Jeśli kiedykolwiek obudziliście się z
kacem, to nie muszę wam tłumaczyć, jak bardzo pragnie się wtedy wody, tabletek
przeciwbólowych oraz snu. Stają się one praktycznie ważniejsze od życia czy
zdrowia. Niektórzy – Nathan – potrafią nawet wejść na dach, byleby je uzyskać.
Mnie były niestety dane jedynie dwie
pierwsze rzeczy. Gdy otworzyłam oczy po hojnie zakrapianej nocy, widziałam na
swojej szafce nocnej białe opakowanie z niebieskim napisem oraz całą litrową
butelkę wody. Krzywiąc się przez łupanie we łbie, jakby ktoś mi tak
przeprowadzał remont za pomocą kuli do wyburzania, uniosłam się, naciskając
łokciami na materac. Usłyszałam głuchy jęk i zrozumiałam, że właśnie zrobiłam
Keithowi ładnego siniaka na brzuchu. Jednak jako dobra i troskliwa partnerka
miałam to w nosie i wreszcie dorwałam się do swojego zbawienia.
Usadowiłam się wygodniej, opierając plecy o
poduszkę i starając się, by nie wydawać dźwięków. W moim obecnym stanie nawet
cichutkie skrzypnięcie sprężyny brzmiałoby jak wystrzał z armaty. Rozczochrana
głowa obok mnie wydała z siebie ciche sapnięcie, ale nie ocknęła się.
Zasadniczo miałam jakieś mgliste wspomnienia, że gdzieś przewijał mi się na
imprezie i nawet lał kolejki, ale równie dobrze mógłby to być Nathan, w końcu
też jest blondynem.
Przełknęłam tabletkę, opróżniłam pół butelki
i z westchnieniem ulgi chciałam wrócić do słodkiego snu. Tsa, w dupie chyba,
szczęście nigdy mnie nie kochało. Ledwo podsunęłam się do ciepłego ciała
Fermina, już mój brzuch wydał z siebie głośne „Burk!”. Syknęłam przez zęby i
spróbowałam to zignorować. Niestety odgłos się nieustanie powtarzał i doszło do
niego uczucie ssania.
– Kurwa –
warknęłam, odrzucając kołdrę.
Wsunęłam stopy w papcie i ruszyłam na podbój
kuchni. Na korytarzu przez okno, które stanowiło jedną ze ścian mogłam ujrzeć,
że jest już chyba dobrze po dziesiątej. Kurde, jak dobrze, że na dziś nie
zaplanowałam. Zeszłam po schodach na parter, mijając na korytarzu Jane, która
spała w legowisku złożonym z dwóch kocy oraz poduszki. Shiena spoczywała w salonie
na kanapie zwinięta w kłębek.
Aki była oczywiście najbardziej efektowna.
Na głowie miała opaskę z mini koroną, ubrania gdzieś jej szlag wziął, więc była
w bieliźnie, a dodatkowo przyciskała jedną ręką do siebie pustą flaszkę. Jak
jeszcze dodam, że spała na siedząco, opierając policzek o ramię, to wychodzi z
niej dosłownie królowa patologii i melanży. Aż żałuję, że nie wzięłam telefonu.
W kuchni zrobiłam sobie szybko duży kubek
kisielu wiśniowego. Dzięki bogom nikogo nie obudził szum wody ani słodki
zapach, bo zaraz by mnie wkopali w rolę kucharki, zarazy jedne. Przemknęłam
niczym ninja na emeryturze z powrotem do pokoju.
Niemal upuściłam kubek na wyjściu, widząc
jakąś ogromną maszynę na środku pomieszczenia. Jednak w porę sobie
przypomniałam, że pewna osoba siedząca na łóżku pracuje jako naukowiec i
wynalazca w jednym.
– Cześć –
przywitał mnie lekko chrapliwym głosem i kliknął coś w swoim telefonie.
Hologram sprzętu znikł.
– Hejka.
