~ Uprzedzam, że rozdział jest długi, ale to taka moja rekompensata, za te wszystkie nieobecności. Mam nadzieję, że dotrwacie do końca ^^ ~
Heather omiotła wzrokiem poczekalnie w
punkcie dostępu, gdzie miała się spotkać z którymś z Wojowników. Jednak nikt
nie siedział na oczojebnych pomarańczowych krzesełkach ani nie opierał się o
ściany pomalowane na mandarynkowy kolor. Skrzywiła się. To połączenie kolorów
bolało jej oczy i sprawiało, że czuła się niekomfortowo. Tylko gorzej by było,
gdyby całe pomieszczenie było utrzymane w bieli i żółci; barwach Haosu.
Przeczesała włosy, wzdychając niecierpliwie.
– Chcesz coś do
picia?
Zerknęła na Nathana. Trzymał w dłoni czarny
portfel i uśmiechał się miło, ciągle mając te maślane oczka. Uprzytomniło jej
to, że musi grać zestresowaną i przerażoną, jeśli ma oszukać Wojowników.
Przybrała więc zbolały wyraz twarzy i zaczęła miąć rąbek spódnicy.
– Poproszę wodę.
Gazowaną.
Chłopak po chwili wrócił z półlitrową
butelką. Postawił ją koło niej i sam padł na ławkę, odchylając głowę do tyłu.
– Spóźniają się,
coo? – zagadnął.
– Trochę –
mruknęła i odkręciła zakrętkę.
Nie zdążyła wziąć porządnego łyka, gdy drzwi
od poczekalni rozsunęły się i do środka wpadł zaaferowany Dan. Los naprawdę ją
kochał, skoro na drodze stawiał jej największe ameby umysłowe, jakie wychował
świat. Szatyn szybko ją zlokalizował i dobiegł do niej, wyrzucając z siebie
jakieś usprawiedliwienia o spalonych tostach, korkach i sznurówkach. Zbyła to
milutkim uśmiechem i mówieniem, że nic się nie stało.
– To jest
Nathan. Mój kolega, który widział wczorajsze zajście z daleka, lecz uciekłam i
nie zdążył mnie dogonić – przedstawiła Crovena, zaklinając go w myślach, by
niczego nie spartolił.
Chłopcy wymienili uściski dłoni, po czym
Kuso znów zwrócił się do niej.
– Czyli jesteś
pewna, że chcesz walczyć z Gundalianami?
– Tak –
powiedziała pewnym głosem. – Muszę odnaleźć moich kumpli. – Zacisnęła dłoń w
pięść. – Dlatego proszę was o pomoc.
– Oookej i
wszystko jasne! – zawołał Dan i zrobił gwałtowny obrót. – A teraz chodźcie,
zaprowadzę was do reszty! – Wyszczerzył zęby.
Podążyli za nim. Nathan nie miał zielonego
pojęcia, co tak właściwie się stało i już chciał się spytać Heather, gdy
poczuł, jak ta łapie go za rękaw koszulki. Hormony zaczęły w szalonym tempie
biegnąć przez układ krwionośny, w mózgu pojawiła się żółta tabliczka z
migającym na czerwono napisem „Error”, a wszelkie rozsądne myśli zostały
pożarte przez motyle, który wydostały się z brzucha. W ułamku sekundy zgłupiał
całkowicie i nawet warknięcie zielonowłosej w jego uszach zabrzmiało jak prośba
wypowiedziana słodkim głosikiem.
– Żadnych pytań.
Dał się ciągnąć niczym szmaciana lalka, nie
dostrzegając, że Heather daleko jest od miłej dziewczynki. Jego stan ameby
przebił wszystkie poprzednie, co rzecz jasna było nastolatce na rękę. Miała
tylko lekkie trudności z ciągnięciem jego cielska, ale wystarczyło, że kopnęła
go w kostkę, by zaczął iść szybciej.
Myśli Dana były zbyt zaprzątnięte misją
Fabii i Marucho, którzy udali się do Bakuprzestrzeni w celu wyciągnięcia
stamtąd jak największej ilości ludzi, przez co nie zauważył niczego dziwnego.
