poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Kac przed pierwszym spotkaniem - one shot #7


   Jeśli kiedykolwiek obudziliście się z kacem, to nie muszę wam tłumaczyć, jak bardzo pragnie się wtedy wody, tabletek przeciwbólowych oraz snu. Stają się one praktycznie ważniejsze od życia czy zdrowia. Niektórzy – Nathan – potrafią nawet wejść na dach, byleby je uzyskać.
   Mnie były niestety dane jedynie dwie pierwsze rzeczy. Gdy otworzyłam oczy po hojnie zakrapianej nocy, widziałam na swojej szafce nocnej białe opakowanie z niebieskim napisem oraz całą litrową butelkę wody. Krzywiąc się przez łupanie we łbie, jakby ktoś mi tak przeprowadzał remont za pomocą kuli do wyburzania, uniosłam się, naciskając łokciami na materac. Usłyszałam głuchy jęk i zrozumiałam, że właśnie zrobiłam Keithowi ładnego siniaka na brzuchu. Jednak jako dobra i troskliwa partnerka miałam to w nosie i wreszcie dorwałam się do swojego zbawienia.
   Usadowiłam się wygodniej, opierając plecy o poduszkę i starając się, by nie wydawać dźwięków. W moim obecnym stanie nawet cichutkie skrzypnięcie sprężyny brzmiałoby jak wystrzał z armaty. Rozczochrana głowa obok mnie wydała z siebie ciche sapnięcie, ale nie ocknęła się. Zasadniczo miałam jakieś mgliste wspomnienia, że gdzieś przewijał mi się na imprezie i nawet lał kolejki, ale równie dobrze mógłby to być Nathan, w końcu też jest blondynem.
   Przełknęłam tabletkę, opróżniłam pół butelki i z westchnieniem ulgi chciałam wrócić do słodkiego snu. Tsa, w dupie chyba, szczęście nigdy mnie nie kochało. Ledwo podsunęłam się do ciepłego ciała Fermina, już mój brzuch wydał z siebie głośne „Burk!”. Syknęłam przez zęby i spróbowałam to zignorować. Niestety odgłos się nieustanie powtarzał i doszło do niego uczucie ssania.
– Kurwa – warknęłam, odrzucając kołdrę.
   Wsunęłam stopy w papcie i ruszyłam na podbój kuchni. Na korytarzu przez okno, które stanowiło jedną ze ścian mogłam ujrzeć, że jest już chyba dobrze po dziesiątej. Kurde, jak dobrze, że na dziś nie zaplanowałam. Zeszłam po schodach na parter, mijając na korytarzu Jane, która spała w legowisku złożonym z dwóch kocy oraz poduszki. Shiena spoczywała w salonie na kanapie zwinięta w kłębek.
   Aki była oczywiście najbardziej efektowna. Na głowie miała opaskę z mini koroną, ubrania gdzieś jej szlag wziął, więc była w bieliźnie, a dodatkowo przyciskała jedną ręką do siebie pustą flaszkę. Jak jeszcze dodam, że spała na siedząco, opierając policzek o ramię, to wychodzi z niej dosłownie królowa patologii i melanży. Aż żałuję, że nie wzięłam telefonu.
   W kuchni zrobiłam sobie szybko duży kubek kisielu wiśniowego. Dzięki bogom nikogo nie obudził szum wody ani słodki zapach, bo zaraz by mnie wkopali w rolę kucharki, zarazy jedne. Przemknęłam niczym ninja na emeryturze z powrotem do pokoju.
   Niemal upuściłam kubek na wyjściu, widząc jakąś ogromną maszynę na środku pomieszczenia. Jednak w porę sobie przypomniałam, że pewna osoba siedząca na łóżku pracuje jako naukowiec i wynalazca w jednym.
– Cześć – przywitał mnie lekko chrapliwym głosem i kliknął coś w swoim telefonie. Hologram sprzętu znikł.
– Hejka.
   Od razu widać, że Vestalianie mają mocniejszy alkohol u siebie. Mimo że pewnie wczoraj poleciał w tango, to nie wyglądał na specjalnie skacowanego i jedynie miał lekko zapuchnięte oczy.
   Wsunęłam się pod kołderkę, dmuchając na kisiel. Objął mnie ramieniem i pocałował. Uśmiechnęłam się i zamieszałam kilka razy jedzenie.
– Chcesz? Wiśniowy – spytałam, nabierając kiśla na łyżeczkę i podsuwając w jego stronę.
   Zjadł, po czym lekko się skrzywił. Nie przepadał zbytnio za czymkolwiek słodkim.
– Wszyscy śpią? – Zjechał ręką niżej i objął mnie w talii. Oparłam czoło o jego ramię.
– Yup. Jak zjem, to pójdę zrobić zdjęcie Aki, znów ma szalenie pociągającą pozę.
– Gus powinien lepiej ją pilnować.
   Na wspomnienie o Gravie zmarszczyłam brwi.
– On zostawał na noc?
– Szczerze mówiąc nie pamiętam – Keith zastanowił się przez moment. – Chyba tak.
– To gdzie on śpi? Na dole go nie ma, sypialnia rodziców zamknięta... – Przed oczami stanęła mi wizja Gusa chrapiącego w wannie i otoczonego pianą. Parsknęłam w kisiel. – Dziwne, że nie z Aki, przecież pokój Micka stoi otworem.
   Nagle drzwi od mojej szafy odsunęły się i na panele plasnął Grav! Osłupiałam z łyżeczką w buzi. No jasne jeszcze czego, tylko mi teraz zalanego w trupa lokusia brakowało. Znaczy oby był zalany, a nie był trupem, bo przestanie być śmiesznie.
   Keith podjął się roli wybawcy i podszedł do przyjaciela. Poklepał go kilka razy po policzku, a gdy nie było żadnej reakcji, potrząsnął mocno za ramiona. Gus coś cicho syknął, na co odetchnęłam z ulgą, że obejdzie się bez palenia ciała w kominku.
– Daj mu z liścia – zasugerowałam, odkładając kubek i obserwując przedstawienie.
– Świetny pomysł – odparł z drwiną, ale spojrzał na Grava niepewnie.
– Tylko delikatnie, bo go rozkwasisz o ścianę jak komara.
   Spiorunował mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się promiennie i zr0biłam serduszko z palców.
– Dbam, byś nie podpadł policji, Keitku.
– Nazwij mnie tak jeszcze raz, a policja na pewno będzie potrzebna.
   Wywróciłam oczami na tę jakże efektowną groźbę i odłożyłam kubek. Keith ujął Gusa pod ramiona, kopniakiem otworzył drzwi (będzie mi je potem odnawiał, jak uszkodził!) i wyciągnął na korytarz. Rzuciłam mu poduszkę, żeby potem nam Grav nie jęczał, że go kręgosłup boli. Choć pewnie będzie, bo spędził noc w szafie...moment....kiedy, jak i dlaczego on spał w mojej szafie?!
   Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do miejsca noclego Gusa, niemal wywijając orła przez kretyńską kołdrę, którą plątała mi się koło kostek. Oparłam się rękami o drzwi i zajrzałam do środka. Moja szafa była przestronna i podzielona na kilka sekcji typu ubrania eleganckie, na co dzień, sportowe itp. Akurat wypadł z tej, gdzie były moje zwyczajowe ciuchy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Spojrzałam przez ramię na Keitha. Próbował właśnie jakoś ułożyć Gusa, by nie wyglądał jak ofiara zbrodni. Czerwona mgiełka zaczęła zakrywać mój umysł.
– Zrzuć go ze schodów – powiedziałam grobowo.
– Że co? – Uniósł brew.
   Podeszłam do niego, wpatrując się z ognikami złości w chrapiącego idiotę.
– Rzuć nim na schody, niech się połamie.
– Co ci się stało?
– Moja ukochana skórzana kurtka jest cała pognieciona, wymiętoszona i pouwalana czekoladą i czymś jeszcze – wycedziłam przez zęby. – Zamorduję tego idiotę!
   Keith westchnął ciężko, łapiąc mnie i powstrzymując tym samym przed rzuceniem Gusa na schody. Szarpnęłam się.
– Puszczaj!
– Ani mi się śni – odparł i wszedł do pokoju.
   Zatrzasnął drzwi nogą, po czym usadził mnie na łóżku. Przytrzymywał mi ramiona, żebym nie wstała i znów spróbowała zostać mordercą.
– Jak się ocknie, to ci wyczyści tą kurtkę, a teraz się uspokój – przemawiał tym swoim tonem psychiatry.
   Zdmuchnęłam włosy z twarzy i pokazałam mu język, ale zaprzestałam się wyrywać. Zmniejszył nacisk, lecz rąk nie zdjął, o nie. Za długo ze mną przebywał i się już nauczył, jak działam, przebiegły lakiernik jeden.
– Czy ty piłaś?
   Spojrzałam na niego zdumiona.
– Tsa, wodę, ma ponad dziesięć procent. Co to za pytanie?
– Bo po alkoholu bywasz wyjątkowo agresywna.
   Protesty ucichły mi na języku, gdy przypomniałam sobie, jak niedawno wygrażałam słupowi. Nigdy nie pijcie drinków od Shieny, dobrze wam radzę.
   Uniosłam ręce w geście kapitulacji.
– Poddaję się, możesz mnie już puścić.
– Oczywiście.
   Nim zdążyłam mrugnąć, przewalił mnie na plecy i zawisł nade mną.
– No i co robisz? – burknęłam.
– Upewniam, że nie zrobisz nic głupiego.
   Uniosłam brew. Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy i pochylił się. Pocałował mnie mocno, zdecydowanie, niemal przygniatając sobą do materaca. Zarzuciłam mu ręce na szyję, mrucząc w jego wargi. Z automatu zrobiło mi się gorąco, zwłaszcza gdy zaczął wędrować dłońmi przez moje ramiona, żebra, talię aż do bioder. Zahaczył palcem o rąbek koszulki i nieco ją podwinął, jednocześnie atakując ustami obojczyk.
    I właśnie wtedy rozległ się trzask drzwi, pisk i słowo, które również nawiedziło moje myśli „o kurwa”. Równocześnie odwróciliśmy głowy w kierunku dźwięków. Na przedzie stała niewzruszona Jane, za nią Shiena z zarumienionymi policzkami. Na końcu królowa melanżu, która wyglądała, jakby była rozdarta pomiędzy wybuchnięciem śmiechem a opierdoleniem od stóp do głów Keitha.
– Puka się – sarknęłam.
   Keith puścił mnie i zszedł z łóżka. Podniosłam się do siadu i poprawiłam bluzkę.
– Już ktoś inny tu się puka – mruknęła Aki. Obdarzyłam ją wzrokiem demona. – Dobra, dobra, dzieci porobicie sobie kiedy indziej – powiedziała uspokajająco. Dalej była w koronkowej bieliźnie, ale ktoś, najpewniej Shiena, zarzucił na nią szlafrok. – Mamy dwa dość poważne problemy. – Zmarszczyła brwi. – A nawet trzy.
   Choć miałam ochotę ją udusić, to wbiłam w nią pytający wzrok. Jednocześnie coś załaskotało mnie w umyśle, że o czymś zapomniałam.
– Więc dom wygląda jak po przejściu tornada – zaczęła, pokazując kciuk. – Gus to skacowany trup. – Wyprostowała wskazujący. – I twój tato dziś wraca z delegacji. Dokładnie za dwie godziny.
   Ta informacja wybiła ze mnie kaca, złość i zmęczenie. W sekundzie stanęłam na nogach, spanikowana do granic możliwości. Tato nie miał nic do imprez, ale jak zobaczy ten cały burdel oraz pijanego trupa, to się wkurzy. A to była ostatnia rzecz, o jakiej marzyłam.
   No i jeszcze był Keith...No bo wiecie, dla taty zawsze będę jego małą córeczką. Kiedy chodziłam z Jordanem, to nigdy nie było żadnych „poważnych rozmów” , bo znał go od dzieciaka i mu ufał, w końcu był to przyjaciel Mick’a i syn jego kumpla. Lecz w przypadku Fermina było dużo gorzej, ponieważ:
1). Był starszy ode mnie o trzy lata.
2). Przeszłości chlubnej to nie miał.
3). Tato był cholernie dociekliwy, jeśli chodziło o chłopaków, których kompletnie nie znał.
   Ale olać to! To Keith będzie się tłumaczył, nie ja! Popędziłam na korytarz, niemal rozwaliłam schowek, wyciągajac z niego odkurzacz i spojrzałam na dziewczyny oraz swojego chłopaka.
– Sprzątamy!
****

