poniedziałek, 9 lipca 2018

S2 Rozdział 14: Nierozerwalna więź.

~ Uprzedzam, że rozdział jest długi, ale to taka moja rekompensata, za te wszystkie nieobecności. Mam nadzieję, że dotrwacie do końca ^^ ~



    Heather omiotła wzrokiem poczekalnie w punkcie dostępu, gdzie miała się spotkać z którymś z Wojowników. Jednak nikt nie siedział na oczojebnych pomarańczowych krzesełkach ani nie opierał się o ściany pomalowane na mandarynkowy kolor. Skrzywiła się. To połączenie kolorów bolało jej oczy i sprawiało, że czuła się niekomfortowo. Tylko gorzej by było, gdyby całe pomieszczenie było utrzymane w bieli i żółci; barwach Haosu.
   Przeczesała włosy, wzdychając niecierpliwie.
– Chcesz coś do picia?
   Zerknęła na Nathana. Trzymał w dłoni czarny portfel i uśmiechał się miło, ciągle mając te maślane oczka. Uprzytomniło jej to, że musi grać zestresowaną i przerażoną, jeśli ma oszukać Wojowników. Przybrała więc zbolały wyraz twarzy i zaczęła miąć rąbek spódnicy.
– Poproszę wodę. Gazowaną.
   Chłopak po chwili wrócił z półlitrową butelką. Postawił ją koło niej i sam padł na ławkę, odchylając głowę do tyłu.
– Spóźniają się, coo? – zagadnął.
– Trochę – mruknęła i odkręciła zakrętkę.
   Nie zdążyła wziąć porządnego łyka, gdy drzwi od poczekalni rozsunęły się i do środka wpadł zaaferowany Dan. Los naprawdę ją kochał, skoro na drodze stawiał jej największe ameby umysłowe, jakie wychował świat. Szatyn szybko ją zlokalizował i dobiegł do niej, wyrzucając z siebie jakieś usprawiedliwienia o spalonych tostach, korkach i sznurówkach. Zbyła to milutkim uśmiechem i mówieniem, że nic się nie stało.
– To jest Nathan. Mój kolega, który widział wczorajsze zajście z daleka, lecz uciekłam i nie zdążył mnie dogonić – przedstawiła Crovena, zaklinając go w myślach, by niczego nie spartolił.
   Chłopcy wymienili uściski dłoni, po czym Kuso znów zwrócił się do niej.
– Czyli jesteś pewna, że chcesz walczyć z Gundalianami?
– Tak – powiedziała pewnym głosem. – Muszę odnaleźć moich kumpli. – Zacisnęła dłoń w pięść. – Dlatego proszę was o pomoc.
– Oookej i wszystko jasne! – zawołał Dan i zrobił gwałtowny obrót. – A teraz chodźcie, zaprowadzę was do reszty! – Wyszczerzył zęby.
   Podążyli za nim. Nathan nie miał zielonego pojęcia, co tak właściwie się stało i już chciał się spytać Heather, gdy poczuł, jak ta łapie go za rękaw koszulki. Hormony zaczęły w szalonym tempie biegnąć przez układ krwionośny, w mózgu pojawiła się żółta tabliczka z migającym na czerwono napisem „Error”, a wszelkie rozsądne myśli zostały pożarte przez motyle, który wydostały się z brzucha. W ułamku sekundy zgłupiał całkowicie i nawet warknięcie zielonowłosej w jego uszach zabrzmiało jak prośba wypowiedziana słodkim głosikiem.
– Żadnych pytań.
   Dał się ciągnąć niczym szmaciana lalka, nie dostrzegając, że Heather daleko jest od miłej dziewczynki. Jego stan ameby przebił wszystkie poprzednie, co rzecz jasna było nastolatce na rękę. Miała tylko lekkie trudności z ciągnięciem jego cielska, ale wystarczyło, że kopnęła go w kostkę, by zaczął iść szybciej.
    Myśli Dana były zbyt zaprzątnięte misją Fabii i Marucho, którzy udali się do Bakuprzestrzeni w celu wyciągnięcia stamtąd jak największej ilości ludzi, przez co nie zauważył niczego dziwnego. Owszem nigdy nie należał do specjalnie spostrzegawczych osób, lecz od czasu incydentu z Renem uważniej obserwował otoczenie. Jednak dla niego Heather nie mogła być szpiegiem, Marucho znalazł ją nawet w dawnych rankingach jeszcze za czasów Maskarada. Był też zbyt rozproszony, co Heather radośnie wykorzystywała.
    Używając mocy Drago, przenieśli się do oficjalnej bazy Wojowników, która mieściła się w dodatkowym pokoju administracyjnym w Bayview w punkcie dostępu.
   Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy, był ogromny plazmowy ekran umieszczony na ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych. Przed nim stał długi srebrny stół z sześcioma krzesłami wymoszczonymi zielonymi poduszkami, a wokół tego wszystkiego były rozwieszone lub wyświetlone różne tablice, wykresy lub mapy. Była tu nawet mini kuchenka z ekspresem. Nie ma co baza operacyjna pełną gębą.
– Dzień dobry – przywitała się Heather, widząc Shuna oraz Jake.
   Obydwaj skinęli do niej głowami i spojrzeli pytająco na Dana.
– Heather zdecydowała, że chce razem z nami dopaść Gundalian i uratować przyjaciół.
   Shun zmrużył oczy, mocniej oplótł rękami tors i spojrzał na Nathana.
– A to kto?
– Jestem Nathan, przyjaciel Heather,  widziałem, jak wczoraj ten krzaczasty zniknął z Bennym i Archiem – oświadczył Croven, drapiąc się po karku. – To moi kumple – dodał na wszelki wypadek.
   Heather w duchu pogratulowała sobie, że powiedziała mu imiona kuzynów i zajęła wskazane przez Dana miejsce.
– Też chcesz z nami lecieć na Gundalię? – drążył Kazami.
    Heather nie drgnęła ani nie zmieniła wyrazu twarzy, lecz nastawiła uszy. Jeśli ten teraz palnie, że tak, to będzie miała dodatkowy balast na głowie, którego trzeba będzie się szybko pozbyć. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim zacznie zadawać niewygodne pytania.
– Co? Nie, nie – Nathan uniósł ręce i pokręcił nimi stanowczo. – Mam pracę, nie mogę. Przyszedłem tu dziś, bo Heather chciała mieć towarzystwo.
– To prawda – powiedziała, odwracając głowę i obdarzając go uśmiechem. Prawie przyprawiła go tym o zawał ze szczęścia, ale olała to i zwróciła się do Shuna. – Po prostu trochę bałam się iść sama.
– Z nami nie będziesz musiała się bać! – oświadczył głośno Jake. Wypiął tors i dźgnął się w niego kciukiem. – Mistrzunio i Drago nigdy nie przegrają z jakimiś ufokami! Ja również!
   Mówiąc to, utwierdził Heather w przekonaniu, że póki co w pomieszczeniu znajduje się jedna rozsądna osoba i jest nią Shun. Mimo to uśmiechnęła się i podziękowała za te jakże pełne otuchy słowa, choć doskonale wiedziała, że wkurwiający rudzielec będzie pierwszym przegranym. Bez dwóch zdań.
   W pokoju pojawili się Fabia wraz z Marucho. Oczywiście zaraz posypały się pytania, więc Dan pośpieszył z wyjaśnieniami. Po około kwadransie wszystko stało się jasne i ku zadowoleniu Heather Marukura oraz Fabia nie mieli do niej żadnego problemu. Została zaakceptowana przez wszystkich jako biedna dziewczyna próbująca uratować przyjaciół. Doprawdy, ma taki talent aktorski czy oni są aż tak tępi?
– Heather, będę musiał już lecieć – szepnął Nathan trzymając w dłoni wibrujący telefon i z miną, jakby miał tam bombę.
– Rozumiem, dziękuje ci bardzo – Cmoknęła go przelotnie w policzek, odnotowując z zadowoleniem, że się zarumienił. Im bardziej da się omotać, tym mniej szkodliwy będzie. – Spotkamy się jutro, dobrze?
– J-jasne! – wykrztusił. – Hej, mogę użyć teleportu? – Zerknął na Wojowników.
– Droga wolna! – Dan machnął ręką.
   Nathan wypadł na korytarz niczym niesiony na skrzydłach.
– Wracając do tematu twoich przyjaciół – odezwał się Shun. – Masz może jakieś ich zdjęcie lub coś takiego?
– Hmmm, coś powinnam mieć – Udała zadumę i zaczęła grzebać w worku z Adidasa. – O, jest! – Wyciągnęła sfałszowane zdjęcie i podała je Kazamiemu. – To Benny, a to Archie – Postukała paznokciem najpierw w twarz piegowatego szatyna a potem bruneta z blizną na policzku.
– Możemy zrobić kopie? – spytał Marucho, przejmując fotografię.
– Pewnie, tylko oddajcie mi potem oryginał, dobrze?
– Przełóżmy to na później – przerwał im Shun. – Teraz mówcie, co tam w Bakuprzestrzeni.
   Heather oparła się wygodniej i również zaczęła słuchać, mając nadzieję, że dowie się czegoś jeszcze.

