czwartek, 9 lipca 2020

S2 Rozdział 42: Zabawy ciemności


    Żeby być całkowicie szczerą, to znienawidziłam Gundalian wyjątkowo mocno dzisiejszego poranka. Nie dość że wpółprzytomna z zapuchniętymi oczami stałam na jakimś totalnym wygwizdowie, to jeszcze wiało niemiłosiernie, przez co dostawałam dreszczy.
   Reszta była w niewiele lepszym stanie. Dan co chwila przysypiał, śliniąc się z lekka, Akane to trzymała się przytomności z całych sił, Marucho dzielnie przecierał co 5 minut oczy, by powieki mu nie opadły. Jedynie Fabia, Shun i kapitan Elright wyglądali na rześkich i pełnych energii. Zupełnie jak te legendarne osoby na imprezach, które nieważne, jak dużo procentów w siebie władują, na następny dzień są czyste, pachnące i pełne sił.
- Spóźnia się już dziesięć minut – powiedział z lekkim niepokojem kapitan i rozejrzał się po równinie.
– Ale też nie widać, by to była jakaś pułapka – mruknął Shun.
– To czemu Nurzak się nie pojawiaaaa? – ziewnął Dan. – Skoro już wysłał tą wiadomość.
– Coś tu nie gra – westchnął Marucho.
– Coś go zatrzymało? – zasugerowała Shiena, trąc podbródek.
– Albo... – Shun nie dokończył zdania, gdy komunikator Elrighta wydał ostry pisk i pojawiła się twarz jednego z żołnierzy.
– Kapitanie, nasze czujniki pokazały trzy gundaliańskie statki zmierzające ku osłonie!
– Albo chciał odciągnąć naszą uwagę – dokończył Kazami.


****


   Ren czuł, jak jego nerwy pękają jeden po drugim. Ledwo udało mu się otrząsnąć z szoku, że Nurzak zginął z ręki Barodiusa, a już został wysłany na Ziemię, by pozbierać więcej graczy do batalionów Gila, Airzela i Stoicy. I w tym zadaniu nie byłoby nic trudnego, w końcu Krawler robił to już nieraz.
– Matko, jacy ci ludzie są odrażający. I czemu właściwie to ja zostałem wysłany? Jestem dowódcą, a nie jakimś podrzędnym sługą!
   Niestety do „pomocy” dostał najbardziej irytującego członka Zgromadzenia Dwunastu. Nawet nie zdążyli się dobrze przenieść, ten już marudził, przeglądając się w wypolerowanej ścianie. Przynajmniej zmienił się w ludzką formę, bo Ren nie ręczyłby za siebie.
   Zerknął na Heather, która stała koło Stoicy, jednak spoglądała zamglonym wzrokiem przed siebie. Pojęcia nie miał, czemu ją też musiał tu zawlec, skoro wcześniej walczyła na froncie, ale i tak już wolał ją niż Stoicę. Przynajmniej milczała, choć jej wzrok potrafił zmrozić gości.
– A ten ubrania to już kompletne bezguście! Jak można sie tak ubierać?!
   Wypuścił wolno powietrze przez nos. Abolutnie nie mógł pobić jednego z dowódców, miał wystarczająco dużo problemów.
– Im szybciej złapiemy dzieciaki, tym szybciej wrócimy – warknął. – Więc nie dramatyzuj i do roboty!
   Stoica spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, po czym niepokojąco się uśmiechnął. To nie wróżyło niczego dobrego.
– No dobrze, chodźmy skarbie! – Pociągnął Heather za sobą, na co ta się wyrwała z sykiem. Zerknął na nią przez ramię, robiąc dzióbek. – Oj nie radziłbym, ja nie jestem jak Zenet. W końcu to twoja planeta, więc dobrze wiesz, co i jak, nie? – Puścił jej oczko i ruszył dalej w podskokach.
– Stoica, czekaj! Mamy to robić ra... – Ren urwał, widząc, że dowódca go kompletnie olał podobnie jak Ziemianka.
   Westchnął ciężko. Pozostało mu mieć nadzieję, że nie zrobi czegoś zbyt głupiego.


****

– To jeden z najgłupszych pomysłów, że chcecie tam iść – oświadczyła Phoebe, splatając ręce na piersiach. Zmarszczyła brwi. – Nie słyszeliście, co mówiła Jess? Oni stamtąd porywają ludzi. I z osobistych doświadczeń wam powiem, że to nic miłego.
– Naprawdę robią to ciągle, mimo że każdy wie, żeby nie podchodzić do dziwnego gościa oferującego ci super miejsce do walki? – westchnął Dean. – Przecież to jak z tym, by nie wsiadać z obcym do auta. Mało kto jest tak naiwny.
– Ponadto chcemy tylko zajrzeć, co tam się dzieje, a nie wdawać się z nimi w rozmowy. Kto wie może już odpuścili? – dorzucił Drake.
– Tylko że oni nie należą do najmilszych osób – warknęła dziewczyna, powoli zirytowana ich lekceważeniem. – A jeśli toczą wojną, to tym bardziej będą zdesperowani. Prawda? – zwróciła się do Stelli, szukając pomocy.
   Niestety Galvin była zbyt zafascynowana wpatrywaniem się w swoją mrożoną herbatę, by zauważyć, że ktoś do niej mówił. Dopiero gdy Phoebe szturchnęła ją w ramię, przecknęła się do rzeczywistości.
– Słucham? – mruknęła lekko zdumiona i zamrugała kilka razy. Po paru sekundach oprzytomniała. – Phi ma rację. Przecież byliśmy nawet w ich pałacu i ci kolesie byli dość przerażający – Wzdrygnęła się lekko.
– E tam, poradziliśmy sobie koncertowo! – Drake wydymał policzki. – Zresztą nikt nie mówił, że chcemy walczyć, Phoebe! Tylko wejść i zobaczyć!
– Ciągle idiotyzm – prychnęła. – Możecie narobić dziewczynom kłopotów.
– Właśnie, są jakieś wiadomości od nich? – zainteresował się Dean.
    Stella pokręciła głową.
– Tylko raz ta...eee... – Postukała się palcem po policzku. – chyba Mira przekazała, że są całe i zdrowe, ale ta wojna dalej trwa i ciągle próbują dorwać Heather.
– Ojj Nathan nie byłby szczęśliwy, słysząc o tej dziuni – mruknął Drake.
– Ciągle przeżywa zawód miłosny? – westchnęła Phoebe.
– Bardziej to, że dał się jej zrobić w balona. Ale no serducho naszego blondyna też nieco krwawi.
– Znajdzie lepszą i nie socjopatkę – skwitowała Stella.
– A wracając do waszych tępych planów, to niestety nie przywiążę was do krzeseł – blondynka skrzywiła się delikatnie, wyrażając swoje ubolewanie – lecz nie radziłabym wam. Kto wie, do czego ci Gundalianie jeszcze mogą być zdolni.


****


   Czy to było szczęście czy przekleństwo, że niemal siłą została przydzielona do Stoicy, tego Heather nie była pewna. Z jednej strony mogła skończyć dużo gorzej, na przykład obrywając tym cudownym czerwonym promieniem od Gilla, lecz z drugiej to Stoica ją wkurwiał. Niesamowicie. Miał piszczący głos, marudził i udawał ważniaka.
   Przynajmniej teraz miała od niego chwilę spokoju, bo poleciał łapać jakiegoś bruneta w żółtym płaszczu. To swoją drogą było fascynujące zjawisko, że pomimo tak wielu zniknięć, dalej ktoś przychodził do Bakuprzestrzeni. No ale gatunek ludzki był wyjątkowo tępy, to czy miała się co dziwić? Zawsze mogli się łudzić, że nie padnie na nich.
– Ahhh, jaka beznadzieja – jęknął Stoica. – Nie stawiają żadnego oporu, tylko zaskoczona minka i tyle. Nuda!
– Nie wiem, czego oczekujesz po dzieciakach – odparła chłodno, rozglądając się na boki.
   Logicznie myśląc, mogłaby stąd łatwo zwiać. Wystarczyłoby że Stoica poszedłby po kolejną ofiarę, a ona musiała by tylko podbiec do teleportu. Ale ciągle nie czuła do tego chęci. Nęciło ją, by patrzeć dalej, jak Gundalia się rozpada, bo nie miała wątpliwości, że to wkrótce nastąpi.
– Tak w ogóle to może byś w końcu pokazała swoją użyteczność? Bo sługów to mamy pod dostatkiem, a mistrz Gill wyraźnie mi mówił, że umiesz zaleźć za skórę tym Ziemianom. Więc jak to jest skarbie, hmm? Bo wiesz...
   Dalszy monolog Stoicy przelatywał jej przez uszy, gdy spostrzegła podejrzanie znajome twarze. Ruszyła przed siebie, olewając okrzyki Gundalianina. Gdy wyszła z zakrętu, poczuła, jakby przez jej ciało przeszło przyjemne ciepło.
   Wpatrywała się w rozdziawioną twarz Nathana oraz jego trzech kolegów. Kojarzyła ich, bo kręcili się koło Jessicy i jej koleżanek. A skoro tak było, to mogła ich idealnie wykorzystać.
– Znalazłam ci idealne ofiary – zachichotała. – To właśnie przyjaciele jednej Ziemianki.
   Twarz Stoicy wykrzywił okrutny uśmieszek, a jego oczy zabłysły. Kątem oka spostrzegła pobladłą twarz Nathana. Westchnęła.
– Nie ma się czego bać, mój drogi – powiedziała przesadnie słodko. – To będzie tylko długi koszmar – Wyciągnęła taser.
   Oblizała usta. Oby mina Jessicy była tego warta.


