niedziela, 21 marca 2021

S3 Rozdział 3: Niepokojące sygnały

 

   W Bakuprzestrzeni mogło nie być prawdziwego słońca, co jednak nie zmieniło faktu, że zmarszczyłam brwi na sam jego widok. W Los Angeles lało jak z cebra, co mi niezwykle pasowało, bo jakąś godzinę po pobudce znów poczułam senność, a cóż jest lepszego od drzemania przy dźwięku deszczu? Ale nieee, trzeba się było ubierać i lecieć

- Postaraj się nie zemdleć na arenie – Spectra podparł mnie, kiedy lekko się zachwiałam.

– I nawet nie próbuj się rozpraszać – wtrącił Fludim. – Nie zamierzam się wiecznie kisić na tym 7 miejscu.

   Wywróciłam oczami, ziewając. Było tuż po trzynastej i wokół kręciło się już sporo graczy. Bitwy na wszystkich arenach szły równo, a nazwiska śmigały po tabeli wyników. Jednak trudno było nie dostrzec jak zgęstniała atmosfera w chwili wejścia Keitha. Nawet ubrany w czarne spodnie i białą koszulę bez tej kretyńskiej maski przyciągał uwagę. Ludzie oglądali się przez ramiona lub zaczęli szeptać. Niektórzy nawet wbili wzrok w listy pojedynków, jakby oczekiwali magicznego pojawienia się nazwiska Spectry.

– Cóż za sława – uznałam. – Nie dane ci będzie odpocząć od fanów nawet tutaj. Na trybunach wszystkie oczy na ciebie.

   Westchnął, krzyżując ramiona  .Uśmiechnęłam się, ale zaraz przestałam, gdy uniósł brew.

– Kto powiedział, że idę na trybuny.

– Te, miałeś oglądać bitwę, nie wykręcaj się.

– Byłaś aż tak pijana zeszłej nocy, że coś ci się przesłyszało, Jessie?

– Hooo – Strzyknęłam kośćmi nadgarstków. – Nie prowokowałabym osoby z mocą.

   Do rękoczynów i fantastycznej rozrywki dla graczy jednak nie doszło. Bowiem spod ziemi wyrósł lokalny dealer bakuganów czyli Dylan. W oczojebnej żółtej marynarce, ciamkający lizaka i poprawiający ciemne okularki. Ogólnie był jak komar, który nieważne ile razy pierdolniesz, to i tak wróci, by dalej niszczyć nerwy.

– Najgorętsza parka Bakuprzestrzeni wreszcie przybyła! – zawył, składając pokraczny ukłon. – Witajcie w naszych skromnych progach!

    Strzyknęłam pięścią jeszcze raz. Keith doszedł chyba do podobnych co ja wniosków, gdy nagle Dylan wycelował w nas fioletowym lizakiem. Ślina prysnęła w bok. Obrzydlistwo.

– W ramach fantastycznej oferty – uśmiechnął się przebiegle, a okularki błysnęły – z wielką przyjemnością sprzedam wam najnowsze pojazdy bojowe o czterdzieści procent taniej. Są to świeżutkie bułeczki, więc Jess bez trudu rozgromi Sellon i Anubiasa.

– Na cholerę nam twoje bezużyteczne kawałki plastiku? – westchnął Keith.

– Poradzę sobie bez, dzięki wielkie – mruknęłam.

– Heee? – Dylan oparł ręce na biodra. – Pan naukowiec nie ufa innym wytworom?

   Spectra w zamian obdarzył go lodowatym spojrzeniem. Coraz więcej gapiów zaczęło się zatrzymywać, czekając na rozwój sytuacji. Pajac też to wyczuł, gdyż roześmiał się i odchylił, po czym zrobił gwałtowny obrót. Marynarka zafurkotała. Zerknął na nas, unosząc lizak.

– Jednak pamiętajcie, że dla was zawsze znajdę zniżkę.

   I odszedł, ginąc w tłumie w przeciągu zaledwie kilku sekund.

– Marucho powinien go wyjebać.

– Tak, ale co do twojego przyjścia…

– Oh – przerwał mi, zerkając na wielki elektroniczny zegar. – Za dziesięć minut walczysz. Lepiej biegnij do szatni – Złapał mnie za ramię i obrócił w kierunku areny A.

– Spróbujesz coś chcieć – syknęłam i z truchcikiem pobiegłam do szatni.

   Pewnie się ze mną droczył. Znaczy oby, bo inaczej patelnia wraca do gry i niech mu ziemia lekką będzie.

   Przeszłam długi korytarz, mijając wychodzących zawodników. Zatrzymałam się na moment przy automacie z piciem i szybko zgarnęłam sok pomarańczowy, wrzuciłam do kieszeni bluzy i szybkim krokiem podeszłam do głównej szatni.

   Otworzyłam drzwi. Jak na komendę wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Prawą ławkę zajmował rozłożony po królewsku Anubias otoczony przez swoich sługusów, a po lewej siedział Sellon wraz z Soon i Chris. Dan jak to biedne dziecko siedział sam na środku. Na me pojawienie ucieszył się, jakby ktoś kupił mu kebaba.

– Jess!

– Danny!

   Przytuliliśmy się, ale oczywiście miły moment zepsuł sadomaso.

– Myślałem, że już stchórzyłaś – uśmiechnął się leniwie, pokazując kieł.

– Mam trochę więcej spraw w swoim życiu niż tylko bitwy, ale radośnie spiorę ci dupę – uśmiechnęłam się, puszczając oczko. – Nic się nie bój.

– Za marzenia nie ma co karać.

– Witaj, Jessie

   Głos Sellon zawsze był gładki i melodyjny. Kobieta posłała mi łagodny uśmiech, kiedy skinęłam jej głową. Jej dwie koleżanki z drużyny już nie były tak przyjaźnie nastawione. Choć szczerze to nikt tak naprawdę nie wiedział, co chodziło Sellon po głowie. Walczyła inteligentnie i z gracją, a poza spokojem to chyba nie widziałam u niej innej emocji.

   Ale ciągle tysiąckroć lepsze było jej towarzystwo niż Anubiasa, bo on to drugi komar. Mogliby się zbratać z Dylanem i razem gdzieś odlecieć.

– Spectry nie ma? – szepnął Dan.

– Przyjdzie – odparłam. – A jak nie to dostanie lepę.

– Chciałbym to zobaczyć – wymamrotał Fludim z nutką złośliwości.

   A to Brutus mały! Pacnęłam go w głowę, kiedy rozległ się lekko skrzeczący głos sędzi i komentatora w jednym.

– Zawodnicy są proszeni na arenę. Zaraz zaczynamy pojedynek.

   Nabrałam powietrza. Dreszczyk emocji i adrenalina zaczęły rozchodzić się po moim ciele. Wymieniliśmy spojrzenia z Danem i ruszyliśmy do kolejnych rozsuwanych drzwi, za którymi już wrzał tłum.

 

****

   Piasek. Czy istnieje coś bardziej przeklętego niż to małe gówno? Tak. Piasek unoszony przez wiatr. Wtedy masz go wszędzie. We włosach. Pod spódnicą. W brwiach. Paznokciach. Ogólnie jest przeuroczo.

   Ale powinnam przewidzieć, że życie przecież sprzedało mi za mało wpierdol. Akurat gdy byłam cała na czarno, to czym stała się arena? Pustynią, jebaną pustynią! A kto obrał sobie mnie za cel? Gość z bakuganem Ventusa. Wszak kto nie chciałby stać tuż obok burzy piaskowej? A! Jeszcze ubrałam buty na platformach, by przypadkiem ucieczka nie była za łatwa.

   Geniusz, doprawdy. Że mnie jeszcze do NASA nie przyjęli to szok kompletny.

– Fludim, Protekcja Chłodu! – zawołałam, ledwo coś widząc na oczy.

   Fludim: 1300G

Bakugan Robina: 700g

   Zasmarkany wiatr ustał, a mnie otoczył ukochany cień. Brunet obnażył zęby i poderwał dłoń, by użyć kolejnej supermocy. Rozejrzałam się. Teoretycznie kilka metrów dalej stała jakaś oaza, ale szybciej to się utopię w tej piaskownicy niż tam dotrę. Chyba że…

– Oszustwo Cienia.

   Podczas kiedy Ziperator wpadł na cień Fludima, to maruda wzięła mnie na ramię i zaczęliśmy radośnie spierdalać. Tylko po to by minutę później zetrzeć się z Sellon. Ehh, czy ona nie powinna skupić się na Danie? Jeszcze Spyron wydawał tak ostre okrzyki, że głowa bolała z automatu.

   Fludim odrzucił pazury bakugana i zaczął obracać włócznią.

– Dawno nie miałyśmy okazji walczyć – stwierdziła Sellon. – Wielka szkoda.

   Zerknęłam przez jej ramię. Drago naprzemiennie bił się z bakuganami Anubiasa i Chris. Zmarszczyłam brwi.

– Zawsze wydawało mi się, że chcesz dorwać Dana.

– Interesują mnie silni przeciwnicy – Przejechała zgrabnie ręką po włosach i odrzuciła je. – Ich pozycje nie mają dla mnie znaczenia – Powoli obróciła dłoń. Karta wystrzeliła przed jej nadgarstek. – Kluczowy Ruch.

Spyron: 1700

Fludim: 800

– Upadek światła.

   Spyron: 1300

  Fludim: 1400

  Wykorzystując pojawienie się gęstej czarnej mgły, użyłam następnej karty. Z włóczni Fludima wytrysnęły dwie strugi lasera. Jeden musnął skrzydło Spyrona, sprawiając, że stracił on równowagę, a drugi ugodził w bakugana Chris. Drago poszedł za ciosem, sprawiając, że pozbyliśmy się jednego przeciwnika. Lecz to by było na tyle.

   Nagle coś wypełniło przestrzeń, aż zadudniło mi w uszach. Powietrze stało się jakby cięższe, a atmosfera przyduszająca. Choć teoretycznie nic się nie zmieniło, by dostrzec to gołym okiem. Piasek oraz wiwaty zdawały się znajdować w oddzielnym choć widzialnym wymiarze. Moc zawrzała ostrzegawczo w żyłach, kiedy wszystko wyleciało jakby odcięte nożem.

   Bat wiatru smagnął mnie po twarzy, a powietrze rozdarł okrzyk.

– Daniel!

   Momentalnie wszystko ustało. Obróciłam głowę. Przed oczami mignął mi obraz, jak Dan osuwa się na ziemię. Cichy odgłos uderzania ciała o podłoże poniósł się jak strzał. Zapanowała pełna drgającego napięcia cisza, która po chwili się rozdarła.

