niedziela, 26 listopada 2017

S2 Rozdział 7: Wszystko na odwrót

   Czytaliście kiedyś „Romeo i Julię”? Jeśli tak, to pewnie pamiętacie tą poruszającą scenę balkonową, kiedy to Romeo wyznaje Julii miłość. Wtedy cała atmosfera jest mega romatyczna i przepełniona takim swoistym ciepłem, że aż się człowiekowi milej w serduszko robi.
   Właśnie dlatego nie umiem zrozumieć, czemu akurat ta scena pojawiła mi się przed oczyma, gdy usłyszałam głos Spectry. Halo, halo mózgu jesteś tam? Nie opuszczaj mnie i działaj normalnie, do cholery!
– Czy ty chcesz mnie przyprawić o zawał? – wycedziłam przez zęby, odwracając się w jego stronę.
   Kurde, piękna scena balkonowa, naprawdę! Ja jestem taką idealnie współczesną Julią z mokrymi, w połowie rozczesanymi, włosami, które kleiły mi się do twarzy i telefonem robiącym za broń, a Keith cudnie odgrywa rolę Romeo w swoim płaszczu z kruków i miną diabła.
  Życie, czy ty nigdy nie możesz być normalne? Chociaż na jeden dzień, kurwa?!
– Nie chciałem cię przyprawić o zawał, tylko chcę, byś mi wyjaśniła, czemu mówisz takie bzdury za moimi plecami, Jessica – powiedział swoim tonem pana i władcy.
   Oho, mogę się już pakować, skoro używa pełnej wersji mojego imienia. To jest forma wysokiego wkurwu. Gorzej może być tylko, jeśli powie pełne imię, drugie imię i nazwisko. Wtedy pozostało jedynie użycie patelni, tłuczka do mięsa albo wyjazd z kraju.
– Ehehe, no wieeesz...- Podrapałam się po głowie, wbijając wzrok w ścianę. Co tu zrobić? Zacząć ryczeć, strzelić focha jak typowa baba, wytłumaczyć się, czy go stąd wywalić?  – Działanie na spontana i takie tam. Możemy pogadać rano? Jestem śpiąca.
– Nie.
– Hmpf! – Nadęłam policzki i odwróciłam głowę. – Ja to nie ty, o pierwszej w nocy mam ochotę spać!
– Więc wyjaśnij pokrótce i idź spać – Spectra uśmiechnął się oschle.
   Westchnęłam ciężko i przysiadłam na krawędzi łóżka.
– Powiedziałam to przez nieuwagę, no! Ren ewidentnie coś ukrywa i tak wtedy myślałam, że ty mógłbyś z niego to wyciągnąć i on się spytał i tak mu palnęłam – powiedziałam, machając rękami jak wiatrakami. – Gdybym chciała to odkręcić, to bym się zorientował, że kręcę i przestał ufać!
  Podczas mojej jakże żywej wypowiedzi Keith zdążył przyciągnąć sobie skórzane krzesło na kółkach i usadowić się na nim okrakiem, opierając brodę o oparcie. Ignorując jego płaszcz, można by powiedzieć, że ze swoim sennym wyrazem twarzy i poczochranymi włosami wyglądał identycznie jak Mick, kiedy ktoś próbował mu wyjaśnić zadanie z chemii. Widać, że jesteśmy rodzeństwem, każde jest matołem w jakiś przedmiocie przyrodniczym, hehe.              Ciekawe, czy Kenji również...
  Chociaż Vestalianie są chyba mądrzejsi...Chwila...też jestem z Vestali...Nie ma to jak zjechać samą siebie...
   Mózguuu, wróć!
– Jeśli dobrze rozumiem sytuację, to wybrałaś najlepsze wyjście.
– Ara, przyznajesz mi rację? Co to za święto? – uśmiechnęłam się z kpiną.
– Ogólnie palnęłaś głupotę, ale szczerze wątpię, że Martin umiał by sobie poradzić z tym Renem – powiedział Keith z lekką pogardą.
– Czyli mi pomożesz!
– I tak nie mam wyjścia.
– Oprócz Renu pojawiła się też laska z Neathiii, ale onaaaa – ziewnęłam, przymykając powieki.
– Opowiesz mi o niej rano  – mruknął dziwnie łagodnym tonem – Teraz się połóż.
– Ok! – nie próbowałam protestować i z radością wkopałam się pod pierzynę. – Zgasiłbyś światło, pięknie proszę?
– Tak, tak. Dobrej nocy.
– Branoc...Aaa! Bo bym zapomniała! – Podniosłam głowę. – Idziesz z nami na Daphteę, prawda? – zapytałam groźnie.
– Myślę, że znajdę czas.