****
  
   Jakim cudem nie skręciłam sobie karku, to to nie wiem po dziś dzień. Spać mi się chciało koszmarnie, pomimo adrenaliny w żyłach, słoneczko prażyło już hojnie, więc chujnię widziałam, a bakugany przeciwników to waliły z pasją we wszystkie strony.
   No według opisu Jane to wyglądałam jak pija dwudziestoczterogodzinny konsument alkoholi próbujący po ciemku doczołgać się do monopolowego, jeśli to komuś miało ułatwić wizualizację. Ale wracając do bitwy, to milutko nie było. W sensie te bakugany to nie były jakieś herosy typu te Vexosów, jednak było ich dużo i nacierały z każdej możliwej strony. Tyle dobrze, że Gundalia coś nie przepadała za bakuganami Haosu, bo wtedy już w ogóle miałabym przerąbane z trafianiem w nie swoich.
   Najgorsze było to, że większość tej armii to były dzieciaki z Ziemi. Dlatego trzeba było uważać, by za mocno nie przypierdolić – hehe pozdrowienia dla Aki – bo jednak nie ich wina, że banda ufoludów uznała, że ich wrzuci do wojenki, bo im mięsa armatniego zabrakło.
– Włócznie Darkusa! – aktywowałam supermoc, widząc nadciągające trzy bakugany Ventusa.
   Fludim ruszył do ataku i szybko przywrócił przeciwników do form kulistych, po czym zaczął oczekiwać na następnych, jednak ci się nie pojawiali. Sami gracze spojrzeli jedynie wściekle, po czym rozpłynęli się w powietrzu, nim ktoś zdążył się ruszyć.
– Najwidoczniej się przegrupowują – krzyknęła Jane.  – Wytrzebiliśmy większość ich oddziałów.
– Tak dłużej myśląc, to co się dzieje z tym dzieciakami? – spytał Fludim, opierając włócznie o ramię. – Przecież nie trzymają ich cały czas na Gundalii?
– Prawdopodobnie wysyłają z powrotem do domu – odparł kapitan Elright, który pojawił się za moimi plecami. – Musimy się rozdzielić i spatrolować czy nie ustawiają żadnych pułapek.
   Skinęłyśmy głowami z Jane, po czym wskoczyłam na ramię Fludiego i ruszyliśmy w lewo przez kanion. Jakby było miło, gdyby jednak sobie odpuścili. Mogłabym się znów położyć i zasnąć. Za czasów Vexosów to chociaż mogłam sobie długo spać, bo w kółko mnie gdzieś zamykali, a tutaj? Piach, słońce, huki i jebnięta socjopatka. Ehh, nie doceniałam tamtych luksusów. Choć dobra za Vexosów było więcej psycholi. Ale też nigdy nie powinnam mówić nigdy, nie poznałam reszty wspaniałej ekipy z Gundalii.
– Przydałoby się natknąć na Heather – odezwała się Jane. – Przynajmniej pozbyłybyśmy się jednego problemu.
– Pierdolnęłabym w nią mocą bez zawahania – wymamrotałam i ziewnęłam. – Nie miałabym siły jej słuchać czy być delikatną.
    Jednak Starożytni i Kula mieli wyjebane w nasze malutkie życzenie, bo zamiast tej zielonowłosej spierdolony zmaterializowała się przed nami mini armia dzieciaków. Przeklęłam pod nosem i sięgnęłam po karty, gdy ujrzałam jednego z bakuganów i zesztywniałam.
   To był Luminos. Poznawałam te malutkie skrzydełka przy głowie. Spojrzałam w dół i spotkałam się z żółtymi tęczówkami Nathana. Poczułam, jak zimny dreszcz biegnie mi po plecach.
– Jakim cudem? – wyjąkała Jane, ale szybko się otrząsnęła i uruchomiła bakumetr. – Haru, Aki mamy problem.
– Hmmmm? Też wam się tak nos spalił od tego słońca? – odparła wesoło Aki.
   Powstrzymałam chęć klepnięcia się w czoło.
– Mamy tu Nathana – dokończyła Jane grobowym głosem.
   Po drugiej stronie na moment zapanowała cisza i może byłoby lepiej, gdyby tak pozostało.
– Ja właśnie widzę Drake’a – odezwała się Shiena.
   Krew odpłynęła nam z twarzy, a mi jednocześnie drgnęła brew. Mówiłam, by nie chodzili do Bakuprzestrzeni, bo to cholernie niebezpieczne! Co za tępe łby, miałam im to na czole markerem wypisać?!
– A właśnie! – krzyknął Nathan nienaturalnie wysokim głosem, a kiedy na niego spojrzałyśmy, uśmiechnął się złośliwie. – Heather przesyła pozdrowienia!
   W sekundę pociemniało mi przed oczami, a moc zawirowała nad dłonią.


****

      Gęsta chmura pyłu potoczyła się po kotlinie, a zaraz po niej nastąpił rumor kamieni. Haruka nie była do końca pewna z czym walczyli Dan i Fabia, ale było dużo silniejsze niż poprzednie bakugany. Jednak nie to było jej największym zmartwieniem. Odwróciła głowę i przygryzła wargę.
– Coroa, Płomienna Szarża!
– Leaus, Potęga Eosa!
    Bakugany starły się w ciosie, a płomienne tornado wystrzeliło ku niebu, rozprzestrzeniając wkoło gorące powietrze. Pazury Leausa ścierały się z mieczem Coroi, przez co na boki strzelały iskry.
    Choć wiedziała, że Drake i Nathan to były jedne z największych tępot, jakie spotkała, to nie wierzyła w przypadek. Akurat teraz pojawili się, Dean tutaj, a Nathan przed Jess i Jane. To musiała być Heather. Chciała znowu udowodnić, że była górą nad nimi.
– Garra, lecimy – powiedziała krótko.
   Jej bakugan jedynie skinął głową, po czym wznieśli się na wysokość statków Gundalian. Haru wyciągnęła pożyczoną od Elrighta lornetkę i spatrolowała teren, szukając śladów węża. Jednak wkoło widziała jedynie oddziały bakuganów Neathian i bataliony Gundalian. Odpuściła bitwę? Nagle poderwała głowę.
– Super moc, aktywacja! Dusza płomieni!
   Kula ognia zmiotła na kamienną kolumnę bakugana o kształcie chrabąszcza, który był o sekundę od urąbania głowy Akane. Japonka w odpowiedzi puściła jej oczko, po czym użyła kolejnej karty. Trąba powietrzna uderzyła o ziemię. Kamienie i piach trysnęły na boki, a ziemia wybrzuszyła się, tworząc niewielkie wgłębienie, w której z całej siły pchała bakugana Drake’a.
   Mimo to Coroa wstała. Akane zmarszczyła brew. Wiedziała, że Drake był silnym wojownikiem, ale do tej pory oberwał już trzema atakami i nie użył żadnej karty obronnej. Powinien mieć za mało punktów, więc czemu...
– Coś jest nie tak! – krzyknęła do Shieny. – Jakby dostali jakiegoś wzmocnienia, albo Coroa nie czuła żadnego bólu.
– To drugie jest bardziej możliwe – mruknął Leaus. – Nie wydaje się nawet wzruszona.
   To była prawda. Mina Coroi pozostała lodowato spokojna, pomimo poniszczonej sukienki i kilku większych otarć od skał na skórze. Nawet lekko się nie krzywiła.
– Ooo, co takie zdziwione? – zawołał kpiąco Drake i rozłożył ręce. – Nie ma się tu czego bać. Wszystko to zwyczajna zabawa – Uniósł kącik ust. – W końcu trzeba was jakoś zmotywować do większego starania się, nie?
   Aki instynktownie ręka poszła w kierunku paralizatora, zanim przypomniała sobie, że to przecież Drake. Co innego było zdzielić go szmatą przez łeb, a co innego przywalić prądem w nerwy. To drugie będzie robiła Heather. Przez długie, dłuuugie godziny, gdy wreszcie dorwie ją w swoje łapy.
– Och to motywacja idealna – syknęła, wyciągając sekwencję super mocy. – Haru, co myślisz?
– Tylko uważaj, by w niego nie trafić – odparła szatynka, poprawiając okulary. – Nie chcę, by ocknął się  tego cały w siniakach.
– Heee, wreszcie coś się dzieje! Coroa, Cięcie chwały!
– Nawałnica!
– Krwawe zniszczenie!
    Eksplozja trzech supermocy zatrzęsła całym kanionem. Pył buchnął w każdym możliwym kierunku, a dwie kamienne kolumny koło Akane zapadły się z głośnym hukiem. Ona sama z trudem utrzymała się na nogach, osłaniając twarz przez falami piasku.
   Gdy chmura kurzu opadła, ukazała im się poległa Coroa. Drake prychnął wściekle.
– To jeszcze nie koniec – rzucił, nim wcisnął bakumetr i zniknął.
   Wpatrywały się przez moment w puste miejsce, po czym spojrzały zaniepokojone na siebie.  Czy aby na pewno jedynie Dean i Nathan zostali porwani?


