Spectra był
pierwszą osobą, przy której Gus poczuł, że naprawdę może być sobą. Wcześniejsze
lata pełne prześladowań rówieśników i braku zainteresowania ze strony matki sprawiły, iż zamknął
się na ludzi. Dopiero poznanie blondyna coś w nim ruszyło. Poczuł dziwne
podekscytowanie skręcające się w dole żołądka i po raz pierwszy od dawna uwierzył w czyjeś słowa. I choć ich
relacja wydawała się osobom postronnym chłodna i egoistyczna ze strony Spectry,
to on czuł się szczęśliwy.
- Gus? – Przed jego oczami pojawiła się ręka. Drgnął wyrwany
do rzeczywistości. – Nie chcę być wredna, ale zadałam proste pytanie i czekam
od kilku minut na odpowiedź.
– Wybacz, Reinare – odparł. – Ciągle nie jestem zbyt
przyzwyczajony do takich rozmów? – dokończył ciszej.
Dziewczyna
rozpromieniła się i pokiwała głową. Wydawała się doskonale rozumieć, o co mu
chodziło. Spotkał ją w centrum handlowym podczas zakupów i po krótkiej
pogawędce zaproponował nagle, by poszli na kawę. Była to kompletnie
spontaniczna decyzja, ale może to jego instynkt mu podpowiedział, że Reinare
będzie najlepsza do rozmowy? Bo choć cenił i szanował Spectrą, to były tematy,
gdzie ten również utykał.
– Więc między mną i Irene jest w porządku – oświadczył. –
Choć ostatnio oboje jesteśmy zawaleni pracą.
W oczach
dziewczyny coś się odbiło, ale nie był pewny do końca pewny co.
– Hmm, to dobrze słyszeć – Popukała się palcem w brodę. –
Nee, a powiedz mi, jeśli to nie problem, jak się poznaliście?
– To proste, została przydzielona do naszego laboratorium
jako technik. Zaczęliśmy rozmawiać, mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań i tak
się dalej potoczyło – Wzruszył ramionami.
Znowu ten wzrok.
Zmarszczył brwi i zaczął postukiwać palcami o drewnianą nogę stolika.
– Coś nie tak? – zaryzykował spytać.
Reinare upiła
kilka łyków macchiato, po czym odetchnęła i podniosła głowę. Ciągle się
uśmiechała, choć blask nieco przygasł.
– Mam wrażenie, jakbyś niezbyt chętniej o nie mówił –
przyznała. – Brakuje ci jakiś emocji, iskier w oczach. Choć oczywiście nie chcę
oceniać waszego związku – Poklepała się po piersi. – Lecz czy na pewno wszystko
między wami w porządku?
To było to. Gus
przejechał językiem po zębach, czując nagły chłód w środku. Czyli się nie
mylił, naprawdę było po nim widać, że coś było nie tak. Cholera. Pochylił nieco
głowę. Serce zaczęło mu szybciej bić. Powinien powiedzieć? Ale czy miał
gwarancję, że Reinare go nie wyśmieje albo nie zwyzywa? Wydawała się miła,
ale...ludzie są zwodniczy.
Przełknął ślinę.
Nie, takie myślenie do niczego go nie zaprowadzi.
– Będziesz jadł deser? Mają tu zajebiste ciastka waniliowe z
białą czekoladą, mówię ci niebo w gębie – odezwała się nagle, przewracając menu
ze słodkościami.
– Słucham? – wyrwało mu się, nim zdążył się powstrzymać.
– Widzę, że nie chcesz za bardzo o tym gadać, więc możemy
zawsze coś dobrego zjeść – Uniosła brew. – Po cholerę miałabym cię zmuszać?
Nawet nie znamy się aż tak dobrze.
Zamrugał gwałtownie
oszołomiony. Zachowanie dziewczyny było takie inne od tego, do czego przywykł
podczas życia jako Vexos. Ludzie w kółko wtrącający się w jego prywante życie,
fanki i fani nie szanujący przestrzeni osobistej. Plus oczywiście zawsze pełna
podejrzeń i konspiracji atmosfera w grupie. Szczerość od dawna nie przeszła
przez jego myśl.
Wziął głęboki
wdech. Czasami trzeba ryzykować.
