czwartek, 9 lipca 2020

S2 Rozdział 42: Zabawy ciemności


    Żeby być całkowicie szczerą, to znienawidziłam Gundalian wyjątkowo mocno dzisiejszego poranka. Nie dość że wpółprzytomna z zapuchniętymi oczami stałam na jakimś totalnym wygwizdowie, to jeszcze wiało niemiłosiernie, przez co dostawałam dreszczy.
   Reszta była w niewiele lepszym stanie. Dan co chwila przysypiał, śliniąc się z lekka, Akane to trzymała się przytomności z całych sił, Marucho dzielnie przecierał co 5 minut oczy, by powieki mu nie opadły. Jedynie Fabia, Shun i kapitan Elright wyglądali na rześkich i pełnych energii. Zupełnie jak te legendarne osoby na imprezach, które nieważne, jak dużo procentów w siebie władują, na następny dzień są czyste, pachnące i pełne sił.
- Spóźnia się już dziesięć minut – powiedział z lekkim niepokojem kapitan i rozejrzał się po równinie.
– Ale też nie widać, by to była jakaś pułapka – mruknął Shun.
– To czemu Nurzak się nie pojawiaaaa? – ziewnął Dan. – Skoro już wysłał tą wiadomość.
– Coś tu nie gra – westchnął Marucho.
– Coś go zatrzymało? – zasugerowała Shiena, trąc podbródek.
– Albo... – Shun nie dokończył zdania, gdy komunikator Elrighta wydał ostry pisk i pojawiła się twarz jednego z żołnierzy.
– Kapitanie, nasze czujniki pokazały trzy gundaliańskie statki zmierzające ku osłonie!
– Albo chciał odciągnąć naszą uwagę – dokończył Kazami.


****


   Ren czuł, jak jego nerwy pękają jeden po drugim. Ledwo udało mu się otrząsnąć z szoku, że Nurzak zginął z ręki Barodiusa, a już został wysłany na Ziemię, by pozbierać więcej graczy do batalionów Gila, Airzela i Stoicy. I w tym zadaniu nie byłoby nic trudnego, w końcu Krawler robił to już nieraz.
– Matko, jacy ci ludzie są odrażający. I czemu właściwie to ja zostałem wysłany? Jestem dowódcą, a nie jakimś podrzędnym sługą!
   Niestety do „pomocy” dostał najbardziej irytującego członka Zgromadzenia Dwunastu. Nawet nie zdążyli się dobrze przenieść, ten już marudził, przeglądając się w wypolerowanej ścianie. Przynajmniej zmienił się w ludzką formę, bo Ren nie ręczyłby za siebie.
   Zerknął na Heather, która stała koło Stoicy, jednak spoglądała zamglonym wzrokiem przed siebie. Pojęcia nie miał, czemu ją też musiał tu zawlec, skoro wcześniej walczyła na froncie, ale i tak już wolał ją niż Stoicę. Przynajmniej milczała, choć jej wzrok potrafił zmrozić gości.
– A ten ubrania to już kompletne bezguście! Jak można sie tak ubierać?!
   Wypuścił wolno powietrze przez nos. Abolutnie nie mógł pobić jednego z dowódców, miał wystarczająco dużo problemów.
– Im szybciej złapiemy dzieciaki, tym szybciej wrócimy – warknął. – Więc nie dramatyzuj i do roboty!
   Stoica spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem, po czym niepokojąco się uśmiechnął. To nie wróżyło niczego dobrego.
– No dobrze, chodźmy skarbie! – Pociągnął Heather za sobą, na co ta się wyrwała z sykiem. Zerknął na nią przez ramię, robiąc dzióbek. – Oj nie radziłbym, ja nie jestem jak Zenet. W końcu to twoja planeta, więc dobrze wiesz, co i jak, nie? – Puścił jej oczko i ruszył dalej w podskokach.
– Stoica, czekaj! Mamy to robić ra... – Ren urwał, widząc, że dowódca go kompletnie olał podobnie jak Ziemianka.
   Westchnął ciężko. Pozostało mu mieć nadzieję, że nie zrobi czegoś zbyt głupiego.


