Czytaliście kiedyś „Romeo i Julię”? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie tą poruszającą
scenę balkonową, kiedy to Romeo wyznaje Julii miłość. Wtedy cała atmosfera jest
mega romatyczna i przepełniona takim swoistym ciepłem, że aż się człowiekowi
milej w serduszko robi.
Właśnie dlatego nie umiem zrozumieć, czemu akurat ta scena pojawiła mi
się przed oczyma, gdy usłyszałam głos Spectry. Halo, halo mózgu jesteś tam? Nie
opuszczaj mnie i działaj normalnie, do cholery!
– Czy ty chcesz mnie przyprawić o
zawał? – wycedziłam przez zęby, odwracając się w jego stronę.
Kurde, piękna scena balkonowa, naprawdę! Ja jestem taką idealnie
współczesną Julią z mokrymi, w połowie rozczesanymi, włosami, które kleiły mi się do twarzy i telefonem robiącym za broń, a Keith cudnie odgrywa rolę Romeo w
swoim płaszczu z kruków i miną diabła.
Życie, czy ty nigdy nie możesz być normalne? Chociaż na jeden dzień,
kurwa?!
– Nie chciałem cię przyprawić o zawał,
tylko chcę, byś mi wyjaśniła, czemu mówisz takie bzdury za moimi plecami,
Jessica – powiedział swoim tonem pana i władcy.
Oho, mogę się już pakować, skoro używa pełnej wersji mojego imienia. To
jest forma wysokiego wkurwu. Gorzej może być tylko, jeśli powie pełne imię,
drugie imię i nazwisko. Wtedy pozostało jedynie użycie patelni, tłuczka do mięsa albo wyjazd z kraju.
– Ehehe, no wieeesz...- Podrapałam się
po głowie, wbijając wzrok w ścianę. Co tu zrobić? Zacząć ryczeć, strzelić focha
jak typowa baba, wytłumaczyć się, czy go stąd wywalić? – Działanie na spontana i takie tam. Możemy
pogadać rano? Jestem śpiąca.
– Nie.
– Hmpf! – Nadęłam policzki i odwróciłam
głowę. – Ja to nie ty, o pierwszej w nocy mam ochotę spać!
– Więc wyjaśnij pokrótce i idź spać –
Spectra uśmiechnął się oschle.
Westchnęłam ciężko i przysiadłam na krawędzi łóżka.
– Powiedziałam to przez nieuwagę, no!
Ren ewidentnie coś ukrywa i tak wtedy myślałam, że ty mógłbyś z niego to
wyciągnąć i on się spytał i tak mu palnęłam – powiedziałam, machając rękami jak
wiatrakami. – Gdybym chciała to odkręcić, to bym się zorientował, że kręcę i
przestał ufać!
Podczas mojej jakże żywej wypowiedzi Keith zdążył przyciągnąć sobie
skórzane krzesło na kółkach i usadowić się na nim okrakiem, opierając brodę o
oparcie. Ignorując jego płaszcz, można by powiedzieć, że ze swoim sennym wyrazem twarzy i poczochranymi
włosami wyglądał identycznie jak Mick, kiedy ktoś próbował mu wyjaśnić zadanie
z chemii. Widać, że jesteśmy rodzeństwem, każde jest matołem w jakiś
przedmiocie przyrodniczym, hehe. Ciekawe, czy Kenji również...
Chociaż Vestalianie są chyba mądrzejsi...Chwila...też jestem z Vestali...Nie
ma to jak zjechać samą siebie...
Mózguuu, wróć!
– Jeśli dobrze rozumiem sytuację, to
wybrałaś najlepsze wyjście.
– Ara, przyznajesz mi rację? Co to za
święto? – uśmiechnęłam się z kpiną.
– Ogólnie palnęłaś głupotę, ale
szczerze wątpię, że Martin umiał by sobie poradzić z tym Renem – powiedział Keith
z lekką pogardą.
– Czyli mi pomożesz!
– I tak nie mam wyjścia.
– Oprócz Renu pojawiła się też laska z
Neathiii, ale onaaaa – ziewnęłam, przymykając powieki.
– Opowiesz mi o niej rano – mruknął dziwnie łagodnym tonem – Teraz się
połóż.
