sobota, 26 stycznia 2019

S2 Rozdział 25: Ukryte emocje


   Pewnie mało kto lubi ten paradoks czasu polegający na tym, że gdy siedzisz w szkole to czas zazwyczaj zwalnia do ślimaczego tempa, jednak kiedy chcesz sobie odpocząć przed jakimś wydarzeniem czy imprezą, to dostaje kopa, jakby wypił Red Bulla. Tak właśnie było w moim przypadku. Podczas zajęć miałam wrażenie, że zaraz zasnę (choć to było bardziej wynikiem trzech godzin snu), a gdy doszło do wfu, o niemal nie rozłupałam sobie czoła, skacząc przez płotki, taka byłam senna!
    Natomiast po powrocie do domu zdołałam zrobić sobie tortillę, zadzwonić do Micka, wyprowadzić Aresa, obejrzeć dwa odcinki serialu i już została mi zaledwie godzina na przyszykowanie! No powiedzcie mi, gdzie tu jakakolwiek logika?!
– Aki, nie mam pojęcia, o którą koszulę ci chodzi. Przywlecz tu swoje zacne dupsko i ją sama znajdź – warknęłam do telefonu, kiedy Akane po raz czwarty nieudolnie próbowała mi wytłumaczyć, jaką to część  garderoby chce pożyczyć.
– Nie to nie! Sama sobie poradzę! – zawołała oburzona, po czym się rozłączyła.
   Wywróciłam oczami, rzuciłam telefon na łóżko i zaczęłam przebierać w ubraniach wiszących w szafie. Na małą czarną było za zimno, czerwona bluza była zbyt znoszona. Mnóstwo ubrań, a zawsze gdy przychodzi co do czego, to nie ma niczego odpowiedniego. Jakże typowe.
   Kiedy pozostało mi już tylko pół godziny, zdołałam się zdecydować na srebrną koszulkę, skórzaną spódnicę, cienkie rajstopy i dopasowane ciemne zakolanówki. Wypadłam z domu w samym płaszczu, jednocześnie kończąc malować usta. Oczywiście byłam już spóźniona.

****

    Wszystko miała dopięte na ostatni guzik. Nathan łyknął wszystko, co mu powiedziała, mama wymyśliła jej jakąś chorobę, a ojciec nie czynił żadnych uwag. Teraz pozostawało tylko spokojne doczekanie sobotniego ranka.
   Uśmiechnęła się i wyciągnęła nogi, opierając je o krawędź wanny. Crueltion siedział na umywalce, uważnie jej się przyglądając. Mimo iż nie ukazywał żadnych mocnych emocji, to Heather doskonale wiedziała, że w środku wręcz kipi podekscytowania. Nie żeby z nią było inaczej. Drapieżne a zarazem słodkie podniecienie wypełniało ją po brzegi.
– Cru, myślisz, że spotkamy jakieś przeszkody? – spytała, sięgając po szampon. Wylała nieco na rękę, a łazienkę wypełnił aromat migdałów.
– Nawet jeśli, to się ich pozbędziemy – mruknął bakugan. – Bardziej się zastanawiam, jak chcesz stamtąd wrócić?
– Dzięki Wojownikom, oczywiście – odparła, rozprowadzając płyn po włosach.
    Crueltion przechylił głowę nieco w bok.
– Niby jak? Chcesz się z nimi cały czas kręcić?
– Oj, Cru, nie bądź zabawny. – Dziewczyna spojrzała na niego, uśmiechając się. – Wywołamy zamieszanie na tej wojnie, może pozmieniamy trochę fronty, a potem usprawiedliwimy się, że nam kazali. Na przykład zagrozili zabiciem Archiego i Benniego. O albo wiem! – Klasnęła w dłonie. – Kuso raz mówił, że poddają porwane dzieciaki praniu mózgu, więc nie są one świadome swoich czynów. To idealna wymówka, nie sądzisz?
   Bakugan uśmiechnął się. Dwa cienkie kły błysnęły.
– Podoba mi się twój tok rozumowania.
   Heather pokiwała z dumą głową i podniosła się, sięgając po słuchawkę prysznica. Strumyki gorącej wody zaczęły zmywać z jej włosów płyn i spływać po jej ciele w kierunku przeźroczystej tafli. Dziewczyna oparła się o kafelki, bawiąc jednym z kosmyków.
– Jeśli chodzi o grę oszustw, to nikt nas nie pokona, Cru – szepnęła. – Nieważne czy Młody Wojownik, księżniczka czy Gundalianin.
    Crueltion w duchu zgodził się w nią. Kiedy się poznali, nie uznał jej za kogoś wartego uwagi. Uśmiechnięta, uprzejma dla innych, zwyczajny człowiek. Dopiero wtedy ujrzał jej oczy. Puste, znudzone, patrzące na wszystkich bez żadnych uczuć. Zdał sobie sprawę, że to była jedna z jej tysiąca masek. Wcześniej nigdy nie myślała, że może spotkać kogoś – to jeszcze człowieka! – kto ma w sobie tyle mroku. Jednak Heather taka była. Nieważne, czy robiła to z nudów, nieważne, że mogło to być zepsute do cna i pozbawione wszelkiej moralności. Była podobna do niego i to mu wystarczyło, by z nią być.