Owszem nigdy nie należał do specjalnie spostrzegawczych osób, lecz od czasu
incydentu z Renem uważniej obserwował otoczenie. Jednak dla niego Heather nie
mogła być szpiegiem, Marucho znalazł ją nawet w dawnych rankingach jeszcze za
czasów Maskarada. Był też zbyt rozproszony, co Heather radośnie wykorzystywała.
Używając mocy Drago, przenieśli się do
oficjalnej bazy Wojowników, która mieściła się w dodatkowym pokoju
administracyjnym w Bayview w punkcie dostępu.
Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy,
był ogromny plazmowy ekran umieszczony na ścianie naprzeciwko drzwi
wejściowych. Przed nim stał długi srebrny stół z sześcioma krzesłami
wymoszczonymi zielonymi poduszkami, a wokół tego wszystkiego były rozwieszone
lub wyświetlone różne tablice, wykresy lub mapy. Była tu nawet mini kuchenka z
ekspresem. Nie ma co baza operacyjna pełną gębą.
– Dzień dobry –
przywitała się Heather, widząc Shuna oraz Jake.
Obydwaj skinęli do niej głowami i spojrzeli
pytająco na Dana.
– Heather
zdecydowała, że chce razem z nami dopaść Gundalian i uratować przyjaciół.
Shun zmrużył oczy, mocniej oplótł rękami
tors i spojrzał na Nathana.
– A to kto?
– Jestem Nathan,
przyjaciel Heather, widziałem, jak
wczoraj ten krzaczasty zniknął z Bennym i Archiem – oświadczył Croven, drapiąc
się po karku. – To moi kumple – dodał na wszelki wypadek.
Heather w duchu pogratulowała sobie, że
powiedziała mu imiona kuzynów i zajęła wskazane przez Dana miejsce.
– Też chcesz z
nami lecieć na Gundalię? – drążył Kazami.
Heather nie drgnęła ani nie zmieniła wyrazu
twarzy, lecz nastawiła uszy. Jeśli ten teraz palnie, że tak, to będzie miała
dodatkowy balast na głowie, którego trzeba będzie się szybko pozbyć. Wiedziała,
że to tylko kwestia czasu, zanim zacznie zadawać niewygodne pytania.
– Co? Nie, nie –
Nathan uniósł ręce i pokręcił nimi stanowczo. – Mam pracę, nie mogę.
Przyszedłem tu dziś, bo Heather chciała mieć towarzystwo.
– To prawda –
powiedziała, odwracając głowę i obdarzając go uśmiechem. Prawie przyprawiła go
tym o zawał ze szczęścia, ale olała to i zwróciła się do Shuna. – Po prostu
trochę bałam się iść sama.
– Z nami nie
będziesz musiała się bać! – oświadczył głośno Jake. Wypiął tors i dźgnął się w
niego kciukiem. – Mistrzunio i Drago nigdy nie przegrają z jakimiś ufokami! Ja
również!
Mówiąc to, utwierdził Heather w przekonaniu,
że póki co w pomieszczeniu znajduje się jedna rozsądna osoba i jest nią Shun.
Mimo to uśmiechnęła się i podziękowała za te jakże pełne otuchy słowa, choć
doskonale wiedziała, że wkurwiający rudzielec będzie pierwszym przegranym. Bez
dwóch zdań.
W pokoju pojawili się Fabia wraz z Marucho.
Oczywiście zaraz posypały się pytania, więc Dan pośpieszył z wyjaśnieniami. Po
około kwadransie wszystko stało się jasne i ku zadowoleniu Heather Marukura
oraz Fabia nie mieli do niej żadnego problemu. Została zaakceptowana przez
wszystkich jako biedna dziewczyna próbująca uratować przyjaciół. Doprawdy, ma
taki talent aktorski czy oni są aż tak tępi?
– Heather, będę
musiał już lecieć – szepnął Nathan trzymając w dłoni wibrujący telefon i z
miną, jakby miał tam bombę.