– Nieprzytomny zawodnik! Wezwać pielęgniarza! – darł się komentator.

    Ludzie na trybunach też coś wykrzykiwali. Podbiegłam bliżej i pochyliłam się nad nieprzytomnym chłopakiem. Był pobladły. Zmarszczyłam brwi, zauważając świeże zadrapanie na policzku. To od bitwy czy coś sobie zrobił?

   Po chwili odsunął mnie pielęgniarz. Podniosłam się i obserwowałam, jak mierzą mu ciśnienie, po czym przenoszą na nosze.

   To było dziwne. Kompletnie niepodobne do Dana. W szatni wyglądał całkowicie zdrowo.

– Od razu mówię, że nie przyjmuję tego jako zwycięstwo – huknął mi do ucha Anubias.

   Spojrzałam na niego spode łba, na co wykrzywił się w zwyczajowym grymasie. Robin już stał za nim, mordując mnie z lekka spojrzeniem.

– Przekaż mu to – Wycelował palcem na odchodzących ratowników. – Tak łatwo mi się nie wywiniecie.

   Podejrzewanie sadomaso o uszkodzenia Dana było bezcelowe. Koleś miał obsesję na punkcie wygrania z nim w równym pojedynku. I ta nagła zmiana atmosfera. Postukałam się paznokciem o podbródek. Co tu się dzieje?

 

****

– Więc – Dźwięk stuknięcie o szkło kieliszka posłał dreszcze po plecach Aki. – Chciałaś się spotkać w jakimś konkretnym celu?

   To było to. Westchnęła, prostując się. Wcześniej jak się zobaczyli, to mogła szybko pozbyć się sztywnej atmosfery żartami czy zwykłą rozmową. Przez chwilę nawet poczuła, jak jej mięśnie się rozluźniają. Jednak to pytanie przywróciło całe napięcie oraz ucisk w dole żołądka.

– Nie można się po prostu spotkać? – mruknęła, łapiąc szklankę z wodą.

   Niespodziewanie jej gardło stało się suche jak cholera.

– Można – zgodził się Gus i lekko wysunął podbródek. – Jednak to było niespodziewane i dodatkowo po wielu zignorowanych telefonach.

– A ty czemu tyle dzwoniłeś? – odparowała, w duchu dziękując, że jeszcze miała jakiś refleks.

  Tyle że Grav nie dał się zbić. Miły uśmiech zniknął z jego twarzy zastąpiony przez zmarszczone brwi.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, Akane.

– Teoretycznie telefony były pierwsze.

– Ale pytanie o nie już nie.

   Stuknęła w kolczyk i pociągnęła go. Sytuacja coraz bardziej na nią napierała i brakowało sekund, aż wszystko pęknie i polecą słowa. Tylko teraz od niej zależało czy palnie jakąś głupotę i bardziej skomplikuje sprawy czy może postara się coś wyjaśnić z własnego chaosu, który miała w głowie.

– No bo…ogólnie – zacięła się. Talentu do przemów stanowczo jej brakowało. – nasza znajomość dziwnie się zaczęła?

   Leaus by pewnie wspomniał, że Spectra i Jess zaczęli gorzej niż wpadnięcie na siebie w lochu, ale to nie był teraz najważniejszy punkt.

– W sensie – Przejechała językiem po zębach. – Ty od maszkarona, żeby go szlag, ja od Jess...no i wiesz potem też trochę dużo ci powiedziałam, hehe – Ręka jej drgała, by podrapać się po głowie, ale byli w restauracji. – Więc jak się to wszystko skończyło, to jakoś czułam się dziwnie w twoim towarzystwie. Nie że coś zrobiłeś, ale jakoś tak…no – skończyła koślawo.

   Dobra, to chyba były najgorsze wyjaśnienia w jej karierze. Pełne dziur i skrótów myślowych, ale co innego mogła powiedzieć, żeby nie pokazać za dużo? Nie chciała tylko by Gus się czuł winny. Tyle. Nic więcej.

   Gus przestał się marszczyć i przez chwilę miał nieodgadniony wyraz twarzy, po czym westchnął i znów się lekko uśmiechnął. Do oczów wlało się zwyczajowe ciepło.

– To o to chodziło? – Pokręcił głową, opierając policzek o zwiniętą pięść. – Zawsze możemy zacząć na nowo jako znajomi.

   Zamrugała, unosząc wysoko brwi. Tego się nie spodziewała.

– Kompletna czysta kartka?

   Spojrzał na nią z nutka złośliwości.

– Chcesz, bym zaczął od „Cześć, jeste…

– O nie – Potrząsnęła głową. – Bo już mnie skręciło – Machnęła ręką. – Tylko nie wspominajmy o wiesz czym.

– Skoro tak chcesz , to proszę bardzo.

  Opadła na krzesło, a napięcie uleciało z niej niczym z przekłutego baloniku. Poczuła lekkość i nawet, kiedy lekko ukuło ją w środku, to to zignorowała.

– W takim razie muszę spytać mojego nowego przyjaciela – Podniosła kieliszek i wzrokiem omiotła miłą orientalną knajpkę, gdzie siedzieli. – Skoro nie jesteś z Ziemi i wiedziałeś gdzie to jest i co zamówić, to znaczy że byłeś tu z maszkaronem na randuni?

   Na odgłos zakrztuszenia się makaronem, uśmiech sam jej wpłynął na usta. Tak powinno być.

    Leaus jakby słysząc jej myśli, parsknął. Pstryknęła go palcem, nie odrywając oczu od Gusa, który desperacko próbował przestać kaszleć.

 

****

– Nie podoba mi się to – zawyrokował Shun.

    Całą czwórką siedzieliśmy w niewielkiej salce. Dan ciągle leżał zemdlony na łóżku pokrytym błękitnym prześcieradłem. Spectra znalazł się wśród tłumu widzów i razem poszliśmy ogarnąć co z Kuso. Jako że ciągle był poza naszym światem to opowiedziałam im o wyczuciu dziwnej energii, lecz nie mieliśmy pojęcia, skąd mogła się wytrzasnąć. Nie była tak mroczna jak Tytana lecz wyjątkowo nieprzyjemna. Jeszcze wyszło, że jedynie ja coś poczułam, więc musiało mieć to związek z bakuganem, choć tam nikogo nie było w teorii.

   Marucho spojrzał na Drago, który siedział tuż koło ucha swojego partnera. Bakugan przez dłuższą część naszej rozmowy milczał.

– Drago, a ty nic nie zauważyłeś?

– Niestety nie – odparł smok. – Daniel dobrze się czuł przed bitwą i nagle zasłabł. Sekundę wcześniej jeszcze wykłócał się z Anubiasem.

– A wcześniej? – odezwał się niespodziewanie Keith. – Nic się nie działo?

– Nie.

– A to zadrapanie – nie ustępował. – Skąd się wzięło?

    Drago od odpowiedzi uratowało gwałtownie zerwanie się Dana. Potoczył po nas oszołomionym spojrzeniem, nabierając głęboko powietrza. Zmarszczył nos, ogarniając oczami szczegóły pomieszczenia.

– Co się stało? – spytał ogłupiały.

– Zemdlałeś – odparł krótko Shun. – W czasie bitwy.

   Dan otworzył usta i zaraz je zamknął. Chyba dostrzegł, że każdy wpatruje się w niego uważnie, niemo żądając odpowiedzi. Oczy uciekły mu na bok, kiedy zgarnął bakugana na rękę. Wyszczerzył zęby, lecz było w tym coś nieszczerego.

– Poczułem, że mi się tak mega gorąco zrobiło i obraz rozmył mi się przed oczami – powiedział.

– Dziwne – mruknęłam. – A też poczułeś, jakby takie zgęstnienie atmosfery?

   Gwałtownie drgnęła mu ręka, ale ukrył to, mrugając niewinnie. Czyli coś było na rzeczy.

– Nie – Przechylił głowę. – Twoja moc może coś wyczuła?

– Nie mam pojęcia – westchnęłam. – Jednak chwilę zanim odleciałeś, coś się zmieniło na arenie – zawiesiłam oczekująco głos.

   Jednak szatyn nic nie powiedział. Poderwał się z łóżka, prostując, aż mu kości strzyknęły.

– Zgłodniałem – uznał i poklepał się po brzuchu. – A właśnie co z walką, Jess?

– Tradycyjnie Anubias nie akceptuje zwycięstwa, chce powtórki. A co do tego – Pociągnęłam go za ucho, ściskając lekko. – Jeszcze raz mnie wjebiesz w walki, to Anubias nie będzie miał z kim walczyć, dotarło?

– O-oczywiście! – zasalutował.

   Puściłam go, na co się okręcił wokół własnej osi i wyszczerzył do Spectry. Widać było po nim pewne wymuszenie. Próbował grać, że nic się nie stało, byśmy puścili to w niepamięć.

– Trochę wstyd, że to oglądałeś, Keith – przyznał, sunąc ręką po karku. – W ogóle zamierzasz wrócić do walk?

– Póki co jestem zbyt zajęty – przyznał blondyn, podnosząc się. – Przy okazji zraniłeś się – Postukał się w policzek.

   Dan znów się spłoszył, lecz uśmiech mu nie zszedł z twarzy.

– To szkoda, liczyłem na naszą walkę.

   Spectra przewrócił oczami, łapiąc mnie pod rękę. Kuso w sekundę podchwycił temat i złapał Shuna oraz Marucho za ramiona.

– Zupełnie zapomniałem, że pewnie chcecie mieć trochę spokoju – zaczął wypychać przyjaciół do drzwi. – My lecimy na jedzenie także się nie przejmujcie!

– Ale Dan… - zaczął Shun, łapiąc dłonią framugę.

– Już, już, pewnie też jesteś głodny! – uciszył go brunet. – Julie się ucieszy na nasz widok!

   Po kilku minutach przepychanki udało mu się wywalić kolegów na korytarz. Puścił mi perskie oczko i wyszedł, zatrzaskując drzwi. Keith zerknął na mnie z uniesionej brwi.

– Naprawdę z nim przegrałem?

   Pacnęłam go w ramię.

– Nie bądź wredny, coś tu nie gra.

– Nie dało się zauważyć, fantastyczny z niego aktor.

– Który wgniótł cię kilka razy w ziemię – ucięłam. – Lepiej użyj głowy, czemu tak bardzo zachowuje się nie po swojemu.

– To znaczy?

– To przecież Dan! – Wyrzuciłam ręce przed siebie. – Jeśli by coś się stało, to normalnie zaraz bym wiedziała. A jak nie ja to Shun albo Marucho. Tymczasem on się z czymś ukrywa…

– Niezwykle umiejętnie.

–… i wygląda, że się tego obawia, ale nic nie chce powiedzieć – dokończyłam.