    Shiena czuła się niczym grzybiarz na wyjątkowo udanym połowie. Szkoda tylko, że nie zbierała grzyby tylko puste butelki po trunkach. Akane tymczasem przebiegała przez pokój z miotła i szufelką. Szlafrok powiewał za nią niczym peleryna.
   Jane stwierdziła, że nie będzie myła szyb tradycyjnym sposobem, więc użyła mopów. Chyba pani Knight nie zamorduje jej, jak będą smugi, nie?
   Jess latała jak kura z pęcherzem po całym domu, odkurzając i układając wszystko, co wpadło jej ręce.
   Gus został usadowiony na wiklinowym krześle na tarasie. Dostał miskę, leki przeciwbólowe, butelkę wody i nakaz, by krzyczeć, jak będzie mdlał.
   Natomiast Keith, który wynosił wszelkie śmieci, podnosił poprzewracane meble i ogarniał lampy (naprawdę wolał nie wnikać, jakim cudem żyrandol w salonie skończył owinięty w łańcuch, na którym wisiał), zastanawiał się, jakim cudem się w to, kurwa, wpakował. I czy dziewczyny na pewno nie są jeszcze pod wpływem.
– Hoho, tak ładnie to nawet u siebie nie sprzątam – stwierdziła Akane, wachlując się paskiem od szlafroka.
   Haru w końcu podniosła się z kolan, jęcząc z bólu i masując kręgosłup. Ostatnie dwa czarne worki, których zawartość brzęczała, ustawiła przy drzwiach, po czym padła bez życia na kanapę.
– Ubierz się – wymamrotała, spoglądając na przyjaciółkę.
– Chyba, że idziesz do Gusa – dorzucił Keith, podnosząc worki.
   Akane spojrzała na niego złym wzrokiem, po czym obróciła się na pięcie i wmaszerowała na piętro. Na schodach minęła Jessie, która z miną mocno zacięta opryskiwała otoczenie jakąś mgiełką o intensywnym zapachu kwiatów. Fermin aż się zakrztusił, gdy wrócił z wyprawy do śmietnika.
   Jane w gruncie rzeczy prezentowała się najnormalniej. Nuciła cicho melodię radiowego hitu i poruszając na przemian rękami, myła podłogę w kuchni. Przynajmniej do chwili, kiedy postanowiła spróbować pojeździć na mopach. Szczęśliwie Keith zdołał ją złapać, nim wybiła sobie zęby o wyspę kuchenną.
   Po około godzinie dom wręcz się błyszczał. Wszyscy chcieli odetchnąć, gdy rozległ się głośny plask. Gus postanowił zemdleć i chamsko o tym nikogo nie powiadomił.

