niedziela, 26 listopada 2017

S2 Rozdział 7: Wszystko na odwrót

   Czytaliście kiedyś „Romeo i Julię”? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie tą poruszającą scenę balkonową, kiedy to Romeo wyznaje Julii miłość. Wtedy cała atmosfera jest mega romatyczna i przepełniona takim swoistym ciepłem, że aż się człowiekowi milej w serduszko robi.
   Właśnie dlatego nie umiem zrozumieć, czemu akurat ta scena pojawiła mi się przed oczyma, gdy usłyszałam głos Spectry. Halo, halo mózgu jesteś tam? Nie opuszczaj mnie i działaj normalnie, do cholery!
– Czy ty chcesz mnie przyprawić o zawał? – wycedziłam przez zęby, odwracając się w jego stronę.
   Kurde, piękna scena balkonowa, naprawdę! Ja jestem taką idealnie współczesną Julią z mokrymi, w połowie rozczesanymi, włosami, które kleiły mi się do twarzy i telefonem robiącym za broń, a Keith cudnie odgrywa rolę Romeo w swoim płaszczu z kruków i miną diabła.
  Życie, czy ty nigdy nie możesz być normalne? Chociaż na jeden dzień, kurwa?!
– Nie chciałem cię przyprawić o zawał, tylko chcę, byś mi wyjaśniła, czemu mówisz takie bzdury za moimi plecami, Jessica – powiedział swoim tonem pana i władcy.
   Oho, mogę się już pakować, skoro używa pełnej wersji mojego imienia. To jest forma wysokiego wkurwu. Gorzej może być tylko, jeśli powie pełne imię, drugie imię i nazwisko. Wtedy pozostało jedynie użycie patelni, tłuczka do mięsa albo wyjazd z kraju.
– Ehehe, no wieeesz...- Podrapałam się po głowie, wbijając wzrok w ścianę. Co tu zrobić? Zacząć ryczeć, strzelić focha jak typowa baba, wytłumaczyć się, czy go stąd wywalić?  – Działanie na spontana i takie tam. Możemy pogadać rano? Jestem śpiąca.
– Nie.
– Hmpf! – Nadęłam policzki i odwróciłam głowę. – Ja to nie ty, o pierwszej w nocy mam ochotę spać!
– Więc wyjaśnij pokrótce i idź spać – Spectra uśmiechnął się oschle.
   Westchnęłam ciężko i przysiadłam na krawędzi łóżka.
– Powiedziałam to przez nieuwagę, no! Ren ewidentnie coś ukrywa i tak wtedy myślałam, że ty mógłbyś z niego to wyciągnąć i on się spytał i tak mu palnęłam – powiedziałam, machając rękami jak wiatrakami. – Gdybym chciała to odkręcić, to bym się zorientował, że kręcę i przestał ufać!
  Podczas mojej jakże żywej wypowiedzi Keith zdążył przyciągnąć sobie skórzane krzesło na kółkach i usadowić się na nim okrakiem, opierając brodę o oparcie. Ignorując jego płaszcz, można by powiedzieć, że ze swoim sennym wyrazem twarzy i poczochranymi włosami wyglądał identycznie jak Mick, kiedy ktoś próbował mu wyjaśnić zadanie z chemii. Widać, że jesteśmy rodzeństwem, każde jest matołem w jakiś przedmiocie przyrodniczym, hehe.              Ciekawe, czy Kenji również...
  Chociaż Vestalianie są chyba mądrzejsi...Chwila...też jestem z Vestali...Nie ma to jak zjechać samą siebie...
   Mózguuu, wróć!
– Jeśli dobrze rozumiem sytuację, to wybrałaś najlepsze wyjście.
– Ara, przyznajesz mi rację? Co to za święto? – uśmiechnęłam się z kpiną.
– Ogólnie palnęłaś głupotę, ale szczerze wątpię, że Martin umiał by sobie poradzić z tym Renem – powiedział Keith z lekką pogardą.
– Czyli mi pomożesz!
– I tak nie mam wyjścia.
– Oprócz Renu pojawiła się też laska z Neathiii, ale onaaaa – ziewnęłam, przymykając powieki.
– Opowiesz mi o niej rano  – mruknął dziwnie łagodnym tonem – Teraz się połóż.
– Ok! – nie próbowałam protestować i z radością wkopałam się pod pierzynę. – Zgasiłbyś światło, pięknie proszę?
– Tak, tak. Dobrej nocy.
– Branoc...Aaa! Bo bym zapomniała! – Podniosłam głowę. – Idziesz z nami na Daphteę, prawda? – zapytałam groźnie.
– Myślę, że znajdę czas.
– Oj, znajdziesz, znajdziesz, zapewniam cię – wymamrotałam.
– Do zobaczenia – po tych słowach usłyszałam, jak klika w klawisze na gantlecie, po czym zniknął w tęczowym świetle, a ja poleciałam w objęcia Morfeusza.
    Otworzyłam oczy, akurat gdy Mick wtargnął do pokoju jak rozjuszony byk.
– Puka się debilu – rzuciłam na przywitanie – Nie powinieneś być w collegu?
   Braciszek kochany zlał pełne ciepła powitania oraz pytanie i zaczął świdrować mnie wzrokiem.
– Czego? – Zmarszczyłam brwi, przewalając się na plecy.
– Co to za banda z blond świrem na czele? – warknął, celując palcem w korytarz.
– Ha? Jaka banda?
– W kuchni. Zejdź i zobacz.
   Ciągle patrząc na niego, jak na niedorozwoja, podniosłam się, strzepałam kołdrę z nóg i przeciągnęłam, ziewając głośno. Wsunęłam stopy w fioletowe papucie i ruszyłam do drzwi, ale Mick zagrodził mi drogę.
– Ubierz się, cholera!
  Uniosłam brew, nie mając pojęcia, o co mu biega i spojrzałam w lustro zawieszone koło szafy. Ujrzałam swoje rozczochrane odbicie odziane w męską, białą koszulę, która kończyła się gdzieś w połowie ud.
   Aaaa...to dlatego Keith był w nocy taki milutki...
– Dobra, dobra, wypad. Przebiorę się i to ogarnę – mruknęłam, podchodząc do szafy.
– No ja mam nadzieję – sarknął, po czym trzasnął drzwiami.
– Komuś tu się okres zbliża – skwitowałam, rozpinając guziki.
– A nie miałaś niedawno? – zdziwił się Fludim.
   Zerknęłam na niego, mając w planach zapoznać go bliżej z wnętrzem szuflady ze skarpetkami, ale zrezygnowałam z tego niewątpliwie szatańskiego planu i pokręciłam głową.
– Chodziło mi o mojego braciszka – wyjaśniłam, wyciągając czarny stanik typu bardotka, pierwszy lepszy T-shirt oraz dresowe spodnie.
  Nie zawracałam sobie głowy takimi rzeczami jak uczesanie włosów czy obmycie twarzy i zaczęłam schodzić po schodach. Przeszłam przez salon i otworzyłam drzwi od kuchni.
– Dzień dobry, mistrzyni Jessico! – zawołał Baron, radośnie machając ręką.
– Cześć, Jess – do powitań włączyła się Mira, uśmiechając się.
– Dobry – mruknął bardzo entuzjastycznie Gus znad kubka z kawą.
– Dzień dobry – powiedział uprzejmie Keith.
  Zastygałam w progu, wodząc oczami od jednej twarzy do drugiej. Jako że było dość wcześnie – dziesiąta rano! – to nie do końca ogarniałam, skąd oni się tu wzięli.
– Hejka – powiedziałam wreszcie i zaczęłam swój codzienny poranny rytuał.
  Wygrzebałam z szafki pudełko płatków czekoladowych i wsypałam je do miski, którą uprzednio postawiłam na blacie.
– Co tu robicie tak wcześnie? I gdzie jest Ace? – spytałam, otwierając lodówkę i wtykając do niej głowę, poszukując mleka.
– Ace jest zajęty – powiedziała Mira.
  A no tak, w końcu zostali przyłapani.
– A przyszliśmy, bo chcieliśmy się dowiedzieć, o co chodzi z jakimś Renem! – dodał Baron.
  Wyciągnęłam karton, wlałam mleko do miski, złapałam za łyżkę i, uważając by nie rozlać, zajęłam wolne miejsce między Gusem a Mirą.
– Nie ma co tu dużo opowiadać, do Bakuprzestrzeni przybył koleś, który łże jak z nut i wciągnął w to Wojowników.
– Mogłabyś dokładniej? – spytał zmęczonym głosem Gus.
  Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szeroko. Miał mocno podkrążone oczy, zupełnie jakby nie spał całą noc. Huh, ciekawe, jego nowa dziewczyna go tak wymęczyła czy znowu robił coś dla swojego mistrza?
– Co? – Zmarszczył brwi.
– Nic, tylko tak się zastanawiam, czy widziałeś się wczoraj z Irene, bo wyglądasz na wypompowanego.
   Otworzył szeroko oczy i spalił lekkiego buraka.
– Je...
– Hai, hai! Kochani, nastawcie uszu, bo opowiadam tą fascynującą jak cholera historię! – wykrzyknęłam, zagłuszając Grava.

