na naszej technologii...
  Dałam jej działać i wyciągnęłam telefon, by skontrolować czas. Od ostatniego połączenia z Shunem minęła godzina, więc bardzo prawdopodobne, że już są na miejscu. Tsaa, zawsze na czas, żeby cię szlag głupia karto.
– Coś się stało?
   Uniosłam oczy znad komórki i skierowałam je na niską dziewczynę ubraną w czarną koszulę i białą spódniczkę, która przyglądała się nam z troskliwą miną. Gdy zauważyłam, że ma tęczówki o barwie maliny, przypomniałam sobie, że to właśnie jej sprzedałam plaskacza torbą w szkole.
– Nic wielkiego, karta mi się zepsuła  - machnęłam ręką, szczerząc się jak debil.
– Ojej, to niemiło. Śpieszycie się, prawda? – odgarnęła długie zielone włosy i zaczęła grzebać w przepastnej torbie. Po chwili wyciągnęła z niej swój identyfikator. – W takim razie użyjmy mojej karty, dobrze? – uśmiechnęła się.

****

   Heather wprost nie umiała uwierzyć w swoje szczęście. Rano znalazła w kuchni pokaźny plik banknotów od ojca na „drobne wydatki”, a teraz natknęła się na samą Jessicę Knight. Znała ją i to dość dobrze. W końcu chodziły do jednej szkoły, a Knight była głośną i dobrze znaną postacią w Los Angeles. Ale to nie chodziło o to, że spotkała sławę! Jessica podobno znała Wojowników, więc jeśli wkupi się w jej łaski, to dowie się, o co chodzi w tej wojnie!
   Przywdziała najbardziej skuteczną maskę dobrego aniołka i ruszyła na pomoc dziewczynie.
– Życie nam ratujesz! – krzyknęła z wdzięcznością Jessica, kiedy wpisywała kod. Szatynka zerknęła na telefon. – I to dosłownie...
– E tam, to nic wielkiego – machnęła ręką, jednocześnie obserwując jej towarzyszy kątem oka. Ruda laska o przenikliwych oczach i umięśniony chłopak tak uradowany, jakby były wakacje. Nie kojarzyła ich. – Proszę – powiedziała, gdy drzwi się rozsunęły.
– Dzięki stokrotne! – Jessie jak burza wpadła do środka, ciągnąc chłopaka za nadgarstek.
– Nareszcie zobaczę się z mistrzem Danem! – wykrzyknął, a oczy mu się zaświeciły.
    Danem. Danem Kuso. Heather uśmiechnęła się pod nosem. Tak jak myślała.
– Coś się stało, że tak się śpieszycie? – zwróciła się do Jessie.
– Mamy spotkanie po latach i tak trochę bardzo jesteśmy na nie spóźnieni – dziewczyna uśmiechnęła się, wchodząc do kabiny teleportu. – Jeszcze raz dziękuje za pomoc, ymm...
– Heather – przedstawiła się.
– Dziękuje, Heather – pomachała jej na pożegnanie, po czym zniknęła.
   Stała jeszcze przez chwilę, wpatrując się w teleport.
– Hee, nie przedstawiła się – zauważył Crueltion.
– Wiem – Heather zmieniła uśmiech z pełnego słodyczy na pełen jadu. – Ciekawe, jest tak przekonana, że wszyscy ją znają, czy coś tak ważnego dzieje się w Bakuprzestrzeni, że zapomniała o tym? Jak myślisz?
– Ja myślę, że bym trochę sobie powalczył.
– W takim razie chodźmy – Heather wspięła się po schodkach. – Nawiązaliśmy pierwszy kontakt, więc powinniśmy kontynuować znajomość, prawda?