****

– To jeden z najgłupszych pomysłów, że chcecie tam iść – oświadczyła Phoebe, splatając ręce na piersiach. Zmarszczyła brwi. – Nie słyszeliście, co mówiła Jess? Oni stamtąd porywają ludzi. I z osobistych doświadczeń wam powiem, że to nic miłego.
– Naprawdę robią to ciągle, mimo że każdy wie, żeby nie podchodzić do dziwnego gościa oferującego ci super miejsce do walki? – westchnął Dean. – Przecież to jak z tym, by nie wsiadać z obcym do auta. Mało kto jest tak naiwny.
– Ponadto chcemy tylko zajrzeć, co tam się dzieje, a nie wdawać się z nimi w rozmowy. Kto wie może już odpuścili? – dorzucił Drake.
– Tylko że oni nie należą do najmilszych osób – warknęła dziewczyna, powoli zirytowana ich lekceważeniem. – A jeśli toczą wojną, to tym bardziej będą zdesperowani. Prawda? – zwróciła się do Stelli, szukając pomocy.
   Niestety Galvin była zbyt zafascynowana wpatrywaniem się w swoją mrożoną herbatę, by zauważyć, że ktoś do niej mówił. Dopiero gdy Phoebe szturchnęła ją w ramię, przecknęła się do rzeczywistości.
– Słucham? – mruknęła lekko zdumiona i zamrugała kilka razy. Po paru sekundach oprzytomniała. – Phi ma rację. Przecież byliśmy nawet w ich pałacu i ci kolesie byli dość przerażający – Wzdrygnęła się lekko.
– E tam, poradziliśmy sobie koncertowo! – Drake wydymał policzki. – Zresztą nikt nie mówił, że chcemy walczyć, Phoebe! Tylko wejść i zobaczyć!
– Ciągle idiotyzm – prychnęła. – Możecie narobić dziewczynom kłopotów.
– Właśnie, są jakieś wiadomości od nich? – zainteresował się Dean.
    Stella pokręciła głową.
– Tylko raz ta...eee... – Postukała się palcem po policzku. – chyba Mira przekazała, że są całe i zdrowe, ale ta wojna dalej trwa i ciągle próbują dorwać Heather.
– Ojj Nathan nie byłby szczęśliwy, słysząc o tej dziuni – mruknął Drake.
– Ciągle przeżywa zawód miłosny? – westchnęła Phoebe.
– Bardziej to, że dał się jej zrobić w balona. Ale no serducho naszego blondyna też nieco krwawi.
– Znajdzie lepszą i nie socjopatkę – skwitowała Stella.
– A wracając do waszych tępych planów, to niestety nie przywiążę was do krzeseł – blondynka skrzywiła się delikatnie, wyrażając swoje ubolewanie – lecz nie radziłabym wam. Kto wie, do czego ci Gundalianie jeszcze mogą być zdolni.