– Ok! – nie próbowałam protestować i z
radością wkopałam się pod pierzynę. – Zgasiłbyś światło, pięknie proszę?
– Tak, tak. Dobrej nocy.
– Branoc...Aaa! Bo bym zapomniała! –
Podniosłam głowę. – Idziesz z nami na Daphteę, prawda? – zapytałam groźnie.
– Myślę, że znajdę czas.
– Oj, znajdziesz, znajdziesz, zapewniam
cię – wymamrotałam.
– Do zobaczenia – po tych słowach usłyszałam,
jak klika w klawisze na gantlecie, po czym zniknął w tęczowym świetle, a ja
poleciałam w objęcia Morfeusza.
Otworzyłam oczy, akurat gdy Mick
wtargnął do pokoju jak rozjuszony byk.
– Puka się debilu – rzuciłam na
przywitanie – Nie powinieneś być w collegu?
Braciszek kochany zlał pełne ciepła powitania oraz pytanie i zaczął
świdrować mnie wzrokiem.
– Czego? – Zmarszczyłam brwi,
przewalając się na plecy.
– Co to za banda z blond świrem na czele?
– warknął, celując palcem w korytarz.
– Ha? Jaka banda?
– W kuchni. Zejdź i zobacz.
Ciągle patrząc na niego, jak na niedorozwoja, podniosłam się, strzepałam
kołdrę z nóg i przeciągnęłam, ziewając głośno. Wsunęłam stopy w fioletowe
papucie i ruszyłam do drzwi, ale Mick zagrodził mi drogę.
– Ubierz się, cholera!
Uniosłam brew, nie mając pojęcia, o co mu biega i spojrzałam w lustro
zawieszone koło szafy. Ujrzałam swoje rozczochrane odbicie odziane w męską,
białą koszulę, która kończyła się gdzieś w połowie ud.
Aaaa...to dlatego Keith był w nocy taki milutki...
– Dobra, dobra, wypad. Przebiorę się i
to ogarnę – mruknęłam, podchodząc do szafy.
– No ja mam nadzieję – sarknął, po czym
trzasnął drzwiami.
– Komuś tu się okres zbliża –
skwitowałam, rozpinając guziki.
– A nie miałaś niedawno? – zdziwił się
Fludim.
Zerknęłam na niego, mając w planach zapoznać go bliżej z wnętrzem
szuflady ze skarpetkami, ale zrezygnowałam z tego niewątpliwie szatańskiego
planu i pokręciłam głową.
– Chodziło mi o mojego braciszka –
wyjaśniłam, wyciągając czarny stanik typu bardotka, pierwszy lepszy T-shirt oraz dresowe spodnie.
Nie zawracałam sobie głowy takimi rzeczami jak uczesanie włosów czy
obmycie twarzy i zaczęłam schodzić po schodach. Przeszłam przez salon i
otworzyłam drzwi od kuchni.
– Dzień dobry, mistrzyni Jessico! –
zawołał Baron, radośnie machając ręką.
– Cześć, Jess – do powitań włączyła się
Mira, uśmiechając się.
– Dobry – mruknął bardzo
entuzjastycznie Gus znad kubka z kawą.
– Dzień dobry – powiedział uprzejmie
Keith.
Zastygałam w progu, wodząc oczami od jednej twarzy do drugiej. Jako że
było dość wcześnie – dziesiąta rano! – to nie do końca ogarniałam, skąd oni się
tu wzięli.
– Hejka – powiedziałam wreszcie i
zaczęłam swój codzienny poranny rytuał.
Wygrzebałam z szafki pudełko płatków czekoladowych i wsypałam je do
miski, którą uprzednio postawiłam na blacie.
– Co tu robicie tak wcześnie? I gdzie
jest Ace? – spytałam, otwierając lodówkę i wtykając do niej głowę, poszukując
mleka.
– Ace jest zajęty – powiedziała Mira.
A no tak, w końcu zostali przyłapani.
– A przyszliśmy, bo chcieliśmy się
dowiedzieć, o co chodzi z jakimś Renem! – dodał Baron.