****
   Neathianka zgrabnie wyminęła ostre skały, za nimi skręcając w lewo. Czekało ją trochę marszu, którego mogła sobie oszczędzić, jadąc na wilkorze, jednak demon przyciągnąłby zbyt dużo uwagi.
   Nikt nie mógł dowiedzieć się o jej zamiarach, które i tak mogły spełznąć na niczym. Wszystko zależało od tego, czy dziewczynie uda się przekonać pewnego bakugana.
– Tiaphae — zawołała widząc białą, kilku ogoniastą lisicę.
   Istota przerwała czyszczenie swojego futra pokrytego blado-rdzawymi wzorami.
– Tak, Dayno?
– Chciałbym cię prosić o przysługę. Mogłabyś mnie zabrać na Ziemię i towarzyszyć mi tam? — spytała niepewnie neathianka, po czym spuściła głowę, dodając. – Chcę przekonać Rena by nie robił niczego głupiego...
– Pomogę ci — lisica uśmiechnęła się. — Ale ty bierzesz na siebie gniew Lyphionima, bo jak mniemam, nie wie on nic o tej wyprawie.
   Rumieniec Dayny tylko utwierdził ją w prawdziwości domysłów.
– Tylko nie zwracaj na siebie niepotrzebnej uwagi. Tam na pewno kręcą się gundalinie.
– Dobrze – przytaknęła dziewczyna, stresując się trochę, gdy zaczęło ją pochłaniać kolorowe światło.
   Zdecydowanie zbyt rzadko korzystała z teleportacji, by do niej przywyknąć.

****

   Jeśli ktoś kiedykolwiek stwierdził, że brakuje mi opanowania, to powinien mnie teraz na kolanach przepraszać. Pomimo ciągłych sms’ów od Shuna, gdzie się podziewam oraz Barona, który co chwila chciał coś obejrzeć, zdołałam dotrzeć na arenę bez rozwalenia nikomu głowy czy też innej części ciała. Co najwyżej Leltoy nieco ucierpiał, bo pod końcówkę drogi pokłady mojej cierpliwości cholera wzięła i prowadziłam go za ucho.
– To bolało, mistrzyni Jessico – poskarżył się, masując je, kiedy go wreszcie puściłam pod drzwiami od areny.
– Należało ci się – stwierdziłam, ignorując ciągłe wibrowanie komórki w kieszeni kurtki.
– Są tutaj? – spytała Mira, zerkając na wejście.
– Yhym, Shun napisał mi, że ta dyplomatka od siedmiu boleści i jakiś poeta właśnie ze sobą walczą, i jest to trochę dziwne, bo podobno obydwoje są szpiegami z Neathii.
– Sojusznicy, którzy ze sobą walczą? Bez sensu.
– No właśnie – uśmiechnęłam się, mrużąc oczy – Ktoś tu zaplątał się w sieć własnych kłamstw. Baron, otworzysz drzwi?
   Baron, który przysłuchiwał się wszystkiemu z boku, skinął głową, po czym pchnął wrota. Weszliśmy na praktycznie pustą arenę, jeśli nie liczyć Wojowników i białej mendy, którzy siedzieli w pierwszym rzędzie oraz mistrzyni ogarnięcia i gostka w zielonym płaszczu, którzy ze sobą walczyli. Leltoy z okrzykiem „Mistrzuuu! Tak tęskniłeeeem!” poleciał witać Dana, a ja z Mirą spokojnie zeszłyśmy po schodach. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy Rena z mindfuckiem wymalowanym na twarzy przyglądał się Fermin i Baronowi, obecnie duszącego Dana w silnym uścisku.
– Dzień dobry – przywitałam się, opierając o barierkę.
– Cześć...Em, mogę wiedzieć, kim jesteście? – Krawler zwrócił się do Vestalian.
– To Mira  i Baron nasi przyjaciele z Vestalii, którzy pomogli nam w wojnie z Zenoheldem, no wiesz tym... – Marucho wyręczył ich od odpowiedzi i zaczął opowiadać Renowi skróconą wersję wydarzeń.
– Co się dzieje? – spytałam Dana, wskazując na pole bitwy.
– No właśnie to jest bez sensu, Jess! Fabia walczy ze swoim, a Shun gada, że tylko Fabia jest Neathianką! To kompletnie pokręcone! – Kuso rozłożył bezradnie ręce. – Rozumiesz coś z tego?
– Sojusznicy, którzy ze sobą walczą? Hee, to dość podejrzane, nie wydaje ci się, Ren? – uśmiechnęłam się fałszywie do Gundalianina. – Mówiłeś coś, że Neathianie nie działają zbyt rozsądnie, ale walka ze sobą jest kretyńska, prawda? – czułam, że płatki śniadaniowe powoli mi się cofają przez mój niewinny głosik i pozę absolutnej idiotki.
– Kto ich tam wie – rozłożył ręce. – Pewnie próbują wam namącić w głowach i przeciągnąć na swoją stronę.
   Uniosłam brew. On naprawdę myśli, że da radę dalej ciągnąć tę szopkę?