– Rozumiem,
dziękuje ci bardzo – Cmoknęła go przelotnie w policzek, odnotowując z
zadowoleniem, że się zarumienił. Im bardziej da się omotać, tym mniej szkodliwy
będzie. – Spotkamy się jutro, dobrze?
– J-jasne! –
wykrztusił. – Hej, mogę użyć teleportu? – Zerknął na Wojowników.
– Droga wolna! –
Dan machnął ręką.
Nathan wypadł na korytarz niczym niesiony na
skrzydłach.
– Wracając do
tematu twoich przyjaciół – odezwał się Shun. – Masz może jakieś ich zdjęcie lub
coś takiego?
– Hmmm, coś
powinnam mieć – Udała zadumę i zaczęła grzebać w worku z Adidasa. – O, jest! –
Wyciągnęła sfałszowane zdjęcie i podała je Kazamiemu. – To Benny, a to Archie –
Postukała paznokciem najpierw w twarz piegowatego szatyna a potem bruneta z
blizną na policzku.
– Możemy zrobić
kopie? – spytał Marucho, przejmując fotografię.
– Pewnie, tylko
oddajcie mi potem oryginał, dobrze?
– Przełóżmy to
na później – przerwał im Shun. – Teraz mówcie, co tam w Bakuprzestrzeni.
Heather oparła się wygodniej i również
zaczęła słuchać, mając nadzieję, że dowie się czegoś jeszcze.
****
– Stresujesz
się?
Zerknęłam na Fludima, który siedział na
pędzlu od pudru. Skinęłam głową, po czym wróciłam wzrokiem do swojego odbicia.
Próbowałam za pomocą różu i rozświetlacza nieco zamaskować fakt, że jestem blada
jak trup, jednak nic to nie dało. Z lustra spoglądała na mnie przerażona
dziewczyna mająca może za kilka godzin spotkać swojego brata. Na dodatek ciągle
nie pamiętałam, co takiego ważnego wiązało Kenjiego z Daphteą, a sny z jego
udziałem stawały się coraz częstsze. Tak, tak, chyba wracamy do podobnej
szampańskiej zabawy co z fragmentami. Ciekawe co tym razem mnie opęta?
Prawie dostałam zawału, gdy na moim ramieniu
spoczęła ciepła ręka.
– Zaraz się
spóźnisz, Jess – powiedziała mama. W drugiej dłoni trzymała miękki kaszmirowy
szal. – Boisz się?
– Trochę –
mruknęłam. – Minęło już jedenaście lat. Nawet nie wiem, jaki on jest. Nie znam
go. Nie chcę mu niszczyć życia. Ale jednocześnie chcę go poznać – Z trudem
przełknęłam ślinę.
Mama przykucnęła i oparła swój ciepły
policzek o mój lodowaty. Miałyśmy inne rysy twarzy, jej nos był zadarty, mój
prosty, oczy miała barwy liści mięty. Jedynie kosmyki w odcieniu orzechowego
brązu mogły kiedyś świadczyć, że jesteśmy spokrewnione.
– Może być tak,
że twój brat cię odrzuci. Z więziami tak to już jest. Czasami te tworzone przez
krew są kruchsze niż te stworzone z przypadku. Nieważne, co się stanie,
będziesz musiała to zaakceptować, nawet jeśli będzie to bolesne. Musisz tylko
pamiętać, że zawsze będziesz miała mnie, tatę i Micka, dobrze? – Uśmiechnęła
się, gładząc mnie po głowie. – Bez względu na wszystko.
– Wiem, mamo.
– No to wstawaj
i idź. – Klepnęła mnie lekko w plecy i wyprostowała się, jednocześnie owijając
moją szyję szalem.
Gdy wyszła z pokoju, włożyłam błyszczyk do
kieszeni szafirowego płaszcza, po czym zarzuciłam go na ramiona. Wzięłam
jeszcze jeden głęboki wdech, by się uspokoić i ruszyłam do teleportu. Wstukałam
współrzędne.
Będzie dobrze, Jess. Jak coś pójdzie nie
tak, to zawsze możesz iść upić się do nieprzytomności, zwalając problem
doprowadzenia cię do porządku na resztę.
