Budynki były
strzeliste z szerokimi oknami. Wszystkie. Co do jednego. Jedynie różniły je
kolory, ale te też prędko zaczęły się powtarzać. Beż, czerwień, błękit.
Powtórz. Choć Akane nie miała aż tak złego zmysłu orientacji, to powoli do jej
głowy napływały wątpliwości czy aby na pewno już tędy nie przechodziła przed
chwilą. Zerknęła na zegarek i przełknęła ślinę. Wskazówki nieubłaganie zbliżały
się do godziny trzynastej, kiedy to miała pisać klasówkę.
– Może spytaj o drogę, a nie włóczysz się jak
ostatnia idiotka? – mruknął Leaus.
Obrazek Shieny
ziejącej ogniem i wymachującej ostrym nożem zniknął jej sprzed oczu. Spojrzała
sceptycznie na otoczenie, które było praktycznie opustoszałe jeśli nie liczyć
dwójki maluchów, które bawiły się na placu zabaw i jednego starszego faceta na
ławce.
– Mam tu prawdziwy ogrom opcji – odparła.
– Zawsze możesz też tu pozostać, aż dziewczyny się
zorientują, że nie wracasz i zaczną szukać. Tylko czy wpadną na pomysł, że
jakimś cudem wylądo…
– Dobra, dobra, koniec! – machnęła ręką, przerywając monolog
Leausa. – Zaraz spytam i ładnie wrócimy.
Przylepiła na usta
delikaty uśmiech i ruszyła w stronę ławeczki. Jednak nieufne spojrzenie, jakie
facet jej rzucił, zniszczyło nadzieję na normalną rozmowę. Jasne, była
Ziemianką, więc wyglądała diametralnie inaczej, ale żeby Vestalianie też mieli
te pierdolnięty styl myślenia, że inny to od razu gorszy? Przez lata użerała
się ze stereotypami przez bycie Azjatką, a teraz mogła oberwać za bycie z
Ziemi? Coś pięknego.
Choć też mógł się
jej bać, bo była cała na czarno i postanowiła zastosować makijaż nietoperzego
skrzydła na oczach. Tak, to mogło być to.
– Dzień dobry – Uśmiechnęła się nieco szerzej. Vestalianin
skinął głową, wyraźnie się spinając. – Wie pan, gdzie znajdę najbliższe teleporty?
Przez chwilę
panowała cisza. Nawet kaszojady na placu zabaw zaprzestały zabawy. Facet przez
chwilę wpatrywał się w Akane, jakby czekał, aż zacznie mówić dalej. Akane
przełknęła ślinę, zerkając na bok. To było niegrzeczne tutaj? Matko, czemu nie
mogła wylądować w Velarii tylko na jakimś zadupiu?
Nagle Vestaliain
wciągnął powietrze z głośnym świstem i wycelował dłonią uliczkę między dwoma
wieżowcami. Oczy mu rozbłysły. Zupełnie jakby
– Musisz iść cały czas prosto aż do białego posągu, a potem skręcić
w lewo koło małej kwiaciarni. Tam znajduje się budynek podróżniczy.
– Dziękuje – Skinęła głową i ignorując, że facet dalej się w
nią wgapiał, odeszła.
Kiedy weszli między
budynki, spuściła dłoń z rączki paralizatora.
– Fascynujące, że jakoś zawsze przyciągasz pojebów.
– Pewnie ciągną do ciebie – mruknęła i wzdrygnęła się. – Ale
serio był dziwaczny.
– Powinnaś jeszcze kogoś spytać o drogę. Cholera wie czy nie
posłał nas w jakieś niebezpieczne miejsce.
Aki przewróciła
oczami, ale przytaknęła. Szybkim marszem, bo niemal czuła na sobie palący wzrok
Haruki, przemierzyła drogę aż do białego pomnika przedstawiającego kobietę z
harfą. Faktycznie obok stała niewielka kwiaciarnia, której drewniane drzwi były
lekko uchylone. Cała przednia ściana była pokryta krzakiem błękitnych kwiatów.
Po chwili na zewnątrz wyszła starsza kobieta dźwigająca dwie duże doniczki, z
których wyrastały żółte łodygi z różowymi pąkami z dookoła górnej części. Akane
ruszyła w jej stronę, licząc, że ta rozmowa przebiegnie sprawniej i mniej
niezręcznie.
– Wie pani, jak… - Głos jej uwiązł w gardle, kiedy
Vestalianka odwróciła ku niej głowę.
Kocie oczy o
kolorze przywodzącym na myśl szmaragd spojrzały na nią z zaciekawieniem. W
połączeniu z mocno zarysowaną linią szczęki i gęstymi włosami w kolorze
wyblakłego turkusu, które były związane w kucyka, dziewczyna odniosła wrażenie,
że patrzy na starsza, kobieca wersję Gusa.
Jeśli to naprawdę
była ona, to ktoś naprawdę musiał sobie robić z niej jaja. Bo jak duża była
szansa, że wpadnie na rodzicielkę Gusa w tym chuj – wie – jakim mieście?
– Tak, słucham? – spytała kobieta.
Podrapała się po
udzie, by przywołać do porządku i odetchnęła, uśmiechając fałszywie.
– Chciałam tylko spytać czy wie pani, gdzie są najbliższe
teleporty.
– Jesteś Ziemianką?
Drgnęła. Pytanie
było niespodziewane, a wzrok Vestalianki niezwykle intensywny. Kobieta
zacisnęła mocniej dłonie na donicach. Akane przełknęła ślinę, nagle czując
przemożną chęć by uciec. Obawiała się, co mogła odkryć, kontynuując tę rozmowę.