– Jest dziewczyna.
Reinare od razu
skupiła się na nim i pokazała gestem, by kontynuował.
– Poznałem ją jeszcze przed Irene, ale wtedy nasza relacja
nie była specjalnie kolorowa czy przyjemna. Ma – urwał, szukając jakiegoś dobrego
eufemizmu na charakter Akane. – oryginalny styl bycia, dlatego pewnie
przyciągnęła moją uwagę – Przełknął ślinę i przejechał palcem po filiżance. –
Jednak po pokonaniu Zenohelda nasze drogi się rozeszły, poznałem Irene i serio
byłem z nią szczęśliwy,
– Ale ona wróciła?
– Tak, znaczy pojawiała się już wcześniej, ale wtedy nic
takiego nie czułem. Jednak nagle – przygryzł wargę. Jak powinien to określić? –
Nagle zapragnąłem odpowiedzi.
– Em, jakich odpowiedzi? – Reinare przechyliła głowę ze
zdumioną miną.
– Na rzeczy, które zdarzyły się, kiedy się poznaliśmy –
odparł. – I choć ona i ja różnimy się diametralnie, to chciałbym jej pomóc, bo
widzę, że tego potrzebuje. Nawet jeśli temu zaprzecza i kryje się za maską.
– Kochasz ją?
– Nie wiem – odpowiedział bez namysłu. – Wolę tego nie
określać. Mówiłem już nasza relacja jest dziwna. Ale to nie zmienia faktu, że
chciałbym ją poznać.
I przebywać z nią.
Przełknął tą myśl.
Było na nie stanowczo za szybko, znali się za krótko. Zresztą nawet nie ujrzał
prawdziwej Akane.
Zapadła cisza.
Reinare dopiła swoją kawę, stukając zielonym paznokciem o porcelanę. Miała
ściągnięte brwi i lekko nieobecny wyraz oczu. Dał jej czas, bo nie było co
czarować, postawił ją w skomplikowanej sytuacji.
Za jego plecami
rozległ się szur krzesła po podłodze. Ktoś cichym głosem pożegnał się i
wyszedł, wprawiając w ruch mały dzwoneczek zawieszony u framugi. Słodki dźwięk
poniósł się po wnętrzu, które coraz bardziej pustoszało. Cholera, ile już tu
siedział?
– Dobra, będę brutalnie szczera – zastrzegła Reinare. – Na
pewno twój związek z Irene się sypie i mam wrażenie, że nie tylko z powodu tej
dziewczyny. Nie wiem czy nie będzie lepiej się dla was rozstać, niż męczyć się
dalej. A co do tej kobiety – westchnęła. – nie znam jej usposobienia ani charakteru,
ale myślę, że przede wszystkim powinieneś być cierpliwy. Czasami ludzie z innym
stylem bycia wydają się serio ciężcy do zrozumienia, ale potem okazuje się to
fantastyczną wymianą myśli i ubogaca poglądy. Albo może spytaj kogoś, kto ją
lepiej zna? Może ci pomoże? – Nabrała oddechu, krzywiąc się lekko. – Słodkie
domeny, od dawna nie byłam tak długo poważna.
Skinął głową, choć
tak naprawdę nie słuchaj już jej. Nie wpadł wcześniej na to, by spróbować
podpytać Jessie. Na pewno była łatwiejszym rozmówcą, mimo skłonności do
dramatyzowania. Tylko, że musiała akurat siedzieć na Neathii...
Już chciał
podziękować Reinare za rady, gdy dzwoneczek z tyłu rozdzwonił się jak oszalały.
Rozległy się głośne kroki i nagle owiała go znajoma woń jaśminu.
– Jaka urocza z was parka – wycedziła Irene, opierając się
dłonią o stolik.
Ciągle była ubrana
w pomarańczowy kombinezon technika, a czerwone kosmyki wystawały jej spod
czarnej czapki z daszkiem. Zimnym wzrokiem piorunowała raz jego raz Volan.
– Cudnie, że ja wypruwam sobie dla ciebie żyły, a ty
chadzasz z dziewczynami do kawiarni. Tej nawet nie znam! – wykrzyknęła z
wyrzutem i spojrzała na niego rozpaczliwie. – Dlaczego?
