niedziela, 30 lipca 2017

Rozdział 73: Początek końca

   Jakie to dziwne uczucie, kiedy po kilkunastu latach orientujesz się, że wszystko było kłamstwem. Że sam nim byłeś. Niby powinieneś być smutny, rozgoryczony, przerażony, ale i tak czujesz pustkę. Zupełnie jakbyś był aktorem, który może jedynie odgrywać powierzoną mu rolę.
   Tak mniej więcej można było opisać stan Hydrona leżącego na łóżku i wpatrującego się tępym wzrokiem w złoty baldachim.
   „Plebs.”
   Kiedyś na takie słowa wpadły w furię, jednak teraz...po co? Przecież to prawda...
   „Czemu ty właściwie żyjesz?”
   Przetarł zaczerwienione oczy i przewrócił się na bok, a cytrynowe loki spłynęły mu na twarz. Syknął, bo gęsta siateczka ran na udzie dała o sobie znaleźć.
   Te słowa już nie robiły na nim żadnego wrażenie. Nic nie miał. Ani korony, ani poddanych, ani dumy.
   „A posiadałeś ją kiedykolwiek?”
  Wybuchł śmiechem pozbawionym krzty radości. Rzeczywiście, był zwykłą marionetką ojca, pozbawioną przez niego choćby krzty godności!
 Więc dlaczego się nie zemścisz?
   Poderwał się, jednocześnie otrząsając z mgiełki otępienie. Przed sobą ujrzał niewyraźną sylwetkę Lynca i zadrżał. Powtórka z rozrywki?
 Zemścij się – powtórzył Volan, zaciskając dłoń w pięść. – To przez ojca nic nie masz, prawda?
   Serca byłego księcia zabiło szybciej. Tak, to prawda! Ojciec zabrał mu wszystko!
 No właśnie. Pokonaj go i pokaż, jak to jest być przegranym!
   Cień Lynca się rozpłynął, jednak Hydron nawet tego nie zauważył, pochłonięty przez chęć zemsty. Odbierze ojcu wszystko, tak samo jak on zabrał mu matkę...
  Lekko chwiejnym krokiem podszedł do stolika i zgarnął z niego Dryoida oraz gantlet. Ochlapał jeszcze twarz wodą i wyszedł na korytarz. Słysząc, jak drzwi się zamykają, pomyślał z nutką goryczy że właśnie skończył się rozdział jego życia, gdzie kimś był.
   "Wiesz doskonale, że to kłamstwo..."
   

****

   Jeśli ktokolwiek pomyślał, że po wydarzeniach w altance nasze relacje ze Spectrą stały się słodkie, romantyczne i tak dalej, to radziłabym się puknąć kilka razy w głowę albo wybrać do dobrego psychologa. Fakt faktem nie traktował mnie jakoś ozięble, ale wulkanem uczuć to nigdy nie był i raczej nie będzie.
   Podobnie jak Shun, z którym właśnie medytowałam w jednym z ogródków urządzonym w stylu japońskim. Początkowo chłopak był dość zaskoczony moim pytaniem, czy mogę dołączyć, ale po chwili wahania się zgodził.
 Skup się, Jessie.
 Och, sorki – Oderwałam wzrok od lampionu.
   Idąc jego śladem, rozluźniłam wszystkie mięśnie i spróbowałam się wsłuchać w plusk małej wodnej kaskady koło nas. Jak byłam młodsza, Reiko uczyła mnie, że dzięki medytacji będę mogła lepiej zrozumieć moc.
  Objął mnie zupełny spokój, do którego nie miały wstępu żadne myśli. Byłam tylko ja. Do czasu, aż przede mną nie pojawiła się fioletowa kulka płynnej energii. Chciałam ją dotknąć, ale ta odsunęła się. Spróbowałam ponownie i tym razem udało mi się. Poczułam, że jest w dotyku niczym jedwab. Z kulki wyłoniła się malutka niteczka, która oplotła mój palec jak pajęczyna.
   Gwałtowne burczenie w brzuchu sprawiło, że wewnętrzna harmonia runęła niczym domek z kart. Kulka zniknęła, a ja zostałam wyrzucona na orzeźwiające, poranne powietrze. Zerknęłam na Shuna, ale on już odpłynął, więc cicho wstałam i wyszłam z ogródka.
   Kuchnia była stosunkowo blisko, dlatego pierwsze, co uderzyło moje nozdrza po wyjściu z ogródka, był swąd spalenizny. Przed drzwiami kuchni kłębił się czarny dym niczym sygnał ostrzegawczy, że w środku znajduje się osoba o wybitnych uzdolnieniach kulinarnych. Wetknęłam głowę do środka, zasłaniając nos rękawem bluzy.
  Zastałam obrazek Dana, machającego ścierką przed piekarnikiem. Pokręciłam głową i weszłam do środka. Czy każdy użytkownik Pyrusa jest takim anty-kucharzem? Choć Haru gotuje bardzo dobrze...Otworzyłam okna na oścież i przybliżyłam się do piekarnika.
 Co to miało być? – spytałam, przyglądając się owalnemu węgielkowi.
 Ciasto – odparł zbolałym głosem Dan.
   Parsknęłam krótkim śmiechem i wyprostowałam się.
– Dla Runo?
– Nie, chciałem coś słodkiego.
 Cóż, to na pewno słodkie nie jest – Wyjęłam trzy kromki chleba i wrzuciłam je do tostera.  Zerknęłam na niego przez ramię. – Kanapka z nutellą ci wystarczy?
  Dan od razu się ożywił, a uśmiech rozjaśnił mu twarz. Odwróciłam głowę i wyciągnęłam z szafki dwa talerze oraz słoik ze smarowidłem. Kilka minut później siedzieliśmy przy brązowym blacie i w spokoju konsumowaliśmy śniadanie. Ja tosty posmarowane dżemem malinowy, a Dan swoją kanapkę.
 Ne, Dan – zagadnęłam, rozsiewając wkoło okruchy.
 Co?
 Kiedy lecimy do Zenka?
 Emm, wiesz, jeszcze o tym nie gadaliśmy, trochę się działo – Chłopak potarł kark.
 To może jutro? – rzuciłam propozycję. – Im szybciej tym lepiej.
 A dobrze się czujesz? – Dan przyjrzał mi się uważnie.
 Błagam, tylko mi nie jęczcie o moim stanie zdrowia – sarknęłam. – Nic mi nie jest, Tytan poszedł do diabła, a ja mam się świetnie! – Na potwierdzenie moich słów napięłam biceps.
 Więc może to sprawdzimy? – zapytała Jane, która weszła do kuchni wraz z uśmiechnięta Julie.