Jakby znajdowała się w miejscu, w którym nie powinna. Chodnik niemal ją palił.
– Tak – potwierdziła z ociąganiem. – A o co chodzi?
Kobieta wyraźnie
się zakłopotała. Przykucnęła, odkładając donice i podrapała się po boku szyi,
chrząkając.
– Chciałam tylko spytać… - Nie patrzyła Akane w twarz. Wbiła
wzrok w kwiatki. – Czy może walczyłaś przeciwko Zenoheldowi wraz z moim synem.
Akane poczuła, że
robi jej się zimno, a żołądek ściska nieprzyjemnie. Cofnęła się o pół kroku,
odnosząc wrażenie, że świat wokół zaczął się lekko kręcić. Naprawdę trafiła na
matkę Gusa. W obcym mieście. Bo źle wcisnęła współrzędne w teleporcie. Co
mogłoby być bardziej ironiczne? Chyba tylko wpadnięcie na Gusa i jego matkę
jednocześnie.
Kobieta dalej na nią
nie patrzyła, tylko skupiła się na bezmyślnym obracaniu doniczki. Pytanie
wisiało między nimi niczym ciężki miecz, grożący że błędna odpowiedź skończy
się na awanturze. Bo Aki ślepa nie była, wyraźnie czuła że Gus i rodzicielka
nie mieli dobrych relacji. O ile w ogóle jakieś mieli. A to tylko potęgowało
jej uczucie ciężkości w brzuchu.
Nie powinno jej tu
być. Nie powinna z nią rozmawiać. Nie była to jej sprawa, a stojąc tu, czuła
się jakby zaglądała komuś wprost do domu przez otwarte okno.
– Nie, nie walczyłam. Tylko się tu zgubiłam – Nawet nie
mrugnęła, rzucając przypadkową wymówkę. – To wie pani, gdzie są teleporty?
Vestalianka
wyraźnie się przygarbiła, ale przytaknęła i powtórzyła jej ten sam kierunek, co
facet z ławki. Akane szybko się skłoniła i uciekła, nie dbając już o pozory.
Jej buty ciężko uderzały o chodnik, kiedy pędziła przed siebie. Nie dbała już,
która jest godzina. Chciała stąd tylko zniknąć i nigdy nie wracać.
– Akane? – wyjątkowo głos Leausa nie był zirytowany. – Co
się dzieje?
– To była matka Gusa – wyrzuciła na jednym wdechu, opierając
się o drzwi o budynku podróżniczego i łapiąc oddech.
– Tak, ale co z tego?
– Czy to nie oczywiste, że nie powinnam jej spotkać? –
Żachnęła, prostując się.
– Dlaczego?
– Ponieważ… - Zamarła w progu.
Nie miała na to
wyjaśnienia. A raczej miała, tylko go nienawidziła.
Wiedziała, że
relacja Gusa i jego matki jest zła. Dlatego nie chciała o niej wiedzieć. To
było jak czytanie czyjegoś pamiętnika. Ludzie nie chcą, by inni wiedzieli o ich
brudach. Powinno się odwracać wzrok i udawać, że jest się nieświadomym. Bo nikt
nie musi się wtedy tłumaczyć. Bo można udawać, że pewna część życia nie
istnieje lub jest perfekcyjna.
Ona tego nie mogła
doświadczyć.
Oni zawsze się na
nich patrzyli.
Oni zawsze ich
komentowali.
Jakby cokolwiek
wiedzieli.
Zacisnęła szczękę,
hamując się przed chęcią, by coś rozbić. Nagła fala żyłach zabulgotała w jej
żyłach na fale niewyraźnych wspomnień.
– To nie moja sprawa – zdołała wycedzić.
– Wybacz, to było niepotrzebne pytanie – odparł bakugan,
czując, że przekroczył granicę.
Wzruszyła ramionami
i czym prędzej wbiła dobre współrzędne. Droga z punktu dostępu do przystanku i
późniejsza jazda autobusem pozwoliła jej nieco ochłonąć. Czuła przemożna chęć
by zapalić, ale papierosy zostawiła w szafce, więc musiała obejść się smakiem.
Kiedy wysiadła przed szkołą, była na tyle spokojna, by zepchnąć mętlik myśli na
tył głowy.
Łutem szczęście do
klasy wkroczyła trzy minuty przed dzwonkiem. Haruka i Jess jednocześnie
odwróciły do niej głowy. Shiena wstała i wyciągnęła dłonie w geście wyrażającym
chyba chęć mordu.
– Gdzieś ty włóczyła się całą godzinę? – jęknęła.
– Załatwiałam Dylana oczywiście! – Udała oburzenie.
– Mieliłaś jego zwłoki w maszynce do mięsa czy co?
– Przyznaje, pomysł dobry, ale dość dużo sprzątania by było.
W każdym razie wszystko usunięte.
Haruka wzniosła
oczy ku sufitowi, mrucząc coś o kończących się nerwach, a Jess nachyliła się ku
Akane, przechylając głowę.
– Dobrze się czujesz? Wyglądasz na… zdezorientowaną.
– Wszystko okej – odparła szybko. Za szybko, bo zaraz obie
szatynki uniosły brew. Westchnęła. – Dobra, ale powiem wam potem.
Zajęła miejsce, a
gdy wszedł nauczyciel, urwały się rozmowy i zapanowała cisza. Przez to chaos w
jej myślach stał się głośniejszy i bardziej rozpraszający. Z trudem się
podpisała, próbując przestać analizować krótkie spotkanie z panią Grav.