****

   Gdy Jane użyła „Ściany Fali”, by odciąć ucieczkę Luminosowi, ja wyciągnęłam kartę do zestawu bojowego.
– Pocałunek Nocy!
   Fioletowe strumienie z działa storpedowały bakugana, powodując jego powrót do formy kulistej. Nathan nagle osunął się na kolana, jakby opadł z sił. Po twarzy spływały mu kropelki potu. Zeskoczyłam z ramienia Fludima i zaczęłam podchodzić, zachowując jednak bezpieczny dystans, jeśli uznałby, że przywali mi kamieniem, których naokoło nie brakowało.
– Nathan? Słyszysz mnie?
   Wymamrotał coś niewyraźnie, ale gdy podniósł głowę, straciłam resztkę nadziei. Jego tęczówki ciągle były puste, a wzrok nieobecny.
– Jeszcze nie wygraliście – warknął i teleportował się.
– Jaka jest gwarancja, że wrócą na Ziemię? – spytałam, starając się zachować spokój i nie pizgnąć mocą w pierwszą lepszą rzecz.
– Jeśli weźmiemy Heather pod uwagę, to marną. Będzie chciała nas prowokować – zawyrokowała Jane.
   Wypuściłam wolno powietrze przez nos. To oznaczało kolejną wyprawę na Gundalię. Haru już mogła szykować sobie kubek melisy czy waleriany, bo mowy nie było, że tam ich zostawię. Łby to były niesamowite, lecz z drugiej kto by przewidzieć, że ta sucz będzie się tam kręciła.
– Czyli będzie powtórka z rozrywki – stwierdziłam chłodno.
– Hee? Nie robicie ze mnie za dużego zła?
   Słysząc głos Heather, od razu uformowałam kulę mocy i poderwałam głowę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wydobywał się z komunikatora. Oho, cudownie. Tylko tego mi brakowało, by do mnie gadała po nocach.
– Jesteś skończonym utrapieniem dla nas – warknęłam.
– Ale musisz przyznać, że twoja mina była wspaniała – zachichotała, a we mnie aż się zagotowało. Nathanowi musiało paść na mózg, że mu się spodobała taka sucz. – Jednak nie ma sensu, by tego nadużywać, znudziłabym się.
– Doprawdy tragedia – zakpiłam. – W końcu musisz być zainteresowana, co nie?
– Gdybyś widziała tyle beznadziejnych ludzi, którzy nie potrafią się wyrwać poza ramy, to też byś pragnęła innych emocji.
   Przewróciłam oczami, bo ostatnie co mnie interesowało, to pragnienia tej szmaty.
– Czyli odesłałaś moich znajomych do domu, by nie wbiła na Vestalię i zrobiła ci z dupy jesień średniowiecza? – westchnęłam i podrapałam się po nosie. – Doprawdy odważna jesteś.
– Ja tylko nie chcę, by to się za szybko skończyło, Jessie – powiedziała z lekkim rozmarzeniem. – Wojna zawsze wyzwala tyle wspaniałych emocji i zachowań. Dlatego cieszmy się tym dalej, dobrze?
   Na tym połączenie się urwało.
  


Będę szczera. MAM KURWA DOŚĆ. Mam dość tej części, ta seria bakuganów jest nudna jak cholerna. Połowa odcinków to jest jakaś walka, a fabuły praktycznie nie ma. Teraz została mi śmierc tego...Sida, tam ogarnięcie się Rena i to porwanie Jake, ale to zrobię po swojemu, bo już mam wyjebane w kanon, a resztę lecę na szybkości. Jak ktoś lubi tą część, to sorka, ale dla mnie jest nie do przetrawienia. Zwłaszcza, że mam tyle planów na 3 część ;-; Ten rozdział jest tragicznie napisany, ale już uznałam, że walnę. Wgl zauważyłam, że jak robiłam po swojemu, to jakoś wychodziło, ale no nie oszukujmy się, wtedy olałabym zasadniczo tą całą wojnę XDDD
Wyżaliłam się, teraz idę oglądać arty z bakuganów na tumblr.
Odmeldowuję się!

środa, 1 lipca 2020

S2 Rozdział 41: Noc pytań i straconych nadziei


– Myślę, że zostanę na Neathii do końca wojny, nawet jeśli wcześniej dorwiemy Heather – odezwałam się, powoli wmasowując szampon we włosy.
   Jako że łazienki w pałacu były przestronne, a wanny miały rozmiar małego basenu ogrodowego, to laski bez ceregieli władowały się do mojej i urządziłyśmy sobie mini onsen. Para wypełniała całe pomieszczenie, nasze bakugany pływały sobie w rozkoszy w kolorowych mydelniczkach, ogólnie żyć nie umierać, pełen relaksik i chillerka.
   No przynajmniej do chwili, aż się odezwałam. Haruka podniosła gwałtownie głowę, aż ręczniczek namoczony zimną wodę na jej czole wystrzelił prosto w ścianę, Jane to tylko oparła policzek o rękę, unosząc o brew, natomiast Aki jak na drama queen przystało, dramatycznie rzuciła się pod wodę.
– Tfu! – wynurzyła się, wypluwając garść włosów z ust. Potrząsnęła głową. – Ale po cholerę?
– To nie jest dobry pomysł – dodała Haruka.
– Podpinam się – mruknęła Jane. – Skąd ci się to wzięło?
   Fludim też na mnie spojrzał szeroko otwartymi oczami, jakby pytał, czemu mój mózg znów spierdolił na mini wakacje. Nabrałam powietrza.
– Bo myślę, że w sumie powinnam się odwdzięczyć Danowi i reszcie za całą akcję z Vestalii i Vestroii – Oparłam brodę o kolana. – Wiem, że nie jestem im nic winna, ale nie wiem, źle bym się z tym czuła? Jakby nie było, uratowali mi dupę kilka razy, więc skoro moja moc może się przydać, to czemu nie?
– Hmmm – Shiena ściągnęła brwi. – Rozumiem, o co chodzi, ale co ze szkołą? Obecnie nie ma pewności czy ta wojna potrwa tydzień czy też może cały rok.
– Niby może być jakiś rozłam w tym całym Zgromadzeniu – wtrąciła Jane.
– To prawda, ale nikt tego nie potwierdził, zresztą kto wie czy nam to pomoże?
– Heather i tak zostaje priorytetem, bo jednak jakby nie było, to żadna z nas się jej nie przyjrzała, póki nie było za późno – uznała Aki, ocierając łezki z kącików oka. – Ale właśnie Jess co ze szkołą? Skarbie, kocham cię, ale nikt nie będzie w stanie cały czas nadrabiać materiału.
– Eeee, nie odmawiaj mi mistrzostwa w nadrabianiu, siedzimy tu dopiero tydzień, a z Vexosami straciłam z cztery miesiące – Podniosłam rękę. – I od razu zaznaczam, że ja chcę zostać, wy moje drogie powinnyście wracać, najlepiej ciągnąc Heather za kudły.
– O ile jej jakieś zostaną – Akane uśmiechnęła się szeroko.
– Tak naprawdę nie dorwiemy jej, jeśli znów nie pojawi się tu z tymi wojskami albo my na Gundalii – Jane trąciła palcem Ulvidę. – Kto wie, ile to zajmie.
– Nikt nie powiedział, że ona dalej z nimi będzie – powiedziała Haruka. Spojrzałyśmy na nią. – Jane mówiła, że kiedy z nią walczyłyście, to atakowała w sumie każdego na swojej drodze.
   Przytaknęłam. Haruka nabrała wody w dłonie.
– Dla niej to zwyczajna zabawa. Czerpie radość z ranienia innych i niszczenia ich wartości. Szuka dreszczyku. Więc pewnie znów znudzi się Gundalią, to zechce sprowokować ich.
   Aki prychnęła, zakładając ręce za głowę.
– Gundalianie to nie są przyjemne ziomki jak Neathianie. Tej małej suczy serio wydaje się, że może każdym się bawić?
– Tak długo jak ujrzy emocje, tak długo będzie grała – mruknęła Haruka. – Jest przebiegła, ale też po części impulsywna i ślepa.
   Na chwilę zapadła cisza, gdzie rozważałyśmy nasze opcje.
– Trochę szkoda, jeśli załatwią ją Gundalianie – westchnęła Jane. Przejechała palcem po zasklepionej już ranie. – Chciałam się odwdzięczyć.


