czwartek, 11 kwietnia 2019

S2 Rozdział 29: Oblicze za maską


   Noc na Neathi była oszałamiającym zjawiskiem. Srebrne drobinki światła migotały w ciemnościach, a jasne promienie odbijały się od kryształowych budynków i rzucały oryginalne wzory na posadzki pałacu. Ciche szumy oddalonych lasów uspokajały umysł i pomagały zapaść w sen.
    Jednak w przypadku Fabii uwalniały one jedynie bolesne wspomnienia. Właśnie w takie noce siedziała wraz Jinem na dole, w pałacowym ogrodzie i słuchała jego zabawnych historii z wojska, dzieciństwa czy licznym podróży po Neathii. Ona z racji bycia drugą księżniczką miała wiele zajęć z kultury, etykiety, polityki, śpiewu, a także walki, przez co nie zostawało jej wiele czasu na własne przyjemności. Dlatego zawsze ceniła momenty, kiedy z pomocą ciepłego głosu Jina mogła przenieść się w te wszystkie odległe miejsce.
   Mieli je wspólnie odwiedzić. Chcieli zrobić jeszcze tyle różnych rzeczy...
– Księżniczko – szepnął Aranaut, widząc, jak dziewczyna zaciska ręce na marmurowej barierce balkonu, a po jej policzkach zaczynają płynąć łzy.
   Fabia pokręciła głową, po czym odsunęła rękaw swojej białej sukni i uruchomiła holograficzny obraz swojego zmarłego narzeczonego. Strój neathiańskiej gwardii, ciemnogranatowe włosy i ten delikatny uśmiech.
   Poczuła, jak w jej gardle rośnie gula, a ręce zaczynają trząść. Miał zaledwie osiemnaście lat, czym sobie na to zasłużył? Czym oni zasłużyli sobie na tą przeklętą wojnę?! Widziała płonące miasta, wszechobecną rozpacz, ból, śmierć i płacz, jednak to nie było najgorsze. Nie, pełne satysfakcji uśmiechy Gundalian patrzących na sponiewieranych Neathian były wypalone w jej umyśle i powtarzały się niczym zaklęta mantra w snach.
   Nienawidziła ich całym sercem. Kawałek po kawałku odbierali jej wszystko, co kochała. Powinni zniknąć. Powinni...
– Źle się czujesz?
   Nocną ciszę rozdarł pusty głos zabarwiony nutką mroku. Fabia szybko starła łzy i obróciła się twarzą do Heather, która stała z rękami założonymi z tyłu i lekko zaniepokojoną miną. Jej jasna koszula nocna falowała delikatnie przez wiatr.
– Przepraszam, obudziłam cię? – odparła, uśmiechając się słabo i wyłączając obraz Jina.
   Heather dalej przyglądała się jej badawczo, przez co poczuła się ciut nieswojo. Wiedziała, jakie dziewczyna miała powody, by tu być i szczerze jej współczuła, jednak z tymi malinowymi oczami było coś nie tak. Coś ukrywały.
– Nie umiałam zasnąć i postanowiłam się przejść. Potem zobaczyłam, że tu stoisz... – urwała niepewnie. – Wybacz, nie powinnam się wtrącać – Pochyliła głowę.
   A może była po prostu przewrażliwiona po gierkach Rena? Tak, stanowczo zrobiła się za podejrzliwa.
– Nie przepraszaj, nic się nie stało – Poklepała ją po ramieniu. – Miło, że się zainteresowałaś. A jeśli nie możesz spać, to idź to naszej lekarki. Ma świetne ziółka na bezsenność.
   Heather pokręciła głową i obróciła się ku krajobrazowi śpiącego miasta, zakładając zielone pasmo włosów za ucho. Otuliła się ramionami, mrużąc oczy.
– To tylko stres – mruknęła. – Zastanawiam się cały czas, co z Archiem i Bennym – Zagryzła wargę. – Jeśli też są wysyłani na pola bitew...
   Fabia na te słowa poczuła ucisk w sercu. Wiedziała, do czego zmierzała dziewczyna. Bała się straty i słusznie. Ból po stracie kogoś bliskiego, uczucie bezsilności. Bardzo dobrze znała te uczucia, które kłębiły się w jej duszy i nie życzyła nikomu doświadczać podobnej tortury.
– Będzie dobrze – szepnęła. Heather zerknęła na nią. – Jako księżniczka Neathii zapewniam cię, że wszyscy żołnierze będę znali twarze twoich przyjaciół i będą się starali za wszelką cenę ich ocalić. Nie pozwolę im umrzeć.
   Dziewczyna opuściła ręce, patrząc na nią dużymi oczami.
– Naprawdę?
– Yhym – Fabia uśmiechnęła się. – Dlatego nie masz się co martwić.
– Dziękuje bardzo – Heather znów się skłoniła.
– Nie musisz dziękować, to mój obowiązek. W końcu jesteśmy po jednej stronie, prawda?
– Prawda – Heather uniosła lekko kącik ust i ziewnęła.
– Idź już spać, jutro czeka nas ciężki dzień.
– Dobranoc, Fabia.
– Dobranoc, Heather.
   Rozeszły się w przeciwne strony, Fabia weszła do środka pałacu, natomiast Heather ruszyła przez krużganki. Gdy weszła do swojej przytulnej komnaty, oparła się o drzwi i uśmiechnęła szeroko. Crueltion podniósł się z poduszki i spojrzał na nią wyczekująco.
– Dowiedziałaś się czegoś ciekawego?
– Księżniczka miała ukochanego, który prawdopodobnie zmarł – odparła, nawijając kosmyk włosów. – Miota się z rozpaczy, ale przez to tak łatwo współczuje każdemu w podobnej sytuacji – Chrząknęła, maskując chichot. – Natomiast na dole kapitan Elright rozprawiał coś o jakiejś barierze, lecz Linus mnie zauważył i przegonił. Ciekawe, czy to tak ważne? – mruknęła, po czym westchnęła. – W każdym razie jutro pewnie pójdziemy gdzieś w teren, więc szykuj się, Cru. Czas, by wbić im nasze kły.


****

     Po dwugodzinnym ćwiczeniu nowego układu do piosenki Zary Larrson „ I would like” i półgodzinnej rozgrzewce miałam wrażenie, że nie dojdę do domu o własnych siłach. Niby miałam przyzwoitą kondycję i starałam się regularnie ćwiczyć, jednak dzisiejsze zajęcia połączone z wcześniejszym wf'em zadały zabójczy cios.
– Tylko się nie wywróć pod prysznicem, Jess – rzuciła Amy, młodsza koleżanka z grupy, kiedy weszłyśmy do łazienki. – Sama nie mam siły, by cię ewentualnie podnosić – Puściła mi oczko, po czym ziewnęła.
– Postaram się – mruknęłam, wchodząc do zielonej kabiny. Gdy zamknęłam drzwi, zdjęłam ręcznik i przerzuciłam go przez nie.
    Gorąca woda trysnęła ze słuchawki, w skutek czego w kilka sekund całe pomieszczenie wypełniła gęsta para. Oparłam się o jedną ze ścianek i powoli wcierałam migdałowy płyn w skórę, jednocześnie walcząc z sennością.
– Też cię nie będę łapał, więc nie zasypiaj – ostrzegł Fludim, który siedział na kurku.
– Przecież nie śpię – jęknęłam. – Matko, dobrze, że jutro mam na dziewiątą.
– Dałam nam dziś wycisk, co? – zawołała Amy z sąsiedniej kabiny.
– Masakryczny, a do występu jeszcze miesiąc.
– Niby tak, ale słyszałam, że w tym roku będzie spora konkurencja. Poza tym kilka dziewczyn ciągle gubi rytm – Usłyszałam, jak Amy uderza w drzwi kabiny. – Na przykład ta cholerna Agatha! Jak ona chcę to dobrze zatańczyć, skoro co chwilę potyka się o własne nogi! Nie rozumiem, dlaczego Clara ją wybrała!
   Przewróciłam oczami. Między Amy i Agathą toczyła się wojna od początku roku, którą ta druga przegrywała przez swoją nieśmiałość. Niezbyt mnie interesowały ich problemy, jednak czasami je upominałam, kiedy psuły atmosferę na zajęciach. A teraz, gdy miały razem zatańczyć układ, to sytuacja stała się jeszcze gorsza.
– Przesadzasz – powiedziałam głośno, zakręcając wodę i sięgając po ręcznik. – Agatha dobrze tańczy, tylko czasami traci koncentrację.
– Ale...
– Do zobaczenia – nie dałam jej dokończyć i wyszłam do szatni, która była na szczęście opustoszała.
    Ledwo otworzyłam swoją szafkę, a już powitał mnie telefon wyświetlający informację o nieodebranym połączeniu od Haruki. Dałam na głośnomówiący i zaczęłam wdziewać ciuchy.
– Przeszkadzam ci? – spytała na powitanie.
   Podskoczyłam, podciągając dżinsy, przez co przydzwoniłam plecami w ostry róg drzwi od szafki. Zaklęłam, masując kolejnego siniaka w kolekcji. Całe życie w kolorach tęczy na ciele, jak miło.
– Żyjesz? – westchnęła rozbawiona.
– Tsa – syknęłam, ubierając bluzę. – O co chodzi?
– Mam pewne podejrzenia co do Heather – odparła.
– Jakie?
– Dzwoniłam do Nathana i wypytałam, o co go prosiła. Były to dziwne żądania w stylu mówienia, że był wraz z nią, gdy jej znajomi zostali porwani przez Gundalian albo nie wierzenie w to, co mówi Brigdet Cox. Jeśli dodać do tego plotki, że jest groźną manipulantką, to wychodzi, że z Danem i resztą poleciała niebezpieczna osoba.
   Zaprzestałam wiązania botków i zmarszczyłam brwi. Mnie też towarzyszyło niepokojące uczucie, kiedy widziałam Heather wraz z Wojownikami. Choć myślałam, że to bardziej przewrażliwienie po tych wszystkich wydarzeniach z Gundalianami i Vestalią, lecz tu wychodzi, że kobiecemu instynktowi trzeba zawsze ufać.
   Przełknęłam ślinę, a w środku zrobiło mi się zimno. Jeśli Heather do tej pory mówiła same kłamstwa, to po poleciała na Neathię i jakie zamiary miała wobec Dana i reszty ekipy?
– Zaraz jak wrócę do domu, to zadzwonię do Dana i powiem, by mieli na nią oko – poinformowałam Haru. – Masz coś jeszcze?
– Ktoś mi wrzucił do szafki karteczkę proszącą o spotkanie jutro, by porozmawiać o Heather. Wtedy wszystko stanie się jasne.
– Okej, dzięki za informację, Haru.
– Zadzwoń, gdy już przekażesz to Danowi.
– Dobra.
   Rozłączyłyśmy się i już miałam wychodzić, gdy z łazienki wyszła Amy wycierająca włosy w brzoskwiniowy ręcznik. Na jej widok przyszło mi coś na myśl.
– Ne, Amy, znasz może Heather z naszej szkoły? Taką z zielonymi włosami? – zagadnęłam.
– Heather Ambler? Tak, chodzę z nią na nauki społeczne, a co? – spojrzała na mnie, unosząc brew.
– Możesz mi powiedzieć, jaka jest z zachowania?
– Hmmm... – Dziewczyna przyłożyła palec do policzka i zaczęła nim wiercić. – Dość cicha i lekceważąca wobec wszystkiego. Nie znam jej za dobrze, ale  ma wokół siebie jakąś taką dziwną aurę.
– Rozumiem, dzięki – Uśmiechnęłam się i pociągnęłam klamkę. – Do zobaczenia jutro!