– Pytasz złą osobę – westchnął. – Też mi się to nie podoba, ale nie mam pojęcia, co mogło się stać. Będziesz częściej w Bakuprzestrzeni, to możesz mu się przyjrzeć.

   Pokiwałam głową. Jakiś plan to był. Zawsze mogłam też poprosić bliźniaki albo Stellę by też mieli oko na Dana. Oni nie byli tak w piździe z materiałem szkolnym jak ja.

– Masz czas jutro po szkole?

– Z godzinkę.

– Raczej starczy – Spojrzał na zegarek, kliknął kilka razy i potarmosił mnie po włosach. – Będę się zbierał.

   Nawet mi to nie przeszkadzało, bo kilka sekund później dostałam telefon od Kenjiego z pytaniem, czy mogę do nich wpaść. Dlatego razem skierowaliśmy kroki do teleportów. Przez wypadek Dana przyciągaliśmy jeszcze większa uwagę, choć i tak największy tłum dostrzegałam koło kawiarenki. Jedynie szatyn byłby na tyle głupi, by po wzbudzeniu sensacji iść gdzieś w Bakuprzestrzeni na jedzenie.

– Jak tak pomyślę – odezwał się Spectra, wstukując współrzędne. – To za długo było spokojnie.

   I z tymi słowami mnie zostawił.

 

 

****

 

   Reinare od zawsze szczyciła się swoją wyczuloną intuicją. Jeśli na kogoś widok zaczęła słyszeć ostrzegawcze dzwonienie, wiedziała, że lepiej się wystrzegać tej osoby. Jednak teraz miała problem z ustaleniem, o kogo dokładnie chodziło.

   Siedziała wysoko na trybunach areny, więc miała problem z dokładnym przyjrzeniem się trójce osób stojących właśnie na półce skalnej. Dwóch chłopaków w ciemnych bluzach i jedna dziewczyna. Dzwonienie nie ustawało. Zmrużyła powieki, lecz dalej nie widziała wyraźnie rys.

  Dopiero kiedy na ich twarze skierowała się kamera, to aż podskoczyła na siedzeniu. Jedna twarz była jej aż za dobrze znana.

– Gawain? – szepnęła.

   Vestalianin skierował wzrok prosto na obiektyw, przez co ogarnęło ją uczucie, jakby złote tęczówki były wycelowane prosto na nią. Następnie pokazali się jego koledzy z drużyny. Chłopak o długich fioletowych włosach spiętych w kucyk i dziewczyna o znudzonej twarzy. Bez wątpienia Ziemianie.

   Odszukała tablicę wyników. Gawain zajmował obecnie 9 miejsce. Tamta dwójka nie znajdowała się w pierwszej piętnastce. Reinare poprawiła się na krzesełku, czekając na rozwój bitwy, choć jej myśli były od tego dalekie.

   Co tu u diabła robił ten chłopak?

  

 


 

niedziela, 7 lutego 2021

S3 Rozdział 2: Noc alkoholu i koszmarów

  

Niekiedy odkrycie miejsc pozornie niedalekich, lecz jednocześnie odgrodzonych od świata stawało się niezwykle pożyteczne. Zwłaszcza kiedy życie brało w łeb, więc trzeba było zarządzić spotkanie specjalne okraszone dużą ilością butelek na opuszczonym stadionie za starym parkiem. Akane czknęła gwałtownie, niemal zwalając szklankę na beton. To jednak nie wybiło ją z rytmu, bo odetchnęła głośno i podniosła dwa palce.

- Ten cholernik przyszedł po moje drzwi! Święte japońskie drzwi! – zagrzmiała, dodając mocy słowom uderzeniom w krzesełko. – A teraz idę na randkę z Gusem – jęknęła i przejechała dłonią po włosach. – Co ja mam właściwie ubrać? Co mówić? Aish, było go zepchnąć ze schodów a nie słuchać!

– Nie martw się, Aki – Jessie dosiadała a raczej upadła na dziewczynę, wtulając się pod jej podbródek. – Każda z nas popełniła błędy i ma przewalone, gdyż ja – Wzniosła kolorowy drink. – jutro walczę z Anubiasem i Sellon – zachichotała. – Czaisz? Jestem w kompletnej piździe z szkołą, ale latam na walki z sadomaso i Sellon!

  Teoretycznie w ich słowach nie były nic wybitnie zabawnego, lecz ich mózgi były otępiałe, a lepka mgiełka alkoholu i beztroski jedynie wzmacniała proces wytwarzania endorfina. Wszystkie cztery zaczęły się śmiać, choć Jane jako najtrzeźwiejsza i tak omiotła Jess i Akane wzrokiem spod uniesionej brwi i zaciągnęła łyk wina.

– Ja mam nowego sąsiada.. – Ściągnęła brwi. – A raczej moja mama ma. W waszym wieku.

– Już nie graj takiej babci, to różnica kilku miesięcy – zacmokała Haruka i poklepała ją po kolanie.

– Nie no Jane już w krzyżu łamie, reumatyzm na horyzoncie – Akane wyszczerzyła zęby, próbując w tajemniczy sposób zapalić papierosa, gdyż trzymała zapalniczkę stanowczo za daleko.

   Jess czyli kolejny wybitny talent zorientowała się, że zaraz ułamane plastikowe krzesełka, na których siedziały, mogą pójść z dymem. Wyrwała więc bohatersko narzędzie ognia, lecz ruchy miała średnio zgrabne i zapalniczka błysnęła w ciemności, po czym poleciała dwa rzędy niżej.

– Jess!

– Upsss.

– Potem się poszuka – Jane machnęła ręką. – W każdym razie średniawy chłop – Zmarszczyła nos. – Jakby przyszedł do szkoły, to unikajcie. Tyler się nazywa, nazwiska już nie pamiętam.

– My z Aki i tak jesteśmy zajęte – Jess uśmiechnęła się złośliwie,  na co Japonka uderzyła ją w ramię, mrucząc przekleństwa. – Shiena nam tu została!

– Jasne – Okularnica wywróciła oczami. – Moje życie miłosne jest równie porywające co tureckie seriale.

– Jeszcze trafisz na kogoś. Jak Jane na Rogera – Akane poruszyła znacząco brwią. – Czy może Wendy?

   Brunetka prychnęła i zaczęła zeskakiwać ze stopni w ślad za upuszczoną zapalniczką. Przykucnęła i otrzepała ją z kurzu.

– Żadne mnie nie interesuje – przyznała. – Nikt mnie nie interesuje – Obróciła zapalniczkę w dłoni.

   Zapanowało na sekundę milczenie, podczas którego pozostała trójka wlała kolejną dawkę alkoholu przez gardło. Zimny nocy wiatr co jakiś czas przelatywał po odsłoniętych częściach ciała, lecz procenty grzały je porządnie. Shiena przerzuciła nogi przez oparcie i oparła ciężko głowę o ramię.

– Skąd wiecie, że ten Tyler nie przybył tu dla mnie? – zapytała, wydymając usta.

   Jej przyjaciółki zrobiły identyczną minę czyli uniosły brwi i uśmiechnęły się z politowaniem. Haruka poruszała takie kwestie lub plotła o związkach tylko w stanach, gdzie mózg tracił połączenie z językiem. Plotła wtedy byle pleść i znikała cała jej powściągliwość czy przyziemność trzeźwego stanu. Jednocześnie niezwykle ciekawe zjawisko jak i zabawne. Dlatego każda miała zakaz nagrywania tych rozmyślań pod groźbą ucięcia włosów kataną. Jako że takowa znajdowała się w pokoju Shieny, to wolały przyrzeczenia nie łamać.

– Jesteś więcej warta niż takie coś – odparła krótko Wilson.

– Aleee nie byłoby miło dla mnie? Wiecie kwiaty, słodkie słówka, randki…

– Haru, dosłownie dałaś mi w łeb jak nazwałam cię „skarbem”.

– Ehh?! – Okularnica wydawała się zszokowana. – Naprawdę?! – Podniosła się chwiejnie i otworzyła ramiona, idąc zygzakiem ku Jessie. Cudem domen nie spadła na niższe trybuny, mimo obaw Jane. – Kwiatuszku ty mój, wybacz!

   Jessie taktownie powstrzymała parsknięcie i dała się przytulać zrozpaczonej Haruce. Jane pokręciła głową, sięgnęła o wiśniówkę i nalała hojnie Akane do kubka i samej sobie. Stuknęły się.

– Za twoją udaną randkę z Gusem – uśmiechnęła się.

– Byś wreszcie ogarnęła, że podobasz się Rogerowi – odpaliła dziewczyna, szczerząc zęby.

   Wilson drgnęła brew, kiedy powietrze przeciął okrzyk, po czym stęk bólu. Zerwały się, by ujrzeć jak Jessie i Shiena leżą piętro niżej, ciągle splecione w uścisku i masujące głowy. Japonka na wszelki wypadek przygarnęła do siebie resztę butelek. Po pijaku do szpitala to niezbyt było im po drodze.

 

****

 

    Spotkania z dziewczynami zawsze były wspaniałe. Alkohol, gadanie, takie poczucie swobody i wolności. Ale wiecie, co było jeszcze wspanialsze? Świadomość, że nie musisz lecieć z buta w zimną noc do domu, dodatkowo potykając się o własne nogi i ledwo widząc chodnik. Albowiem Spectra posiadał samochód! I to jeszcze tak zrobiony, że mógł sobie wsuwać i wysuwać te opony, więc pędził nim zarówno po Ziemi jak i Vestalii.

   Czy miał prawo jazdy? Pff, to Spectra. Ale jakoś nikt nigdy nie był go chętny zatrzymać, co było nam bardzo na rękę, zwłaszcza dziś, skoro już go władowała w rolę kierowcy. Nawet nie skomentował, gdy Aki zajebała potężnie głową o drzwiczki, kiedy wysiadała, aż zęby jej zaszczękały. Zawyła coś, ale Haru krztusząc się od śmiechu, szybko rzuciła pożegnanie i ją odciągnęła. Jane też wysiadła coś szybciej niż jej dom, ale to dorosła baba, da sobie radę.

   Teraz staliśmy w najbardziej romantycznym miejscu świata mianowicie stacji benzynowej. Głucha noc, w powietrzu woń benzyny, oczojebne światła wszędzie. Żyć nie umierać.

– Nic tylko życzyć ci szczęścia jutro podczas walki – rzucił, idąc do dystrybutora.

– Poradzę sobie śpiewająco. Nieraz gorzej kończyłam imprezy.

– Twoje odciśnięte czoło na ścianie mi o tym przypomina.