****
Raczej nikt nie lubi, gdy ktoś przerywa mu
dopiero co zaczęty relaks. Nie inaczej było w przypadku Jane, która pełnymi
garściami korzystała z pustego przystanku, siedząc po turecku na ławce w
rozpiętej pikowanej kurtce i słuchając zespołu Rixton. Miała dziś naprawdę
wiele męczących zajęć takich jak przeżycie dwóch chemii, unikanie Rogera,
utrzymywanie Akane we względnej równowadze psychicznej, zabieranie Jess
nożyczek oraz cyrkla, gdy ta szła na fizykę z najgorszymi zamiarami czy powstrzymywaniem
Haruki przed zadźganiem piórem biednej Stelli, która na chwilę odleciała
podczas szycia sukienki, w wyniku czego szew był lekko krzywy. Szczerze mówiąc,
czasami czuła się jak matka musząca powstrzymywać co chwilę swoją gromadkę
dzieci przed zdemolowaniem całego miasta. A warto zauważyć, że była od nich
starsza zaledwie o rok. Tsa, Haruka mówiła, że to ona ma trudno, kiedy Wilson,
Aki i Jess wpadają na jakieś idiotyczne plany, ale mocno przesadzała. Co niby
mogło się im stać, gdyby zaatakowały tamtych nachalnych typów zapalniczką oraz
dezodorantem? Albo pożyczenie na chwilę wozu z lodami, by nie płacić za
taksówkę? To nie były żadne głupie pomysły a zdroworozsądkowe myślenie!
No ale wracając do tematu, chciała się
wyciszyć i odpocząć. Nie było jej to dane, albowiem na horyzoncie zamajaczyła
sylwetka Phoebe. Nie trzeba było być geniuszem, by dostrzec, że dziewczyna jest
w stanie przypominającym głęboką depresję pomieszaną z furią.
– Pieprzyć to
wszystko! – warknęła przewodnicząca klasy jej przyjaciółek, z całej siły kopiąc
kosz, który zaczął się chybotać.
Jane zatrzymała piosenkę i zdjęła słuchawki.
Wolała nie drażnić już wkurwionej nastolatki swoim zwyczajowym wyjebaniem.
Znała jej możliwości, a naprawdę chciała wrócić do domu bez szwanku.
– Bracia
Rendich? – strzeliła, jak się okazało po minie Phoebe, celnie.
– Tak, a
konkretnie Drake! Wiesz, że przez niego Gepardzica będzie mnie teraz
obserwować?! I jeszcze mówiła, że się na mnie zawiodła! – Blondynka znów
kopnęła niewinny blaszany kosz. W jej brązowych oczach niemal płonął ogień. –
Nie odpuszczę mu tego, dziś może zwiał, ale jutro zginie. Przetrę nim wszystkie
męskie toalety w szkołach w Los Angeles, potem przywiąże do podwozia samochodu
i przejadę się przez autostradę na pełnej prędkości – wycedziła, zaciskając
palce na kształt szponów. Zamachnęła się nogą.
– Lepiej
przestań, jak jakiś nauczyciel zauważy, zacznie się pluć, że niszczysz własność
publiczną – przestrzegła ją Jane.
Phoebe zamiast tego z całej siły kopnęła w
chodnik, ciągle mamrocząc przekleństwa pod nosem. Wilson trochę jej współczuła,
bo słyszała od Jess, jak bardzo ta dziewczyna ceni sobie dobrą opinię i jak
ciężko na nią pracuje. Nic dziwnego skoro chciała zostać dyplomatką albo
ambasadorką.
– Jeśli chcesz
się wyżyć, to może lepiej będzie kogoś sprać w Bakuprzestrzeni? – zasugerowała.
– Mogę iść z tobą.
Phoebe przyjrzała jej się, mrugając raz po
raz.
– Serio? Nie
masz żadnych planów?
– Póki co nie.
To jak będzie?
– Bardzo
chętnie!
Jane uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że dziewczyna
nieco ochłonęła. Żywiła tylko nadzieję, że Phoebe nie będzie wyżywała się przez
trzy godziny, bo serio miała ochotę na zapiekankę mamy.