****

    Jane od kilku minut wpatrywała się w błękitny gantlet, który otrzymała od Miry. Przysiadła na ławce w sali wypełnionej antycznymi rzeźbami. Z jej prawego uchy zwisał biały kabel słuchawek podłączonych do smartfona. Dziewczyna słuchała „Airplanes”, jednocześnie uważnie lustrując wzrokiem urządzenie.
 Wiesz może, jak to się obsługuje? – zwróciła się do swojego bakugana.
 Hm, popatrzmy – Ulvida zeskoczyła z jej ramienia na dłoń. – Pewnie ten duży, niebieski guzik go uruchamia.
 Do tego akurat sama doszłam – mruknęła dziewczyna. – W takich momentach Shiena byłaby prawdziwym skarbem...
– A po co ci więcej wiedzieć? Gantlet służy do bitwy, nie?
– Nie wydaje mi się – Jane obróciła gantlet i zmarszczyła brwi. – Jess coś paplała, że za jego pomocą można się teleportować, jednak nie umiałam znaleźć takiej opcji. Same bitewne.
   Dźwięk kroków dobiegł do uszu dziewczyny, ale to zignorowała. Ani Jess ani Aki nie miały takiego chodu, dlatego nie musiała podnosić głowy.
 Pomóc ci? – Usłyszała tuż koło siebie i uniosła wzrok na radosną Julie.
 Nie, dzięki, dam sobie radę – odparła bez cienia uśmiechu.
 No weeź, przecież widzę, że ci nie idzie! – Makimoto przysiadła się do niej.
 Jane w przeciwieństwie do Akane miała do wojowników stosunek obojętny. Byli sojusznikami w walce i tyle. Nic więcej od nich nie potrzebowała i nie zamierzała się wtrącać w ich metody czy poglądy. Jednak nie cierpiała osób nachalnych. Owszem Julie mogła chcieć tylko pomóc, ale Jane miała przeczucia, że na tym nie koniec.
 Teraz sobie przypomniałam, że się nie przedstawiłam! Nazywam się Julie Makimoto – Wyciągnęła do niej rękę.
 Jane Wilson – Uścisnęła ją lekko i krótko.
   Julie skinęła głową z uśmiechem i sięgnęła po gantlet, a wojowniczka Aqousa odetchnęła w duchu z ulgą. W Los Angeles na dźwięk jej nazwiska najczęściej ludzie przybierali współczująco – zniechęcony wyraz twarzy. Nienawidziła tej miny ponad wszystko, bo wiedziała, że albo zaraz złożą jej kondolencje albo będą się starali jak najszybciej zakończyć rozmowę. W Wardington na szczęście mało kto pamiętał o tym nazwisku.
 ...tutaj klikasz, żeby zobaczyć ile przeciwnik ma procent życia. Jane, słuchasz? – Głos Julie dotarł do niej jak zza grubej szyby.
 Tak – odparła i postukała palcem w odpowiedni guzik – Klikam i widzę, ile przeciwnikowi zostało procent życia – powtórzyła dla świętego spokoju.
– Dokładnie. – Makimoto odłożyła gantlet. -  Zaraz ci powiem resztę, ale mam do ciebie małą prośbę, Jane.
   Dziewczyna na chwilę się zawahała, ale w końcu westchnęła cicho i skinęła głową, by Julie mówiła razem.
 Mogłabyś trzymać Jess z dala od budynku przez jakiś czas?
 Po co?
 Tajemnica – Makimoto przyłożyła palec do ust i puściła jej oczko. – Wkrótce się dowiesz.

****

 Nee, gdzie idziecie? – zawołała Akane ze szczotką zaplątaną we włosy, gdy szłyśmy w kierunku Bakuprzestrzeni.
– Powalczyć! Muszę trzymać formę! – odkrzyknęłam.
– Zaraz do was dołączę! – oświadczyła i zniknęła we wnętrzu pokoju.
   Stanęłyśmy koło teleportu i oparłyśmy się o niego, czekając na Japonkę.
 Ciekawe, czy dalej jesteś taka dobra – powiedziała Jane, podrzucając Ulvidę.
– Kochana, ja zawsze jestem dobra.
   Posłała mi sceptyczne spojrzenie i uśmiechnęła się łobuzersko.
– Zobaczymy.
  Aki wpadła jak huragan, trzymając w objęciach gantlet, bezprzewodowy głośnik, lakier, pilnik, butelkę wody oraz paczkę paluszków. Szła dość chwiejnie, by mała górka nie upadła na ziemię. Jane wywróciła oczami i zabrała od niej głośnik oraz paluszki.
 Dziena – wyszczerzyła się Akane.
  Szukałam przycisku, dzięki któremu uruchomiłabym teleport do Bakuprzestrzeni, kiedy poczułam, jak ktoś delikatnie dźga mnie palcem w plecy. Obróciłam głowę i spotkałam się z brązowymi oczami Alice.
 Tak?
– Możemy porozmawiać przez chwilkę? – spytała cicho. Zauważyłam, że ściska coś w dłoniach.
– Jasne. Zaraz do was dołączę – zwróciłam się do przyjaciółek i odeszłam kawałek z Gehabich. – Co jest?
 Wiem, że to stara sprawa i już nieważna, ale czy ta karta jest twoja? – Podsunęła mi pod nos słynną kartę zagłady, na której była namalowana złota krowia czaszka z czerwonym światłem żarzącym się w oczodołach.
 O, skąd ją masz? – Zdziwiłam się. – Ta, jest moja. Masky mi ją dał, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy.
– Używałaś jej? – Głos Alice drżał, a dziewczyna zaciskała nerwowo palce na karcie.
– Spokojnie, Alice – Złapałam ją za nadgarstki i lekko ścisnęłam. – Nigdy nie byłam z Maskym, a karty używałam, jeśli chciałam coś wygarnąć spod komody.
   Na te słowa Rosjanka rozluźniła się i uśmiechnęła. Niby dobry znak, ale ona ciągle się obwinia o tą cała akcję z Maskaradem, a to już na pewno nie było dobre.
– Idziesz z nami? – spytałam.
 Nie – pokręciła głową. – Muszę pomóc Runo i Julie.
 Okej. Jak coś gotujecie, to nie wpuszczajcie Dana! – rzuciłam jeszcze, nim pochłonęło mnie tęczowe światło.

“I can't remember
When you left me so sad
But in the end I learned it rains
in hell and Angels could be bad”

   Przywitał mnie refren piosenki “Angels” – Vicetone. Aki siedziała po turecku na środku areny z kilkoma paluszkami w buzi, a Jane jeszcze raz sprawdzała gantlet.
 To zaczynamy? – Założyłam swój.
 Yhym.
 Gantlet wystrzał mocy! – zawołałyśmy, po czym Jane wyrzuciła kartę otwarcia.
 To lecimy Fludim – zwróciłam się do bakugana.
 Aye – odparł i zwinął się w kulkę.
 Naprzód Fludim!
 Ulvida!
  Bakugan przypominał skrzyżowanie człowieka z kotem, gdyż Ulvida miała kocie uszy w kolorze jasnego błękitu podobnie jak włosy, ostre pazury i pionowe źrenice. Sylwetkę skrywała pod długimi granatowymi szatami, a za broń służyła jej srebrna kosa, wokół której wił się niebieski dym.
 Dawno się nie widzieliśmy – Ulvida uśmiechnęła się do Fludima. – Ale nie myśl, że dam ci fory.
 Miałem nadzieję, że to powiesz.
   Załadowałam kartę, gdy usłyszałam cichutki szept, powtarzający te same słowa, którymi uraczył mnie Tytan, nim spłonął.
   "Przed twoją ciemnością już nic się nie uratuję. Będziesz taka jak ja..."
   Prychnęłam pogardliwie, tym samym uciszając głos i użyłam supermocy.