****

    Padłam z westchnięciem na miękką kanapę, niemal od razu dostając do ręki szklankę z mojito. Podziękowałam Haruce skinieniem głowy i wlałam sobie zawartość do gardła, gasząc pragnienie. Na parkiecie pozostało jeszcze kilku nieugiętych jak Dean, Nathan czy Akane, którzy kontynuowali swoje tańce, jednak zdecydowana większość ludzi wolała usiąść. Zwłaszcza po tym jak Drake zrobił fantastycznego fikołka przez fotel. Przeżył, w gwoli ścisłości.  
– Żyjesz, Haru? – spytałam, patrząc na nią z lekkim powątpiewaniem.
   Shiena miała lekko rozmazane kreski i wyglądała, jakby nie do końca się orientowała, co się dzieje.  Albo znów obmyślała jakiś scenariusz, wyglądała wtedy identycznie. Odłożyła z hukiem butelkę wina i skinęła głową. Czknęła.
– Dobra, ile widzisz palców? – Pokazałam trzy.
– Pięć.
– Roger, Haru nam padła! – wrzasnęłam. Brak reakcji. Odchyliłam głowę, ale Rogera nie było już przy stoliku wypełnionego wszelkiej maści alkoholem. – Roger?
– Gdzieś zniknął, hyhy – poinformowała mnie Aki, opierając brodę o moje kolana. Wyszczerzyła zęby. – Jane róóównież.

****

        Zimny wiatr rozwiewał jej włosy i porywał szary dym, który wydmuchiwała. Czarna skórzana kurtka nie dawała za wiele ciepła, mimo to Jane nie odczuwała chłodem. Stała tylko spokojnie, opierając się łokciami o barierkę balkonu.
– To o czym chciałeś porozmawiać, hm? – spytała, strzepując spalony filtr do popielniczki. – Mam nadzieję, że nie o naszej klasie – dodała, patrząc na Rogera z ironią.
   Chłopak uśmiechem zbył jej uwagę i wyjął kolejnego papierosa.
– Powiedz mi, Jane, aż tak cię zabolało, że się o ciebie troszczę? – spytał, podpalając go i zaciągając się.
– Słucham? – Wilson uniosła brew.
– Od czasu tamtej rozmowy stałaś się dla mnie bardziej zimna i mniej się odzywałaś – przypomniał jej. – Nie rozumiem jednak czemu.
   Jane westchnęła, drapiąc się w kark i przymykając jedno oko.
– Nie lubię tego typu zachować, to wszystko – mruknęła.
– Niby czemu?
– Bo nie lubię, Walkers – prychnęła. – Nie widzę żadnego logicznego powodu, dla którego tak się troszczysz o moje relacje z innymi. I to nie był pierwszy raz, już kilka razy gadałeś mi o podobnych bzdetach. Po prostu przestań.
   Roger zmarszczył brwi, przyglądając się jej. Błękitne oczy znów przypominały dwie grudki lodu, mimo to wyraz twarzy miała beznamiętny. Wszelkie emocje było czuć z głosu. Uniósł ręce w geście kapitulacji.
– Okej, okej, przestanę – powiedział z uśmiechem. – Ale nie bądź od razu taka podła, bo mi na tobie zależy, co?
– Zaczynasz być irytujący – westchnęła, wrzucając resztkę papierosa do popielniczki. – Zresztą mówiłam ci na początku naszej znajomości. Nie ufam do końca ludziom.
– Dziewczynom też?
   Zbił ją tym z tropu, bo na moment zamilkła. Przetarła twarz dłońmi.
– One to co innego. Byłyśmy razem od dziecka i nigdy jedna nie zdradziła drugiej. One po prostu... – urwała i potrząsnęła głową. – Nieważne.
    Nie musiała kończyć, gdyż wiedział, o co chodziło. One widziały Jane w każdym wydaniu, taką, jaką zawsze była, bez ukrywania czegokolwiek. Były z nią nawet, gdy jej brat zmarł. Roger wtedy ich jeszcze nie znał, ale ciężko było nie słyszeć o wypadku we własnej okolicy. Z tego też powodu, rozumiał sposób bycia Jane. Mimo to chciał ją nieco wyciągnąć ze skorupy, którą stworzyła wokół siebie. Z drugiej strony czy powinien?
   Nagle poczuł, jak lekko trąca go pięścią w ramię. Zerknął na nią i dostrzegł jej charakterystyczny krzywy uśmiech.
– Dzięki za troskę, tak czy siak. Tylko więcej tego nie rób.
   Wyszczerzył zęby.
– Przyjąłem. – Zatrząsł się i zaczął trzeć odsłonięte ramiona. – Wracamy?
   Skinęła głową i razem weszli do ciepłego środka.