****
Tyle złota oraz srebra nigdy nie widziałam
na żadnym festiwalu. Budki bileterów, atrakcje, nawet stoiska z jedzeniem miały pozłacane elementy. Co do cudnej „Szybującej Bańki” Barona, to już
obiecałam w duchu chłopakowi uduszenie gołymi rękami. Wiecie, co to była za
atrakcja?! Wchodziło się do miękkiej przeźroczystej napompowanej piłki, która
następnie została wyrzucana przez specjalne metalowe ramię do góry. Bez
zabezpieczenia! Phy, a po co? Bańka miała bardzo grube i elastyczne ściany,
przez co odbijała się od ziemi. Wszystko w sumie pięknie ładnie, lecz tam nie
było siedzeń ani niczego takiego. Nie zliczę, ilu osobom przywaliłam łokciem
lub kolanem. Ogólnie to Vestalianie – nie licząc Barona – nie mieli absolutnie
żadnych problemów z utrzymaniem równowagi. Co najwyżej lekko się chwiali, gdy
piłka stykała się z podłożem. To by w sumie tłumaczyło, jakim cudem Gus lub
Spectra nawet podczas ciężkich walk mogli stać na swoich bakuganach bez
trzymanki i nawet nie drgnęli.
Na samo wspomnienie poczułam nawrót nudności
i przyłożyłam dłoń do ust. Reszta na szczęście tego nie zauważyła, bo byli zbyt
pochłonięci wypatrywaniem jakiejś znanej aktorki, która mignęła im w tłumie.
– Poproszę jedną
nalewkę z komucja. – Keith złapał mnie za tył płaszcza, tym samym zatrzymując
przed jednym ze stoisk, od którego bił słodki zapach. – Mogłaś od razu
powiedzieć, że źle się czujesz – mruknął, zerkając na mnie przez ramię.
– To tylko
chwilowe mdłości – odparłam i machnęłam ręką. – Nie przewidziałam, że moim
żołądkiem będzie aż tak miotało.
– Hej, nie
zostawajcie z tyłu! – krzyknęła Mira, machając do nas ręką. – Tu niedaleko jest
ta słynna wróżka!
Ace – jakimś cudem Spectra nie wywalił go z
naszej radosnej grupki – popatrzył na mnie, sugestywnie unosząc brew i zerkając
na Fermina. W odpowiedzi uśmiechnęłam się promiennie i pokazałam mu środkowym
palcem, gdzie sobie może wsadzić swoje domysły.
– Już idziemy! –
odkrzyknął Keith i wcisnął mi do dłoni niewielki kubeczek z ciepłym naparem. –
Dobrze działa na żołądek, więc wypij wszystko.
– Hai, hai,
przyjęłam – Uśmiechnęłam się i otuliłam kubek dłońmi.
Ruszyliśmy w stronę reszty. Odciągnęłam szal
od ust, by móc wziąć łyka. Napój na początku był gorzki, ale po chwili stał się
słodszy, smak nieco przypominał poziomki. Przyjemnie przy okazji rozgrzewał, co
było ważne, bo na Vestalii panował już niezły chłód. Tylko poczekać, aż zacznie
padać śnieg, a wtedy mój świetny teleport na pewno do reszty zwariuje.
Keith miał, hmm, jak to powiedzieć, by nie
skłamać...no wyjebane na to zimno po prostu. Serio, szedł ubrany w granatową
bluzkę z długim rękawem, na to narzucił krótką czarną kurtkę i tyle. A ja obok
dreptałam w zapiętym płaszczu do kolan i owinięta szalem po czubek nosa. I nie,
to nie ja byłam jakaś nadwrażliwa na pogodę. Mira, Ace, Baron i Gus też byli
ciepło ubrani, a Leltoy miał nawet nauszniki. Ja czaję, że Pyrus, ale bez
przesady, co on ma wyższą temperaturę ciała?
– Nie zimno ci?
– spytałam z nutką ironii, patrząc na niego.
– To delikatny
przymrozek.