****

   Od dawna nie czuła się tak jak dziś. Taka...pełna energii.
   Trochę szkoda, że ta banda czterech debilek nie znała żadnych nowych plotek na temat Wojowników, ale dzięki temu wreszcie się od nich uwolniła. Jej uszy będą mogły odpocząć od tych piskliwych głosików, a oczy przestać cierpieć na widok posklejanych rzęs czy też wągrów na czole nieudolnie zakrytych korektorem.
   Słodka, wesoła wolność.
– Prosze o uwagę! – usłyszała typowo dziecięcy głosik, który rozbrzmiewał głośnym echem. Podniosła głowę, a jej oczu ukazały się fotografie piątki ludzi. – Jeśli spotkacie te osoby, natychmiast powiadomcie o tym administratorów i pod żadnym pozorem nie zgadzajcie się na propozycję walki! Ci ludzie są niebezpieczni!
   Heather poczuła, jak jej usta same rozciągają się w uśmiech. Czyli to prawda! W Bakuprzestrzeni naprawdę dzieje się coś ekscytującego! Zrobiła obrót na pięcie i ruszyła w tłum, napawając się fotografiami piątki niebezpiecznych osób.
  Kim oni są? Co takiego robią? Skąd się tu wzięli? Mają coś wspólnego z tą wojną?
  Och, musi jak najszybciej znaleźć jakieś źródło informacji.

****
– Czyli nie wiadomo o co chodziło tej Neathiance? – spytała Mira.
   Pokręciłam głową.
– Nie. Zachowywała się jak ostatnia idiotka. Chociaż czekaj! Miałam zadzwonić do Shuna! – Przypomniałam sobie i wygrzebałam komórkę z kieszeni dresów. Szybciutko wybrałam numer Kazamiego. – Podobno poszedł z nią potem pogadać – dodałam, czekając niecierpliwie aż odbierze.
– Słucham? – po czwartym sygnale wreszcie się odezwał.
– Hejka. Co ci powiedziała ta cała Fabia? – rzuciłam bez czekania.
– Dobrze myśleliśmy. Ren kłamał. Tak naprawdę to Gundalia napadła na Neathię – w tle słyszałam jakieś szumy oraz chrzęst opon o nawierzchnię.
– Ha? Jesteś pewny? Pokazała ci jakieś dowody?
– Nie, właśnie dlatego za niedługo pojedziemy do punktu dostępu, by dostać się do Bakuprzestrzeni i pogadać z Renem twarzą w twarz. Też przyjdź, ok?
– No postaram się – westchnęłam i rozłączyłam się.
– Co się stało, mistrzyni? – spytał Baron.
– Ren i Fabia są siebie warci – mruknęłam. – Obydwoje to wybitne matoły, nie mają pojęcia, jak ważne są dowody, ale mniejsza. Trzeba lecieć do Bakuprzestrzeni.
– Czemu?
– Bo prawdopodobnie to wcale nie Neathia jest agresorem, lecz ofiarą.




 Rozdział przegadany i bez akcji, ale coś mi się nie chciało nic z akcją pisać. Następny powinien być. Są błędy, jutro poprawię. Dobranoc ^^.

niedziela, 12 listopada 2017

S2 Rozdział 6: Kto kłamie, a kto mówi prawdę?