****

   Szydercza twarz ojca oraz błysk światła były ostatnimi rzeczami, które ujrzał Hydron, nim utracił przytomność.  Teraz z wolna do jego ciała docierały informacje. Na przykład taka, że ostry róg wbija mu się w plecy. Chłopak powoli uchylił powieki. Opierał się o krawędź wąskiej pryczy, a pod jego dłonią leżał Dryoid.
   He?
   Zamrugał kilka razy i rozejrzał. Przed nim rozciągały się czerwone kraty, za którymi było widać dwie cele.
   Niemożliwe...
  Na czworaka podszedł do krat i dotknął ich. Natychmiast posłały w niego małą dawkę ładunku elektrycznego. Syknął przez zęby i cofnął rękę. Spuścił głowę.
   Przegrał...

Wybaczcie, że rozdział nic nie wnosi do akcji, ale postaram się by następny już zaczął końcowe działanie ^^
Dobranoc ;*


sobota, 22 lipca 2017

Rozdział 72: Ogień

Ekhem, ekhem, poniższy rozdział, dedykuje Elz, która twierdziła, że mi się uda. No, raczej mi się Elz nie udało, ale cóż...
Dlaczego ja to napisałam?! ;-;
No nic, odmeldowuje się i kryję do szafy ze wstydu.
Enjoy!    

Pozbywając się uczuć, zyskujesz siłę i niszczysz siebie.”

   Kochałam wodę. Zarówno zimna jak i ciepłą! Była najdoskonalszym żywiołem i aż żałowałam, że nie miałam domeny Aquosa.
   Zapewne teraz wszyscy zastanawiają się, czemu, do diabła, zachwycałam się wodą. Już śpieszę z odpowiedzią. Po tym jak poobrywałam w pałacu, krążyłam przez DWA dni po ostatnim fragmencie, Tytan pobawił się moim ciałem, zostałam prawie wysłana z powrotem na tamten świat przez zbiorowy atak radości wojowników, gorąca kąpiel z bąbelkami była najcudowniejszą rzeczą we Wszechświecie. Zwłaszcza, że gdy byłam duszona (tulona) przez Dana i Akane naraz, dostałam niezłych dreszczy, bo Tytan koniecznie musiał pętać się w Bakuprzestrzeni w cienkiej koszuli nocnej! A to niby ja byłam idiotką!
 Hej, Fludim, co tak właściwie robi tu Jane? – spytałam bakugana, który pływał w zielonym pojemniczku na kostki mydła.
 Nie wiadomo. Powiedziała, że miała źle przeczucia i dlatego przyjechała.
– Ta to ma wyczucie czasu – westchnęłam, nabierając piany na dłonie. Dmuchnęłam w nią i biały puch poleciał ku górze.
– Jessie?
 Hm? – mruknęłam, opierając się wygodniej o krawędź wanny.
 Co teraz będzie?
– Jak to co? Kończymy z Zenkiem! – Plasnęłam energicznie dłonią o powierzchnię wody, aż trochę wylało się na pastelowe kafelki.
 Nie chodziło mi o to – westchnął. – Miałem na myśli, co zrobimy z..no wiesz...twoją pamięcią i tym wszystkich.
   Przymrużyłam oczy. Fludim poruszył ważny temat. Może i pozbyłam się Tytana oraz odzyskałam wspomnienia, ale to wszystko jedynie bardziej komplikuje. Będę musiała wyjaśnić rodzicom, że nigdy nie byłam ich prawdziwą córką i Mick’a siostrą. Dodatkowo jeśli serio pousuwałam wszystkim Vestalianom wspomnienia o sobie, a teraz je odzyskają, to...Wzięłam głęboki wdech i zanurzyłam się. Wolałam nawet o tym nie myśleć.
 Zobaczymy, co będzie, Fludim – stwierdziłam, gdy się wynurzyłam. – Póki co możemy zostać zmieceni przez psychicznego dziada i tym się martwmy!
– Dobrze, dobrze, pani kapitan – mruknął.
   Po wewnętrznej walce ze sobą, wreszcie wyszłam z wanny i zawinęłam mokre włosy w ręcznik. Przetarłam zaparowane lustro jedną dłonią, a drugą smarowałam balsamem ramiona. Syknęłam przez zęby, kiedy dotknęłam całkiem świeżej rany koło łopatki. Stanęłam tyłem do lustra i uważnie zlustrowałam wzrokiem plecy. Kilka cieniutkich blizn i z trzy zadrapania. Nieźle jak na walkę z dwoma bakuganami.
   Weszłam do pokoju – obecnie pustego, bo Aki spała w lokum Jane, a Reiko cholera wzięła jakąś godzinę temu – i pierwszym, co rzuciło mi się  w oczy, był płaszcz Spectry. A co on u mnie robił? Otóż pan Phantom aka maszkaron zarzucił mi go na ramiona, kiedy dostałam takich dreszczy, że zęby zaczęły uderzać o siebie. Ta, ja też byłam zdumiona, że zrobił coś takiego, a nie, przykładowo, zabił wzrokiem czy wygłosił swoje kazanie. Choć pewnie jeszcze to zrobi, tylko czeka na okazję...
   Zrzuciłam ręcznik i zanurzyłam się w szafie, szukając jakiegoś dobrego wdzianka. Teoretycznie była już jakaś trzecia w nocy i wykończeni Wojownicy poszli spać, ale ja miałam mnóstwo energii po tych dwóch dniach „snu”.
– Może być? – spytałam Fludima, przeglądając się w lustrze.
 Jest trzecia w nocy, a ty się bawisz w przebieranki? – standardowo bakugan zaczął marudzić, za co oberwał ode mnie poduszką. – EJ! Co ci się znowu nie podoba?!
 Siedź cicho, bo wszystkich pobudzisz! – fuknęłam i sprawdziłam, jak leżą na mnie czarne rurki z dziurami.
 Strojnisia się znalazła – prychnął, gdy wydostał się spod poduszki.
– Mam cię utopić w zlewie? – zagroziłam, opierając dłonie o biodra.
   Biliśmy się chwilę na wzrok, aż maruda skapitulowała i ze słowami „Jestem zmęczony. ŻEGNAM” zwinął się w kulkę. Machnęłam na niego ręką i zajęłam się tym nieszczęsnym płaszczem. W gruncie rzeczy mogę go nie oddawać, bo jest ciepły i całkiem ładny, ale Spectrze raczej się to nie spodoba (pomińmy fakt, że jemu się nic nie podoba), więc trzeba zwrócić. Jak zrobię to jutro, dostanę takie kazanie, że mi się żyć odechce, a jeśli teraz, hmm, pewnie śpi, a wpółprzytomny Spectra będzie lepszy od przytomnego! Zadowolona z swoich niesamowitych odkryć wyszłam na korytarz.
   Oczywiście hol był pogrążony w ciemności, przez co po paru krokach wpadłam w jakąś komodę. Złapałam w ostatniej chwili wazon, złorzecząc pod nosem. Nie ma szans, bym doszła w jednym kawałku bez światła. Tylko gdzie tu jest włącznik?!
   Wyjątkowo cieszyłam się, że nie wzięłam Fludima, bo gdyby zobaczył, jak klepie ściany, szukając pstryczka, szybko wysłałby mnie do domu bez klamek. W końcu trafiłam i korytarz zalało kochane światło pochodzące z kinkietów. Teraz bez problemów udało mi się trafić na schody i wejść na drugie piętro. Pokój Spectry był chyba gdzieś koło kuchni, więc ruszyłam w prawo, po drodze zapalając lampy.
   Nagle niczym wystrzał z armaty rozległ się przeciągły, ogłuszający ryk. Zastygłam w miejscu i skierowałam oczy wielkie jak pięć złotych na drzwi. Co to było? Chrapanie?! Na paluszkach podeszłam do  drzwi i uchyliłam je. Światło padło na Dana rozwalonego na łóżku z otwartymi ustami, z których ciekła strużka śliny.
 Jak niemowlę – mruknęłam, wzdychając i szybko zamknęłam drzwi, nim po raz kolejny zachrapał.
   Poszłam dalej i stanęłam przed przedostatnim pokojem. Złapałam za klamkę, wzięłam płaszcz w jedną rękę i pociągnęłam uchwyt w dół.
 Maszkaronie, masz tu swój płaszcz! – krzyknęłam i uderzyłam nosem w drzwi, bo z rozpędu chciałam wejść. – Au! – jęknęłam. Nosz kurde zamknięte!
– Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz? – Obróciłam się i ujrzałam zaspanego Gusa, którego loki były powykręcane we wszystkie strony świata. Kusiło mnie by zrobić mu zdjęcie, ale jeszcze Grav dostanie wścieklizny i zacznie mnie gonić po całym budynku.
 Chciałam oddać płaszcz, ale – Zastanowiłam się, patrząc na czarne pióra. – ty to zrobisz! – Rzuciłam nim w niego i uciekłam. – Dzięki wielkie, kochany! – zawołałam przez ramię.
   Nie dosłyszałam, jak tym razem mnie zwyzywał. Dobiegłam do schodów i zatrzymałam się gwałtownie na najwyższym stopniu. A może by tak zrobić sobie herbatę?