****

    Haruka pociągnęła ostatni łyk z butelki wina, po czym odetchnęła głośno. Nathan, którego głowa spoczywała na jej kolanach, jęknął z oburzeniem, widząc, że nic dla niego nie zostało. Odłożyła butelkę na wirujący stolik, słysząc, jak głośno bije jej serce. Chyba dziś przesadziła.
– Co jest, Haru – chan? – mruknął Nathan, trącając ją w nos. – Normalnie tyle nie pijesz.
   Spojrzała na niego, przykładając dłonie do gorących policzków.
– Ne, Nathan jesteś zakochany, nie?
   Chłopak rozciągnął usta, przybierając rozanielony wyraz twarzy. Oczy mu zapłonęły.
– Taaak. Heather jest cudowna. Taka piękna, delikatna, a jednocześnie stanowcza. Jak mogłem jej wcześniej nie zauważyć?
– Hee, więc tak to jest być w miłości? – szepnęła Shiena. – To jest zabawne uczucie?
– Zabawne, co? Hmm, nie jestem pewien, ale na pewno wyjątkowe!
– Co się dzieje, Haruuu? – Stella objęła ją, kładąc jej głowę na swoim ramieniu. – Zakochałaś się? Powiedz kto to, zaraz wymyślimy jak zdobyć jego serce! – Poczochrała ją po włosach.
– Najłatwiej będzie przez rozcięcie klatki piersiowej! – krzyknął Drake z drugiego końca pokoju, po czym wybuchnął chrapliwym śmiechem podobnie jak kilka innych osób.
   Stella syknęła z dezaprobatą, ale po chwili się uśmiechnęła, kiedy Phoebe zabrała chłopakowi kieliszek sprzed oczu i wypiła jego zawartość.
– Nie jestem zakochana! – zawołała Haru, wydymając policzki. – I o jest chyba problem, nie? Bo widzisz – Wyrzuciła ręce przed siebie. – mam siedemnaście lat i nic nie czuję! Nic a nic! A Jess ma chłopaka, Aki ma swoje tsundere odpały, ty niedawno byłaś na randce, nawet moja młodsza siostra kogoś ma!
– Jeszcze nie trafiłaś na tego kogoś, Haru. To dlatego!
– Albo jestem brzydka...
– Wypluj to!
– Jak coś to ja się z tobą ożenię! – oświadczył Dean, wypinając pierś
   Haruka smętnie pokiwała głową, po czym spojrzała w tył, gdyż rozległo się potężne plaśnięcie w czoło. Jane patrzyła na nią przez palce, wyglądając na bliską załamania.
– Matko boska, upiłaś się! – jęknęła Wilson.
– Wcale że nie!
– Ojj, Jane – Jessie przytuliła się od tyłu do dziewczyny i zachichotała. – Od czasu do czasu można, nie?
– I kolejna – Jane wywróciła oczami, po czym zauważyła telefon jej w ręce. – Dzwonisz do kogoś?
    Szatynka oparła brodę o jej ramię, robiąc dzióbek.
– Właśnie myślę, czy zadzwonić do Keitha. Od dwóch dni się nie odzywa, przez co mi smutno – Przymrużyła powieki, wyginając usta w podkówkę.
– Dawaj to – syknęła Jane, wyrywając jej telefon.
– Eh? Ale Jane – chan!
– Koniec picia, Roger szykuj im pokój!

****
   Była już grubo po trzeciej, kiedy Dan sięgnął po telefon. Z podekscytowania pomieszanego z niepokojem miotał się po łóżku, niezdolny do snu. Właśnie wtedy przypomniał sobie, że nic nie mówił Jess o planach ich wyprawy. Zaklinając w myślach, by dziewczyna nie spała, zadzwonił. Po dwóch sygnałach usłyszał jej trochę zachrypnięty głos.
– Taaak?
– Obudziłem cię, Jess?
– Niee, jestem na imprezie, ale troszkę przegalopowałam i siedzę w pokoju z Haru. Coś się stało?
– Chciałem ci powiedzieć, że jutro ruszam na Neathię z Shunem, Marucho, Jakiem, Heather i Fabią.
– Na ile?
– Jeszcze nie wiem.
– Dan, jeśli chcesz, bym dołączyła, to wy... – zaczęła, ale jej przerwał.
– Nie, nie trzeba, Jess. Wiem, ile masz teraz na głowie. Twój brat, Vestalia, zwykłe życie. Właśnie, co ze Spectrą? – spytał.
   Nie wiedział, co wydarzyło się po tym, jak Phantom przybył na Gundalię im pomóc. Chciał spytać o to wcześniej, ale przez nawał spraw, zwyczajnie zapomniał.
   Po drugiej stronie zapanowała cisza. Dopiero po kilku minutach usłyszał westchnięcie i szelest kołdry.
– Pokłóciliśmy i od tamtej pory do siebie nie odzywamy – powiedziała cicho. – Panie drogi, Shiena to lampa, założ okulary! Nie, nie robię sobie żartów, wodę masz obok.
– O co poszło?
– Keith twierdził, że zachowałam się jak nieodpowiedzialna gówniara, ale dla mnie dramatyzuje – Przełknęła ślinę. – Przecież powinien wiedzieć, że już nigdy nie popełnię takiego błędy jak wtedy. Zresztą każdy by to zrobił dla przyjaciółek, nie?
 – Płaczesz, Jess?
– Nie. – Głos jej zadrżał. – Tylko mi smutno. Ale nieważne, zapomnijmy o tym. O co chodzi z tą Heather?
   Była to nieudolna zmiana tematu, ale Dan na to przystał i  zaczął streszczać  problem Heather. Nie było sensu ciągnąć tamtej kwestii, jeśli była dla niej zbyt bolesna.
– Czyli chce uratować kuzynów, ogarniam.
– Znasz ją?
– Pomogła mi dostać się do Bakuprzestrzeni, a ja kiedyś przypadkiem pacnęłam ją torbą w twarz. Cóż, powodzenia Dan.
– Dzięki, Jess.
– Jak coś, to możecie na mnie liczyć.
– Wiem. Dobranoc.
– Dobranoc.
   Odłożył komórkę na stolik i obrócił się na drugi bok, czując przypływ senności.