****

   Dayna z wielkim zaciekawieniem przyglądała się swojemu odbiciu, zaintrygowana innym wyglądem.
   Jedyną rzeczą, która nie uległa zmianie były jej włosy, które nadal posiadały ten sam ciemny odcień brązu i były na końcu związane wstążką. Z kolei jej skóra już uległa zmianie, nabierając cieplejszego tonu.
   Dziewczynę i tak najbardziej zaintrygowały jej własne oczy. Zwykle pozbawione białka i z ledwo widocznymi źrenicami, teraz posiadały obydwa te elementy doskonale widoczne.
– Moje oczy w tej postaci wyglądają jak gundaliańskie – zauważyła z rozbawianiem.
– Twoje bycie Fearią tylko ci pomoże w udawaniu gundalianki. Miejmy jednak nadzieję, że ci się to nie przyda– Tiaphae również była zaciekawiona wyglądem swojej przyjaciółki, jednak nie dawała tego posobie poznać. – Chodźmy już szukać Rena.
– Zgoda. — Neathianka odwróciła wzrok od lustra, rozglądając się po okolicy.
– Masz w ogóle pomysł jak go znaleźć?
– Absolutnie, żadnego.
   Lisica skwitowała tą odpowiedź jedynie westchnieniem.
   Żadna z nich nie spodziewała się jednak, że rozwiązanie ich problemu znajdzie jakiś losowy nieznajomy.
– Pierwszy raz tutaj? – Do dziewczyny podszedł wysoki, czarnowłosy chłopak, uśmiechając się przyjaźnie. – Jestem Rio.
– Dayna – Przedstawiła się neathianka, uciskając wyciągnięta w jej kierunku dłoń. — I tak, pierwszy raz.
– To może cię oprowadzić? – zaproponował.
– Właściwie miał to zrobić mój znajomy, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. — Dayna zrobiła minę zbitego pieska, gładko kłamiąc. — Widziałeś go może? Wysoki, z białymi sterczącymi włosami.
– Niestety nie i wątpię byś go znalazła w tych bocznych uliczkach. Chodź do centrum. Jeśli tam go nie znajdziemy, to zawsze możesz wziąć udział w jakieś bitwie. Wszędzie się wyświetlają, jak zrobisz show, to nie ma bata, żeby cię nie zauważono.
– Naprawdę? — neathianka natychmiast się rozpromieniła. — Pomożesz z tą bitwą?
– Nie walczę zbyt często, ale możemy naściemniać coś co będzie nieźle wyglądać. — Rio puścił jej oczko. – Rezerwować?
– Oczywiście — rozpromieniła się Dayna, nie mogąc się już powstrzymać od skakania z radości.
   Dziewczyna rozejrzała się po arenie, zdumiona ilością osób chcących obejrzeć jej bitwę. Sądziła, że będzie ich znacznie mniej, ale i tak to jej nie przeszkadzało. Lubiła robić show.
– Gotowa? – spytał Rio, z drugiego końca areny.
– Zawsze i wszędzie – odparła ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy i wyrzuciła kartę. — Karta otwarcia start!
   Żółte światło rozeszło się po arenie, a chwilę w później z dwóch osobnych rozbłysków wyłoniły się bakugany: Lisica Haosu należąca do Dayny i Rycerz Ventusa wyrzucony przez Rio.
– No, no, no, tego się nie spodziewałem — przyznał chłopak. — I tak ci nie dam forów.
– Nie musisz. Zacznijmy pokaz, Tiaphae!