– Irene, poznaj Reinare Volan – powiedział jak umiał
najspokojniej, wskazując na Vestaliankę.
Rei skinęła głową
na powitanie, lecz Irene ją zignorowała, ciągle wlepiając wzrok w niego.
Przypominała kopniętego szczeniaka, który lada moment zacznie smutno
popiskiwać. Poczuł lekkie pulsowanie bólu w skroniach.
Podniósł się,
maskując jak najlepiej ciężkie westchnięcie. Położył pieniądze wystarczające za
rachunek ich obojga i uniósł nieco kącik ust.
– Wybacz, ale muszę się już zbierać z moją dziewczyną –
powiedział do Reinare. – Dziękuje za pomoc.
– Nie ma za co – odparła. Wyraźnie wyczytał z jej miny
współczucie. – Miło było cię zobaczyć.
Ledwo oddalili się
kawałek od lokalu, Irene wybuchła, uwieszając mu się na ramieniu.
– Czemu mnie tak zimno potraktowałeś? – jęknęła. – Tak się
cieszyłam się, że się zobaczymy po pracy! Kto to był? Czemu o niej nic mówiłeś?
Pulsowanie
wzmacniało się z każdą chwilą. Zacisnął zęby, walcząc z bólem. Reinare miała
rację. Akane była powodem wątpliwości, lecz zazdrość Irene ją podsycała.
Zachowywała się jeszcze gorzej niż na początku ich związku, czego kompletnie
nie rozumiał. Uspokoiła się po tym, jak dziewczyny poleciały na Neathie, więc
czemu tak nagle to wróciło? Ciągłe pytania, podejrzliwa mina. Coraz bardziej go
to nużyło.
– To zwykła koleżanka. Zwyczajna rozmowa. Aż tak mi nie
ufasz? – odparł nieco ostrzej niż zamierzał.
Irene wzdrygnęła
się za to, jakby ją uderzył i zaraz owinęła ręce wokół niego, kryjąc twarz w
ramieniu. Klasyczna taktyka, kiedy chciała go uspokoić.
– Gus – kun, oczywiście, że ci ufam. Ale im ani trochę. Skąd
wiesz, że jakaś nie kręci się koło ciebie, bo jej się podobasz? Hm?
– To bym powiedział jej nie, Irene.
– Ale ciągle... – Zacieśniła uścisk. – Nie chcę być bez
ciebie. Nie myślisz, że miłoby było, gdybyś żyli gdzieś jedynie my sami? –
spytała, podnosząc na niego uśmiechniętą twarz.
Słowa utknęły mu w
gardle, bo wyobraził sobie takie życie. I poczuł skręt w żołądku. Nie, to nie
było ani trochę przyjemne.
– Gus – kun? – Nagle jej objęcie stało się mniej przyjemne,
a bardziej przykuwające do miejsca. – Czy to znowu o tej Akane? – Jej głos w
sekundę pochłodniał.
Spojrzał na nią i
musiała to wyczytać z jego oczu, bo puściła go z wściekłym sykiem.
– Wiedziałam! Znowu ona! Od kiedy ją wtedy zobaczyłam na
statku Spectry, to coś czułam. Jeśli z nią nie rozmawiasz, to myślisz! – warknęła.
– Kim ona takim jest, co? Dlaczego ona? W czym jest lepsza ode mnie? Hm?!
– Irene, uspokój się – Wyciągnął rękę przed siebie. –
Owszem, myślałem o niej, ale z innych powodów, niż ci się wydaje.
– Jasne! – prychnęła. – Po prostu już ci na mnie nie zależy.
Pobawiłeś się, to możesz zostawić, tak? – W oczach wezbrały jej się łzy. – Tyle
dla ciebie zrobiłam! A ty pewnie z tymi wszystkimi dziewczynami... – urwała. –
Ale możesz to jeszcze uratować, Gus – kun. Tylko musisz zerwać z nią wszelki
kontakt! Przy mnie! I wtedy...
Gus patrzył na
gestykulacje dziewczyny, lecz sens jej słów rozbijał się gdzieś w otchłani jego
umysłu. Dochodziło do niego, jaki błąd popełnił. Irene nie posiadała po prostu
wielu kompleksów i potrzebowała ciągłego wsparcia. Jej toksyczność wręcz
spływała z ust i skapywała na chodnik gęstymi kroplami.