****

   Tamten śmieć spoczywał dwa metry pod ziemią, nagrania szły póki co gładko, Sayuri i mama były szczęśliwe, Jane była cała, nawet Jess pogodziła się z tym cholernym maszkaronem, więc dlaczego czuła taką wewnętrzną pustkę? Czyżby zaczynała jej się osławiona „depreszja” z powodu złamanego paznokcia podczas gry w siatkówkę?
   Wygięła usta w grymasie uśmiechu, co jej lustrzane odbicie natychmiast powtórzyło. Jeszcze te wory pod oczami, rozczochrane i tłuste włosy oraz stara bluza w Hello Kitty. Czarna rozpacz pełną gębą. W takim stanie mogłaby z powodzeniem robić za trupa na wystawie w domu pogrzebowym, bez kitu.
   Nabrała powietrza i wsadziła twarz do umywalki wypełnionej zimną wodą. Podpatrzyła tę metodę u babci i choć pojęcia zielonego miała jak, to działała i pomagała jej uspokoić umysł. Wynurzyła się po chwili, mrugając intensywnie.
– Wyjdziesz kiedyś? – zawył Leaus, którego wyrzuciła na korytarz około kwadrans temu, kiedy znów zaczął jej nawijać o Gusie. – Czy może masz zamiar się utopić w tej umywalce?!
   Zagięła palce prawej dłoni na samo imię.
   Tak, droga, jaką objęła, była wątpliwa moralnie w cholerę, spowodowała, że skrzywdziła wiele osób i czasami ogarniało ją wrażenie, że staje się podobną kreaturą, co jej ojciec, lecz dawała bezpieczeństwo, a tego pragnęła najbardziej na świecie. Tylko osoba silna nie zostanie stłamszona. Jej ojciec górował nad nimi, mimo faktu, iż był śmieciem, właśnie przez swoją siłę. Upadł dopiero, gdy mama zauważyła, że ma więcej mocy, a potem ona zadała mu ostateczny cios.
   Kogo obchodzą inni? Kto niby powiedział, że nie wolno być egoistą?
   Zacisnęła dłonie na krawędziach umywalki. Woda spływała jej po twarzy i kapała na posadzkę. Może jeśli pokaże mu słuszność swojej postawy, to jego głos przestanie ją dręczyć? Ale chwila, moment, czemu ją to tak mocno przejęło? Nie interesowała się zdaniem innych, póki nie zaczynali być ważnymi dla niej osobami. 
   Syknęła i znów zanurzyła twarz. Niech to wszystko szlag!

****

   To, że moje szczęście jest nierobem i ma mnie w nosie, to wiedziałam od dziecka. Jakoś nauczyłam sobie radzić na własną rękę, nie ginąc przy okazji. Jednak stwierdzenie, że szczęście Dana też miało na niego wypięte, mnie zaskoczyło.
    By się z nim połączyć użyłam tego fajnego vestalskiego komunikatora, gdyż lepiej dawał sobie radę w połączeniach między planetami niż nędzna ziemska komórka. A tu nagle komunikat „Niestety nie można zrealizować połączenia”.
   Z wrażenia aż usiadłam gwałtownie na krześle, które odjechało, więc skończyłam na dywanie, wpatrując się zszokowana w komunikator. Włączyłam i wyłączyłam (najlepsza metoda), spróbowałam się połączyć jeszcze kilka razy, wciskałam różne klawisze, lecz po dziesiątej próbie się całkowicie poddałam. Co ja miałam teraz zrobić?!
   Shiena mi nie pomoże. Była mózgiem, lecz vestalska technologia potrafiła przerosnąć każdego – nie licząc Keitha, oczywiście. Fludim i otwieranie portali w ciągu dalszym było komedią, mój teleport też był nieprzydatny, bo nie znałam współrzędnych. Cudnie, kurwa, wspaniale! To trochę takie deja vu, że ktoś jest w chujowej sytuacji, a ja nie mam jak mu pomóc.
   Uderzyłam pięścią w podłogę. I co teraz? Mózgu myśl, myyyyśl!
    Nagle mnie coś tknęło. Podniosłam telefon i spojrzałam na godzinę. Dwudziesta druga, hmm. Trybiki w mózgu zaczęły się coraz szybciej obracać. Przymknęłam oczy, wzdychając ciężko. Czy wpadanie o tej porze do Keitha z prośbą o udoskonalenie komunikatora się źle skończy? Pewnie tak, ale to jedyny plan na ten moment.
   Wstałam i zaczęłam ubierać z powrotem kurtkę. Ja to się chyba wyśpię po śmierci...
– Gdzie idziemy? – spytał Fludim.
– Do Keitha, musi coś pomajsterkować, by dało się dodzwonić do Neathii.
– Eee, Jess, przecież Keitha dziś nie ma.
   Zastygłam wpół kroku.
– Co?
– Mówił przecież wczoraj, jak wychodziłaś, że jedzie na konferencję z jego i Gusa nowym projektem.
   No myślałam, że się wywrócę, gdyż mój bakugan miał absolutną rację. To podsumujmy sytuację, dwóch naukowców, którzy ogarniają sytuację, nie ma do jutrzejszego popołudnia, komunikator nie działa, a Wojownicy są razem z potencjalnie niebezpieczną dziewczyną na Neathii.
   Dramatyzuję czy życie znów zaczyna się zamieniać w wyjątkowo nieśmieszny żart?