– Właśnie! – Strzeliłam palcami. – A jak widzisz teraz to jestem nawet komunikatywna i nie gadam od czapy.

   Westchnął, otwierając wejście do baku i wciskając nalewak. Woń benzyny się wzmocniła, na co mój żołądek wykonał gwałtowny obrót. Przyłożyłam rękę do ust, lecz mdłości zelżały. Wysiadłam, starając się iść prosto.

– Potrzebuję powietrza – uznałam.

– Zaraz będziesz potrzebowała bandaża – uznał, kiedy się gwałtownie zachwiałam, bo nastąpiłam na rozwiązaną sznurówkę. Szybko odwiesił pistolet, zatrzasnął drzwiczki i złapał mnie pod rękę. – Najpierw przejdziemy się do sklepu.

   Mnie też dziwiło, ale często Keith raczej wolał płacić za paliwo niż wciskać gaz i spierdalać. Choć kasy miał w cholerę, a użeranie się z ziemską policją było mu nie na rękę. Przez chwilę stałam przy ostro zawyżonych cenowo winach, ale mnie odciągnął w zamian za kupno batona. Oparłam się o jego ramię i wcisnęłam dłonie do kieszeni jego bluzy, ignorując natarczywe spojrzenia dwóch kasjerów. Krótko sobie pochodziliśmy dookoła, bym odzyskała nieco trzeźwości. Atrakcji wkoło szalonych nie było poza bezpańskim kociakiem i śpiącym pod ławką panem żulem, który chrapał wniebogłosy.

  Gdy znaleźliśmy się pod moim domem, to możliwe, że już świtało. Na palcach, by rodziców nie budzić, przeszliśmy do mojego pokoju. Fludim powitał mnie krótkim opierdolem, ale zaprzestał, widząc że dalej mało kontaktuje.

– Będę wyglądała jak trup na walce – jęknęłam, sięgając po wacik, żeby zmyć kreski. – Anubias żyć mi nie da, już słyszę ten jego irytujący głosik „Ah, nie wyspałaś się styropianie? Pewnie stres się zjada?”.

– Wyklepiesz to – odparł krótko Fermin i w odbiciu widziałam, jak rozglądnął się po pokoju. Coś zmieniło się w jego wyrazie twarzy, lecz mój pijany umysł niezbyt to zarejestrował. – Chciałabyś kiedyś mieć własny dom?

– Nawet sprzedając dwie nerki, nie byłoby mnie stać – prychnęłam. – Jak będę miała fart, to może kupię jakieś małe mieszkanko gdzieś.

   Chłopak coś wymamrotał, ale doszło mnie tylko słowo „…na Ziemi”. Zerknęłam przez ramię, mrużąc oczy.

– Co mówiłeś?

– Że jak zaraz nie skończysz to tu zasnę.

– Nie bądź niemiły, bo zaśniesz na wycieraczce – zagroziłam mu. – Urodę trzeba podkreślać – Wyrzuciłam waciki i poszłam opłukać twarz. – Zwłaszcza jutro, gdy będę się nawalała radośnie z sadomaso.

– Znów o nim? Za często go wspominasz, jak na kogoś niewartego uwagi – Spojrzał na mne, układając się brzuchem na materacu łóżka.

– A co? – Wdrapałam się pod kołdrę. – Zazdrość się odezwała? – Uniosłam brew i rozłożyłam ręce. – Cóż to ty nawet mi nie przyjdziesz kibicować.

– Nigdy nie powiedziałem, że nie przyjdę – mruknął, przysuwając się bliżej. Zarzucił rękę na moją talię. – A teraz idź spać. Wkurwię się, jeśli nie zasnę, zanim te wasze pieprzone ziemskie ptaki zaczną skrzeczeć jakby je zarzynano.

   Uśmiechnęłam się i przytuliłam, nim kliknął przycisk w lampce i pokój ogarnął mrok.

 

****

       Dam sam nie wiedział, gdzie się znajdował. Grube pajęczyny wyłaniały się z mroku, ocierając o jego skórę, przez co dostawał dreszczy. Czuł na sobie czyjeś oczy, lecz nikogo oprócz niego nie było. Chyba że ten ktoś chował się w wszechobecnej ciemności. Przełknął ślinę. Gorycz strachu rozlewała się w po jego kubkach smakowych.

   Mrok zaczął jaśnieć, aż przybrał barwę posępnej czerwieni. Brunet próbował zawołać kogokolwiek. Jednak nic nie wydobyło się z jego ust. Zupełnie jakby został uwięziony w niemym filmie grozy.

   Zaczął biec, choć zdawało się, że nie porusza się ani o krok.

– Kuso…

   Jego ciałem wstrząsnęło. Czyjaś złowroga obecność otarła się o niego niczym ostrze noża. Obrócił się gwałtownie i gdyby mógł, to wrzasnąłby. Trzy pary oczu wpatrywały się w niego, przeszywając na wylot. Dziwny stwór z złotej zbroi zaśmiał się.

   Dan chciał się cofnąć, lecz jego kostkę oplotła gęsta zimna pajęczyna. Zachwiał się i upadł. Wtedy poczuł, jak po jego dłoni rozlewa się gorący biały ból. Symbol Bramy jaśniał, rażąc jego oczy.

– Ode mnie nie ma ucieczki, szczeniaku – zagrzmiał sześciooki i wyciągnął ku niemu rękę.

– DAN!

   Gwałtownie otworzył oczy i zerwał się z łóżka. Serce dudniło mu w piersi, a klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, gdy próbował krótki, urywanymi oddechami nabrać powietrza. Pokój kiwał się przed jego oczami, a zimno rozchodzące po trzewiach dalej nie opuszczało.

   Przymknął oczy i starał się oczyścić umysł. Kiedy oddech się uspokoił, odetchnął i spojrzał na Drago.

– Też miałeś ten sen?

 – Jaki sen, Danielu?

   Przysiadł na krawędzi łóżka. Nogi wciąż miał z waty, natomiast dłonie mu drżały. Przecież ten sen był krótki, więc czemu tak reagował?

– Byłem otoczony ciemnością. Wszędzie były jakieś pajęczyny – zaczął cicho wyjaśniać. – Bałem się, bo czułem, że ktoś mnie obserwuje. I nagle pojawił się jakiś koleś. – Zmarszczył brwi. – Miał trzy pary oczu i nosił jakby złota zbroję. I wtedy pojawił się symbol bramy na mojej dłoni – Podniósł rękę.

– Co to mogło oznaczać? – zadumał się Drago. – Powiedział coś jeszcze?

– Że nie od niego ucieczki.

  Słowa zawisły między nimi. Drago wyglądał na wyjątkowo zmartwionego i nie było w tym nic dziwnego. Zawsze przed jakimiś poważnymi wydarzeniami jego wojownik miał jakieś wizje. Tylko co mogła oznaczać ta? Kolejnego wroga? Jeśli tak, to jakie miał cele? Czego od nich chciał? Jak wiązało się to z Bramą?

   Nagle Dan znów doznał tego palącego uczucia bycia obserwowanym. Zerwał się i bez słowa otworzył okno. Powitał go chłód i hukanie sowy. Rozejrzał się uważnie, lecz nie udało mu się nikogo dostrzec. Podwórko było puste. Jednak uczucie nie znikało.

  Gdzie? Kto? Biegał nerwowo wzrokiem, aż zatrzymał się na pobliskim żywopłocie. Przełknął śliną i już chciał krzyknąć, kiedy wszystko zniknęło. Skonfundowany stał jeszcze przez chwilę z wytrzeszczonymi oczami. Serce znów mu waliło. Ktoś go obserwował. Wiedział, gdzie mieszka.

– Ktoś nas śledzi Drago – powiedział bakuganowi, osuwając się na łóżko. Zacisnął dłonie na prześcieradle. – Tylko nie mam pojęcia kto.

– Musimy o tym komuś powiedzieć, Dan.

– A może mi się wydawało? – Wsunął palce we włosy. – To była w sumie krótka chwila. Może przez ten koszmar coś mi się wydawało.

– I tak warto komuś powiedzieć – Drago zawahał się na chwilę, ale ciągnął dalej. – W najbliższym gronie to chyba Jess ma największe obycie z dziwnymi wizjami?

   Dan skinął głową i nim zdążył pomyśleć, już wbijał numer dziewczyny. Przy drugim sygnale zerknął na godzinę. Trzecia piętnaście. To wyrwało go z odrętwienie i zakończył połączenie.

– Dan?

– Drago, to nie ma sensu – westchnął. – Po co mam kogoś dręczyć o trzeciej w nocy? I to przez głupi koszmar – ziewnął. – Zapomnijmy o tym.

– Kilka miesięcy to o tej porze zwiedzaliście neathiańską dżunglę w piżamach – wytknął mu bakugan, po czym westchnął. – Jesteś pewny?

– Tak – Chłopak wczołgał się z powrotem pod kokon kołdry. – Zresztą Jess by mnie zamordowała, jeśli nie dałbym się jej wyspać na walkę, w którą ją sam wkopałem.

   Drago wyszeptał ciche „dobranoc”, a Dan zasypiając, mógł tylko zaklinać los, by znów nie ujrzeć tych wypełnionych czystym złem oczu.

 

****

   Ryk Fludima poniósł się echem przez grube ściany, a zaraz za nim okrzyki kolejnych bakuganów. Płomienie zatrzeszczały, rzucając miękkie pomarańczowe światło na krople krwi pokrywające posadzkę. Łzy kapały wolno.

   Plask. Plask. Plask.

   Złota korona błyszczała w ogniu jak zdobyte siłą trofeum. Symbol ostateczności. I tym w sumie była. Znakiem władzy wydartej jej poprzedniemu właścicielowi.

   Szkarłatna posoka wypływała spod ciała. Czarne włosy były wręcz nią przesiąknięte. Królewski strój był brudny i potargany. Szyderstwo. Kiedyś zawsze elegancki i gotowy do ukazania się przed poddanymi teraz wyglądał nie lepiej od łachmanów żebraka.

   Oddech z trudem przechodził przez zaciśnięte gardło. Oczy paliły od ciągłych łez. Ke…Kenji.

– Urocze – szept pełen trucizny rozległ się w górze. Tytan przejechał po symbolu na policzku. – Przeznaczenie znów dokonało dzieła, a ty sięgnąłeś po moc.

Płomienie wspięły się jeszcze wyżej. Biała rękawiczka poplamiona krwią obróciła kilka razy koronę. Czerwona maska migotała, a błękitne oko patrzyło chłodno na rozmiary dokonanych zniszczeń. Złośliwy uśmiech.