****

   Co prawda miałam opory przed wysyłaniem Akane z Gusem, żeby doprowadziła go do porządku. Jednak, gdy Jane zadeklarowała, że pójdzie z nimi, uruchomiłam teleport. Oby laski czegoś nie odwaliły, bo Ethan z pewnością żyć mi nie da.
   Zerknęłam na zegarek. Piętnaście minut do przybycia taty. Hmm, a może zaproponować Keithowi powrót do domu? Z drugiej strony im dłużej papa go nie pozna, tym gorzej zareaguje. Bo wiecie tatusiowie z wiekiem wcale nie mądrzeją, wręcz przeciwnie.
– Jess – zaczął Keith.
   Zamachałam dramatycznie rękami.
– Nie mów do mnie! Nie mów!
– Ty się dobrze czujesz? Co jest? – spytał lekko zirytowany.
– Po prostu lepiej do mnie teraz nie podchodź, ok? Znając mój fart, to wylądujemy w jakiejś dwuznacznej sytuacji idealnie jak mój tata wejdzie. Na pewno!
   Shiena zachichotała i uchyliła powiekę.
– Jak rano?
– A ty tam śpij – syknęłam.
   Pokazała mi język. Cisnęłam w nią poduszką, którą ładnie odbiła, po czym schowała się pod koc.
   Wróciłam wzrokiem do Keitha. Unosił brew, mając ręce skrzyżowane na torsie. Nagim torsie...Gdzie jego koszulka?!
– Ubierz się, na litość Starożytnych! – jęknęłam i prawie się podniosłam. – Nie ja nie wstanę, fatum mnie prześladuje i zaraz się gdzieś dotknę, ojciec wejdzie i będzie tango życia!
– Piłaś?
– To nie jest zabawne.
– No ja się nie śmieje.
– Keeith, no ubierz się, błagaaam.
– Nie.
– Pięknie proszę?
– Nie.
   Zacisnęłam pięści, mordując go wzrokiem. Uniósł kącik ust.
   Jak go takiego papa ujrzy to afera murowana. Lecz jeśli się podniosę, to albo jemu coś strzeli do łba, albo fatum odwali cyrk. Dobra, ryzykuje, to jest być albo nie być, nowoczesny Hamlet, kurwa mać!
   Ja stanowczo potrzebuję snu...
   Podniosłam się i rzutem szczupaka rzuciłam na Haru, jakby Keith chciał mnie łapać, choć nawet nie drgnął. Zdarłam z niej koc, mimo jej okrzyków i kopniaków. Potem się obróciłam i z bojowym okrzykiem skoczyłam na Fermina. Spojrzał na mnie zdezorientowany i wysunął przed siebie ręce, chcąc mnie zatrzymać. Lecz mądra ja to przewidziałam i wyrzuciłam przed siebie koc, po czym szybko dobiegłam i udrapałam go na kształt ponczo.
– Idealnie! – zawołałam, odsuwając się i ocierając czoło.
   Może i zielone spodnie oraz ponczo z brązowego koca stanowiło słabe połączenie, lecz ważne, że ma coś na sobie.
– Więcej nie pijesz, myślałem, że zwariowałaś – powiedział, kręcąc głową.
   Nie odpyskowałam, bo usłyszałam klucz w drzwiach. Zazgrzytało i do środka wszedł tato, a za nim Edgar ciągnący walizkę.
– Cześć, papa! – krzyknęłam, rzucając się na szyję.
– Witaj, córciu – przywitał mnie i przytulił.
– Dzień dobry, panie Edgarze – Uśmiechnęłam się do szofera.
– Dobry, dobry panienko – Odwzajemnił uśmiech.
   Kiedy puściłam tatę, ten spojrzał z zaciekawieniem na Keitha. Odchrząknęłam, już mając go przedstawić.
   Wtedy ponczo się odwiązało i sfrunęło na podłogę.
   A Fatum zachichotało złośliwie.




Specjalnie dla Sassy women, proszę bardzo. Ja idę spać, jutro poprawię błędy i może podsumuję
Dobranoc <3 p="">