*****

   Shienie lekcje do lunchu dłużyły się niemiłosiernie. Ledwo hamowała się przed liczeniem listków na gałęzi za oknem podczas zajęć z chemii, a na malarstwie prawie zasnęła w połowie szkicowania. Gdy wreszcie rozległ się upragniony dzwonek, złapała plecak i jako pierwsza wypadła z sali. Przeskakując dwa stopnie na raz, udało jej się dostać na parter przed napływająca falą uczniów.
   Trzy minuty później stała już koło bramy, dysząc lekko. Pogoda była paskudna, zimny wiatr smagał ją po policzkach, a kiszki marsza grały. Niech tylko autor liściku się szybko pojawi, bo nie miała zamiaru stać tu bezczynnie dłużej niż dwie minuty. 
– Jednak przyszłaś – powiedziała dziewczyna z fioletowym kapturem narzuconym na głowę, która szła w jej stronę. Przystanęła i zdjęła go, ukazując mocno pomalowane oblicze i ciemne włosy związane w kucyka.
– Brigdet Cox, tak jak myślałam – powiedziała Haruka, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
    Brunetka przechyliła głowę.
– Domyślałaś się, że to ja? Dlaczego?
– Heather wspominała o tobie mojemu koledze, ale to nieważne – Machnęła ręką. – Powiedz lepiej, co o niej wiesz.
    Oczy Brigdet pociemniały i zacisnęła mocniej usta. Była liderką jednej z kilku paczek, które istniały w ich szkole, i bardzo imprezową osobą. Zawsze w pełnym makijażu i modnych ubraniach przechadzała się korytarzami, unosząc wysoko głowę. A teraz wyglądała jak zbesztane dziecko pragnące zemsty.
– To cholerna suka – warknęła Brigdet  i zacisnęła pięści. – Kilka miesięcy temu zaczęła się do mnie kleić na przerwach, pomagać w projektach, zadaniach domowych, więc uznałam, że pozwolę jej wejść do naszej paczki. Gdybym tylko wiedziała, jaka z niej jest szmata! Kurwa! – Splunęła na bok, a jej twarz poczerwieniała.
   Haruka cierpliwie przeczekała atak złości brunetki, opierając się o jasne pręty bramy. Czy powinna opierać swój obraz Heather na podstawie opowieści Cox? Brunetka należała raczej do tych osób, które nie znoszą, gdy ktoś im się sprzeciwia lub robi sobie z nich żarty, co nie czyniło z niej wiarygodnego źródła informacji.
– Podsłuchiwała nas, robiła słodkie minki, by dowiedzieć się o nas czegoś więcej. Byłam tak durna, że zaczęłam ją zabierać z nami na imprezy – Brigdet wróciła do opowieści, krzywiąc się. – Przyłapała mnie na kilku rzeczach, lecz obiecała je zachować w sekrecie. A tak naprawdę zrobiła zdjęcia i tylko czekała na okazję, by to wykorzystać – wycedziła przez zęby. – Mała kurwa przez cały czas zbierała sobie na nas haczyki i gdy się jej znudziłyśmy, to ich użyła. Zmieniła się w kompletnie inną osobę, to było trochę przerażające – Odetchnęła i spojrzała na Harukę, uśmiechając się złośliwie.
– Co? – mruknęła Japonka.
– Znasz Nathana Crovena, prawda? Heather kazała mi znaleźć jego słabe punkty pod groźbą zniszczenia mojego związku.
   Haruka drgnęła, lecz zaraz zmarszczyła brwi. To nie miało żadnego sensu. Heather chciała się dostać na Neathię wraz z Wojownikami, natomiast Nathan siedział tu z nimi. Po co w takim razie były jej te haczyki? Zaraz...Nathan mówił, że miał potwierdzić tą opowieść o porwanych kumplach. Czy to znaczyło, że była ona fałszywa, by dostać się w łaski Dana? Musiała wiedzieć, że Kuso to troskliwa i wrażliwa osoba... 
   Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Jak bardzo daleko Heather była w stanie przewidzieć przyszłość i zdobyć potrzebne narzędzia? Jak dobrze analizowała ludzi i znajdowała ich najmniejsze słabostki? Jak długo to planowała? I jaki był jej prawdziwy cel?
– Widzę, że coś zrozumiałaś – mruknęła Brigdet. – Heather ma w dupie uczucia innych i lubi się nimi bawić. Nie wiem, co zrobił twój kolega, ale ma przejebane. Pewnie prędzej czy później wyda jego sekrety, tak jak moje.
– Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś? – zdziwiła się Haruka.
   Cox odchyliła głowę, zakładając ręce na piersi. W palcach trzymała nieodpalonego papierosa.
– Ona ma czystą jak łza opinię wśród nauczycieli. Pilna uczennica, nie wdaje się w bójki, posłuszna – prychnęła z rozbawieniem. – Doskonale sobie ich zmanipulowała.
   Haruka spojrzała na zegarek. Na rozmowie upłynęło dwadzieścia minut, co znaczyło, że zostało jej drugie tyle na jedzenie i poinformowanie dziewczyn o nowych faktach.
– Dzięki za rozmowę – rzuciła do Brigdet. – Pomogłaś mi.
   Dziewczyna skinęła głową, szukając w torebce zapalniczki. Shiena wyminęła ją, a do jej nozdrzy wdarł się zapach tytoniu.
– Chcesz ją powstrzymać? – spytała Cox.
– Można tak powiedzieć.
– Hmm? To powodzenia, choć jeszcze nikt z nią nie wygrał – Podniosła rękę i pomachała nią.
    Haruka wróciła do szkoły i pobiegła ku stołówce. Szybko odnalazła wzrokiem dziewczyny i roztrącając łokciami ludzi, dotarła do ich stolika.
– Idziesz dziś jak prawdziwy taran – powitała ją Aki. – Wzięłam ci lunch, jaki lubisz – Wskazała głową na tackę koło siebie.
   Jednak Haruka nawet nie zwróciła na to uwagi, tylko padła na krzesło i  spojrzała z napięciem na Jess.
– Jest źle.
– A kiedy było dobrze? – westchnęła Jess, po czym spoważniała, schylając się do niej. – Co się dowiedziałaś?
   Jane oraz Akane również nastawiły uszu i pochyliły się.
– Heather to bezwzględna manipulantka i mimo że nie wiem, czego chce od Wojowników, to nie może być dobrego. Musimy skontaktować się z Danem, nim będzie za późno.


  

Pozdrawiam moje nadawanie Fabii jakiejś głębi xDDD Nawet nw czy wyszło, no ale. Ogólnie świadomość, że to 29 rozdział a odcinek zahacza dopiero o 14 mnie dobiła, ale no cóż, mam  tu wątek tej wojny, Jess i Vestalii, Heather, Wojowników, Akane i trochę o innych też by się przydało... *wzdycha* to będzie długa seria, obyśmy wytrwali XD
Odmeldowuje się!


niedziela, 7 kwietnia 2019

S2 Rozdział 28: Niepokojące przeczucie


   Piach siekał odsłonięte części ciała, promienie słońca raziły oczy i prażyły ziemię, która drżała od ciągłych wybuchów. Ryczące bestie wkoło toczyły bitwy, powietrze przecinały różnokolorowe wiązki, wybuchy co chwila wznosiły ku niebu chmary pyłu pomieszanego z dymem.
   Heather, mimo iż stała na kamiennej kolumnie z dala od pola walk, czuła, jak przez jej żyły przepływa elektryzująca ekscytacja. Wiedziała, że wybrała się tu na wojnę, ale nie przewidywała, że wzbudzi w niej takie podniecenie! Te pełne determinacje oblicza żołnierzy Neathi, żądza krwi wibrująca w powietrzu! Objęła się ramionami, uśmiechając pod nosem. To było takie piękne...
   Zaraz jednak oprzytomniała, słysząc Linusa, który obserwował niebo przez lornetkę i informował swoich o kolejno zjawiających się gundaliańskich statkach. Po sposobie w jaki wykrzykiwał imiona szóstki Gundalian, wywnioskowała, że musi być to główna siła wrogiej armii. Podeszła do niego kawałek, lecz dalej jej nie zauważył. Hmm, stał tak blisko krawędzi, wystarczyło jedno pchnięcie i spadłyby prosto w ramiona śmierci. W końcu wypadki chodzą po ludziach, a szczególnie na wojnie.
- Padnij!
   Błyskawicznie wykonała rozkaz, czując, jak wiązka z lasera niemal muska jej włosy. Usłyszała głośny wybuch i posypały się na nią odłamki skalne. Przytulając policzek do zimnego kamienia, wpatrywała się w zielonego bakugana, z którego żądła padł pocisk.
   W ułamku sekundy jej życie stanęło na szali, ręka śmierci otarła się o nią. To uczucie jednocześnie mrożące serce i rozpalające głowę było fascynujące. Podniosła się do siadu, a Crueltion sam wpadł do jej dłoni.
– Cholera, namierzyli nas! – krzyknął Linus, przypadając do niej. – Musimy się ewakuować i wezwać pomoc.
   Złapała jego rękę zmierzająca do komunikatora, po czym podniosła się, wpatrując w bakugana Ventusa. Zauważyła, że tym, który wydawał mu polecenia, był chłopak mający może trzynaście lat, błyszczące żółte oczy i pusty wyraz twarzy. Nastoletni niedoszły morderca, huh?
– Nie mamy przed czym uciekać, Linusie – przemówiła, unosząc kącik ust. – Wszystko będzie dobrze. Nie mogę cię wycofywać z walk.
– O czym...
   Nie zdążył skończyć, kiedy wyrzuciła Crueltiona na sprażony słońcem piach. Fioletowe światło rozbłysło, by wyłonił się z niego pokaźnych wymiarów wąż o oczach czarnych niczym onyksy. Masywny ogon zakończony srebrnym szpikulcem uderzył o skałe, rozkruszając ją całkowicie.
– Wreszcie, myślałem, że nigdy mnie nie wypuścisz – wysyczał i wysunął rozdwojony język. – Dalej, zabaw mnie, pszczółko – zwrócił się do przeciwnika, po czym wystrzelił, rozwierając paszczę. Białe ostre kły ujrzały światło dzienne.
– Trucizna cienia – Heather wymówiła nazwę karty, na co Crueltion syknął z aprobatą.
   Na szczęście dzieciak wykazał odrobiny woli walki i bakugany starły się, lecz nie na długo, gdyż w nieba spadły jasne pociski, wzbijające gęstą chmurę pyłu. Heather uśmiechnęła się, widząc, że naprzeciw nich staje kolejny bakugan. Dwóch na jednego, to mogło być trochę ciekawe!