****

   Stukałam paznokciami rytm piosenki „Simon Curtis – Delusional”, podczas gdy woda szumiała w czajniku. Obok niego stał zielony kubek z woreczkiem herbaty z leśnych owoców.
   Popatrzyłam przez okno na atramentowe niebo ozdobione milionami migających gwiazd. Gdzieś w głębi mojego umysłu rozległ się ostatni krzyk Tytana, o jego „pięknej” ciemności.  Również uważam mrok za coś wspaniałego, jednak dla niego prawdziwym cudem, jest taki,w którym czai się szaleństwo. Ja wolę podobny do tego nieba, przy którym czuję spokój.
  Cichy pstryk przypomniał mi o herbacie. Zeskoczyłam z krzesła i zalałam woreczek wrzątkiem, po czym dosypałam cukru i zamieszałam. Uświadomiłam sobie, że się uśmiecham pod nosem i załamałam się. Wystarczyły dwa dni  przebywania z Tytanem, a ja zaczynam się szczerzyć do kubka! Pomyśleć, co by było po tygodniu! Pewnie szalone wywijasy w hawajskiej sukience na środku salonu!
   O nie, muszę się stanowczo przewietrzyć, bo te zarazki głupoty Tytana ciągle gdzieś tu krążą. Uważając, by się nie oblać gorącą herbatą, poszłam do windy i zjechałam na dziedziniec. Chłód nocy podziałał niczym balsam. Zrobiłam piruet i w podskokach ruszyłam do altanki. Nagle uderzyła w mnie fala gorąca, przez co żółte trójkąty stanęły mi przed oczami i straciłam równowagę.
 Właśnie dlatego powinnaś odpoczywać – Podniosłam głowę i pomiędzy trójkątami dostrzegłam błękitne oczy Keitha. – Twój organizm jest przemęczony.
– Wcale że nie, świetnie się czuję! – zaprotestowałam.
 Czułaś – poprawił mnie i doprowadził do schodków altanki.
   Usiadłam na nich, ciągle czując zawroty głowy. Po chwili jednak ustały, więc siadłam po turecku i przyjrzałam się Spectrze. O dziwo nie miał swoich vestaliańskich ciuchów i maski, a czerwony podkoszulek i luźne spodnie.
– Co ty tutaj robisz? – spytaliśmy równocześnie.
 Byłam pierwsza! – zawołałam, nim zdążył coś powiedzieć.
 Nic, co powinno cię obchodzić – Taa, odpowiedź typowa dla Spectry.
 Chciałam się tu napić herbatki – burknęłam równie przyjemnym tonem co on i spojrzałam ponuro na skorupy kubka leżące koło nas. Westchnęłam. – Ale mi się nie udało.
   Chłopak w żaden sposób tego nie skomentował. Zabawne, to że dalej był dla mnie taki sam, cieszyło mnie. Fakt, że jestem z rodziny Elevenor i pochodzę z Vestalii nic dla niego nie znaczył. Z jednej strony to całkiem fajne, ale z drugiej nieco przerażające. Oparłam brodę o kolana.
– Nee, Keith.
– Tak? – Zerknął na mnie.
 Co takiego zrobiłam –  Znów ujrzałam obandażowane ramię Alice i objęłam nogi rękami. – kiedy Tytan mnie opętał?
 Chciałaś nas wszystkich pozabijać.
 Naprawdę? – Pobladłam. – Mogłam was...
 Po co w ogóle się o to pytasz? – przerwał mi dla odmiany zirytowanym głosem. - To nie byłaś ty, więc dlaczego się tym przejmujesz?
   Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Nieważne, co bym powiedziała, on tego nie zrozumie. Spectra odrzuca uczucia, bo uważa je za słabość, nie przejmuje się konsekwencjami swoich czynów, idzie po trupach do celu. Jest zupełnie jak potężny pożar, który nie oszczędza nikogo. Jeśli podejdziesz za blisko – spłoniesz.
 Widzisz? To nie ma sensu – mruknął, odrywając się od ściany altanki. – Zapomnij o tym i idź spać.
   Zacisnęłam pięści. Ogień nie tylko niszczy...
 Nie jestem taka jak ty! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi.
   Zatrzymał się i zerknął przez ramię.
 Co powiedziałaś?
   Gdybym była choć trochę rozsądniejsza, słysząc ten pozornie chłodny głos, w którym czaiła się najprawdziwsza furia, zamknęłabym się. Niestety jestem pozbawiona jakichkolwiek śladów oleju w głowie.
 Powiedziałam, że nie jestem taka jak ty, pieprzony egoisto! – powtórzyłam trzy razy głośniej.
   Jego ręką uderzyła w ściankę tuż koło mojej skroni, a w niebieskich oczach płonął ogień. Gratulacje, Jessie! Właśnie wywołałaś niezły pożar!
 Co się tak wściekasz? – spytałam z bezczelnym uśmiechem. – Bo ci powiedziałam prawdę?! Taka jest rzeczywistość! Masz każdego gdzieś i odbiło ci na punkcie władzy! Ranisz własnych bliskich, jeśli to ma ci pomóc! To jest chore, Spectra! Mało kto jest taki...taki...bezduszny jak ty! Dlatego się pytałam! Bo mi na kimś zależy w przeciwieństwie do ciebie!
 Zależy? – powtórzył i uśmiechnął się szyderczo. – Skoro tak ci zależy na innych, to czemu okłamałaś Wojowników i ukrywałaś przed nimi informacje o Tytanie? Gdybyś im powiedziała, dałoby się unikać tego, że ich zaatakował, ale tego nie zrobiłaś, bo tak mogłaś uniknąć tłumaczeń. Ty też jesteś egoistką, nieprawdaż?
 Myślisz, że nie wiem? – mruknęłam, zaciskając palce na materiale spodni. - Ukrywałam ważne informacje dla własnej wygody, choć to prawie by was zabiło – Spuściłam wzrok na bordowe botki. – Zraniłam, myśląc, że pomagam. Zrobiłam dużo złego, wiem... – Podniosłam głowę.   Ale jest jedna różnica! Ja widzę, że to było złe! A ty nie zdajesz sobie z tego sprawy! Zakładasz raz po raz tą pieprzoną maskę i spychasz emocje na samo dno. A udawanie, że się nic nie czuje, nie sprawi, że uczucia znikną, Keith. One nadal będą się kłębiły, aż któregoś dnia mocno cię zranią, a tego nie chcę! – Nawet nie zauważyłam kilku ciepłych łez cieknących mi po policzkach.
 Dlaczego płaczesz? – Keith starł je szybkim ruchem ręki.
– Nie płaczę, a wściekam z twojej winy – warknęłam.
 A co ja takiego zrobiłem? – Zjechał dłonią i pogładził mój policzek.
 Jesteś tu i...Ugh! – Złapałam się za głowę. – Po prostu za każdym razem, kiedy przypominam sobie twój prawdziwy uśmiech, a potem widzę, że dalej próbujesz zniszczyć samego siebie, czuję ból!
 Przecież to nie twoja sprawa.
 Moja!
 Czemu?
 Bo mi na tobie zależy, kretynie! – wypaliłam.
   Przez twarz Spectry przemknęła dezorientacja, a ja zasłoniłam usta, przerażona tym co powiedziałam. Kiedy szok ustąpił, przemknęłam pod ramieniem Keitha i wyleciałam jak torpeda na alejkę. Serce waliło mi jak oszalałe, gardło paliło przez ciągły krzyk, a nogi trzęsły jak galarety.
   Ja chyba naprawdę oszalałam przez te dwa dni! Zachciało mi się powrzeszczeć na Spectrę, to mam! Kuźwa!
    Byłam tuż przy windzie, kiedy ten pociągnął mnie za nadgarstek i uderzyłam w niego plecami.
 Puszczaj! – syknęłam. – Nie mam ochoty na wysłuchiwanie twoich kpin, więc sobie daruj! – Chciałam uderzyć go łokciem w brzuch, ale zgrabnie tego uniknął.
   Warknęłam pod nosem i zamachnęłam nogą do sporego kopniaka, kiedy puścił mój nadgarstek i objął rękami w talii.
   Zamarłam na moment, bo do mózgu ciągle nie dotarła informacja, co tak właściwie się stało. Noga powróciła na swoje miejsce. Przetarłam kilka razy oczy, by się upewnić, że mi do końca nie odbiło. Ręce Keitha jak mnie obejmowały, tak mnie obejmowały.
 Mogę wiedzieć, co ty robisz? – wymamrotałam. – Bo jak to jakiś żart, to zaraz twoja twarz zapozna się z betonem, przysięgam ci to – zagroziłam.
– Nie pozwolę ci po raz kolejny zniknąć – mruknął.
 Ha?
   Obrócił mnie tak gwałtownie przodem do siebie, że wszystkie kolory zlały się w jeden. Poczułam ciepły oddech na twarzy, a potem jego wargi na swoich. Otworzyłam szeroko oczy.
He...
He?
HE?!
   Przyciągnął mnie bliżej siebie, przez co praktycznie stanęłam na palcach. Powinnam go odepchnąć, strzelić w twarz, ale ten przyjemny ogień, który wybuchł w moim ciele, powstrzymał mnie i pochłonął.
   Nie wiem, ile to trwało, ale kiedy mnie puścił, poczułam się zupełnie, jakbym wyszła z gorącego źródła. Dotknęłam opuszką palca wargi i podniosłam wzrok na, jak zawsze, opanowanego Keitha.
 Dlaczego? – zdołałam tylko wydusić.
 Bo nie od każdych uczuć da się odciąć.
   Uśmiechnęłam się, przymykając oczy. 
   Ogień nie tylko niszczy, potrafi też chronić.