- Oczywiście – Spectra przykucnął i pochylił głowę w bok. Drwiący gest udający troskę. – Długo czekałem, ale w końcu cię oślepiłem. Moc jest moja – Fiolet, przeklęta purpura przewinęła się wokół jego palców. – Jesteś już dla mnie bezużyteczna, Jessie.

   Nim jeszcze na dobrze się rozbudziłam, czułam, jak mocno zaciskam palce na ramieniu Keitha. Rozwarłam powieki, nabierając z trudem powietrza.

– Jessie?

   Jego głos doszedł jak zza szkła. Usiadłam, obejmując dłońmi twarz. Szok przewijał się z uczuciem mdłości. Co to miało być? Często przez alkohol miałam dziwaczne sny, ale coś takiego. Zagryzłam wargę. Dlaczego?

– Co się dzieje?

   Mimowolnie się spięłam, gdy objął mnie za ramię, ale zaraz rozluźniłam i oparłam o miękki bok. Zapach mięty był uspokajający i znajomy.

  To był sen. Zwykły sen.

To mogło się zdarzyć.

   Przełknęłam ślinę.

– Nie zdradziłbyś mnie, prawda? – Spojrzałam na Spectrę.

  Twoje szaleństwo się skończyło, prawda?

   Zamrugał zaskoczony, po czym zmarszczył brwi. Potarł mój policzek palcami w uspokajającym geście.

– Oczywiście, że nie.

  Uśmiechnęłam się.

– Wybacz. Miałam koszmar – zamilkłam. Czułam, że Spectra czeka na więcej, ale jakoś nie umiałam się na to zdobyć. Nie teraz.

   W końcu poddał się, potarmosił mnie po głowie i podniósł się z łóżka. Światło pewnie już późnego poranka oświetliło jego skórę.

– Zrobić ci herbatę?

– Poprosiłabym.

   Kiedy wyszedł, opadłam z gracją orki na poduszkę.

– Widać, że czegoś nie powiedziałaś. Gadaj – Fludim przysiadł koło mojego ucha.

– Śniło mi się, że – Przełknęłam ślinę. – wydarzenia z Vestalii wcale nie skończyły się dobrze.

– To znaczy.

   Zaczęłam nawijać kosmyk na palca. Na samo wspomnienie koszmaru poczułam ukłucie zimna koło serca.

– Po prostu Spectra poszedł chyba na jakiś układ z Tytanem. Zdobył władzę. I zabił Kenjiego.

– Och, Jess… - Bakugan przytulił się mi do policzka. – To tylko sen.

– Tylko czemu się śnił? To przeszłość.

– Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że ona potrafi wrócić w najmniej oczekiwanym momencie.

– Ale po co?

– Czy ja wiem? W sumie mało rozmawialiście o tamtych wydarzeniach.

   To była prawda. Ledwo Zenoheld z ekipą zrobili asta la vista, to na Vestalii zapanował chaos w związku z odzyskaniem wspomnień. Spotkania z Radą, szukanie Kenjiego, jednoczesne życie na Ziemi, a potem ta wspaniała wojenka Neathii i Gundalii. Wszystko działo się tak szybko, że jakoś ta kwestia gdzieś zaginęła. A teraz? Trochę dziwnie byłoby tak nagle do tego wracać?

   Moją uwagę przyciągnął migający telefon. Podniosłam się na łokciach i sięgnęłam po niego. Jedno nieodebrane połączenie od Dana do trzeciej piętnaście. Koło siódmej dosłał jeszcze sms’a.

   Żołądek bez dna: Sorki, musiałem wcisnąć przez sen >.< Szykuj się na walkę!

   To finalnie wyrwało mnie z ospałości. Przydałoby się ogarnąć nieco rzeczy do szkoły i przy okazji samą siebie, zanim wyruszę na kolejne cudowne spotkanie z Anubiasem, Sellon i ich drużynami pojebańców. Ziewnęłam i przeciągnęłam się.

   Z dołu przybiegło przytłumione dźwięki szczęku garnków.

   A i zrobić śniadanie, zanim Keith puści dom z dymem.

 

****

 

     Słońce było za jasne, kaszojady za głośne, a ludzi ogólnie za dużo. Czy był to skutek stresu czy z trudem wyleczonego przez umeboshi kaca, tego Akane nie wiedziała. Ale po trzecim dziabnięciu się kredką w oko, czuła, że dzień nie pójdzie po jej myśli.

   Jedynym pocieszeniem było to, że ściągnęła Gusa do Los Angeles. Jakby miała jeszcze użerać się z tymi teleportami i latać jak kot z pęcherzem po tamtej przeklętej planecie, to by się ewidentnie wykończyła przed dziesiątą.

– Że też dałaś się namówić na szpilki – odezwał się Leaus.

– Bawi cię to?

– Jak zaryjesz twarzą w beton, to owszem.

– Ja się jakoś nie śmiałam, jak bakugan Barodiusa przetarł tobą podłogę – syknęła.

– Przecież się nabijam – westchnął. – Ale na poważnie jak ty w nich spierdolisz, gdy coś weźmie w łeb?

– Nie takie rzeczy się robiło – prychnęła. – Łapiesz do ręki i długa.

   Na tym ich konserwacja się urwała, bo Aki wypatrzyła błękitne włosy w tłumie. Przystanęła na sekundę i wzniosła oczy do nieba. W bogów nie wierzyła, ale niech los jak raz będzie łaskawy. Klepnęła się w udo, po czym bohatersko ruszyła na spotkanie z bestią o wyjątkowo łagodnym uśmiechu.

  

 


 Także ten udało mi się napisać ten rozdział xDD Nie wiem, kiedy następny, zapierdol jest boski, bo co kogo matura, piszcie mi tu opisy kurtki z niemca (dalej umiem 5 wyrazów na krzyż z tego języka XD)

Odmeldowuje się!

 

poniedziałek, 11 stycznia 2021

S3 Rozdział 1: O braku spokojnej egzystencji

 

   To zabawne, że człowiek sobie egzystuje spokojnie, a tu nagle dostaje plaskacza od życia z informacją o powolnym zaczęciu się następnego etapu. Taką osobą byłam ja, jeśli pominie się, że w ciągu ostatnich dwóch lat to zaznałam mniej spokoju, niż podczas pozostałych szesnastu razem wziętych. Ale ignorując tą małą niedogodność, to nadchodził czas kończenia szkoły, studiów i tej cudownej dorosłości (przynajmniej na papierze i w dowodzie).

   Więc pytanie brzmiało: jak dałam się wciągnąć Danowi w przyjście do Bakuprzestrzeni w środku tygodnia? I to żeby oglądać, jak on i Shun spuszczają łomot jakiejś parze dzieciaków, by zdobyć jeszcze więcej punktów do Turnieju Ogólnego? Przecież liczby przy ich nazwiskach i tak się niemal nie mieściły w tabelce!

   Jednak słowo się rzekło, więc usiadłam na trybunach z paczką paluszków i czekałam. Czułam na sobie kilka ciekawskich spojrzeń, ale skupiłam się na obserwowaniu, jak arena zmienia się w pustynny teren. Zerknęłam na ogłoszenie walki, by sprawdzić pozycje przeciwników chłopaków. Dwudziesta i dwudziesta trzecia. Całkiem ładnie.

– Opuszczasz się – mruknął Fludim. – Jesteś siódma.

– Ciągle pierwsza dziesiątka – Wzruszyłam ramionami. – Czyżby twój głód rywalizacji się odezwał? – Ugryzłam paluszek i żułam powoli.

– Cóż, wydaje mi się, że bez problemu pokonałbym tego Pulvi czy nawet Tristara! – Gdyby mógł to nadąłby policzki w oburzeniu. – Walczyłem z potężniejszymi.

– Och, działo się przez ostatnie lata – zgodziłam się z uśmiechem.

– Tylko lepiej nie mów tego Marucho. Wolne?

– Runo! – Zerwałam się na równe nogi. – Dziewczyno, jak ja cię dawno nie widziałam! – Rzuciłam się jej na szyję.

    Misaki niemal nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Jedynie nieco urosła i jeszcze bardziej nade mną górowała. Jej długie włosy były spięte w jednego wysokiego kucyka i przyszła w zwiewnej białej sukience i jasnych trampkach. Cudnie się kontrastowała z moimi czarnymi spodniami cargo z łańcuchami zwisającymi od kieszeni oraz krótkiej do pępka koszulce z nadrukiem czerwonej lilii. Darkus i Haos jak w mordę strzelił.

– Zgaduję, że Dan też cię zaciągnął? – spytała, gdy usiadłyśmy.

– Wziął mnie z zaskoczenia i jak idiotka się zgodziłam – westchnęłam, machając paluszkiem. – Ciebie też?

– To chyba jego idea randki – Wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się ciepło.

– Cały Dan. Spokojnie, potem go trzepnę, by cię zabrał na porządne randewu. My z Shunem pójdziemy na medytowanie czy coś takiego.

– Keith nie będzie miał nic przeciwko? – zapytała zaczepnie, unosząc kącik ust.

– Każdy wie, że Kazami ma tylko jedną dziewczynę w głowie.

– To prawda – odetchnęła, opierając się wygodniej o plastikowe krzesełko. – Mam nadzieję, że Alice szybko wpadnie w odwiedziny z uniwersytetu.

   Dalej już nasza rozmowa utonęła we wrzawie, która wybuchła, kiedy Dan i Shun weszli na arenę. Kuso jak zawsze wymachiwał szczęśliwy do kibiców, a Shun z pełnym opanowaniem skinął głowę, po czym obydwaj zwrócili się do swoich przeciwników.

– Karta Otwarcia, start!

 

****

   Akane w chwili otwarcia drzwi odniosła wrażenie, że świat z niej potężnie zakpił. Miała swoje grzechy na sumieniu, wiele osób zraniła, ale co do cholery sprawiło, że Spectra Phantom przywlekł się pod jej dom? Chyba, że było to coś w stylu pierwszego ostrzeżenia jak w „Opowieści wigilijnej”, więc nadszedł czas, by zapisać się do jakiegoś wolontariatu czy podobnej atrakcji.

   Nie czekała na żadne słowo, od razu zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, licząc po cichu, że dostanie w twarz. Niestety maszkaron jak zawsze olał dobre wychowanie, wsadził buty między framugę a drzwi i wszedł do środka.

– Niewyraźny dałam sygnał, że nie chcę cię oglądać? – spytała, patrząc się przez ramię. – Wjebać ci paralizatorem?

– Widzę, że ciągle utykasz z kulturą – westchnął.

– O kurwa, nie sądziłam, że dożyje chwili, gdy maszkaron udzieli mi lekcji z savoir – vivre. Świat oszalał. I co to za strój? – Uniosła brwi ze złośliwym uśmiechem. – Sama czerń. Liczyłeś na mój pogrzeb? A gdzie kwiaty?