– Nie, Irene – przerwał ciąg jej słów. – Nie zerwę z nikim
kontaktów, bo wiem, że nie zrobiłem nic złego. To, co musi się skończyć, to
nasz związek.
Otworzyła szeroko
usta, patrząc na niego zszokowana.
– Możesz mnie nienawidzić i wyzywać, jeśli chcesz, ale tak
trzeba zrobić – kontynuował. – Nasza relacja nie funkcjonuje jak powinna, więc
lepiej, jeśli ją zakończymy. Wyprowadzę się w dwa dni. Wybacz, Irene.
Przez chwilę
dziewczyna dalej trwała w bezruchu, po czym gwałtownie spochmurniała, a w
kącikach oczu coś błysnęło.
– Nie – Pokręciła głową. – to nie może się tak skończyć.
Po tych słowach
odwróciła się i szybkim krokiem zaczęła odchodzić w dół ulicy. Obserwował jak
karmazynowe kosmyki powiewają na wietrze, aż nie zniknęły w tłumie. Czuł się
winny, lecz głównie ogarnęła go ogromna ulga, jakby właśnie zepchnął kamień ze
swojej duszy.
****
Według Jess ich
sytuacja mogła się zacząć nieco polepszać, ale Haruka doskonale wiedziała, że
była to bzdura. Co prawda dołączenie Rena i impreza powitalna z tej okazji
zmniejszyła nieco nerwy. Lecz ciągle dręczyło ją wspomnienie porażki ze
Zgromadzeniem Dwunastu. Było ich przecież aż siedmiu na czterech, a mimo to
przegrali. Co jeśli to się powtórzy? Przełknęła gulę w gardle. Nie było się co
oszukiwać, jeśli nie pozbędą się ich, to nici ze zwycięstwa w wojnie.
Kwestię wyprawy
Jessie i Dana to już pominęła chmurnym milczeniem, bo tej dwójki nic by nie
dopilnowało. Choć, hmmm, widziała kiedyś takie smycze dla dzieci. Może to?
Jednak wracając,
to niby sytuacja się polepszyła, by zaraz zlecieć łeb na szyję. A zaczęło się
podczas przyjemnego poranka, gdzie Rycerze Zamkowi wybrali się na patrol.
– To wyście tak stali i patrzyli jak ten brokuł go porywa? –
Akane wytrzeszczyła oczy. – Nie mogliście jej czymś walnąć? Hm, panie ninjo? –
Rzuciła wymowne spojrzenie w stronę Shuna.
Porwano Jake’a.
Informacja była zła, lecz Shiena i tak poczuła wewnętrzną chęć przybicia samej
sobie piątki, bo przynajmniej nie była to żadna z dziewczyn. A no nie było się
co oszukiwać, one były najbardziej prawdopodobne.
– Teleportacja Gundalian jest niebezpieczna, bo jeśli
dotkniesz teleportowanego, to też ciebie przeniesie – wyjaśniła szybko Fabia.
– Zresztą nie zdążyłbym jej zaatakować – dodał Shun.
– Hee? Taki wojownik jak ty? Starość cię dopadła i kości
bolą?
– Dość – Jane pociągnęła Akane za ucho. – Mamy większe
problemy.
– No ładnie – mruknęła Jessie, drapiąc się po szyi. – Co robimy?
– Lecimy odbić Jake’a, to oczywiste! – zakrzyknął Dan.
– Nie ma mowy – powiedziała jednocześnie z Shunem.
Kuso nadął
policzki w oburzeniu i założył ręce na tors.
– To co mamy robić? Przecież jest w niebezpieczeństwie!
– Przede wszystkim powinnyśmy się uspokoić – odparła, kładąc
dłoń na ramieniu bruneta. – Trzeba przemyśleć nasze opcje. Gwałtownie działanie
niczego nie przyniosą.
– Akcja wtedy na Gundalii jakoś dała radę.
– Jess, jak cię pizgnę...
– Powinniśmy porozmawiać z moją siostrą i kapitanem
Elrightem – zaproponowała Fabia.