   Lisica zareagowała natychmiast, ruszając pędem w stronę przeciwnika. Ventus bez wysiłku odparł jej atak. Starciu obu istot towarzyszył wielki hałas. Żaden z bakuganów nie wykazywał jednak wyższości nad przeciwnikiem. Pojedynek bez kart był w zasadzie wyrównany. Gdy istoty odskoczyły od siebie, by przygotować się do kolejnego starcia, Rio wykrzyknął:
– Supermoc, Halabarda Ventusa.
   Broń rycerza natychmiast zaiskrzyła się mocą, a on sam ruszył do ataku ze zdwojoną siłą.
– Blokada – wykrzyknęła Dayna, wyrzucając kontr kartę.
   Lisica przyjęła całą wrogą siłę na swe ogony, wzdrygając się lekko przy kolejnym ataku. Jej obrona szybko zaczynała słabnąć, co nie uszło uwadze chłopaka.
– Coś ci chyba nie idzie? – zaśmiał się.
– Tak ci się tylko wydaje. — Neathianka wydawała się być zbyt pewna. — Supermoc, Taniec złotych liści!
   Haos odskoczył, obwinięty całunem skrzących się drobinek, które wkrótce rozproszyły się po całej arenie.
   Efekt był nie tylko widowiskowy, ale i też morderczy. W czasie gdy lisica dawała popis swej zwinności, drażniąc się przy tym z ventusem, każdy listek którego dotknął, odbierał mu niewielką cząstkę mocy.
   Rio tego nie spostrzegł, skutecznie zdekoncentrowany zachwycającym widokiem, a Dayna nie ośmieliła się tego nie wykorzystać.
– Lisia pani! – krzyknęła, a z jej bakugan rozbłysł mlecznym światłem.
   Lisica przeobraziła się w piękną kobietę, zachowując przy tym swoje zwierzęce uszy i ogony. Wszyscy zgromadzeni zamarli na jej widok, jednak nie dane im było się napatrzeć. Mająca przewagę istota natychmiast pokonała przeciwnika, a w kolejnej rundzie powróciła już jako zwierze. Bitwa sama w sobie nie trwała wystarczająco długo, by zdążyła ponownie użyć tej formy.
– To... Było niesamowite! – wykrzyknął Rio, nie mogąc znaleźć lepszych słów na opisanie pojedynku. – W życiu ci nie uwierzę, że to twoja pierwsza bitwa. Nie ma mowy!
– Pierwsza tutaj, ale ogólnie to nie... Kilka rzeczy zdążyłam już przećwiczyć. – przyznała niechętnie Dayna. — Sądzisz, że jestem aż tak dobra?
– Spokojnie mogłabyś być w rankingu znacznie wyżej ode mnie, chociaż to nie wyzwanie.
– Nie przesadzaj. Ty też dobrze walczyłeś. – uśmiechnęła się. – A poza tym osiągnęliśmy to co
trzeba. Mój przyjaciel mnie znalazł.
– Serio? Gdzie on jest? — nowy znajomy dziewczyny zaczął szukać wzrokiem kogoś pasującego do wcześniej zasłyszanego opisu. Stanął nawet na palcach, jednak to niezbyt pomogło mu w poszukiwaniach.
– Nie tutaj — zaśmiała się Dayna, widząc, co on wyprawia. – Leń wysłał mi szczegółową mapę jak do niego dojść.
– No to chodźmy do niego.
– Rio – zaczęła niepewnie. – Wolałabym iść sama. Muszę z nim pomówić na osobności.
– Ech, no dobra... – W głosie Rio dało się słyszeć nutkę zawiedzenia. – Cóż, powodzenia i jakbyś znowu potrzebowała pomocy daj znać. Masz mój numer.
   Dziewczyna skinęła głową. Młodzieniec uścisnął ją jeszcze na pożegnanie i pomachał jej, gdy znikała w tłumie.