****

   Pół godziny później udało nam się w końcu wypełznąć z łazienki. Ja pozostałam przy decyzji o zostaniu do końca, a laski uznały, że muszą to przemyśleć i poszły do swoich pokoi. Tymczasem moja pomarszczona jak babinka osoba w pięknym turbanie na łbie przypomniała sobie, że pozostała mi inna ważna osoba do poinformowania.
   Tak, dobrze myślicie, Spectra. W końcu jakby dziewczyny wróciły z Heather, ale beze mnie, to tym razem serio zdecydowałby się mnie otruć zupą. Albo zamknąć w schowku, aż nie zdechnę i zamienię się w proch. Albo jedno i drugie.
   Sięgnęłam po vestaliańskie ustrojstwo i zaczęłam stukać krótką wiadomość, o tym że zostaje i czemu. Strefy czasowe miałam już powalone i nie miałam pojęcia, która jest w Velarii, ale i tak nigdy nie lubiłam dzwonić do kogoś. Pisanie zawsze było lepsze. Wysłałam, rzuciłam komunikator na łóżko i poszłam po grzebień.
   Wracałam biegiem, słysząc dźwięk dzwonka. No tak. Jasne. Połączenie wideo. Kiedy wyglądałam jak zmoknięty szczur z podkrążonymi oczami, doprawdy on to ma wyczucie.
– Dlaczego wiedziałem, że prędzej czy później coś wymyślisz? – odezwał się na przywitanie. Po przestrzeni dookoła niego wywnioskowałam, że siedział w swoim laboratorium.
– A ja wiedziałam, że będziesz się przepracowywał, w końcu rodzina tradycja – odparowałam.
   Pobiliśmy się przez chwilę na wzrok, na co wyjątkowo Keith odpuścił jako pierwszy, bo zaczął coś klikać w komputerze.
– Wiesz, że to może długo potrwać, nie? – Wrócił wzrokiem do komunikatora.
– Kochany, mam doświadczenie z irytującymi typami – Usiadłam po turecku i zaczęłam powoli rozczesywać włosy. – Zresztą możliwe, że jest tam jakiś rozłam, więc kto wie, może za tydzień wrócę do siedzenie w ławce i walczenia z sennością?
   Uniósł brew.
– Zresztą ty i Dan to nie jest dobre połączenie. Zwłaszcza bez nadzoru.
– Już nie matkuj, ładnie się słucham i nie odpierdalam – burknęłam z oburzeniem. – Słyszałeś jakieś skargi na mnie? Albo słyszałeś, by nagle wywaliło połowę Neathii? Nie? To widzisz! Panuję nad sytuacją.
   No w sensie byłam w kropce, bo Heather to była tak przewidywalna jak Aki w chwilach furii, ale tego nikt wiedzieć nie musiał. Mały mankament.
– Wolałbym, byś wróciła z Heather.
– A ja wolę zostać. Zresztą sam Elright zauważył, że moja moc może być przydatna, zwłaszcza, że ci Gundalianie też mają jakieś triiikiii – Przeciągnęłam ostatnie słowo, widząc jego minę. Oj o tym nie powinnam mu wspominać. Wyszczerzyłam zęby. – No w każdym razie jak się nauczyłam tworzyć barierki, to czemu tego nie użyć w praktyce?
– Jakie triki?
– A tam – machnęłam ręką. – Dla mnie mało groźne, przy Zenku to nic!
– Jess.
– No mówię, że nic.
– Cholero, jakie triki? –  powtórzył i  zrobił cudzysłowie palcami. – Mówiłem Elrightowi, żeby...
– Wiem, wiem, co mówiłeś i miło, że mi wspomniałeś – Zmrużyłam powieki.
– Nie zmieniaj tematu.
– Ludzkie samice naprawdę są straszne – mruknął Helios.
– Nikt nie pytał o opinię, jaszczurze – westchnęłam. – Właśnie dlatego skończysz jak zrzędliwy stary kawaler, który będzie siedział w vestroiskim klubie starych kaw...
– Jess – syknął Keith, wcinając się w moją tyradę.
– Och, no strzelają jakby prądem z palców, ale u Zenka to oberwałam tak nieraz, więc na spokojnie. Wracając, nie wiem, jak wygląda życie kawalera u bakuganów, no ale...
– Faktycznie, prąd to nic takiego – westchnął Keith, ściskając przegrodę nosa palcami.
– Tylko u dwóch czy tam trzech z tego Zgromadzenia to stwierdzono, także nie masz się co bać – Machnęłam dłonią i uśmiechnęłam, widząc, że znów się z lekka załamał.
    Dałam mu czas, by sobie uświadomił, że moja psychika to powagi dalej nie przyjmowała w swoje szeregi. Helios znów chciał coś wtrącić, ale Spectra tak na niego spojrzał, że zaczął tylko gmerać pod nosem i zniknął z ekranu.
– Wolałbym być tam, byś jednak nie przesadziła i nie wplątała nas w coś – odezwał się w końcu.
   Serce lekko mi zabiło, bo mógł to sobie ubierać w jakie chciał słowa, ja wiedziałam, że się martwił, cholernik jeden.
– Ty tam tylko pilnuj, by swojego tyłka nie przepracowywać.
– O to nie masz się co martwić, po prosto wolę pracować w nocy – Odchylił się wygodniej na fotelu i urwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając. – Chciałaś kiedyś grać inną domeną? – spytał nagle.
– Co? Nie, lubię Darkusa, pasuje do mnie. Czemu pytasz?
– Tak się tylko zastanawiam – Przejechałam palcami po włosach. – Czy aby Pyrus jest dokładnie dla mnie.
– To twoja decyzja – Rozłożyłam ręce. – Tylko wtedy porzucisz tego dziadowatego jaszczura?
   W tle rozległo się niewyraźne warknięcie pod mim adresem, lecz Helios mordy nie pokazał.
– Bardziej myślałem, by przeprowadzić na nim zmiany – Keith odpłynął na chwilę. Zwilżył wargi, mrużąc oczy. – Jess...
– Hmmm?
    Chwila pauzy.
– Spójrz mi w oczy.
   Uniosłam brwi pod czoło.
– Eee dobrze?
   Spotkaliśmy się wzrokiem. Przełknęłam ciężej ślinę, bo jego czyste błękitne tęczówki zawsze powodowały, że dostałam lekkich dreszczy.
– Uważaj na siebie – uśmiechnął się delikatnie. – I miłej nocy.
    Zaraz po tym się rozłączył, nie dając mi szansy na odpowiedź. Przez moment wpatrywałam się w komunikator, czując, że czerwienią mi się policzki. Nabrałam powietrza. Weź się w garść, Jessica, jego głos nie powinien aż tak na ciebie działać.
– Związki na odległość, to jednak wyzwanie – zauważył Fludim niewinnym głosikiem.
– Jeszcze słowo, a będziesz targał dla mnie suszarkę z łazienki – mruknęłam, przyciskając poduszkę do piersi.
   Czemu jednak gdzieś z tyłu czułam, że Keith o czymś nie powiedział?