   Wszyscy przez moment wpatrywali się oniemiali w dziewczynę, póki Dan się nie przecknął i przybrał zdumiony wyraz twarzy.
– T-tak to my, ale....– wydusił, lecz po chwili się ogarnął. – Kim jesteś? Czego chcesz? Skąd się stąd wzięłaś?! – Chciał się drzeć dalej, ale zapodałam mu sójkę w bok, za co spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Wybaczcie, ale musiałam to zrobić – powiedziała nieznajoma wyraźnie skruszona. – To sprawa najwyższej wagi i nie mogę z nią zwlekać. Dan, czy otrzymałeś moją wiadomość?
  Jaką, do diabła, wiadomość? Zerknęłam na Kuso, mając nadzieję, że coś wyjaśni, lecz momentalnie w to zwątpiłam, widząc, jak otwiera szeroko oczy i wygina zabawnie wargi w geście absolutnej niewiedzy.
– Jaką wiadomość? – wtrącił Shun.
– Kim ty w ogóle jesteś? – dodał Marucho.
– Yyy... – Dziewczyna zagryzła wargę, wodząc oczami od jednego do drugiego.
  Westchnęłam. Laska zdecydowanie nie nadawała się na dyplomatkę. Jako że Dan miał chyba jakiś error w mózgu, a laska straciła rezon, sama się odezwałam:
– Pomijając to wszystko, czego chcesz?
  Dziewczyna spojrzała na mnie z błyskiem w oku i już otworzyła usta, kiedy nagle wydarł się Dan:
– Pochodzisz z Neathi, prawda?! – postąpił w jej stronę.
– Czyli ją otrzymałeś! – wykrzyknęła.
  Ha? Że jak? Co? Co ma Neathia do wiadomości? Jakiej wiadomości? Co tu się odwala?! Spojrzałam na Fludima, który był podobnie skonfundowany co ja.
– Stop, czas, kochani! – wydarłam się, odrywając resztę od mordowania dziewczyny wzrokiem. Oparłam ręce o biodra i pochyliłam się do przodu. – O jakiej wiadomości cały czas gadasz? I co ona ma do Neathi?!
– Bo widzicie, to... – Po raz kolejny się zacięła. Boże, trzymajcie mnie, bo zaraz coś mnie trafi albo ją...
– Tak w ogóle to cześć. Jestem Ren z Gundalii – nagle odezwał się Krawel, a przybyszka wzdrygnęła się i pobladła.
  Przez minutę miałam nadzieję, że wreszcie przemówi, ale chyba miała jakiś monolog wewnętrzny, bo nie drgnęła ani o milimetr i nie otworzyła ust. Nie no ufok przynajmniej umiał się bogato wysławiać, natomiast ta od chwili przybycia wypowiedziała gdzieś z trzy zdania. Tylko pogratulować ogarnięcia i pewności siebie. Chociaż dzięki swojemu zachowaniu wybitnej cioty pokazała, jak bardzo różni się od reszty tych agentów z Neathii. Zakładając, że to na pewno są to neathiańscy szpiedzy, rzecz jasna...
– Jeśli pomagasz Gundalianom, to jesteś moim wrogiem, Dan – w końcu się odezwała poważnym głosem kompletnie innym od poprzedniego.
  Nie wytrzymałam i plasnęłam ręką w czoło. Proszę państwa, przedstawiam wam wybitny okaz pustaka, tylko spokojnie, nie pchajcie się, każdy zdąży zrobić zdjęcie. Ale dobra, przynajmniej widać, że Gundalianie też mają coś chyba na sumieniu.
   Wymieniłam spojrzenia z Fludimem oraz Shunem, którzy również to zauważyli. Niestety reszta dalej ślepo wierzyła w słowa Rena, bo Dan wyzwał dziewczynę na pojedynek, nazywając ją przy okazji wrogiem.
   Nagle poczułam, jak mój telefon wibruje w tylnej kieszeni spodni.
– Uratowana – wymamrotałam. – Wybaczcie, ale muszę już lecieć – dodałam głośniej, obracając się na pięcie.
– Eh, czemu? – Dan zmarszczył brwi.
– Mam coś do załatwienia, papa! – zawołałam, rzucając ostatnie spojrzenie przez ramię na przybyszkę i wybiegłam na korytarz.
   Podczas biegu, wygrzebałam komórkę i oddzwoniłam do Drake’a. Lawirowałam między ludźmi, jednocześnie wodząc oczami po hologramowych ekranach, gdzie wyświetlały się rankingi i urywki ciekawszych walk z poszczególnych aren.
– Arena B. Masz całe cztery minuty do swojej walki z Shieną, więc spokojnie truchtaj – powiedział bez przywitania rudzielec, a w tle usłyszałam śmiech Rogera i dopingujące ryki Akane oraz Nathana.
– Dzięki – rozłączyłam się i wyciągnęłam kartę dostępu. Przyłożyłam ją do czytnika i po chwili byłam już w korytarzu prowadzącym do areny B.
   Zrobiłam istne wejście smoka, akurat gdy ogłoszono mój pojedynek z Haru. Shiena stała już po drugiej stronie, poprawiając okulary.
– Zaczynamy!
   Kiedy Shiena wyrzuciła kartę otwarcia, sięgnęłam po Fludima.
– Fludim, start!
– Garra, naprzód!
   Na przeciwko nas pojawił się bordowy smok stojący na czterech łapach. Rozłożył ogromne  skrzydła i zaryczał, uderzając najeżonym złotymi kolcami ogonem o powierzchnię areny. Posiadał również dwa zagięte rogi w takim samym kolorze co kolce.
  Shiena uśmiechnęła się, unosząc nieco rękę.
– Ogień zniszczenia!
– Włócznia mroku!

