niedziela, 20 maja 2018

S2 Rozdział 12: Intryga i wyznania

   Jane bardzo lubiła przerwę na lunch. Wtedy większość uczniów zlatywała się do stołówki, a ona mogła zaszyć się wraz z Haruką, Aki oraz Jess w sali kółka teatralnego i w spokoju posłuchać muzyki lub pogadać z dziewczynami. Niestety dziś ktoś musiał zepsuć jej ten zwyczaj.
   Popatrzyła niechętnie na Rogera. Lubiła go. Był wiecznie wyluzowany i dało się z nim pogadać na wiele różnych tematów. Niestety dziś miała wyjątkowy zły nastrój, a rudzielec tylko pogarszał ten stan. Szczególnie, że zagradzał jej drogę do szafki, a ona naprawdę nie miała ochotę na pogaduszki.
– Przesuń się – powiedziała.
– Jane, naprawdę powinnaś nieco bardziej się zżyć z naszą klasą – stwierdził rudzielec, opierając się ramieniem o ścianę. – Ostatnio wszystkich unikasz. Coś się stało?
– I tak w tym roku kończymy szkołę, więc po co? – spytała, ignorując drugą część wypowiedzi. Założyła ręce na piersi. – Serio, suń się.
– Jak to po co? Chcesz być zapamiętana jako wyalienowana dziewczyna?
– Nie dbam o to – powiedziała i podniosła czerwoną torbę. Złote ćwieki zalśniły w świetle lamp. Roger zrozumiał przekaz i zrobił dziewczynie przejście.
   Jane wykręciła kod i otworzyła szafkę. Powitało ją wspólne zdjęcie z dziewczynami oraz strony zapisane drobnym maczkiem. Wyciągnęła trzy pierwsze kartki i przyjrzała im się. Haru ostatnio prosiła ją o jakąś krótką piosenkę do przedstawienia, opowiadającą o nieszczęściu i walce o honor. Ta chyba się nada. Włożyła zapiski do torby, dorzuciła książkę z algebry i zamknęła szafkę. Już miała odejść, gdy zauważyła, że Roger cały czas koło niej stoi.
– Wiesz co, Roger? W gruncie rzeczy mogłabym nieco bardziej zżyć się z naszą klasą – powiedziała, podnosząc na niego oczy. – Jednak wydaje mi się, że jestem za mało inteligenta, by rozmawiać o najnowszych seks skandalach celebrytów lub kto jak się pomalował – uśmiechnęła się kpiąco. – Wybacz.
   Nie poczekała na odpowiedź, lecz ruszyła w tłum uczniów, rozpychając się łokciami, bo praktycznie cały strumień zmierzał ku parterowi, gdzie mieściła się stołówka oraz automaty z przekąskami.
   Niespodziewanie wpadła na zasępioną Akane oraz Shienę, która trzymała się jej kurczowo, jakby bała się, że fala ludzi ją porwie.
– Och, Jane! – Szatynka zamachała do niej. Akane jedynie uniosła wzrok i po sekundzie go spuściła. – Gdzie idziemy?
– Sala teatralna, jak zawsze – mruknęła. – Gdzie zgubiłyście Jessie?
– Olała zajęcia, podobno siedzi na Vestalii – wyjaśniła Haruka, ciągnąc za sobą Akane. Jane spojrzała na nią pytająco. Okularnica wzruszyła ramionami. – Masz tę piosenkę dla mnie?
– Yeah, zaraz ją sprawdzimy – Wilson trąciła Akane łokciem, kiedy udało im się wejść na schody. – Co ci jest? Wyglądasz jak rozjechana żaba.
– Życie jest do dupy – burknęła Aki, patrząc na nią spode łba. – Jak jedna rzecz pójdzie kurwa dobrze, to kolejna się rozjebuje.
   Jane uniosła brew. Depresyjna Akane to było coś dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że spotkały ją ostatnio same dobre rzeczy. Śmierć tamtego skurwiela, zaczęcie nagrywanie singla. A może wydarzyło się coś, o czym nie wiedziały? Nieee, Akane zaraz by przyleciała z wieścią, ona nie była z tych, co trzymają wszystko w sobie.
– Singiel? – spytała Haruka, jednocześnie wślizgując się do sali.
– Nope – Akane usiadła na schodkach prowadzących na scenę i podparła podbródek o dłoń. – Po prostu nie ogarniam logiki niektórych facetów.
   Shiena wytrzeszczyła oczy, niemal upuszając pióro oraz w połowie dokończony scenariusz. Jane również była zaskoczona, ale nie dała po sobie tego poznać.
– Pokłóciłaś się z chłopakiem? – wykrztusiła Haru.
– Ty w ogóle masz chłopaka? – dorzuciła Wilson. – Pierwszy raz słyszę.
– Nie mam nikogo! – prychnęła Aki. – Tylko jest taki jeden koleś, który mnie cholernie irytuje. Nie rozumiem jego logiki, nie rozumiem, czemu się pyta o niektóre rzeczy, ugh! – Zacisnęła dłoń w pięść.
  Haruka i Jane spojrzały na siebie, po czym przeniosły wzrok na Japonkę.
– Zakochałaś się.
– No jasne kurna od razu! Hamujcie zapędy, tylko w książkach tak to działa.
– Jess nie znosiła Spectry – zauważyła celnie Shiena, wyciągając z torby Jane tekst piosenki.
– Tylko że Jess zawsze działała według własnej pokrętnej logiki.
   Jane z chęcią dalej pomęczyłaby przyjaciółkę , ale przerwał im kolejny chłopak z jej klasy – Nathan. Wysoki blondyn noszący wiecznie pogniecione T-shirty.
– Nath, ratuj mnie! – Akane rozrzuciła ręce na boki i natarła na chłopaka. – Dręczą mnie!
   Nathan uniósł kącik ust i poklepał dziewczynę po głowie.
– Czego chcesz? – rzuciła Jane.
– Hyhy, prosić piękne dziewczęta o pomoc – wyszczerzył się. Haruka przechyliła głowę. Chłopak siadł po turecku, ciągle tuląc do siebie dramatyzującą Akane. – Sprawa wygląda prosto: jak sprawdzić, by zamknięta w sobie dziewczyna się we mnie zakochała?
   Jane prawie wypluła sok pomarańczowy z powrotem do butelki. Ten dzień robił się coraz dziwniejszy.