Wyciągnęłam karton, wlałam mleko do miski, złapałam za łyżkę i, uważając
by nie rozlać, zajęłam wolne miejsce między Gusem a Mirą.
– Nie ma co tu dużo opowiadać, do
Bakuprzestrzeni przybył koleś, który łże jak z nut i wciągnął w to Wojowników.
– Mogłabyś dokładniej? – spytał zmęczonym
głosem Gus.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szeroko. Miał mocno podkrążone
oczy, zupełnie jakby nie spał całą noc. Huh, ciekawe, jego nowa dziewczyna go
tak wymęczyła czy znowu robił coś dla swojego mistrza?
– Co? – Zmarszczył brwi.
– Nic, tylko tak się zastanawiam, czy
widziałeś się wczoraj z Irene, bo wyglądasz na wypompowanego.
Otworzył szeroko oczy i spalił lekkiego buraka.
– Je...
– Hai, hai! Kochani, nastawcie uszu, bo
opowiadam tą fascynującą jak cholera historię! – wykrzyknęłam, zagłuszając
Grava.
****
Od dawna nie czuła się tak jak dziś. Taka...pełna energii.
Trochę szkoda, że ta banda czterech debilek nie znała żadnych nowych
plotek na temat Wojowników, ale dzięki temu wreszcie się od nich uwolniła. Jej
uszy będą mogły odpocząć od tych piskliwych głosików, a oczy przestać cierpieć
na widok posklejanych rzęs czy też wągrów na czole nieudolnie zakrytych
korektorem.
Słodka, wesoła wolność.
– Prosze o uwagę! – usłyszała typowo
dziecięcy głosik, który rozbrzmiewał głośnym echem. Podniosła głowę, a jej oczu
ukazały się fotografie piątki ludzi. – Jeśli spotkacie te osoby, natychmiast
powiadomcie o tym administratorów i pod żadnym pozorem nie zgadzajcie się na
propozycję walki! Ci ludzie są niebezpieczni!
Heather poczuła, jak jej usta same rozciągają się w uśmiech. Czyli to
prawda! W Bakuprzestrzeni naprawdę dzieje się coś ekscytującego! Zrobiła obrót
na pięcie i ruszyła w tłum, napawając się fotografiami piątki niebezpiecznych
osób.
Kim oni są? Co takiego robią? Skąd się tu wzięli? Mają coś wspólnego z
tą wojną?
Och, musi jak najszybciej znaleźć jakieś źródło informacji.
****
– Czyli nie wiadomo o co chodziło tej
Neathiance? – spytała Mira.
Pokręciłam głową.
– Nie. Zachowywała się jak ostatnia
idiotka. Chociaż czekaj! Miałam zadzwonić do Shuna! – Przypomniałam sobie i
wygrzebałam komórkę z kieszeni dresów. Szybciutko wybrałam numer Kazamiego. –
Podobno poszedł z nią potem pogadać – dodałam, czekając niecierpliwie aż
odbierze.
– Słucham? – po czwartym sygnale
wreszcie się odezwał.
– Hejka. Co ci powiedziała ta cała
Fabia? – rzuciłam bez czekania.
– Dobrze myśleliśmy. Ren kłamał. Tak
naprawdę to Gundalia napadła na Neathię – w tle słyszałam jakieś szumy oraz
chrzęst opon o nawierzchnię.
– Ha? Jesteś pewny? Pokazała ci jakieś
dowody?
– Nie, właśnie dlatego za niedługo pojedziemy do punktu dostępu, by dostać się do Bakuprzestrzeni i pogadać z
Renem twarzą w twarz. Też przyjdź, ok?
– No postaram się – westchnęłam i rozłączyłam
się.
– Co się stało, mistrzyni? – spytał Baron.
– Ren i Fabia są siebie warci –
mruknęłam. – Obydwoje to wybitne matoły, nie mają pojęcia, jak ważne są dowody,
ale mniejsza. Trzeba lecieć do Bakuprzestrzeni.
– Czemu?
– Bo prawdopodobnie to wcale nie Neathia
jest agresorem, lecz ofiarą.
Rozdział przegadany i bez akcji, ale coś mi się nie chciało nic z akcją pisać. Następny powinien być. Są błędy, jutro poprawię. Dobranoc ^^.