Wyjrzała przez okno, wolno wydychając powietrze nosem. Spoookój. Spookój. Musi
to zdać.
Spojrzała na
kartkę, a potem na treść zadania. Minutę później znów wróciła spojrzeniem do
okna i zaczęła relaksujące oddechy. Jednak teraz powodem była nagła chęć wbicia
sobie ołówka do oka. Albo do oka tego, co stworzył matematykę i kazał ją
nauczać w szkołach.
****
Niby za dwadzieścia minut miał być wf, ale
żadna z nas się tym specjalnie nie przejęła tylko usiadłyśmy na szczycie
schodów prowadzących do zamkniętego na cztery spusty strychu. Tłum uczniów
przelewał się pod naszymi stopami, powodując potężny hałas. Przynajmniej nikt
nie podsłucha rozmowy, bo luja usłyszy.
Schyliłyśmy się, by
cokolwiek słyszeć.
– Więc co się stało? – zaczęłam.
– Jak wracałam to przypadkiem przeniosłam się na jakieś
vestaliańskie miasto.
Haruka wybałuszyła
oczy, ale Akane nawet nie dała jej otworzyć ust.
– I spotkałam tam matkę Gusa.
– Skąd wiesz, że to ona?
– Bo pytała czy walczyłam wraz z jej synem przeciw
Zenoheldowi. Plus bardzo go przypominała.
Wtedy przypomniało
mi się, jak Gus opowiadał mi o swojej przeszłości. Jak mało uwagi poświęcił
rodzinie. A właściwie matce, która się nim nie interesowała.
Haruka przytuliła
się do ramienia Akane.
– Wiesz, czemu tak tobą to wstrząsnęło? – Z jej głosu
zniknęła zwyczajowa ostrość. Był łagodny i spokojny.
Akane odchyliła
się, wzdychając ciężko, po czym przejechała dłońmi po twarzy.
– Bo czułam, że wdepnęłam do czyjegoś prywatnego życia. A
oni wyraźnie nie mają dobrych relacji – Skrzywiła się. – Więc kto by chciał, by
obca osoba o tym wiedziała?
– Zrobiłaś to przypadkiem – przypomniała Shiena.
– Jeszcze się z nim dziś umówiłam – Aki znów ciężko wypuściła
powietrze przez usta. Oparła skroń o dłoń zwiniętą w pięść. – Wiecie co? Przez
to przypomniałam sobie o nim. O tym jak wszyscy patrzyli. Rozmawiali między
sobą. Ale nic nie zrobili – Zacisnęła mocniej szczęki.
Próbowałam złapać
ją za rękę, ale gwałtownie się podniosła, zarzucając plecak na jedno ramię. Palce
prawej dłoni lekko jej dygotały. Też wstałam, otrzepując spódnicę.
– Idziemy jeszcze do automatu? Potrzebuję wody na te tortury.
– Mi dobrze zrobi kawa – Haruka na potwierdzenie swoich słów
ziewnęła.
Aki uśmiechnęła się
nieco na znak wdzięczności za nagła zmianą tematu. Ale kiedy nie patrzyła, wymieniłyśmy
się pełnym zatroskania wzrokiem z Shieną. Trzeba będzie porozmawiać z Jane.
****
Shun był niezwykle wdzięczy za kilka
kontaktów, które posiadał jego dziadek, bo dzięki temu mógł zyskać jednoosobowy
pokój w budynku kampusu, który ponadto był nieco oddalony od reszty. Dzięki
temu nie musiał się użerać z głośnymi sąsiadami ani wysłuchiwać czyiś płaczów
nad szkolnym materiałem. Jego nerwy i tak od ostatnich tygodni były naderwane i
nie potrzebował więcej powodów.
Nawet zimny
prysznic nie potrafił zdusić frustracji, która kłębiła się w nim. Odpowiedzi
Dana na jego wiadomości były zdawkowe i krótkie, co stanowiło kolejny powód
jego zdenerwowania. Do tej pory szatyn zachowywał się podejrzanie, ale chociaż
odpisywał pełnymi zdaniami. Po ostatniej nocy to się zmieniło, ale Shun nie
mógł się domyślić dlaczego.
Alice, Marucho oraz
Jess mówili, że powinien dać Danowi spokój i czas na przemyślenia. Ale jak miał
to zrobić, kiedy wyraźnie widział, że coś jest bardzo nie tak? Spadające
kolumny i dziwne bakugany pojawiające się w czasie bitw również pokazywały, że wszystko
zaczyna się sypać. Cały spokój i harmonia, na jaką pracowali, poczęła się chwiać.
– Shun – san, o czym myślisz? – spytał Taylen, patrząc jak
jego wojownik od kilku minut wpatruje się przez okno na nocny krajobraz Bay
View.
– O tym jak wszystko się sypie, a nikt nic z tym nie robi –
odparł, z trudem powstrzymując się, by nie warknąć.
Nie rozumiał, czemu
tak dużo osób tego nie dostrzegało. Dan coraz bardziej oddalał się od nich.
Jess mogła mówić, że martwił się, że go zaczynają nienawidzić, ale czemu nic
nie robił, by temu zapobiec? Pogodził się z tym? Czy dręczył go problem tak
wielki, że ryzykował utratę przyjaźni?
Czemu nic im o tym
nie powiedział? Przecież od dawna działali w trójkę. Jak drużyna. Czemu Marucho
udawał, że zachowanie Dana go nie boli, choć było to jasne jak na dłoni? Czemu
nikt go nie może posłuchać i spróbować wyciągnąć coś z…
Gwałtownie do
potoku myśli przedarł się dźwięk dzwonka. W ulotnej nadziei Shun liczył, że to
Dan gotowy by wyznać prawdę, ale zamiast tego ujrzał imię Marucho. Nieco
zdziwiony, przesunął zieloną słuchawkę.