****

– Stresujesz się?
   Zerknęłam na Fludima, który siedział na pędzlu od pudru. Skinęłam głową, po czym wróciłam wzrokiem do swojego odbicia. Próbowałam za pomocą różu i rozświetlacza nieco zamaskować fakt, że jestem blada jak trup, jednak nic to nie dało. Z lustra spoglądała na mnie przerażona dziewczyna mająca może za kilka godzin spotkać swojego brata. Na dodatek ciągle nie pamiętałam, co takiego ważnego wiązało Kenjiego z Daphteą, a sny z jego udziałem stawały się coraz częstsze. Tak, tak, chyba wracamy do podobnej szampańskiej zabawy co z fragmentami. Ciekawe co tym razem mnie opęta?
   Prawie dostałam zawału, gdy na moim ramieniu spoczęła ciepła ręka.
– Zaraz się spóźnisz, Jess – powiedziała mama. W drugiej dłoni trzymała miękki kaszmirowy szal. – Boisz się?
– Trochę – mruknęłam. – Minęło już jedenaście lat. Nawet nie wiem, jaki on jest. Nie znam go. Nie chcę mu niszczyć życia. Ale jednocześnie chcę go poznać – Z trudem przełknęłam ślinę.
    Mama przykucnęła i oparła swój ciepły policzek o mój lodowaty. Miałyśmy inne rysy twarzy, jej nos był zadarty, mój prosty, oczy miała barwy liści mięty. Jedynie kosmyki w odcieniu orzechowego brązu mogły kiedyś świadczyć, że jesteśmy spokrewnione.
– Może być tak, że twój brat cię odrzuci. Z więziami tak to już jest. Czasami te tworzone przez krew są kruchsze niż te stworzone z przypadku. Nieważne, co się stanie, będziesz musiała to zaakceptować, nawet jeśli będzie to bolesne. Musisz tylko pamiętać, że zawsze będziesz miała mnie, tatę i Micka, dobrze? – Uśmiechnęła się, gładząc mnie po głowie. – Bez względu na wszystko.
– Wiem, mamo.
– No to wstawaj i idź. – Klepnęła mnie lekko w plecy i wyprostowała się, jednocześnie owijając moją szyję szalem.
   Gdy wyszła z pokoju, włożyłam błyszczyk do kieszeni szafirowego płaszcza, po czym zarzuciłam go na ramiona. Wzięłam jeszcze jeden głęboki wdech, by się uspokoić i ruszyłam do teleportu. Wstukałam współrzędne.
   Będzie dobrze, Jess. Jak coś pójdzie nie tak, to zawsze możesz iść upić się do nieprzytomności, zwalając problem doprowadzenia cię do porządku na resztę.