****

    Patrzyłam jeszcze przez chwilę na wyświetlacz telefonu, zanim go wyłączyłam. Haruka leżała koło mnie, mamrocząc przez sen. Przykryłam ją skopanym wcześniej kocem i sięgnęłam pod łożko, gdzie spoczywała puszka piwa. Wyciągnęłam zawleczkę z cichym sykiem.
   Dlaczego Keith nie dzwoni? Boi się? Czy może zaczął żałować, że w ogóle się spotykaliśmy? A może uznał mnie za zwykłego dzieciaka, niewartego jego uwagi? Zacisnęłam mocniej palce, zaczynając dostrzegać wady upicia się. Ze radosnego stanu można było szybko stać się chodzącą depresją. Myśl rozsądnie, Jess. Musisz z nim porozmawiać twarzą w twarz. Tylko tak rozwiążesz ten problem.
   Jednak póki co, było mi smutno. Dlatego...spojrzałam na białą pianę...upicie się było najlepszą opcją. Przynajmniej można na chwilę o wszystkim zapomnieć.
  
   


Pluje sobie w brodę za ten pomysł z imprezą i podoba mi się tylko wstawka z Heather XDD No nic, musiałam to napisać, w następnym będzie już akcja na Neathi (matko boska ;-;).
Odmeldowuje się!

piątek, 11 stycznia 2019

Angel ma pytanko#4! A tak właściwie to dwa ^^''

Kochani moi, mam pytanko, z którym głównie zwracam się do osób obytych z blogerem. Mianowicie od pewnego czasu chcę się pozbyć archiwum, które mam z boku strony oraz zmienić spis treści na taki...przewijany? Tak to można chyba najlepiej określać. Problem polega na tym, że wydaje mi się, że dało się to jakoś normalnie ustawić, jednak za cholerę nie pamiętam gdzie XD Z drugiej strony na necie widziałam jakieś instrukcje z kodami css i html, przez co zgłupiałam ^^'' Ktoś ogarnia temat i by mi udzielił odpowiedzi, pięknie proszę?
  Drugie pytanko tego wieczoru, to co się do cholery stało z ankietami w bloggerze? Czemu ta opcja zniknęła? Jest jakaś opcja, by je przywrócić? Bo jak dobrze wiecie, to moje zdecydowanie jest różne i chciałam się wspomóc kilkoma opiniami >.>
   Co do rozdziału tooo...hehehe...cienko, będąc szczerą. Napisałam jakiś fragment (100 słów, szaleństwo), jednak liceum - nienawidzę fizyki, przysięgam. I woku. - życie jako tako prywatne, drugi blog, nadrabianie dwóch serii książek i fakt, że obecnie oglądam serię Psychozy Hitchcoka, Inazumę Eleven Orion (choć grafika to żart XD) oraz Overlorda mocno mi zabierają czas. Ale nie bójcie się, przebrnę przez te cholerne odcinki i coś napiszę!