****

   W wyniku zderzenia się ataków bakuganów zerwał się gwałtowny wiatr, przez który pył i kurz wdarły się jej do oczu oraz nozdrzy. Zamrugała kilka razy, pozbywając się ich, i złapała bakugana. Odrzuciła włosy za siebie, obróciła się na pięcie i opuściła arenę, nawet nie czekając na oświadczenie o jej zwycięstwie. Ziewnęła.
   To było takie cholerne nudne.
   Z początku myślała, że może właśnie tu, w Bakuprzestrzeni, znajdzie jakąś iskrę, światełko, które choć trochę rozproszy monotonię i wyrwie ją z odrętwienia. Srodze się jednak zawiodła. Tutaj było tak samo. Te same twarze, te same zachowanie, ta sama hierarchia, ta sama nuda. Nikt się nie zmieniał, nie zrzucił maski, nie porzucił roli. Wszyscy byli tacy sami.
   Jakie to było irytujące.
– Heather, Heather! – Zaklęła, kiedy usłyszała za swoimi plecami radosne nawoływania.           Odetchnęła głęboko i przybrała właściwą maskę.
– Co się stało? – zaświergotała, uśmiechając się promiennie i obracając przodem do czterech dziewcząt, które różnił jedynie kolor oczu oraz ilość makijażu na twarzy.
– Świetnie ci poszło! Rozwaliłaś tego gościa w kilka sekund! – pochwaliła ją najwyższa – Hermiona. Heather stwierdziła w duchu, że brwi dziewczyny przypominały dwie, wyjątkowo owłosione gąsienice.
– Dzięki – odparła i zaplotła ręce za plecami. Nee, co powiecie na wizytę w kawiarni? 
– Ehh, no nie wiem – skrzywiła się najbardziej wymalowana, której imienia Heather za nic nie mogła sobie przypomnieć. – Wiecie, niby za niedługo zima, ale powinnam zadbać o wagę – Klepnęła się lekko w brzuch i uśmiechnęła. – W końcu mam chodzić z Johnem na siłownię!
   Twój chłopak z pewnością będzie zachwycony, kiedy spłynie ci makijaż i ujrzy twoją pryszczatą mordę – pomyślała z kpiną Heather, cały czas się uśmiechając.
– Co ty gadasz, Alex! Jesteś chuda jak patyk! – krzyknął z oburzeniem największy pączek w grupie, którego funkcją było podlizywanie się reszcie oraz robienie za kozła ofiarnego. Tłuścioch nazywał się Amanda i Heather zawsze miała największy ubaw z oglądania, jak do kogoś się przymila, a potem go obgaduje.
– Właśnie, jedna babeczka nikogo nie zabiła – odezwała się liderka grupy oraz mistrzyni w gromadzeniu plotek – Brigdet, przeglądając się w lusterku.
   Heather zauważyła, że już długo milczy, więc stuknęła liderkę w ramię, a kiedy ta na nią spojrzała, puściła jej oczko.
– Nie masz się po co przeglądać, wyglądasz ślicznie – powiedziała.
– Och, Heather, jakaś ty kochana! – Brigdet przytuliła do siebie dziewczynę. – Jaka to szkoda, że nie jesteśmy w jednej klasie! – dodała ze smutkiem.
   Ja tam się cieszę, przynajmniej głowa mnie nie rozboli od twojej głupoty – stwierdziła Heather, uwalniając się z uścisku, po czym cała grupka ruszyła do kawiarni.
  Cztery idiotki szły wyjątkowo szybko, więc nieco się od nich oddaliła i zaczęła analizować sytuację. Nadszedł najwyższy czas, by się od tych pustaków odciąć. Były już takie przewidywalne, że aż wkurzające, choć dzięki nim wiedziała o dosłownie wszystkim, co działo się w Los Angeles. Ale z drugiej strony wystarczy wkupić się w kolejną grupkę, gdzie będzie ktoś popularny.
– Heather – Zerknęła na swojego bakugana, który wysunął się z kieszonki czarnej bomberki.
– Tak, Cru? – spytała. – Jesteś zmęczony po walce?
– Zwariowałaś? – prychnął z dezaprobatą. – Mam po prostu dość tych debilek. Przysięgam, jeszcze raz usłyszę kłótnie na temat błyszczyka, a odetnę im łby.
– Całkiem kusząca wizja, ale niemożliwa – mruknęła. – Spokojnie, pozbędę się ich do końca dnia, sama mam już dość.
– Mam nadzieję, że nie będzie kłopotów?
– Phi, są tak głupie, że nawet się nie spostrzegły, że ja znam ich sekrety, a one moich nie. Nie tkną mnie.
– Ciesze się, że to słyszę . Obudź mnie, gdy będzie po wszystkim – po tych słowach bakugan zwinął się w kulkę i wrócił do kieszeni.
   Wtedy Heather przyśpieszyła i już miała wołać dziewczyny, by na nią poczekały, gdy spostrzegła, że w ślepej uliczce ktoś stoi. Przez moment myślała, że to pewnie jakiś dryblas znęca się nad mniejszym, lecz po chwili rozpoznała, że to był Shun Kazami. Lekko zaciekawiona podeszła bliżej i oparła się ramieniem o budynek, nasłuchując.
– Bardzo chciałbym poznać twoją wersję – odezwał się Kazami.
– Czyli ty... – zaczął damski głos. – mi ufasz?
– Tego nie powiedziałem, ale wydaje mi się, że ta bajeczka o wojnie wcale nie jest taka prosta.
  Wojnie? Heather zabiło szybciej serce. W Bakuprzestrzeni toczy się jakiś konflikt? Miała nadzieję, że Kazami albo kobieta powiedzą coś jeszcze, ale usłyszała ich kroki, więc szybko ruszyła dalej, nie odwracając się. Dopiero kiedy doszła do zakrętu, obróciła głowę i ujrzała Kazamiego, który szedł w towarzystwie dziewczyny o granatowych włosach.
  Chyba właśnie trafiła na iskrę.