****

   Raczej nikt nie lubi, gdy ktoś przerywa mu dopiero co zaczęty relaks. Nie inaczej było w przypadku Jane, która pełnymi garściami korzystała z pustego przystanku, siedząc po turecku na ławce w rozpiętej pikowanej kurtce i słuchając zespołu Rixton. Miała dziś naprawdę wiele męczących zajęć takich jak przeżycie dwóch chemii, unikanie Rogera, utrzymywanie Akane we względnej równowadze psychicznej, zabieranie Jess nożyczek oraz cyrkla, gdy ta szła na fizykę z najgorszymi zamiarami czy powstrzymywaniem Haruki przed zadźganiem piórem biednej Stelli, która na chwilę odleciała podczas szycia sukienki, w wyniku czego szew był lekko krzywy. Szczerze mówiąc, czasami czuła się jak matka musząca powstrzymywać co chwilę swoją gromadkę dzieci przed zdemolowaniem całego miasta. A warto zauważyć, że była od nich starsza zaledwie o rok. Tsa, Haruka mówiła, że to ona ma trudno, kiedy Wilson, Aki i Jess wpadają na jakieś idiotyczne plany, ale mocno przesadzała. Co niby mogło się im stać, gdyby zaatakowały tamtych nachalnych typów zapalniczką oraz dezodorantem? Albo pożyczenie na chwilę wozu z lodami, by nie płacić za taksówkę? To nie były żadne głupie pomysły a zdroworozsądkowe myślenie!
   No ale wracając do tematu, chciała się wyciszyć i odpocząć. Nie było jej to dane, albowiem na horyzoncie zamajaczyła sylwetka Phoebe. Nie trzeba było być geniuszem, by dostrzec, że dziewczyna jest w stanie przypominającym głęboką depresję pomieszaną z furią.
– Pieprzyć to wszystko! – warknęła przewodnicząca klasy jej przyjaciółek, z całej siły kopiąc kosz, który zaczął się chybotać.
   Jane zatrzymała piosenkę i zdjęła słuchawki. Wolała nie drażnić już wkurwionej nastolatki swoim zwyczajowym wyjebaniem. Znała jej możliwości, a naprawdę chciała wrócić do domu bez szwanku.
– Bracia Rendich? – strzeliła, jak się okazało po minie Phoebe, celnie.
– Tak, a konkretnie Drake! Wiesz, że przez niego Gepardzica będzie mnie teraz obserwować?! I jeszcze mówiła, że się na mnie zawiodła! – Blondynka znów kopnęła niewinny blaszany kosz. W jej brązowych oczach niemal płonął ogień. – Nie odpuszczę mu tego, dziś może zwiał, ale jutro zginie. Przetrę nim wszystkie męskie toalety w szkołach w Los Angeles, potem przywiąże do podwozia samochodu i przejadę się przez autostradę na pełnej prędkości – wycedziła, zaciskając palce na kształt szponów. Zamachnęła się nogą.
– Lepiej przestań, jak jakiś nauczyciel zauważy, zacznie się pluć, że niszczysz własność publiczną – przestrzegła ją Jane.
   Phoebe zamiast tego z całej siły kopnęła w chodnik, ciągle mamrocząc przekleństwa pod nosem. Wilson trochę jej współczuła, bo słyszała od Jess, jak bardzo ta dziewczyna ceni sobie dobrą opinię i jak ciężko na nią pracuje. Nic dziwnego skoro chciała zostać dyplomatką albo ambasadorką.
– Jeśli chcesz się wyżyć, to może lepiej będzie kogoś sprać w Bakuprzestrzeni? – zasugerowała. – Mogę iść z tobą.
   Phoebe przyjrzała jej się, mrugając raz po raz.
– Serio? Nie masz żadnych planów?
– Póki co nie. To jak będzie?
– Bardzo chętnie!
   Jane uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że dziewczyna nieco ochłonęła. Żywiła tylko nadzieję, że Phoebe nie będzie wyżywała się przez trzy godziny, bo serio miała ochotę na zapiekankę mamy.