****


   Czy to było szczęście czy przekleństwo, że niemal siłą została przydzielona do Stoicy, tego Heather nie była pewna. Z jednej strony mogła skończyć dużo gorzej, na przykład obrywając tym cudownym czerwonym promieniem od Gilla, lecz z drugiej to Stoica ją wkurwiał. Niesamowicie. Miał piszczący głos, marudził i udawał ważniaka.
   Przynajmniej teraz miała od niego chwilę spokoju, bo poleciał łapać jakiegoś bruneta w żółtym płaszczu. To swoją drogą było fascynujące zjawisko, że pomimo tak wielu zniknięć, dalej ktoś przychodził do Bakuprzestrzeni. No ale gatunek ludzki był wyjątkowo tępy, to czy miała się co dziwić? Zawsze mogli się łudzić, że nie padnie na nich.
– Ahhh, jaka beznadzieja – jęknął Stoica. – Nie stawiają żadnego oporu, tylko zaskoczona minka i tyle. Nuda!
– Nie wiem, czego oczekujesz po dzieciakach – odparła chłodno, rozglądając się na boki.
   Logicznie myśląc, mogłaby stąd łatwo zwiać. Wystarczyłoby że Stoica poszedłby po kolejną ofiarę, a ona musiała by tylko podbiec do teleportu. Ale ciągle nie czuła do tego chęci. Nęciło ją, by patrzeć dalej, jak Gundalia się rozpada, bo nie miała wątpliwości, że to wkrótce nastąpi.
– Tak w ogóle to może byś w końcu pokazała swoją użyteczność? Bo sługów to mamy pod dostatkiem, a mistrz Gill wyraźnie mi mówił, że umiesz zaleźć za skórę tym Ziemianom. Więc jak to jest skarbie, hmm? Bo wiesz...
   Dalszy monolog Stoicy przelatywał jej przez uszy, gdy spostrzegła podejrzanie znajome twarze. Ruszyła przed siebie, olewając okrzyki Gundalianina. Gdy wyszła z zakrętu, poczuła, jakby przez jej ciało przeszło przyjemne ciepło.
   Wpatrywała się w rozdziawioną twarz Nathana oraz jego trzech kolegów. Kojarzyła ich, bo kręcili się koło Jessicy i jej koleżanek. A skoro tak było, to mogła ich idealnie wykorzystać.
– Znalazłam ci idealne ofiary – zachichotała. – To właśnie przyjaciele jednej Ziemianki.
   Twarz Stoicy wykrzywił okrutny uśmieszek, a jego oczy zabłysły. Kątem oka spostrzegła pobladłą twarz Nathana. Westchnęła.
– Nie ma się czego bać, mój drogi – powiedziała przesadnie słodko. – To będzie tylko długi koszmar – Wyciągnęła taser.
   Oblizała usta. Oby mina Jessicy była tego warta.