 ****

   Czasami zastanawia mnie ta fascynująca własność lekcji, które cię kompletnie nie interesują. Kiedy na nich jesteś, nagle odkrywasz ze sto innych, ciekawszych pomysłów, jak mógłbyś spędzić ten czas lub zaczynasz mieć filozoficzne przemyślenia. Tak było właśnie w przypadku Drake’a, który zaczął snuć gadki o sensie życia. Udało mu się nawet wyrwać Akane z drzemki, co od miesięcy bezskutecznie próbował uczynić gościu od fizyki.
   Niestety nie udało nam się wysłuchać konkluzji Drake’a, gdyż podenerwowany nauczyciel zabrał go do tablicy, by zrobił jakieś kolejne cudne zadanko. Gahan pewnie miał nadzieję, że wlepi rudzielcowi pałę, ale jak wszyscy już dobrze wiedzą, to Rendichowie byli mistrzami działania na złość i w kilka minut zadanko zostało wykonane.
   Po dzwonku rozdzieliliśmy się, gdyż Akane, Stella oraz Drake mieli teraz zajęcia z muzyki, natomiast ja, Haru i Dean teatralne. Ruszyliśmy więc na pierwsze piętro, gdzie przed drzwiami od auli powitał nas widok pogrążonego w depresji Nathana. Siedział zgarbiony, trzymając w dłoniach puszkę kawy.
– Tobie co? Z pracy wyleciałeś? – spytał Dean, rozsiadając się wokół niego. Ta, niby taktowniejszy od brata, ale też potrafił dać lewym sierpowym na przywitanie.
   Blondyn pokręcił głową, unosząc kącik ust w krzywym grymasie, po czym napił się z puszki.
– Miłość mojego życia mnie opuściła na długi czas – wyznał smętnym głosem.
– Za miesiąc znajdziesz kolejną – westchnęła Haruka, unosząc brew. – Ewentualnie za dwa.
– Nie mówiłem, że mnie porzuciła, tylko opuściła!– oburzył się, patrząc na nią w wyrzutem.
– A o kim mowa? – spytałam, widząc, jak Haruka wywraca oczami.
– Heather Ambler.
   Przechyliłam głowę, a przed oczami przewinęła mi się twarz zielonowłosej. Więc to ona była tą dziewczynę, której chciał za wszelką cenę zaimponować.
– Heather? – powtórzyła Shiena. – To nie ta, która poleciała z Wojownikami na Neathię?
– Tak, jej kumple zostali porwani – odparł Nathan. – Ne, Jess, jak myślisz, kiedy oni wrócą.
– Znając Dana i resztę, to powinni się szybko uporać. Choć ta księżniczka... – skrzywiłam się. – Ale raczej Heather zdąży wrócić, nim się odkochasz.
– Ej, mówię wam, że tym razem jest inaczej!
– Jasne, jasne, kobieciarzu – Dean się uśmiechnął. – Co jest, Haru?
   Przez brak odpowiedzi, też spojrzałam na Shienę. Wpatrywała się w oddalającą się grupkę dziewczyn, mrużąc oczy. Dopiero, kiedy zamachałam jej ręką przed twarzą, ocknęła się z transu.
– Hm?
– Coś się stało? – spytałam.
– Nic takiego – Pokręciła głową. – Zaczęłam tylko myśleć, co powinnam wystawić na zbliżające się święta.

****

   Gdy tęczowe światło pochodzące z głębi Świętej Kuli zaczęło promieniować, każdy, bakugan, człowiek, Gundalianin, Neathinin, zaprzestał walki i zadarł głowę, by ujrzeć starożytną moc. Tajemnicza, wibrująca moc przeniknęła ich wskroś, sprawiając, że ciała znieruchomiały, po czym rozbłysła tak jasno, że na moment wszystko pochłonęła biel.
   Kiedy Heather otworzyła oczy, wokół nich znajdowały się jedynie neathiańskie wojska. Czwarty przeciwnik Crueltiona, który wpadł w jego śmiertelne sploty, również znikł, co wąż skwitował niezadowolonym sykiem i wrócił do swej panterki.
– Co się wydarzyło? – spytał zszokowany Dan. – Czemu tak nagle zniknęli?
   Nie on jedyny był zaskoczony. Sama Fabia oraz kapitan Elright, któremu udało się uciec z gundaliańskiego statku, rozglądali się zdumieni. Żołnierze, Wojownicy oraz Heather zebrali się wokół nich, oczekując wyjaśnień.
– To musiała być moc Kuli. Uratowała nas – stwierdziła w końcu Sheen.
– Dlaczego dopiero teraz? – spytał Shun.
– Działania Kuli są nieodgadnięte – odparł Elright. – Nie jest ona ani po naszej stronie, ani po stronie Gundalian. Jest tylko starożytną energią, z której zrodziły się bakugany.
– Mimo wszystko udało się nam ich pozbyć, więc chyba powinniśmy się cieszyć, nie? – wtrącił Jake. – Nawet bez pomocy Kuli byśmy ich pokonali!
   Heather w duszy klepnęła się w czoło. Ten osiłek naprawdę wszystkie swoje szare komórki przelał w tkankę mięśniowa?

****

   Zajęcia kółka teatralnego przedłużyły się o ponad czterdzieści minut, w wyniku czego Haruka słyszała, jak burczy jej w brzuchu, kiedy schodziła po schodach. Torba wypełniona książkami, długopisami i skryptami obijała się o jej udo, a okulary co chwila zsuwały z nosa. Oby udało jej się złapać busa, bo czekanie następnych pół godziny byłoby torturą.
  Stanęła przed długim ciemnym korytarzem, przez który po obu stronach ciągnęły się rzędy niebieskich szafek. Promienie popołudniowego słońca wpadające przez okienka umieszczone pod sufitem oraz odległe kroki reszty osób z kółka przypomniały jej zdarzenie sprzed auli.
   Wyraźnie słyszała prychnięcie jednej z dziewczyn z grupki, która ich mijała. Idealnie w momencie, gdy Nathan wymówił imię Heather. I ten wzrok...Pogarda, ale i nutka strachu.
   O Heather Ambler słyszała wiele rzeczy i żadna z nich nie była dobra. Manipulantka, nie wiadomo, co siedzi w jej głowie, zamknięta w sobie, ciągle zmieniająca grupy. Dlaczego nagle zaczęła kręcić się koło Nathana? Co takiego chciała tym osiągnąć?
– Wyglądasz na zaniepokojoną – mruknął Garra. – Co cię trapi?
– Ta dziewczyna, Heather – wyjaśniła. – Im dłużej o niej myślę, tym bardziej mam wrażenie, że coś tu bardzo nie gra. Głowa zaczyna mnie już boleć.
– Kobiecy instykt to potężna rzecz.
   Westchnęła, wykręcił swój kod i otworzyła szafkę. Wyciągnęła z torby nieprzydatne książki i zastygła w bezruchu, widząc białą złożoną kartkę spoczywającą u jej stóp. Przykucnęła i ją rozwinęła.
Spotkajmy się jutro podczas lunchu koło szkolnej bramy. Chodzi o Heather.”
  Tamta dziewczyna wiedziała, że ją zauważyła. Haruka włożyła liścik do kieszeni spódnicy, wyrzuciła zbędne książki i ruszyła do wyjścia. Poczucie niepokoju zaczęło ją coraz bardziej ogarniać, przyśpieszając bicie serca. Nie czuła tego, od kiedy spotkała Rena.
   Nagle stanęła jak wryta, otwierając szeroko oczy. Nathan im mówił, że zakochał się w dziewczynie, którą oblał przez przypadek energetykiem, choć ona kazała mu spieprzać. Potem okazało się, że Jessie spotkała ją już wcześniej, a jeszcze później Heather zaczęła zbliżać się do Nathana. Czy to mógł być przypadek?
   Nie zauważyłaby autobusu, gdyby nie syk Garry. Wsiadła, nawet nie patrząc na kierowcę i zajęła pierwsze lepsze miejsce. Musi zadzwonić do Nathana i spytać się go o relację z zielonowłosą. Bo wszystko jej mówiło, że Heather Ambler jest niebezpieczna.


****

   Fajerwerki rozświetlały niebo, podczas dekoracji nowych członków Rycerzy Zamkowych. Dan, Shun, Marucho, Heather, Jake i Fabia stali wyprostowani w białych uniformach, a tłumy żołnierzy klaskały lub wydawały radosne okrzyki.
   Gdy królowa Serena powstała, zapadła cisza.
– Dzielni Wojownicy, w imieniu wszystkich Neathian, dziękuje wam za dzisiejszą bitwę, gdyż bez was nie odparlibyśmy ich ataku. Jestem również zaszczycona, że dołączyliście do naszych Rycerzy – Uśmiechnęła się, pochylając lekko głową.
   Do serc Neathian wlała się nowa nadzieja na wygranie wojny, Gundalianie zaczynali czuć presję, wszystko poczęło obierać kierunek ku radosnemu zakończeniu.
    Co za nuda.
   Heather po wymienieniu uścisku z kapitanem Elrightem wycofała się bardziej w tłum, by móc obserwować innych. Widziała radość mieszkańców, pyszałkowatą dumę Dana, ulgę Fabii, podekscytowanie Jake, zakłopotanie Marucho. Ani śladu rozpaczy czy niepokoju. Tacy naiwni i pełni pewności siebie.
– Coś nie tak?
   Usłyszawszy głos Shuna, uśmiechnęła się delikatnie. Kazami dalej jej nie ufał, ten Ren naprawdę utrudnił jej robotę. Choć im twardszy przeciwnik, tym większa satysfkacja. Obróciła głowę i spojrzała na poważną twarz bruneta.
– A co ma być nie tak?
   Uniósł nieco podbródek, a wzrok mu stwardniał. Nie odwróciła oczu, przyjmując nieme wyzwanie.
– Nie wyglądasz na zadowoloną.
– Jak mogę być szczęśliwa, skoro moi koledzi są ciągle pod kontrola jakiś drani? – odparła.
– Wygrana to radosna okazja.
– Dla mnie wygraną jest odzyskanie Archiego i Benniego.
   Mierzyli się wzrokiem nadal, ale Heather nie martwiła się o nic. Jej maska była za gruba, by móc tak łatwo pęknąć.
– Heather! Shun! Chodźcie, zaraz będzie żarełko! – zawołał Dan, machając do nich.
– Chodźmy, Shun – san – rzekła Heather.
   Brunet nie odpowiedział,  obrócił się i ruszył ku kryształowym schodom. Był nieustępliwy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Miała na sobie strój, który niósł siłę Neathianom. Wystarczyło go już tylko splamić.