****

   Tyle złota oraz srebra nigdy nie widziałam na żadnym festiwalu. Budki bileterów, atrakcje, nawet stoiska z jedzeniem miały pozłacane elementy. Co do cudnej „Szybującej Bańki” Barona, to już obiecałam w duchu chłopakowi uduszenie gołymi rękami. Wiecie, co to była za atrakcja?! Wchodziło się do miękkiej przeźroczystej napompowanej piłki, która następnie została wyrzucana przez specjalne metalowe ramię do góry. Bez zabezpieczenia! Phy, a po co? Bańka miała bardzo grube i elastyczne ściany, przez co odbijała się od ziemi. Wszystko w sumie pięknie ładnie, lecz tam nie było siedzeń ani niczego takiego. Nie zliczę, ilu osobom przywaliłam łokciem lub kolanem. Ogólnie to Vestalianie – nie licząc Barona – nie mieli absolutnie żadnych problemów z utrzymaniem równowagi. Co najwyżej lekko się chwiali, gdy piłka stykała się z podłożem. To by w sumie tłumaczyło, jakim cudem Gus lub Spectra nawet podczas ciężkich walk mogli stać na swoich bakuganach bez trzymanki i nawet nie drgnęli.
   Na samo wspomnienie poczułam nawrót nudności i przyłożyłam dłoń do ust. Reszta na szczęście tego nie zauważyła, bo byli zbyt pochłonięci wypatrywaniem jakiejś znanej aktorki, która mignęła im w tłumie.
– Poproszę jedną nalewkę z komucja. – Keith złapał mnie za tył płaszcza, tym samym zatrzymując przed jednym ze stoisk, od którego bił słodki zapach. – Mogłaś od razu powiedzieć, że źle się czujesz – mruknął, zerkając na mnie przez ramię.
– To tylko chwilowe mdłości – odparłam i machnęłam ręką. – Nie przewidziałam, że moim żołądkiem będzie aż tak miotało.
– Hej, nie zostawajcie z tyłu! – krzyknęła Mira, machając do nas ręką. – Tu niedaleko jest ta słynna wróżka!
   Ace – jakimś cudem Spectra nie wywalił go z naszej radosnej grupki – popatrzył na mnie, sugestywnie unosząc brew i zerkając na Fermina. W odpowiedzi uśmiechnęłam się promiennie i pokazałam mu środkowym palcem, gdzie sobie może wsadzić swoje domysły.
– Już idziemy! – odkrzyknął Keith i wcisnął mi do dłoni niewielki kubeczek z ciepłym naparem. – Dobrze działa na żołądek, więc wypij wszystko.
– Hai, hai, przyjęłam – Uśmiechnęłam się i otuliłam kubek dłońmi.
   Ruszyliśmy w stronę reszty. Odciągnęłam szal od ust, by móc wziąć łyka. Napój na początku był gorzki, ale po chwili stał się słodszy, smak nieco przypominał poziomki. Przyjemnie przy okazji rozgrzewał, co było ważne, bo na Vestalii panował już niezły chłód. Tylko poczekać, aż zacznie padać śnieg, a wtedy mój świetny teleport na pewno do reszty zwariuje.
   Keith miał, hmm, jak to powiedzieć, by nie skłamać...no wyjebane na to zimno po prostu. Serio, szedł ubrany w granatową bluzkę z długim rękawem, na to narzucił krótką czarną kurtkę i tyle. A ja obok dreptałam w zapiętym płaszczu do kolan i owinięta szalem po czubek nosa. I nie, to nie ja byłam jakaś nadwrażliwa na pogodę. Mira, Ace, Baron i Gus też byli ciepło ubrani, a Leltoy miał nawet nauszniki. Ja czaję, że Pyrus, ale bez przesady, co on ma wyższą temperaturę ciała?
– Nie zimno ci? – spytałam z nutką ironii, patrząc na niego.
– To delikatny przymrozek.
   Tsa, delikatny jak kurwa motylek. Taki zmutowany, mierzący trzy metry, ważący półtora kilo i mający dwie pary czułek.
– Chociaż rękawiczki by się przydały. – Potarł z lekka zgrabiałe ręce.
   Odciągnęłam jedną dłoń od kubka i złapałam jego zimną odpowiedniczkę. Nic nie powiedział, jedynie splótł swoje palce z moimi.
– Już nie trzeba.
   Uśmiechnęłam się pod nosem. Doszliśmy do reszty. Wtedy Keith od razu stał się mniej zrelaksowany, bo ujrzał Ace’a, który przekroczył tę magiczną granicę metra od Miry i trzymał rękę na jej ramieniu. Gus miał minę pełną zwątpienia, gdy na nich patrzył, jakby wiedział, że zaraz ta nieszczęsna dłoń zostanie odgryziona przez Fermina. Keith zmrużył oczy i wyrwał się do siostry, ciągnąc mnie za sobą, Baron rzucił się ostrzec Ace trwającego w słodkiej nieświadomości niebezpieczeństwa, gdy rozległ się radosny okrzyk.
– Hej, hej, nic mi nie mówiłaś, że jesteś razem z Keithkiem!