****

– Supermoc, aktywacja! Płomienie chwały!
    Użyłam karty ochronnej i zaczęłam ogarniać sytuację.
    Poziom mocy Fludima: 750
   Poziom mocy Garry: 650
  Wskaźnik życia Jessie: 40%
  Wskaźnik życia Haruki: 50%
   Zagryzłam wargę. Jeśli dobrze to rozegram, to zakończę wszystko w tej rundzie.
– Oszustwo cienia plus Otchłań ciemnośc! – wykrzyknęłam, a do czerwono – pomarańczowej barwy płomieni dołączyła czarna mgła.
  Fludim natarł swoją włócznią, której ostrze było teraz spowite purpurową materią, na Garrę, wbijając go w podłoże.
   Wskaźnik życia Haruki: 0%
– Hyhy – wyszczerzyłam się, łapiąc bakugana.
– Nosz kurde, nie ma tak! – zajęczała Shiena, nadymając policzki. – Tym razem miałaś przegrać!
– Tak, tak – Pokiwałam głową. – Na mnie żadne strategie nie działają!
– Pfyy – Shiena udała, że strzela focha, ale uśmiechnęła się pod nosem.
– Następna bitwa! Roger kontra Nathan! – ogłosił komentator, a na ekranie wyświetliły się twarze rudzielca i blondwłosej szczeżui.
   Skoro walczą przeciwko sobie, to pewnie połowa bitwy zejdzie im na rozmowę lub darcie się Nathana i próby uspokojenia go Rogera. Weszłam po szerokich schodach na trybuny i siadłam między Akane, która machała na szybko zrobionym plakatem dopingującym i Jane patrzącą na to z politowaniem. Reszta naszej paczki czyli diabelskie bliźniaki, szukające potencjalnych ofiar, Stella oglądająca z zaciekawieniem pojedynek oraz Phoebe, która niczym pilna matka obserwowała braci Rendich kątem oka, stukając palcem o kolano siedziała o piętro wyżej.
  Kiedy dołączyła do nas Haruka, pochyliłam się nieco.
– Pojawiła się nowa osoba u Wojowników – mruknęłam.
– Kto? – spytała krótko Jane.
– Nie przedstawiła się i mówiła dość... – poszukałam w mózgu jakiegoś ładnego eufemizmu od „idiotycznie”. – chaotycznie. Jedyne co udało mi się ustalić, to to, że jest z Neathii i zachowuje się kompletnie inaczej niż reszta tych niby agentów.
– Ta sprawa robi się coraz bardziej skomplikowana – westchnęła Shiena. – Kto kłamie, a kto mówi prawdę?
– Ren kłamie to pewne – zauważyła Akane, przechylając głowę. – Prawidłowe pytanie brzmi: jaka jest prawda?
   Zamilkłyśmy na moment, pogrążając się w myślach. Wzdrygnęłam się, kiedy przypomniałam sobie, że nie zamówiłam biletu do Tajlandii, a Keith chyba już się dowiedział, że został przeze mnie mianowany nowym przewodniczącym Rady. Szlag, trzeba będzie się wykorzystać jedną z nowych patelni, które kupiła mama.
  Żartuję oczywiście, przecież Keith jest dorosły i się nawet ogarnął, to będzie w pełni kulturalna wymiana zdań.
  O ile jego aurę czystego wkurwa i moje ciągłe zmiany tematów można tak nazwać. A może już wie, że i tak taka rozmowa nie ma sensu i sobie podaruje? Tsa, głupia jesteś Jess, on nigdy nie zrezygnuje z próby nauczenia mnie myślenia przed powiedzeniem czegoś. Biedny, będzie się tak męczył do śmierci.
   Powróciłam do rzeczywistości, akurat gdy Apot – bakugan Rogera – rozpętał na arenie potężny pożar.
– Stary, ja nie będę płacił, jak coś spalisz! – krzyknął Nathan, wymachując chaotycznie ręką.
   Roger roześmiał się i odgarnął w prawego boku twarzy rude kosmyki.
– Nie przejmuj się, nie przejmuj! Niczego nie spalę!
   Jane uniosła brew i przyjrzała się arenie.
– Ale ona serio się pali...
– Ten świat jest cyfrowy, więc nic się nie stanie – powiedziała Shiena, podnosząc oczy znad telefonu.
– A czyli jakbym komuś strzeliła z sierpowego, to nic mu się nie stanie? – spytała Aki, uśmiechając się jak rasowa wariatka. Wróć, ona nią jest.
   Haru westchnęła i dała dziewczynie pstryczka w czoło.
– Z ludźmi to tak nie działa.
– Ufff, już się bałam – Akane odetchnęła i wróciła do radosnego oglądania końca bitwy, gdzie szala zwycięstwa przechylała się coraz bardziej na stronę Rogera, natomiast Shiena pokręciła tylko głową, mrucząc coś pod nosem z lekkim uśmiechem.
– Zaraz, zaraz – głowa Deana wepchnęła się między moje i Jane ramię. – świat cyfrowy? Nic się nie stanie?
– No na arenie nie. Inaczej musieliby je co chwilę wymieniać – odparła Haru, nie zauważając, że właśnie wzbudziła diabły.
– Na arenie nie, huh... – powtórzył Drake, patrząc w sufit. Wygiął kąciki ust.
   Phoebe zmrużyła oczy, zwracając głowę w jego kierunku, kiedy rozbłysło jasne światło i rozległ się huk. Uchyliłam powiekę i zostałam uraczona widokiem pokonanego Luminosa.
Ogłoszone zwycięstwo Rogera i na ekranie wyświetlili się następni przeciwnicy. Drake oraz Jane.
– Tylko bez głupot, rozumiemy się? – Phoebe z miną największego zła pociągnęła rudzielca za ucho.
– A kiedy to ja niby wywinąłem jakąś głupotę? Jesteś niesprawiedliwa, przewodnicząco! – zajęczał oskarżycielsko Drake, choć uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– Niesprawiedliwa? – Phoebe drgnęła brew. – A kto rok temu podpalił biurko dyrektora?
   Ooo, o tym nie wiedziałam. Czyli jednak zdążyli coś odwalić podczas mojej nieobecności.
– Ech, gdybyś wtedy nie weszła, to byśmy się nie wywalili z tymi świeczkami!
– To niby moja wina?!
– A może ty tak się troszczysz o moją reputację? Jesteś kochana, Phoebe!
– Ha? – Przewodnicząca przez zaskoczenie puściła ucho Drake, co ten szybko wykorzystał.
– Lecimy, Jane – Zarzucił jej rękę na szyję. – Muszę się ulotnić, zanim nasza tsunderowata przewodnicząca przywali mi glanem. – Zerknął na Phoebe i przełknął ślinę.

****

– Ty debilu! Nieodpowiedzialny dupku! Baranie! Debilu ze śmietnika!
   Minęło już z dobre dziesięć minut, od kiedy ulotniliśmy się z Bakuprzestrzeni, a Phoebe dalej się wydzierała na Drake’a. Roger próbował ją uspokoić, co skończyło się spojrzeniem szatana, dlatego uznaliśmy, że trzeba to przetrwać i usadowiliśmy się na dwóch ławkach.
– Dobra, dobra, nie zdzieraj już płuc, następnym razem będę lepiej celował – Rudzielec wzruszył ramionami.
– Słucham?! – Przewodnicząca zacisnęła pięści. – Następnym razem?! Czy ty w ogóle wiesz, co zrobiłeś, idioto!?
– Strzelił fajerwerkami nie w sufit, a w kolumny – odparł za niego brat.
– No właśnie! Mogłeś kogo skrzywdzić!
– No rzeczywiście, zwłaszcza, że kolumny są kawałek za trybunami i nikt tam nie siedzi. To mogła być po prostu rzeź jak z „Piły” – Drake wywrócił oczami i wepchnął dłonie do kieszeni spodni. – Phoebe, nie zamartwiaj się tak, nie oberwie mi się za to, nie, Jess? Ten twórca Bakuprzestrzeni ma przecież kasy jak lodu, nie?
– Ma – Skinęłam głową. – I raczej nikt nie zauważy, że kolumny się z lekka podpaliły – machnęłam ręką.
– Zgłupiałeś czy jak? Od kiedy to martwię się o ciebie, dupku? – prychnęła Phoebe, patrząc na mnie wilkiem przez chwilę, po czym przeniosła spojrzenie na rudzielca. Oparła ręce o biodra i przechyliła głowę na bok.
– No i demon się ocknął – westchnęła Stella.
– Nie mam po prostu zamiaru dać wam jeszcze bardziej zrujnować wizerunek naszej klasy. Nawet jeśli będę musiała sprawić, że będziecie pluć krwią – Przysięgam, że wtedy aura wokół Phoebe była przepełniona morderczymi intencjami i piorunami. – Dotarło, Rendich? – wycedziła przez zęby.
– Aye, aye – westchnął Drake’a.
– To świetnie! – Przewodnicząca klasnęła w dłonie i uśmiechnęła promiennie. – Jednak w ramach upomnienia będziesz przez tydzień sprzątał klasę po lekcjach zamiast sprzątaczek, jasne?
– A mogę wziąć swoją ulubioną miotłę? – zakpił Drake.
– Oczywiście. Odkurzacz czy tam szmatkę również, jeśli masz.
– To będzie piękna para – stwierdziła Akane, przymykając oko.
   Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
– Niby z której strony? 