****

   Heather maszerowała przez główny plac Bakuprzestrzeni, czujnie obserwując otoczenie. Niby wszystko była takie samo; radosne, podekscytowane dzieciaki oglądały rankingi lub omawiały bitwy, jednak miała przeczucie, że coś się w tym kryje. Kiedy zatrzymała się niedaleko wejścia do areny „C”, zrozumiała, o co chodziło.
   Tuż przed nią dwóch knypków mających może z trzynaście lat wyciągnęło ręce do pary innych dzieciaków. Gdy te je złapały, oczy knypków przybrały żółty odcień, bakugany, które trzymali, zaczęły świecić i cała grupka zniknęła. Zerknęła na Crueltiona.
– Co to miało być?
– Nie mam zielonego pojęcia, ale nie podoba mi się to. Zjeżdżajmy stąd.
   Heather szybko oddaliła się w mniej zaludnioną część Bakuprzestrzeni, myśląc intensywnie. Całe to zajście wyglądało podejrzanie. Może to sprawka tych z Gundlali, czy jak to się tam nazywało. Zagryzła wargę. Hm, mogłaby to wykorzystać przy spotkaniu z Wojownikami. W końcu byli oni takimi obrońcami słabszych. Na pewno łzawa historyjka dziewczyny, której grupka przyjaciół niespodziewanie zniknęła z jakimiś dziwnymi gośćmi, na nich zadziała. A już z pewnością na Dana Kuso.
   Wyprostowała się, uśmiechając pod nosem. Wreszcie znalazła coś użytecznego! Teraz tylko wystarczy dobrze rozegrać sytuację i jakoś wkręcić się w tą wojnę. Ooo i może kazać temu blondynowi zaświadczyć, że znał tych jej wyimaginowanych kumpli! W końcu był winny jej przysługę.
– Hej, ślicznotko, masz może chwilkę?
   Zatrzymała się i obejrzała przez ramię, mrużąc oczy. Ujrzała wysokiego, muskularnego faceta o tak zarośniętych brwiach, że przypominały dwa dorodne krzaki. Podrzucał bakugana domeny Pyrusa. Kojarzyła go skądś. A tak to ogłoszenie o niebezpiecznych gościach.
– Czego chcesz? – syknęła, wkładając ręce do kieszeni kurtki. Wymacała gaz pieprzowy.
– Masz ochotę na małą walkę, księżniczko?
– Nie.
– Oj, no nie daj się prosić – Facet zaczął do niej podchodzić, uśmiechając się. – W końcu Bakuprzestrzeń jest od walczenia, nie?
– Nie, spierdalaj – warknęła, cofając się. – Szukaj innych idiotek, które nie widziały ogłoszeń o niebezpiecznych osobach.
– Jaki niby ogłoszeń, księżniczko? – Facet uniósł brew. – To był błąd, popatrz – Pokazał kciukiem ku górze. Heather zerknęła jednym okiem. Teraz pod napisem „Uwaga, ci ludzie są niebezpieczni! Jeśli ich zobaczysz, natychmiast powiadom Administrację!” widziała twarze Wojowników i tej laski o granatowych włosach. – Widzisz? Ich powinnaś się bać.
   Heather w myślach klepnęła się w czoło. Ona rozumiała, że oni są z innej planety, ale serio, jak można zrobić z idoli numer jeden wrogów publicznych bez konkretnej przyczyny? Chociaż dobra większość ludzi to debile, nie umiejący logicznie myśleć. Na szczęście ona do nich nie należała.
   Facet tym razem zaczął iść w szybszym tempie, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Dostrzegła, że jego bakugan zaczął promieniować na czerwono i wiedziała, co się święci.
– Spierdalaj, powiedziałam! – krzyknęła i wyciągnęła spray z gazem. Wcisnęła przycisk, celując mu prosto w twarz. Facet zaczął wrzeszczeć i kaszleć. Odsunął się od niej, zasłaniając twarz rękami. Wykorzystała okazję i zaczęła biec.
   Wypadła na główny plac i dostrzegła osobę, którą pragnęła spotkać najbardziej w świecie. Dan Kuso. Przyśpieszyła i wpadła na chłopaka z impetem, prawie go wywracając.
– C-co jest?! – wykrzyknął skołowany, podczas gdy ona uspokajała oddech. Pięknie, idealnie, los ją kocha!
– P-pomocy! Moi kumple...zniknęli...oni...ci z ogłoszenia! – zaczęła wykrzykiwać, pokazując palcem na telebimy. Zaciskała kurczowo jedną rękę na kurtce szatyna, a drugą opierała o kolano. Dyszała ciężko. – Oni...ja...
– Spokojnie, już dobrze – Kuso położył jej ręce na ramiona. – Uspokój się i powiedz nam, co się stało.
   Skinęła głową i na chwilę zamilkła. Wojownicy oraz laska z Neathii poprowadzili ją do ławki, na której usiadła. Spokojnie, wystarczy dobra maska i wszystko pójdzie gładko.
– Więc co się stało? – spytał się brunet ubrany w zieloną bluzkę z fioletowym paskiem biegnącym w poprzek. Shun Kazami.
– Wybrałam się dziś z moimi kumplami, żeby powalczyć – zaczęła mówić cichym i smutnym głosem, dbając, by jej odpowiednio drżał. Zacisnęła dłonie na materiale spodni. – akurat kiedy chcieliśmy iść do kawiarenki, zaczepił nas jeden z kolesi z ogłoszenia, ten taki z blond włosami – uniosła na nich nieśmiało wzrok.
– Sid, ten drań... – wycedził Dan, zaciskając pięść. – Co wam zrobił?
– Mówił, że chce pokazać nam coś fajnego – Jej wzrok padł na ranking. – jakąś super arenę. Moi kumpele niestety mu uwierzyli – urwała, zagryzając wargę. – P-przepraszam, ciągle nie umiem się otrząsnąć.
– Nic się nie stało, rozumiemy – powiedziała granatowa, kładąc jej rękę na ramię. – Już nic ci nie grozi.
   Heather pokiwała głową, siłą powstrzymując się od chichotu. Uwielbiała naiwnych, empatycznych ludzi niezdolnych do zauważenia maski.
– Oni...oni zniknęli. Tak nagle. Przestraszyłam się i zaczęłam do niego krzyczeć, co im zrobił. On wtedy powiedział, że nie ma się czego bać, nic mi się nie stanie – Przełknęła ślinę. – Cudem zdążyłam wyciągnąć gaz pieprzowy, zanim mnie złapał. Potem uciekłam. Wiecie, co się stało z moimi przyjaciółmi? I czemu teraz wasze twarze są na ogłoszeniu z ostrzeżeniem?
  Marucho westchnął i poprawił okulary.
– Widzisz...przepraszam, jak ci na imię?
– Heather.
– Widzisz, Heather, twoi przyjaciele zostali porwani przez niebezpieczną grupę Gundalian. Jeszcze do końca nie wiemy w jakim celu, lecz wiemy, że niektórzy z nich są poddawani praniu mózgu.
– C-co? – wykrztusiła, będąc szczerze zaskoczoną. Cholera, gdyby tamten facet ją wtedy dorwał, nie byłoby ciekawie.
– Ale nie masz się czego bać, uratujemy twoich przyjaciół, obiecuję – dodał Dan.
– Proszę, pozwólcie mi dołączyć. To moja wina, że nie ostrzegłam ich w porę. Jeśli coś im się stanie... – Z prawego oka popłynęła jej łza. Akurat z płaczem na zawołanie ciągle miała małe problemy, nie robiła tego często.
– To bardzo niebezpieczne osoby, Heather – powiedział spokojnie Shun.
– Tu chodzi o moich przyjaciół! – krzyknęła. – Błagam, nie mogę ich tak zostawić! Poza tym poradzę sobie! Umiem walczyć, mam dwudzieste drugie miejsce w rankingu!
   Marucho oraz Shun zerknęli na lidera. Ten z kolei podrapał się po głowie. Heather z napięciem śledziła jego ruchy. No dawaj Kuso, łyknij to.
– Hmmm, może zróbmy tak. Teraz przeniesiemy cię do domu, tam to wszystko przemyślisz, a jutro skontaktujesz się z nami i powiesz, jaką decyzję podjęłaś? Walka z Gundalianami to serio nie przelewki.
   Heather już miała zaprotestować, ale w porę ugryzła się w język. Tak będzie jej dużo wygodniej, zdąży przygotować solidne dowody, że miała jakiś kumpli. Teraz zadziała za szybko i dziękowała losowi, że nikt z Wojowników nie poprosił o ich zdjęcia.
– Dobrze, to brzmi rozsądnie – zgodziła się. – Dziękuje.
– Co ty! Nie ma za co! – uśmiechnął się radośnie Kuso. – A teraz chodź! Gdzie konkretnie mieszkasz? – Zerknął na nią, idąc ku teleportom.
– W Los Angeles, w Jewerly Disctrict – odparła, ruszając za nimi.
– O, nasza przyjaciółka też mieszka w Los Angeles, ale chyba jakieś dalszej dzielnicy – zaczął mówić Dan, odwracając głowę i zaczynając rozmowę z Jakiem.
   Jessica Knight, przeleciało jej przez myśl. Wsunęła jedną rękę do kieszeni i przybiła piątkę z Cru, po czym zerknęła na tył Dana oraz Shuna. Wszystko szło fantastycznie.