– Upiłbym się wtedy do nieprzytomności z radości i rzucił bombonierkę na trumnę – odparł z jadowitą uprzejmością. – Daruj sobie. Chcę to załatwić szybko.

– Jess nie ma i jak się pokłóciliście, to lepiej oglądaj się za siebie, bo mam prawo jazdy.

– Czemu unikasz Gusa? – wystrzelił, kompletnie ignorując jej poprzednią wypowiedź.

    Odchyliła głowę, wybałuszając oczy. Już nawet nie chodziło, że faktycznie jakoś zdarzało jej się nie zdążyć odbierać telefonów Grava czy zdawkowo odpisywać. Nieee, dużo bardziej niepokojące było, że Spectra tutaj przyszedł, mając o to problem. Jakby martwił się (to już było samo w sobie absurdem światowym) o chłopaka.

– Naprawdę uderzyłeś się w głowę.

– Nie takie było moje pytanie.

   Machnęła ręką i ruszyła do kuchni. Cyknęła guzik, by woda w czajniku zaczęła się gotować, oparła biodrami stół i sięgnęła po pozostawioną butelkę wina. Phantom nie ruszył się ze swojego miejsca w holu, ale ciągle wpatrywał się w nią lodowato. Przechyliła butelkę, biorąc kilka łyków.

– A co cię to interesuje?

– Cóż Gus prawie sobie dziś podpalił włosy, a wcześniej niezbyt kontaktował. Dość logiczne, że ty jesteś przyczyną.

– Spectruś zmienia się w Sherlocka, coś pięknego – mruknęła.

    W duchu modliła się, żeby maszkaron nie spostrzegł, jakie wrażenie wywarła na niej ta wiadomość. Bo ciepło w brzuchu było naprawdę…miłe.

– Więc? – Uniósł brew.

– Sługa ci nie działa jak powinien, to przyszedłeś go naprawić?

– Nie, tylko trochę bawi mnie, że ty, która deklaruje jaka to nie jest silna i niezależna, nie potrafi nawet spojrzeć komuś w oczy i z nim porozmawiać – Uśmiechnął się kpiąco.

– Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mi udzielać rad, jak kogoś traktować.

– Może – Wzruszył ramionami. – Ale jesteście dorośli, chyba najwyższy czas, by się ogarnąć

– Coś niesamowitego, że taka kwestia padła z twoich ust,  Phantom. Jak rok może zmienić człowieka – westchnęła teatralnie. Spojrzała na butelkę. – Dobra, zrozumiałam. Wyjdziesz i przestaniesz zatruwać mi dzień? Twoja twarz – Wykrzywiła się w kaprysie. – sprawia, że opuszczają mnie chęci życia.

   Prychnął i machnął jej ręką na pożegnanie.

– Raz w życiu zrób coś rozsądnego! – zawołał, wychodząc.

– Ty też! Najlepiej potknij się na schodach i skręć kark! – odgryzła się, patrząc jak kieruje się ku dołowi bloku i zamknęła drzwi na klucz.

    Przez moment tylko stała, po czym zaklęła i przeszła do swojego pokoju. Ledwo schyliła się za łóżku, usłyszała wymowny kaszel Leausa. Wyciągnęła telefon, trzepnęła bakugana jaśkiem i wyszukała kontakt.

   Wypuściła z wolna powietrza. Robiła to dla siebie, a nie dla nadętego, pieprzonego maszkarona z kompleksem wyższości.

   Kliknęła zieloną słuchawkę i nim zdążyła się rozmyśleć, przyłożyła komórkę bliżej ucha.

– Tak?

– Hejka, Gus – Przejechała językiem po zębach. – Chciałbyś się spotkać jutro wieczorem?

 

****

   Koła zaszumiały, wjeżdżając na niski krawężnik. Jane wybiła bieg, zaciągnęła ręczny, po czym przyjrzała się spod zmarszczonych brwi białej ciężarówce stojącej po przeciwnej stronie ulicy. Grupa mężczyzn wynosiła właśnie beżową komodę, a kobieta szła z sporym kartonowym pudłem tuż za nimi.

– Twoja mama nic o tym nie mówiła – zauważyła Ulvida.

– Pewnie nawet tego nie zauważyła – westchnęła dziewczyna, złapała płócienny plecak z fotela obok i wysiadła, lekko trzaskając drzwiczkami.

    Mężczyzna ubrany w luźną bluzę i jeansy czyli pewnie nowy właściciel domu uśmiechnął się do niej, przerzucając przez ramię lampę i lekko się skłonił. Odwzajemniła gest, po czym pchnęła bramę. Przeszła przez krótką ścieżkę, a flanelowa koszula furkotała za nią. Drzwi wejściowe oczywiście były otwarte. Przewróciła oczami.

– Musisz wreszcie zacząć je zamykać! – zawołała, wchodząc do środka.

   Przeszła przez przedpokój i kierując się przytłumionym dźwiękami wiolonczeli, weszła z rozmachem do gabinetu, który był na lewo od kuchni. Pomieszczenie jak zawsze było zawalone kartkami z nutami, do gromady świeczek na półce dołączył co najmniej tuzin innych, a w powietrzu unosił się zapach świeżego prania. Pani Wilson siedziała przy łukowym oknie, z którego rozpościerał się widok na niewielki trawnik i drzewo ze zwisającą z gałęzi oponą.

– Znów nie zamknęłaś drzwi, mamo. W końcu cię okradną – oznajmiła, opierając się ramieniem o framugę.

– Moja mała gwiazda! – Mama zerwała się z krzesła i wciąż ze smyczkiem w dłoni przytuliła córkę. Materiał swetra lekko połaskotał twarz Jane. – Taka jesteś, nic nie mówisz, że przyjedziesz z collegu – Pokręciła głową. – A co do drzwi – Machnęła ręką. – I tak tu wiele nie ma.

   Jane uniosła brwi wymownie i omiotła wzrokiem gablotkę z błyszczącymi statuetkami, ale ledwo napotkała imię Jordana, poczuła ucisk w gardle i spuściła oczy. Matka lekka ścisnęła ją za ramię, a Ulvida potarła o szyję.

– Więc mów – Pani Wilson znów usiadła. – Jak ci idzie? Dobrze się tam czujesz? Jak nowe mieszkanie?

– Gdyby Roger nie chrapał, to byłoby niemal idealnie. Ale Nathan go często bije poduszką, aż przestanie albo Wendy budzi krzykiem – Kącik ust sam jej się uniósł na wspomnienie. – A co do college, to póki co jest przyjemnie.

– Jak ludzie?

   Wzruszyła ramionami i obróciła bransoletką kilka razy. Srebrne zawieszki zadźwięczały.

– Normalni. Milsi od tych z liceum.

– To dobrze – Kobieta oparła podbródek o wiolonczelę. – Pisanie ci idzie? Znów siedzisz po nocach?

– Pracuję, więc co mogę zrobić, jak tylko nocki mi zostają? – Rozłożyła ręce. – A co u ciebie mamo? Masz nowych sąsiadów.

– Dopiero dziś ich zauważyłam, no cóż – Podrapała się po karku. – Liczę, że będą to spokojni ludzi. Hmm…a tak to…pfff… A! Za niedługo jedziemy z kwartetem na małe tourne i chyba tyle. Życie po czterdzieste rzadko opływa w jakieś ekscytujące zdarzenia.

– Może poznasz kogoś ciekawego.

– Bardziej liczyłabym na ciebie – Mama rzuciła jej znaczące spojrzenie. – Nie ma nikogo na twoich zajęciach. Jakiejś dziewczyny czy chłopaka?

– Nie zwracałam uwagi, szczerze – Przeciągnęła się. – Jak się ktoś trafi, to się trafi.

– W tej nowej fryzurze na pewno ktoś zwróci na ciebie uwagę.

– A dziękuje, dziękuje – Przejechała dłonią po świeżo ściętych włosach, które kończyły się w połowie szyi.

   Nagle rozległo się pukanie, a zaraz po nim dzwonek. Pani Wilson uniosła brew, ale Jane i tak podniosła się i poszła otworzyć. W progu ukazał jej się chłopak o jasnej cerze z błyszczącymi brązowymi oczami. Na jego ramieniu siedział bakugan. Na jej widok uśmiechnął się szeroko.

– Słucham? – spytała.

– Hejka, jestem Tyler Harvey.

– Jane Wilson.

   Uścisnęli dłonie.

– Chciałem się tylko szybko przywitać, bo się wprowadzamy. Zresztą widziałem cię z okna i wolałem to zrobić, zanim moja mama przybiegnie z całym zestawem witającym, by się nie ośmieszyć przed tobą.

– Zauważyłam – odparła krótko, olewając flirt. – Nie mieszkam tutaj, bardziej moja mama, ale przekaż swojej, że wszystko załatwiłeś, to da ci spokój.

– Jasne – Wsadził dłoń do kieszeni i przechylił głowę lekko na bok. – Grasz w bakugan, nie?

– Owszem.

– Wiesz, gdzie jest najbliższy punkt dostępu?

– Yep – Skinęła głową i wskazała zakręt uliczki. – Tamtędy dojdziesz na najbliższą stację metra, lecisz cztery przystanki i kierujesz się na Diamond District. Punkt jest na samym początku dzielnicy.

– Dzięki wielkie – uśmiechnął się promiennie i zaczął schodzić po schodkach. – Miło było poznać i obyśmy się znów spotkali – Obrócił się, robiąc lekki ukłon i jednocześnie puszczając oczko.

– Do zobaczenie – uśmiechnęła się lekko i machnęła ręką.

    Po zamknięciu drzwi od razu zaprzestała tej sztucznej wesołości i lekko się zatrząsła, w ten sposób próbując pozbyć się tego uczucia zażenowania ze środka. Mogła dziękować losowi, że już tu nie mieszkała, bo ten chłopak na pewno nie znalazłby się na jej liście najchętniej oglądanych osób.

– Fajny? – zagadnęła mama, gdy wróciła z dwoma kubkami kawy.

– Nie jestem w takiej desperacji – prychnęła, ogrzewając dłonie ciepłą porcelaną.

 

****

      Dan zarzucił ramię na moją szyję, zrzucając cały swój ciężar na biedny kręgosłup. Zmrużyłam oczy i zrzuciłam go z siebie.

– Za ciężki jesteś – mruknęłam.

– No wiesz co, ja ciężko trenuję, to same mięśnie – wydął policzki. – Prawda Runo?

– Jedyne, co trenujesz, to naciąganie moich nerwów, pajacu – odparła, ciągnąc go za ucho. – Wydzwaniałeś do mnie pół wieczoru, bym zobaczyła twoją jedną walkę?!