– Shun, musisz koniecznie wpaść do Bakuprzestrzeni? –
Marukura wyraźnie szeptał do telefonu.
– Co się dzieje? – Shun poczuł, jak mięśnie mu się napinają
na myśl o kolejnym wypadku lub podejrzanym zdarzeniu.
– Widziałem przed chwilą, jak Dan wchodzi do jednej z
opuszczonych aren. Nie wiem, po co i chciałem… - Chwila zawahania. – sprawdzić,
co tam robi.
Kazami skinął
głową, choć wiedział, że przyjaciel tego nie widzi. Gestem przywołał Taylena,
po czym sięgnął po czarną kurtkę, w której kieszeni dźwięczały klucze.
– Zaraz będę. Czekaj przy teleportach.
Wiedział, że lepiej
by było, gdyby Dan im powiedział z własnej woli. Ale nie mógł przepuścić
okazji, by wreszcie odkryć, co dręczyło jego przyjaciela z dzieciństwa.
****
Kluby na Vestalii niespecjalnie różniły się
od tych z Ziemi. Wiadomo, muzyka była inna, ale poza tym wszędzie były
parkiety, po których wirował różnokolorowy tłum. W powietrzu unosił się
lepki zapach perfum oraz potu, a srebrne światła przesuwały się po wijących
ciałach tancerzy. Długi czarny bar ciągnął się przez niemal całą salą, a za nim
uwijało się z czterech barmanów i dwie barmanki. Przy jego końcach stały kręte
schody, które prowadziły do kilku pomieszczeń dla vipów pilnowanych przez
niezbyt przyjaźnie wyglądających Vestalian.
– Chciałabym mieć na tyle kasy, by móc tam cały czas
wchodzić – westchnęła Reinare, podnosząc drinka. – Wtedy nie musiałabym wdychać
tego potu. Ani czuć się jak sardynka w puszce – powachlowała się dłonią.
– Zawsze możemy iść pić na ławkę – zasugerowałam.
– Uwierz, tutaj służby porządkowe jeżdżą szybciej niż ja, a
nie chcę wyrwać kary – westchnęła.
Pokiwałam głową, po
czym zebrałam się na odwagę i wypiłam na raz resztkę drinka. Vestaliański
likier zapiekł mnie po języku i gardle. Byłam dopiero po drugim drinku, ale już
powoli odczuwałam to przyjemne ciepło i lekkość umysłu. Szkoda tylko, że ceny
tych drinków bolały nawet moją kieszeń.
– Tak w ogóle znasz tego Shane, Rei? – spytałam, pchając
tumbler do barmana i sygnalizując, że proszę jeszcze raz to samo. Byłam na tyle
przytomna, by nie zacząć mieszać.
– Nope, tylko o nim słyszałam, że pracuje jako menadżer –
Dziewczyna jednym haustem wypiła swojego drinka i oblizała usta. – To jakiś
znajomy Veny z dawnych lat.
Zostałyśmy same
przy barze jakieś piętnaście minut temu, gdy ten tajemniczy Shane oznajmił, że
jego dojazd mu zwiał i Kenji wraz z Veną (która była dziś kierowcą) postanowili
po niego pojechać.
– Menadżer czego?
– Cholera wie – Machnęła ręką, po czym nachyliła się,
uśmiechając szeroko. – Poza tym, skoro czekamy, to powiedz mi, jak tam z Keithkiem?
– A jak z Klausem? – odparłam automatycznie, na co Volan
wydęła policzki.
– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie! – Wskazała na mnie
oskarżycielsko. – Zresztą nie jesteśmy razem.
– Tylko?
– Spotykamy się od czasu do czasu. To spoko koleś. Ale nie o
tym! – Uderzyła lekko dłonią o błyszczący blat. – Bardziej mnie interesuje jak
sobie radzi moja ulubiona parka.
– Idzie git – mruknęłam, uznając, że nie ma sensu wspominać
o syfie z Danem. – Keith ma nowe mieszkanie, ja walczę o przetrwanie w szkole.
– Zobaczysz na uniwerku w Velarii wcale nie będzie lepiej.
– Eh? – Zamrugałam.
Rei spojrzała na
mnie zaskoczona, podnosząc drinka.
– Nie przeprowadzasz się na Velarię po liceum?
Przełknęłam ślinę,
czując lekki ścisk w dołku. Tak po prawdzie nie myślałam kompletnie, co ze sobą
zrobię po skończeniu szkoły. Bardziej zajęłam się, by ją w ogóle zdać. Zresztą
co ja bym miała studiować na Vestali jak czasami program pralki mnie zmiatał z
planszy?
– Nie myślałam o tym – mruknęłam i założyłam nogę na nogę. –
Wcześniej moje plany były skupione na studiach w USA.
– Hmm, a będziesz mieszkała z Keithem?
– Eee…no pewnie w końcu tak, tylko nie wiem, co mogę robić
tu po studiach, więc pewnie będę pracowała w Los Angeles, jakoś się to
pogodzi..raczej? – zakończyłam koślawo i czym prędzej wzięłam porządny łyk
drinka.
Niech procenty
przyniosą mi więcej radosnej mgiełki w umyśle, bo inaczej tu nie wytrzymam!
Reinare najwyraźniej
się skapnęła, że temat średnio mi pasował, zwłaszcza w piątkowy wieczór, więc
szybko rozejrzała się po parkiecie. Nagle jej twarz rozświetlił uśmiech.