– Oj, znajdziesz, znajdziesz, zapewniam cię – wymamrotałam.
– Do zobaczenia – po tych słowach usłyszałam, jak klika w klawisze na gantlecie, po czym zniknął w tęczowym świetle, a ja poleciałam w objęcia Morfeusza.
    Otworzyłam oczy, akurat gdy Mick wtargnął do pokoju jak rozjuszony byk.
– Puka się debilu – rzuciłam na przywitanie – Nie powinieneś być w collegu?
   Braciszek kochany zlał pełne ciepła powitania oraz pytanie i zaczął świdrować mnie wzrokiem.
– Czego? – Zmarszczyłam brwi, przewalając się na plecy.
– Co to za banda z blond świrem na czele? – warknął, celując palcem w korytarz.
– Ha? Jaka banda?
– W kuchni. Zejdź i zobacz.
   Ciągle patrząc na niego, jak na niedorozwoja, podniosłam się, strzepałam kołdrę z nóg i przeciągnęłam, ziewając głośno. Wsunęłam stopy w fioletowe papucie i ruszyłam do drzwi, ale Mick zagrodził mi drogę.
– Ubierz się, cholera!
  Uniosłam brew, nie mając pojęcia, o co mu biega i spojrzałam w lustro zawieszone koło szafy. Ujrzałam swoje rozczochrane odbicie odziane w męską, białą koszulę, która kończyła się gdzieś w połowie ud.
   Aaaa...to dlatego Keith był w nocy taki milutki...
– Dobra, dobra, wypad. Przebiorę się i to ogarnę – mruknęłam, podchodząc do szafy.
– No ja mam nadzieję – sarknął, po czym trzasnął drzwiami.
– Komuś tu się okres zbliża – skwitowałam, rozpinając guziki.
– A nie miałaś niedawno? – zdziwił się Fludim.
   Zerknęłam na niego, mając w planach zapoznać go bliżej z wnętrzem szuflady ze skarpetkami, ale zrezygnowałam z tego niewątpliwie szatańskiego planu i pokręciłam głową.
– Chodziło mi o mojego braciszka – wyjaśniłam, wyciągając czarny stanik typu bardotka, pierwszy lepszy T-shirt oraz dresowe spodnie.
  Nie zawracałam sobie głowy takimi rzeczami jak uczesanie włosów czy obmycie twarzy i zaczęłam schodzić po schodach. Przeszłam przez salon i otworzyłam drzwi od kuchni.
– Dzień dobry, mistrzyni Jessico! – zawołał Baron, radośnie machając ręką.
– Cześć, Jess – do powitań włączyła się Mira, uśmiechając się.
– Dobry – mruknął bardzo entuzjastycznie Gus znad kubka z kawą.
– Dzień dobry – powiedział uprzejmie Keith.
  Zastygałam w progu, wodząc oczami od jednej twarzy do drugiej. Jako że było dość wcześnie – dziesiąta rano! – to nie do końca ogarniałam, skąd oni się tu wzięli.
– Hejka – powiedziałam wreszcie i zaczęłam swój codzienny poranny rytuał.
  Wygrzebałam z szafki pudełko płatków czekoladowych i wsypałam je do miski, którą uprzednio postawiłam na blacie.
– Co tu robicie tak wcześnie? I gdzie jest Ace? – spytałam, otwierając lodówkę i wtykając do niej głowę, poszukując mleka.
– Ace jest zajęty – powiedziała Mira.
  A no tak, w końcu zostali przyłapani.
– A przyszliśmy, bo chcieliśmy się dowiedzieć, o co chodzi z jakimś Renem! – dodał Baron.
  Wyciągnęłam karton, wlałam mleko do miski, złapałam za łyżkę i, uważając by nie rozlać, zajęłam wolne miejsce między Gusem a Mirą.
– Nie ma co tu dużo opowiadać, do Bakuprzestrzeni przybył koleś, który łże jak z nut i wciągnął w to Wojowników.
– Mogłabyś dokładniej? – spytał zmęczonym głosem Gus.
  Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się szeroko. Miał mocno podkrążone oczy, zupełnie jakby nie spał całą noc. Huh, ciekawe, jego nowa dziewczyna go tak wymęczyła czy znowu robił coś dla swojego mistrza?
– Co? – Zmarszczył brwi.
– Nic, tylko tak się zastanawiam, czy widziałeś się wczoraj z Irene, bo wyglądasz na wypompowanego.
   Otworzył szeroko oczy i spalił lekkiego buraka.
– Je...
– Hai, hai! Kochani, nastawcie uszu, bo opowiadam tą fascynującą jak cholera historię! – wykrzyknęłam, zagłuszając Grava.