****
  
   Jakim cudem nie skręciłam sobie karku, to to nie wiem po dziś dzień. Spać mi się chciało koszmarnie, pomimo adrenaliny w żyłach, słoneczko prażyło już hojnie, więc chujnię widziałam, a bakugany przeciwników to waliły z pasją we wszystkie strony.
   No według opisu Jane to wyglądałam jak pija dwudziestoczterogodzinny konsument alkoholi próbujący po ciemku doczołgać się do monopolowego, jeśli to komuś miało ułatwić wizualizację. Ale wracając do bitwy, to milutko nie było. W sensie te bakugany to nie były jakieś herosy typu te Vexosów, jednak było ich dużo i nacierały z każdej możliwej strony. Tyle dobrze, że Gundalia coś nie przepadała za bakuganami Haosu, bo wtedy już w ogóle miałabym przerąbane z trafianiem w nie swoich.
   Najgorsze było to, że większość tej armii to były dzieciaki z Ziemi. Dlatego trzeba było uważać, by za mocno nie przypierdolić – hehe pozdrowienia dla Aki – bo jednak nie ich wina, że banda ufoludów uznała, że ich wrzuci do wojenki, bo im mięsa armatniego zabrakło.
– Włócznie Darkusa! – aktywowałam supermoc, widząc nadciągające trzy bakugany Ventusa.
   Fludim ruszył do ataku i szybko przywrócił przeciwników do form kulistych, po czym zaczął oczekiwać na następnych, jednak ci się nie pojawiali. Sami gracze spojrzeli jedynie wściekle, po czym rozpłynęli się w powietrzu, nim ktoś zdążył się ruszyć.
– Najwidoczniej się przegrupowują – krzyknęła Jane.  – Wytrzebiliśmy większość ich oddziałów.
– Tak dłużej myśląc, to co się dzieje z tym dzieciakami? – spytał Fludim, opierając włócznie o ramię. – Przecież nie trzymają ich cały czas na Gundalii?
– Prawdopodobnie wysyłają z powrotem do domu – odparł kapitan Elright, który pojawił się za moimi plecami. – Musimy się rozdzielić i spatrolować czy nie ustawiają żadnych pułapek.
   Skinęłyśmy głowami z Jane, po czym wskoczyłam na ramię Fludiego i ruszyliśmy w lewo przez kanion. Jakby było miło, gdyby jednak sobie odpuścili. Mogłabym się znów położyć i zasnąć. Za czasów Vexosów to chociaż mogłam sobie długo spać, bo w kółko mnie gdzieś zamykali, a tutaj? Piach, słońce, huki i jebnięta socjopatka. Ehh, nie doceniałam tamtych luksusów. Choć dobra za Vexosów było więcej psycholi. Ale też nigdy nie powinnam mówić nigdy, nie poznałam reszty wspaniałej ekipy z Gundalii.
– Przydałoby się natknąć na Heather – odezwała się Jane. – Przynajmniej pozbyłybyśmy się jednego problemu.
– Pierdolnęłabym w nią mocą bez zawahania – wymamrotałam i ziewnęłam. – Nie miałabym siły jej słuchać czy być delikatną.
    Jednak Starożytni i Kula mieli wyjebane w nasze malutkie życzenie, bo zamiast tej zielonowłosej spierdolony zmaterializowała się przed nami mini armia dzieciaków. Przeklęłam pod nosem i sięgnęłam po karty, gdy ujrzałam jednego z bakuganów i zesztywniałam.
   To był Luminos. Poznawałam te malutkie skrzydełka przy głowie. Spojrzałam w dół i spotkałam się z żółtymi tęczówkami Nathana. Poczułam, jak zimny dreszcz biegnie mi po plecach.
– Jakim cudem? – wyjąkała Jane, ale szybko się otrząsnęła i uruchomiła bakumetr. – Haru, Aki mamy problem.
– Hmmmm? Też wam się tak nos spalił od tego słońca? – odparła wesoło Aki.
   Powstrzymałam chęć klepnięcia się w czoło.
– Mamy tu Nathana – dokończyła Jane grobowym głosem.
   Po drugiej stronie na moment zapanowała cisza i może byłoby lepiej, gdyby tak pozostało.
– Ja właśnie widzę Drake’a – odezwała się Shiena.
   Krew odpłynęła nam z twarzy, a mi jednocześnie drgnęła brew. Mówiłam, by nie chodzili do Bakuprzestrzeni, bo to cholernie niebezpieczne! Co za tępe łby, miałam im to na czole markerem wypisać?!
– A właśnie! – krzyknął Nathan nienaturalnie wysokim głosem, a kiedy na niego spojrzałyśmy, uśmiechnął się złośliwie. – Heather przesyła pozdrowienia!
   W sekundę pociemniało mi przed oczami, a moc zawirowała nad dłonią.