niedziela, 16 lipca 2017

Rozdział 71: Odzyskana dusza

   Dan nie tracąc czasu, wyrzucił kartę otwarcia, która rozpłynęła się, dotykając powierzchni areny.
– Naprzód Drago! – Wyrzucił swojego partnera.
   W jego ślad poszedł Spectra. Kiedy bakugany w pełnej postaci stanęły naprzeciwko Jessie, dziewczyna oparła rękę o biodro.
 Zaskoczcie mnie – zażądała.
– Proszę bardzo. Super moc aktywacja! Smocza pięść! – Karta w gantlecie Phantoma zaświeciła się na czerwono.
   W stronę dziewczyny z zawrotną prędkością popędziła metalowa dłoń Heliosa. Z opuszków palców zaczęły wylatywać laserowe promienie. One oraz pięść uderzyli dokładnie w miejsce, gdzie stała wojowniczka.
– Oszalałeś?! – wrzasnął Dan w stronę niewzruszonego Spectry. – Zranisz Jess tymi atakami!
 Ty pojebany sukinsynie! – wydarła się Akane z trybun, ledwo powstrzymywana przez Jane przed przyzwoitym przywaleniem blondynowi. – Tylko zwykłe śmiecie tak postępują!
 Dan, naprawdę myślisz, że Tytan nie ochroni swojego naczynia? – Phantom zwrócił się do szatyna, ignorując coraz gorsze wyzwiska pod swoim adresem. – Jeśli ono zostanie zniszczone, on też.
 Brawo, brawo – rozległ się głos Tytana.
  Chmura pyłu opadła i ukazała Jessie, która stała bokiem i wyciągała rękę przed siebie. Osłaniała ją okrągła fioletowa tarcza. Helios prychnął, a jego metalowa ręka wróciła na swoje miejsce.
– Naprawdę myślicie, że jakaś żałosny cyborg mnie pokona? – spytała dziewczyna, przeciągając głoski. – Naiwni jesteście – Zmrużyła oczy. – ale mi to wcale nie przeszkadza.
– Nie myśl sobie, że wygrałeś – wychrypiał Helios.
 Nie myślę. Wiem to – odparła dziewczyna.
 Tornado płomieni! – wrzasnął Dan.
   Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym zaczęła biec w stronę Dragonoida, zdając się nie zauważać ognia. Zrobiła obrót na jednej nodze i ręką otoczoną czarną poświatą po łokieć uderzyła w tornado. Po płomieniach nie pozostał nawet ślad. Kolejny cios Jess miał sięgnąć samego bakugana, ale ten odbił to swoją tarczą i dziewczyna wylądowała na ugiętych nogach na powierzchni areny.
   Przez to całe zamieszanie nikt nie zauważył, że Helios przywdział Niszczyciela. Dopiero czerwony błysk i dźwięk strzału zwróciły uwagę wszystkich. Huknęło i po raz kolejny w powietrzu zatańczyła chmura kurzu i pyłu. Dziewczyna odleciała na krawędź areny, zasłaniając się rękami. Jednak nie miała chwili wytchnienia, bo Spectra i Dan, który zrozumiał pomysł Phantoma, użyli kolejnych super mocy.
   O ile jeszcze pocisków Heliosa udało jej się uniknąć, to przed atakiem bezpośrednim Drago musiała zasłonić się następną barierą, ale i tak uderzyła o ziemię, oddychając ciężko.
   Odgarnęła włosy z twarzy i otarła pot z czoła.
 Huh, to ciało jeszcze nie jest w pełni moje – stwierdziła, podnosząc się z ciągle spuszczoną głową. – No dobrze...Koniec zabawy, szczeniaki.
 Ha? My się dopiero rozkręcamy! – zawołał Dan i sięgnął po kolejną super moc.
 Mylisz się – Dziewczyna zaczęła się śmiać. – Tutaj jest wasz koniec! – Podniosła głowę, a jej oczy stały się szkarłatne jak krew.

****

   Biegłam, biegłam i biegłam przez ten wymiar, mając ochotę zwyzywać tego, który go projektował. Otoczenie było takie monotonne! Sklepienie w czarno – białe zawijasy, a reszta podzielona na jasną i ciemną część. Pomijając fakt, iż ta mroczna z każdą chwilą nieco się powiększała, to wszystko było tak nieurozmaicone, że mogłam zasnąć w biegu! Jednak nie zrobię tego, bo wtedy szlag mnie weźmie i to na amen!
  O matko, jak ja tęskniłam w tej chwili za Fludimem. Może bywał marudny, ironiczny, nieogarnięty, ale zawsze stał po mojej stronie i teraz pewnie darłby mi się do ucha, że mam przyśpieszyć.
  Tak właściwie jedynym plusem całej sytuacji jest to, że tracę na wadze. Aki mnie zapewne za to udusi, ale kogo to interesuje? Jasne, nie chcę wyglądać jak wieszak, co to to nie, ale do bycia foką też się nie garnę. A w domu Marucho razem z Danem wżeraliśmy takie zapasy czekolad, ciastek czy fast foodów, że głowa mała.
  Stanowczo trzeba być mną, żeby podczas biegu, który ma, jakby nie patrzeć, zdecydować czy jeszcze kiedyś się ocknę, myślę o swojej wadze. Może ja naprawdę jestem pozbawiona jakiegoś kawałka rozsądku? Ciekawe czy jest jakiś lekarz od tego...
   Moje kochane szczęście ujawniło się w postaci korzenia, o który się potknęłam i przejechałam kilka metrów na kolanach, kończąc tym samym rozważania o wadze i lekarzach. To chyba wyraźny znak, że mam się ogarnąć, bo inaczej po mnie.
  Gdzieś w oddali rozległ się głos. Nastawiłam uszy i przez chwilę starałam się wstrzymać oddech. Głos był energiczny, radosny i można powiedzieć, że niósł ze sobą dawkę ciepła, więc mógł należeć tylko do Dana.