****

   Padłam nosem na poduszkę na kanapie w salonie rodzeństwa Fermin. Byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet siły teleportować się do domu. Przewróciłam się na plecy i utkwiłam wzrok w lampie z fioletowo – niebieskim szklanym kloszem. Czułam, że mój telefon wibruje, ale to olałam. Rodzice byli przyzwyczajeni, że czasami nocuję u Ferminów, bo odrzuciłam ofertę Rady, by zamieszkać w letnim pałacu. Przywoływał za dużo wspomnień i czułabym się dziwnie, będąc samą w tak wielkim miejscu.
– Zostajemy tu na noc? – spytał Fludim.
– Nie, wracamy do domu – ziewnęłam. Oczy zaczęły mi się kleić. – Tylko może zdrzemnę się na jakąś godzinkę. Obudzisz mnie?
– Jasne.
   Sięgnęłam po mięciutki koc w kolorze piasku, owinęłam się nim i zamknęłam oczy. Nie minęło wiele czasu, kiedy poczułam nadciągająca senność.
   Gdy otworzyłam oczy, zamiast lampy ujrzałam ciemny podkoszulek. Chciałam się podnieść, jednak ręka owinięta wokół mojej talii nie pozwoliła mi. Keith mruknął przez sen i przyciągnął mnie bliżej siebie. Aha, dzięki Fludim, że mnie obudziłeś.
   W całym pokoju panowała ciemność. Jedynie przez okno balkonowe padało światło okolicznych wieżowców. Udało mi się nieco podnieść, nie budząc Keitha. Zaczęłam rozglądać się za zegarem. Znalazłam go. Wskazywał kwadrans po północy. Cóż nie ma sensu teraz wracać do domu.
   Keith wymamrotał coś przez sen. Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam. W śpiącym Keithie była taka rozczulająca nuta. Rysy mu się rozluźniały, twarz przybierała spokojny, zrelaksowany wyraz. Może to przez to, że jako dziecko wyglądał jak mały aniołek? Ostrożnie ułożyłam głowę z powrotem na jego ramieniu. Ręka na mojej talii drgnęła. 
– Dobry wieczór, Jessie – mruknął mi do ucha sennym głosem.
– Hej, Keith – odchyliłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Przecierał dłonią twarz, próbując się rozbudzić.
– Gdzie się podziewałaś cały dzień? Dzwoniłem.
   To było do przewidzenia, że to był on.
– Ja też dzwoniłam, ale ty nie odbierałeś – wytknęłam.
– Byłem zajęty opracowaniem nowego zestawu bojowego, wybacz. Teraz twoje usprawiedliwienie.
– Hm, od czego by tu zacząć? Najpierw spotkałam Reinare, która pracuje u Klausa. Strasznie fajna jest, wiesz? Wreszcie trafiłam na kogoś kto traktuje mnie normalnie! No ale wracając, powiedziała mi że zaprowadzi mnie do takiego gościa, który chce mnie zobaczyć. Jak szłyśmy, to wpadłyśmy na Ethana. Oczywiście powydzierał się, jak on to ma w zwyczaju. Na szczęście Rei go zjechała i mogłyśmy iść dalej. Potem poleciałam do Zielonej Dzielnicy, tam spotkałam mojego wujka. Znaczy się przyszywanego, nazywam go tak od dziecka. Zajmował się jeszcze moją mamą, potem mną, Cassie i Kenjim. Dowiedziałam się ogólnie, czemu Tytan był taki walnięty i trochę o pierwszej królowej Vestalii. Poza tym Tytan wcale nie zdechł i siedzi w rdzeniu, super, nie? Następnie chciałam iść na grób rodziców i Cassie, ale – zagryzłam wargę. – chcę to zrobić z Kenjim, jeśli go znajdę.
– Znajdziesz, Jessie.
– A co jeśli nie? – szepnęłam. – Mówiąc szczerze, trochę się boję. Dlaczego Kenji nie spróbował się ze mną skontaktować, skoro już wie, że żyję? Co jeśli pragnie się odciąć od przeszłości i nie chce mnie znać? A może on nie żyje? Zasadniczo nie mam żadnej pewności, czy on...
– Twój brat cię kochał i ciągle kocha, Jessie – przerwał mi Keith, gładząc moje plecy dłonią w uspokajającym geście. – I z pewnością żyje. Ale może czuć się winny.
– Niby czemu? – zmarszczyłam brwi.
– Jest starszym bratem, więc jest za ciebie odpowiedzialny. Może czuć się winnym, że nie udało mu się ci pomóc podczas pożaru. Może uważać, że nie jest godny znów się z tobą spotkać.
– Byliśmy tylko dziećmi, co on mógłby zrobić?
– To jest obojętne, Jessie. Ja też długo czułem się źle z tym, jak potraktowałem Mirę. Zostawiłem ją, potem wykorzystałem i odpychałem od siebie, próbując podążać za jakimś śmiesznym ideałem siły.
   Milczałam. Keith rzadko mówił głośno o swoich emocjach, uczuciach, troskach. Przeżywał je w środku i zawsze panował nad ciałem, by go nie zdradzało. Kiedy był Spectrą, to byłam przekonana, że odczuwa tylko gniew oraz obsesję na punkcie siły. Właśnie dlatego poczułam się szczęśliwa, że mi się zwierza, choć wiedziałam, że jeszcze mało o sobie wiemy. Na przykład o tym co się działo, zanim znów się spotkaliśmy w parku po dziesięciu latach.
  Objął mnie rękami i przytulił. Przymknęłam oczy i wtuliłam nos w zagłębienie obojczyka. Blondyn idealnie ilustrował płomień. Kiedyś bałam się do niego zbliżyć, myśląc, że mnie spali. Teraz potrzebowałam go, by odgonić od siebie mrok i poczuć ciepło.
– Zresztą z tobą było podobnie – powiedział – Uważałem, że będziesz idealna do wykorzystania, a potem porzucenia w kącie.
   Poczułam, jak nieco wzmacnia uścisk, jakby bał się, że się od niego odsunę, ucieknę.
– Ludzie popełniają błędy – odparłam spokojnie. – Nawet idealny Keith Fermin, ekspert od spalania patelni.
– Nic mi nie mówiłaś o dodaniu oleju.
   I zagadka, jak on ją spalił, rozwiązana! Parsknęłam śmiechem, cmokając go w policzek, po czym obróciłam się na drugi bok. Owinął ramię wokół mojego pasa i umiejscowił swój podbródek na moim ramieniu.
– Dobranoc, Jessie.
– Dobranoc, Keith.
  


A dałam coś bardziej romantico na koniec xD Heather zaczyna wdrażać swój plan, Jess...to Jess xD, Aki ma humorki, a reszta drużyny Destrukcji jeszcze nie wie, co je czeka. Błędy jutro poprawie, a teraz oyasumi!
Ps. Dzielnica, gdzie mieszka Heather może się zmienić XD

piątek, 4 maja 2018

S2 Rozdział 11: Zapomniane karty historii


   „Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. A tego, czego się boją, nienawidzą.”
Jo Nesbø „Człowiek nietoperz”