   Stanęłam jak słup soli, a słowo „Keithkiem” dźwięczało mi w uszach. Po prawej usłyszałam pierwsze parsknięcie śmiechu. W końcu sama nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
– Huh? O co chodzi?
– Chyba miliony razy cię prosiłem, byś skończyła z tymi zdrobnieniami, Volan – westchnął Keith, sztyletując Reinare lodowatym spojrzeniem.
   Dziewczyna uśmiechnęła się, kiwając na piętach. Czarna czapka zsunęła się jej bardziej na lewą skroń, przysłaniając przy okazji oko.
– No wybacz, wybacz, przyzwyczajenia – zachichotała.
– Znacie się? – wykrztusiłam, gdy w końcu opanowałam śmiech i dźgałam Ace’a łokciem, by też tak zrobił, bo postawa Keitha niezbicie wskazywała, że go zaraz zamorduje na środku ulicy.
– Nieste...
– Od liceum! – Rei przerwała Ferminowi w pół słowa. – Zgubiłam Venę, więc zaczęłam się tak kręcić bez celu, a tu nagle widzę was. Pomyślałam, że ją może widzieliście – zmieniła kompletnie temat.
– Venę? – spytaliśmy równocześnie z Baronem.
– Średniego wzrostu, ma długie proste włosy w kolorze śliwki i śliczne oczka, jakby wykonane ze złota. Powinna się kręcić z takim brunetem.
– Nie widzieliśmy nikogo takiego – powiedział Gus, bo jego mistrz już miał chyba bo dziurki w nosie udzielania się społecznego i wbił wzrok w oddalony punkt, gdzie unosiła się jasna łuna.
– Ehh, może poszli na wzgórze – westchnęła Rei i spuściła ręce. – No nic, pokręcę się z wami!
   Uwiesiła mi się na ramieniu, przez co niemal upuściłam kubek z naparem. Ewidentnie ci od Pyrusa mają jakąś cieplejszą krew, bo ona była tylko w legginsach, skórzanych kozaczkach, czerwonej bluzie oraz wcześniej wspomnianej czapce.
– I jak ci się podoba Daphtea, Jess? I co tam u pana Vamkil? O czym rozmawialiście? Bo ja cudem zdążyłam, a już było blisko, by Klaus – san mi głowę urwał! – zalała mnie falą pytań i nie dała czasu na odpowiedź, bo popatrzyła na Keitha, którego ciągle trzymałam za rękę. – Zabieramy się z Jess na kilka minutek, potem ci ją zwrócę – Puściła mu oczko.
   Kilka minut później siedziałyśmy na ławce pod fontanną. W oddali słyszałyśmy dźwięki bębnów oraz trąbki. No tak ceremonia na zakończenie.
– Jesteś pewna, że się później odnajdziemy, Rei? – spytałam powątpiewająco, wskazując na tłum. – Z moją orientacją w terenie jest średnio, tak ci powiem.
– Nie czaruj, jest tragiczna i przyprawia mnie czasami o zawał – parsknął Fludim.
– Lepiej obsługuję GPS niż prowadzę taksówkę – powiedziała uspokajająco Reinare.
– To wcale nie polepsza sytuacji.
– Kochana jesteś.
– Od zawsze.
   Volan parsknęła śmiechem, zakładając nogę na nogę.
– Zawsze możemy też szukać dziewcząt, które ze ślinotokiem wpatrują się w kogoś. To z pewnością będzie Keith – uznałam.
– Jesteście parą?
– Chyba można to tak określić – stwierdziłam po krótkiej chwili.
– Chyba?
– Żadne z nas nigdy czegoś takiego nie powiedziało – westchnęłam, rozkładając ręce.
– Hee? Jak słodko – Rei uśmiechnęła się, a oczy jej zabłyszczały. – Może i to będzie brutalne, ale wydawało mi się wcześniej, że Keith nie znajdzie sobie jakiejś normalnej dziewczyny. Wiesz, w liceum główny nacisk kładł na naukę i nie zwracał uwagi na swoje adoratorki. Nie wiem, jak to było, gdy był liderem Vexosów, aleeee – Zaczęła nawijać kosmyk włosów na palec. – kobiety się do niego kleiły. Tylko, że głównie miały parcie albo na jego sławę albo wygląd.
   Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszyłam, że Aki lub Mick tego nie słyszeli. Wtedy na pewno odwalili by swój „Awaryjny plan wpajania tej zakochanej idiotce, że Spectra to zło wrodzone”. I ja nie żartuję z tą nazwą, Aki ma tak zapisane w notatkach w telefonie.
– Braciszku, stóóój! To te najnowsze maskotki z mini laserami!
   Obróciłam głowę w stronę małej dziewczynki z dwoma kucykami, którą ciągnęła niewiele starszego chłopca za kurtkę i wskazywała palcem na pluszaki wywieszone na jednym ze stoisk. Widok zaczął mi się rozmazywać przed oczami, jakby pochłaniała go złoto- srebrna łuna.