To był dobry
pomysł. Zgodziła się bez namysłu wraz z Shunem i Marucho, a po chwili także
reszta. Dan jeszcze przez moment marudził, ale widząc, że został przegłosowany,
także musiał przystać.
****
Ostatnie dwa dni
upłynęły dla Heather pod oznaką nudy. Całe Zgromadzenie Dwunastu co prawda raz
wyleciało, jednak przez specjalne bransolety od Stoicy i tak nie mogła zbyt
swobodnie się poruszać po pałacu. Była to część w planie, jakiej nie
uwzględniała, ale jakoś w końcu je zdejmie. Musiała jedynie znaleźć sposób.
Generalnie
Gundalianie wrócili poobijani i bez Rena, czego jednak nie skomentowała, widząc
wyraz twarzy Barodiusa. Poza jego wybuchami złości nic ciekawego się nie
działo. Aż do teraz.
– Długo jeszcze? – mruknął Cru. – Ślini się – Skrzywił się.
Naprzeciw nich
siedział Jake Vallery przykuty do krzesła żelaznymi pasami. I śnił słodko jak
małe dziecko z lekkim strumieniem śliny w lewym kąciku ust. Podniosła się nieco
i pstryknęła go w czoło.
– Budzimy się, śpiąca królewno – powiedziała głośno.
Chłopak rozwarł
powieki, po czym gwałtownie je zamknął porażony mocnym światłem reflektorów z
tyłu laboratorium. Gdy znów je otworzył, wciągnął gwałtownie powietrze.
– Heather! Ty! – Próbował się podnieść, lecz więzy mocno go
trzymały. – Co jest? Gdzie ja jestem?! Coredem, stary, jak z tobą?!
– Czemu mnie nie dziwi, że to akurat ty wpadłeś –
powiedziała, ignorując jego okrzyki. Oparła policzek o dłoń, kładąc się
bardziej na stoliku koło niej. – W końcu twoim jedynym atrybutem jest masa
mięśniowa – Uśmiechnęła się słodko.
– Dlaczego ciągle działasz z Gundalianami? – Zacisnął zęby.
Nie doczekał się
odpowiedzi, gdyż rozległ się wymowny kaszel i z cienia wyłoniła Kazarina.
– Koniec pogaduszek – oświadczyła, stając przy panelu
kontrolnym. – Witam cię w moim kochanym laboratorium, Jake.
– Nieważne, czego ode mnie chcesz, niczego ci nie powiem! –
oznajmił wojowniczo mięśniak i wypiął tors. – Nie złamie się!
Heather uniosła
brew. On naprawdę mocno się przeceniał.
– Och, nie musisz się o to martwić – odparła Kazarina i
wcisnęła zielony guzik. – Ja potrzebuję od ciebie czegoś kompletnie innego.
Z sufitu wysunęła
się metalowa rura zakończona trzema szponami, na których końca błyskały białe
kulki iskier. Przysunęły się do twarzy Jake’a i po chwili strumienie prądu
wytrysnęły prosto w jego skronie. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki, a wrzask
bólu poniósł echem po ścianach laboratorium.
– Jake! – zdołał zawyć jego bakugan, nim został podobnie potraktowany.
Kazarina
zachichotała. Jej twarz wyrażała pełną sadystyczną radość. Przez chwilę nieco
zmniejszała nacisk na przycisku, niwelując intensywność, by zaraz docisnąć go do
panelu. Po chwili zabawy zaprzestała i podeszła do chłopaka.
– Dzięki temu hipnoza utrzyma się dłużej – mruknęła chyba do
Heather i nachyliła się, łapiąc podbródek Vallorego w uścisk.
Heather patrzyła z
fascynacją, jak oczy Jake’a zalewa żółć, po czym opadł nieprzytomnie na oparcie.
– Masz szczęście, że się pojawił, bo ty byś to robiła –
powiedziała Kazarina, otrzepując dłonie. – Choć może to lepiej, od razu łatwiej
będzie ich tu przyciągnąć, skoro mamy jednego z nich.
Heather pokiwała
głową, gdy do głowy wpadła jej myśl.
– A co jeśli by ich rozdzielić?
Gundalianka
spojrzała na nią przez ramię, niemo przyzwalając by mówiła dalej.