****

   Nurzak podczas całej swojej służby w zamku wiedział, że tak naprawdę nie może nikomu do końca ufać.  A już zwłaszcza pod rządami Barodiusa, gdzie każdy mógł czuć oddech zagrożenia na karku. Mimo to zaryzykował i połączył siły z Kazariną, by móc obalić cesarza. Tak, przysięgał wierność rodowi królewskiemu, jednak pycha i urojenia Barodiusa o przejęciu mocy Kuli zaszły za daleko. Gundalia zasługiwała na coś lepszego niż ciągłe wojny i życie w strachu, dlatego postanowił wziąc na swoje barki tę misję.
   Co doprowadziło go do stania na najbardziej wysuniętym balkonie wraz z Kazariną. Dookoła nich panował spokój, jedynie w oddali było słychać dźwięki przeładowywania statków. Zostało jedynie kilka godzin. Wraz z zabiciem dzwonów o świcie rozpoczną swój plan.
   Zdawał sobie sprawę, że Kazarina była blisko z Barodiusem. Jednak musiała się też zorientować, że dla cesarza tak naprawdę terminy „przyjaciel” czy „współpracownik” były jedynie pustymi słowami. Nie interesowało go nic, póki nie miało mu to pomóc w osiągnięciu celu, a za każdy błąd karał okrutnie. To nie był dobry materiał na władcę.
– Będziesz musiała poprowadzić nasze oddziały sama – powiedział spokojnie, patrząc na panoramę stolicy. Cichą i spokojną. Oby wkrótce było tak już zawsze.
– Słucham? – Gundalianka skrzyżowała ręce na piersi.
– Poradzisz sobie.
– A ty co niby będziesz robił? Popijał herbatkę i czekał, aż wszystko ładnie sprzątnę? – syknęła.
– Udam się na Neathię. Chcę złożyć Kuli pewną propozycję – Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni niewielki urządzenie przypominające klips.
– Co to?
– Urządzenie z tajnym kodem, dzięki któremu można opanować moc Kuli. Dostałem to od poprzedniego cesarza.
– Zaraz, zaraz – Kazarina przechyliła głowę. – Masz coś tak potężnego? W takim razie czemu tego nie użyjesz i obalisz cesarza? – Rozłożyła ręce.
   Westchnął. Kazarina była jeszcze bardzo młoda za rządów poprzedniego cesarza, dlatego mogła nie słyszeć jego ostrzeżeń, a Barodius wręcz wmawiał poddanym, że to jest źródło niezrównanej potęgi. Była to prawda, ale jednocześnie potęgi nie do opanowania.
– Boję się Kuli. Nie jest ona czymś, co można objąć rozumem – Schował urządzenie z powrotem. – Szykuj się, Kazarino. Zostało kilka godzin.
   Po tych słowach opuścił balkon i skierował się ku swojej komacie. Potrzebował chwili relaksu. Musiał działać z czystym i zimnym umysłem. Minął kaplicę, gdzie przemówienia wygłaszał poprzedni cesarz. Obecnie stała pusta, a rzędy zielonych ław były pokryty grubą warstwą kurzu. Tak samo było z już wyblakłym portertem dawnego cesarza. Nurzak zerknął na niego tęsknym okiem. Czemu nie mógł lepiej wychować swojego syna?


****


    Heather nie potrafiła za nic zasnąć. Zdrzemnęła się z półtorej godziny po powrocie z bitwy, co zupełnie jej wystarczyło. Teraz jedynie bez sensu przewracała się na materacu, wpatrując w ciemność. Westchnęła i podniosła się, nasłuchując uważnie. Gdy od dziesięciu minut nie usłyszała żadnych kroków, zarzuciła kurtkę i przekręciła gałkę.
– Myślisz, że nie wyznaczyli nikogo, by cię pilnował? – spytał sceptycznie Crueltion. – Zwłaszcza po dziś?
– Myślę, że Gill był bardziej zainteresowany wsypaniem Kazariny i Nurzaka niż mną – odparła, wychodząc z pokoju.
   Na korytarzu panował półmrok i kompletna pustka. Heather rozejrzała się jeszcze, czy nikt nie nadchodzi i ruszyła przed siebie. Skoro nie miała nikogo na karku, mogła sobie swobodnie pozwiedzać.
   Przez kilka minut czuła swojego rodzaju pustkę, nie słysząc nigdzie tego irytującego głosu Zenet, po czym uśmiechnęła się pod nosem. Och, ona była taka głupia. Chociaż zrobiła piękną minę, zanim...
   Ciszę rozdarł szczęk. Wyjątkowo głośny. Niósł się gdzieś z dołu. Heather zatrzymała się w miejscu, przykładając palec do ust, gdy bakugan się poruszył. Kroki. Dużo kroków. I czyjś niewyraźny głos, jakby dowodził. Co się działo? Czy ten spisek się zaczął? Chciała ruszyć ku schodom, gdy ktoś szarpnął ją za ramię, odwracając w przeciwną stronę.
– Czyżbyśmy wykradali jakieś informacje dla Wojowników? – uśmiechnął się rudowłosy Gundalianin odziany w błękitne ubrania. Jeden ze Zgromadzenia Dwunastu.
– Zwykły nocny spacer – odparła chłodno.
– Hmm? – Ujął jej podbródek w mocny uścisk. – Może raczej ucieczka z informacjami podsłuchanymi mistrza Gilla? – Przechylił głowę. – Oj tępi są Ziemianie.
   Zaklęła w myślach. Nie przemyślała, że jak źle wypadła w obecnej sytuacji. Musiała wynaleźć odpowiednią wymówkę, by jej uwierzył.
   Nagle jej ciało przeszył prąd. Zacisnęła zęby, powstrzymując syk z bólu.
– Hmm? Które? Ucieczka czy śledzenie?
– Nie udowodniłam, że mam gdzieś Neathię? – wydusiła.
– No nie wiem, skarbie – Wydął usta, wyraźnie z niej drwiąc. – Ziemianie z pewnością mają bardziej przebiegłe metody działania – westchnął, puszczając ją. Uderzyła o podłogę. – Szkoda, ale mistrz Gill uważa, że wciąż możesz się przydać. Trochę szeregi nam się przerzedziły.
   Zaczęła masować obolałą szczękę, gdy pałacem wstrząsnął wybuch. Gundalianin zakołysał się i poderwał głowę.
– Co jest? – szepnął, po czym złapał ją za przegub i szarpnął za sobą.
   Nawet nie protestowała, bo jednak nie miała ochoty na kolejną dawkę prądy. Wypadli na balkon, skąd ujrzeli głęboką wyrwę długą na kilka metrów. Dookoła leżały zniszczone fragmenty ścian i jeden połamany złoty dzwon. W głębi kaplicy rozległy się dwa ryki bakuganów, po czym rozbłysło brązowe światło.
– Przeklęty Nurzak! – wykrzyknął Gundalianin.
   Heather wpatrywała się jedynie w milczeniu na ślady zniszczeń. Bakugany znów ryknęły ogłuszająco, a zamek zatrząsł się w posadach. Uśmiech wpłynął na jej usta. Chaos był doprawdy cudowny.


****


   Powinien mieć uważniejsze oko na Kazarinę. Teraz mógł jedynie pluć sobie w brodę, bo Gundalinka bez skrupułów go zdradziła.
   Jednak to nie był jego największy problem. Wygrał pierwsze stracie z Barodiusem, co jedynie podsyciło wściekłość władcy. Patrzył oszalałym wzrokiem dookoła.
– Zmienię Gundalię! – wykrzyknął. – Żaden stary głupiec jak ty mi w tym nie przeszkodzi.
– Nie gadaj bzdur! – Nurzak potrząsnął głową. – Nie zdajesz sprawy, z czym chcesz igrać!
– Mój ojciec naprawdę wyprał ci mózg – prychnął Barodius. – Dalej Dharak! Pokaż temu głupcowi, co robimy ze zdrajcami!
   Wokół zaczęły walić purpurowe błyskawice. Fragmenty ścian i podłogi zaczęły się rozpadać, a siła uderzeniowa kruszyła je w drobne kawałki. Nurzak poczuł, jak coraz bardziej spycha go w tył. Zacisnął szczęki. To nie tak miało być.  Neathianie na niego czekali. Kula!
– Materia Darkusa! – wrzasnął.
   To był jego ostatni atut. Sabator zacznie pochłaniać energię Darkusa, co skutkowało rozbijaniem się jego pancerza. Syczał z bólu za każdym razem, gdy pojawiały się na nim fioletowe jaśniejące pręgi.
   Przełknął ślinę. Jego bakugan mógł tego nie przetrwać. Ba, on też mógł zginąć. Ale musiał przynajmniej zatrzymać Barodiusa. Tylko to się liczyło. Jeśli on nie zatrzyma jego szaleństwa, przyszłość Gundalii, Neathii i innych planet wisiała na włosku.
   Ostry śmiech Barodiusa przeciął powietrze.
– Naprawdę myślisz, że wygrasz, Nurzak? – Spojrzał z politowaniem i rozwarł dłoń. Zestaw bojowy zmaterializował się w jego palcach.  – Zeien Airkora!
   Seria wybuchów wstrząsnęła całym miastem, ogarniając je ogniem. Nurzak poczuł się niczym bezwładna marionetka, gdy cisnęło go w tył. Czuł ból i jednocześnie dziwne wibrowania energii wokół siebie.
   Wtem pojawiła się jasność. Serce szybciej mu zabiło. Ta siła. Starożytna. Głęboka. Niepojęta. Czyżby Barodius użył Kuli? Ale jak?
   Nie uzyskał odpowiedzi, gdy światło ogarnęło go całego, pochłaniając wszystko dookoła.