****

   Gostek, który, jak udało mi się ustalić, miał na imię Jesse, bez specjalnego trudu załatwił Fabię w pierwszej rundzie.
– A oto ostatni akt tej sztuki – zadeklamował, jednocześnie wyrzucając kartę otwarcia wyciągniętą spomiędzy stron książki.
   Taa, chyba był jakimś niespełnionym aktorem albo szykował się do szkolnego przedstawienia. Tego jeszcze nie ustaliłam.
– Fabii zostało mało punktów życia – stwierdził Marucho, patrząc, jak panna dyplomatka używa zestawu bojowego.
– Co z tego? To nasi wrogowie, więc najlepiej będzie, jak się wykończą – stwierdził Ren, krzyżując ręce. Jednak nie umiał już ukryć zdenerwowania. Jego oczy nerwowo zerkały to na Fabią to na Jessego.
   Woah, zorientował się, że coś poszło nie tak, gratuluję tempa.
   Nagle wszyscy wytrzeszczyli oczy, kiedy Aranaut (bakugan Fabii) ruszył do ataku, ale wpadł w szczelinę, przez co chybił atak. Wtedy Ren szybciutko się odprężył i uśmiechnął pod nosem.
   Oho, widzę tutaj kandydata do Oscara. Wybitny aktor, proszę o oklaski na stojąco.
– Skąd w naszym oprogramowaniu wziął się błąd? – spytał Marucho, lustrując arenę wzrokiem.
– Nie mam pojęcia. Będziemy musieli ją potem przeskanować – odparł Krawel.
   Mistrzyni dyplomacji przegrała sromotnie, gdyż jej bakugan nie mógł wyciągnąć nogi, co wykorzystał Jesse i zbombardował go atakami. Zbiegliśmy na pole bitwy, gdzie Fabia sobie cichutko szlochała. Jprd, pierwszy raz w życiu przegrała czy co?
– To był cios poniżej pasa! Tak się nie robi! – darł się Dan na przemian z Baron w stronę Jessego.
   Poeta jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się drwiąco.
– Zaraz się z tobą rozprawię! – Kuso już sięgał po kartę, kiedy Ren złapał go za nadgarstek. – No co?!
– Uspokój się, dość już na dziś walk.
– A to niby czemu? – odezwał sę Shun, mrużąc oczy. – Bo to niszczy ci plany?
– O czym ty mówisz, Shun? – Jake przechylił głowę.
– Tylko osoba, która dobrze zna się na Bakuprzestrzeni i ma dostęp do każdej areny mogła stworzyć taką szczelinę – oznajmił Kazami. – I szczerze wątpię, że to był Marucho, więc zostaje nam tylko Ren.
– A niby po co miałbym to robić?
– Właśnie! – poparł go Dan. Z trudem powstrzymałam się przed strzeleniem mu w łeb. – Przecież to nasz przyjaciel!
– Bo jesteś kłamliwym, podłym Gundalianinem!
   Panie i panowie, idiotka z Neathi przemówiła. I to jak! Wyraźnie, bez zacinania się! Miałam ochotę wyciągnąć chusteczkę i wysmarkać się w nią ze wzruszenia. Moja kochana Fabia tak wydoroślała!
   Swoją drogą to jak oni wybierają dyplomatów na tej Neathii. Kto wygląda najbardziej niewinnie i nie jest niemy ten wygrywa, czy jak?
– Słyszałam o twoich wszystkich kłamstwach! Nie wierzcie w ani jednego jego słowo!
   Kolejna z wybitnym czasem reagowania. Panie, czemu każde z nich okazuje się coraz większym idiotą?
– Tak naprawdę to Neathia została napadnięta! Ren jest prawdziwym wrogiem!
   Kiedy padły te słowa, oczy Dana, Barona, Jake i Marucho zrobiły się wielkie jak pięć złotych, Mira nie wyglądała na zaskoczoną, a ja i Shun odetchnęliśmy z ulgą, że wreszcie wszyscy ogarnęli, jaka jest prawda.
– Ona kłamie – zaprotesował Ren, spuszczając wzrok.
– Dalej będziesz to ciągnął? – westchnęłam, opierając dłoń o biodro. – Obydwoje jesteście siebie warci, ale ty naprawdę jesteś beznadziejny w kłamaniu – uśmiechnęłam się, przymykając oczy. – Nikt ci już nie uwierzy.
– Czekajcie! Ren nie mogłby czegoś takiego zrobić! – wykrzyknął Marucho, kręcąc głową. – To niemożliwe!
   Wtedy Jesse zaśmiał się cicho, przez co wszystkie spojrzenia skupiły się na nim.
– Cóż za dramat – przejechał palcami po włosach. – Moi drodzy, widzę, że znaleźliście się w nieprzyjemnej sytuacji.
– To jeszcze nie koniec, Neathianie – wycedził Ren, celując w niego palcem. – Jeszcze się policzymy!
   Oczywiście, a Akane zostanie zakonnicą, natomiast ja będę wykładała fizykę na Harvardzie.
– Tylko że to Gundalianin. Tak samo jak ty – powiedział Shun. – Twój własny szpieg.
– O, serio? – zdziwiłam się. – Kurde, tego z Shieną nie przewidziałyśmy.
   Poeta rozłożył ręcę i pokręcił głową, ciągle się uśmiechając.
– Chętnie zostałbym dłużej, moi mili, ale niestety czas mnie nagli – ukłonił się. – Do rychłego zobaczenia – wyprostował się i zniknął w jasnym świetle.
   Przez kilka sekund panowała cisza, którą przerwał mój chichot.
– Przegrałeś, Ren – mruknęłam.
– Po prostu się już przyznaj – dodał znużonym głosem Shun.
  Krawler z paniką wymalowaną na twarzy i biały jak mleko cofnął się o krok, po czym zacisnął pięści, mierząc nas wściekłym spojrzeniem.
– Nie będę słuchał tych bzdur – warknął, po czym popchnął Dana, który zagradzał mu drogę i popędził do wyjścia. Nikt jakoś nie kwapił się by go zatrzymać z wyjątkiem Marucho, który za nim wołał.
– Papa, Ren! – pomachałam mu na pożegnanie.
– Ciekawe, czy zrobi tak, jak myślałyśmy – powiedziała do mnie Mira.
– Kto to wie...