niedziela, 6 stycznia 2019

One shot #8 - Inny początek


   Słoneczko grzało niemiłosiernie, a ptaszki śpiewały, kiedy wychodziłam z domu w cienkiej niebieskiej sukience i okularach przeciwsłonecznych nasuniętych na nos. Nie będę nikogo czarować, z własnej woli nie szłam na ten ukrop, jednak widok praktycznie pustej lodówki oraz świadomość, że starszy brat jest jeszcze bardziej leniwy, zmusił mnie do wyjścia. Jedynym pocieszeniem był fakt, że najbliższy supermarket znajdował się dwie przecznice stąd.
– Mogłabyś wziąć jeszcze parasolkę – mruknął Fludim, mój bakugan, który wychylił łeb z kieszeni sukienki.
– Rzeczywiście, tylko marzę o dźwiganiu dodatkowych rzeczy – westchnęłam, unosząc brew.
    Szybkim marszem dotarłam celu i po przejściu przez rozsuwane drzwi ogarnął mnie cudowny chłód. Odetchnęłam z ulgą, sięgnęłam po plastikowy koszyk i ruszyłam w półki. Potrzebowałam mleka, pudełka miodowych płatków, paru kisieli, pudełka lodów czekoladowych oraz kilku butelek wody. Po resztę resztę przyjdę wieczorem albo nie! Zmuszę wreszcie Micka – tego leniwego brata, o którym już wspomniałam – by użył swojego prawa jazdy i pojedziemy na porządne zakupy! Zwłaszcza że za kilka dni wracają rodzice, a widząc brak jedzenia i napoi, na pewno nie będą za szczęśliwi.
– Minęliśmy płatki – powiedział Fludim, wyrywając mnie z rozmyślań.
   Zrobiłam kilka kroków w tył i wrzuciłam pierwsze z brzegu pudełko do koszyka. Jeszcze tylko lody i można wychodzić.
   Nie powiem, że byłam specjalnie zachwycona, gdy musiałam objuczona jak jakiś cholerny osioł wyjść na skwar. Następnym razem Mick idzie ze mną, choćbym musiała czekać do południa, aż łaskawie zwłóczy swoją dupę z łóżka. Po kilku krokach uznałam, że zaraz po powrocie rzucę się do naszego basenu w sukience, a przy zakręcie myślałam, że wypluję płuca.
   Do tej pory wszystko było zupełnie normalne, codzienne, niemal nudne. Och, jak chciałabym, żeby takie zostało, a ja doszła w spokoju do domu, zjadła śniadanie i poszła umierać do basenu. Ale nie! Wtedy wszystko musiał strzelić szlag!
– Jesss!
   Zaalarmowana głosem, który wykrzyknął moje imię, odwróciłam się i zbaraniałam kompletnie. W moją stronę pędził na rowerze znajomy ze szkoły – Roger. Wyszczerzył zęby, machając energicznie ręką. Że też mu się chciało w taki upał, ale grał domeną Pyrusa, więc to może przez to wysoka temperatura miała na niego taki mały wpływ?
   Przystanęłam w miejscu, by poczekać, aż dojedzie i to był duży błąd. Gdy znalazł się niemal przy mnie, zza żywopłotu wyjechała rozpędzona dziewczynka na rolkach, która przypadkowo wpadła na niego, ciągnąc do przodu. Roger wyleciał łeb na szyję, rower podciął mu nogi, przez co ten wpadł na mnie. Poleciałam w tył razem z reklamówkami. Ta, gdzie znajdowały się lody oraz mleko, wypadła mi z ręki.
– Jessie! Uważaj! – krzyknął Fludim.
   Zdołałam dostrzec kątem oka, że za moimi plecami otworzył się portal. Wpadłam do niego, zalała mnie fala kolorów, po czym wypadłam idealnie na drzewo z fioletowymi liśćmi! Cudem niczego sobie nie połamałam, tylko we włosy wplątały mi się drobne gałązki, a ja sama przydzwoniłam czołem w konar, zanim wylądowałam na kilku gałęziach.
   Oszołomiona, podniosłam głowę i rozejrzałam się. Nade mną rozpościerała się korona drzewa, przez którą prześwitywało światło, a pode mną było widać trawnik – na szczęście zielony! – otoczony niskim płotkiem, za którym stały ławki.
– Jessie, jesteś cała?
   Co się wydarzyło? Gdzie ja jestem?
– Boli cię głowa czy coś?
    To nie wyglądało mi na Los Angeles. Ludzie przechadzający się niedaleko drzewa byli dziwacznie ubrani w jakieś jakby kubraki oraz spodnie lub spódnice. I dodatkowo ich oczy nie miały tęczówek albo przynajmniej ich nie dostrzegałam. Nie byli też zbytnio zainteresowani, że jakaś dziewczyna nie wiadomo skąd spadła na drzewo, niemal skręcając sobie kark. Ale to chyba lepiej...
– JESS! – ryknął w końcu zniecierpliwiony Fludim.
– Panie słodki! – krzyknęłam, prawie zlatując z gałęzi. – Co jest, Fludi?
– Odpowiadaj, jak pytam! – sarknął, po czym wziął głęboki wdech. – Wiesz, gdzie jesteśmy?
– Nie, pojęcia nie mam. – Pokręciłam głową. – A ty?
– No, lepiej się mocno trzymaj, bo – Odwrócił wzrok. – to Nowa Vestroia.
   Zamrugałam kilka razy. Przesłyszałam się, prawda? On wcale nie powiedział, że wylądowaliśmy w świecie bakuganów, gdzie z niewiadomych przyczyn nie udało mu się powrócić, kiedy wszystkie jej światy się połączyły po przegranej Nagi, nie? Przecież tu kręcili się jacyś ludzie! Znaczy chyba ludzie, ale na pewno bakuganami nie byli!
– Skąd wiesz? – spytałam w końcu, uświadamiając sobie, że to wcale nie żart.
– Czuję, że to moja rodzinna planeta. Pachnie jak ona. Tylko co tu się stało? – mruknął, rozglądając się. – Skąd ci przybysze? Kim oni są?
– Musimy się jakoś dowiedzieć, co tu się dzieje i dlaczego się przenieśliśmy – uznałam i zeskoczyłam z drzewa. Kilku przechodniów zerknęło na mnie przelotnie.
   Skwer otaczały wysokie budynki zbudowane z jasnych płyt i mające różne fantazyjne kształty. To już był ostateczny dowód, że nie nie byliśmy na Ziemi. Zarzuciłam reklamówkę z wodami oraz pudełkiem płatków na ramię. Pytanie brzmi, gdzie zacząć szukać jakiś informacji?
– Dobra, to twoja planeta, Fludi, więc gdzie mamy zaczą... – Spojrzałam na niego. Płonął ciemnym ogniem. – Fludim?!
   Przechodnie zaczęli się nami bardziej interesować, dlatego zgarnęłam go do rąk i przeniosłam na pobliską ławkę. Stukając nogą, czekałam, aż zacznie mi odpowiadać. Owszem, wykorzystywał czarny ogień podczas bitew, gdyż był bakuganem Darkusa (miał również Haos, ale o tym później), jednak teraz nie użyłam żadnej supermocy ani nic! Co jest?
– Fludim, no nie rób mi tego, powiedz coś – szepnęłam, szturchając go palcem. – Fluuuudi – zanuciłam.
   Robiłam tak jeszcze przez chwilkę, aż płomienie zniknęły, a bakugan podleciał centralnie przed moje oczy z poważną miną.
– Jess, słuchaj mnie teraz uważnie.
   Natychmiast umilkłam, strzygąc uszy. Fludim rzadko kiedy bywał aż tak stanowczy.
– Zostałem wezwany przez Starożytnych, którzy wyjaśnili mi pokrótce sytuację. Vestroia została zaatakowana przez intruzów, czyli Vestalian którzy teraz chodzą za nami. Zmienili bakugany w kulki za pomocą jakiś kontrolerów i zmuszają ich do walki na arenach.
– Brzmi trochę nostalgicznie – zauważyłam, przypominając sobie czasy, gdy myślałam, że Fludim to zwykła plastikowa kulka. – W każdym razie, co mamy zrobić?
– Niedawno powstał Ruch Oporu, który walczy z bestialstwem wobec bakuganów. Najlepiej byłoby go odszukać.
– Powiedzieli, gdzie go znajdziemy?
   Bakugan pokręcił głową. Wywróciłam oczami. To był standard, że najbardziej kluczowa informacja pozostawała nieznana. No bo nikt mi nie wmówi, że znalezienie jakiś kompletnie obcych mi osób na nieznanej planecie będzie łatwe, proste i przyjemne. Wyciągnęłam butelkę, odkręciłam i wzięłam kilka porządnych łyków. Przynajmniej nie zdechnę z odwodnienia i głodu. Na razie.
– To ruszamy, Fludim. Może coś znajdziemy.
   Bakugan umościł się na moim ramieniu, po czym razem ruszyliśmy w vestaliańskie miasto.