czwartek, 16 sierpnia 2018

S2 Rozdział 17: Dlaczego niektórych nie powinno się prowokować

      Jeśli kiedykolwiek chcecie, żeby ktoś krótko i zwięźle wytłumaczył wam sytuację, to nigdy nie proście o to Dana. Opowiadał strasznie szybko o żywiole, jakimś rycerzu imieniem Linus, przy okazji wtrącając coś o ciastkach, wypadzie nad jezioro i odpałach Runo. Tak zaczął się mieszać, że końcowy sens wyszedł taki, iż  Runo jest w swoim żywiole, który jednocześnie miał, ale inny, ten Linus i został on mu ukradziony przez Gundalian w nowym domku letniskowym wujka Kuso, bo ciastka były niedobre. Nie martwcie się, ja też myślałam, że szlag mnie trafi albo mózg się podda.
– Rozumiesz? – zakończył najbardziej ironicznym w tej sytuacji pytaniem, jednocześnie biorąc wdech.
– Za cholerę, chyba serio będziesz musiał iść do logopedy, choć nie wiem czy to pomoże – odparłam, starając się z całej siły go nie trzepnąć. – Kto w końcu ma ten żywioł? I co do tego mają ciastka?!
– Były z marcepanem! A marcepan jest ohydny, co nie?
   Ostatecznie się załamałam i oparłam bezsilnie o ścianę. Daj mi ktoś siłę, bo wysiadam. Z drugiej strony to też nie lubię marcepanu, takie białe, słodkie gówno. Pewnie stworzył je jakiś sadysta podobnie jak lukrecję, no bo kto inny mógłby nasłać takie diabły na świat cukierków i go bezczelnie pustoszyć?
– Wyjaśnimy to sobie później – wtrąciła się ta zarąbista dyplomatka z Neathii. – Teraz musimy się śpieszyć, by odzyskać Neo!
   Nie jestem pewna czy powiedziała tak dlatego, że wszyscy zauważyli, iż ja durnieję, a Dan odpływa w inny świat, czy serio się śpieszyliśmy. W każdym razie uznałam, że walę wyjaśnienia kto gdzie jak i dlaczego i popędziłam za tłumem. Dostrzegłam koło Shuna tę dziewczynę, która mi pomogła przy teleporcie. Jak ona miała? Halsey? Niee...Harriet? Nie, ale bliżej...Już wiem! Heather! Co ona tu ro...
   Poczułam, jak ktoś mi wsadza łokieć między żebra, po czym przydzwoniłam nosem w plecy Dana. Całą ekipą wytoczyliśmy się na korytarz w Bakuprzestrzeni. No muszę się przyznać, że od razu przypomniały mi się walki z Vexosami, tam mieliśmy podobne imponujące jak cholera wejścia.
   Za nami zamknął się portal, który wytworzył bakugan Fabii. Jake podał mi rękę, dzięki czemu wstałam z Dana. Rozejrzałam się zdumiona. Ściany były pokryte jakimiś dziwnymi ciemnymi pnączami, a ponadto zamiast zwyczajowych mas ludzi kręciły się pojedyncze osoby. Co tu się stało w tak krótkim czasie?
– To jaki jest plan, mistrzuniu? – spytał Vallory.
– Będziemy improwizować, nie mamy czasu! – odkrzyknął Dan i zaczął biec.
   Popatrzyliśmy na siebie z Fludimem z uśmiechem, czując się jak za starych dobrych czasów, choć upłynął zaledwie rok.
   Nie przebiegliśmy za dużo, ledwo udało się nam skręcić w główną drogę, kiedy znikąd przed nami pojawiło się kolejne lśniące przejście o kształcie elipsy. Nikt nie zdążył wyhamować i po raz kolejny polecieliśmy łeb na szyję. Przejechałam na łokciach i prawym kolanie całkiem ładny dystans. Shun i Fabia jak ninja zdołali odskoczyć i w ten sposób uniknąć losu Marucho oraz Dana, których Jake przyszpilił do ziemi swoim cielskiem. Natomiast Heather przetoczyła się na prawą stronę. Tsaaa, drżyjcie wrogowie, niepokonani Wojownicy przybyli!
– Móóój brzuch! – zajęczał Dan i zaczął uderzać pięścią w podłogę.
– Jake, błagam, zejdź z nas... – wydusił z siebie Marucho, blednąc na twarzy.
– O rany, przepraszam, chłopaki!
   Jake zerwał się jak oparzony i pomógł im wstać. Dopiero gdy wszyscy się pozbierali, mogliśmy się rozejrzeć.
– Jesteśmy na arenie walk – stwierdził Shun, mrużąc oczy.
– I to testowej oraz ukrytej – dodał Marucho.
– Ale dlaczego? – zdumiał się Kuso.
   Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Za naszymi plecami rozległy się kroki i po chwili ujrzeliśmy Sida.
– Bo wpadliście w naszą pułapkę, głąby! – zaśmiał się. – Serio wydawało wam się, że nie zauważymy wirusa w zabezpieczeniach?
   Uznajmy, że wiem, o co chodzi, ok?
– No...tak jakby – przyznał Dan lekko speszony.
– Poza tym zgaduję, że to jest wasz pobyt przybycia tutaj to on, hm? – ni to spytał ni to stwierdził, pokazując nam bakugana, który wyglądał, jakby otaczał go srebrna zbroja. – Pewnie się zastanawiacie, czy już wiemy, co on takiego skrywa?
– Neo... – wyrwało się Fabii.
– Sid! – krzyknął Ren. – Co ty wyrabiasz?!
   Stał na trybunach i ze złością wpatrywał się krzaczasto brwiowego  chłopaka.
– A spierdalaj! Nie twoja sprawa!
   Krawler zacisnął pięści, mrużąc oczy.
– Oddaj nam Neo! – wtrącił się Dan.
– Tylko jeśli wygracie ze mną bitwę – odparł Sid.
   Ren wyglądał, jakby właśnie rozważał, czy nie upierdzielić blondynowi głowy za pomocą młota. Serio, oni tak przypominali mi w tym momencie Mylene oraz Shadowa, że tylko czekałam, aż Arkail wywali jęzor i zacznie się obłąkanie śmiać.
– Sam tego chciałeś – odparł Dan z uśmiechem.
   Zeszli na pole walki, a my weszliśmy na trybuny. Oparłam się o barierkę podobnie jak reszta, obserwując kątem oka Rena. Przeszedł on na przeciwległą stronę areny. Niby był zdenerwowany, ale od czasu do czasu zerkał w moją stronę, a wtedy robił taki dziwny wyraz twarzy. Zmarszczyłam brwi, bo dostrzegłam, że na policzku ma zadrapania od czyichś paznokci.
– Karta otwarcia! – wykrzyknął Sid i wyrzucił kartę. – Bakugan bitwa! Naprzód Rubanoid!
   Pojawił się czerwony smok. Wyglądał dość...dziwnie. Kojarzycie tę grę Minecraft? Gdzie cały świat i postacie są zbudowane z takich kwadratów? No, to ten Rubanoid wyglądał dokładnie jak z tej gry.
– Hej, co to ma być?! Gdzie jest Neo?! – zawołał Dan.
– Nigdy nie powiedziałem, że będę nim walczył, Kuso.
– Poza tym teraz mam szansę, by cię pokonać Drago – dorzucił Rubanoid.
   Helios też tak mówił...
– Ha! Zobaczymy! Bakugan bitwa! Drago, start!
   Naprzeciw Rubanoida stanął Dragonoid, który zaryczał donośnie.
Poziom mocy Rubanoida: 900
Poziom mocy Drago: 900
– Kieł Korundu – Sid użył super mocy.
   Wzrost mocy Rubanoida o 300 punktów.
  Z pazurów minecraftowego smoka zaczęły wylatywać czerwone pociski. Drago zręcznie lawirował między nimi, próbując zmniejszyć dystans między nim a przeciwnikiem.
– Super moc, aktywacja! Smoczy Koliber!
   Rubanoid traci 300 punktów.
– Co?! – wykrzyknął zaskoczony.
– Tak łatwo ze mną nie wygrasz! – zawołał bojowo Drago.
 – Tornado płomieni! – Dan szedł za ciosem i użył kolejnej karty.
   Wzrost mocy Dragonoida o 400 punktów.
  To wystarczyło, by posłać Rubanoida na deski. Jednak Sid nic się tym nie przejął i użył karty „Rubinowe pole”. To przywróciło jego bakuganowi wyjściowy poziom mocy i sprawiło, że arenę otoczyła szczelna kopuła składająca się z szkarłatnych kryształów.
– Dzięki tej karcie mogę też użyć  zestawu bojowego drugiej generacji – poinformował nas łaskawie, klikając w swoim...emm...to był chyba Smart Watch, ale w wersji do walk bakuganów?
   To mi przypomniało, że Fludim też dostał takie cudo. Kuźwa, dalej go nie przetestowałam.