****

   Mapa, którą otrzymała, zaprowadziła ją daleko od centrum. Kręciło się tam mało osób, co czyniło tutejsze zaułki idealnymi na spotkania, o których nikt nie powinien wiedzieć.
– A ja sądziłam, że jakiegoś durnia będę musiała sprowadzić do parteru. Miłe zaskoczenie, nie uważasz? – neathianka spytała swą towarzyszkę, wchodząc w mniej uczęszczane uliczki.
– Zawsze zakładasz najgorsze w kwestii obcych – stwierdziła Tiaphae, na co Dayna wzruszyła jedynie ramionami, chociaż potrzebowała zająć myśli jakąś nieistotną rozmową. Niestety z lisicą łączyła ją tylko walka, nie przyjaźń jakiej dziewczyna by oczekiwała od swojego strażniczego bakugana.
– To gdzieś tutaj... – mruknęła rozglądając się neathianka, gdy droga narysowana na holo-mapie skończyła się. — Zaułek, no tak...
   Dziewczyna wzięła głęboki wdech i weszła między budynki. Wkrótce pojawi się Ren, wychodząc za rogu jednego z nich.
– Mogę wiedzieć co ty tutaj robisz, Dayna? – słysząc jego oschły ton, dziewczyna natychmiast zrozumiała, że nie będzie to przyjemna rozmowa.
– To już nie mogę odwiedzić braciszka? – spytała ironicznie.
– To nie jest miejsce dla ciebie. Tu nie jest bezpiecznie.
– Czyżby? Śmiem twierdzić, że to ty będziesz miał kłopoty jeśli zaraz się nie opamiętasz.
– Wiem, co robię — mruknął beznamiętnie Krawler. — Jeśli to wszystko...
— Nie, to nie wszystko! — fuknęła. — Doskonale jesteś świadom, że nie możemy pakować się w tą wojnę, ale to robisz! Nie wmawiaj mi, że wiesz co robisz! Opamiętaj się! — Dayna podeszła do chłopaka, szturchając go palcem. — Nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ren błagam, wróć do domu, zanim będzie za późno.
– I co? Mam patrzeć jak moja planeta umiera? — odepchnął dziewczynę. — Nie będę bezczynnie siedzieć! To jedyny sposób.
– Właśnie, że nie jedyny! Na pewno można inaczej!
– Jak niby?! Słucham? – warknął Ren. – No tak, zapomniałem, że ty przecież możesz wrócić sobie na Neathie i mieć wszystko gdzieś — dodał, przepełnionym jadem głosem. – No bo po co sobie zaprzątać czymś takim główkę.
   Echo siarczystego policzka rozniosło się między budynkami. Zaskoczony Krawler dopiero po dłuższej chwili, przyłożył dłoń do zranionego miejsca.
– Jesteś skończonym debilem, Ren — powiedziała dziewczyna, zaciskając pięści. — Nie waż się wracać. Nigdy! Nie chcę cię znać! — wykrzyczała ze łzami w oczach i uciekła, słysząc jedynie cichnące słowa Linehalta.
– Należało ci się, Ren.