Od razu widać, że Vestalianie mają
mocniejszy alkohol u siebie. Mimo że pewnie wczoraj poleciał w tango, to nie
wyglądał na specjalnie skacowanego i jedynie miał lekko zapuchnięte oczy.
Wsunęłam się pod kołderkę, dmuchając na
kisiel. Objął mnie ramieniem i pocałował. Uśmiechnęłam się i zamieszałam kilka
razy jedzenie.
– Chcesz?
Wiśniowy – spytałam, nabierając kiśla na łyżeczkę i podsuwając w jego stronę.
Zjadł, po czym lekko się skrzywił. Nie
przepadał zbytnio za czymkolwiek słodkim.
– Wszyscy śpią?
– Zjechał ręką niżej i objął mnie w talii. Oparłam czoło o jego ramię.
– Yup. Jak zjem,
to pójdę zrobić zdjęcie Aki, znów ma szalenie pociągającą pozę.
– Gus powinien
lepiej ją pilnować.
Na wspomnienie o Gravie zmarszczyłam brwi.
– On zostawał na
noc?
– Szczerze mówiąc
nie pamiętam – Keith zastanowił się przez moment. – Chyba tak.
– To gdzie on
śpi? Na dole go nie ma, sypialnia rodziców zamknięta... – Przed oczami stanęła
mi wizja Gusa chrapiącego w wannie i otoczonego pianą. Parsknęłam w kisiel. –
Dziwne, że nie z Aki, przecież pokój Micka stoi otworem.
Nagle drzwi od mojej szafy odsunęły się i na
panele plasnął Grav! Osłupiałam z łyżeczką w buzi. No jasne jeszcze czego,
tylko mi teraz zalanego w trupa lokusia brakowało. Znaczy oby był zalany, a nie
był trupem, bo przestanie być śmiesznie.
Keith podjął się roli wybawcy i podszedł do
przyjaciela. Poklepał go kilka razy po policzku, a gdy nie było żadnej reakcji,
potrząsnął mocno za ramiona. Gus coś cicho syknął, na co odetchnęłam z ulgą, że
obejdzie się bez palenia ciała w kominku.
– Daj mu z
liścia – zasugerowałam, odkładając kubek i obserwując przedstawienie.
– Świetny pomysł
– odparł z drwiną, ale spojrzał na Grava niepewnie.
– Tylko
delikatnie, bo go rozkwasisz o ścianę jak komara.
Spiorunował mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się
promiennie i zr0biłam serduszko z palców.
– Dbam, byś nie
podpadł policji, Keitku.
– Nazwij mnie
tak jeszcze raz, a policja na pewno będzie potrzebna.
Wywróciłam oczami na tę jakże efektowną
groźbę i odłożyłam kubek. Keith ujął Gusa pod ramiona, kopniakiem otworzył
drzwi (będzie mi je potem odnawiał, jak uszkodził!) i wyciągnął na korytarz.
Rzuciłam mu poduszkę, żeby potem nam Grav nie jęczał, że go kręgosłup boli.
Choć pewnie będzie, bo spędził noc w szafie...moment....kiedy, jak i dlaczego
on spał w mojej szafie?!
Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do
miejsca noclego Gusa, niemal wywijając orła przez kretyńską kołdrę, którą
plątała mi się koło kostek. Oparłam się rękami o drzwi i zajrzałam do środka.
Moja szafa była przestronna i podzielona na kilka sekcji typu ubrania
eleganckie, na co dzień, sportowe itp. Akurat wypadł z tej, gdzie były moje
zwyczajowe ciuchy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Spojrzałam przez ramię
na Keitha. Próbował właśnie jakoś ułożyć Gusa, by nie wyglądał jak ofiara
zbrodni. Czerwona mgiełka zaczęła zakrywać mój umysł.
– Zrzuć go ze
schodów – powiedziałam grobowo.
– Że co? – Uniósł
brew.
Podeszłam do niego, wpatrując się z ognikami
złości w chrapiącego idiotę.
– Rzuć nim na
schody, niech się połamie.
– Co ci się
stało?
