sobota, 22 sierpnia 2020

S2 Rozdział 47: Przeklęte noce na Neathii


    Jednym ze znanych klasyk życia był fakt, że jeśli coś zaczęło się układać, to zaraz coś innego musiało się koncertowo spierdolić. Ot jedno z praw natury, z którym nie dało się wygrać. Tak sobie właśnie myślałam, gdy w środku nocy siedziałam na łóżku, a dookoła wył alarm. Powinnam była się zrywać i zobaczyć, co się dzieje, jednak bardziej wyklinałam w duszy na Dana za tak głośny dźwięk. Nie mógł być jakiś bardziej dyskretny? Litości, pierwsza nocka że wyspałabym się jak człowiek! A wybitnie mi nie do twarzy z sińcami fioletowymi niczym dojrzała śliwka.
    Więc tak sobie dalej siedziałam, patrząc tępo w ścianę, Fludim latał dookoła z milionem pytań, na korytarzu panowała wrzawa. Dźwięk się nasilił, kiedy drzwi od pokoju się otworzyły, wpuszczając światło lamp z holu.
– Czy tutaj nigdy nie może być spokojnie? – zawarczała Jane, idąc w moją stronę. Pasek od czarnego szlafroka powiewał za nią. – Masz pojęcie, co się dzieje? Marucho tylko mignął mi przed nosem, więc nie zapytałam.
– Hmmm? – Spojrzałam na nią nieprzytomnie. Dała mi pstryczka. Wydęłam policzki i pomasowałam czoło, zmuszając szare komórki do działania. –  To wyjące gówno to pułapka Dana.
– Co? Jaka znowu pułapka? Na kogo?
   Materac ugiął się lekko pod ciężarem dziewczyny. Zdmuchnęła czarne loki z twarzy i wbiła we mnie uważny wzrok. Nienawidziła przerywania sobie snu, dlatego musiałam jej ładnie to wyjaśnić, by nie utopiła potem Dana w pobliskim bajorze.
– No bo Jake dziwnie się zachowywał jak nie on – zaczęłam.
– Fakt, nagle zaczął gadać jak naukowiec.
– Dokładnie, dlatego Danny uznał, że poprosi Elrighta, by założył jakąś pułapkę przy obsłudze barier. Jakby Jake chciał coś zmajstrować.
– Doceniam pomysł, ale naprawdę musiał to być tak wkurwiający dźwięk?
    Rozłożyłam bezradnie ręce, gdy drzwi znów skrzypnęły i do środka wpadła zasapana Haruka. Oparła się biodrem o framugę i powiodła dzikim wzrokiem dookoła, zanim lekko zataczającym się krokiem ruszyła do nas.
– Była tu Aki? Lub widziałyście ją?
    Zgodnie pokręciłyśmy głowami, na co Haru zaklęła. Poprawiła koszulkę i padła na kołdrę. Poczułam zimno pełznące z dołu żołądka, ale starałam się je zdusić.
– A nie śpi? – spytałam. – Niby nawala cholernie, ale to przecież Aki.
– Nie – Shiena popatrzyła na nas. – Drzwi od jej pokoju są otwarte i ani jej ani Leausa nie ma w środku.
– Pobiegła zobaczyć, co się dzieje? – zasugerowała niepewnie Aki, również zaczynając się niepokoić.
– Zawsze nagle poszłaby po jedną z nas.
    Przełknęłam ślinę i odrzuciłam kołdrę. Wsunęłam bose stopy w trampki  wzięłam głęboki wdech, dalej walcząc z pnącym się po kręgosłupie lodem.
– Poszukajmy jej. Może wstała jeszcze przez tym i poszła do kuchni? – zaproponowałam.
     Dziewczyny zaaprobowały pomysł i wyszłyśmy na korytarz. Jednak każda z nas czuła, że oszukujemy same siebie.