****

   Ren przez chwilę miał nadzieję. Słysząc głos Nurzaka i jego słowa o przyszłości. Słysząc wybuchy, szybko zrozumiał, co działo się w kaplicy.
   Jednak rzeczywistość poraz kolejny sprzedała mu siarczysty cios w policzek. Pierścienie ognia zniszczyły połowę zabudowań, kaplicowe dzwony leżały w powyginanych częściach, ziemia dookoła były przeorana. Reszta pałacu dalej delikatnie się trząsła od siły eksplozji. Nurzaka i Sabatora nigdzie nie było. Zmieceni z powierzchni. Pustka.
   Za to śmiech Barodiusa zdawał się wypełniać wszystko wokół. Okrutny. Ostry. Zadowolony. Oszalały. Ren przełknął ślinę, czując, jak jego serce bije szybciej ze strachu. To właśnie oznaczało zostać obiektem złości cesarza. Nie miał tu szans na nadzieję. Musiał być lojalny do końca. To była jego jedyna droga do światła.
– Ren... – zaczął Linehalt.
   Podniósł dłoń i potrząsnął głową, uciszając go. Zerwał się zimny wiatr. Zielony płomień w świeczniku zafalował.
   Portret poprzedniego cesarza leżał w kawałkach. Starzec z długą siwą brodą wpatrywał się smutno prosto w Rena, jakby niemal się go pytał, co się działo.
   Na Gundalii naprawdę nie istniało nic świętego.


  
 No to krótko fluffy moment z Kessie, laski gadają, Heather podpadła, a Gundalia się rozpierdala XD Obym następny napisała szybciej, bo wsm mam pomysł, jak go zrobić, by było o moich postaciach XD a teraz dobranoc! ^^



poniedziałek, 25 maja 2020

S2 Rozdział 40: Bezużyteczne nadzieje

   Raz, dwa, trzy, unik. Raz, dwa, trzy, zamach. Raz, dwa, trzy, głośny jęk i błysk srebrnych iskier. Heather miała wrażenie, jakby całe jej ciało poruszało się zgodnie z krokami jakiegoś tańca. Lawirowała w kurzu i pyle. Gdzieś nad nią syczał Crueltion, ostrze zdarzały się ze sobą, strzelając na boki ognikami, wrzawa bitewna przeganiała okoliczne ptaki.
   A ona czuła tylko pot na czole i adrenalinę, która rozpływała się po jej żyłach. Więcej, więcej!
– Sy...Sy... – próbował wymamrotać przez zaciśnięte zęby Neathianin, który już praktycznie przyparła do ziemi. Została mu jedynie włócznia, którą trzymał oburącz, próbując odsunąć od swojej twarzy błyszczące ostrze.
   Uśmiechnęła się szeroko. Z jego ramienia wypływała strużka krwi, która powoli pokrywała coraz większe połacie białego munduru. Przycisnęła nieco mocniej, na co z gardła wydobył mu się zduszony okrzyk, a twarz zmarszczyła się w grymasie bólu. Zachichotała. To była doprawdy piękna mina...
– Było mnie dopuścić do Marucho – mruknęła. – Teraz nikt ci już nie pomoże, mój drogi.
   Prawdą było, że lubiła sprawiać żołnierzom ból – obu nacjom, cierpieli w końcu tak samo – jednak chciała zobaczyć coś więcej. Zniszczyć jakiś kolejny symbol. A skoro Wojownicy czyli taka wielka nadzieja na zwycięstwo, byli tutaj, to aż żal było tego nie wykorzystać. Tylko ci upierdliwi żołnierzy robiący za obronne pieski.
   Zamierzyła się do kopniaka, gdy w jej bok uderzył mocny strumień wody. Poleciała na plecy, ale pamiętając treningi, zrobiła kilka fikołków i wylądowała na ugiętych nogach.
   Jane Wilson patrzyła na nią chłodnymi jak zawsze oczami. Heather westchnęła, chwyciła upuszczoną przy upadku włócznię i zaczęła otrzepywać ją z piachu.
– Tak się zastanawiam – zaczęła, spoglądając na brunetkę i przechylając głowę nieco w bok. – Dlaczego tu jesteście? Neathia to nie wasz interes, czyż nie? Czy jesteście jak Wojownicy i bawicie się w wiecznych świętych?
– Neathia może i nie, ale ty tu nie powinnaś być – odparła Jane, wzdychając i zaczynając grzebać w kieszeni bluzy. – Dlatego ktoś musi się tobą zająć – Wyciągnęła kartę.
– Heee... – Zmrużyła oczy. – Ale ciągle gracie fair play, jakież to miłe...
– Kto tak powiedział?
   Poczuła silne uderzenie w biodro, nim zdołała dobrze się obrócić. Potoczyła się po twardej ziemi, czując dziwne zimno płynące z miejsca uderzenia, które wyparło jej całe powietrze z płuc. Pomiędzy kosmykami włosów spostrzegła Jessie, która powolnym krokiem zmierzyła ku niej. Obejrzała się dookoła. Włócznia wbita ostrzem w ziemię była za daleko. Nie zdąży po nią sięgnąć, nim szatynka znów ciśnie swoją mocą. Westchnęła. Szlag.
   Podniosła się nieco chwiejnie i poczuła coś lepkiego na twarzy. Otarła się rękawem i uśmiechnęła się, widząc czerwoną smugę.
– Na pewno nie jesteście za delikatne w swoich działaniach – skwitowała. – Co by powiedzieli wielcy Wojownicy na taką przemoc?
– Och, uwierz mi, za wrobienie mnie w bieganie tam i z powrotem to jeszcze nic – Jessie uśmiechnęła się samymi ustami. Uniosła brew, podnosząc dłoń, nad którą unosiła się kolejna kula. – To jak? Mam ci nią cisnąć w głowę czy ładnie z nami wrócisz?
– Cóż za głupie pytanie – roześmiała się rozrzucając ręce. – Jessie, kochanie, chociaż ty mnie nie nudź. Naprawdę myślisz, że to jakaś groźba? Zbyt się namęczyłam, by tu dostać, żebyś teraz mi niszczyła zabawę. Crueltion, Taniec Grzechotnika! – wykrzyknęła, po czym rzuciła się w stronę włóczni.
   Tak jak myślała, Jessie zamierzyła się na nią, jednak Cru był szybszy i uderzył swoim masywny ogonem tuż przed szatynką, tworząc swoisty mur. Grzechotka na jego czubku zaczęła powoli dygotać, wydając przy okazji przeraźliwy pisk. Nieważne czy Neathianin czy Gundalianin czy człowiek czy bakugan, każdy w niemal tej samej chwili zasłonił uszy, wykrzywiając twarz w bólu.
   Heather ujęła rękojęść włóczni i pociągnęła ją, by wyciągnąć ostrze z grząskiej ziemi. Nie musiała się nawet oglądać, najszybciej za minutę jakiś żołnierz zdoła się przyzwyczaić do ogłuszającego dźwięku i użyć ataku. Otrząsnęła włócznię z błota i obróciła się na palcach, gdy jej wzrok padł na jeden z gundaliańskich statków i po raz pierwszy od dawna poczuła lekki chłód w dole żołądka.
   Nie ufali jej, a teraz wyglądało, jakby chciała sabotować ich misję. Rzecz jasna miała w nią głęboko wyjebane, ale jakoś też nie śpieszyła się, by opuścić swój nowy plac zabaw. Westchnęła, wyciągając kolejną kartę.
– Cru, Trucizna Ciem... – Urwała, gdy w dymie błysnęło fioletowe światło, a po chwili pojawiła się pięść tuż przed jej oczami.
   Heather wypluła nieco śliny, czując uderzenie prosto w żołądek, po czym podniosła wzrok. Uśmiechnęła się szeroko, widząc czerwoną szramę na policzku Jane. I znów to chłodne i pozbawione zawahania spojrzenie. Heather poczuła, jakby stado wyjątkowo krwiożerczych motyli zaczęło łaskotać ją w żołądku. Rozpacz Neathian była dobra, rozpacz Wojowników jeszcze lepsza, ale jeśli zdoła złamać ją... Przejechała językiem po wardze. Tak, musiała to zrobić. Takiej maski jeszcze nie udało jej się zniszczyć.
– Wracać – Słuchawka w jej uchu podała rozkaz wydany wściekłym i szorstkim głosem.
– A było tak miło – mruknęła, blokując drugie uderzenie przedramieniem. – Pobawimy się następnym razem, prawda? – Mrugnęła. – Crueltion! – przywołała bakugana i nim Jane miała szansę na reakcję, zniknęła jej sprzed oczu.
   Otworzyła oczy, słysząc znajomy stukot silników. Żołnierze jeden po drugim zjawiali się, zapełniając hol. Odeszła w pobliże drzwi wyjściowych i osunęła się powoli po ścianie. Podniosła dłoń i dotknęła nią twarzy. Policzki ją paliły.
– Dobrze się bawiłeś, Cru? – spytała, owijając palca wokół włosa.
– Brakowało mi tego – mruknął bakugan. – Było dobrze, ale...
– Ale chcesz więcej – dokończyła i spojrzała z rozmarzeniem w sufit. – Też chcę więcej zabawy. Zetrzeć ich. Zniszczyć.
   Choć nawet nie byli jej wrogami.