Rozdział taki, że pożal się boże, ale wyleciała z wprawy...Następny będzie lepszy, przysięgam. Ugh, oby był strajk, bo chcę następny napisać gdzieś we wtorek, bo tam będzie scenka z Fabią, a wejście w jej skórę...
Odmeldowuje się!

środa, 6 marca 2019

S2 Rozdział 27: Dawny grzech


   Jaśniejące gwiazdy tańczyły wokół niej, gdy zwinięta w kulkę, obejmując rękami kolana, unosiła się w swoim wymiarze. Choć bardziej pasowało do niego określenie więzienie. Była więźniem tego miejsca przez długie dziesięć lat. Udało jej się wydostać tylko raz i...
    Zagryzła mocno wargę, aż po brodzie popłynęła błękitna posoka. Moc płynąca przez jej sztuczne ciało. Przekleństwo. Plugastwo.
   Uchyliła powieki, ukazując puste fioletowe tęczówki. Ile czasu już tu spędziła? Dzień? Dwa? Tydzień? Tutaj wszystko stawało się ulotnym pojęciem rozciągniętym w nieskończoność. Miała niewyczerpaną ilość czasu na przemyślenia ostatnich wydarzeń.
   Nie, to kłamstwo. Jej koniec się zbliżał, a ona coraz bardziej zastanawiała się, jaki był tego sens. Powinna była zniknąć, kiedy tylko Zenoheld poszedł do diabła. Byłoby to prawdziwie satysfakcjonujące zakończenie. Jednak przeklęci Starożytni wyznaczyli jej inny warunek.
   Oczy powoli zaczynały ożywać. Iskierki złości przemknęły w kącikach, a kolor począł zmieniać się w purpurę.
  Dlaczego musiała tak cierpieć? Miała już wystarczająco okrutne życie! Tak, zraniła wiele osób, ale nigdy nie celowo!
Może naprawdę byłaś potworem?
  Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! Nigdy nim nie była! To ludzie próbowali ją taką uczynić! Popychając na skraj wytrzymałości, odbierając dumę, radość, dzieci. Przeklęci, przeklęci, przeklęci! Oni byli jedynymi potworami!
– Reiko – rozległ się poważny, tubalny głos.
   Spojrzała w górę. Bakugan Ciemności stojący na czele innych unosił się nad nią, wpatrując uważnie swoimi pustymi oczodołami.
– Exedra – wycedziła przez zęby. – Czego tutaj chcesz?
– Znów tracisz nad sobą panowanie, Reiko – powiedział, pokazując na nią palcem. – Nie zapominaj, jaka tragedia rozegrała się, gdy zrobiłaś to ostatnim razem.
   Zmrużyła oczy, jednak nie zmieniając swojej pozycji. Musiał mieć o niej naprawdę niskie mniemanie, jeśli myślał, że wymazała z pamięci śmierć Leily Fermin. Huh, no tak. Wykrzywiła usta w grymasie. W końcu była tylko marną hybrydą człowieka i bakugana, co mogła dla niego znaczyć?
– Przestań – przemówił, jakby czytał jej myśli. – Niepotrzebnie nakręcasz samą siebie, Reiko. Nikt nie patrzy na ciebie z góry.
– Exedra, powiedz mi, czy to wydarzenie z biblioteki to twoja sprawka? Czy może Tytan znów chce zacząć jakąś chorą grę? Hm?
   Starożytny pokręcił głową.
– Nie był to żaden z nas. Tytan nie ma już takich sił, a ja nie bawię się w takie rzeczy.
– Hoo? W takim razie kto bawi się moimi wspomnieniami?
– Nie jest to przypadkiem twoje sumienie?
   Otworzyła szeroko oczy, unosząc brew. Jednak poważny wzrok Exedry mówił, że nie żartuje. Wybuchnęła chłodnym śmiechem.
– Moje sumienie? – powtórzyła. – O czym ty mówisz? Nigdy nie byłam potworem! Nie skrzywdziłam kogoś celowo! To, że ci żałośni Vestalianie kreowali naszą rodzinę na monstra, niczego nie dowodzi! Nie popełniłam żadnego grzechu!
   Cisza. Ciężka poważna cisza. Zacisnęła zęby, powstrzymując swoje resztki mocy przed wyrwaniem się w przód i zaatakowaniem Starożytnego. Ich nigdy nie należało lekceważyć, to jak skończył Tytan pokazywało to doskonale.
– Chcesz mi powiedzieć, że popełniłam jakiś grzech? I dlatego podpisałam z wami kontrakt? – krzyknęła, przykładając dłoń do piersi. - Niczego takiego nie pamiętam! Kłamiesz!
   Wspomnienia tak łatwo zmienić...
– Więc dlaczego przybyłaś do nas Reiko? Dlaczego postanowiłaś zawiązać ten kontrakt i wrócić do częściowego życia? W jakim celu? Po co? Co chciałaś wymazać? Co chciałaś osiągnąć? Może pragnęłaś o czymś zapomnieć?
   Objęła się ramionami, jakby miało ją to ochronić przed pytaniami Exedry. Każde z nich wzbudzało u niej lodowate dreszcze, bo uświadamiała sobie, że nie zna odpowiedzi. W jej głowie panowała tylko ogromna pustka. Aż nagle coś pękło. Przed oczami zaczęły przewijać się wyprane z kolorów wspomnienia. Kazuhiro i jego pełen ciepła uśmiech, Rebeka ze swoimi niesfornymi lokami, pucołowaty Daichi, ich komnaty, ich śmiechy. Poczuła ucisk w dołku oraz łzy gromadzące się w kącikach. Chciała wrócić do tamtych szczęśliwych chwil oraz odciąć te, które nadchodziły, ostrym nożem.
  Wtedy cienki łańcuch zacisnął się na jej nadgarstku. Na jego końcu coś się czaiło. Badało ją wzrokiem, oceniało zdolności. Zapach mówił jej, że to nie Tytan, choć był on znajomy. Usłyszała krzyk, a potem trzask naczyń o podłogę. I uspokajający męski głos.
– Kazu...hiro? – wyszeptała, po czym skrzywiła się, bo łańcuch zacisnął się mocniej. Metal przeciął skórę. Czerwone kropelki skapnęły w dół.
   Nagle z tyłu wybuchło światło i Reiko ujrzała, co czaiło się po drugiej stronie okowów. Krew odpłynęła jej z twarzy, a głos uwiązł w gardle.
   Tęczówki płonęły szkarłatem jak u Tytana, szeroki uśmiech był naznaczony słodkim szaleństwem, ale to była ona. Jasna suknia z herbem rodu Elevenorów, którą nosiła jako królowa, zmieniła barwę na niemal brunatną. Jej groteskowa wersja coś do siebie tuliła z niezwykłą czułością. Co to było?
Krwawa królowa!
   Wrzasnęła i spadła w dół.
– Reiko? Co ci jest?
   Nie panując nad własnymi odruchami, wyrzuciła ręce w przód, nim otworzyła oczy. Zaraz tego pożałowała, gdy zorientowała się, iż znajduje się w bibliotece, a koło niej kuca Jess. Jej dłonie dzieliło zaledwie kilka centymetrów od szyi dziewczyny. Natychmiast je zabrała.
– Przepraszam. Śnił mi się koszmar – wyszeptała, przełykając ślinę.
– Krzyczałaś – powiedziała Jessie, przechylając głowę. – Dać ci wody czy coś?
   Pokręciła głową, uśmiechając się delikatnie. Jessie mogła jej nie znosić, lecz i tak ciągle się o nią nieco troszczyła. Była to uprzejmość odziedziczona po Melody, co do tego nie miała wątpliwości.
– Dziękuje, ale nic mi nie trzeba. To był tylko zły sen – skłamała, wiedząc, że to nie był żaden sen.
– Hm, skoro tak mówisz – Dziewczyna podniosła się i oparła dłonie o biodra. – W każdym razie mam pytanie. Mogłabyś mi znaleźć książkę pt. „Strażnicy Vestalii”? Chciałabym ją przeczytać.
– Oczywiście, zaraz ją przyniosę.
  Ruszyła w półki, przemykając wśród migoczącego w słońcu kurzu. Serce dudniło jej głośno, zagłuszając szelest sukni oraz skrzypienie desek. Czy ta mroczna kobieta była naprawdę nią? Przełknęła głośno ślinę, czując, jak zimno rozchodzące się po żyłach. Ona naprawdę o czymś zapomniała? Nie, to niemożliwe, przecież nie użyła nigdy tego czaru co Jessie.
   Wypiła herbatę z trucizną. Dlatego umarła. Bo się jej bano przez krew bakuganów i głupie przesądy. Taka była prawda.
Krwawa królowa!
  Przystanęła.
– Zamknij się – syknęła, zaciskając dłoń w pięść.
   Zabito ją przez strach. Zabiło ją przerażenie zrodzone z niewiedzy i uprzedzeń. Ona nigdy...
   To chore podniecenie, które poczuła, gdy była o krok od zabicia Zenohelda.
Nigdy...
  Kobiecy krzyk, który zostaje zagłuszony przez rumor opadających fragmentów ściany. Blada ręką o zielonych paznokciach. Czerwona plama krwi na białych płytach.
Nigdy...
– Reiko? – usłyszała nawoływanie Jessie.
   Obróciła głowę. Musiała ją chronić bez względu na wszystko. Jednak jeśli znów straci nad sobą kontrolę, doprowadzi do tragedii, jak mówił Exedra. Gdyby coś przez nią stało się Jess, zniszczyłaby obietnicą złożoną Melody. A to byłoby absolutnie niewybaczalne. Dlatego musi pozbyć się prześladujących ją cieni.
– Już idę! – zawołała, ściagając opasłe tomisko z drugiej półki.
   Tylko co zrobi, kiedy okaże się, że cień to prawda?