****

    Podczas wycieczki udało mi się ustalić dwa ważne fakty. Po pierwsze, rozumiałam, co mówią ci Vestalianie, choć niektórzy mieli zabawny akcent. Po drugie, umiałam odczytać ich alfabet, który był podobny do koreańskiego. I to było dziwne, gdyż nigdy nie uczyłam się koreańskiego, jednak wolałam póki co tego nie roztrząsać i skupić się na czym innym.
   Razem z Fludimem siedzieliśmy na trybunach ogromnej, okrytej szklaną kopułą arenie walk wśród tłumu Vestalian. Trafiliśmy tam, gdy ujrzeliśmy reklamę zachęcającą do wzięcia udziału w bitwach bakuganów, gdzie wystąpią „nasi najwięksi mistrzowie”, o kogokolwiek chodziło. Uznaliśmy, że tam będą największe szanse na trafienie na tych Ruch Oporu.
   Wkoło rozlegały się dopingujące okrzyki, różne rozmowy, a siedzące przede mną dziewczyny chichotały szalone, mówiąc, że nie mogą doczekać się finału.
– Ne, Fludim, dlaczego oni nie wiedzą, że bakugany to nie zabawki? Przecież powinni widzieć, jaki jest wasz normalny rozmiar, styl życia, kultura – szepnęłam, choć i tak w tej wrzawie nikt by mnie nie usłyszał.
– Nie mam pojęcia. Wygląda na to, że ktoś ich oszukuje – odparł.
    Wróciliśmy do obserwowania pojedynku pomiędzy graczami Haosu i Aquosa. Kiedy zwycięstwo odniósł ten pierwszy i dwie ruchome kolumny, na których stali, odsunęły się na przeciwległe krańce areny, podniósł się ogłuszający wrzask. Większość widzów wstała, zaczęła machać , a niektórzy nawet piszczeć! Też podniosłam cztery litery, by zorientować się, o co chodzi. Wokół areny wyświetlała się szóstka zdjęć, każde przedstawiające gracza innej domeny.
– Spectra Phantom, Gus Grav, Shadow Prove…– mamrotałam pod nosem, czytając podpisy. – Mówi ci to coś?
– Nic a nic – westchnął Fludim.
   Dodatkowo na arenie pojawiło się czterech z wymienionych graczy. Volt Luster, Spectra Phantom, Mylene Farrow oraz Lync Volan. Unieśli ręce w geście pozdrowienia dla widzów, oprócz Phantoma, który szedł z rękami założonymi na piersi. Usiadłam z powrotem, zainteresowana tą bandą jak zeszłorocznym śniegiem.
– A teraz przed państwem nasz ukochany książę Hydron! – wrzasnął komentator, a na balkon umieszczony nieco wyżej niż trybuny padło światło reflektorów.
    Ukazało ono chłopaka o cytrynowych lokach ubranego w biały elegancki kostium i krótką granatową pelerynę. Uśmiechnął się, nawijając na palec końcówki włosów, po czym siadł na tronie. Rozległy się brawa.

****

      Wyszliśmy z areny przed finałem, widząc, że nie znajdziemy tam żadnych użytecznych informacji. Zaburczało mi w brzuchu, więc rozpakowałam płatki i zaczęłam nabierać je małymi garściami. Ulice były praktycznie opustoszałe, tylko gdzieniegdzie kręcili się ludzie.
– Co teraz? – spytał Fludim.
– Bo ja wiem – mruknęłam. – Nie mamy żadnych poszlak, pieniędzy, nic! Jeszcze zbliża się wieczór, a noclegu też coś ani widu ani słychu – dodałam, pokazując na ciemniejące niebo.
– Cudnie – westchnął.
   Taa, nasz pobyt tutaj zapowiadał się naprawdę wspaniale. A mogłam teraz moczyć się w basenie albo oglądać serial z Akane! Szczęście mnie nie kocha, nie ma co.
– Czy coś się stało? Zgubiłaś się?
   Odwróciłam głowę i prawie zakrztusiłam płatkami. Ujrzałam bowiem dwóch z tych Vexosów. Chłopaka w czerwonym płaszczu i kobietę z krótkimi, niebieskimi włosami. Spectra i Mylene, jeśli dobrze pamiętam. Uśmiechnęłam się słabo, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Nie, wszystko w porządku – powiedziałam.
   Wtedy chłopak uśmiechnął się. Na twarzy miał maskę koloru płaszcza, przez które było widać świdrujące moją osobę błękitne oko. Uznałam, że lepiej spadać i obróciłam się na pięcie. Ruszyłam oczywiście spokojnie, by nie wzbudzać podejrzeń, jednak kiedy usłyszałam, że za mną idą, rzuciłam się do biegu. Głupia nie byłam i wiedziałam, że coś jest mocno nie tak, skoro ta banda zauważyła mnie na trybunach i jeszcze za mną poszła.
   Nagle poczułam mocny uchwyt na nadgarstku, przez który prawie wywinęłam orła.
– Naprawdę członkowie Ruchu Oporu są na tyle głupi, by myśleć, że ich nie widzimy? – spytał chłodno blondyn, ciągnąc mnie w swoją stronę. Zaparłam się nogami, ale mało to dało. Był silniejszy – Rozmawianie z bakuganem, inny strój oraz oczy. Jesteś z Ziemi – Wygiął kącik ust. – Cóż, nam jest to bardzo na rękę. Ciekawi mnie, ile wiesz.
   Uniosłam brwi, poddając się w kwestii wyswobodzenia z jego uścisku.
– Zacznijmy od tego, że nie jestem w żadnym Ruchu Oporu, okej? – odparłam, opierając dłoń o biodro. – Nie wiem nic. I kim ty właściwie jesteś?
– Spectra Phantom, najsilniejszy wojownik w Vestalii, człowieku.
   Już otwierałam usta, kiedy poczułam uderzenie w kark i osunęłam się w ciemność.