****

   Było już grubo po północy, kiedy znalazłam się na swoim osiedlu w towarzystwie Rogera oraz Jane, którzy mnie odprowadzali. Wilson mieszkała kilka ulic dalej, natomiast Roger uparł się, że jako facet ma obowiązek dostarczyć nas całe z powrotem.
– Do zobaczenie – rzuciłam, gdy dotarliśmy pod mój dom.
– Narka – powiedzieli równocześnie, po czym skręcili w lewo i zagłębili się w kolejną plątaninę uliczek.
  Wyciągnęłam klucze i otworzyłam drzwi. Rodzice jeszcze nie wrócili ze swoich wypraw biznesowych, a Mick  mieszkał już w collegu, więc w holu powitał mnie tylko mrok oraz Ares.
– Cześć, grubasie – podparłam psa za uchem i zrzuciłam buty ze stóp.
  W drodze do pokoju zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do Dana i dowiedzieć się, co tam z tą nieznajomą. Weszłam do środka wraz z Aresem, rzuciłam bluzę na krzesło i jednocześnie wybierając numer Kuso, otworzyłam szafę.
– Taaaak? – usłyszałam zaspany głos Dana.
– Sorki, że tak późno, ale chciałam się spytać, jak poszło z tą Neathianką – powiedziałam, szukając jakiejś odpowiedniej piżamy.
– Wygrałem – oświadczył to takim tonem, jakby to była oczywista oczywistość. – A poza tym używała Aranauta, wiesz tego bakugana, który trafił do nas wraz z danymi widmowymi.
  Moja ręką zamarła na wieszaku. Dane widmowe? Aranaut? Czyżby to była ta wiadomość? Zagryzłam wargę. Huh, to by miało sens.
– A mówiła jeszcze coś ciekawego? – wróciłam do przerwanego zajęcia.
– Emm... – Dan zamilkł na chwilę. – Jedynie coś tam, że niczego nie rozumiem i zniknęła. Shun podobnie, może za nią poszedł? – zadumał się.
   Zanotowałam w pamięci, by rano zadzwonić do Kazamiego.
– Hej, Dan.
– Co jest, Jess?
– Nie myślisz, że ta cała historia jest trochę podejrzana? – spytałam, nim zdołałam ugryźć się w język.
– Podejrzana? Niee, coś ty, Jess! Sama widzisz, że jest tak, jak powiedział Ren!  A co?
   Dan, jesteś taki naiwny...
– Aaa, nic, haha – zaśmiałam się sztucznie. – Jestem zmęczona, więc pewnie dlatego mówię bzdury – skłamałam gładko. – No nic. Dobranoc.
– Branoc, Jess.
   Rozłączyłam się i popatrzyłam na wyświetlacz. Na razie wolę nie ryzykować i nie mówić o swoich podejrzeniach Kuso. Cholera wie, co mu strzeli do łba i jeszcze powie to Renowi, a wtedy będę w dupie.
   Wzięłam piżamę pod pachę i weszłam do łazienki, by wziąć miły, ciepły prysznic.
   Kiedy wyszłam, czesząc włosy, zauważyłam, że dostałam sms’a od Ace’a. Lekko zdziwiona odblokowałam telefon i spojrzałam na treść.
   Ace: Wiej.
   Ha? O co mu biega? 
– Chyba musimy o czymś porozmawiać – usłyszałam dobrze znany sobie głos.
   Cholera, nie wzięłam patelni!




 Kurde, nie przewidywałam, że ten rozdział będzie taki długi O.o Nie no, przynajmniej mniej więcej ukazałam wam, jak wygląda reszta paczki (a przynajmniej Phoebe i bliźniaki) oraz przybliżyłam Heather (czy tylko mi się zdaje, czy ona zachowuje się jak młodsza sis Jenn? xD O.o) 
Odmeldowuje się!
Ps. Może następnym razem powrócą ruskie arty! Trzymajcie kciuki! xD


sobota, 4 listopada 2017

S2 Rozdział 5: Próbowałaś im chociaż pokazać, że ich idiotyzm dorównuje poziomowi Rowu Mariańskiego?