   Czy może istnieć coś lepszego, niż świadomość, że człowiek, którego nienawidzisz, przeżywa niewyobrażalne katusze? Bo Akane nie miała wątpliwości, że mężczyzna przed nią cierpi. Może i miał regularnie podawane leki oraz morfinę, ale i tak rak pożerał go od środka, wżerał się w skórę, powodował ból, odbierał spokój. Uśmiechnęła się pod nosem. Czasami los bywał sprawiedliwy.
 – Dość ponuro tutaj – uznała, rozglądając się po pokoju. Oprócz szpitalnego łóżka, szafki nocnej, drzwi zapewne od łazienki, niewielkiego okna zakrytego zielonymi zasłonami, plazmowego telewizora i fotela wciśniętego w kąt nie było tu nic więcej. Żadnych kwiatów, prezentów, obrazków. Pusto. – Czyżbyś nikogo nie obchodził? Och, jak mi przykro.
 – Po co tu przyszłaś? – spytał zmęczonym głosem. Zgarbił się, jakby stracił wszelkie siły. – Nie mamy sobie niczego do powiedzenia.
 – Ojej, chciałam ci tylko opowiedzieć, jaki to przewrotny jest los. W końcu uważałeś nas bezwartościowe, a tymczasem to ty leżysz w tej sali opuszczony, chory, przykuty do kroplówki, która jest twoim zegarem odmierzającym czas do końca. Oby nastąpił jak najszybciej, nawiasem mówiąc.
 – Przestań – powiedział, zaciskając pięść. Akane nic sobie z tego nie robiła. Mężczyzna przed nią zawsze był żałosny, ale teraz chudy, nieporządnie ogolony, z łysą czaszką w szpitalnej piżamie budził w niej jedynie wstręt. Jak mogła się kiedyś kogoś takiego bać?
 – Natomiast my z mamą i Sayu świetnie sobie radzimy! Co prawda nie płaciłeś alimentów i dzięki swoim znajomym spod ciemnej gwiazdy zwaliłeś całą winę za rozwód na mamę, ale Jess i jej rodzice nam pomogli, wiesz? Dzięki temu nie sprzedałyśmy mieszkania, mama poszła do pracy, bo pewnie nie pamiętasz, lecz jako przykładna japońska żona szlachetnego pana Kamisakiego musiała siedzieć w domu i gotować mu obiadki. Co za zaszczyt, doprawdy. Tak naprawdę bałeś się jej, bo jest od ciebie mądrzejsza i widzi coś więcej poza czubkiem własnego nosa. No ale wracając, Sayuri mogła dalej leczyć anemię, ja...
 – Do dziś nie umiem zrozumieć, czemu ta mała Knight się tobą zainteresowała – mruknął. Akane wyczuła w jego tonie zirytowane nutki.
– Nie, nie, wcale cię to nie interesuje. Jesteś tylko zły, że nie dowiedziałeś się o tym, bo byś mógł wykorzystać taką znajomość, prawda? – Przechyliła głowę na bok. Mężczyzna uniknął jej spojrzenia. Miała rację, ten śmieć taki już był. Interesowny, zakłamany, przybierający różne maski. Jak Hydron, Zenoheld, mnóstwo innych ludzi. – Pewnie to będzie dla ciebie szok, ale nie wszyscy są tak zepsuci jak ty, więc państwo Knight w życiu nie podaliby ci ręki. Zbyt śmierdzi od ciebie zepsuciem.
 – Dość! – warknął i uderzył dłonią o materac. – Jak śmiesz tak do mnie mówić! – Szare oczy na moment odzyskały ostrość i zaczęła tlić się w nich złość. Aki uniosła brew.
 – Mówię prawdę, skurwielu – uśmiechnęła się i wyjęła z kieszeni kurtki swój krótki nożyk. Mężczyzna zesztywniał na ten widok i z trudem przełknął ślinę. – Zawsze się zamykałeś, gdy ktoś okazał się od ciebie silniejszy. No tak w końcu pies, który dużo szczeka, nie gryzie! – Zauważyła, że ojciec sunie ręką w kierunku dzwonka dla pielęgniarki. – Dzwoń śmiało, w kroplówce masz leki znieczulające, nie? Chętnie zobaczę, jak będziesz wił się z bólu, gdy pielęgniarka zabierze ci połowę.
   Mężczyzna się zgarbił i machnął ręką w rezygnującym gęście. Spuścił głowę, wzdychając. Był przegrany, dobrze o tym wiedział.
 – Czego ode mnie chcesz? Zabić mnie, dręczyć, aż nie umrę?
 – Nie zasługujesz na tyle mojej uwagi – odparła chłodno. – Przyszłam tylko dziś z kilkoma pytaniami. Za kogo ty się uważasz? Zawsze mnie to ciekawiło. Zachowywałeś się jak król, choć nic nie osiągnąłeś, byłeś tępy, wulgarny. Zapewniłeś mi koszmary na długie miesiące, ciocia Kate nawet rozważała psychologa, ale nie chciałam, by z twojej winy musiała płacić.
 – Jestem wyjątkowy – przerwał jej. – Inni nie potrafili tego dostrzec. Twoja matka, ty, Sayuri. Wszyscy jesteście ślepi! Nie dostrzegacie moje potencjału, tego, że jestem inny, ponadprzeciętny! Zawsze tylko zwykłe, przyziemne obowiązki. Wiesz, jak to denerwuje? 
 – Jedyne w czym jesteś wyjątkowy, to bycie skurwysynem. Choć nie, nawet w tej dziedzinie jesteś przeciętny w porównaniu do Zenka. Miałeś ty w ogóle kogoś po tym, jak odszedłeś?
 – Nie, nie miałem – wycedził przez zęby. – Żyłem samotnie.
 – No tak nawet największa masochistka by na ciebie nie spojrzała – zachichotała Akane. – Ciekawe ile osób będzie na twoim pogrzebie? Ksiądz, grabarz, może jakaś moherowa babcia? Smutne, co?
 – Żebyś się nie zdziwiła, jeśli skończysz tak samo.
 – Tylko że to nie ja rzucałam figurkami w córki, głodziłam je, biłam żonę, upijałam się do nieprzytomności. Bogowie, jesteś naprawdę parodią człowieka, aż mi niedobrze, gdy przypominam sobie te koszmarne osiem lat. Szkoda tylko, że pewna banda debili nie umie dostrzec, że wszyscy podobni tobie to zwykłe skurwysyny, które powinny zdechnąć – Rozłożyła ręce i pokręciła głową. – No nic, ich strata, nie otaczam się takimi ludźmi.
   Chciała mówić dalej, ale drzwi od pokoju się otworzyły i stanęła w nich pielęgniarka.
 – Proszę pani, czas na wizyty się już kończy.
 – Rozumiem – Akane wstała i posłała ojcu prześmiewczy uśmiech. – Żegnaj, ojcze. Najgorszej śmierci – mrugnęła, splotła ręce za plecami i podskokami wyszła z sali, nie zawracając sobie głowy zdumioną i zdegustowaną miną pielęgniarki.
   Przed szpitalem rozpostarła ramiona i wzięła głęboki wdech. Czuła, jakby pękała ostatnia nitka łącząca ją z tym człowiekiem z sali 406. Ruszyła w dół ulicy. Było jeszcze ciepło, ale zimny wietrzyk omiatający jej ramiona i twarz przypominał, że nadciąga zima. Znowu trzeba będzie wyciągać płaszcze, kurtki, czapki, żeby to szlag.
 – Podziwiam, byłaś całkiem opanowana – powiedział cicho Leaus, wystawiając głowę z kieszeni kurtki. – Myślałam, że go dźgniesz, kiedy wyciągnęłaś nóż.
 – Wtedy wpadłabym w kłopoty, a przecież zaczęłam nagrywanie singla.
 – Szczerze, nigdy mi nie mówiłaś, że było ci tak ciężko.
 – A czy to ważne? – Akane westchnęła i lekko posmutniała. – Ważne, że się skończyło. Chociaż, gdyby nie Jess i Jane... – zagryzła wargę. – pewnie stałabym się jeszcze większym "potworem". – Widząc wzrok Leausa, wykrzywiła wargi. – Nie udawaj, doskonale wiem, że większość ludzi uważa, że jestem psychiczna. Bo przecież każdemu należy się szacunek i zapomnienie win, jak raz zrobi coś dobrego – prychnęła z irytacją, kopiąc kamień. – Mówią takie pierdoły, bo nigdy nie zobaczyli, ile zła jest w ludziach. Albo widzieli, ale nie doświadczyli na własnej skórze, pierdoleni znawcy. A ja muszę bronić Sayu, mamę, Jessie, Jane, Haru....
 – Akane...
   Japonka pokazała mu gestem, żeby skończył temat, więc umilkł. Przynajmniej teraz zrozumiał całkowicie czyny swojej partnerki. To była jej własna sprawiedliwość. Nie jemu było oceniać czy jest ona dobra, czy zła. Zresztą, czy istnieje ktokolwiek we Wszechświecie, kto jest całkowicie dobry albo całkowicie zły?
   Akane zaczęła klepać kieszenie spodenek i kurtki, poszukując słuchawek. Musiała jeszcze raz przesłuchać podkład, a nie chciała, by cała ulica również go słyszała. Kurde, gdzie one są? Zatrzymała się i zaczęła wywracać kieszenie do góry nogami. Czyżby zapomniała ich ze szpitala?
 – Akane?
   Podniosła głowę i uniosła brew, widząc przed sobą Gusa odzianego w koszulę w czarno – pomarańczową kratę, dżinsowe spodnie i skórzane buty za kostkę. Jego niebieskie loki były upięte w kucyka. Huh, widać wreszcie Jess nauczyła niektórych Vestalian jak się ubierać na Ziemi.
 – Co ty tu robisz, Gus-kun? Bo jeśli pierzasty cię wysłał po Jess, to jej tu nie ma.
 – Nikt mnie tu nie wysłał, przyszedłem sam.
 – Ahaaa, to co ty tu robisz? Pobiegłeś mu na zakupy? – zakpiła.
 – Nie, przyszedłem z tobą porozmawiać.
   Tego się nie spodziewała. Po co Grav chciałby z nią gadać? Przecież miał dziewczynę, Jess sama mówiła.
 – O co chodzi? – spytała w końcu, zakładając ręce na piersi.
 – Może w jakimś milszym miejscu niż ulica? – zasugerował z delikatnym uśmiechem. Wywróciła oczami, jednak rozejrzała się. Dostrzegła stoisko z bubble waflami i wskazała na nie pytająco. Chłopak skinął głową i razem przeszli przez jezdnię.
   Ku zdumieniu Japonki, Gus miał skądś dolary, więc kupił im po jedym gofrorożku.
 – Przynajmniej jesteś dżentelmenem – uznała, nabierając na łyżeczkę lody o smaku straciatelli. Siedzieli na pomarańczowych krzesłach przy stoliku najbardziej oddalonym od ulicy. – Więc? O czymś chciałeś rozmawiać? I przy okazji, przypadkiem nie masz dziewczyny?
   Gus lekko się zmieszał, lecz Akane nie była pewna czy z powodu pytania, czy przez dwie dziewczyny ze stolika obok, które zerkały na niego od jakiegoś czasu i wymieniały między sobą ciche uwagi.
 – Mam, nazywa się Irene – powiedział. – A chciałem z tobą porozmawiać o wydarzeniach z pałacu.
 – Czyli? – odgryzła kawałek gofra.
 – Akane, czemu tak bardzo nienawidziłaś Hydrona? Rozumiem, że gardziłaś nim, bo zranił twoją przyjaciółkę, ale ta próba zaatakowania go, twoje zachowanie. Wydawałaś się być kompletnie inną osobą. Czy może to byłaś prawdziwa ty?
   Akane poczuła nagłą ochotę na wybuchnięcie śmiechem. Już myślała, że odcięła się od przeszłości, a tu proszę, zawraca!
 – Pozwól, że opowiem ci krótką historię, Gus – kun – wbiła łyżeczkę w gałkę loda i odchyliła się na krześle. – Dawno, dawno temu żyła sobie mała dziewczynka. Jej rodzice wyglądali na kochanych i opiekuńczych, jednak w przypadku ojca była to zwykła iluzja. Ojciec dziewczyny był zwykłym śmieciem z uważającym się za boga. Postanowił, że córka będzie najmądrzejsza, najlepsza, najpiękniejsza, żeby spełnić jego dawne ambicje. Jednak kiedy coś jej nie wychodziło, wyzywał ją, traktował jak najgorszego śmiecia. Nie, nie uderzył jej – dodała, widząc minę Grava. – od tego miał żonę. W końcu co ludzi obchodzą siniaki na ciele dorosłej kobiety. Sama sobie winna – zakpiła, przejeżdżając paznokciem po blacie. – Kilka lat później dziewczynce urodziła się chora siostra. Ojciec stał się wtedy jeszcze gorszy. Zaczął pić, rozwalał meble. W końcu odszedł, pozbawiając rodziny środków do życia, jako że jedyny pracował. Na szczęście do dziewczynki wyciągnęła rękę inna i tym samym ją uratowała. Koooniec – klasnęła w dłonie. – Teraz rozumiesz? Hydron był taki sam jak ten mężczyzna. Zwykły kundel uważający się za pana. Takich powinno się wieszać, zanim założą własne rodziny i zafundują im piekło. W tym popieprzonym świecie pozbawionym logiki trzeba się jakoś bronić.
   Gus spuścił wzrok na własny rożek. Aki zauważyła, że mocniej zacisnął palce na białej, papierowej serwetce.
– Przepraszam, Akane. Nie miałem pojęcia.
   Machnęła ręką i złapała za łyżeczkę.
– Jebać. Stare sprawy, ten staruch za niedługo zdechnie.
– Ale mimo to – zaczął, a ona uniosła brew. – uważam, że nie powinnaś iść zaślepiona nienawiścią. Krzywdzisz tylko siebie, Akane.
– Słuchaj, Gus – warknęła. – Dzięki temu, że tak żyję, mogę chronić tych, na których mi zależy. Nie mam zamiaru wierzyć w pieprzenie o wybaczeniu, dobru i sprawiedliwości tak jak Wojownicy czy ty. Nie zamierzam też skończyć jak ty – Zmrużyła oczy. – Jak uzależniony, pozbawiony własnej woli szczeniak czekający na każde słowo Spectry. To napełnia mnie obrzydzeniem. Nie masz własnej godności?
– Nie wiesz wiele o Spectrze, Akane – westchnął Grav. – On naprawdę mi pomógł.
– Więc w zamian podeptałeś własną godność. Doprawdy, wspaniała pomoc – Plastikowe krzesło z piskiem przejechało po brukowanej kostce. – Żyj sobie, jak ci się podoba, ale nie próbuj wchodzić mi w drogę.
   Po tych słowach Akane machnęła mu ręką na pożegnanie i poszła w swoją stronę. Westchnął. Przeholował. Spojrzał za dziewczyną. Postronnym osobom mogło się wydawać, że Akane jest wściekła i tyle. Ale on widział coś więcej. Widział strach.