– Neathianie na pewno będą działali rozważnie i spokojnie –
Uśmiechnęła się, kręcąc kosmyk na palcu. – Jednak Ziemianie i Vestalianie wręcz
przeciwnie.
– Hmm – Gundalianka uniosła brew. – podaj mi szczegóły.
****
Sensu nie było całą
bandą włóczyć się na spotkanie z Sereną i Elrightem, więc poszła jedynie Shiena
jako odpowiedzialna przedstawicielka. Ja z Aki i Jane zostałyśmy sobie na
szerokim pałacowym balkonie na półpiętrze, z którego rozpościerał się widok na
ogród oraz wejściową bramę.
Ledwo usiadłam na
balustradzie, już Wilson najbezczelniej w świecie trzepnęła mnie w głowę. Chyba
ostatnimi czasami zaczęło jej to wchodzić w nawyk, biedny Roger, trzymajmy za
niego kciuki w przyszłości.
– Za co? – jęknęłam z udawaną boleścią.
– Za jakieś nocne wypady chuj wie gdzie – odparła, siadając
koło mnie.– Wiesz, jak się przestraszyłam? Zwłaszcza że twoja ostatnia nocna
wyprawa zakończyła się opętaniem przez bakugana.
– No ale z drugiej strony to już chyba nic gorszego nie
mogłoby mnie spotkać – zauważyłam.
– Zawsze mogłabyś zobaczyć na przykład Barodiusa pod
prysznicem – mruknęła Akane, która siedziała na krześle i trzymała zarąbanego z
kuchni szaszłyka.
Od razy przed
oczami stanęło mi tamto dziwactwo z kuchni. Oby to nie było z niego...
– Dobra, to by była lekka trauma psychiczna.
Jane wywróciła
oczami i westchnęła ciężko
– Jak to się stało? – spytała.
Wyjaśniłam im w
skrócie, jak dostałam się w okolice drugiej osłony. Po minie Aki było widać, że
nie wywarło to wielkiego wrażenia, jednak Jane potarła dłonią czoło w
cierpiętniczym geście.
– Ciebie i Dana powinno się odseparować. Jak można zrobić
tyle kretyństw w przeciągu kilku godzin...
– A tam, to jeszcze nic! – Machnęłam ręką. – W pałacu
Vexosów to dopiero były balety!
– Lepiej nie mów o nich przy Haru, bo doprowadzisz biedaczkę
do zawału.
– Pfff – odezwała się Aki z policzkami wydymanymi jak u
chomika. – Ona to weteran, nie pamiętasz, jak próbowałyśmy śledzić Maskarada?
– Ciężko zapomnieć, gdy prawie wpadłaś wpadłaś pod taksówkę,
a potem wsiadłaś do złego metra.
– Ahh, szczęśliwe czasy – Aki udała, że ociera łezkę z oka i
znów zatopiła zęby w mięsie.
Uśmiechnęłam się,
ale zaraz przestałam, gdy sobie przypomniałam, że my miałyśmy jeszcze inne
życie.
– Zaraz, stop, wiem, że ogólnie jest wspaniale, słoneczko
świeci i próbujemy złapać psycholkę, ale ile my tu już siedzimy? – Powiodłam wzrokiem
od jednej do drugiej.
Moja psiapsi
oczywiście z wyjebaniem wzruszyła ramionami, lecz Jane wyciągnęła telefon i
włączyła kalendarz.
– Dwa tygodnie.
– To co z twoją pracą? I nagraniami, Aki? Przecież miałyście
tu być krótko, a potem wrócić. Ja to jestem wetaran, życie i tak na mnie pluje.
– Faktycznie, zostawienie cię samej z Wojownikami brzmi tak
dobrze jak zmieszanie wódki z whisky i ginem i wypicie na raz – zakpiła Jane,
zakładając ręce na piersi. – O moją pracę się nie martw, tą miałam zamiar
rzucić, więc wychodzi na jedno.
– A ja mam znajomości – odparła Akane. – Także chillera
utopia, nic nie ucieknie.
– Ale...