Ehh, może poszli na wzgórze.
    Kwadratowy lampion zdobiony po bokach w srebrne fale na tle niemal żółtej trawy, którą delikatnie głaszcze wiatr.
  Poszli na wzgórze.
   Maska mająca przy policzkach doczepione czerwone piórka. Przez otwory na oczy widać okrągłe, błękitne tęczówki. Wąskie usta otwierają się, gdy chłopiec podnosi rękę.
– Chodźmy, Jessie.
   Poczułam, jak powietrze twardnieje mi w płucach i nie chce iść dalej. Słyszałam, że Rei coś mówi, ale nie docierały do mnie słowa. Nie umiałam oderwać wzroku od rodzeństwa, które już odchodziło od stoiska. Dziewczynka przyciskała do piersi pluszaka, a chłopczyk wymachiwał czerwonym pękatym lampionem.
– Kenji... – wydusiłam z trudem, ciężko oddychając, jakbym mając astmę, przebiegła maraton.
– Jessie?
   Wzgórze.
   Księżyc oświetlił swym jasnym blaskiem huśtawkę. W sznurki, którym była przywiązana do grubej gałęzi, miała wplecione kwiaty. Gdy się na niej siadało, widziało się całą panoramę miasta, które na kilka chwil tonęło w złoto – srebrnym kokonie, który tworzyły lampiony.
   Wzgórze.
   Zerwałam się z ławki, prawie przyprawiając Rei o palpitacje serca. Nie zwróciłam na to uwagi, tylko złapałam ją za ramię i potrząsnęłam.
– Gdzie jest to wzgórze, na które poszła Vena? – spytałam.
– Na wschodnim wylocie Velarii, ale skąd ty to...Ej, Jessie! – krzyknęła za mną, ale już jej nie słuchałam.
   Wbiegłam w falę Vestalian, nie siląc się na mruczenie jakiś przeprosin. Wręcz przeciwnie przepychałam się przez nich, czasami używałam łokci, ignorując oburzone krzyki czy komentarze o braku kultury. W końcu przedostałam się do luźniejszej części, gdzie mało kto się kręcił.
   Jak mogłam zapomnieć, że co roku z Kenjim chodziliśmy na to wzgórze, by podziwiać zakończenie festiwalu? Przecież to była nasza tradycja, od dnia, gdy pierwszy raz byłam na Daptheii!
   Skręciłam z głównej ulicy i zaczęłam biec przez park, słysząc coraz głośniej bębny. Choć może to krew w moich uszach tak dudniła? Czułam już zapach kwiatów lomni. Byłam blisko. Jeszcze tylko dwie przecznice i skrzyżowanie.
   Proszę Kenji, bądź tam. Nie musisz znów być moim starszym bratem, nie musisz się mną zajmować, nie musisz niczego robić! Tylko bądź żywy. Daj mi dowód, że to co zrobiłam dziesięć lat temu, nie uratowało jedynie mnie, nie było bezcelowe. Błagam, powiedz mi, że nie zostałam sama w tym świecie.
   Nie zauważyłam, gdy bębny zmieniły się w dźwięk klaksonu, gdy zamiast po chodniku biegłam po asfalcie. Dopiero przez załzawione oczy ujrzałam jasne światła tuż koło mnie. Pisk opon zaczął wibrować w moich uszach, a czerwona maska samochodu przypominać twarz diabła.
– Nie teraz – jęknęłam, próbując się szybko cofnąć, choć czułam, że i tak nie uniknę zderzenia.
    Gwałtowne, mocne szarpnięcie. Żółte światła i opony zawirowały mi przed oczami. Poczułam twardą powierzchnię najpierw na barku, potem pod plecami, a na końcu na boku. Włosy wpadły mi do ust. Ktoś ciągle ściskał mnie za ramię.
– Nigdy nie odpuszczasz, prawda, Jessie?
   Serce szybciej mi zabiło. Podniosłam się szybko i niezdarnie, odgarniając włosy. W światłach okolicznych latarni ujrzałam bruneta o błękitnych, tak dobrze znanych mi oczach. Nawet uśmiechał się tak samo krzywo, wyżej unosząc prawy kącik ust. Przełknęłam ślinę.
– Nic wam się nie stało? Kenji! – Podbiegła do nas jakaś kobieta, ale mężczyzna podniósł dłoń.
   Ciągle wpatrywałam się w niego jak obrazek, nie umiejąc wydusić słowa. Żył. Istniał. Nie był iluzją. Siedział naprzeciwko mnie.
   Śnieg zaczął prószyć, osłaniając nas białą kopułą.
– Kenji... – wzięłam wdech. – szukałam cię, wiesz?
– Przepraszam, Jessie. Za te wszystkie lata.
   Pokręciłam głowę i zagryzłam wargę. W kącikach oczu znów zebrały się ciepłe łzy. Przysunęłam się nieco bliżej Kenjiego. Drgnął, ale się nie odsunął. Oparłam czoło o jego ramię.
– Już nic nie mów przynajmniej teraz, proszę.
   Pogładził mnie po włosach i skinął głową.
   A śnieg dalej padał.