– Nasza zguba się wreszcie znalazła! – zawołała, machając na
powitanie.
Faktycznie
zmierzali do nas Vena oraz Kenji wraz z wysokim chłopakiem o długich zielonych
włosach, które miał związany w luźny kucyk opadający na ramię. Długi biały
płaszcz furkotał za nim.
– Witam serdecznie, drogie panie – przemówił nieznajomy mocnym
basem, kiedy do nas podeszli. Wyciągnął rękę. – Jestem Shane.
****
Serdecznie polecam
Shane jako przyjaciela. Wtedy można wszystko. Dostać pokój Vip, pić kolejne
dziwne drinki na koszt firmy. Kolejki w toalecie też pomijacie, bo pokój ma
własną. Dostaje się też od groma różnych kubków, więc można pyknąć szybką
rundkę beer-ponga czy wód-ponga czy luj-wie-co-ponga.
Stan między
trzeźwością a upiciem się w cztery dupy był bardzo dziwny. Niby wiedziałam, co
się dzieje, ale wszelkie informacje docierały do mojego ciała z pewnym
opóźnieniem. Przykładowo widziałam, kiedy piłeczka śmignęła koło kubka, ale dłoń
wyciągnęłam dopiero, kiedy ta już leżała na podłodze.
O i schylanie po
alkoholu. Absolutnie najgorsze, bo zaraz uruchomiało szaloną karuzelę, a jak ja
miała przepraszam bardzo wygrać w tym stanie? Przykucnęłam jak najzgrabniej
umiałam i podniosłam piłkę, ale ledwo się podniosłam, grawitacja postanowiła
się o mnie upomnieć.
– Upss, to chyba twoja ostatnia runda – zaśmiał się Shane,
podtrzymując mnie za ramię, dzięki czemu nie wylądowałam na tyłku.
– E pierdolisz, jeszcze gramy ja z tobą, a Jess z Veną! –
zawołała Rei, która cierpliwie czekała na swoją kolejkę.
– Dokładnie! – pokiwałam energicznie głową.
To był bardzo zły
pomysł, bo obraz przed oczami wręcz mi się zmieszał. Zmrużyłam powieki,
próbując ustalić, gdzie są kubki, ale widziałam jedynie czerwone plany. Przygryzłam
wargę i rzuciłam, licząc na cud. Zdumiony okrzyk i śmiech dały mi znać, że się
raczej nie doczekam.
– A właśnie! – zaczęła Vena, gładząc policzek Kenjiego, bo tam
trafiłam. – Co się wydarzyło w Baku..Baku…No tam gdzie się gra! – Machnęła rękę.
– Ta kolumna tak o odpadła?
– Kolumna? – Shade uniósł brew.
– Jess prawie została zgnieciona przez kawałek kolumny, jak
toczyła bitwe.
– Ale przeżyłam! – Uniosłam rękę.
– Naprawdę? Cóż za ulga – Pokręcił głową z uśmieszkiem,
który przywodził mi na myśl Keitha.
– Kolego, bo wystawiasz naszą przyjaźń na próbę – Pogroziłam
mu palcem.
– Nie no, kochana, ja tylko sobie żartuje, nie kończ tej
pięknej relacji!
– Dostanę odpowiedź na moje pytanie? – Vena wcięła się w
błagania Shane’a.
– A! To nikt do końca nie wie. Chyba została uszkodzona
podczas poprzedniej bitwy – Rozłożyłam ręce.
Przez lepką od
procentów mgiełkę, która pokrywała mój mózg, przedarło się kilka myśli dotyczących
tamtego wieczora. A że ciało działało teraz bez pomyślunku, to bez zawahania wypaliłam.
– Znacie może Gawaina?
Vena zmarszczyła
brwi podobnie jak Kenji, ale Reinare prychnęła, odkładając ze stukotem butelkę.
– Tylko jednego i to kawał chuja – oznajmiła i spojrzała na
Venę. – Ty też wiesz, o którego chodzi. Ten z liceum. – Twarz dziewczyny się
zaświeciła i przytaknęła. Volan znów zwróciła się do mnie. – Czy Keith nic ci o
nim nie mówił?
– Mówił. Że mam go unikać.
– I bardzo dobrze – westchnęła, po czym odrzuciła głowę
przez oparcie fotela. – Chodziłam z nim do liceum na kilka zajęć. Zawsze wydawał
się być nieprzyjaznym typem. Bawił się w różne interesy i nikt nie wie, czym
się teraz zajmuje.
– Czego ten Gawain chciał od ciebie, Jess? – spytał Kenji, a
jego ton choć spokojny był poważny. Zupełnie jakby wróciła mu pełna trzeźwość.
Musiałam na chwilę przymknąć
oczy, by móc sobie przypomnieć nawet strzępy rozmowy. Jednak i tak te lśniące
złote oczy najbardziej wryły mi się w pamięć.
– O tym, że zna Keitha i dużo o nim wie – powiedziałam, na
co Shane zachichotał.
– Wybaczcie – Podniósł dłoń, gdy wszyscy na niego spojrzeli.
– Ale nigdy nie przestaje zadziwiać mnie, ilu Phantom narobił sobie wrogów.
– Skąd.. – zaczęłam.
– Czy to nie oczywiste? Piastował wysoką pozycję i był głodny
władzy. Wiele osób czuje do niego urazę. W tym ja, czego nie ukrywam – Spojrzał
na mnie. – Wiem, że się spotykacie i do ciebie nic nie mam, ale radzę, byś
uważała na siebie. Nie wszyscy jego wrogowie są na tyle wyrozumiali.