****

   Jane za nic w świecie nie chciała otwierać oczu. Nauczona licznymi doświadczeniami wiedziała, że jeśli pokaże, że jest przytomna, to może zastać naprawdę nieciekawą sytuację, dlatego wolała leżeć jak kłoda i próbować samym słuchem ogarnąć, co się dzieje.
   A działo się wiele. Słyszała wkoło przerażone głosy, pytania typu „Gdzie my jesteśmy?”, kroki i pisk jakby wiertła. Nieznacznie uchyliła powiekę i ujrzała około tuzin dzieciaków zbitych w kupkę. Oddzielały ją od nich kraty. Nagle rozległ się głos.
– Och, nie bądźcie tacy przestraszeni, nie chcemy was skrzywdzić – Był on wyraźnie kobiecy i sztucznie słodki. – Potrzebujemy tylko waszej siły.
   Na chwilę zapadła cisza i Jane niemal poczuła, że przez dzieciaki przeszła jakaś fala energii. Na ich twarzach pojawiło się otępienie, a oczy stały się puste, by po chwili rozbłysnąć żółtym kolorem.
– A teraz weźcie bakugany i idźcie walczyć za Gundalię!
– Oczywiście, pani Kazarino! – odparli chórem i powstali.
  Szli równym krokiem, mając wzrok utkwiony w jednym punkcie. Jane obserwowała ich, aż ostatni dzieciak nie zniknął za ścianą. Wtedy usłyszała, jak ktoś wstaje, więc zamknęła oczy i przekręciła głowę w bok. Ze zdumieniem odkryła, że miała pod sobą całkiem miękką poduszkę.
   Słyszała, że ta cała Kazarina idzie w ich kierunku i zatrzymuje się przed kratami. Rozległo się ciche westchnięcie zawierające nutkę zawodu.
– Mam nadzieję, że Ren szybko przyniesie mi tego bakugana i powie, co robić z tymi dwiema – powiedziała.
– Czemu nie wyślemy ich do bitwy jak resztę? – spytał ktoś inny dość chrapliwym głosem.
– Podobno to przyjaciółki księżniczki Vestalii, więc mogą się przydać w naszych małych negocjacjach.
   Jane szybciej zabiło serce. Skąd oni wiedzieli, kim jest Jess?
   Po chwili usłyszała, że kobieta odchodzi. Poleżała jeszcze chwilę, po czym otworzyła oczy i zerknęła w kierunki krat. Nikogo nie było w pobliżu. Podniosła się i zlokalizowała Phoebe, która ciągle nieprzytomna leżała na sąsiedniej pryczy.
   Zmarszczyła brwi. Od paralizatora nie powinny odpłynąć na tak długo, chyba że...W jej pamięci odmalował się obraz, jak przecknęła się podczas przenoszenie przez ten osiłka i dostała w punkt witalny na szyi. Skrzywiła się. Sprawa wyjaśniona.
– Ulvida, jesteś tu? – wyszeptała.
– Tak – Bakugan wygrzebał się ze swojej skrytki w staniku Wilson.
– Całe szczęście. Słyszałaś tę rozmowę?
– Owszem. Nie przemyśleli tego. Naprawdę myślą, że Jessie się ich posłucha?
– Pewnie tak – Jane uśmiechnęła się lekko. – Zgaduję, że za niedługo pojawią się tu wraz z Haru i Aki. Jednak ja też nie zamierzam tak siedzieć i czekać na ratunek.

****

   Sid dostał pięknie po dupie w pierwszej rundzie, przez co w kolejnej od razu zaczął agresywnie. Niemal na samym początku użył zestawu bojowego, który stanowiło około siedem smoczych głów. Rubanoid wyglądał przez to jak hydra tylko wiadomo w wersji Minecraft.
   Wtem Sid ogarnął, że ten cały Neo ma żywioł i włączył go do walki. Oczywiście Ren protestował, lecz osiłek miał go w nosie i tak oto bakugan stanął na polu bitwy.
   Jak wtedy błysnęło! Gorzej niż kiedy Mick wrócił z wybielania zębów i każdemu strzelał szerokie uśmiechy! Zamknęłam oczy, by przypadkiem nie oślepnąć. Usłyszałam jedynie ryk Drago i okrzyk Dana.
   Po kilku chwilach światło zniknęło. Wtedy wszyscy ujrzeliśmy, że Drago ewoluował.
– C-co się stało? – wyjąkała skonfundowana Fabia.
– Co jest?! – wydarł się Sid.
– Najwyraźniej Neo pomógł mu w ewolucji. A to znaczy, że mieliśmy żywioł! – wycedził przez zęby Ren.
– A kogo to obchodzi? – prychnął Rubanoid. – I tak go pokonam!
   Tsa, ledwo to powiedział, gdy Dan użył super mocy i zmiótł go z areny. Błagam, Helios też jakiś skromny nie jest, ale przynajmniej potrafił wytrzymać więcej niż trzy ataki.
– Gratulację za spieprzenie sprawy, Sid – syknął Ren.
– To nie moja wina!
– Naprawdę świetnie ci idzie, Ren – krzyknęłam. – Tylko tak dalej! Choć nie mam pojęcia, o co chodzi!
   Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się drwiąco.
– Jesteś pewna, że powinnaś się tak cieszyć?
– A co?
– O ile dobrze wiem, Jane Wilson oraz Phoebe Monstrose to twoje dobre znajome.
   Zrobiło mi się zimno w środku i przypomniałam sobie rozmowę z Aki. Jane gdzieś zniknęła...
– Gdzie one są? – warknęłam, przeskakując przez barierkę. Ledwo wylądowałam, już ruszyłam w stronę Krawlera. – Gadaj! – krzyknęłam, unosząc dłoń, wokół której zaczęła zbierać się moc. Ignorował wszelkie okrzyki Wojowników, obecnie istniała dla mnie tylko ta biała gnida.
– Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to czemu nie przyjdziesz jutro do Bakuprzestrzeni? Pogadamy na spokojnie – powiedział.
– Goń się! – Zamachnęłam się, a moc z trzaskiem rozbiła się tuż pod jego nogami, tworząc ładną dziurę. – Następnym razem to będzie twoja głowa – zagroziłam.
   Zbladł, ale z gęby nie zszedł mu ohydny uśmieszek. Oj chyba muszę poprosić Aki, by za pomocą swojego noża zrobiła mu Glasgow Smile.
– Lepiej to przemyśl! – dodał jeszcze, nim wraz z Sidem zniknęli.
   Zacisnęłam pieści. Moc zaczęła gromadzić się w moim ciele, domagając się wyjścia.
– Jess...
   Spojrzałam na Dana, który położył mi ręką na ramieniu.
– Masz piętnaście minut, by wyjaśnić mi, o co tu chodzi. Potem biorę dziewczyny i lecę na Gundalię – powiedziałam poważnie, wyciągając telefon.