– Moja ukochana
skórzana kurtka jest cała pognieciona, wymiętoszona i pouwalana czekoladą i
czymś jeszcze – wycedziłam przez zęby. – Zamorduję tego idiotę!
Keith westchnął ciężko, łapiąc mnie i
powstrzymując tym samym przed rzuceniem Gusa na schody. Szarpnęłam się.
– Puszczaj!
– Ani mi się śni
– odparł i wszedł do pokoju.
Zatrzasnął drzwi nogą, po czym usadził mnie
na łóżku. Przytrzymywał mi ramiona, żebym nie wstała i znów spróbowała zostać
mordercą.
– Jak się
ocknie, to ci wyczyści tą kurtkę, a teraz się uspokój – przemawiał tym swoim
tonem psychiatry.
Zdmuchnęłam włosy z twarzy i pokazałam mu
język, ale zaprzestałam się wyrywać. Zmniejszył nacisk, lecz rąk nie zdjął, o
nie. Za długo ze mną przebywał i się już nauczył, jak działam, przebiegły
lakiernik jeden.
– Czy ty piłaś?
Spojrzałam na niego zdumiona.
– Tsa, wodę, ma
ponad dziesięć procent. Co to za pytanie?
– Bo po alkoholu
bywasz wyjątkowo agresywna.
Protesty ucichły mi na języku, gdy
przypomniałam sobie, jak niedawno wygrażałam słupowi. Nigdy nie pijcie drinków
od Shieny, dobrze wam radzę.
Uniosłam ręce w geście kapitulacji.
– Poddaję się,
możesz mnie już puścić.
– Oczywiście.
Nim zdążyłam mrugnąć, przewalił mnie na
plecy i zawisł nade mną.
– No i co
robisz? – burknęłam.
– Upewniam, że
nie zrobisz nic głupiego.
Uniosłam brew. Oparł dłonie po obu stronach
mojej głowy i pochylił się. Pocałował mnie mocno, zdecydowanie, niemal
przygniatając sobą do materaca. Zarzuciłam mu ręce na szyję, mrucząc w jego
wargi. Z automatu zrobiło mi się gorąco, zwłaszcza gdy zaczął wędrować dłońmi
przez moje ramiona, żebra, talię aż do bioder. Zahaczył palcem o rąbek koszulki
i nieco ją podwinął, jednocześnie atakując ustami obojczyk.
I
właśnie wtedy rozległ się trzask drzwi, pisk i słowo, które również nawiedziło
moje myśli „o kurwa”. Równocześnie odwróciliśmy głowy w kierunku dźwięków. Na
przedzie stała niewzruszona Jane, za nią Shiena z zarumienionymi policzkami. Na
końcu królowa melanżu, która wyglądała, jakby była rozdarta pomiędzy
wybuchnięciem śmiechem a opierdoleniem od stóp do głów Keitha.
– Puka się –
sarknęłam.
Keith puścił mnie i zszedł z łóżka.
Podniosłam się do siadu i poprawiłam bluzkę.
– Już ktoś inny
tu się puka – mruknęła Aki. Obdarzyłam ją wzrokiem demona. – Dobra, dobra,
dzieci porobicie sobie kiedy indziej – powiedziała uspokajająco. Dalej była w koronkowej
bieliźnie, ale ktoś, najpewniej Shiena, zarzucił na nią szlafrok. – Mamy dwa
dość poważne problemy. – Zmarszczyła brwi. – A nawet trzy.
Choć miałam ochotę ją udusić, to wbiłam w
nią pytający wzrok. Jednocześnie coś załaskotało mnie w umyśle, że o czymś
zapomniałam.
– Więc dom
wygląda jak po przejściu tornada – zaczęła, pokazując kciuk. – Gus to skacowany
trup. – Wyprostowała wskazujący. – I twój tato dziś wraca z delegacji.
Dokładnie za dwie godziny.
Ta informacja wybiła ze mnie kaca, złość i
zmęczenie. W sekundzie stanęłam na nogach, spanikowana do granic możliwości.