****

       Żeby nie było, nie przywlokłam swoich zacnych czterech liter na Vestalię, by prosić Spectrę o przebaczenie. Hmpf, jeszcze czego! Jak nie ma zamiaru zadzwonić czy wysłać głupiego sms’a, to niech idzie w cholerę, mam swoją dumę! Sama Akane dziś rano dzwoniła do mnie i zaklinała, że jak zrobię coś takiego, to skończę na ostrym dyżurze. Taak, to była fantastyczna motywacja bardzo w jej stylu.
   Początkowo chciałam odwiedzić brata, jednak menadżer restauracji poinformował mnie, że Kenji pojechał wczesnym rankiem do innego miasta wraz z Veną. Dlatego zmieniłam plany i pamiętając, że Keith będzie długo siedział w robocie, postanowiłam odwiedzić Mirę. Po drodze zahaczyłam jeszcze o pałacową bibliotekę, gdzie natknęłam się na Reiko.
– Reiko się dziwnie zachowywała – mruknął Fludim.
– Nom, wyglądała na mocna wyprowadzoną z równowagi – przyznałam. – Ale pamiętaj, że ona często miała jakieś odpały, lepiej zostawić ją w spokoju.
– Oby tylko nie znaczyło to jakiś nowych kłopotów z Tytanem – westchnął.
   Skinęłam głową i skrzywiłam się. Gruby tom „Strażników Vestalii” wepchnęłam do torby i teraz ciążyła mi niemiłosiernie na ramieniu. Uwaga, uwaga, skolioza na horyzoncie. Odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie dotarłam pod odpowiedni wieżowiec.
– Ohayo, Mira! – wykrzyknęłam, wpadając do środka mieszkania.
   Powitała mnie pustka oraz cisza. Oł, może gdzieś wyszła? Po chwili jednak usłyszałam człapanie i drzwi od pokoju rudej się otworzyły, ukazując jej bladą twarz. Była ubrana w puszysty szlafrok, a zaczerwienione policzki pokazywały, że albo w sypialni ktoś jeszcze jest, albo dopadła ją choroba.
– Cześć, Jess – przywitała się zachrypniętym głosem.
– Matko droga, chora jesteś – zauważyłam, zrzucając buty. – Gdzie Keith, nie powinien się tobą zajmować? – Rozejrzałam się, lecz nie było śladu po blondynie. – A to cholernik jeden – warknęłam.
– Brat nic nie wie, dopiero rano się źle poczułam – wyjaśniła, po czym oparła o framugę drzwi. – Wybacz, muszę się położyć.
   Doprowadziłam ją do łóżka, zabrałam pusty kubek, spytałam, czy potrzebuje jakiś leków i poleciałam do kuchni robić herbatkę.
– Jadłaś coś w ogóle od rana? – mruknęłam, układając kubek oraz imbryk na szafce nocnej.
– Dwie kanapki – odparła i kaszlnęła kilka razy. – Strasznie kręciło mi się w głowie.
   Zerknęłam na zegarek. Dochodziła już czternasta.
– Na co masz ochotę na obiad? – spytałam, zabierając od niej termometr. 38’7 stopnia, cholera.
– Nie musisz nic robić, Jess – zaprotestowała. – Zamówię coś albo...
– Telefonu to użyj, by zadzwonić po swojego boya – przerwałam jej stanowczo. – Ktoś musi nad tobą czuwać, jak pójdę. A i może coś porobić, skoro Keith siedzi w robocie – dodałam sugestywnie.
– Jess! – pisnęła, rumieniąc się po cebulki włosów.
   Zaśmiałam się i uchyliłam przed pełną zarazków poduszką.
– To czego życzy sobie przyszła pani naukowiec?
– Makaronu...z sosem serowym i kawałkami kurczaka – bąknęła i otuliła się kołdrą jak kokonem.
– Załatwiooone! Fludi, możesz mieć oko na Mirę i krzyczeć, jakby co? – poprosiłam marudę.
– Bez problemu.
– Ej, nie przesadzasz nieco? – jęknęła Mira, mrużąc oczy.
– Ależ ja tylko odpłacam się za traktowanie mnie, jak sama byłam chora – zacmokałam i opuściłam sypialnię.

****

   Szedł powoli i choć trzymał w dłoni wydrukowaną analizę, który jeden z jego pomocników wręczył mu tuż przed wyjściem, nie czytał jej. Jego myśli krążyły wokół upragnionego wypoczynku i porządnej kąpieli. Ile dziś wziął nadgodzin? Cztery? Huh, mimo wszystko mało, jeśli miał się porównywać ze swoim ojcem.
   Helios mówił, że się przepracowuje, ale zbył to machnięciem ręki. Jakoś wcześniej, gdy siedział całe noce w laboratorium i przygotowywał jego zestawy bojowe, to nie narzekał. Mira też coraz częściej go upominała i wytykała, że ma sińce pod oczami. Ale ona zawsze była nadopiekuńcza.
– Ludzkie samice potrafią uczynić straszne rzeczy – odezwał się nagle Helios.
– Co? – warknął, patrząc na niego spod byka.
– Minęło ile? Dwa dni? A ty już wyglądasz jak cień siebie – odparł równie miłym tonem bakugan.
– Widziałeś kogoś, kto po pracy wyglądał jak młody bóg? – odgryzł się.
– Żałosna wymówka – prychnął na to jaszczur. – Jak tak nie chcesz stracić tej smarkuli, to czemu do niej nie pójdziesz i nie przyznasz, że to wasze darcie się było idiotyczne? Nie lepsze to niż kiszenie się w laboratorium, gdzie i tak obijasz dupę?
   Powstrzymał się przed porwaniem i wsadzeniem bakugana w najgłębszą kieszeń, a jedynie zacisnął szczęki. Jeszcze mu brakowało prawiącego kazań Heliosa do pełni szczęścia.
– Odbieranie jej w worku na zwłoki też nie jest moim marzeniem – mruknął chłodno.
– Dość pesymistyczne myślenie.
   Przystanął przed Kenjim, który przypatrywał mu się z uwagą. W dwóch palcach trzymał tlącego się papierosa. Keith poczuł łaskoczącą chęć zapalenia.
– Twój bakugan dobrze mówi – ciągnął dalej, niezrażony brakiem odpowiedzi. – Obydwoje nie powinniście mówić sobie nawzajem, jak postępować. – Zaciągnął się. – I ty i moja siostra popełniliście masę błędów, czyż nie?
– Mówiła ci – stwierdził i westchnął. Mógł się tego spodziewać.
– W końcu jesteśmy rodzeństwem – Kenji uśmiechnął się lekko i wypuścił szary dym. – Nie rób takiej miny, nie mam zamiaru zacząć ci grozić, żebyś trzymał się od niej z daleka. Jess to nie małe dziecko, a ja dopiero zaczynam być jej prawdziwym bratem. Chciałem tylko powiedzieć, że musicie lepiej zrozumieć się nawzajem. W końcu bez zaufania nie stworzy się niczego trwałego – westchnął, klepnął się w kolano i wstał. – Zapamiętaj to.
   Wsunął dłonie w kieszenie kurtki i zaczął odchodzić.
– Skoro jesteś je bratem, to powinieneś wiedzieć, jak bardzo jest lekkomyślna – powiedział Keith.
   Kenji obrócił głowę i uniósł kącik ust.
– A ty powinieneś wiedzieć, jak bardzo jest silna. Mentalnie i fizycznie.
   Po czym machnął ręką na pożegnanie i skręcił.