****


    Och, doskonale wiedziała, co zastanie, w chwili, gdy ta zielona idiotka złapała ją za nadgarstek. Dlatego bez chwili wahania wymierzyła jej prawego sierpowego. Nikła iskra satysfakcji przeszła ją, gdy poczuła ciepło skóry na knykciach. Ledwo dotknęły stopami podłogi w jakimś ciemnym pomieszczeniu, już Heather wydała stękniecie bólu, gdy jej szczęka odleciała w lewo. Z rozciętej wargi popłynęła strużka krwi.
– Chyba nie myślałaś, że będę stała spokojnie, szmato – prychnęła.
    Heather spojrzała na nią i uśmiechnęła się, zlizując krew. Potarła czerwony ślad po uderzeniu i wyprowadziła kontrę z lewej pięści, lecz Japonka zdążyła się schylić i uderzyć głową w jej brzuch, przewalając młodszą dziewczynę na plecy. Wyswobodziła przegub z uścisku i docisnęła wątłe ramiona do podłogi.
– Właśnie dlatego tak was lubię – odezwała się wreszcie Heather. – Zawsze czymś mnie zaskoczycie.
    Akane zdusiła chęć przewrócenia oczami. Ta dziewczynka naprawdę działała jej na nerwy.
– Czemu mnie tu przeniosłaś?
– Zbyt długo zwlekałyście ze swoją wizytą.
– Ha? Poje....Kurwa! – syknęła, czując ostre uderzenie kolana w bok. Zupełnie zapomniała o nogach Heather.
    Potoczyły się na podłodze. Tym razem to wojowniczka Darkusa zawisła nad drugą. Wyszczerzyła zęby, bawiąc się jedną ręką małym sztyletem, który po naciśnięciu guzika pokrywał prąd. Akane uniosła brew, już mając zakpić, gdy spostrzegła srebrną bransoletę na nadgarstku psycholki.
– Ooo? Czyżby naszej lalkarce coś nie wyszło i teraz szukała wyjścia, jak ułaskawić Gundalian? – spytała z fałszywym smutkiem. – Jak to się mogło stać?
– Nie wszystko da się przewidzieć – Heather wzruszyła ramionami z nonszalancją. – Ale przez to wszystko jest ciekawsze – Oblizała wargi, mrużąc powieki.
    Akane udała, że zdusza wymioty.
– To co? Ja za twoje wracania do łask? Doprawdy, niesamowicie ciekawe! Przebywałaś całe pięć minut w pałacu Neathian i powaliłaś jednego strażnika. Adrenalinka to pewnie już ci się wylewa nosem?
– Kto tu mówił o jakimś powrocie do łask? – Heather usiadła jej na biodrach. Postukała się sztyletem po nosie, marszcząc brwi. – Nie oszukuj się, skoro ty tu jesteś, to twoje przyjaciółki też zaraz będą. A ja naprawdę chcę zobaczyć pełną furię Jessie. O i ta Jane – Jej oczy zabłysły.
 O chuj, o chuj, wkurwiająca czy nie, to miała rację. Tak jak ona zaraz by ruszyła po którąś z ich ekipy, tak zrobiłyby one. Czyli to za niedługo nastąpi. Oj nie. To był zły pomysł. Cholernie zły. Walić Heather, ją to to można było zetrzeć w kilka minut – zwłaszcza, gdy Jess zaczynała w pełni używać mocy i robić ogólny rozpierdol – ale reszta Gundalian to już nie były przelewki. Zwłaszcza w cztery. No pewnie pięć, bo Dan pantofel na pewno też się przywlecze, ale to i tak nie były dobre kalkulacje.
    Czyli musiała spierdalać, póki miała tylko szmatę na łbie. Już miała palce owinięte wokół paralizatora w kieszeni spodenek, gdy wokół rozbłysło światło tak intensywne, że musiała na moment przymknąć oczy.
– Ziemianie naprawdę są durni – rozległ się damski pełen wyniosłości i lekkiej kpiny głos. Bardzo znajomy.
– O kurwa, brokuł – palnęła, nim pomyślała i otworzyła oczy.
    Kazarina stała na podwyższeniu ze skrzyżowanymi ramionami i na jej komentarz wykrzywiła twarz w grymasie. Heather zakaszlała, maskując chichot.
    Akane podniosła się, dalej trzymając dłoń swobodnie wpuszczoną w kieszeń spodenek. Choć na język cisnęły jej się kolejne złośliwości, to jednak rozum – owszem posiadała go, mimo wątpliwości Leausa – stanowczo tego odradzał. Cholera wiedziała, co rozzłoszczona Kazia może zrobić, a za bardzo nie miała drogi ucieczki.
   Cóż za chujnia, dawno w takiej nie była.
– Widzę, że humor cię nie opuszcza – syknęła Gundalianka, sztyletując ją wzrokiem. – Zupełnie jak wtedy, kiedy wasza banda postanowiła zniszczyć nasz pałac.
– Nie nasza wina, że białowłosy pajac nie wiedział, kogo nie tykać – Wzruszyła ramionami. – Zresztą widać, że nie uczycie się na błędach.
– Z przyjemnością patrzyłabym, jak się łamiesz – przemówiła niewzruszona Kazarina.
    Pytanie Aki zamarło na języku, gdy Gundalianka rozprostowała dłoń, po której zaczęły skakać żółte iskry. Ścisnęła nieco mocniej paralizator, lecz z takiej odległości na niewiele by się zdał. Musi koniecznie zainwestować w taser.
– A potem używała jako mojego lojalnego sługę. Niczym Jake’a – Wykrzywiła wargi w uśmiechu. – Zauważyłam, że bez swoich uczuć jest dużo lepszym i bardziej pożytecznym  wojownikiem. Ciekawe, czy ty wreszcie wtedy byś milczała? – Przechyliła głowę, unosząc brew. – Cóż, nie mam się co śpieszyć.
– Szczerze w to wątpię – Akane oblizała usta. – Nie masz pojęcia, z czym się mierzycie.
– Och, a ty masz, głupia Ziemianko? – sarknęła Kazarina. – Wplątaliście się w wojnę dwóch obcych planet i naprawdę myślicie, że wyjdziecie stąd bez żadnej skazy. Lekceważycie nas.
    Japonka zerknęła kątem oka na Heather. Trochę zawiało hipokryzją, ale niech już będzie temu przedramatyzowanemu brokułowi.
– Nikomu nie puszczę płazem lekceważenie Barodiusa – sama – Gundalianka strzeliła palcami. – Jake!
    Z cienia wynurzył się Vallory. Ciągle w stroju Rycerzy Zamkowych, lecz niepokojąco uśmiechnięty z lśniącymi żółtymi tęczówkami.
– Tak, pani Kazarino? – spytał, skłaniając się lekko. Jego bakugan siedział cicho na ramieniu.
– Zabierz naszą nową koleżankę Akane do jej celi – rozkazała pani naukowiec, patrząc na niego przez ramię. – Muszę omówić kilka rzeczy z naszym władcą.
– Oczywiście.
    Akane zamrugała intensywnie. Niby brokuł miał jakieś imponujące IQ, a wysyłał z nią Jake? Dobra, może i miał teraz sieczkę we łbie, ale ta sieczka i tak nie była zbytnio inteligenta. Zadawał się z Kuso, do cholery!
   Ale nie będzie narzekała, przynajmniej będzie łatwo spierdolić. Nieco się rozluźniła, gdy Leaus pociągnął ją mocno na pasmo włosów. Podniosła oczy i ujrzała błysk żółci.
   Ahh...dlatego.