Tato nie miał nic do imprez, ale jak zobaczy ten cały burdel oraz pijanego
trupa, to się wkurzy. A to była ostatnia rzecz, o jakiej marzyłam.
No i jeszcze był Keith...No bo wiecie, dla
taty zawsze będę jego małą córeczką. Kiedy chodziłam z Jordanem, to nigdy nie
było żadnych „poważnych rozmów” , bo znał go od dzieciaka i mu ufał, w końcu
był to przyjaciel Mick’a i syn jego kumpla. Lecz w przypadku Fermina było dużo
gorzej, ponieważ:
1). Był starszy
ode mnie o trzy lata.
2). Przeszłości
chlubnej to nie miał.
3). Tato był
cholernie dociekliwy, jeśli chodziło o chłopaków, których kompletnie nie znał.
Ale olać to! To Keith będzie się tłumaczył,
nie ja! Popędziłam na korytarz, niemal rozwaliłam schowek, wyciągajac z niego
odkurzacz i spojrzałam na dziewczyny oraz swojego chłopaka.
– Sprzątamy!
****
Shiena czuła się niczym grzybiarz na
wyjątkowo udanym połowie. Szkoda tylko, że nie zbierała grzyby tylko puste
butelki po trunkach. Akane tymczasem przebiegała przez pokój z miotła i
szufelką. Szlafrok powiewał za nią niczym peleryna.
Jane stwierdziła, że nie będzie myła szyb
tradycyjnym sposobem, więc użyła mopów. Chyba pani Knight nie zamorduje jej,
jak będą smugi, nie?
Jess latała jak kura z pęcherzem po całym
domu, odkurzając i układając wszystko, co wpadło jej ręce.
Gus został usadowiony na wiklinowym krześle
na tarasie. Dostał miskę, leki przeciwbólowe, butelkę wody i nakaz, by
krzyczeć, jak będzie mdlał.
Natomiast Keith, który wynosił wszelkie
śmieci, podnosił poprzewracane meble i ogarniał lampy (naprawdę wolał nie
wnikać, jakim cudem żyrandol w salonie skończył owinięty w łańcuch, na którym
wisiał), zastanawiał się, jakim cudem się w to, kurwa, wpakował. I czy
dziewczyny na pewno nie są jeszcze pod wpływem.
– Hoho, tak
ładnie to nawet u siebie nie sprzątam – stwierdziła Akane, wachlując się
paskiem od szlafroka.
Haru w końcu podniosła się z kolan, jęcząc z
bólu i masując kręgosłup. Ostatnie dwa czarne worki, których zawartość
brzęczała, ustawiła przy drzwiach, po czym padła bez życia na kanapę.
– Ubierz się –
wymamrotała, spoglądając na przyjaciółkę.
– Chyba, że
idziesz do Gusa – dorzucił Keith, podnosząc worki.
Akane spojrzała na niego złym wzrokiem, po
czym obróciła się na pięcie i wmaszerowała na piętro. Na schodach minęła
Jessie, która z miną mocno zacięta opryskiwała otoczenie jakąś mgiełką o
intensywnym zapachu kwiatów. Fermin aż się zakrztusił, gdy wrócił z wyprawy do
śmietnika.
Jane w gruncie rzeczy prezentowała się
najnormalniej. Nuciła cicho melodię radiowego hitu i poruszając na przemian
rękami, myła podłogę w kuchni. Przynajmniej do chwili, kiedy postanowiła
spróbować pojeździć na mopach. Szczęśliwie Keith zdołał ją złapać, nim wybiła
sobie zęby o wyspę kuchenną.
Po około godzinie dom wręcz się błyszczał.
Wszyscy chcieli odetchnąć, gdy rozległ się głośny plask. Gus postanowił zemdleć
i chamsko o tym nikogo nie powiadomił.