****

   Mira, choć kaszlała niczym kot z kłaczkiem w gardle, to wyglądała nieco zdrowiej po zjedzeniu obiadu. Nawet chodziła już prosto, bez wpadanie na różne sprzęty. Umościła się w salonie otoczona grubą warstwą koców i poduszek, gdzie włączyła sobie swój ulubiony serial. Ja za ten czas władowałam talerze do zmywarki i po chwili namysłu przykleiłam do garnka z makaronem żółtą karteczką „Ucz się gotować, blondasie”.
   Niedługo potem przybył Ace z różnej maści przekąskami i zestawem chusteczek, który mógłby spokojnie wystarczyć na miesiąc. Jako że nie miałam ochoty na zostaniem piątym kołem u wozu podczas ich miłosnych igraszek, to tylko chwilę podręczyłam Grita i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
– Do zobaczenia! – krzyknęłam, robiąc pirueta przy wyjściu i w kogoś wpadłam plecami.
   Wystarczył mi sam oddech owej osoby i już wiedziałam, że życie to jest kurwa. Ja nie byłam gotowa psychicznie na to spotkanie, nie pomyślałam, jak tym razem uniknąć jeszcze większego syfu! No i nie zapominajmy o Ace’ie siedzącym w salonie! Przecież to jest czysty przepis na apogeum, żeby to wszystko szlag!
– Jessie – przemówił spokojnie Keith, kładąc mi rękę na ramię. – Porozmawiajmy.
– Okej – odparłam. – Ale w kuchni.
   Szczęśliwie nie spytał o powód, tylko dał się ładnie zaprowadzić. Zamknęłam drzwi, by żadne dźwięki nie dotarły do obu stron i założyłam ręce na piersi.
– To o co chodzi? – spytałam.
   Chłopak oparł się biodrami o kuchenny blat, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dało się wyczuć delikatne napięcie, gdyż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że jak znowu powtórzy się sytuacja ze statku, to będzie koniec baletu.
  A żadne nie chciało stracić drugiego.
– Powinienem bardziej ci ufać – oświadczył.
   Zamrugałam kilka razy, oszołomiona bezpośredniością tej wypowiedzi. Lecz nim otworzyłam usta, on odezwał się znowu.
– Zapomniałem, że jesteś silna. Zenoheld, ja, Tytan wszystko to przetrwałaś.
– Ehm, bardzo mi to schlebia, ale nie walnąłeś się przypadkiem w głowę? – Uniosłam brew.
   Zaraz spojrzał na mnie ostro. Dobra, to on.
– Chodzi mi o to, że tamta rozmowa była bezsensowa – przyznał, wsuwając dłoń we włosy. – Niepotrzebnie ją zacząłem.
– Przepraszam – mruknęłam. – Powinnam była ci powiedzieć. W sumie mógł się powtórzyć scenariusz z pałacu Vexosów. To było egoistyczne. Wiem, że się martwisz.
   Zamilkliśmy obydwoje, stojąc naprzeciw siebie. W oddali było słychać niewyraźne odgłosy telewizora, a za oknem uliczny ruch. Kurde, dziwnie przeprowadzało się z nim takie rozmowy. Takie...otwarte na emocje?
– A co do twojej mocy...
  Serce zabiło mi szybciej. Wiedziałam, że o tym nie zapomniał.
– Nie chcę o tym rozmawiać – Potrząsnęłam głową. – Proszę, przynajmniej nie teraz.
– To nie była twoja wina.
– Wiem... – westchnęłam, otulając się ciaśniej ramionami. – Wiem...
   Przyciągnął mnie ramieniem do siebie. Objęłam go w talii, znów czując to przyjemne ciepło. Napięcie opadło i zapanował słodki spokój oraz cisza. Do chwili, gdy nagle Keith pochylił się ku drzwiom i szarpnął za klamkę.
– Co ty tu robisz? – wycedził takim głosem, że nawet mi dreszcz przebiegł po plecach.
   Kątem oka ujrzałam miętowe włosy Ace’a i oraz szlafrok Miry  i w myślach przeklęłam ich głupotę. Serio musieli podsłuchiwać pod drzwiami?
  Cóż, ale widząc, jak Keith ciągnie za sobą Grita na przesłuchanie, po uprzednim wpakowaniu młodszej siostry do łóżka z termometrem, mogłam uznać, że wszystko wróciło do normy.


Matko, pisanie tak by nie zjebać (za bardzo) Spectry jest truuudne ;-; Zbyt przywykłam do jego psychopatycznej osobowości XDD No koniec dramy póki co u Kessie, Reiko ma swoje demony, a ja muszę poszukać dobrego odcinka GI, by wciągnąć w wydarzenia też Jess...Ehh
Odmeldowuje się!

sobota, 2 marca 2019

S2 Rozdział 26: Planeta światła


      Dla Dana sobota z całą pewnością nie była ani trochę dniem relaksu. Zaraz gdy wstał, gotowy psychicznie na wyprawę, postanowił pożegnać się z Julie, nim wraz z Drago opuszczą Bayview. Miała być to krótka i miła wyprawa, a skończyło się jak zawsze. Jego mama nie byłaby sobą, gdyby nie zrzuciła mu na głowę kilku spraw do załatwienia. Westchnął, ale uznał, że przecież spokojnie się wyrobi do dwunastej, kiedy to Shun, Marucho, Fabia i reszta ekipy mieli się pojawić koło głównego punktu dostępu.
   Epizod z Zenet udającą Julie, by ukraść mu Drago, wolał pominąć milczeniem, gdyż na same wspomnienie bolała go głowa. W gwoli ścisłości w miarę szybko zorientował się w mistyfikacji i wraz z Drago pokonali Gundaliankę w walce. Eh, mimo wszystko Fabia powinna mu powiedzieć, że Gundalianie tak potrafią! Co by się stało, gdyby nie był tak spostrzegawczy i nie zareagował w czas? (#skromnośćKuso).
   Sprintem jadąc na rowerze i po drodze łamiąc większość przepisów drogowych, wrócił do domu, pożegnał się z mamą i z powrotem w drogę! Kiedy dotarł pod umówione miejsce, miał wrażenie, że jak wstanie z siodełka, to zaliczy spotkanie trzeciego stopnia z chodnikiem.
– Mistrzuniu, spóźniłeś się! – powitał go radośnie Jake, machając ręką.
– Heh, sorka za to! – powiedział, podbiegając do niego i reszty.
   Pożegnali się jeszcze raz z Julie, która wygłosiła dla nich ostatni doping, wymachując czerwonymi pomponami. Dan trochę żałował, że nie mogą jej zabrać ze sobą, jednak wiedział, że dziewczyna ma naprawdę dużo na głowie. Treningi, praca, a ponadto obiecała mieć oko na poczynania Gundalian w Bakuprzestrzeni i ewentualne zatrzymywanie ludzi przed wchodzeniem do niej.
– Jesteś najlepszą cheerleaderką, Julie – stwierdził z uznaniem Marucho.
– Haha, nie musisz mi tego mówić! – Makimoto uśmiechnęła się, puszczając im oczko. – Dokopcie Gundalianom też ode mnie, zrozumiano?
– Masz to jak w banku, Julie! – Jake pokiwał energicznie głową.
– A i powodzenia, Heather – chan! – Julie wymierzyła w zielonowłosą pomponem. – Na pewno znajdziesz kumpli, nie martw się!
   Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
– Dziękuje – odparła mocnym głosem.
   Jednak Dan widział, że Heather się denerwuje. Położył jej rękę na ramieniu i ścisnął uspokajająco. Odetchnęła głęboko i jej mięśnie lekko się rozluźniły.
– To ruszamy! – zadecydował i wszyscy zebrali się wokół Fabii.
   Aranaut zapłonął jasnym światłem, niemal oślepiającym. Przez to ani Dan ani Wojownicy ani nawet Julie stojąca z boku nie zauważyli Rena, który obserwował wszystko ukryty za drzewem.

****

   Zawiedli, to była porażka na całej linii. Nie zdobyli Żywiołu, Wojownicy połączyli siły z Neathią a nie nimi. Jeszcze ta przeklęta Zenet tak późno poinformowała go o planach Dana i reszty!
  Zacisnął pięści, czując, jak żołądek zawija się mu w supeł. Barodius nienawidził jakichkolwiek niepowodzeń i tępił je z wielką pasją. A ich błędy poważnie wpływały na jego plany. Jaka kara ich za to czeka?
   Mason już zapłacił wysoką stawkę za wpadkę z Żywiołem i próbę buntu. Rubanoid pewnie skończy na stole Kazariny jako jedna z jej zabawek, a sam chłopak...
   Będziesz go błagał o litość?
   Zacisnął szczęki. On, skazany od urodzenia na życie w ciemności, nie miał innego wyboru. Jeśli nie chce skończyć ponownie w tym nieruchomym, pozbawionym życia miejscu, gdzie nie pada najmniejszy skrawek światła, musi się wykazać. Musi pokazać, że jest kimś godnym.
   Nie było miejsca na bunt czy kolejne błędy. Czas mu się kończył, doskonale o tym wiedział. Nieważne, jak bardzo czuł wewnętrzną pogardę do planów Barodiusa, eksperymentów Kazariny czy okrucieństwa Gila. Tylko oni mogli uwolnić go z okowów mroku.
   Zmrużył oczy, kiedy światło słońca zaczęło go razić. Gdy to wszystko dobiegnie końca, wreszcie będzie mógł spojrzeć w niebo bez lęku, że może być to ostatni raz.