– Ren albo jest idiotą, albo ma was za idiotki – stwierdziła bez ogródek Aki, marszcząc zabawnie nos.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – odparłam, malując paznokcie fioletowym lakierem. – Jakby jeszcze tego było mało, to chłopcy mu uwierzyli. Oprócz Shuna.
  Akane już otworzyła usta, ale zamiast jakiegoś pogardliwego komentarza pod adresem Wojowników z jej gardła wydobyło się tylko westchnięcie pełne politowania dla głupoty Dan i reszty. Oparła się o moje łóżko i zaplotła ręce na piersi. Omg, źle się czuje czy postanowiła przestać być wredną dla Wojowników?
– Próbowałaś im chociaż pokazać, że ich idiotyzm dorównuje poziomowi Rowu Mariańskiego?
  Żartowałam, Aki się tak łatwo nie zmienia i całe szczęście.
– Dzwoniłam do Dana, ale niezbyt mnie słuchał, bo jego mama robiła steki i był tym zbyt podekscytowany.
– Masz tu jakieś kartki?
– He? – Oderwałam oczy od paznokci i przeniosłam je na przyjaciółkę. – Po cholerę ci kartki?
– Narysuję dla nich komiks.
   Przechyliłam głowę i zrobiłam swoją słynną minę „What the fuck?”. Akane westchnęła i na czworakach powędrowała po dywanie do białej komody.
– Faceci to wzrokowcy, nie? – zaczęła wyjaśniać, jednocześnie grzebiąc w szafce wypełnionej różnymi teczkami, ołówkami, zepsutymi słuchawkami i opakowaniami po perfumach. – Więc może jak im narysuję komiks o tym, że Ren kłamie, to jeszcze szansa – maluśka, bo im trzeba wbijać wiedzę do głowy łopatą – że ogarną, że gość ich robi w balona – Wyciągnęła dwie kartki, złapała mazak i położyła się na brzuchu na podłodze.
– Od kiedy to jesteś dla nich taka uczynna? – spytałam, machając energicznie dłońmi, by lakier wysechł.
– Od kiedy Bakuprzestrzeń stała się spoko miejscówką, a ci debile mogą z nią coś zrobić – mruknęła. – Wiesz, cholera wie, co temu Gundalioninowi strzeli do łba.
– W sumie racja.. – zadumałam się na moment, wpatrując się w uchylone drzwi balkonowe, przez które do pokoju wpadało świeże, nocne powietrze.
   Akurat gdy księżyc wyjrzał zza chmur, przed moimi oczami przewinął się obrazek, jak trzymam Kenjiego za rękę. Drgnęłam, a lakier wypadł mi z dłoni i potoczył się po panelach. Wbiłam wzrok w niego wzrok, usilnie próbując złapać myśl, która pojawiła się wraz z tym wspomnieniem. Zmarszczyłam brwi i oblizałam wargi. Trzymałam  Kenjiego za rękę, kiedy byłam na Vestalii...na Vestalii...
– Yeah, feed the rain, 'cause without your love my life ain't nothing but this carnival of rust – zanuciła Akane, wybijając rytm piosenki palcami.
  Wesołe miasteczko…Zabawa…Kolory…Stoiska…Muzyka…Fes…
– To jest to! – krzyknęłam, przyprawiając przyjaciółkę i nasze bakugany o zawał. – Daphtea!
– Że co, że jak? – Akane zgłupiała, wpatrując się we mnie okrągłymi oczami i otwartymi ustami. – Jaka kuźwa Daphtea? Znam ją?
– Daphtea to festiwal na Vestalii – wyjaśniłam, zrywając się na równe nogi. – Zawsze chodziłam tam z Kenjim. On uwielbiał Daphtea! – Zaczęłam krążyć w kółko dookoła Aki. –Będzie tam, czuję to!
  Podekscytowana nowym odkryciem rzuciłam się w stronę komunikatora, ale kochany pech chciał, bym poślizgnęła się na poduszce i malowniczo rozpłaczyła na dywanie. Akane parsknęła śmiechem i sama po niego sięgnęła.
– Proszę – Wepchnęła mi go do rąk.
– Dzięki wielkie – Szybko wybrałam numer Miry i czekałam z dudniącym sercem, aż ruda odbierze. Na ekraniku pojawiła się zielona słuchawka, od której odchodziły fale dźwiękowe i rozległa się jakaś vestaliańska piosenka opowiadająca o miłości.
  Po dziesięciu minutach doszłam do wniosku, że Mira migdali się z Acem lub znów siedzi z braciszkiem w laboratorium, więc cisnęłam komunikatorem w kierunku zrobionego z sosnowego drewna regału na książki. Najwyżej dopadnę ją jutro na Vestalii.
– Skończyłam! – Akane z miną dzieciaka, które dostało wymarzony prezent na urodziny, zaprezentowała komiks.
– Kim jest ten diabeł ze szpiczastymi uszami ziejący ogniem? – spytał Leaus, przysiadając na skraju łóżka.
– To Ren – odparła z dumą Aki, wypinając biust. – Prawda, że cudny?
– Taa, zwłaszcza, że ledwo da się u niego odróżnić oczy od ust.
– Ale się da, tak? To cicho siedź – Sprzedała bakuganowi pstryczka. – Co myślisz, Jess?
– Zastanawiam się, kim jest gość z zębami jak królik i szopą zamiast włosów...
– Huh? – Obróciła komiks na chwilę w swoją stronę. – Aaa! To Kuso – Wyszczerzyła się.
– Śliczny.
– No właśnie wiem, wyszedł mi za przystojny, niż jest w rzeczywistości.
   Pokręciłam głową. Tsa, skąd mi się w ogóle wzięła ta głupia myśl, że może Aki odpuściła kpiny z Wojowników? Zawsze była uparta w swoich poglądach, a ja nie zamierzałam ich zmieniać, bo doskonale wiedziałam, czemu nimi tak gardzi. Po prostu Akane widziała świat w dużo ciemniejszych barwach i zdawała sobie sprawę z tego, jakimi bestiami są ludzie. Natomiast Wojownicy...Huh, i jak to ładnie wyjaśnić? No cóż oni byli tacy bezinteresowni i zawsze chętni do pomocy. Żeby nie było, szanuję taką postawę i wiem, że takich ludzi powinno być jak najwięcej, jednak czasami ich bezinteresowność oraz prostolinijność przeradzały się w czystą głupotę i naiwność. Przykładowo: kto normalny bez żadnych dowodów ufa słowom jakiegoś ufoka, który wziął się z jakiegoś wygwizdowa? No kto?! Ale dobra to nie moja sprawa, niech robią, co chcą, póki mnie w to nie wciągną.
– Coś się stało Jess? – wymruczała Aki, przeciągając się i siadając po turecku.
– Nie, tylko tak myślałam, co z Renem – Przycisnęłam poduszkę do piersi i rozpłaszczyłam na niej policzek.
– Powinnaś chwilę poczekać, kto wie, może pojawi się więcej informacji lub tych „szpiegów”?
– No właśnie ci szpiedzy – Przygryzłam wargę i zmrużyłam oczy. – Jak Ren ich wychwycił?
– Może mają jakiś system namierzania kosmitów albo coś w tym stylu? – Akane rozłożyła ręce. – Z takimi pytaniami to do Shieny. Ach, bo bym zapomniała! – pstryknęłam palcami. – Jutro idziemy ekipą na kilka bitew do Bakuprzestrzeni. Oczywiście też idziesz?
– A oczekiwałaś innej odpowiedzi? – uniosłam brew, uśmiechając się. – Która?
– Gdzieś koło jedenastej, wcześniej nikomu by się nie chciało.
– Ok, czyli wcześniej trzeba będzie nawiedzić Wojowników – uznałam.
– Renik pewnie się ucieszy – Akane zaczęła się czołgać w stronę drzwi. – Masz jakieś lody?
– Czekoladowo – miętowe i karmelowe.
  Przyjaciółka odwróciła rozpromnienioną twarz w moją stronę.
– Kocham cię!
   Po tych słowach podniosła się tułów, wydając podobne dźwięki co foka, nacisnęła klamkę i, ciągle się czołgając, opuściła pokój. Leaus wyleciał z nią, gderając coś o skrajnym lenistwie i braku mózgu.
  Zrulowałam komiks Aki i wsadziłam go do torby z postanowieniem, że pokaże to dzieło chłopakom, po czym zaczęłam przekopywać poduszki, pudełka po jedzeniu, kosmetyki i ciuchy w poszukiwaniu telefonu.
– I’m gonna dance, dance, dance to the beat of my drum! – ryknęło, na co moje biedne serduszko zaczęło galopować, jakby goniła je sfora wilków, a ja przydzwoniłam głową o deski łóżka.
  Wyklinając, na czym to świat stoi, próbowałam zlokalizować, z jakiego to sprzętu wydobywa się piosenka, bo nie miałam jej na niczyim dzwonku. W końcu przypomniałam sobie, że dzięki swojej wrodzonej umiejętności posługiwania się elektronicznymi cudeńkami, udało mi się ją jakoś przegrać na komunikator. Tak, tak, mała Jessica jest taką zdolniachą. Dobra, dobra, wdech i wydech, bo jeszcze popadnę w samozachwyt.
  Wydobyłam komunikator spomiędzy grubych tomów i ujrzałam trzy nieodebrane połączenia od Miry.
– Skończyłaś randkę z Acem? – walnęłam bez ogródek, sadowiąc się na łóżku.
– C-co? Nie, nie byliśmy na randce – wydusiła zmieszana, pewnie bawiąc się włosami. – Byłam zawalona nauką, a poza tym nawet nie napisał... – Usłyszałam cichy dzwonek. – A nie czekaj, właśnie pisze!
  Zauważyłam, że większość dziewczyn w związkach, które znam, wiecznie marudziły, że faceci do nich nie piszą w każdej wolnej chwili albo nie odpisują przez, uwaga skandal, kwadrans! Poważnie, nie wiem, czemu one jeszcze z nimi nie zerwały przez tak haniebne zaniedbanie! Mi tam starczyło, że Keith dzwonił co jakiś czas i zawsze był, jak go potrzebowałam. Chociaż może chodzi o to, że ja się z nim widuje co drugi ( ewentualnie co trzeci) dzień? Ale z drugiej strony te laski chodzą ze swoimi połówkami do jednej szkoły, więc...
– Po co dzwoniłaś, Jess? – teraz radosny głos Miry odpędził ode mnie gdybania na temat związków.
– Żebyś się szykowała na Daphtea. Kiedy ona się tak właściwie odbywa?
– Za osiem dni.
     Zerknęłam na kalendarz. Szósty listopada. Sobota. Idealnie!
– No to szykuj wdzianko, bo wbijam i idziemy!
– Baron się ucieszy, już od kilku dni mówi, że musimy cię na nią zabrać. Myślisz, że Dan i reszta też dadzą się namówić?
– Dan nigdy nie odmówi zabawie i wyżerce.
– No tak – Mira parsknęła śmiechem. – Pewnie razem z Baronem obrabują wszystkie stoiska z jedzeniem.
– To bardziej niż pewne – wtrącił Wilda.
– To jesteśmy umówione. Papa! – pożegnałam się i rzuciłam komunikator na pościel.
– Wróciłam z dzieciątkami! – zameldowała Aki, wbijając do pokoju z dwoma opakowaniami lodów w objęciach i parą łyżeczek ułożonych na biuście.