– W sumie też cię powinnam za to sklepać – przytaknęłam.

– Zaraz, zaraz, co tak na mnie skaczecie?! Auuu! Rany, Runo, przecież wiesz, że to nie wszystko, co przygotowałem. Przecież jestem mistrzem planów!

– Och, tak? Jakoś nie zauważyłam. Bo pamiętasz jak…

   Wolałam uniknąć drastycznych widoków i przybliżyłam się do Shuna. Kazami również preferował zachować bezpieczny dystans, zwłaszcza że parka przyciągała dość sporo uwagi. No i staliśmy na głównym placu, więc w ogóle było cudnie, bo niemal każdy się na nas gapił. Już widziałam te nagłówki o sprzeczce w szeregach Wojowników albo teoriach o jakimś rozpadzie.

– Dawno nie walczyłaś, Jessie – powiedział Shun.

– Ale trzymam pozycję. Zresztą dorosłe życie, sam rozumiesz. Czasu brakuje.

– Oj tak, dziadek chce, bym przejął dojo.

– Będziesz uczył dzieci sztuk walk. Możesz je bić. Nawet kusząca perspektywa – Trąciłam go ramieniem.

   Przewrócił oczami, ale uśmiechnął się pod nosem. I gdyby nie drący się na siebie Dan i Runo, którzy niebezpiecznie zbliżali się do wytargania się za włosy, to uznać by to można było za całkiem miłe spotkanko. Jednak kątek oka ujrzałam błysk metalu i momentalnie poczułam, jak drga mi brew.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy.

– Komu tym razem urwałeś się ze smyczy, Anubias? – westchnęłam, zakładając ręce na piersi.

– Skarb się do mnie odezwał, cóż za zaszczyt – zaśmiał się.

– Troszczę się, bo pieski nie powinny biegać bez pana – uśmiechnęłam się samymi wargami.

   Reszta jego ekipy uwielbienia w osobie wysokiego i barczystego Bena, reinkarnowanej wersji piszczałki o imieniu Jack i mrukliwego Robina stanęła za jego plecami i zmierzyła nas mało uprzejmym wzrokiem.

   Sam sadomaso (ksywę dostał na podstawie swojego stroju i mało za nią przepadał, na szczęście) jedynie prychnął i zwrócił się do Dana z tym pełnym jadu uśmiechem.

– Obijasz się ostatnimi czasami, Kuso.

– Że co? Ja? – Zirytował się szatyn.

– Czyżby sława uderzyła do głowy? – Anubias rozłożył ręce. – Tylko jedna walka na kilka dni wystarczy? Myślisz, że jesteś taki potężny, iż nikt ci nie przeszkodzi?

– Coś ty powiedział?! – Runo już podwijała rękaw sukienki, ale Dan ją powstrzymał. Trochę szkoda, bo może pięści Misaki wybiłyby trochę samouwielbienia z sadomaso. Choć szybciej zadziałałby tu buldożer kierowany przez Aki.

– Widzisz, ja nie mam się o co martwić – Kuso klepnął się dłonią w tors. – Jeśli zaczniecie mnie ktoś doganiać, to pokonam więcej ludzi. Proste – Wyszczerzył się dumnie.

   Runo spojrzała na niego z niedowierzaniem i chyba zamierzała się, by mu wklepać porządnie, Shun westchnął ciężko, a ja klepnęłam się w czoło. Akurat w kwestii wielkości ego to Dan i Anubias szli łeb w łeb, o to mogliby się bić, chętnie bym pooglądała.

– Niewiarygodne. Kuso, powinieneś uważać, bo niedługo ktoś zrzuci ci tę koronę z głowy.

– I to będzie pani Sellon! – Znikąd koło nas wyrosła Chris czyli niska blondynka i fiołkowych oczach, która piany mogłaby śpiewać na cześć swojej liderki.

– Chyba na łeb upadłaś, dziewczynko – syknął Ben. – Oczywiście, że to będzie Anubias.

   Ja pierdolę, niech się jeszcze zaczną bić. Tak jakby ktoś nie zauważył, to jakiś czas temu (chyba miesiąc) równocześnie w Bakuprzestrzeni pojawił się sadomaso i Sellon, która akurat była całkiem spoko. I coś niesamowitego, od razu przyczepili się do Wojowników, a konkretniej do Dana i próbują go zbić z podium. Obecnie zajmują szóste i piąte miejsce, więc serio szybko im idzie. A ich ekipy to była dosłowna zbieranina osób albo naiwnych albo mających jakieś głębokie zachwiania emocjonalne.

– Ja bym się zmywał, Jess – uznał Fludim, lustrując wzrokiem, jak Chris i Jack ścierają się nosami.

– Cyrk – westchnęłam. – Tylko klaun jak zawsze ten sam – uśmiechnęłam się słodko do Anubiasa.

– A ty jak zawsze miętolisz jęzorem, styropianie – warknął, schylając się w moją stronę.

– Och, wysiliłeś tę jedną komórkę mózgową na nowe przezwisko. Jestem wzruszona – Otarłam udawaną łezkę. – Tylko żebyś się nam nie przegrzał od tej walki umysłowej.

– Powinnaś bardziej się chyba skupić na swojej pozycji – Wymownie podniósł głowę w kierunku rankingu.

– Nie masz się co martwić, jak zechcę, to wgniotę cię w ziemię.

– Och? – Błysnął zębami. – Chyba śnisz.

   Mierzyliśmy się wzrokiem przez chwilę, gdy nad naszymi głowami otworzył się nowy holograficzny ekran. Tradycyjnie poleciała jakaś chwytliwa melodyjka i slajdy z najbardziej spektakularnych bitew, po czym pojawiło się… Zamrugałam kilka razy, mając wrażenie, że świat mi się osuwa spod stóp. Mój zacny ryj oraz Dana, obok Anubias z Robinem, a nad nami Sellon z Chris. Kurwa, żart jakiś. Przecież ja się na żadne walki nie zapisywałam.

   Dan uśmiechnął się tak nerwowo, że ślepym by trzeba być, żeby nie wpaść, kto wpadł na ten absolutnie genialny pomysł.

– Uwaga, bakufani! – zagrzmiał głos komentatora. – Już jutro popołudniu zobaczymy kolejną walkę drużynową. Jest to ostatnia zwykła bitwa przed Turniejem Ogólnym, gdzie zostanie wyłoniony nowy król Bakuprzestrzeni! Nie przegapcie okazji, by ujrzeć w jakiej formie są liderzy trzech najsilniejszych drużyn!

   Zachowałam na tyle przytomności umysłu, by nie parsknąć głośno zrezygnowanym śmiechem. Podekscytowane dzieciaki jeszcze bardziej wlepiały w nas gały, a zbytnie ich nakręcanie tylko się gorzej skończy. Zamiast tego odwaliłam relaksacyjne oddychanie, wyobrażając sobie jak dziabie Kuso widelcem po oczach. O dziwo podziałało na tyle, że moja brew nie drgała już niekontrolowanie i mogłam sklecić zdanie bez zbytniego podniesienia głosu.

– No popatrz, piesku. Doczekałeś się szybciej, niż myślałeś – mruknęłam i spojrzałam na Dana, zaginając palce na szpony. – Co to ma być?! – syknęłam donośnie, bo mój głos i tak ginął we wrzawie graczy.

– Hehe – Podrapał się po karku. – Niespodzianka?

    I jak ja niby miałam zdać szkołę?! Starożytni?!

 

 


Yeppp, rozdział też niemal napisany w listopadzie, ale odtąd będą serio rzadko, bo ten skończyłam tylkoprzez to, że z planu na farcie wypadła mi jedna rzecz XD Także Spectra i Aki dalej się uwielbiaja, Jess ma nowego kolegę

Anubias:...

Dan to Dan, a Jane to ta dorosła ;')

Aki: Panie broń

Jane: *strzela ją w łeb, dalej pociągając kawę z kubka przez rurkę*

Aki: Już się znęcać zaczęła

Jane: Próbuje głupotę ci wybić

Spectra: Szybciej twoja ręka by odpadła

Także ten, ja się odmeldowuje!

 

 

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Prolog ~ Powiew zmian

 

   Oparła się głowę o ścianę i podniosła rurkę do ust, pociągając wolny łyk truskawkowego shake’a. W szkłach przeciwsłonecznych okularów odbiło się zderzenie dwóch bakuganów, nim wszystko pokryła chmura pyłu.

   Widownia zaczęła wiwatować imienia zwycięzców, podczas gdy arena wracała do stanu pierwotnego. Dziewczyna podniosła wzrok na tablicę, gdzie jedno nazwisko powędrowało o trzy pozycje wyżej, zdobywając piętnaście punktów. Miejsce trzydzieste szóste. Westchnęła, wrzucając opróżniony kubek do kosza obok. To było dużo za nisko. Spojrzała jeszcze raz na liczby koło nazwisk, po czym obróciła się i zaczęła iść do wyjścia.

   Minęła rozemocjonowane dzieciaki, które z wypiekami na twarzy oglądały relację kolejnej bitwy, zignorowała dwie propozycje pojedynków, lecz tuż przy wyjściu zatrzymała się i obróciła. Mijający ją chłopak teoretycznie specjalnie nie wyróżniał się niczym wśród innych graczy Bakuprzestrzeni. Wysoki, ubrany w skórzany, opięty strój w kolorze ciemnego granatu, wodził dookoła błyszczącymi oczami. Lecz jakimś sposobem przyciągnął jej uwagę. Może jego sposób chodzenia albo ta aura, jakby już był pewny, że to miejsce będzie jego? Patrzyła jeszcze chwilę, jak rusza ku recepcji, po czym pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz.

– Szybko ci poszło – powitał ją jej kolega, podnosząc się ze schodów. – Co sądzisz?

– System punktów to jakiś niesmaczny żart – stwierdziła. Ruszyli w stronę parku. – Nie będę marnowała czasu i energii, by przybiegać na każdy mały turniej.

   Pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, podpalił i zaciągnął się.

– To będzie można obejść, o to się nie martw.

   Weszli w aleję cyfrowych lip. I choć słonce było sztuczne, to poczuła ulgę, gdy mogła wrócić do cienia. Oparła się wygodnie, majtając nogami. Jej czarne glany ciężko przecinały powietrze.

– A co analizami? Obie poprawne?

– Niemal identyczne – mruknęła. – Podziwiam, bo upłynęło sporo czasu od pierwszej.

– Podobno dobre rzeczy się nie zmieniają.

– W tym mało co jest dobre.

   Uśmiechnął się, wydmuchał wolno dym i ściągnął brwi.

– Jak ranking?