****

   Od dawna nie czuła się tak jak dziś. Taka...pełna energii.
   Trochę szkoda, że ta banda czterech debilek nie znała żadnych nowych plotek na temat Wojowników, ale dzięki temu wreszcie się od nich uwolniła. Jej uszy będą mogły odpocząć od tych piskliwych głosików, a oczy przestać cierpieć na widok posklejanych rzęs czy też wągrów na czole nieudolnie zakrytych korektorem.
   Słodka, wesoła wolność.
– Prosze o uwagę! – usłyszała typowo dziecięcy głosik, który rozbrzmiewał głośnym echem. Podniosła głowę, a jej oczu ukazały się fotografie piątki ludzi. – Jeśli spotkacie te osoby, natychmiast powiadomcie o tym administratorów i pod żadnym pozorem nie zgadzajcie się na propozycję walki! Ci ludzie są niebezpieczni!
   Heather poczuła, jak jej usta same rozciągają się w uśmiech. Czyli to prawda! W Bakuprzestrzeni naprawdę dzieje się coś ekscytującego! Zrobiła obrót na pięcie i ruszyła w tłum, napawając się fotografiami piątki niebezpiecznych osób.
  Kim oni są? Co takiego robią? Skąd się tu wzięli? Mają coś wspólnego z tą wojną?
  Och, musi jak najszybciej znaleźć jakieś źródło informacji.

****
– Czyli nie wiadomo o co chodziło tej Neathiance? – spytała Mira.
   Pokręciłam głową.
– Nie. Zachowywała się jak ostatnia idiotka. Chociaż czekaj! Miałam zadzwonić do Shuna! – Przypomniałam sobie i wygrzebałam komórkę z kieszeni dresów. Szybciutko wybrałam numer Kazamiego. – Podobno poszedł z nią potem pogadać – dodałam, czekając niecierpliwie aż odbierze.
– Słucham? – po czwartym sygnale wreszcie się odezwał.
– Hejka. Co ci powiedziała ta cała Fabia? – rzuciłam bez czekania.
– Dobrze myśleliśmy. Ren kłamał. Tak naprawdę to Gundalia napadła na Neathię – w tle słyszałam jakieś szumy oraz chrzęst opon o nawierzchnię.
– Ha? Jesteś pewny? Pokazała ci jakieś dowody?
– Nie, właśnie dlatego za niedługo pojedziemy do punktu dostępu, by dostać się do Bakuprzestrzeni i pogadać z Renem twarzą w twarz. Też przyjdź, ok?
– No postaram się – westchnęłam i rozłączyłam się.
– Co się stało, mistrzyni? – spytał Baron.
– Ren i Fabia są siebie warci – mruknęłam. – Obydwoje to wybitne matoły, nie mają pojęcia, jak ważne są dowody, ale mniejsza. Trzeba lecieć do Bakuprzestrzeni.
– Czemu?
– Bo prawdopodobnie to wcale nie Neathia jest agresorem, lecz ofiarą.




 Rozdział przegadany i bez akcji, ale coś mi się nie chciało nic z akcją pisać. Następny powinien być. Są błędy, jutro poprawię. Dobranoc ^^.

1 komentarz:

  1. *zasypia* wiedz że przeczytałam... branoc....*zasypia na siedząco*
    Kel: a to dopiero minął poniedziałek....

    OdpowiedzUsuń