NIENAWIDZĘ OPISÓW WALK, więc nie spodziewajcie się ich za wiele, bo wkurwiają mnie niemiłosiernie i niemal nic nie wnoszą do fabuły. Co najwyżej będę je opisywała jak kiedyś czyli krótko i tyle. Ogólnie Renik wykopał sobie grób, Jess planuje chyba rozwalić planetę, a Jane pobawić się w...agenta? No, to by było na tyle, napisałam to!
Odmeldowuje się!



sobota, 11 sierpnia 2018

S2 Rozdział 16: Trochę o samoobronie i żywiole


       Minęło już około półtorej godziny, od kiedy Jane wraz z Phoebe wkroczyły do Bakuprzestrzeni. Przewodnicząca po uprzednim wypożyczeniu awatara bakugana Subterry – Hynoida, rzuciła się w wir walki. Wilson przyglądała się jej zmaganiom z trybun, bo nie miała dziś zbytniej ochoty na walki podobnie jak Ulvida.
– Burza piaskowa! – krzyknęła Phoebe, próbując wykończyć swojego już chyba piątego przeciwnika.
   Jane zasłoniła twarz rękę, przymykając oczy, kiedy drobinki piasku zaczęły wirować w powietrzu i siekać widownię po odsłoniętych częściach ciała. Dodatkowo mocne porywy wiatru szarpały włosy oraz ubrania. Westchnęła. Jeśli zrobią jej się kołtuny, to chyba kogoś udusi.
    Niedługo po ustaniu burzy i wymianie kilku ciosów zostało ogłoszone zwycięstwo Phoebe. Blondynka ukłoniła się przy aplauzie tłumu, po czym zbiegła po schodkach, pokazując Wilson gestem, że już się wyżyła i mogą iść. Jane wypuściła z ulga powietrze i wstała. W brzuchu już zaczynało jej burczeć, a ponadto przypomniała sobie, że miała skontrolować, jak tam rozwija się depresja Aki.
– Jestem ci naprawdę wdzięczna za tę propozycję – powiedziała Phoebe, która miała wypieki na twarzy. – Ach i przepraszam za moje zachowanie na przystanku – dodała, kręcąc palcami młynka.
– Nic się nie stało, doskonale wiem, jak bardzo Drake i Dean potrafią dopiec – Jane uniosła lekko kąciki ust i machnęła ręką.
   Kiedy opuściły arenę A, Wilson od razu stała się czujniejsza. Już od przyjścia zauważyła, że atmosfera w Bakuprzestrzeni bardzo się zmieniła. Ze strzępków informacji, która usłyszała na arenie, mogła dojść do wniosku, że Wojownicy zostali wykopani z administracji. Potwierdzał to wyświetlający się wszędzie komunikat, że niby Dan i jego przyjaciele są niebezpieczni. Nie rozumiała tylko jednego. Dlaczego Jessie nic o tym nie mówiła? Czyżby nie wiedziała?
   Poczuła szarpnięcie za rękaw kurtki i zwróciła się w kierunku Phoebe, która za zmrużonymi oczami wpatrywała się w ludzi przed nimi.
– Nie podoba mi się to – powiedziała cicho blondynka.
   Jane powiodła oczy za jej wzrokiem i akurat trafiła na moment, jak chłopczyk, który ewidentnie nie chciał walczył i próbował odejść, został złapany za ramię przez starszą od niego dziewczynę. Krzyknął, ale było za późno. Pochłonęło żółte światło, po czym zniknęli.
   Jane poczuła, że robi jej się zimno i postąpiła o krok do tyłu. To nie wróżyło nic dobrego, musi natychmiast powiedzieć o tym dziewczynom.
– Spadamy – rzuciła do Phoebe, obracając się na pięcie i ciągnąc dziewczynę za sobą.
   Jednak nie uszły nawet sześciu kroków, gdy drogę zagrodził im barczysty i wysoki facet o krzaczastych brwiach. Spróbowała wyminąć chłopaka. Lecz ten podążał za nią, aż wreszcie rozłożył ręce, uśmiechając się szeroko.
– Oj, oj, nie musisz być taka nerwowa. Chcę tylko zabrać ciebie i twoją przyjaciółkę do ciekawego miejsca.
– Co się dzieje? – szepnęła przestraszona Phoebe, przysuwając się bliżej Jane.
– Suń się – warknęła Wilson. – Nie mamy ochoty nigdzie iść.
– Wybacz, Jane Wilson, ale my nie mamy innego wyjścia.
   Dołączył do nich kolejny chłopak o głowę niższy od nachalnego. Miał ciemny odcień skóry oraz żółte kocie oczy.
– Ren Krawler – wycedziła przez zęby Jane.
– Jessie już ci o mnie mówiła? To przyśpiesza rozmowę. Widzisz, trochę się przyczyniła do zniszczenia mojego planu, więc chciałbym jej pokazać, że nie powinna lekceważyć Gundalian.
– Co mnie to obchodzi? – prychnęła.
– Ugh, wystarczy tego gadania, idziecie z na... – Sid nie zdołał dokończyć, gdy czerwone adidasy marki Puma kopnęły go w brzuch. Zacisnął zęby, czując mocny przypływ bólu.
   Jane, jedną ręką osłaniając Phoebe, odsunęła się od niego, mierząc się wzrokiem z Renem. Gundalianinowi nie schodził z gęby głupi uśmieszek, co znaczyło, że to wcale nie koniec. Zagryzła wargę. Do teleportów mają jeszcze kawałek, nie ma wyjścia, musi zaryzykować i zaatakować.
– Odwrócę jego uwagę – szepnęła Phoebe, która chyba czytała w myślach koleżanki.
   Ledwo wypowiedziała te słowa, Sid rzucił się na nie. Jane łokciem odepchnęła blondynkę, ratując ją tym samym przed łapami chłopaka, lecz sama nie miała tyle szczęścia. Blondyn zacisnął szeroką dłoń na jej przegubie, niemal krusząc go na kawałki.
– Koniec zabawy – wycedził, grzebiąc drugą ręką w kieszeni kurtki.
   Jane bez chwili zastanowienia założyła mu dźwignię na nadgarstek, wkładając w to całą swoją siłę, bo przeciwnik był potężnej postury. Nie wiadomo czy bardziej za sprawą szczęścia czy szoku Sida, że taka drobna dziewczyna zna się na samoobronie, jednak Arkail padł na ziemię, krzywiąc się z bólu.
– Ty mała..!
   Nie czekała na resztę wypowiedzi, tylko odwróciła się w stronę Phoebe i zamarła. Widok przed jej oczami natychmiast przywołał do niej wspomnienia, kiedy Akane wdała się w bójkę w podstawówce. Monstrose miała nogi owniętę wokół pasa Rena i bez opamiętania okładała go pięściami, wydając przy okazji z siebie bojowe okrzyki. Krawler osłaniał się przedramieniem przed atakami, a drugą ręką oraz nogami próbował zepchnąć z siebie dziewczynę, lecz ta jedynie mocniej zaciskała uda. Osobom postronnym mogło się wydawać, że jest to parodia jakiegoś tańca.
   Jane otrząsnęła się szybko z szoku, zauważając, że Sid już się podnosi.
– Biegniemy! Już! – krzyknęła.
   W tym samym momencie poczuła zimny metal tuż przy szyi i przeszły ją ciarki. Paralizator, zdążyło przejść jej przez myśl, nim uderzył w nią prąd, który sprawił, że wszystko zmieszało się w jedno i zatonęło w mroku.
   Phoebe pisnęła na ten widok i spróbowała odskoczyć od Rena. Tym razem jednak to chłopak nie pozwolił jej odejść. Monstrose nie musiała długo czekać, by poczuć, jak dawka elektryczności zostaje wysłana w układ nerwowy. Jej uda poluźniły uścisk podobnie jak ręce i gdyby nie Krawler, upadła by na ziemię. Zamrugała jeszcze kilka razy, nim obraz jej się całkowicie rozmył i znikł.
– Matkooo, bez naszej pomocy nie możecie złapać dwóch dziewczyn? – spytała Zenet, po czym zachichotała, wymachując czerwonym paralizatorem.
   Sid obdarzył ją gniewnym wzrokiem i przerzucił dziewczyny przez swoje ramiona. Lekko stęknął, bo jego brzuch ciągle odczuwał skutki ciosu czarnowłosej, a poza tym ważyły one niemało.
– Naprawdę żałosne – dodała Lena i poprawiła okulary. – Po co nam one? – zwróciła się do Rena, zakładając ręce na piersiach.
– Po nic wielkiego, oddamy je panie Kazarinie i dołączą do oddziałów – odparł Krawler. – Choć jeśli nam się poszczęści, może uda się zmusić Vestalię do pomocy. Albo przynajmniej ich formalną księżniczkę.