****


    Dym z papierosa Jane unosił się ku sufitowi i uciekał uchylonym oknem. Haruka w odruchu rozpaczy ostatecznej wpełzła jeszcze pod łóżko, jakby liczyła, że Aki się tam ukrywa, robiąc nam żart stulecia. Jednak znalazła tam jedynie kurz, papierek po lizaku oraz buteleczkę gazu pieprzowego.
    Żeby nie było, przeszukałyśmy cały ten przeklęty pałac. Nawet piwnicę, gdzie Jane wywinęła imponującego orła i niemal skręciła sobie kark, a ja stoczyłam ciężką walkę z grubymi pająkami. A Aki jak nie było, tak nie było. To powiodło nas do jej pokoju, ale tam też wiało pustką.
– Porwali ją? – spytała Jane.
– Tak w ciszy? Bez okrzyków, śladów walki? – Uniosłam brew. – Ponadto nie mieli pojęcia, kto gdzie śpi.
– To prawda – mruknęła Haru. – I po jasną cholerę mieliby to robić? Myślę, że raczej mogło ją przenieść z Jakiem, jeśli poleciała za nim do pokoju kontrolnego.
– Widzi któraś z was Aki, która bohatersko zrywa się w środku nocy i biegnie za naszym teoretycznym kolegą, bo coś jej nie pasuje? – Jane zaczęła rozgniatać papieros o filiżankę. – Bo ja absolutnie nie.
– To gdzie w takim razie jest? – Shiena opadła na łóżko.
– Możemy jeszcze poczekać, aż Dan z Shunem wrócą, ale trzeba założyć najgorsze.
– Kazarina potrafi hipnotyzować – mruknęła Jane. – Zapewne zrobiła to z Jakiem. Więc co jeśli założymy, że potrzebowała więcej?
    Zagryzłam wargę. Kochałam Jane całym serduchem, ale czasami potrafiła naprawdę porządnie dojebać. Powiedziała najbardziej prawdopodobną opcję, znając nasze i moje (nie)szczęście, tak pewnie było.
    Ta Neathia była jakaś zaklętą, ja pierdolę, no.
– Znalazłyście Akane? – spytał Marucho, którego wyrwałyśmy ze snu, gdy Haru przydzwoniła łbem o boczną lampę w głównym holu.
   No i zapomniałam wspomnieć, że po tych poszukiwaniach, to miałyśmy z tuzin siniaków, żeby nam milej w życiu było.
– Nie – Pokręciłam głową. – Rozpłynęła się w powietrzu. Ona i Leaus.
– Ojej – Blondynek się stropił i ściągnął brwi. – Może zabrała ze sobą komunikator czy coś takiego? Wtedy mógłbym...
– Em, znalazłem coś takiego – wszedł mu w słowo Ren, który wyłonił się znikąd.
    Podniósł dłoń pod światło. Blask odbił się od długiego, zielonego włosa.
    Filiżankę na nocnej komodzie objął fioletowy dym, nim pękła na kawałki.