– Od ponad dwóch tygodni pierwsza piątka jest niezmienna. Następne trzy czasami się zmieniały, a ostatnie dwa to ciągłe nowe nazwiska.

– To dobrze. Nam wystarczy jedno miejsce.

   Skinęła głową i przez chwilę siedzieli w ciszy. Dookoła nich każdy śpieszył się ku wyjściowej bramie, gdyż z hologramowych tablic grzmiały apele o zbieraniu się zawodników na następnym drużynowy turniej. Niektórzy szli po punkty, lecz widziała po przedmiotach trzymanych w rękach czy rozmarzonych spojrzeniach, że wiele miało nadzieję na ujrzenie swoich idoli. W końcu ciężko było nie słyszeć podczas jej obserwacji tych wszystkich podnieconych rozmów czy ktoś się pojawi. Zawsze najbardziej stawiano na Dana Kuso, Julie Makimoto, Marucho Marakurę. Rzadziej Shuna, Akane czy Jessicę.

   Nagle jej ciąg myśli się urwał, gdy ujrzała piękną kobietę, która eleganckim krokiem kroczyła przez alejkę obok. Wiatr rozwiewał ciemne poły sukni i bawił się  włosami o barwie butelkowej zieleni. Dziewczyna musiała wyczuć jej spojrzenie, bo obróciła głowę i uśmiechnęła się.

   Skinęła głową. Znów ta aura. Pewna siebie, choć bardziej dyskretna, skryta, niemal ostrząca kły.

  Szykują się zmiany – mruknął, dobrze odczytując jej minę.

   Skinęła głową, uśmiechając się lekko. Do Bakuprzestrzeni wkraczała rewolucja, której mało kto się spodziewał. A na pewno nie Młodzi Wojownicy.

 





Jest i prolog, napisany już w listopadzie, ale who cares XDD 




 

wtorek, 22 grudnia 2020

One shot #15 - Spectra poznaje magię Mikołaja

 

   Spectra zamrugał intensywnie kilka razy i w ostatniej chwili zmusił się, żeby nie zdjąć maski i przetrzeć sobie oczy. Przecież to było absurdalne. Jasne, grał w grę, gdzie istoty o wzroście wieżowca, ostrych pazurach i posługujące się jednym z sześciu żywiołów zmieniały się w kulki i rzucało się nimi na karty i trzeba to było zaakceptować. Owszem, dzięki temu mógł osiągnąć absolutną potęgę i przejąć władzę nad Vestalią, rzucając Zenohelda na kolana. To dało się zaakceptować i uznać jako codzienny element życia.

   Ale widok Shadowa w czerwonym stroju imitującym jakiegoś menela z białą brodą w jego własnym pokoju przeszedł wszelkie zasady obowiązujące świat. Jakieś iglaste badyle z kolorowymi świecidełkami ze sklepu dla ubogich wolał już pominąć, by go szlag nie wziął.

– Co ty odpierdalasz? – syknął mało groźnie, bo ciągle nie otrząsnął się z szoku.

– Ohh, Spectruś! – zawyła parodia wampira, po czym odchrząknęła, plamiąc śliną podłokietnik fotela. Spectra zaczął widzieć na czerwono. – Znaczy się hoho, chłopcze! Byłeś grzeczny?

– Uderzyłeś się w głowę i resztki mózgu ci wypadły? – warknął, podchodząc bliżej.

   Teraz spostrzegł, że Prove ni to siedział ni leżał na fotelu, bo jego nogi zaplątały się w tanie lampki. Huh, to była dobra informacja. Będzie go miał czym udusić, by nie brudzić sobie rękawiczek.

– Ktoś tu chyba się wręcz prosi o róz…Auuu! – jęknął i złapał się za uderzoną głowę. – Za co?!

– Masz trzy sekundy, by wyjaśnić, co to za cholerny cyrk.

– No więc..no…jest taki gościu i żyje na tym…cholera jak to szło…O Lync wie…Zaraz Lync?! Gdzie jesteś ty tchórzliwa piszczałko?!

– Bezużyteczne – Spectra podniósł końcówkę światełek. Czerwone światło padło na jego maskę, tworząc efekt błyszczącego złowrogo oka.

   Twarz Shadowa momentalnie pobladła i chłopak zaczął nerwowo wymachiwać dłońmi w marnej próbie obrony. Nawet udało mu się przetoczyć na podłogę, lecz dalszą ucieczkę zagrodził mu but Phantoma. Shadow zdołał jeszcze ujrzeć błysk szkarłatu tuż przy twarzy i zielony kabel lampek.

   Nieludzkie wrzaski, które rozległy się kilka sekund później, nie nadają się do opublikowania, więc jedynie wspomnijmy, że służba omijała pokój Phantoma przez dwa tygodnie z dziesięciometrowym odstępem.

 

****

   Śp. Shadow był od zawsze znany (Shadow: Czemu znów mnie uśmiercacie ;-; Angel, kurwa, gdzie mój prezent?!) jako przypadek kliniczny idioty. Lecz im Spectra bardziej zagłębiał się w pałac, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wszyscy oszaleli.

   Choinki ozdobione jakimiś ustrojstwami stały niemal w każdym kącie, a zielone haszcze zostały przybite do ścian. Wszelkie komody czy stoliki były wręcz zawalone jakimiś oczejebnymi figurkami dziwnych zwierząt i tego menela o białej brodzie. Służba wiła się, po holach roznosząc ze sobą korzenny zapach i chichocząc dziwacznie. Kompletny absurd.

   To był pałac Vexosów. Najpotężniejszych wojowników Vestalii i durnej beksy Hydrona. Niektórzy drżeli na sam dźwięk ich imion i nikt poza irytującym Ruchem Oporu nie ważył się im przeciwstawiać. Tak samo było w ich zamku. Służba unikała kontaktów wzrokowych, była cicha i pokorna. A tu nagle wszystko stanęło na głowie.

   Zatrzymał się gwałtownie i odetchnął głęboko. Zrozumienie spłynęło na niego niczym balsam.

Jessica. Cholera znów wpadła na jakiś idiotyczny plan i wymyśliła jakiś dziwny…festiwal? Jebał pies, w każdym razie nie powinien się zdziwić, jak zaraz zobaczy zarazę próbującą chyba dziesiąty raz w tym tygodniu uciec. Shadow (martwy, jedyny plus) i Lync byli na tyle głupi, by dać się w to wciągnąć, Hydron to nie poznałby podstępu, nawet gdyby strzelił go w twarz, a Volt i Mylene z pewnością gdzieś się zaszyli, żeby uniknąć dostania migreny.

   Została mu jedna osoba.

– Gus – Połączył się ze swym wiernym sługą przez komunikator.

– T-tak, mistrzu? – spytał zawstydzony chłopak, którego policzki wręcz płonęły.

   Pytanie umarło mu w ustach. Dwa dumnie sterczące rogi wdarły się na pierwszy plan, przez co widział tylko je i czerwone czoło Grava. Rozłączył się, ignorując zrozpaczony krzyk Grava.

   To był koniec. Głupota Jesssicy ogarnęła każdego. Czas się ewakuować, Vestalia była już stracona.

– Tu jesteś!

   Magicznie głos Ziemianki rozległ się za nim. Zaraz po nim coś chrząknęło. Obrócił głowę, chcąc ją jedynie udusić, lecz zdębiał.

   Kopytny zwierz o brązowym futrze i podobnych rogach co miał Gus, trącił go nosem w ramię i zaryczał głośno. Cuchnący oddech niemal wykręcił Spectrę na tamten świat.

– Będzie dla ciebie idealny – oznajmiła Jessica, klepiąc zwierza w bok.

– Niby do czego? – warknął. – Co to ma w ogóle być? Coś ty znów wymyśliła?!

– Co się tak drzesz? – westchnęła dziewczyna, unosząc brew. – Przecież jesteś Mikołajem! Co prawda Shadow podjebał twój strój, bo się obraził, ale widzę, że już sobie poradziłeś!

   Najwyraźniej Ziemianka też do końca zgłupiała. Ale czemu coś go tak łaskotało w szyję? Zaraz, czemu miał na sobie tą menelską brodę?! Zaczął się gwałtownie obracać i odkrył, że zamiast swojego płaszcza i zwyczajowego stroju nosił jakiś czerwony kubrak rodem z zakładu dla obłąkanych, a za nim stała kolejna gromada tych dziwnych zwierzy.

– Oh i masz sanki! – zaprezentowała mu Heliosa, który leżał na podwórku z wygiętymi łapami na kształt próz, a na głowie miał zawiązaną dużą, różową kokardę.

   Jego bakugan spojrzał na niego z mordem w oczach.

– W coś ty nas wjebał, Spectra?

 

****

   Nagle coś gwałtownie huknęło. Spectra otworzył gwałtownie oczy i choć poraziło go światło lampy, to ulga, jaką odczuł, była nie do opisania. Nie było żadnego Heliosa w wersji sań czy reniferów. Zwykły sen.

– Pfy, obudziłeś się – powitała go Aki, która kręciła kieliszkiem z winem. Odchyliła się lekko w bok. – Oi, Jess! Maszkaron jednak, niestety, żyje!

– Też miło cię widzieć – mruknął, podnosząc się. Syknął, czując lekki ból w tyle głowy.

– O Keith! – Jessie uradowana wparowała do środka, ciągnąc pod pachą wpółprzytomnego Micka. – Jak się czujesz? Boli cię? Wybacz, ale Mick – tu mocniej ścisnęła szyję brata. – czasami za nic nie umie rzucić. Co nie, braciszku? – dodała wymownie, a brew jej zadrgała.

– Taa-taak – wydusił chłopak. – Wybacz, Keith.

   Jednak blondyn go olał i rozejrzał się uważnie. Kominek, zastawiony stół, za oknem śnieg. Żadnych śladów potencjalnych reniferów czy tego menela.

– Tobie co? – mruknął sennie Helios.

– Upewniam się, że nie zobaczę cię w różowej kokardzie. Koszmarny widok.

– Co do cholery… A zresztą – westchnął jaszczur. – Ty i tak oszalałeś wieki temu.

 

 


  Ogólnie, to ja nie wiem, co się odwaliło w tym shocie XDDD Stary jest wsm, ale go nieco przerobiłam. W każdym razie wstawiłam, byle coś było. Ogólnie to Wesołych Świąt! Co prawda wirusik jest, ale walić, ja mam maturę, tego walić nie można, bo to cyrk istny będzie. Ale dużo zdrowia, alkoholu (bo cóż innego w tym smutnym świecie), szczęścia, spełnienia marzeń i udanego Sylwka (do 19 wirusa nie ma, można gdzieś iść)

Wesołych świąt! A ja wracam do hunterxhunter i okresu ;)