****

   Pióropusz pary chyba już po raz trzeci wypełnił kuchnię. Podczas gdy ja wyciągałam kubki, a Vena kolorowe puszki z torebkami herbaty, Kenji pełnił rolę kelnera ze srebrną tacką. Gus pchnięty dobrym wychowaniem – jego mistrz w tym ewidentnie utykał – co jakiś czas wpadał do środka z pytaniem czy coś zanieść. Z salonu było słychać gwar rozmów oraz muzykę.
– Jess, nie musisz tego robić, w końcu jesteś gościem, powinnaś siedzieć z resztą – zaprotestowała cicho Vena.
– Dużo lepiej czuję się tutaj, serio – odparłam, stając na palcach, by dosięgnąć takiego fajnego kubka w żółte kaktusy. – Zwłaszcza kiedy zaczęli temat o wynalazkach oraz technologii... – westchnęłam. – To naprawdę nie moja broszka.
   Tsaa, po dwóch minutach słuchania o jakiś kablach, przełącznikach, połączeniach, promieniowaniach, polaryzacji czy innych pierdołach poczułam, że głowa mnie boli i z prawdziwą przyjemnością zwiałam wraz z Veną do kuchni.
– Co, ciągle się z nią nie zapoznałaś? – spytał Kenji, po czym cmoknął swoją dziewczynę w policzek.
– Teoretycznie żyłam z nią kilka dobrych miesięcy, ale ona mnie naprawdę nie lubi – stwierdziłam.
   Wystarczyło pomyśleć choćby o nieszczęsnej obręczy od Spectry i Gusa, teleportach i taksówkach. To prawdziwy cud, że jeszcze żyłam, nie ma co. Choć pojawiają się głosy, khehehe Ace, że po prostu jestem zbyt tępa na jej używanie. I mówi to koleś, który boi się starszego brata swojej dziewczyny! Inna sprawa, że Spectra jest straszny...
– Tak długo przebywałaś na Vestalii? Wydawało mi się, że pojawiłaś się dopiero, kiedy Zenoheld chciał stworzyć tą broń do niszczenia światów – Kenji spojrzał na mnie uważnie.
– Ehh, to wy nie wiecie? – zamrugałam kilka razy.
– Niby o czym?
– Heh, widzisz, wplątałam się w to całe kretyństwo przez Vexosów, którzy... – zaczęłam mówić, lecz przerwał mi mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Aki.
– Hejka – przywitałam się z przyjaciółką, wychodząc na korytarz.
– Hej, Jess. Wiem, że siedzisz na Vestalii, ale może przypadkiem posiadasz informację, gdzie jest Jane? Bo przyszłam do niej oddać płytę, ale jej mama powiedziała, że jeszcze nie wróciła i nie odbiera telefonu.
– Nie mam pojęcia, nic mi nie mówiła – powiedziałam, marszcząc brwi. To było niepodobne do Jane. Zawsze odbierała, chyba że spała albo pisała. – Pytałaś Haru oraz Stelli czy przypadkiem nie jest u nich?
– Tak, umówiła się ze Stellą, ale dopiero na jutro.
– Hmm – zastanowiłam się na chwilę. – Może napadła ją wena twórcza i poszła do jakiejś pobliskiej kawiarni, by spisać tekst. To jej się czasami zdarza, a wiesz, że wtedy może się palić i walić, nie odbierze.
– W sumie tak – Akane westchnęła. – To oddam ją jutro, nie jestem w nastroju na więcej wizyt.
– Czemu tak bardzo się nim przejmujesz? – spytałam, bo wiedziałam od razu, czemu Aki ma taki humor.
– Bo ja wiem – mruknęła. – Wkurwia mnie niemiłosiernie, ale jednocześnie jego słowa często odbijają mi się w głowie. To bardzo dziwne uczucie.
   Zamilkłam, akurat kiedy z salonu dobiegł chichot Irene. Przez uchylone drzwi widziałam, jak dziewczyna łapie włosy Grava w dwie grube garści i podnosi je do góry, wysuwając usta zwinięte w dzióbek i mrużąc oczy. Odwróciłam wzrok.
– Przyjść?
– Nie przesadzaj, nie mam depresji – prychnęła. – Rany, coście się takie troskliwie wszystkie zrobiły? Okres dojrzewania w końcu was dopadł?
– W przeciwieństwie do ciebie.
– Jestem pełnokrwistą kobietą od urodzenia, nie zapominaj tego. Dobra, kończę, jutro mi powiesz, jak poszło z bratem, bo nie słyszę, byś płakała. Papa.
– Do zobaczenia.
   Rozłączyłam się i opuściłam dłoń z telefonem. Jednak po chwili znowu usłyszałam dzwonek. Tym razem to był Dan.
– Hej, coś się dzieje?
– Potrzebuję twojej pomocy, Jess.