Tsa, delikatny jak kurwa motylek. Taki
zmutowany, mierzący trzy metry, ważący półtora kilo i mający dwie pary czułek.
– Chociaż
rękawiczki by się przydały. – Potarł z lekka zgrabiałe ręce.
Odciągnęłam jedną dłoń od kubka i złapałam
jego zimną odpowiedniczkę. Nic nie powiedział, jedynie splótł swoje palce z
moimi.
– Już nie
trzeba.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Doszliśmy do
reszty. Wtedy Keith od razu stał się mniej zrelaksowany, bo ujrzał Ace’a, który
przekroczył tę magiczną granicę metra od Miry i trzymał rękę na jej ramieniu.
Gus miał minę pełną zwątpienia, gdy na nich patrzył, jakby wiedział, że zaraz
ta nieszczęsna dłoń zostanie odgryziona przez Fermina. Keith zmrużył oczy i
wyrwał się do siostry, ciągnąc mnie za sobą, Baron rzucił się ostrzec Ace
trwającego w słodkiej nieświadomości niebezpieczeństwa, gdy rozległ się radosny
okrzyk.
– Hej, hej, nic
mi nie mówiłaś, że jesteś razem z Keithkiem!
Stanęłam jak słup soli, a słowo „Keithkiem” dźwięczało
mi w uszach. Po prawej usłyszałam pierwsze parsknięcie śmiechu. W końcu sama
nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
– Huh? O co
chodzi?
– Chyba miliony
razy cię prosiłem, byś skończyła z tymi zdrobnieniami, Volan – westchnął Keith,
sztyletując Reinare lodowatym spojrzeniem.
Dziewczyna uśmiechnęła się, kiwając na
piętach. Czarna czapka zsunęła się jej bardziej na lewą skroń, przysłaniając
przy okazji oko.
– No wybacz,
wybacz, przyzwyczajenia – zachichotała.
– Znacie się? –
wykrztusiłam, gdy w końcu opanowałam śmiech i dźgałam Ace’a łokciem, by też tak
zrobił, bo postawa Keitha niezbicie wskazywała, że go zaraz zamorduje na środku
ulicy.
– Nieste...
– Od liceum! –
Rei przerwała Ferminowi w pół słowa. – Zgubiłam Venę, więc zaczęłam się tak
kręcić bez celu, a tu nagle widzę was. Pomyślałam, że ją może widzieliście –
zmieniła kompletnie temat.
– Venę? –
spytaliśmy równocześnie z Baronem.
– Średniego
wzrostu, ma długie proste włosy w kolorze śliwki i śliczne oczka, jakby
wykonane ze złota. Powinna się kręcić z takim brunetem.
– Nie
widzieliśmy nikogo takiego – powiedział Gus, bo jego mistrz już miał chyba bo
dziurki w nosie udzielania się społecznego i wbił wzrok w oddalony punkt, gdzie
unosiła się jasna łuna.
– Ehh, może
poszli na wzgórze – westchnęła Rei i spuściła ręce. – No nic, pokręcę się z
wami!
Uwiesiła mi się na ramieniu, przez co niemal
upuściłam kubek z naparem. Ewidentnie ci od Pyrusa mają jakąś cieplejszą krew,
bo ona była tylko w legginsach, skórzanych kozaczkach, czerwonej bluzie oraz
wcześniej wspomnianej czapce.
– I jak ci się
podoba Daphtea, Jess? I co tam u pana Vamkil? O czym rozmawialiście? Bo ja
cudem zdążyłam, a już było blisko, by Klaus – san mi głowę urwał! – zalała mnie
falą pytań i nie dała czasu na odpowiedź, bo popatrzyła na Keitha, którego
ciągle trzymałam za rękę. – Zabieramy się z Jess na kilka minutek, potem ci ją
zwrócę – Puściła mu oczko.
Kilka minut później siedziałyśmy na ławce
pod fontanną. W oddali słyszałyśmy dźwięki bębnów oraz trąbki. No tak ceremonia
na zakończenie.