****

   Wyryte w kamieniu, pochyłe litery układały się w napis „Sybilla Elevenor. Pierwsza Królowa Vestalii.”
   Sybilla.
    Ta która wszystko zapoczątkowała.
 – Mało kto wie o tym miejscu – powiedział wujek.
   Siedzieliśmy na ławeczce pod drzewem tuż koło grobu, który, jak na pochówek królowej, był dość skromny. Stanowiła go marmurowa tablica zwieńczona u góry małą rzeźbą korony, przez którą przeplatały się róże. Nie było żadnych bukietów czy zniczy z wyjątkiem fioletowo – białego lampionu przyniesionego przez wujka.
 – Rada wie? – spytałam.
 – Martin owszem, ale pewnie bał się twojej reakcji, jeśli poznałabyś jej historię.
   Spojrzałam na niego pytająco. Ściągnął brew, a na jego twarz padł cień. Reiko zaczęła wyłamywać sobie palce. Wtedy to wyczułam. Mrok, który bił od grobu. Mimo że nie mógł mnie dosięgnąć, dreszcz przebiegł mi po plecach. Róże, które oplatały koronę, stały się czarne. Odsunęłam się na koniec ławki. Podskórnie czułam, że to Tytan, choć ten stary cholernik powinien spłonąć rok temu. Mrok był agresywny, obłąkany i taki jakby...zrozpaczony?
 – Według dawnych podań ta Zielona Dzielnica została oderwana z terenu, gdzie znajdował się rdzeń Vestalii – zaczęła Reiko, wpatrując się w tablicę. – Podobno w tym grobie jest jego fragment.
 –  Rdzeń. Tam, gdzie jest Tytan – mruknęłam. – Co to znaczy? – spytałam.
 – To jego mrok. Jego nienawiść do Vestalian. Gdybyś dotknęła tablicy, ujrzałabyś całą jego przeszłość, a on znowu przejąłby twój umysł.
 – To on nie umarł?
 – Jego nie da się zabić, panienko – powiedział wujek.  Dusza Tytana jest tu zaklęta na wieki. Pozbyłaś się go tylko ze swojej świadomości.
   Westchnęłam. No trochę chamsko, ja się tak nabiegałam, nakrzyczałam; prawie gardło sobie zdarłam! A ten co? Wrócił sobie do ciepłego rdzenia!
 – Sybilla była jego ukochaną – powiedziała Reiko i uklękła. Przymknęła oczy, układając ręce do modlitwy. – Wieki temu Tytan walczył z Exedrą o tytuł starożytnego, co w świecie bakuganów wiąże się z byciem bogiem. Ich pojedynki trwały latami, lecz pewnego dnia Exedrze udało się zebrać grupę bakuganów innych domen. Kiedy po walce Tytan był wyjątkowo wykończony, użyli swoich mocy, zesłali go na wygnanie do odległej Vestalii i zaklęli w ludzkiej postaci. Tytan był sfrustrowany, ale i niezdolny do używania swoich mocy, więc musiał jakoś radzić sobie na Vestalii. Spotkał tutaj Sybillę – urwała, żeby nabrać powietrza. – Na początku nienawidził wszystkich ludzi, bo uważał ich za słabeuszy, ale rok po roku coraz bardziej zakochiwał się w Sybilli. W końcu zostali parą.
 – Jakim cudem ona się w nim zakochała? – uniosłam brew. – Przecież to tyran i dodatkowo jest stuknięty.
 – Sybilla nie była typową cichą myszką. Potrafiła użyć siły, jeśli było trzeba naprostować Tytana – wyjaśniła Reiko. – Wracając, wiele Vestalian zauważyło, że Tytan przewyższa ich siłą fizyczną i wybrali go na króla. – Po jej twarzy przemknął słaby uśmiech. – Potem urodziły im się dzieci. Można powiedzieć, że to był najszczęśliwszy okres życia dla Tytana. Jednakże – objęła się ramionami. – Zaklęcia rzucone na niego zaczęło słabnąć i Vestalianie zauważyli, że nie jest on taki jak oni. Wybuchła panika. Tytana oraz jego dzieci, które odziedziczyły po nim połowę mocy, uznano za potwory. Zaatakowano ich i wtedy...wtedy... –zacieśniła uścisk, drżąc. 
   Wujek wstał z ławki i położył Reiko rękę na ramieniu.
 – Odpocznij, Reiko. Ja opowiem resztę – powiedział troskliwie, po czym zwrócił się do mnie. – Najstarszy syn i Sybilla – sama zginęli. To był czynnik, który sprawił, że Tytan całkowicie złamał czar i ogarnięty rozpaczą zaczął niszczyć Vestalię, chcąc ją ukarać za tą okrutną zbrodnię. Starożytni przybyli do Vestalii, żeby go zatrzymać, lecz Tytan pogrążył się w szaleństwie. Musieli więc go zabić. Jednak tuż przed śmiercią udało mu się przekazać cząstkę swojej mocy do rdzenia Vestalii. Dzięki temu był w stanie ochronić resztę swoich dzieci przed atakami Vestalian. A potem wykorzystać tą więź do próby zemsty na Vestalianach.
 – Czemu jego potomkowie nie wrócili do Vestroi?
 – Nie mogli. Mieli ludzką postać i tylko połowę mocy bakuganów. Nie przetrwali by tam. Pozostali więc tutaj. Vestalianie ze strachu przed mocą i Tytanem już ich nie atakowali. Co więcej dalej byli władcami. Lecz dalej traktowano nas jak potwory – Reiko obróciła i spojrzała na mnie smutnymi oczami. – Izolowano nas od zwykłych mieszkańców, odbierano dzieci w nadziei, że one nie będą „przeklęte”. Dopiero za czasów twojej babci to się zmieniło i zaczęto traktować nas jak błogosławieństwo.
 – Mroczna strona Vestalii, co? – mruknęłam.
   Przypomniałam sobie krótkie urywki, jak zabierano jej córkę i syna, jej rozmowę z mężem. Kto tutaj był prawdziwym potworem?
 – Martin nie powiedział o tym panience, by nie odczuła panienka wstrętu do tego miejsca. Postawa tchórza, doprawdy – Wujek pokręcił głową ze zniesmaczoną miną. – Pani Melody oraz pan David chcieli, żeby panienka wiedziała. Ja również. Żeby mogła panienka zrozumieć, dlaczego do tego wszystkie doszło. Upiększanie historii prowadzi tylko do tragedii.
 – Dziękuje, wujku – uśmiechnęłam się. – Mam jeszcze jedną prośbę.
 – Tak, panienko?
 – Powiesz mi, gdzie znajduje się grób rodziców i Cassie?