****

   Heather słysząc echo liścia, lekko się skrzywiła. Uła, ładnie chłopak podpadł. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, więc uznała, że nie usłyszy już nic ciekawego i szybko odbiegła do zaułka. Zrobiła to w samą porę, bo po chwili wypadła też z niego szatynka zalana łzami.
– Ale jesteśmy farciarzami, co Cru? Ojciec dał nam kasę, nawiązaliśmy znajomość z Knight i potwierdziliśmy informację o wojnie! – zaklaskła uradowana, robiąc obrót. – Jaki szczęśliwy dzień!
– Niby tak, ale za wiele też się nie dowiedzieliśmy – burknął bakugan. – Na przykład co to za Neathia? Albo czemu jakaś planeta umiera?
– A co nas to obchodzi? – Heather rozłożyła ręce, uśmiechając się szeroko. – Ja chcę się na nią dostać, nie obchodzi mnie, jaka jest przyczyna, kto cierpi. Sprawiedliwość, dobro, zło, kłamstwo i prawda nie mają żadnego znaczenia! Pragnę tylko zabawy!
– To jak chcesz się tam dostać?
– Dzięki Wojownikom – kiwnęła głową w kierunku rankingu. – Na początku myślałam nad dostaniem się do nich przez Knight, ale to zajmie za długo. Ona rzadko bywa w szkole, nie jest raczej mną zainteresowana i co z tego co słyszałam, też nieźle kłamie. Dowiedziałam się również trochę o Wojownikach, dlatego uznałam, że... – uniosła dłoń i wycelowała palcem w ranking. – wykorzystamy największego idiotę i samego lidera, Dana Kuso!


Jak zapewne zauważyliście, ów rozdział nie był pisany tylko przeze mnie. Napisałam go wspólnie z Irs, która prowadzi bloga Bakugan: Ostatni Bóg, którego gorąco polecam, bo Irs naprawdę świetnie pisze, jak widać powyżej ^^ Postacie Rio, Dayny oraz Tiaphae również są jej ;3
   Co do długiej przerwy...heh...nie mogę obiecać, że będę wstawiała regularnie. Niby mam ferie, czas itp, ale będę szczera, nie chcę mi się xD Kocham mojego bloga, kocham moje córeczki i synków, których potworzyłam, ale póki co czuję odrzut do bakugan, a raczej do serii GI. Nie lubię, naprawdę ;x (szczególnie głównych dobrych, ups)  Więc rozdziały będą się pojawiały różnie.
Ps. Wiecie, jestem kobietą, więc moja miłość może powrócić z dnia na dzień xD
Odmeldowuje się!