****


   Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło, od kiedy schowała się w najczarniejszym kącie statku. To równie dobrze mogło być dziesięć minut, pół godziny jak i cała godzina. Nie obchodziło jej to, bo tylko jedna rzecz gościła w jej umyśle. Spaprała wszystko. Osłona dalej stała, a mistrz Gill nie zyskał wszystkich potrzebnych danych.
   Oczywiście, skąd miała przewidzieć, że niczym książę na białym koniu z krzaków wyskoczy ten Kuso ze swoim parszywym jaszczurem? Jeszcze ten Dragonoid miał same wypasione supermoce, ewoluował dzięki Żywiołowi, wiadome było, że nie miała z nim szans. Każdy by to zrozumiał, poklepał ją po głowie i zapewnił się będzie lepiej.
   Oprócz Zgromadzenia Dwunastu. Tam każdy był bezwzględny i okrutny, jednak Gill bił wszelkie rekordy. Był skończonym sadystą. Aaa! Złapała się za głowę. Co teraz? Wkurzyła go, więc jej nie ochroni, a jeśli on tego nie zrobi, to była stracona.
– Mamy jeszcze jedną rzecz! – odezwał się nagle Contestir, jakby wyczuwając negatywne myśli od swojej partnerki.
– He?  – Zmarszczyła brwi. – Niby jaką? Spierdoliłam po całości, nie widziałeś, jaki był wściekły?! Myślałam, że rozerwie mnie żywcem na kawałki!
– Twoja przemiana – odparł bakugan. – Jeśli odpowiednio to wykorzystamy i dzięki niej się przysłużymy Gillowi, zyskamy sobie jego wdzięczność.
   Zenet poczuła, jakby zrobiło jej się nieco lżej. Tak, Constestir mówił z sensem. To była ich ostatnia deska ratunku.
   Kwadrans później zaczęła się zastanawiać, czy to jednak nie będzie gwóźdź do trumny. Po jej rozmowie z Gillem,  a właściwie rozmowie jej bakugana z Mistrzem, bo ona była zbyt zajęta staraniem się, by nie zemdleć, udało się im uzyskać jeszcze jedną, ostateczną szansę. I może skakałaby z radości pod sufit, gdyby nie fakt, że teraz musiała w formie Nurzaka stanąć oko w oko z Kazariną i wydrzeć z niej jakiekolwiek plany.
   Kazarina była przerażająca, a chwilami wręcz przewyższała swoim okrucieństwem Gilla. Zenet kilka razy miała okazję ujrzeć jej laboratorium i stanowczo dziękowała opcji, by tam skończyć. Ponadto Kazarina była cholernie inteligenta. Zauważy, że coś jest nie tak i koniec. Gill się wyprze, że to był jego pomysł, Barodius oskarży ją o zdradę i pozamiatane, nie ma jej.
   Lekko zadrżała, na co Contestir syknął z dezaprobatą. Żołnierze stojący na warcie nie zdawali się być nią zainteresowani, ale jaką miała pewność? A co jak Kazarina już coś podejrzewa i szykuje pułapkę?
– Uspokój się, dobrze nam idzie – szepnął bakugan. – Skup się.
   Skinęła nieznacznie głową i wkroczyła przez rozsuwane drzwi do sterowni, gdzie siedziała Kazarina i przyglądała się jej, znaczy Nurzakowi, spod uniesionej brwi.
– Wybacz, że zawracam ci głowę, ale musimy porozmawiać – powiedziała Zenet jak najpewniej potrafiła.
– Hm? Więc mów szybko, o co chodzi – zażądała Gundalianka.
– Więc... – Zenet rozpaczliwie szukała odpowiednich słów w głowie. – Czy myślałaś już o tym?
– Tym? – Kazarina uniosła kącik ust w krzywym uśmiechu. – Czyli czym?
– Noo, o naszej niedawnej rozmowie – odparła Zenet, zaklinając, by to coś dało. Pot ciekł już jej ciurkiem po karku, a ledwo zaczęła.
– Czemu pytasz? Mówiłam, że się zgadzam – Kazarina wzruszyła ramionami i zmrużyła prawą powiekę.
– No tak, ale chciałem się upewnić.
– Właściwie to po co tu przyszedłeś? – spytała Kazarina.
   Zenet na sekundę straciła głowę. Co miała odpowiedzieć? Nie miała pojęcia, jakie tematy wspólne mogliby mieć ona z Nurzakiem. Na szczęście Gundalianka ciągnęła dalej, nie czekając na odpowiedź.
– Dopadły cię wątpliwości i zamierzasz się wycofać? – zakpiła.
–  Ja? Nigdy w życiu!
– W takim razie dobrze – Kazarina uśmiechnęła się. – Czyli nasz plan obalenia Barodiusa uważam za rozpoczęty.
   Zenet z całych sił powstrzymała się, by nie otworzyć szeroko buzi. Obalenie Barodiusa? Nurzak i Kazarina to planowali?! Rany, bała się, że wróci z pustymi rękami, a tymczasem odkryła ich największy sekret!
– Owszem. Dlatego do zobaczenia później, Kazarino – odparła i pożegnała się krótkim skinięciem głowy.
   Przez całą drogę powrotną starała się, by nie skakać z radości. W końcu Nurzak i podskoki jak zakochana licealistka mogłyby wyglądać dość podejrzanie. Dopiero po ponownym zjawieniu się na statku Gilla, pozwoliła sobie zmienić postać i zaklaskać z podekscytowania.
– Nie wierzę w to, Contestir! – krzyknęła. – Odkryć coś takiego!
– Gratuluję, Zenet – pochwalił ją bakugan. – Dobrze ci to wyszło.
– Zawsze wiedziałam, że mam talent do szpiegostwa – zachichotała, czując, jak wszelkie stresy i zmartwienia od niej odpływają.
   W swojej euforii nie spostrzegła nawet Heather, która obserwowała ją przez uchylone drzwi od głównej sali. Na fali radości z odkrycia popędziła ile sił w nogach do mistrza Gilla.
– Mistrzu, mam! – wykrzyknęła z triumfem, wpadając do środka.
   Niemal na jednym wdechu streściła mu całą rozmowę. Oczy Gundalianina na chwilę zabłysły.
– Że też Kazarina i Nurzak coś takiego planują – mruknął.
– Prawda? Też nie mogłam w to uwierzyć!
   Gill uśmiechnął się. Gdyby Zenet nie była tak oszołomiona ostatnimi wydarzeniami, to może dostrzegłaby, jak przerażający i okrutny był to uśmieszek. Lecz zamiast tego również wyszczerzyła zęby.
– Bardzo dobrze się spisałaś – pochwalił ją, zniżając głos niemal do szeptu.
– Dziękuję, mistrzu! To jaka jest moja kolejna misja?
   Podniosła głowę i spojrzała na Gundalianina. Uśmiech zamarł jej na ustach, a krew w żyłach zdała zamienić w lód, kiedy spostrzegła czerwone promienie skaczące po palcach jego prawej dłoni. W oddali rozległ się ryk jej bakugana.
   Nie...Dlaczego...
   Nim zdołała drgnąć, szkarłatne promienie wystrzeliły prosto na nią. Zacisnęła powieki.
 – Za co?! – zdołała krzyknąć, nim czerwień objęła ją z każdej strony i pochłonęła.
   Przecież dobrze się spisała...