Namęczyłam się z tym rozdziałem, nie powiem xD Ale jest długi. W sumie miał dłuższy, ale uznałam, że opiszę akcję Heather w kolejnym, wybaczcie, musicie poczekać XD Ogólnie ten rozdział jest strasznie przegadany, ale cóż, przeszłość, a mi się nie chciało pisać retrospekcji XD Sorry. Są błędy, bo nie sprawdzałam, zrobię to jutro.
Odmeldowuje się!


sobota, 28 kwietnia 2018

S2 Rozdział 10: Pozostałości przeszłości

   Obróciłam się i zostałam uraczona widokiem wyższej ode mnie o jakieś pół głowy dziewczyny. Miała różowe włosy związane w wysoki kucyk, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, który nieco przypominał mi wyszczerz klauna z horroru. Dobra, Knight, musisz nauczyć się panować na skojarzeniami, bo zaraz wszystkich zaczniesz brać za potencjalnie niezrównoważonych.
– Tak, to ja. O co chodzi? – spytałam, przyglądając się jej uważnie, bo była w stroju, który przypominał mi mundurek w jednej z prywatnych szkół.
   Była ubrana w błękitną koszulę z białym krawatem, czarną spódnicę kończącą się kilka centymetrów przed kolanem oraz ciemne buty na niskim obcasie. Do bluzki miała przypiętą broszkę w kształcie ważki.
– Nazywam się Reinare i zostałam poproszona przez pana Klausa, by zaprowadzić panien... – Skrzywiłam się, a ona uśmiechnęła – ...cię do pewnego dżeltemena, który chce koniecznie cię poznać.
   Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Wreszcie jakaś osoba mniej więcej w moim wieku normalnie do mnie mówiła! Doczekałam się cudu, warto było wyklinać na Starożytnych!
– Jess wystarczy. Miło poznać, Reinare – wyciągnęłam rękę, ale dziewczynie tylko oczy się zaświeciły jak bożonarodzeniowe lampki i rzuciła mi się na szyję.
– Reinare Volan, ale wszyscy wołają na mnie „Rei”, mam dwadzieścia lat, nienawidzę sztywniaków i już cię lubię! – powiedziała na jednym oddechu, prawie zgniatając mi kark. – Matko, ulżyło mi. Bałam się, że będziesz jakąś nadętą panienką jak ci z Rady – przyłożyła ręce do serca i wypuściła powietrze z ulgą.
– Znam ten ból – Poklepałam ją po ramieniu. Nagle coś mnie tknęło i prawie się zakrztusiłam śliną. – Zaraz...Volan...jesteś siostrą Lynca?! – wypaliłam, celując w nią palcem. Reiko by mnie już opieprzyła za złe zachowanie, ale halo mówimy o Lyncu! Różowej piszczałce, która z pewnością nie była chodzący wulkanem energii i w dodatku miłym wulkanem!
– Pff, weź! – Wzdrygnęła się. – Chyba by mnie szlag trafił. Jesteśmy...a nie przepraszam...byliśmy kuzynostwem. Nasi ojcowie to bracia – Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku i podskoczyła, prawie wybijając mi książkę z ręki. – Jeny, musimy się pośpieszyć, za pół godziny muszę wrócić do roboty! – Złapała mnie pod ramię i popędziła w stronę wyjścia, energicznie wymachują w przód i tył drugą ręką.
   Niestety potknęła się o próg i wspólnie poleciałyśmy na Ethana, który szedł ze swoją nieodłączną teczką i wzrokiem utkwionym w papierzyskach. Reinare złapała go za ramię i pociągnęła na posadzkę, próbując ratować się przed upadkiem, a ja uraczyłam kochanego pana sekretarza ciosem kolana w wątrobę. Całą trójką wylądowaliśmy na podłodze i przykryły nas różnej maści dokumenty. Ja przejechałam na łokciach tuż pod ścianę, Fludim wytoczył się z mojej kieszeni i zapoznał bliżej ze ścianą, Rei potoczyła się w prawo, a starszy Grit rozpłaszczył malowniczo na podłodze.
– Co to ma znaczyć?! – wycedził Ethan, czerwniejąc na twarzy. Spojrzał na mnie złym wzrokiem, mówiącym, że mi tego nie przepuści i zwrócił się do Reinare. – A ty co sobie wyobrażasz?! Od kiedy to służba biega tak beztrosko po pałacu? – wysyczał, podnosząc się i otrzepując swoją marynarkę obszytą złotą nicią. – Nikt cię nie uczył, jak się zachowywać?
   Reinare jednak kompletnie olała jego wrzaski i złapała się za głowę, błądząc dookoła skonfundowanym wzrokiem. Dopiero po chwili odzyskała równowagę i spojrzała na niego zniesmaczona, również się podnosząc.
– Nie ma to jak krzyczeć na dziewczynę, z którą nie tak dawno świętowało się zakończenie studiów, co? – spytała z przekąsem, poprawiając przekrzywioną broszkę.
– Jess, czy możesz mi z łaski swojej wyt...ababww – Zatkałam palcem usta Fludima i przyłożyłam drugi do warg. Ethan po wypowiedzi Rei potarł nos wskazującym palcem, a to zawsze zwiastowało niezły cyrk. Ciekawe, co tym razem wymyśli?
– Nie wydaje mi się, żeby na studia uczęszczała osoba, będącą jedną ze służących. Chodziłem w końcu do jednej z najlepszych uczelni w kraju – powiedział chłodno, patrząc na Reinare z góry. Wygiął wargi w ten swój irytujący, pełen wyższości uśmiech, który sprawiał, że miałam ochotę sprawdzić, jak odbije się mój pierścionek na jego nosie lub policzkach.
– A nie nauczyli cię tam trochę szacunku do innych i ogłady? Oraz żeby nie oceniać po pozorach? A i twoja pamięć też dość szwankuje, skoro nie pamiętasz, że nazywam się Reinare, jak oni cię tam przyjęli? Po kontaktach? – Uśmiechnęła się, widząc, jak po twarzy Ethana przebiega cień. – Już pamiętasz?
– Reinare Volan – powiedział wolno i westchnął. – Wybacz, jestem niezwykle zajęty i nie mam naprawdę siły do przypominania sobie twarzy dawnych znajomych.
– Haha, nie ma co przepraszać, Ethan! – Rei zaśmiała się. – I tak opowiem Klausowi, że nic a nic się nie zmieniasz!
   Ethan odchrząknął nerwowo i sięgnął po swoje dokumenty. Zerknął na mnie.
– Kto jak kto, ale panienka – prawie wypluł to słowo. – powinna też nauczyć się ogłady.
   Uniosłam brew, krzyżując ręce na piersiach. Fludim, gdyby mógł, to by się najeżył, a tak to pozostało mu tylko świdrowanie swoim morderczym okiem dziury w głowie najbardziej irytującego Vestalianina w dziejach.
– Nie chcę słyszeć tego od kogoś twojego pokroju – odparłam.
   Rei ujęła mnie pod ramię, ciągle uśmiechając się z lekką drwiną, nim Ethan zdążył odpowiedzieć.
– Naprawdę się śpieszymy, więc pogadacie sobie kiedy indziej. Do zobaczenia, Grit! – Machnęła dłonią i pociągnęła mnie w kolejny korytarz. Szłyśmy szybkim krokiem, odprowadzane wzrokiem służacych oraz innych pracowników.
– Jakim cudem wytrzymałaś z tą amebą na studiach? – spytałam.
– Na szczęście mieliśmy razem tylko rachunkowość i siedział daleko ode mnie – Zerknęła na mnie przez ramię. – Podziwiam, że wytrzymujesz z nim na posiedzeniach, zrobił się jeszcze gorszy.
– Podziw raczej należy się Ace’owi, że z nim wytrzymał tyle lat pod jednym dachem – wtrącił się Fludim.
– OOOO! – Rei zatrzymała się i zrobiła półobrót, prawie pchając mnie na ścianę. – Jaki śmieszny bakugan! Jaka domena?
– Oryginalnie Darkus, ale dostał jeszcze Haos podczas ewolucji – mruknęłam.
– To tak się da?
– Bardzo rzadko, nam się udało fartem – powiedział z dumą Fludim.
– Szkoda. A właśnie! – Rei wygrzebała z kieszeni spódnicy pomarańczowo – czerwoną kulkę. – To Kasai, chętnie bym was zapoznała, ale to leń i śpi dużo za dnia – wydęła policzki i postukała kilka razy paznokciem w bakugana, po czym z powrotem go schowała i westchnęła. – AAA! – krzyknęła nagle, patrząc na zegarek. – Czas nam ucieka! Jess, biegniemy, Klaus – san jest serio straszny jak się wkurzy, uwierz mi!
  Nie miałam nawet szansy spytać, jaki to ma związek, bo Volan zarzuciła takie tempo, że pomimo kondycji wyrobionej u Vexosów, z trudem nadążałam. Dobiegłyśmy do wyjścia i wypadłyśmy na podwórze. Koło bramy czekała już słynna latająca taksówka. Od razu przypomniała mi się ostatnia eskapada nią i zabolał mnie łokieć. Tyle dobrze, że tym razem nie ma ze mną Dana, bo znów bym zagościła na drzwiczkach.
   Wsiadłyśmy, ja do tyłu, Rei koło kierowcy. Zapięłam na wszelki wypadek pasy, podczas gdy Volan ustalała cel podróży.  Silnik zawarczał, lekko zatrzęsło i samochód uniósł się w powietrzu.