****

    Heather od kiedy tylko przekroczyła próg bazy Wojowników, wiedziała, że coś się stało. Fabia siedziała zasępiona na krześle, wbijając wzrok w stół, Shun opierał się o ścianę za założonymi rękami, Dan krążył wkoło jak wyjątkowo irytujący komar, a Jake obserwował go spod wpółprzymkniętych powiek. Wszyscy byli pogrążeni w absolutnej ciszy, że było słychać buczenie komputerów.
– Coś się stało? – spytała, tym samym przerywając milczenie.
   Dopiero wtedy wszyscy ją zauważyli. Usiadła na krześle, rozważając, co mogło ich tak przygnębić, skoro zaledwie wczoraj Marucho udało się zamontować specjalne przejście do Bakuprzestrzeni niewykrywalne dla Gundalian.
– Jeden z rycerzy z mojej planety został ciężko ranny w walce i utracił żywioł na rzecz Gundalian – powiedziała w końcu Fabia.
– Em, Fabio, ciągle nam nie wyjaśniłaś, co to właściwie jest – zauważył Dan, siadając.
    Dziewczyna wzięła głęboki wdech i mocniej zacisnęła dłoń na nadgarstku drugiej ręki.
– Żywioł to starożytna moc życia. Za jej pomocą można zmienić pustynię w pełen życia i zieleni ogród, w skrócie zmienić śmierć w życie – zaczęła tłumaczyć. – Jednak przez jej potęgę, wiele złych osób chce ją wykorzystać do własnych celów. Właśnie dlatego od wieków jest ochraniania przez Nethian i odzyskanie jej jest takie ważne.
  Zgaduje, że to jeden z powodów napaści Gundalian na Neathię – mruknął Drago, siadając na stole.
   Fabia skinęła głową.
– Chwila, momencik, jeśli Gundalianie zorientują się, co zdobyli, to Neathianie mają przerąbane! – zawołał Jake, zrywając się na równe nogi.
   Heather w duchu zdumiała się, że taki tępy mięśniak potrafi połączyć fakty w czasie krótszym niż pięć sekund. Gdyby nie musiała udawać miłej, to zaklaskałabym mu kilka razy. Swoją drogą ten cały żywioł jawił jej się jako całkiem ciekawa rzecz, którą można było wywołać porządny chaos i mieć z tego dużo zabawy.
– Niestety nie tylko my. Gundalianie chcą podbić większość kosmosu. Właśnie dlatego musimy jak najszybciej go odzyskać. Teraz rozumiesz, Dan?
   Nie zwróciła specjalnej uwagi ani na słowa Fabii, ani na to, że Kuso wypadł na zewnątrz z komórką w dłoni. Wolała skupić się na nowo pozyskanych informacjach i ułożyć z nich najlepszy plan działania. Dostanie żywiołu w swoje ręce, kiedy jest z Wojownikami było praktycznie niemożliwe, lecz jeśli uda jej się od nich oddzielić...Tylko jak to zrobić?
   Rozmyślania jej oraz reszty osób pozostałych w pokoju zostały zatrzymane przez skrzypienie, którego dobiegało zza drzwi, które znajdowały się za plecami Shuna.
– Linus, musisz jeszcze leżeć! Wracaj do łóżka! – rozległ się pełen nagany, dziewczęcy okrzyk.
   Cała czwórka otworzyła drzwi i wetknęła głowy do środka. Linus, czyli chłopak ze śmiesznie postrzępioną grzywką, próbował wyrwać się z uścisków Marucho i Julie, którzy siłą chcieli go utrzymać w łóżku.
– Co się dzieje? – spytał Dan, gdy dołączył do grupki, przy okazji prawie powalając Heather na podłogę za pomocą ramienia. – Sorki, nie chciałem.
– Wytłumaczcie temu chłopakowi, że w takim stanie, to on nawet nie będzie w stanie wyciągnąć karty, a co dopiero wygrać z Gundalianami! – zaskrzeczał niebieski bakugan.
– Utraciłem żywioł, muszę go odzyskać – oświadczył chłopak, ignorując słowa bakugana.
   Gdy udało mu się podnieść, jego twarz wykrzywił grymas bólu i opadł na materac. Złapał się za ramię, dysząc ciężko. Fabia podeszła do łóżka i przykucnęła przy nim.
– Linusie, posłuchaj. Jesteś ranny oraz osłabiony, nie mogę ci pozwolić walczyć – przemówiła łagodnym tonem.
– Księżniczko, jestem rycerzem Zamkowym – powiedział chłopak, po czym wziął głęboki wdech i wstał. Zacisnął dłoń na naszyjniku z diamentem ozdobionym znakiem Pyrusa. – Utraciłem nie tylko żywioł, ale i przyjaciela! Dlatego idę!
   Ruszył do przodu, cały czas się krzywiąc. Julie wraz z Fabią patrzyły się na niego zatroskane i niezdecydowane, co mają zrobić. Nagle Linus się zachwiał i gdyby nie pomoc Dana, leżałby na białych kafelkach.
– Nie martw się, my go odzyskamy – powiedział Dan.
– Eh? – Rycerz spojrzał na niego zdumiony.
– Musimy działać szybko, zanim Gundalianie zorientują się, co takiego skrywa Nero – wtrącił Shun.
   Reszta skinęła głowami. Fabia uśmiechnęła się do Linusa, który zaczął im gorączkowo dziękować. Heather pozwoliła sobie na ciche westchnienie. Nudziły ją takie „poruszające” scenki.
– Już jestem! Mówcie, co się dzieje!
   Zielonowłosa odwróciła się na pięcie i niemal nie wpadła na stojącego za nią Shuna, gdy zobaczyła Jessicę Knight w rozpiętym płaszczu z rozwichrzonymi włosami. To była ostatnia rzecz, jakiej się teraz spodziewała.




Wreszcie udało mi się to napisać! Męczyłam się z tym cztery dni! Ogólnie ciągle tkwię na odcinku 12, ale przysięgam, że najpóźniej w 20 ruszy już akcja z planetami, nawet już wiem jak XD
Odmeldowuje się!