   Wstałam i popędziłam dalej, a w mojej głowie kołatało się przeczucie, że drzwi są już niedaleko.

****

   Słowa Tytana zawisły w powietrzu niczym gęsty duszący dym.
 Koniec? Nie rozśmieszaj mnie! Zaraz będzie już po tobie! – krzyknął Dan.
  Dziewczyna obdarzyła go pogardliwym spojrzeniem i uniosła ręce na wysokość barków. Zaczęła mamrotać pod nosem, a po jej dłoniach poczęły biegać purpurowe iskry.
 Smoczy Koliber! – Kuso postanowił zapobiec atakowi Tytana.
   Jednak jego bakugan ani drgnął.
 Drago? Co jest?
 Nie mogę się ruszyć – odparł również zaskoczony, co jego wojownik, Dragonoid. – Dodatkowo czuję jakieś dziwne zimno w środku.
   Spectra zmarszczył brwi. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że to co Tytan teraz robił, ma z tym jakiś związek.
 Niszczyciel poziom trzeci!  - Załadował kartę.
   Sytuacja się powtórzyła. Helios nie ruszył się z miejsca, tylko stał jak sparaliżowany. Nagle obydwa bakugany padły na ziemie, a na ich skórze pojawiły się czarne paski.
 Pytanie pierwsze, dlaczego taki potężny bakugan jak ja użył zwykłych strzał? – spytała  Jessie, idąc w stronę wojowników Pyrusa. – Hm? Bo nie miałem innego ataku? Buuu, zła odpowiedź – Pokazała „x” palcami wskazującymi. – Poprawna odpowiedź brzmi: bo była w nich trucizna z moich własnych kłów!
 T-trucizna? – powtórzył z niedowierzaniem Dan. – Drago! – Chciał podbiec do przyjaciela, ale dziewczyna posłała w jego stronę fioletową kulę energii, która zmiotła go z nóg.
 A teraz czas na pytanie drugie! Czemu to zrobiłem? Nie wiecie, prawda? – Przystanęła koło Heliosa, który nawet gdyby chciał, nie mógł jej tknąć przez truciznę paraliżującą jego ciało. – Więc wam wyjaśnię! – zawołała słodkim głosem. – Zrobiłem to ponieważ – Uśmiechnęła się szeroko i niepokojąco. – uwielbiam dawać złudną nadzieję ludziom, że mogą coś zdziałać! Od samego początku chciałem was zabić!
   Po tych słowach dziewczyna wybuchła chichotem i machnęła dłonią. Zewsząd w stronę wojowników wystrzeliły czarne pociski, iskrzące się nieprzyjemnie.
– Dan! – Drago próbował podeprzeć się łapą, ale zimno przeszyło go wskroś i sprawiło, że zrobiło mu się ciemno przed oczami.
  Huknęło oraz błysnęło, a wojownicy siedzący na trybunach zerwali się na równe nogi i już chcieli zbiec na arenę, kiedy Ace, będący na czele, wpadł na niebieskawą tarczę.
 Co jest? – wymamrotał zdziwiony.
 Patrzcie! – Baron wycelował w arenę.
   Kiedy salwa się skończyła, wojownicy mogli ujrzeć, że Keitha oraz Dana otacza szczelna bariera w takim samym kolorze jak tarcza. Stworzyła je Reiko, która stała naprzeciwko Jessie, dysząc ciężko i mając złączone palce w kształt trójkąta.
 Huh, zapomniałem, że akurat ty odziedziczyłaś po mnie moc do tworzenia potężnych barier – Dziewczyna rozłożyła ręce. – Cóż ja teraz pocznę? – Klasnęła w dłonie, a w obydwa twory uderzyła kilka fal Darkusa.
   Reiko zacisnęła zęby i napięła mięśnie. Jessie pokręciła głową z politowaniem na ten widok.
 Długo tak nie wytrzymasz – Znów uderzyła. – Nie jesteś zwykłym duchem, prawda? – Na barierach zaczęły tworzyć się rysy. – Jeśli dalej będziesz tak używała swojej mocy, to w końcu twoje sztuczne ciało się rozpadnie, a ty sama znikniesz! – Posłała dwie fale. Reiko zakrztusiła się i po brodzie spłynęło jej nieco błękitnej substancji.
 Czyli tego chciałeś od samego początku? Pozbycia się tych dwóch? – wydusiła. – Czemu?!
 Czy to nie oczywiste? – Jessie przechyliła głowę. – Samo przejęcie całkowite ciała może zająć kilka dni, a ja nie mam tyle czasu. Więc uznałem, że jeśli spaczę jej ręce jakimś okrutnym czynem, uzyskam całkowitą kontrolę. Pewnie teraz myślisz: „Dlaczego akurat ta dwójka? Przecież mogłeś wyzwać jej najlepsze przyjaciółki, efekt byłby taki sam!”. Owszem, masz rację, ale powiedzmy, że nie darzę wojowników Apollonira zbyt miłym uczuciem.
 Naprawdę myślisz, że ci na to pozwolę? – syknęła Reiko, obracając wewnętrzną stronę dłoni do góry, przez co bariery podwoiły swoją grubość.
 A ty myślisz, że potrzebuję twojej zgody? – odparowała dziewczyna.
   Wzięła zamach rękami, a w tarcze uderzyły ogromne włócznie z lśniącym czarnym ostrzem. Kobieta krzyknęła z bólu, który przeszył jej ramiona i umysł.
 Och, ta mieszanka desperacji i rozpaczy w twoich oczach Reiko jest oszałamiająca. Niestety, znowu nikogo nie ocalisz. Wszyscy zginą, bo byłaś głupia i naiwna – roześmiała się dziewczyna, robiąc obrót, aż zafalowała jej koszula nocna. – Po prostu się poddaj. Te bakugany już nie wstaną, twoje bariery pękną, ci dwaj zginą. PRZEGRAŁAŚ.