****

   Jaką maskę powinna przybrać, by móc bez przeszkód owinąć sobie Kuso wokół palca i jednocześnie nikt nie nabrał podejrzeń? Jaką historyjkę opowiedzieć? Bardziej podszytą smutkiem czy gniewem? Postukała długopisem w zeszyt, ignorując gwar panujący na korytarzu. Szczęśliwym trafem trafiła na parapet, na którym siedziała jakaś szara myszka, która na sam jej widok zwiała.
   Hmm, a może powinna więcej posiedzieć w Bakuprzestrzeni i więcej dowiedzieć się o tej całej sprawie? Czy też spróbować najpierw od Knight? Niee, z nią będzie trudniej, nie wyglądała na tak naiwną jak Dan. Sięgnęła po puszkę, wyciągnęła zawleczkę i wypiła kilka łyków energetyka. Zaczęła zapisywać skrótami najważniejsze punkty. Była tak pochłonięta, że nawet nie zauważyła, jak w stronę jej ręki pędzi plecak. Dopiero kiedy poczuła mokro na twarzy i koszulce poderwała głowę i zmierzyła wściekłym spojrzeniem jakiegoś blondyna. Napój cienką strużką ciekł z jej nosa do brody.
– Przepraszam za niego – Rudy chłopak wysunął się przed blondyna i podał jej opakowanie chusteczek. – Nathan nigdy nie patrzy, co robi – dodał, szturchając go łokciem w brzuch.
   Heather nawet nie podziękowała, tylko porwała paczuszkę i wyjęła kilka. Miał facet szczęście, że nie zalał jej zeszytu, bo niechybnie zapoznała by go ze swoimi adidasami, pomyślała,
– Sorki, mam nadzieję, że nic ci nie zniszczyłem? – Nathan potarł dłonią kark, szczerząc się jak debil.
   Jednak uśmieszek szybko mu zrzedł, kiedy omiotła go lodowatym spojrzeniem i cisnęła w niego paczką.
– Następnym razem chodź z większą gracją niż słoń – syknęła i zeskoczyła z parapetu.
   Złapała za torbę, lecz Nathan zagrodził jej drogę, machając rękami. Uniosła brew, jednocześnie zaciskając usta w cienką linię. Była już wystarczająco zła, czy ten koleś serio jest tak ślepy i tego nie widzi?
– Bo jak chodzi o bluzkę, to mogę ci ją odkupić – powiedział, klepiąc się w pierś. – Masz moje słowo.
– Nie ma to jak stracić całą tygodniówkę z roboty przez własną grację, co? – rzucił jego rudy kolega.
– Spadaj, Roger! – jęknął Nathan i znów na nią spojrzał. – To jak?
   Heather wzięła głęboki wdech i przybrała swój firmowy uśmiech miłej dziewczyny z sąsiedztwa.
– Największą przyjemność mi sprawisz, jak się ode mnie odczepisz na jakiś czas – powiedziała spokojnie, po czym wyminęła chłopaka.
   Gdy oddaliła na wystarczającą odległość, zaśmiała się pod nosem. Co za kretyn, doprawdy. Gdyby miała z niego jakieś korzyści, to bez wahania skorzystałaby z propozycji odkupienia win, ale wyglądał jej na zwykłego palanta. Choć miała u niego przysługę, kto wie, czy jej nie wykorzysta?
  Zatrzymała się, czując, jak trybiki jej mózgu szybciutko pracują. To jest to! Może go wykorzystać, jak będzie potrzebowała wiarygodnej historyjki dla Wojowników!
   Uśmiechnęła się szeroko, otwierając szafkę. To smutne, nie ma rzeczy do przebrania, więc chyba musi iść do domu, prawda? Nikt nie będzie się czepiał, ojciec pewnie siedzi u którejś ze swoich kochanek, a matka bawi się z koleżankami w SPA. Zabawne, często słyszała, że jest pokrzywdzona, przez to, że rodzice tak często zostawiają ją samą. Miała na ten temat inne zdanie. Nie była małym dzieckiem, nie wymagała opieki, więc co było złego w tym, że dawali jej pieniądze oraz kilka porad na kartce? Owszem, czasami dopadała ją nuda, ale doskonale umiała sobie z nią radzić.
  Nie zawracając sobie głowy powiedzeniem komuś z klasy, że musi iść, wyszła na dziedziniec i ruszyła w kierunku bramy. Szybko się przebierze i rusza na kolejną wycieczkę do Bakuprzestrzeni. Oby tym razem owocną w informacje.