****

   Barodius obserwował  z mściwą satysfakcją, jak grupa Rena wpatruje się zawstydzona i przestraszona w podłogę. Doskonale zdawali sprawę, jak go zawiedli i teraz drżąc w środku, oczekiwali na karę. Tymczasem żaden z jego dwunastki nie szczędził im cierpkich słów.
– Nie byliście w stanie przekonać Wojowników, by byli po naszej stronie. Żałosne – prychnęła Kazarina, mierząc ich zimnym wzrokiem.
– Zamiast do nas, dołączyli do Neathi – wtrącił Airzel.
– Zepsuliście wszystko – zaśmiał się pusto Stoica.
   Barodius uniósł nieco kącik ust, mając w pamięci, że to właśnie ta trójka miała ostatnio pewne problemy z bandą Wojowników, ludzi i Vestalian, jednak nie odezwał się. Nawet nie był specjalnie wściekły, gdy wrócił i dowiedział się o ich wizycie. Napełniło go to bardziej podekscytowaniem, gdyż uwielbiał walkę z silnymi i pewnymi siebie przeciwnikami. Nie było nic lepszego od wgniatania ich w ziemię i patrzenie na pełne rozpaczy twarze.
   To, że Vestalia się wmieszała, też mu nie przeszkadzało. Gdy tylko opanuje Neathię, padną przed nim na kolana. A jeśli nie, to ich do tego zmusi.
– Panie, powinniśmy rozpocząć atak z zaskoczenia – głos Gila przerwał jego plany kolejnych podbojów.
– Masz rację – powiedział, podnosząc się z tronu. Machnął ręką. – Zgromadzenie Dwunastu, przygotujcie wszystkie bataliony! Lecimy na Neathię!
– Tak jest, panie!
   Uśmiechnął się. Potrzebował odrobiny rozrywki.


****

   Heather poczuła się wyjątkowo nieswojo, kiedy tylko dotknęli stopami ulicy neathieńskiego miasta. Budynki wyglądające na zrobione ze szkła i kryształów, wszechobecna biel oraz jasność bijąca z każdego zakamarka. Lekko zakręciło jej się w głowie.
– To właśnie Neathia! – Fabia rozpostarła ręce, uśmiechając się. – Pięknie tu, prawda?
   Dan, Jake oraz Marucho wyrazili pełną podziwu zgodę, rozglądając się dookoła. Heather nie była ciekawa widoków, wolała skupić się na utrzymaniu w pełnej gotowości. Ta planeta była dla niej za jasna, za...czysta?
   Zmiana wyglądu Linusa na neathiański też nie wywarła na niej zbytniego wrażenia. Niebieska skóra oraz zielone oczy przypominające te u ważki, o co takie wielkie halo?
– Dobrze się czujesz? – spytała Fabia, patrząc na nią z troską. – Jesteś trochę blada.
– Ach, to pewnie przez teleportację, nie wielkiego – mruknęła, machając ręką.
   Dziewczyna jeszcze chwilę się w nią wpatrywała, po czym wreszcie obróciła głowę. Heather dyskretnie wywróciła oczami, czując jednocześnie ukłucie niepokoju. Wolała, by jej organizm nie zaczął nagle wariować, bo nie miała najmniejszej ochoty wracać.
   Weszli w pałacowe korytarze, które jakimś cudem wydawały się jeszcze jaśniejsze niż budynki na zewnątrz. Heather była niemal pewna, że wszyscy na tej planecie grają Haosem. Domena światła, jej przeciwieństwo, jak miło. Stłumiła pogardliwe prychnięcie, pamiętając o swojej roli i spojrzała na plecy Wojowników przed sobą. Shun wyjątkowo nie zwracał na nią uwagi, Dan i Jake ekscytowali się jak małe dzieci, a Marucho rozglądał z zaciekawieniem. Fabia uśmiechała się promiennie, zaplatając dłonie za plecami.
   Ciekawe jaką minę zrobi, jeśli Neathia przegra? – pomyślała Heather i gdzieś w środku poczuła przemożną chęć, by do tego doprowadzić.
   Doszli przed salę tronową, którą strzegło dwóch strażników w uniformach. Fabia podeszła do nich, powiedziała kilka słów i od razu zostali wpuszczeni. Teraz Heather musiała zmrużyć oczy, gdyż za tronem znajdowały się dwa koliste okna, przez które do środka wpadało światło słońca. Sprawiało ono, że złote drzewka, które znajdowały się w kątach sali, rzucały na ściany złociste blaski, a kolczyki królowej rozbłysły.
– Jaka ona piękna – wyrwało się Danowi.
   Neathianka miała krótkie włosy jaśniejsze niż Fabia oraz nosiła białą suknię zdobioną srebrną nicią połączoną ze złotym płaszczem ciągnącym się po ziemi z bardzo wysokim kołnierzem.
– Witajcie, Wojownicy – przemówiła, uśmiechając się lekko. – Jestem Serena, królowa Neathi. Dziękuje za wasze przybycie tutaj. Cały naród jest wam za to wdzięczny.
– Nie o czym mówić, Gundalianie stanowią zagrożenie dla wszystkich – odparł Jake.
– Jeśli ich nie pokonamy, nie uda nam się odzyskać Bakuprzestrzeni – powiedział Marucho.
– Ani uwolnić dzieciaki od hipnozy.
   Heather pokiwała energicznie głową, wiedząc, że Kazami na nią spojrzał. Ciągle ją pilnował, analizując każdy ruch. Nagle zachwiała się, czując miękkość nóg. Przeklęte światło miało na nią zły wpływ.
– Oraz nie możemy pozwolić Gundalianom, by dalej używali bakuganów jak broni w walce! – zakończył Dan, uderzając pięścią w otwartą dłoń.
– Hm, czy aby na pewno ktoś taki jak ty powinien tak mówić? – spytała Serena.
   Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Królowa ściągnęła brwi, a jej oczy przybrały surowy wyraz.
– Chyba nie rozumiem – mruknął Kuso.
– Ty też uczestniczysz w bitwach czyli wykorzystujesz bakugany jako broń do walki – wyjaśniła. – Nie jest tak? Postępujesz niemal tak jak nasi wrogowie.
   No tak, bo Neathienie wcale nie używają bakuganów w tej swojej wojence. Co za żałosna hipokrytka skacząca do innych z mordą, Heather westchnęła w myślach, patrząc na zaskoczną minę Kuso. Ale musiała przyznać, że to było dość oryginalne, by witać sojuszników pretensjami.
– Ej, znów zbladłaś – mruknął Crueltion. W jego głosie wyczuła nutkę niepokoju.
   Chciała odpowiedzieć, gdy zakręciło jej się w głowie, natomiast w uszach rozległ się głośny pisk. Oparła się o kogoś, nie słysząc, co się wkoło dzieje. Przed oczami zaczęły migać jej różne kolory, po czym poczuła, jak opuszczają ją wszelkie siły.
   Kurwa!
  Otworzyła gwałtownie oczy. Powitał ją nieskazitelnie biały sufit, po którym tańczyły plamki światła. Pod plecami miała miękki materac, ale zaraz się z niego zerwała, rozglądając wkoło. Wyglądało jej to na kozetkę pielęgniarki.
– Och, ocknęłaś się.
   Obróciła głowę do Linusa, który stał w progu drzwi z niewielką tacką. Stała na niej szklanka oraz mały talerzyk z – serio nie było innych kolorów tutaj? – żółtymi tabletkami.
– Co się stało? – spytała, przechylając głowę.
– Zemdlałaś. Nasza medyczka mówiła, że to przez nadmiar stresu i zmęczenie – odparł i położył obydwie rzeczy na stoliczku koło łóżko. – Jak się teraz czujesz?
– Już dobrze – powiedziała, unosząc kącik ust. – Przepraszam za zamieszanie, nie chciałam, ale mało spałam – Spuściła wzrok, zaciskając ręce na materiale spodni. – Boję się o moich przyjaciół.
– Rozumiem – Linus pokiwał głową. – Ale musisz być dobrej myśli.
– Wiem – szepnęła, uśmiechając szeroko w głębi duszy. Potrząsnęła głową. – Możesz mi powiedzieć, gdzie jest Dan – san i reszta?
– Poszli do Świątyni wraz z księżniczką Fabią.
– Świątyni? Co to za miejsce?
– Znajduje się tam Święta Kula, to z niej początek wzięły wszystkie bakugany – wyjaśnił rycerz.
   Zerknęła z Crueltiona, ale ten nie wyglądał na zainteresowanego tematem.
– Zaprowadzić cię?
– Jeśli to nie problem – zgodziła się, wstając z łóżka. W końcu musiała mieć jak najlepsze rozeznanie w tej planecie.
   Na korytarzu panowało zamieszanie. Neathanie biegali w różne strony, chwytali za broń, krzyczeli do siebie.
– Cholera! – zaklął Linus, rzucając się nagle do biegu. – Gundalianie nadciągają! Heather, ty tu zostań!
– Nie, pomogę ci!
– Ale...
– Zresztą mogą tam być Archie i Benny! – rzuciła, nim zdążył skończyć.
   Westchnął i skinął głową.
– W takim razie idziemy!
   Odwrócił głowę, a Heather uśmiechnęła się pod nosem. Neathanie byli życzliwą, dobroduszną rasą. Kochali swoją planetę i byli im niezwykle wdzięczni za przybycie, gdyż wierzyli, że pomogą im w jej uratowaniu. Jak pełne rozpaczy będą ich twarze, kiedy jeden z ich wybawców, w którym pokładają nadzieję, okaże się kolejnym katem?
   Och, musi się koniecznie o tym przekonać.



Heh, rozdział z założenia miał być dłuższy, ale uznałam, że dopracuje część o Reiko i zacznę od niej kolejny ^^'' Nie ma również Jess, ale u niej się szykuje na rozwiązanie problemu z Keithem, a do tego trzeba konsultacji xD Wgl myślałam, że zacznę sobie bić brawo, jak w końcu wyjebałam Wojowników do Neathii. Kuźwa zajęło mi to 26 rozdziałów XDD
Odmeldowuje się!