Jego słowa wyrwały
ze mnie wszelki relaks, a sprawiły, że mięśnie zaczęły mi lekko pulsować. Czułam,
że gdzieś w krańcu mnie moc uniosła łeb, jakby rozglądając się za zagrożeniem. Przez
te dwa lata nigdy nie natknęłam się na nikogo, kto byłby wrogo nastawiony do
Spectry. Jednak jeśli był w stanie skrzywdzić własną siostrę, to czemu nie miałby
zrobić tego samego komuś obcemu?
Przygryzłam wargę,
zaciskając dłoń wokół rękawa sukienki. To była ta część bycia z Keithem, która
mnie przerażała. Nieznajomość jego przeszłości.
– Jessie sobie poradzi – odezwał się nagle Kenji, po czym
poczułam, jak gładzi mnie po włosach.
Zimno w żołądku
zaczęło powoli topnieć.
– A raczej my sobie poradzimy – dodał po chwili namysłu.
Shane założył ręce
na piersi i przechylił głowę.
– Naprawdę zastanawiam się, czemu mu ufasz, Kenji.
– Jestem ostatnią osobą, którą może oceniać czyjeś wybory.
– Zresztą ufa mi – mruknęłam, wtulając się mocniej w brata. –
Uwierz, kolego, umiem skopać ludziom dupy.
Chłopak westchnął i
wzniósł ręce w geście poddania.
– Przeszliśmy na zły temat. Poleję nam kolejkę i co wy na
to, by dokończyć grę?
Po uzyskaniu
aprobaty podszedł do barku i otworzył go, ukazując ogrom różnych butelek.
– Wiesz, że zawsze masz nas, Jess – szepnęła do mnie Vena.
– Dokładnie, też umiem kopać dupy – stwierdziła Rei.
Uśmiechnęłam się, ale
to niewiele zmieniało. Bo strach upchnięty w tyle głowy i tak pozostawał
strachem.
****
Była na Velarii,
ale Akane poczuła się nieswojo w otoczeniu vestaliańskich budynków. Wiadomo
matula Gusa nie wyskoczy zaraz zza rogu i nie… chociaż czy na pewno?
Vestalianie już jej nieraz udowodnili, że ze zdrowym rozsądkiem byli na opak. W
szczególności taki jeden blondyn, który miał jakiś fetysz na punkcie czarnych
piór i bycie pierdolniętym.
– Ciekawe czy te kina na Vestalii mają też opcje dawania
jedzenia, kiedy bohaterzy jedzą – mruknęła.
– Dlaczego zawsze twoją pierwszą myślą o nowych miejscach
jest jedzenie? – westchnął Leaus.
– A o czym innym mam myśleć? Czy mają zielone ściany?
Zresztą co się czepiasz, jak sam wiecznie ględzisz o bitwach! „O tutaj można by
stoczyć dobry pojedynek z Aquosem”, „Te wydmy dałyby mi przewagę w bezpośrednich
starciach” – Przewróciła oczami. – Nawijasz o tym jak katarynka.
– Bitwy przynajmniej coś pozytywnego przynoszą! Wzmacniają
mnie i rozwijają żywioł!
– Jedzenie dostarcza niezbędnych składników, by mój mózg i
ciało dobrze funkcjonowało.
– Dzisiaj naprawdę pokazałaś iście mistrzowsko jak twój mózg
działa.
– Przypomnij mi, czemu ja cię jeszcze nie wymieniłam za
butelkę sake?
Wtem usłyszała
chrząknięcie i spojrzała przez ramię na Gusa, który przyglądał im się z
delikatnym uśmieszkiem.
– Przeszkadzam wam?
– Gdzieżby znowu, Leaus tylko dawno nie dramatyzował –
Rozłożyła ręce i zerknęła na wiecznie cichego Vulcana. Leaus w życiu nie
wytrzymałby więcej niż godzinę bez odezwania się. Ona w zasadzie też.
Przynajmniej pod tym względem byli dla siebie stworzeni.
– Przyganiał kocioł garnkowi – syknął bakugan.
– Musieliście mieć jakieś wspólne cechy, by tak długo razem
walczyć – skwitował Grav.
Akane wciągnęła
dramatycznie powietrze, kładąc dłoń na sercu.
– I ty przeciw mnie, Gus – kun?!
– I kto tu dramatyzuje? – mruknął Leaus.
Gus jedynie
uśmiechnął się szerzej, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń z kwiatem.
Dziewczyna zamrugała, a w jej głowie pojawił się tłusty czarny znak zapytania.
Kwiatek? Dla niej? Po co? To była randka? Od kiedy? Nie mieli zacząć się
kumplować…zaraz... o czymś zapomniała?
Grav musiał
spostrzec jej zmieszanie, bo machnął dłonią w zaprzeczeniu.
– Chciałem ci go tylko dać, bo nie chcę kwiatów w
mieszkaniu.
– Okej? – Przejęła roślinę i kiedy ujrzała różowe płatki,
zamarła.
Identyczne były w
doniczce w kwiaciarni. Przełknęła ślinę. Skąd Gus to miał? Czy kobieta tu była?
Mówiła o ich spotkaniu? Pytała?
– Akane?
– Czemu nie lubisz kwiatów? – Japonka sama się zdziwiła, jak
bardzo opanowany miała ton. – Masz alergię?
– Nie – odparł i kiedy przeniosła na niego wzrok, zauważyła,
że spochmurniał. – Po prostu ich nie lubię. – Włożył ręce do kieszeni bluzy. –
Idziemy?
– Yep – przytaknęła.