****

   Powiem wam jedną rzecz.
   NIENAWIDZĘ TYCH CHOLERNYCH LATAJĄCYCH METALOWYCH PUSZEK UDAJĄCYCH TAKSÓWKI.
   Pewnie teraz w waszych głowach pojawia się pytanie: „Ale dlaczego, Jess? Przecież to taki przyjemny środek transportu.” Z radością wam odpowiem: Spędziłam ponad półgodziny, modląc się do Starożytnych, wszystkich znanych mi bogów – w tym greckich oraz trzymając się kurczowo uchwytu przy drzwiach. Czemu? A bo Rei chciała przyśpieszyć, a w rezultacie włączyła największą prędkość, przez którą nasze żołądki praktycznie zostały wciśnięte w oparcia siedzeń.
– Dojechaliśmy do celu – oświadczył uprzejmie robot, zatrzymując auto koło niewielkiej Zielonej Dzielnicy. Było to określenie na platformy, na których znajdowały się jeziora, wodospady, lasy, łąki i tym podobne. Unosiły się one nad Velarią. Niektóre były publiczne, a niektóre były własnością prywatną bogatych Vestalian np. Klaus miał własną Zieloną Dzielnicę.
   Z trudem wysiadłyśmy na stały grunt. Nogi nam się trzęsły, a mój żołądek z trudem powstrzymywał się od zwrócenia zawartości. Już chciałam paść na kolana i ucałować ziemię, gdy ujrzałam znajome białe włosy oraz krótką sukienkę pełną kwiatów.
– Co ty tu robisz, Reiko?! – krzyknęłam, stając jak wryta.
   Popatrzyłam na Rei, ale ta wyglądała na równie zaskoczoną, co ja. Zjawa westchnęła.
– Towarzyszę panu Falkowi de Vamkil – powiedziała.
   Zamrugałam kilka razy. Przez moje myśli przeleciał obraz twarzy starszego mężczyzny o gęstych, ciemnych brwiach oraz tego samego włosach zaczesanych na bok.
– Wujek... – wyrwało mi się.
– Czyli jednak panienka mnie pamięta – usłyszałam głos, który kojarzył mi się, nie wiadomo czemu, z przyjemnym trzaskaniem ognia w kominku.
Duża, ciepła dłoń zaczęła targać brązowe kosmyki, by zaraz zacząć wyciągać z nich liście oraz kawałki gałązek.
Musi panienka bardziej uważać. Pani Melody chyba by się zapłakała, gdyby coś panience się stało.
   Dziewczynka pociągnęła nosem, po czym podniosła ręce, niemo prosząc, by ją podniósł.
  Łagodny, lekko rozbawiony uśmiech zagościł na opalonej twarzy, po czym podniósł ją i pozwolił, by małe ramiona owinęły się wokół jego szyi.
Skąd wiedziałeś, że tu będę, wujku?
   Zielone oczy, przy źrenicy przechodzące niemal w żółć, rozszerzyły się w zdumieniu, ale po chwili pojawiło się w nich zrozumienie.
Pani Melody również tu uciekała, kiedy się z kimś pokłóciła.
Zajmowałeś się też moją mamą, wujku?
- Owszem. Może i nie wyglądam, ale mam już ponad 50 lat, panienko. Obowiązkiem naszej rodziny zawsze była opieka i czuwanie nad rodziną królewską. A teraz wrócimy do pałacu i porozmawia panienka z paniczem Kenjim, dobrze?
   Ścisnęło mnie w gardle. Mimo że włosy miał już siwe i rzadsze, twarz pooraną zmarszczkami, a w ręce trzymał laskę, to był bez wątpienia on.
– Fufu, naprawdę panienka wyrosła, panienko Jessico.
– Ty....żyjesz... – zdołałam wydusić, podchodząc. Nogi miałam jak z ołowiu, bo bałam się, że gdy go dotknę, to rozpadnie się jak senna mara.
   Uśmiechnął się. Oczy zaszły mi łzami, kiedy przejechałam opuszką palca po jego dłoni. Była ciepła. Żył. Ciągle tu stał.
 Fufu, oczywiście, w końcu moim obowiązkiem było powitanie panienki po powrocie, prawda?
– No tak – otarłam łzy wierzchem dłoni i starałam się uśmiechnąć. – Wróciłam, wujku.

****

   Ledwo Akane przekroczyła próg szpitala, od razu owiał ją zapach charakterystyczny dla tego miejsca. Ostry zapach środków do sprzątania podłóg pomieszany z wodą utlenioną oraz drobną domieszką śmierci.  Przywykła do nienawidzenia tego zapachu. Zawsze kiedy go czuła, ktoś umierał. Puste oczy Jordana, zimna ręka dziadka, Jess osuwająca się z wolna na kolana, Jane uderzającą pięścią w ścianę i krzycząca przez łzy. Zamknęła oczy. Dość, nie chciała tego pamiętać.
  Tym razem szpitalny zapach nie sprawiał przykrości. Wręcz przeciwnie. Był radosny. Podeszła do recepcji. Recepcjonistka rzuciła jej krótkie spojrzenie i delikatnie się skrzywiła, widząc, że Akane jest w czarnym topie zakończonym koronką.
– Przyszłam odwiedzić pana Kamisakiego – oznajmiła, uśmiechając się delikatnie i machając dowodem osobistym na wszelki wypadek. Gdzieś w oddali usłyszała trzask figurki rozbijanej o ścianę. Och, jak dobrze znany dźwięk.
– Proszę chwilę poczekać – Recepcjonistka kliknęła kilka razy myszką. – Leży w sali 406, to na trzecim piętrze. Tylko proszę go nie denerwować, jest po intensywnym zabiegu.
– Oczywiście – Akane uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując, że od tej sztuczności drżą jej mięśnie twarzy. Najchętniej wybuchłaby teraz pełnym triumfu śmiechem. Wreszcie!
   Mogła skorzystać z windy, lecz zdecydowała się na schody. Zaczęła wspinać się na pierwsze piętro.
Czemu nie umiesz tego zapamiętać, idiotko?! Hyyy?! Myślisz, że po jaką kurwę cię karmię, ubieram i tu trzymam?! Byś przynosiła mi wstyd?!
  Zacisnęła mocniej palce na poręczy. Musiała się uspokoić. Wypuściła wolno powietrze przez nos i ruszyła na drugie piętro.
  Świst porcelanowej figurki tuż przy uchu, a potem głośny trzask. Nigdy jej nie uderzył. To by zrodziło za wiele pytań i jeszcze ktoś by się zainteresował.
Póki się tego nie nauczysz, nie dostaniesz kolacji!
Ale to jest materiał dla wyższej klasy, po co....
   Kolejny świst. Wachlarz gejszy niemal otarł się o jej skroń.
Nie pyskuj, mała dziwko! Do nauki!
   Żałosny, bezwartościowy, słaby. Sam z trudem skończył studia i nigdy nie dostał swojej wymarzonej pracy, a zachowywał się jakby był samym cesarzem. Weszła na pierwszy stopień prowadzący na trzecie piętro.
  Szum deszczu. Zimne krople spływają jej po twarzy. Przed nią stoi on w płaszczu, w jednej ręce ma dużą walizkę, a w drugiej parasol.
Gdzie idziesz? Przecież Sayuri jest chora, nie zostawiłeś mi pieniędzy na leki!
Po co miałby ratować ludzkiego śmiecia?
  Czuła, jak wszystkie jej mięśnie zamierają. W głowie miała pustkę.
Dalej tego nie rozumiesz, idiotko? – Szyderczy ton przeszył ją na wylot i spowodował, że poczuła suchość w gardle. – Ty i twoja siostra jesteście bezwartościowe. Mam gdzieś, czy zdechniecie.
   Stanęła przed białymi drzwiami z czarnym numerem „406”. Kilka lat temu wpadła by tu ogarnięta dzikim szałem i zapewne wyrwała mu z żył kroplówkę zawierającą cenne leki. Teraz chciała po prostu napawać się cierpieniem największego śmiecia, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.
   Weszła do małego pokoju oświetlanego tylko przez nocną lampkę. Wychudzony mężczyzna o kilku dniowym zaroście podniósł się na jej widok. W jego mętnych, szarych oczach błysnął strach. Przyciągnęła sobie krzesełko i usiadła. Wyglądał jeszcze żałośniej niż go zapamiętała. To dobrze. Bardzo dobrze.
– Tęskniłeś, ojcze?
– A...Akane.
– Brawo, zapamiętałeś moje imię, śmieciu – porzuciła wszelkie serdeczności. Dostrzegła, jak zerka na guzik do przywoływania pielęgniarki. – Nie próbuj, Knigtowie tutaj też mają kontakty – skłamała gładko. – Musimy porozmawiać, nie sądzisz? Jak ojciec z córką.
  






Hehe, wiem, że niektórzy zapewne chcą mnie utłuc za taką długą przerwę ^^" Bardzo przepraszam, ale z powodu testów, musiała sobie trochę odpuścić pisanie, a potem wena mi poszła w cholerę i bakugan przestał jarać. Ale spokojnie wracam do formy! Obecnie będzie dużo o przeszłości Vestalii oraz Aki z knującą Heather na boku ^^
Odmeldowuje się!
Mam nadzieję, że następny będzie szybko xD