****

   Kiedy dostrzegłam półkoliste drzwi, miałam ochotę wydrzeć się z radości. Były oczywiście zrobione z czarnych i białych desek, bo przecież inne kolory na tym świecie nie istnieją. Jedynym wyróżniającym się elementem była srebrna gałka ozdobiona szmaragdową literą „E”. Złapałam za nią, gdy cały wymiar znów się zatrząsł, a z sufitu odleciało kilka zdobień, które huknęły o ziemię. Ciemna strona przejęła znaczną część jasnej.
   Widać zdążyłam niemal w ostatnim momencie. Przekręciłam gałkę i popchnęłam drzwi. Nie ruszyły się nawet o milimetr. Spróbowałam mocniej, a potem z rozpędu, ale za każdym razem działo się to samo. Poczułam, że mój żołądek wykonuje salto.
  „PRZEGRAŁAŚ”
   Ta myśl zaszumiała mi w głowie, kiedy odeszłam kilka kroków od drzwi. O nie, mowy nie ma! Zaczęłam uderzać w nie pięściami lub kopać z półobrotu, a ta cholerna kupa desek nic! Odliczyłam w myślach do dziesięciu, zwinęłam dłoń w pięść i odsunęłam rękę. Nędzne ochłapy mocy poczęły się wokół niej zbierać. Zignorowałam szpilki wbijające mi się głowę i trzasnęłam z całej siły w drzwi. W efekcie poleciałam w tył i uderzyłam plecami o kawałek sufitu.
   Podniosłam się na łokciach i rozluźniłam palce, oddychając szybko. Dlaczego? Czemu za każdym cholernym razem dzieje się coś takiego?!
   „Ze mną nie wygrasz. Jesteś zbyt słaba.”
   Zacisnęłam szczęki i podniosłam się.
 Przekonamy się – warknęłam.
   Odpowiedział mi cichy chichot.