  


 Czujecie, że na wstawienie tego gifa czekałam ponad rok? XDD No ale teraz szybko podsumuję te wypociny. Mianowicie, macie to Heather (zdobyła już fanów, ma cholera rozmach) lekkie Kessie (Sassy woman dla ciebie!) morderczego starszego brata, Phoebe, bliźniaki, Jane...No prawie wszystkich Xd I najważniejszą obecnie postać! Kenjiego! W następnym rozdziałem będzie głównie, co się z nim działo i czemu Jess nie mogła go wcześniej znaleźć. Końcówka lekko ograna, ale serio nie wiem, jak wyglądają spotkania rodzeństwa po tak długiej rozłące.
Odmeldowuje się!











11 komentarzy:

  1. Jak wyglądają spotkania jak kogoś się długo nie widziało? Jak w zeszłym tygodniu pojechałam do szczecina do Nathanaela (xd) to go prawie przewróciłam ( a nie widzieliśmy sie tylko rok.....) XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się tak ogólnie witam ze znajomymi po dłuższym niż 4 dni niewidzeniu XD

      Usuń
    2. Ja sie z nim widywalam codziennie ( i jeszcze z miszczem patysą, bratem nathanaela [cesieła ojceła] i taką julką ale ojceł z bratem wyjechali , patysa sie nie odzywa i nikt nie wie czy ona wgl jeszcze żyje a julka chciała sie kilka razy zabić i to fajne nie było) a jak wyjechał do szczecina to rzadziej bo albo ja do niego jade albo on do mnie xD

      Usuń
  2. Wiesz, że jestem ledwo żywa, więc wybacz taki mizerny kom *^*

    Mówiłaś że napisałaś 3 tys słów i nadal nie osiągnęłas tego co chciałaś, więc do ilu dobiłaś? Cztery tysiące? XD ale i tak na prawdę szybko mi się czytało o.O tak dziesięć - piętnaście minut i po wszysykim. Ale przyznam że jak Jess biegła na wzgórze to aż miałam dreszcze, zwłaszcza jak myślałam że pierdyknie ją samochód i cały nastrój diabli wezmą xD teraz się kolejnego nie mogę doczekać, jaki będzie Kenji i co będzie dalej ogólnie! 😍

    Wybacz ten chaotyczny kom, nie wnoszący nic xD

    Idę dalej wgapiać się w sufit, bajo!

    Wenuśki!
    ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Znam ten stan, gdy czekasz kilka miesięcy by wstawić jakiś gif xD
      Kel: A gdy przyjdzie co do czego to o tym zapominasz
      Tsaa... Może ja do ciebie coś napiszę... *chwila zastanowienia; mózg wystawia biała flagę * nie to nie

      Usuń
    2. Hyhy, właśnie ten kom ci powiem, jest ogarnięty w porównaniu do niektórych XD Dobiłam do 3600 słów ^^
      Jess: To by już była przesada, gdybym miała wypadek
      Tylko napięcie chciałam wprowadzić
      Jess: *wywraca oczami*
      XD
      Zdrowiej tam i panuj nad nosem!

      Usuń
    3. W sumie XDD
      Jess: *nadyma policzki* Bez przesady
      Spoko, ja jeszcze coś wymyślę XD

      Usuń
  3. Ja mam jakiś dziwny tryb, że wstaję o 9.30 O.o A normalnie to o 11, coś mi te Włochy zaszkodziły XD Od Rena z pewnością, ma za sobą z 8 lat doświadczenia, moja zdolniacha <3 Hyhy, special for you ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja zawsze chodzę w rozpiętym płaszczu moim ukochanym XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Yup, co jakiś czas by się przydało XD Owszem, z piosenki świetnego choć średnio znanego zespołu We as Human - Bring to life, polecam gorąco <3 Tec cytat kojarzy mi się zawsze z Spectrą albo Jess XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Ooo, Skillet też uwielbiam ^^ Ja ma za dużo postaci z seriali, anime i książek, by starczyło na nich zespołów xD Zwłaszcza jak na jedna osobę przypadają 4 utwory
    Dobranoc :* (choć jeszcze nie idę spać xD)

    OdpowiedzUsuń