****


    – Myślisz, że uda ci się z nią porozmawiać? – Sombra nie kryła powątpiewania w głosie.
    Vena spojrzała na partnerkę, zanim westchnęła głośno i objęła się ciaśniej ramionami. Dzień był wyjątkowo mroźny i wietrzny. Śnieg sypał gęsto, zamazując widoczność. Mimo to postanowiła wybrać się do pałacu.
– Nie mam pojęcia – odparła szczerze. – Widziałam Reiko tylko raz. Ale może uda mi się chociaż zorientować, jak źle jest?
– Słyszałaś. Nie wychodzi i nikogo nie wpuszcza.
– Wiem. Nawet nie muszę jej widzieć. Ale potrzebuję jej coś powiedzieć.
   Od czasu telefonu od Spectry widziała zmiany u Kenjiego. Często zdarzało mu się odpływać w myślach, co kończyło się potem zranionym palcem czy drobnym poparzeniem. Stał się też bardziej nerwowy. I to ją bolało, bo znała powód. Przeszłość znów do niego wracała, akurat gdy odzyskał kogoś cennego.
   Zatrzymała się przed wysoką bramą i spojrzała na pałac. Szmaragdowe flagi dumnie powiewały na wieżach. Pomimo że to nie był ten zamek, to mogła sobie wyobrazić reakcję Kenjiego, jeśli te białe mury objęłyby płomienie. Panika. Przyśpieszony oddech. I ta bezbronna forma zwiniętą w kulkę, zupełnie jak gdy wybudzał się ze swoich koszmarów.
    Zbrodnia Zenohelda zostawiła na nim blizny. Tak głębokie, że nawet po dekadzie najmniejsza rzecz mogła znów go złamać. A do tego Vena nie chciała dopuścić. Uśmiech jej narzeczonego był za cenny, by zniknąć.
    Przeszła ścieżką do szerokich schodów, gdzie już czekała na nią Reinare. Strażnicy przepuścili je bez słowa. Od czasu kiedy pałac stał się siedzibą Rady, niemal każdy mógł wejść po identyfikacji dowodu. Jednak Rei, która przychodziła nieraz z panem Vamkilem, była tam już dobrze znana.
– Skarbie, jesteś pewna? – Volan spojrzała na nią z lekkim niepokojem.
   Vena ściągnęła brwi i przechyliła głowę.
– Wiem, że Reiko nie jest do końca...zwykła, ale czy jest aż tak źle?
– Ciężko to stwierdzić. Nie zrobiła nikomu krzywdy – mruknęła Rei.
   Zaczęły schodzić zakręconymi marmurowymi schodami w dół. Chociaż w pałacu grzano porządnie, to objął je lekki chłód. Vena mocniej okręciła szalik wokół szyi.
– Jednak odmawia widzenia nawet pana Vamkila, a wcześniej mieli świetne relacje. On też mi nie chce powiedzieć, co jest grane, a wydaje mi się, że coś wie. Zresztą mniejsza z tym, ostatnio w ogóle się nie odzywa.
– To skąd wiecie, że tam jest?
– Słychać kroki i szelest kartek.
    Zatrzymały się w korytarzu, z którego odbiegał skręt w lewo. Znajdowały się tam drzwi do pokoju, gdzie przebywała Reiko. Vena poczuła, jak mimo chłodu zaczynają jej się pocić ręce.
– Zostawię cię tutaj – Reinare przytuliła ją. – Jak coś to wołaj – Zerknęła na skręt.
– Przecież nie jest niebezpieczna – westchnęła. – Jessie i ona są podobne.
    Rei wzdrygnęła się i spojrzała na nią zaskoczona.
– Nie chodziło mi o to w kontekście ich pochodzenia czy mocy! – Wydęła policzki. – To mnie nie obchodzi. Tylko nie wiem, jak z jej stanem psychicznym.
   Vena pokiwała głową, posyłając jej nikły uśmiech. Volan ruszyła do schodów, a ona do zakrętu.
    Drzwi były wykonane ze lśniącego drewna i wydały przyjemny dźwięk, gdy w nie zapukała.
– Pani Reiko?
    Po drugiej stronie przez dłuższą chwilę panowała cisza. Potem rozległ się szczęk desek. Obrała to za dobrą monetę i nabrała powietrza.