Ścisnęła mocniej
łodygę. Czuła się jakby między palcami nie trzymała kwiatu a jadowitego węża.
****
Strużki dymu ciągle
ulatywały ku bezkresnemu niebu, kiedy Shun, Marucho oraz Dan. Arena, która
miała zostać otwarta za dwa tygodnie, przypominała miejsce rozbiórki. Jedynym
dobrym faktem było zniknięcie tajemniczego Mechtogana. Lecz kto wie, kiedy
powróci? I czy znów nie zacznie szaleć, stwarzając śmiertelne zagrożenie dla
graczy?
Marucho wzdrygnął się, gdy cisza przeciął niczym
miecz chłodny ton Shuna.
– Ten Mechtogan ostatnio pojawił się podczas bitwy Marucho i
Jake – Kazami jako jedyny stał i wyglądał na wytrąconego z równowagi. Oczy
płonęły mu jasnym blaskiem, a pomiędzy brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka.
– Zechcesz nam to wyjaśnić, Dan? – nie był to krzyk, ale ostry ton głosu i tak
nie pasował do Shuna.
Kuso spojrzał na
przyjaciela, po czym zmieszał się i wbił wzrok w bok.
– Początkowo przychodziliśmy tu z Drago, by wyćwiczyć
kontrolę nad jego większą mocą. Ten Mechtogan się pojawiał za każdym razem,
kiedy Drago próbował użyć mocniejszych ataków. Dopiero ostatnio wpadłem na to,
że to efekt jego mocy! Uwierzcie mi!
Shun zmrużył oczy,
ale jego postawa nieco się rozluźniła. Oparł się plecami o kamienną balustradę
oddzielającą widownię od areny.
– Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś?
– Nie chciałem was martwić.
– Ale jesteśmy przyjaciółmi, Dan – zauważył Marucho. – Nie powinno
być przed nami sekretu.
– No wiem! – jęknął brunet i podrapał się po karku. – Ale naprawdę
wierzyłem, że uda nam się z Drago to opanować raz dwa!
– To dlatego tak się zachowujesz ostatnio? – spytał Shun.
– Ehh? No tak! – Dan uśmiechnął się słabo. – Przyznaj, że to
dość niepokojąco sytuacja.
Kłamstwo rozlało
się niczym żółć po jego języku, ale zdołał się nie skrzywić. Marucho poklepał
go po plecach, zapewniając, że zrobi, co w jego mocy, by dowiedzieć się, jak
powstrzymać Mechtogana. Jednak Shun dalej się w niego wpatrywał swoimi
przenikliwymi oczami. Przeszywał go na wskroś, szukając fałszu i analizując
każdy szczegół. Robił to wielokrotnie, tylko po raz pierwszy Kuso stał się tego
odbiorcą. W końcu ninja odwrócił wzrok.
– W takim razie musisz nam mówić, kiedy chodzisz tutaj, by
trenować. Lepiej byśmy razem pilnowali tego Mechtogana – oznajmił.
– I może lepiej byś przystopował z walkami, Dan – dodał blondynek.
– Co? Nie ma mowy! – zaprotestował głośno, podnosząc się. –
Nie mogę zaprzestać walczyć!
– Ale Dan…
– Shun, Marucho, od kiedy zaczęliśmy nasze treningi, zyskuje
coraz większą kontrolę nad swoimi mocami – odezwał się Drago. – Naprawdę nie
macie się o co martwić, nie przywołam Mechtogana na arenę wśród ludzi.
– Drago…
Marucho spuścił
głowę, by się zastanowić, ale czuł w sercu, że powinien zaufać słowom Dragonoida.
Inaczej było w przypadku Shuna, którego milczenie wyraźnie wyrażało nieufność.
– Wszystko będzie dobrze! – Dan klepnął się w pierś. – To tylko
chwilowy kryzys.
Kolejne kłamstwo.
Widział, jak ich relacja się rozluźnia i ochładza. Szczególnie z Shunem. Ale
mógł winić tylko siebie i liczyć, że Reiko szybko coś znajdzie i uwolni go od
tajemniczego stwora. Do tego czasu mógł tylko zacisnąć zęby i liczyć, że gdy
wszystko się skończy, zostanie mu wybaczone.
Choć może miał za
wielkie nadzieje.
****
Normalnie
świadomość, że jest sam o trzeciej w nocy i nikt nie może mu przeszkodzić,
byłaby dla niego rozkoszna. Jednak biorąc pod uwagę kompletną ciszą
telefoniczną ze strony Jess, zaczął się denerwować. Nie, złe słowo. Niepokoić.
Mogła nie być z tą idiotką, ale co jak w pijackim amoku postanowiła gdzieś
pójść i zniknęła wszystkim oczu. I jutro będzie ją musiał odbierać z służb
porządkowych?
Dlaczego to
brzmiało jak bardzo prawdopodobny scenariusz?
Przymknął oczy i
przejechał dłońmi po włosach. Model nowego zestawu wirował przed nim, ale
stracił już nim zainteresowanie. Podobnie jak rysunkami, na które od godziny
nanosił drobne poprawki i instrukcje. Kliknął w tablecie, a wszystko zniknęło,
pozostawiając w pokoju jedynie pomarańczowy blask lampki.
– Nigdy nie zrozumiem, po co się w to bawisz. Zwłaszcza
teraz – stwierdził Helios ze swojego miejsca na małej poduszce ze złotym
haftem.
– Bo potrzebuję pieniędzy? – Uniósł brew i wsunął okulary za
włosy, odsuwając tym samym kosmyki z czoła.
Bakugan syknął z poirytowaniem.