– Jesteś pewna,
że się później odnajdziemy, Rei? – spytałam powątpiewająco, wskazując na tłum. –
Z moją orientacją w terenie jest średnio, tak ci powiem.
– Nie czaruj,
jest tragiczna i przyprawia mnie czasami o zawał – parsknął Fludim.
– Lepiej obsługuję
GPS niż prowadzę taksówkę – powiedziała uspokajająco Reinare.
– To wcale nie
polepsza sytuacji.
– Kochana
jesteś.
– Od zawsze.
Volan parsknęła śmiechem, zakładając nogę na
nogę.
– Zawsze możemy
też szukać dziewcząt, które ze ślinotokiem wpatrują się w kogoś. To z pewnością
będzie Keith – uznałam.
– Jesteście
parą?
– Chyba można to
tak określić – stwierdziłam po krótkiej chwili.
– Chyba?
– Żadne z nas
nigdy czegoś takiego nie powiedziało – westchnęłam, rozkładając ręce.
– Hee? Jak
słodko – Rei uśmiechnęła się, a oczy jej zabłyszczały. – Może i to będzie
brutalne, ale wydawało mi się wcześniej, że Keith nie znajdzie sobie jakiejś
normalnej dziewczyny. Wiesz, w liceum
główny nacisk kładł na naukę i nie zwracał uwagi na swoje adoratorki. Nie wiem,
jak to było, gdy był liderem Vexosów, aleeee – Zaczęła nawijać kosmyk włosów na
palec. – kobiety się do niego kleiły. Tylko, że głównie miały parcie albo na jego sławę albo wygląd.
Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszyłam,
że Aki lub Mick tego nie słyszeli. Wtedy na pewno odwalili by swój „Awaryjny
plan wpajania tej zakochanej idiotce, że Spectra to zło wrodzone”. I ja nie
żartuję z tą nazwą, Aki ma tak zapisane w notatkach w telefonie.
– Braciszku,
stóóój! To te najnowsze maskotki z mini laserami!
Obróciłam głowę w stronę małej dziewczynki z
dwoma kucykami, którą ciągnęła niewiele starszego chłopca za kurtkę i
wskazywała palcem na pluszaki wywieszone na jednym ze stoisk. Widok zaczął mi
się rozmazywać przed oczami, jakby pochłaniała go złoto- srebrna łuna.
– Ehh, może poszli na wzgórze.
Kwadratowy
lampion zdobiony po bokach w srebrne fale na tle niemal żółtej trawy, którą
delikatnie głaszcze wiatr.
Poszli
na wzgórze.
Maska mająca przy policzkach doczepione
czerwone piórka. Przez otwory na oczy widać okrągłe, błękitne tęczówki. Wąskie
usta otwierają się, gdy chłopiec podnosi rękę.
– Chodźmy, Jessie.
Poczułam, jak powietrze twardnieje mi w
płucach i nie chce iść dalej. Słyszałam, że Rei coś mówi, ale nie docierały do
mnie słowa. Nie umiałam oderwać wzroku od rodzeństwa, które już odchodziło od
stoiska. Dziewczynka przyciskała do piersi pluszaka, a chłopczyk wymachiwał
czerwonym pękatym lampionem.
– Kenji... –
wydusiłam z trudem, ciężko oddychając, jakbym mając astmę, przebiegła
maraton.
– Jessie?
Wzgórze.
Księżyc oświetlił swym jasnym blaskiem
huśtawkę. W sznurki, którym była przywiązana do grubej gałęzi, miała wplecione
kwiaty. Gdy się na niej siadało, widziało się całą panoramę miasta, które na
kilka chwil tonęło w złoto – srebrnym kokonie, który tworzyły lampiony.
Wzgórze.
Zerwałam się z ławki, prawie przyprawiając
Rei o palpitacje serca. Nie zwróciłam na to uwagi, tylko złapałam ją za ramię i
potrząsnęłam.
– Gdzie jest to
wzgórze, na które poszła Vena? – spytałam.
– Na wschodnim
wylocie Velarii, ale skąd ty to...Ej, Jessie! – krzyknęła za mną, ale już jej
nie słuchałam.