Także no ten shot to tak jakby alternatywny początek części 1. Teraz jak na niego patrzę, to wygląda lepiej, niż ten obecny rozdział 1, ale musimy pamiętać, że ten starszy pisałam, gdy miałam 14 lat (lol, ile to już czasu minęło XD). Wtedy niezbyt umiałam z niego rozwinąć ten wątek z mocą Jess, szczegóły o Fludimie itp. No mam nadzieję, że się spodoba, bo z rozdziałem cienko mi idzie ^^''
Dobranoc!

niedziela, 23 grudnia 2018

Świąteczna gorączka


Zielsko zwane jemiołą”

    Śnieg prószył za oknem, białe zaspy błyszczały w promieniach zachodzącego słońca, a ogień przyjemnie trzaskał w kominku koło choinki ustrojonej w czerwono – złote bombki, łańcuchy oraz sople. Powietrze wypełnione było zapachem pierników oraz barszczu. Piosenki świąteczne pokroju „Last Christmas” leciały z głośników ustawionych na komodzie. Doskonała świąteczna atmosfera, która od razu napełniała człowieka błogością i radością. Jednak nie dotyczyło to Akane, która zastanawiała się, czy powieszenie się na sznurze ozdobionym kolorowymi lampkami będzie dobrym wyrażeniem jej rozpaczy.
   Niby od zawsze zdawała sobie w pełni sprawę, że jej ogromna duma któregoś dnia wpędzi ją do grobu podobnie jak beztroska Jessie, lecz nie sądziła, że wydarzy się to drugiego dnia świąt! I to jeszcze na wigilii dla przyjaciół urządzonych w domu państwa Knight. To był jakiś wyjątkowo niesmaczny żart, że aż straciła apetyt, a szkoda bo miała ochotę na jakąś dobrą rybkę lub pierniki spod ręki Jane lub Alice.
– Dobra, koniec z tym dramatyzowaniem, gdzie jest sznur?! – warknęła sama do siebie, podnosząc się z fotela.
– Wyskocz z nim od razu przez okno, będzie bardzo efektowna dekoracja. Taka żywa – zakpił Leaus.
– Mam z ciebie zrobić bombkę? Mam przy sobie bardzo ładną fioletową wstążkę, będzie ci do twarzy – zagroziła, pokazując mu język.
– Ach, ta magia świąt. Wszyscy nagle się kochają i godzą, a wy to już w szczególności – rozbawiony głos Jessie dobiegł z progu pokoju.
    Akane aż zazgrzytała zębami, widząc jak w wyśmienitym nastroju jest jej przyjaciółka. Jeszcze miała kretyńskie rogi renifera na głowie z dzwoneczkami.
– Nie przeciągaj struny, bo ci je połamię – zagroziła. – Tyś to zaczęła!
– O czym ty mówisz? – Jess przechyliła głowę, uśmiechając się. – Tylko powiedziałam, że pewnie będziesz się bała pocałować Gusa pod jemioła, to wszystko – wzruszyła ramionami.
– I doskonale wiedziałaś, że teraz nie mam wyjścia! Bo ja się wcale nie boję! Kurna! – zaklęła, uświadamiając sobie swoją własną słabość.
   Ale i tak pomijając fakt jej dużej, pardon, ogromnej dumy, istniała sprawa, która bardziej ją dobijała i sprawiała, że była bliska osiwienia. Był to stres towarzyszący każdemu spotkaniu z Gusem. Skąd się brał? Cholera wie! Jednak jaki cudem ktoś tak przebojowy, głośny i pozbawiony jakichkolwiek hamulców jak ona nagle mógł się poczuć niczym ta słoodziaśna dziewica z shojo manga? No czemu, to był jakiś poważny błąd w systemie!
   Z drugiej strony rozsądek – owszem istniał i miał się dobrze, ale rzadko udawało mu się zdobyć głos – zauważył, że święta były by dobrym pretekstem do popchnięcia ich dość chaotycznego i poplątanego związku do przodu. Dlatego Japonka w końcu porzuciła wizję świątecznego śmiertelnego zejście i poszła po Gusa.