****

   Bariery pękły, a ich błękitne fragmenty błysnęły w świetle niczym diamenty. Reiko padła ledwo przytomna na ziemię. Po jej poranionych rękach spływały strumyki niebieskiej cieczy, które tworzyły wokół niej ramkę.
– Żałosne! – zarechotała dziewczyna. – Nigdy ze mną nie wygrasz, nigdy nikogo nie ochronisz – Ton głosu jej schłodniał, kiedy położyła nogę na głowie kobiety. – Po prostu zniknij.
   Już chciała kopnąć Reiko prosto w twarz, gdy wraz z okrzykiem „Leaus!” na arenie pojawił się bakugan. Jessie została odepchnięta silnym uderzeniem wiatru.
 Mógłbyś się wreszcie zamknąć? – warknęła Akane, schodząc na arenę. – Łeb mi pęka, gdy słucham twojego pieprzenia – Oparła dłoń o biodro, patrząc lodowato na dziewczynę.
 Ooo, jaka przerażająca postawa – zapiała Jessie. – Też chcesz walczyć?
 Skoro ci frajerzy nie potrafią – Japonka spojrzała na Spectrę i Dana. – To ktoś ci musi dokopać, nie?
   Jessie uśmiechnęła się szeroko i ugięła lekko nogi, gdy nagle Dragonoid wstał. Wszyscy zamarli, a kiedy Helios również się ruszył, na twarzy szatynki przewinęła się dezorientacja, która jednak szybko zniknęła, a dziewczyna spojrzała rozwścieczonym wzrokiem na Reiko. Kobieta podniosła się na drżących rękach i otarła wierzchem dłoni spierzchnięte usta.
– TY! – wrzasnęła nieludzkim głosem Jessie. – Coś ty zrobiła?!
 Nic wielkiego – Reiko wzruszyła ramionami. – Tylko unieszkodliwiłam twoją truciznę.
   Jessie warknęła pod nosem i spojrzała roziskrzonymi oczami na bakugany. Dostrzegła przy ich pyskach niebieskie kropelki i wszystko zrozumiała. Krew jego potomków działała na jego jad na takiej samej zasadzie jak surowica. Dlatego Reiko dała się tak okropnie poranić.
 Huh, to wam w niczym nie pomoże – Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. – Bicie tego serca słabnie, jeszcze tylko kilka chwil i będziecie mogli pożegnać Jessie.
  Reiko nie zwróciła uwagi na jej słowa, tylko odwróciła głowę w stronę Dana i Keitha. Wzięła głęboki wdech, a jej oczy się zamgliły.
– Musicie zrobić to co wcześniej – wyszeptała z wysiłkiem. – Jeśli zdołacie wystarczająco mocno osłabić Tytana, Jess będzie mogła odzyskać kontrolę – Głos kobiety stawał się coraz słabszy, odleglejszy. – Proszę...
   Spectra popatrzył na nią bez słowa i załadował kartę. Dan zerknął na Drago, a kiedy ten skinął głową, uczynił to samo. Akane westchnęła i wyciągnęła super moc.
 Niszczyciel poziom trzeci!
 Smoczy koliber!
 Zabójczy podmuch!
   Wokół sylwetki Jessie zapłonęła fioletowa aura, a jej włosy zaczęły się unosić. W czerwonych oczach dziewczyny gościł tylko wyraz chęci zniszczenia. Odbijała ataki lub unikała ich z dzikim zacięciem na twarzy. Raz po raz strumienie ognia zderzały się fioletowymi wiązkami, a wiatr odganiał czarne iskrzące się kule. Bitwa stawała się coraz bardziej zacięta, a Akane zauważyła, że zaraz zabraknie jej kart. Nagle w Leausa uderzył odbity atak Drago połączony z energią Darkusa, przez co bakugan zamienił się w kulkę.
 Kuźwa! – zaklęła Japonka, łapiąc przyjaciela. – Tylko tego nie spieprzcie! – krzyknęła.
   Jessie dyszała ciężko, opierając dłonie o kolana. Kropelki potu spływały jej z czoła, a mięśnie paliły żywym ogniem.
 Niemożliwe – Zacisnęła dłonie na materiale koszuli. – Mojej ciemności nie da się zniszczyć światłem! Jest zbyt głęboka!
– Mylisz się – wymamrotała Reiko. – Twój mrok jest tylko żałosną imitacją prawdziwej potęgi tego żywiołu. Nigdy nie zrozumiałeś, że posiada on też drugą stronę, dlatego przegrasz.
   Ledwo wypowiedziała te słowa na arenie rozległ się krzyk. Jessie złapała się za głowę i zgięła wpół, drżąc. Zacisnęła mocniej palce na skórze.
 Wynoś się z mojego ciała! – Głos, który tym razem wydobył się z jej gardła, niezaprzeczalnie należał do niej.
– Jess! – wrzasnął uradowany Dan.
  Dan...  Dziewczyna uniosła głowę, a z oka mającego już oryginalną orzechową barwę popłynęła łza. – Keith...Ugh! – Przymknęła oczy. – Spieprzaj z mojej głowy, psychopato!
– Jess! – Kuso rzucił się w jej stronę, ale w samą porę Spectra złapał go za ramię, bo twarz Jessie wykrzywiła się we wściekłym grymasie.
– Zamilcz, gówniaro! -
– Dan, teraz! – wrzasnął Phantom. – Hiper Działo Haosu!
 Jasne! – Kuso wyrzucił rękę z gantletem ku górze. – Impuls smoka!

****

   Syknęłam, kiedy moja świadomość została „odcięta”. Drzwi udało mi się uchylić na szerokość dłoni, dzięki czemu mogłam na chwilę odzyskać kontrolę. Jednak nie spodobało się to Tytanowi, który stał pod drugiej stronie. Oparłam dłonie o deski i mocno na nie naparłam.
   Widziałam, że Keith i Dan walczą. Widziałam, co się stało z Reiko. Nie mogę pozwolić, by ta szkarada dłużej się tu panoszyła!
   Nie mogę!
 To koniec gry, Tytan! – wydarłam się.
 Nie wygrasz ze mną! Nie pozwolę ci!
 Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te pozwolenie?! – warknęłam. – Nie po to tyle walczyłam, by zniknąć!
– A po co ty chcesz wracać?! Niczego nie masz! Jesteś tylko sierotą, którą wszyscy zechcą wykorzystać!
   Zaśmiałam się gorzko. Niczego nie mam? Tak, moja biologiczna rodzina nie żyje, ale...ale czy to właśnie nie mama, papa i Mick nie czekają na mnie w naszym domu w Los Angeles. Czy to nie właśnie dzięki Danowi i Spectrze jestem w stanie w ogóle ruszyć te drzwi?!
   Nie jestem sama. Mam ciągle przyjaciół i jeśli mogę ich znów ujrzeć, to mam gdzieś czy jestem Knight czy Elevenor! Ziemianką czy Vestalianką! Wszystko mi jedno!
   Te słowa wypełnione niezrozumiałą dla mnie mocą stały się moją siłą. Pchnęłam mocno w deski, a drzwi wreszcie poddały się i otwarły na całą szerokość. Wpadłam w pustą przestrzeń oświetlaną tylko przez nieliczne białe ogniki. Tytan odwrócił się zaskoczony, gdy złapałam go za ramię. Teraz był śmiesznie mały i powykrzywiany. Trzasnął mnie w twarz powykręcanymi palcami, a z moich policzków trysła krew. Zacisnęłam zęby i pociągnęłam go za sobą. Przez chwilę ze mną walczył, ale gwałtownie osłabł. Jego szkarłatne oczy rozszerzyły się.
– Prze...grałem? – wychrypiał.
 Tak – wycedziłam ze mściwą satysfakcją. – A teraz się wynoś! – Przedarłam się z nim na drugą stronę drzwi, a tam rzuciłam go w stronę jasnej części, która w błyskawicznym tempie się odbudowywała.
   Tytan padł jak długi. Kiedy światło dotknęło jego ciała, wrzasnął, gdyż promienie przebiły mu skórę na wylot. Próbował wstać, ale nie zdążył, bo objął go złocisty płomień.
 Moja ciemność! – jęknął jeszcze. – Moja piękna ciemność!
   Buchnęło mi żarem w twarz, przez co zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, po Tytanie nie pozostał ślad.

****

   Ryk Tytana i trzask zmieszały się w jeden ogłuszający dźwięk. Wojownicy zasłonili się rękami przed nagłym podmuchem wiatru, który począł szarpać ich ubrania. Kiedy ustał, a dym rozwiał się, usłyszeli cichy, ale tak dobrze znany im głos.
– Chyba udało się nam, nie? – Uśmiechnęła się Jess, klęcząc na środku areny.




 NAPISAŁAM TOOOOO! *dziki taniec radości* matko, nigdy nie męczyłam się tak z walką ;-;
Jess: *podskakuje* Odzyskałam ciało, a Tytan zniknął!
Heh...co do rozdziału oprócz jego długości (ponad 2500 słów), to jestem z niego w połowie zadowolona, a w połowie nie, ale cóż...to wasza opinia, a teraz ja lecę się ogarnąć i chyba napisać jakieś podziękowania dla TroyBoi i Nefery, bo dzięki ich "On my own" napisałam rozdział. Ogólnie wiem, że ta walka się ciągnie, a monolog Tytana może doprowadzić do bólu głowy, więc wybaczcie ^^''
Odmeldowuje się ^^