****
Co prawda miałam opory przed wysyłaniem
Akane z Gusem, żeby doprowadziła go do porządku. Jednak, gdy Jane
zadeklarowała, że pójdzie z nimi, uruchomiłam teleport. Oby laski czegoś nie
odwaliły, bo Ethan z pewnością żyć mi nie da.
Zerknęłam na zegarek. Piętnaście minut do
przybycia taty. Hmm, a może zaproponować Keithowi powrót do domu? Z drugiej
strony im dłużej papa go nie pozna, tym gorzej zareaguje. Bo wiecie tatusiowie
z wiekiem wcale nie mądrzeją, wręcz przeciwnie.
– Jess – zaczął Keith.
Zamachałam dramatycznie rękami.
– Nie mów do
mnie! Nie mów!
– Ty się dobrze
czujesz? Co jest? – spytał lekko zirytowany.
– Po prostu
lepiej do mnie teraz nie podchodź, ok? Znając mój fart, to wylądujemy w jakiejś
dwuznacznej sytuacji idealnie jak mój tata wejdzie. Na pewno!
Shiena zachichotała i uchyliła powiekę.
– Jak rano?
– A ty tam śpij –
syknęłam.
Pokazała mi język. Cisnęłam w nią poduszką,
którą ładnie odbiła, po czym schowała się pod koc.
Wróciłam wzrokiem do Keitha. Unosił brew,
mając ręce skrzyżowane na torsie. Nagim torsie...Gdzie jego koszulka?!
– Ubierz się, na
litość Starożytnych! – jęknęłam i prawie się podniosłam. – Nie ja nie wstanę,
fatum mnie prześladuje i zaraz się gdzieś dotknę, ojciec wejdzie i będzie tango
życia!
– Piłaś?
– To nie jest
zabawne.
– No ja się nie
śmieje.
– Keeith, no
ubierz się, błagaaam.
– Nie.
– Pięknie
proszę?
– Nie.
Zacisnęłam pięści, mordując go wzrokiem.
Uniósł kącik ust.
Jak go takiego papa ujrzy to afera murowana.
Lecz jeśli się podniosę, to albo jemu coś strzeli do łba, albo fatum odwali
cyrk. Dobra, ryzykuje, to jest być albo nie być, nowoczesny Hamlet, kurwa mać!
Ja stanowczo potrzebuję snu...
Podniosłam się i rzutem szczupaka rzuciłam
na Haru, jakby Keith chciał mnie łapać, choć nawet nie drgnął. Zdarłam z niej
koc, mimo jej okrzyków i kopniaków. Potem się obróciłam i z bojowym okrzykiem
skoczyłam na Fermina. Spojrzał na mnie zdezorientowany i wysunął przed siebie
ręce, chcąc mnie zatrzymać. Lecz mądra ja to przewidziałam i wyrzuciłam przed
siebie koc, po czym szybko dobiegłam i udrapałam go na kształt ponczo.
– Idealnie! –
zawołałam, odsuwając się i ocierając czoło.
Może i zielone spodnie oraz ponczo z
brązowego koca stanowiło słabe połączenie, lecz ważne, że ma coś na sobie.
– Więcej nie
pijesz, myślałem, że zwariowałaś – powiedział, kręcąc głową.
Nie odpyskowałam, bo usłyszałam klucz w
drzwiach. Zazgrzytało i do środka wszedł tato, a za nim Edgar ciągnący walizkę.
– Cześć, papa! –
krzyknęłam, rzucając się na szyję.
– Witaj, córciu –
przywitał mnie i przytulił.
– Dzień dobry,
panie Edgarze – Uśmiechnęłam się do szofera.
– Dobry, dobry
panienko – Odwzajemnił uśmiech.
Kiedy puściłam tatę, ten spojrzał z
zaciekawieniem na Keitha. Odchrząknęłam, już mając go przedstawić.
Wtedy ponczo się odwiązało i sfrunęło na
podłogę.
A Fatum zachichotało złośliwie.
Specjalnie dla Sassy women, proszę bardzo. Ja idę spać, jutro poprawię błędy i może podsumuję
Dobranoc <3 p="">3>