Prawdopodobnie
oberwałabym teraz z patyka po szaszłyku, gdyby nie rozległy się wyraźnie kroki
na drodze za nami i cichy syk bólu. Odwróciłyśmy się jak na komendę i
zbaraniałyśmy. Jake szedł przyciskając do boku prawą rękę. Był nieco poobijany,
lecz i tak nie wyglądał tragicznie, jak na kogoś kto spierdolił z Gundalii.
Widząc nas, wyszczerzył zęby, choć zaraz się skrzywił.
– Hej, dziewczyny – Zatrzymał się. – Mogłybyście mi pomóc?
Jane pobiegła po
resztę, a ja z Aki zeskoczyłyśmy na dróżkę. Rozglądając się dookoła, podeszłam
do chłopaka.
– Nie mówię, że nie cieszę się na twój widok, ale jak się
wydostałeś? – Przekrzywiłam głowę.
– Gundalianie wcale nie są tacy mocni – odparł i z
wdzięcznością przyjął moje ramię.
– Pokonałeś każdego i zwiałeś do teleportera? – Akane uniosła
wysoko brwi.
– Yhy! – Chłopak się rozpromienił. – Nie było łatwo, ale
daliśmy radę z Coredemem.
Wymieniłyśmy z
Japonką pełne zwątpienia spojrzenia, jednak póki co przyjęłyśmy taką wersję wyjaśnień
i poprowadziłyśmy Jake do środka pałacu.
****
Kolacja na Neathii
odbywały się w jadalni przy długim stole, które zawsze był wyładowany
półmiskami z różną maścią potrawami oraz wysokimi dzbanami głównie z wodą i
sokami. Starannie unikając, by nie nałożyć sobie niczego choćby lekko różowego,
obserwowałam kątem oka Jake. Chłopak pochłaniał ilości hurtowe jedzenie,
paplając o czymś z Renem i ozdabiając obrus okruchami. Jednak nie dawałam się
znieść. Bo jak to był on, to mogłam równie dobrze robić za vestaliańską
królową.
Bo po może jakieś
godzinnej regeneracyjnej drzemce i opatrzeniu zadrapań – zaskakująco małej
ilości – wbił sobie do nas i zaczął opowiadać o jakimś sposobie ulepszenia
trzeciej osłony. Nie znałam go za dobrze, ale nigdy nie wydawał mi się jakoś
ogarnięty w tym. Mina Dana, jakby ujrzał ufoludka, tylko to potwierdzała Czy mu
coś zrobili czy się biedak za mocno gdzieś walnął, tego nie wiedziałam, ale
było coś nie tak.
Powoli żułam,
obserwując innych. Shun jak zawsze pełen spokój albo zasypiał, kto tam
wiedział, Marucho radośnie włączył się do paplaniny Jake’a, Ren grzebał w
talerzu, chyba dalej mając traumę po Gundali, dlatego szukał w żarciu trucizny.
Akane wpierdalała bez zażenowania, Shiena pochłonęły jej myśli, a Jane to serio
zasypiała. Co do Fabii to mordowała wzrokiem talerz. Tak, stanowczo obserwowanie
ludzi w czasie posiłku to fascynujące studium charakteru. Mogłabym napisać o
tym pracę licencja...
Dobra, zapędziłam
się, najpierw to przydałoby się przeżyć. Postawmy to sobie z główny cel.
– Nie podoba mi się Jake.
Nawet nie stanęłam
za jadalnią, gdy Dan odciągnął mnie w pełnej dyskrecji na bok.
– Jak ktoś zaczyna gadać niczym Spectra, to jest zły znak –
zgodziłam się, gdzieś z tyłu głowy widząc jego zirytowaną minę. – To co chcesz
zrobić?
– Poprosiłem kapitana Elrighta, by zamontował specjalną
pułapkę – wyszeptał. – Dlatego nie chodź w nocy do pokoju kontrolnego.
– O tak w nocy kocham latać do barier – mruknęłam. – Za kogo
ty mnie masz?
– No zabezpieczam cię na wszelki wypadek.
Wywróciłam oczami.
Do niego też dzwonił Spectra, że ma mnie pilnować, bo inaczej mu nóg z dupy
porywa?
****
– Będziesz miała oczy jak królik rano – oświadczył Leaus.
– Spierdalaj – burknęła Akane, zmieniając po raz setny
pozycję. Padła na brzuch. – Nie takim rzeczom dawałam radę.