– Jestem Vena. Właściwie Venelana. Narzeczona Kenjiego.
    Kolejne skrzypnięcie. Tym razem głośniejsze.
– Wiem, że widziałyśmy się raz i krótko. I że masz teraz... – urwała, szukając dobrego słowa. – wiele swoich problemów. Jednak martwię się o Kenjiego. – Przełknęła ślinę. – Widzisz, niepokoi go twój stan. Mam wrażenie, że przywołuje to wiele jego demonów. Wiesz, Zenohelda i śmierć rodziców i Cassandry.
    Teraz wyraźnie słyszała głośne wciągnięcie powietrza przez kobietę. Czekała cierpliwie, lecz Reiko nie uchyliła drzwi, więc kontynuowała.
– Dlatego chciałabym, żebyś mi powiedziała, czy coś jest nie tak? Z tobą? Albo z Jessie? Coś nam grozi? Naprawdę nie chcę widzieć Kenjiego w takim stresie. Jeśli pani się boi, to on też. Bo to przypomina mu o tamtym...
    Nie wiedziała, co miała dalej mówić. Nie przygotowała żadnego planu. Pragnęła tylko czegoś, co uspokoiłoby Kenjiego i przekonało go, że przeszłość nigdy nie wróci. Czemu Reiko nie odpowiadała? Co jej tyle zajmowało?
   Potarła ręce. Nie może tracić nerwów.
– P-próbowałam – rozległ się głos Reiko. Rozbity i słaby. – Jednak nie mogę znaleźć odpowiedzi. Nie wiem, kto kłamał.
    Vena otworzyła szeroko oczy, czując dreszcz biegnący po plecach. O co chodziło kobiecie? Zapukała jeszcze raz, gdy Reiko zamilkła.
– Pani Reiko? Co się dzieje?
   Brak odpowiedzi. Sięgnęła do klamki i ku jej zaskoczeniu drzwi nie okazały się zamknięte na klucz. Pchnęła je lekko i zajrzała do środka.
    Światło z korytarza padło na porozrzucane kartki oraz fragmenty szkła. Mocno zaniepokojona Vena pchnęła drzwi do końca i weszła. Powitał ją widok rozbitego lustra w srebrnej ramie, pokrytego błękitną cieczą do złudzenia przypominającą krew. Wokół leżało też mnóstwo dokumentów, powyrywanych stron z książek. Różne twarze władców sprzed lat spoglądało na nią surowo z posadzki.
   Sama Reiko siedziała sztywno na fotelu. Wpatrywała się niewidzącymi oczyma przed siebie, a palcami bawiła się bezmyślnie błyszczącą tiarą. Włosy miała w nieładzie, jej lewa dłoń była splamiona tą niebieską cieczą. Vena zepchnęła pnący się strach w dół żołądka i przykucnęła koło fotela. Reiko nie wyglądała groźnie, lecz jakaś aura tego pokoju i to rozbite lustro nakazywało jej zachować czujność.
– Pani Reiko?
    Kobieta zamrugała gwałtownie jak wyrwana z głębokiej drzemki i spojrzała na nią. Miała łagodne oczy w kolorze fiołków. Uśmiechnęła się smutno.
– Nic nikomu się nie stanie. Tylko nie podchodźcie do grobu.
  Żadne słowo nie zdążyło wydostać się z gardła Veny, gdy Reiko rozpłynęła się w powietrzu. Tiara potoczyła się po posadzce i oparła o jej but.






No to wleciał rozdział. Chujowy trochę, zwłaszcza końcówką, ale no jest XDDD Nie wiem, co jeszcze napisać, ale porobiłam trochę kolaży do postaci i chcę się pochwalić xD







2 komentarze:

  1. Ale Aki znika nie z własnej woli XDD No i ma stracie z Kazią, więc wgl wspaniale. Oj tak zaraz rozpęta się małe piekło, ale potem na szczęście już skończę tą przeklętą część <3 Kto wie, co się odwali na Vestalii xDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto wie, co się odjebie XDD Oj zły pomysł, kto by miał potem wypłacać pieniadze, jakby całą planetę wziął szlag? XD

    OdpowiedzUsuń