****

      Gęsta chmura pyłu potoczyła się po kotlinie, a zaraz po niej nastąpił rumor kamieni. Haruka nie była do końca pewna z czym walczyli Dan i Fabia, ale było dużo silniejsze niż poprzednie bakugany. Jednak nie to było jej największym zmartwieniem. Odwróciła głowę i przygryzła wargę.
– Coroa, Płomienna Szarża!
– Leaus, Potęga Eosa!
    Bakugany starły się w ciosie, a płomienne tornado wystrzeliło ku niebu, rozprzestrzeniając wkoło gorące powietrze. Pazury Leausa ścierały się z mieczem Coroi, przez co na boki strzelały iskry.
    Choć wiedziała, że Drake i Nathan to były jedne z największych tępot, jakie spotkała, to nie wierzyła w przypadek. Akurat teraz pojawili się, Dean tutaj, a Nathan przed Jess i Jane. To musiała być Heather. Chciała znowu udowodnić, że była górą nad nimi.
– Garra, lecimy – powiedziała krótko.
   Jej bakugan jedynie skinął głową, po czym wznieśli się na wysokość statków Gundalian. Haru wyciągnęła pożyczoną od Elrighta lornetkę i spatrolowała teren, szukając śladów węża. Jednak wkoło widziała jedynie oddziały bakuganów Neathian i bataliony Gundalian. Odpuściła bitwę? Nagle poderwała głowę.
– Super moc, aktywacja! Dusza płomieni!
   Kula ognia zmiotła na kamienną kolumnę bakugana o kształcie chrabąszcza, który był o sekundę od urąbania głowy Akane. Japonka w odpowiedzi puściła jej oczko, po czym użyła kolejnej karty. Trąba powietrzna uderzyła o ziemię. Kamienie i piach trysnęły na boki, a ziemia wybrzuszyła się, tworząc niewielkie wgłębienie, w której z całej siły pchała bakugana Drake’a.
   Mimo to Coroa wstała. Akane zmarszczyła brew. Wiedziała, że Drake był silnym wojownikiem, ale do tej pory oberwał już trzema atakami i nie użył żadnej karty obronnej. Powinien mieć za mało punktów, więc czemu...
– Coś jest nie tak! – krzyknęła do Shieny. – Jakby dostali jakiegoś wzmocnienia, albo Coroa nie czuła żadnego bólu.
– To drugie jest bardziej możliwe – mruknął Leaus. – Nie wydaje się nawet wzruszona.
   To była prawda. Mina Coroi pozostała lodowato spokojna, pomimo poniszczonej sukienki i kilku większych otarć od skał na skórze. Nawet lekko się nie krzywiła.
– Ooo, co takie zdziwione? – zawołał kpiąco Drake i rozłożył ręce. – Nie ma się tu czego bać. Wszystko to zwyczajna zabawa – Uniósł kącik ust. – W końcu trzeba was jakoś zmotywować do większego starania się, nie?
   Aki instynktownie ręka poszła w kierunku paralizatora, zanim przypomniała sobie, że to przecież Drake. Co innego było zdzielić go szmatą przez łeb, a co innego przywalić prądem w nerwy. To drugie będzie robiła Heather. Przez długie, dłuuugie godziny, gdy wreszcie dorwie ją w swoje łapy.
– Och to motywacja idealna – syknęła, wyciągając sekwencję super mocy. – Haru, co myślisz?
– Tylko uważaj, by w niego nie trafić – odparła szatynka, poprawiając okulary. – Nie chcę, by ocknął się  tego cały w siniakach.
– Heee, wreszcie coś się dzieje! Coroa, Cięcie chwały!
– Nawałnica!
– Krwawe zniszczenie!
    Eksplozja trzech supermocy zatrzęsła całym kanionem. Pył buchnął w każdym możliwym kierunku, a dwie kamienne kolumny koło Akane zapadły się z głośnym hukiem. Ona sama z trudem utrzymała się na nogach, osłaniając twarz przez falami piasku.
   Gdy chmura kurzu opadła, ukazała im się poległa Coroa. Drake prychnął wściekle.
– To jeszcze nie koniec – rzucił, nim wcisnął bakumetr i zniknął.
   Wpatrywały się przez moment w puste miejsce, po czym spojrzały zaniepokojone na siebie.  Czy aby na pewno jedynie Dean i Nathan zostali porwani?