Bakugan westchnął
bezsilnie i podleciał do ramienia wojowniczki. Umościł się wygodnie, wtulając
głowę w miękkie, świeżo umyte kosmyki.
– Co się dzieje? – spytał.
– Nic takiego – Dziewczyna wsadziła twarz w poduszkę. Wypuściła
głośno powietrze. – Tylko mam taką gonitwę myśli i nie mogę przez to zasnąć.
– Przez co? Telefon niebieskiego transa?
Godny politowania
odgłos, który z siebie wydała, posłużył mu za potwierdzenie. Powstrzymał chęć
wywrócenia oczami, bo przez lata nabył praktyk anielskiej wręcz cierpliwości do
Japonki. Znaczy zazwyczaj tak było, bo czasami marzył, by ją udusić.
– No bo... – odezwała się nagle, wydymając usta. – Niby nic
takiego, ale poczułam się tak dziwnie. Jakby miło, że go usłyszałam.
– Bo ci się podoba – powiedział.
– Wcale nie! – Poderwała się na łokciach. – Jest zapatrzony
w Spectrę, ma kompletnie inny charakter niż ja, jego ideały mnie irytują...
– Ty sobie to wmawiasz, idiotko – przerwał jej. –
Przestraszyłaś się, że się przed nim trochę otworzyłaś i próbujesz wiać.
Widział, jak jej
szczęki się zaciskają, zwiastując początek kłótni, jednak do tego nie doszło.
Zamiast tego usłyszeli głuchy huk. Akane od razu odwróciła głowę w stronę drzwi
i zaczęła nasłuchiwać. Rozbrzmiały ciche lecz pewne kroki. Japonka podniosła
się i na palcach podeszła, układając palce na klamce.
– Aki...
Przyłożyła palec
do ust i szybko otworzyła drzwi, po czym odeszła kawałek. Powitał ich ciemny i
pusty korytarz. Tak przynajmniej wydawało się w pierwszej chwili, bo po kilku
sekundach Akane spostrzegła nieprzytomnego strażnika leżącego pod oknem.
Przeleciał ją zimny
dreszcz, gdy poczuła uścisk na nadgarstku. Obróciła się gwałtownie i
spostrzegła zielone włosy.
Znów mi wyszedł długi rozdział xDDD No generalnie duużo gadania, ale takie też są potrzebne, akcja będzie w następnym. Nie wiem czy dobrze oddałam to w Irene, ale ona w gruncie rzeczy miała być toksyczna (w sensie jej zazdrość i ciągle wymyślanie czegoś, co nie miało miejsca) Heather knuje, jak to ona, a Jess wkrótce trafi szlag. Już jest coraz bliżej tego finału na Gundalii i serio się już mega cieszę. Wiem, że przyśpieszyłam mega, ale 3 część będzie tego warta!
Odmeldowuje się!
Haha, to prawda, wtedy Jess już wiedziałaby, że ma przejebane i trzeba wiać XD Cholero może być całkiem cute zupełnie niczym zarazo XD Gorzej tylko jak będą dzieci, będzie musiał coś wymyślić.
OdpowiedzUsuńRei: Kicia!
Jess: Nieeeee...
Haha, no Irene to jeszcze hehe...pokręci się po fabule ^^'' Oj tak do Gune będzie ciężko doprowadzić i nie będzie tak kolorowo czy szubko, mówię lojalnie XD Cooo, Jane i Shun? Gdzie XDDD
Okej XDDD Bo tak patrzę, to nie pamiętam czy oni wgl jakaś ze sobą gadali. Nie kazał, ale to już instynkt pewnie za nich działa XD
OdpowiedzUsuń*bawi się nagłówkiem* Wpadanie w tarapaty to w końcu jej domena XDDD Spectra w jakimś momencie będzie tylko machał ręką, do wszystkiego da się przywyknąć. O piona też nie ogarniam fizyki, a co do Gune to jest trudne przez ich charaktery (Aki is stubborn as fuck) no i wartości XDD oj to będzie dłuugo pchane
OdpowiedzUsuńNawet mi nie przywołuj tej parodii książki pls xD
OdpowiedzUsuńA no ma, ale to jeszcze trochę czasuuu XD
OdpowiedzUsuń