Wbiegłam w falę Vestalian, nie siląc się na
mruczenie jakiś przeprosin. Wręcz przeciwnie przepychałam się przez nich,
czasami używałam łokci, ignorując oburzone krzyki czy komentarze o braku
kultury. W końcu przedostałam się do luźniejszej części, gdzie mało kto się
kręcił.
Jak mogłam zapomnieć, że co roku z Kenjim
chodziliśmy na to wzgórze, by podziwiać zakończenie festiwalu? Przecież to była
nasza tradycja, od dnia, gdy pierwszy raz byłam na Daptheii!
Skręciłam z głównej ulicy i zaczęłam biec
przez park, słysząc coraz głośniej bębny. Choć może to krew w moich uszach tak
dudniła? Czułam już zapach kwiatów lomni. Byłam blisko. Jeszcze tylko dwie
przecznice i skrzyżowanie.
Proszę Kenji, bądź tam. Nie musisz znów być
moim starszym bratem, nie musisz się mną zajmować, nie musisz niczego robić!
Tylko bądź żywy. Daj mi dowód, że to co zrobiłam dziesięć lat temu, nie
uratowało jedynie mnie, nie było bezcelowe. Błagam, powiedz mi, że nie zostałam
sama w tym świecie.
Nie zauważyłam, gdy bębny zmieniły się w
dźwięk klaksonu, gdy zamiast po chodniku biegłam po asfalcie. Dopiero przez
załzawione oczy ujrzałam jasne światła tuż koło mnie. Pisk opon zaczął wibrować
w moich uszach, a czerwona maska samochodu przypominać twarz diabła.
– Nie teraz –
jęknęłam, próbując się szybko cofnąć, choć czułam, że i tak nie uniknę
zderzenia.
Gwałtowne, mocne szarpnięcie. Żółte światła i
opony zawirowały mi przed oczami. Poczułam twardą powierzchnię najpierw na
barku, potem pod plecami, a na końcu na boku. Włosy wpadły mi do ust. Ktoś
ciągle ściskał mnie za ramię.
– Nigdy nie odpuszczasz, prawda, Jessie?
Serce szybciej mi zabiło. Podniosłam się
szybko i niezdarnie, odgarniając włosy. W światłach okolicznych latarni
ujrzałam bruneta o błękitnych, tak dobrze znanych mi oczach. Nawet uśmiechał
się tak samo krzywo, wyżej unosząc prawy kącik ust. Przełknęłam ślinę.
– Nic wam się nie
stało? Kenji! – Podbiegła do nas jakaś kobieta, ale mężczyzna podniósł dłoń.
Ciągle wpatrywałam się w niego jak obrazek,
nie umiejąc wydusić słowa. Żył. Istniał. Nie był iluzją. Siedział naprzeciwko
mnie.
Śnieg zaczął prószyć, osłaniając nas białą
kopułą.
– Kenji... –
wzięłam wdech. – szukałam cię, wiesz?
– Przepraszam, Jessie. Za te wszystkie lata.
Pokręciłam głowę i zagryzłam wargę. W
kącikach oczu znów zebrały się ciepłe łzy. Przysunęłam się nieco bliżej
Kenjiego. Drgnął, ale się nie odsunął. Oparłam czoło o jego ramię.
– Już nic nie
mów przynajmniej teraz, proszę.
Pogładził mnie po włosach i skinął głową.
A śnieg dalej padał.
Czujecie, że na wstawienie tego gifa czekałam ponad rok? XDD No ale teraz szybko podsumuję te wypociny. Mianowicie, macie to Heather (zdobyła już fanów, ma cholera rozmach) lekkie Kessie (Sassy woman dla ciebie!) morderczego starszego brata, Phoebe, bliźniaki, Jane...No prawie wszystkich Xd I najważniejszą obecnie postać! Kenjiego! W następnym rozdziałem będzie głównie, co się z nim działo i czemu Jess nie mogła go wcześniej znaleźć. Końcówka lekko ograna, ale serio nie wiem, jak wyglądają spotkania rodzeństwa po tak długiej rozłące.
Odmeldowuje się!