****

   Gdy Jane użyła „Ściany Fali”, by odciąć ucieczkę Luminosowi, ja wyciągnęłam kartę do zestawu bojowego.
– Pocałunek Nocy!
   Fioletowe strumienie z działa storpedowały bakugana, powodując jego powrót do formy kulistej. Nathan nagle osunął się na kolana, jakby opadł z sił. Po twarzy spływały mu kropelki potu. Zeskoczyłam z ramienia Fludima i zaczęłam podchodzić, zachowując jednak bezpieczny dystans, jeśli uznałby, że przywali mi kamieniem, których naokoło nie brakowało.
– Nathan? Słyszysz mnie?
   Wymamrotał coś niewyraźnie, ale gdy podniósł głowę, straciłam resztkę nadziei. Jego tęczówki ciągle były puste, a wzrok nieobecny.
– Jeszcze nie wygraliście – warknął i teleportował się.
– Jaka jest gwarancja, że wrócą na Ziemię? – spytałam, starając się zachować spokój i nie pizgnąć mocą w pierwszą lepszą rzecz.
– Jeśli weźmiemy Heather pod uwagę, to marną. Będzie chciała nas prowokować – zawyrokowała Jane.
   Wypuściłam wolno powietrze przez nos. To oznaczało kolejną wyprawę na Gundalię. Haru już mogła szykować sobie kubek melisy czy waleriany, bo mowy nie było, że tam ich zostawię. Łby to były niesamowite, lecz z drugiej kto by przewidzieć, że ta sucz będzie się tam kręciła.
– Czyli będzie powtórka z rozrywki – stwierdziłam chłodno.
– Hee? Nie robicie ze mnie za dużego zła?
   Słysząc głos Heather, od razu uformowałam kulę mocy i poderwałam głowę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wydobywał się z komunikatora. Oho, cudownie. Tylko tego mi brakowało, by do mnie gadała po nocach.
– Jesteś skończonym utrapieniem dla nas – warknęłam.
– Ale musisz przyznać, że twoja mina była wspaniała – zachichotała, a we mnie aż się zagotowało. Nathanowi musiało paść na mózg, że mu się spodobała taka sucz. – Jednak nie ma sensu, by tego nadużywać, znudziłabym się.
– Doprawdy tragedia – zakpiłam. – W końcu musisz być zainteresowana, co nie?
– Gdybyś widziała tyle beznadziejnych ludzi, którzy nie potrafią się wyrwać poza ramy, to też byś pragnęła innych emocji.
   Przewróciłam oczami, bo ostatnie co mnie interesowało, to pragnienia tej szmaty.
– Czyli odesłałaś moich znajomych do domu, by nie wbiła na Vestalię i zrobiła ci z dupy jesień średniowiecza? – westchnęłam i podrapałam się po nosie. – Doprawdy odważna jesteś.
– Ja tylko nie chcę, by to się za szybko skończyło, Jessie – powiedziała z lekkim rozmarzeniem. – Wojna zawsze wyzwala tyle wspaniałych emocji i zachowań. Dlatego cieszmy się tym dalej, dobrze?
   Na tym połączenie się urwało.
  


Będę szczera. MAM KURWA DOŚĆ. Mam dość tej części, ta seria bakuganów jest nudna jak cholerna. Połowa odcinków to jest jakaś walka, a fabuły praktycznie nie ma. Teraz została mi śmierc tego...Sida, tam ogarnięcie się Rena i to porwanie Jake, ale to zrobię po swojemu, bo już mam wyjebane w kanon, a resztę lecę na szybkości. Jak ktoś lubi tą część, to sorka, ale dla mnie jest nie do przetrawienia. Zwłaszcza, że mam tyle planów na 3 część ;-; Ten rozdział jest tragicznie napisany, ale już uznałam, że walnę. Wgl zauważyłam, że jak robiłam po swojemu, to jakoś wychodziło, ale no nie oszukujmy się, wtedy olałabym zasadniczo tą całą wojnę XDDD
Wyżaliłam się, teraz idę oglądać arty z bakuganów na tumblr.
Odmeldowuję się!

1 komentarz:

  1. A teraz to będzie taki już całkowity misz masz i jebać, byle do 3 części i skupienia się na moich paringach!

    OdpowiedzUsuń