– Nie wiem, po co wciskasz mi ten chłam. Mógłbyś pracować na
pół etatu, a resztę kasy zgarnąć z produkcji dawnych projektów. Pewnie ciągle
masz chętnych. Wy, ludzie, macie obsesje na punkcie posiadania jak największej
ilości broni.
– Brzmi to ironicznie z ust bakugana, który ma w sobie
więcej metalu niż własnych mięśni – Uśmiechnął się, gdy Helios aż zawarczał.
– Nieważne! Tylko nie widzę sensu, byś tak drżał nad tą samicą.
Nie jest co prawda najbystrzejsza, ale potrafi przywalić.
Zignorował go i
wyjrzał przez okna. Pojedyncze taksówki śmigały w powietrzu, ale żadna nie
zbliżała się do jego budynku. Westchnął i podniósł się, wychodząc na korytarz. Komunikator
spoczywał na komodzie. Brak jakichkolwiek połączeń. Czy ona w ogóle wzięła
telefon?
Wiedział, że z
rozmowy dziś będą nici, ale chciałby łaskawie się dowiedzieć, czy w ogóle Jess
żyje. A jeśli żyje, to czy planuje tu się pojawić czy znów spierdolić na jakąś
inną planetę bez żadnego uprzedzenia.
Jego lamenty
musiały zostać wysłuchane, bo po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Po
rozsunięciu ukazała mu się lekko chwiejna Reinare podtrzymywana przez Kenjiego
oraz Jess ciasno wtulona w talię Veny.
– Witaj, Keithku – Rei wyrzuciła ręcę, szczerząc się szeroko.
– Zguba została dostarczona.
– Ileś ty wypiła? – westchnął z politowaniem, na co wydęła policzki.
– Wybacz, że tak późno – mruknęła Vena.
– Straciliśmy poczucie czasu – przyznał Kenji.
Jess spojrzała na
niego spod zasłony włosów i szybkim ruchem oderwała się od Veny i okręciła ręce
wokół niego, wbijając brodę w tors.
– Spectra!
Uśmiechnął się
lekko i poklepał ją po głowie, po czym rzekł ciche podziękowanie do reszty. Już
miał zamykać drzwi, kiedy jedno skrzydło zatrzymała dłoń.
– Nie zdążyłem się pożegnać. To była przyjemność cię poznać,
Jessie.
Przed nim stał
Shane. Tych zielonych włosów i tatuażu motyla na nadgarstku nie dało się
pomylić. Jess coś wymamrotała, ale mężczyzna już zerknął na niego z zimnym
błyskiem w oku. Przygarnął dziewczynę bliżej, odwzajemniając spojrzenie.
– Nic się nie zmieniłeś, Phantom – Pokręcił głową i
zacmokał. – Dobranoc, Jess!
Drzwi w końcu się
zamknęły. Nie było sensu pytania Jessicy o to, jak się poznali, bo dziewczyna
była dużo bardziej zainteresowana ściskaniem go niczym pluszową zabawkę.
Delikatnie ale stanowczo wyplątał się z jej uścisku.
– Chcesz się umyć czy od razu spać?
– Umyje się – odparła. Przeciągała delikatnie głoski, ale
przynajmniej już się nie chwiała. – Nie jestem aż tak pijana.
Ugryzł się w język,
by zdusić ripostę i poprowadził ją do łazienki. Z pijanym lepiej się nie
kłócić, tego dawno temu się nauczył. Jess oparła się ciężko o umywalkę i zachichotała
do swojego odbicia, ale do tego już przywykł. Był to jakiś dziwaczny ziemiański
nawyk, który robiło wielu, niezależnie od płci czy wieku.
– Tu masz ręczniki. I dałem ci starą piżamę Miry.
– Okee!
Wierząc, że szatynka
nie zrobi orła i nie rozwali sobie głowy, zabrał z kuchni butelkę wody i
postawił po jednej stronie łóżka. Namyślił się i przyniósł drugą.
– Niesamowite – wymamrotał Helios.
– Co znowu?
– Zachowujesz się jak opiekunka. Gdyby miał w tej formie ręce,
zrobiłbym zdjęcie.
– Dalej jesteś urażony za uwagę o metalu w ciele? Taka jest
prawda, że mógłbym cię łapać na magnes.
– Słuchaj, to była nasza wspó…
Bakugan nie
dokończył, bo do sypialni nieco zygzakowatym chodem weszła Jess i bez żadnych
ceregieli wtoczyła się do łóżka. Owinęła się kołdrą po szyję i spojrzała na
niego oczami z rozszerzonymi tęczówkami. Policzki miała zaczerwienione, a
spojrzenie szkliste
– Będę jeszcze w gabinecie. Wołaj jak coś – Dał jej znać i
sięgnął do przełącznika.
– Yhym, dobranoc – Uśmiechnęła się.
Zgasił światło,
przez co wszystko pokryła ciemność. Wtedy dobiegł go stopniowo ucichający głos
Jess.
– Jak wielu wrogów sobie stworzyłeś?
– Co?
Nie otrzymał
odpowiedzi. Jedynie oddech świadczący o tym, że Jess już pochłonął sen. Od razu
na myśl nasunął mu się Shane. Musiał coś powiedzieć.
Zacisnął dłoń na
klamce. Jak zwykle skurwiel musiał mu niszczyć plany.
hahaha, ciesze się bardzo XDDD Well, zabiegana jestem póki co, ale może coś jutro doskrobię do jednego starego one shota. Bo do rozdziałów, to ja musze dłużej myśleć, bo znów się nawaliło wątków
OdpowiedzUsuń