****


– Kurwa – wyrwało się Heather, gdy strumień czerwieni ugodził w Zenet.
   Poszła za nią z czystej ciekawości, czemu ta idiotka była taka radosna. Jakieś spiski mało ją obeszły, ale bezwzględność Gilla już bardziej. Zmiótł ją z drogi niczym zwiędniętego liścia i nawet przy tym nie mrugnął. Z jednej strony stracił przyzwoitego szpiega, ale z drugiej czy Zenet umiałaby utrzymać język za zębami? Paplała w końcu za pięć osób.
   Zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową, Po co myślała teraz o niej? Powinna raczej pomyśleć, jak unikać Gilla. Chciała wrócić do miejsca, gdzie byli żołnierze, gdy poczuła uścisk na ramieniu, który niemal wbił ją w podłogę. Zaklęła w myślach. Pierdolona ciekawość.
   Mimo to podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy Gundalianina. Ten uniósł brew na jej brawurę.
 – Dalej nie wiem, na co ty właściwie liczysz – mruknął. – Jednak tutaj żadne twoje gierki się nie udadzą – Spojrzał przez ramię. – Bez znaczenia kim jesteś.
   Po tych słowach ją puścił i odszedł. Heather przez moment wpatrywała się w falujący postrzępiony u dołu płaszcz, po czym też ruszyła w swoją stronę. Podeszwy jej butów odbijały się głośno od posadzki.
– Heather? – Cru spytał z lekkim niepokojem, widząc, jak drży jej warga.
   Nagle przystanęła i zaczęła chichotać. Odchyliła głowę nieco w tył, zakrywając dłonią usta, by dźwięk aż tak się nie niósł.
– Bo czy to nie ciekawe? – wydusiła, nabierając powietrza. – Myślał, że również interesują mnie ich spiski. Że dbam w jakimś stopniu o cokolwiek. A ja nie jestem Zenet. Będę z przyjemnością wpatrywała, jak wykańczają się wzajemnie – Teatralnie otarła łezkę z oka.  – To będzie piękny teatrzyk, Cru. Jeden zdradzi drugiego, byle się utrzymać przy władzy. Aż w końcu nie zostanie nic.  A cała Gundalia obróci się w nicość.


****

   Generalnie to miałam ochotę zdechnąć. Nie dość że Heather znów sobie radośnie spierdoliła sprzed moich oczu, to Jane miała przez nią ranę na policzku i niemiłosiernie napierdalały nas głowy. Takie supermoce powinny być nielegalne! Słuchając gadania gościa od fizyki też się męczyłam, ale mogłam usnąć, a tutaj? Przez moment miałam wrażenie, że reszta mojego mózgu zaraz zamieni się w papkę i radośnie wypłynie przez ucho.
    Najchętniej bym się położyła i nie wstawała, aż Gundalianie zdecydują się zrobić z buta wchodzę na pałac, lecz i tak wszyscy skończyliśmy w ogromnym salonie. Siedziałam na kanapie między Aki, która powoli jadła niebieskie ciasto z iskrzącą się masą, a Danem będącym na skraju pobicie się z Shunem, bo ktoś zabrał mu jakieś kiełbaski.
   Ta, a teoretycznie to mieliśmy omówić co dalej. O chuj, a ja miałam powiedzieć laskom, że zamierzam tu dłużej siedzieć, nawet jak zmieciemy z planszy Heather. Choć możliwe, że będziemy za nią biegały, aż do końca wojny. Ehhh. Oparłam głowę o ramię Aki. Czułam się tak wyzuta z sił, że nawet nie miałam siły o tym myśleć.
– Chcesz? – Akane podetknęła mi pod usta łyżeczkę z ciastem.
   Otworzyłam posłusznie buzię, bo niby cukier coś tam pobudza, to może by mój łeb uruchomił. Choć to dość wątpliwe, bo żeby on się obudził, to raczej trzeba było drastycznych środków.
   Ledwo przełknęłam zajebiście smaczny kawałek masy, aż drzwi otworzyły się z rozmachem i wkroczył kapitan Elright z nieokreślonym wyrazem twarzy. Wszyscy wbili w niego wzrok. Wyprostował się i odchrząknął.
– Dostaliśmy właśnie wiadomość z Gundalii – rzekł.
– Co? – Fabia zerwała się na równe nogi. – Jak przeszła?
– Szyfrowanym kanałem. Posłuchajcie, proszę.
   Wyświetlił się ekran i od ścian odbił się męski, głęboki głos.
– Mieszkańcy Neathii, mówi Nurzak ze Zgromadzenia Dwunastu – Dan wymienił zdumione spojrzenie z Fabią i Marucho. – Chciałbym bardzo spotkać sięz waszymi przedstawicielami i omówić warunki pokoju. Będę czekał jutro o wschodzie słońca na zachodnim krańcu sektora K. Będę czekał.
   Wiadomość się skończyła i zapanowała cisza. Pierwsza odezwała się Shiena.
– Skąd nagle rozmowy pokojowe, skoro ich statki były tu zaledwie godzinę temu? – Zmarszczyła brwi.
– Co prawda Zgromadzenie rządzi Gundalią, ale żeby tak nagle wymyślić rozejm – mruknął Elright, trąc palcami brodę. – Coś mi tu się nie podoba.
– Barodius przecież chce zdobyć Świętą Kulę – zauważył Marucho.
– Więc to pułapka? – zastanowiła się Jane.
– Możliwe, jednak Nurzak wspominał coś o respektowaniu mocy Kuli podczas naszej walki, pamiętasz Marucho? – spytała Fabia.
   Blondynek skinął głową.
– Więc to jakiś rozłam? Może? – Dan rozłożył ręcę. – Albo Barodius zmienił plany.
– W cuda bym nie wierzyła – wtrąciłam. – W godzinę chyba nikt, a zwłaszcza cesarz, nie zmieniłby chyba swojego celu, nie?
– Jak to rozłam, to nasz plan „Dziel i rządź” działa perfekcyjnie! – krzyknął Akwimos.
– Jednak i tak myślę, że trzeba będzie udać się na to spotkanie – odezwał się Shun, splatając ręce na torsie. – Musimy tylko zachować spokój.  - Tutaj wymownie spojrzał na Dana, na co ten pokazał mu język.
– Nawet jeśli to pułapka, to my koncertowo damy sobie radę – Jake poklepał się po piersi. – Nie mamy nic do stracenia.
– Ja tam myślę, że cała planeta to jednak jest coś – zakpiła Aki.
   Jake zamknął usta szybciej, niż je otworzył. Zmarszczyłam brwi, słuchając jednym uchem, jak omawiają, kto pójdzie na spotkanie i jak się zabezpieczą na wypadek pułapki i się zastanawiałam. Kto to był, że wybrał tak nieludzką godzinę? Nie znam nikogo kto funkcjonowałby w miarę normalnie o świcie. Choć dobra z tego, co pokazywał Elright to wyglądał na dość wiekowego, a starsi ludzie to lubią sobie o 6 rano wstać i pośpiewać z ptaszkami. Może na Gundalii też tak to działało?
– Resztę szczegółów może omówić przy kolacji – zadeklarował Elright, wyrywając mnie z zamyślenia. – Póki co może niech wszyscy się zrelaksują i wezmą kąpiele?
   Po raz pierwszy tego dnia, to ja najszybciej dopadłam drzwi wyjściowych.
  



  


Męczeństwa ciag dalszy. Suniemy w 21 odcinek, czyli ogólnie wydarzenia na Gundalii, czyli dużo ukochanej przez wszystkich Heather XDD Jedyną ulgę sprawia mi fakt, że ten sezon ma tylko 39 odcinków, czyli 18 to go i pewnie jakieś pominę XDDD i wreszcie zacznę 3 częęęść.
To ja się odmeldowuję