****

   Od rana lało, więc zamiast zdrowotnego spacerku, pojechałyśmy metrem do punktu dostępu. Na szczęście nie był on specjalnie oddalony od stacji, dlatego nie przemokłyśmy do suchej nitki, gdy wpadłyśmy do środka. Wstukałam kod do pierwszej lepszej klawiaturki, po czym weszłyśmy do pomieszczenia, gdzie po obu stronach było ustawione gdzieś z siedem teleportów.
   Przeniosłyśmy się do Bakuprzestrzeni i tam się na jakiś czas rozstałyśmy. Akane poszła zarezerwować terminy na walki, a ja powędrowałam do saloniku spotkań Wojowników.
– Ohayoo – powiedziałam, przekraczając próg pokoju.
– Cześć, Jessie. Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie – Marucho poprawił okulary, przyglądając mi się ze zdziwioną miną.
– Przecież wszyscy wiedzą, że jestem rannym ptaszkiem – odparłam, uśmiechając się. – Gdzie jest Dan? – Zauważyłam brak Kuso.
– Nie wiemy. Czekałem na niego, ale się nie pojawił – odezwał się Jake.
– Pewnie zaspał jak zawsze – skwitował Shun, kiedy usiadłam przy stole i ujrzałam nowe akta.
– Szpiedzy? – spytałam, przyglądając się gościowi w zielonym płaszczu.
– Owszem, to pozostała trójka, którą wytropiłem – rzekł Ren, wchodząc z parującym kubkiem kawy. – Dzień dobry, Jessie.
–  Yo – ziewnęłam.
– Ren, powiedz mi – Shun wstał i oparł ręce o krawędź ekranu. – Jakim cudem udało ci się ich wszystkich wyłapać?
  Dzięki ci, Shun! Zadałeś dokładnie to pytanie, które dręczyło mnie od wczoraj!
– Szczerze mówiąc, to było bardzo proste. Widzicie – postukał palcem w akta – neathiańscy szpiedzy używają swoich bakuganów, by przybyć do Bakuprzestrzeni, czyli nie używają punktów dostępu. Oznacza to, że są w rejestrze walk, a nie ma ich w rejestrze przybywających. Wystarczyło je porównać i proszę, mamy szpiegów.
– Ale w tych rejestrach jest co najmniej milion nazwisk – Marucho wytrzeszczył oczy. – Przeglądnięcie ich musiało zając co najmniej tydzień!
– Miałem fart, to wszystko – Ren uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
  Taa, a Akane to miła i potulna osóbka, bojąca się przemocy. Błagam, kto go uczył kłamać? Kubuś Puchatek?! Powiodłam wzrok na resztę i z ulgą odnotowałam, że Shun również uznał tłumaczenie Klawera za idiotyczne.
– Sorki za spóźnienie! – Dan wszedł do środka, machając ręką na powitanie. – Miałem mały wypadek.
– Budzik nie zadzwonił? – zakpiłam.
– Niee, spotkałem jakąś dziwną dziewczynę, która potraktowała mnie jak worek ziemniaków. Musiała być jakąś mistrzynią sztuk walki!
– Coś ty jej zrobił? – Shun uniósł brew.
– No właśnie nic – odezwał się Drago. – Wpadliśmy na nią przez przypadek, a potem bach! I Dan leży.
– Jeszcze pytała się, kto jest najlepszym wojownikiem – Dan zadumał się. – Serio zachowywała się dziwnie.
– Obawiam się, że to kolejna neathiańska agentka – mruknął Ren.
– Skąd to wiesz? – Przechyliłam głowę na bok.
– Neathianie są znani z umiejętności walki wręcz. Poza tym fakt, że wypytywała o najlepszego wojownika, może oznaczać, że planuje go porwać i zmusić do współpracy.
– No tak, Neathianie nie działają za rozsądnie – pokiwałam głową z dość ironicznym uśmiechem, którego Ren nie dostrzegł, bo mi przytaknął.
  Nagle rozległ się alarm, a mechaniczny, damski głos powiadomił nas, że ktoś włamuje się do systemu. Wszyscy zaczęli rozglądać się wkoło, aż nie utkwili wzroku w miejscu, gdzie zaczęły pojawiać się jasne okręgi, w których formowała się kobieca sylwetka. Po chwili stanęła przed nami niska dziewczyna w biało – żółtym krótkim kombinezonie i wysokich kozakach na obcasie. Miała duże, szmaragdowe oczy i granatowe włosy krótsze po prawej stronie.
– Wy jesteście Młodymi Wojownikami, zgadza się? – spytała.



Hello, ludzie! Przybyłam z rozdziałem, a jako, że jestem głodna i chce coś jeszcze napisać, to lecę do konkretów ;3
  Obejrzałam całe GI i doszłam do wniosku, że zmarnowałam czas, poważnie. Jedyne rzeczy, które przykuły moją uwagę, to drużyna Rena, to zgromadzenie Dwunastu i wątek Rena. Nic więcej. Dlatego też mam nadzieje, że nie ma tu za dużych fanów Wojowników i Neathian, bo o nich będzie najmniej xD
 To by było na razie na tyle.
Odmeldowuje się!
Ps. Pewnie są błędy, bo nie sprawdzałam xD
Ps2. Dziękuje serdecznie Irs za nazwę festiwalu!