****

Ich śmierć będzie bardzo powolna i bolesna. Najpierw zatopię ich nogi w cemencie... – takie nie do końca miłosierne i niezbyt w świątecznym klimacie myśli przebiegły przez głowę Aki.
   Co prawda nikogo nie było na korytarzu wraz z nią i Gusem, gdzie nad ich głowami zwisało to zasmarkane zielsko obwiązane wstążką jak jakaś szynka, co gruba pani z mięsnego wywaliła na promocję. Jednak nie dało się nie słyszeć cichym chichotów lub szeptów z pokoju obok. Akane była wręcz pewna, że gdzieś ten cholernik Keith zamontował sobie kamerkę i teraz cała ta ziemsko – vestaliańska ferajna ogląda sobie jej wygłupy, umierając ze śmiechu i zakładając się,
 jak to się zakończy. Niech on sobie podgląda Jess, gdy chodzi w samych spodniach po domu, a nie ją! Szacunku trochę!
– To co za tradycja, Akane? – spytał niewinnie Gus, kompletnie nieświadomy burzy emocji szalejącej w jego dziewczynie. Rozejrzał się uważnie, zatrzymując oczy na jemiole. – O to chodzi?
– Czy blond ciota się wygadała? – wydusiła, zaciskając ręce na czerwonej sukience.
– Nie, tylko to jedyna dekoracja tutaj, więc musi mieć jakiś związek.
– A – mruknęła.
   Dobra, to trzeba sposobem jak z plastrem. Szybko zerwać i po krzyku...nie stop, ona nie chce zrywać, przeciwnie, ona chce ewoluować ten związek! I cicho, że to brzmi wyjątkowo kretyńsko! Całe jej życie to był ciąg kretyńskich zdarzeń!
– Więc o co... – urwał, kiedy Akane po prostu złapała go za koszulę, przyciągnęła w swoją stronę i pocałowała.
   Przez pierwsze kilka sekund pozostał raczej bierny, ale gdy zdał sobie sprawę, że to żadna halucynacja, to pogłębił pocałunek, wsuwając dłoń w miękkie fioletowe włosy.
– No! To była ta tradycja! Całowanie pod jemiołą zaliczone! – oświadczyła dumnie Akane, zadzierając nos, gdy zaprzestali.
   Gus uśmiechnął się lekko, przygarniając dziewczynę do siebie. Była od niego trochę niższa, dzięki czemu mógł spokojnie cmoknąć ją w czoło. Nie mówił tego głośno, ale lubił to, że Japonka zawsze maskowała swoje zawstydzenie różnymi okrzykami lub udawaniem, że nie wie, co chodzi. Było to dla niego urocze, zwłaszcza gdy brało się pod uwagę fakt, że w stosunku do innych zawsze była pewna siebie i nieugięta.
– Dziękuje – mruknął.
     Nawet nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że cała się zarumieniła.



Jako, że inne shipy też trzeba rozwijać, to w tym roku fluff miniaturka o AkixGus w świątecznym klimacie. Opublikowałabym to jutro, jednak pojęcia nie mam, czy miałabym czas, więc jest dzisiaj ^^''
Kochani moi! Z okazji świąt i nowego Roku życzymy wam"
Jess: *potrząsa rogami, by zadzwoniły* Spokoju i byście choć trochę odpoczęli ;)
Keith: Sporo cierpliwości do innych, pewnie wam się przyda 
Jess: Czuję sugestię, Keeeith
Keith: I bardzo dobrze.
Akane: By szczęścia was nie opuszczało, bo to zdradliwe cholerstwo jest!
Haruka: Zdrowia, w końcu jest najważniejsze ^^
Jane: Dużo radości!
Roger: Zajebistych prezentów
Nathan: Miłooości! 
Heather: Porządnego żarcia
Jess: I by poszło w biust a nie uda czy brzuch *uwiesiła się już na Keitha i go dręczy rogami*
Gus: Powodzenia w nowym roku
Mira: Świetnej zabawy na Sylwestrze
Shadow: Byście przeżyli ten 2019...
*wszyscy zamilkli*
Jess: No musiałeś zabić atmosferę, nie?
Shadow: *smętnie* mnie też tak zabito! Nagle!
XDDD
Shadow: A ona się jeszcze z tego śmieje!
Hyhy, ode mnie to dużo śmiechu, bo zawsze lepiej się śmiać niż płakać, przynajmniej nie ma się potem zapuchnięty oczu :3
Shadow: Tylko zmarszczkiiiii
Jak ty?
Shadow:...
Wesołych świąt!
(XDD To jest legenda)







sobota, 15 grudnia 2018

S2 Rozdział 24: Water is sweet but the blood is thicker*


   Minęła około godzina, od kiedy pchnięta czarną wizją egzaminów semestralnych, postanowiłam przysiąść nad fizyką. Jak do tej pory zrobiłam dwa najłatwiejsze zadania, gdzie wystarczyło wykorzystać poprawnie wzór. No i w połowie napisałam rozwiązanie, gdy musiałam trochę poprzekształcać wzór, jednak pod końcówkę się zgubiłam, przez co rozpaczliwie stukałam długopisem w zeszyt, szukając w internecie jakiejś podpowiedzi.
   Na żadne korki nie chodzę głównie przez brak czasu. Jedenasta klasa to naprawdę nie zabawa, bo intensywnie przygotowują nas do Sat-u, a do tego dochodzą częste i długie wycieczki na Vestalię, kółko taneczne i oczywiście życie prywatne. Nie miałam też jakiegoś stałego rozkładu tygodnia, więc już wolałam od czasu do czasu poprosić Harukę lub Rogera o małą pomoc i dzięki nim przez krótkim okres czasu mniej więcej rozumiałam.
   Jednak największy problem stanowił mój przeukochany nauczyciel od fizyki – pan Gahan, który bardzo lubił zadanka, gdzie trzeba było wykorzystać co najmniej cztery różne wzory w odpowiedniej kolejności, coś przekształcić, pozmieniać jednostki i dopiero otrzymać wynik. Błagam, zrobienie kilkudziesięciu takich zadań w godzinę, nie jest dla mnie wykonalne. I wyciągnij tu człowieku C. Jedyna dobra rzecz jest taka, że po tym skończę z fizyką raz na zawsze. Słodka wolność!
– Jak bardzo jest źle? – zagadał Fludim, z ciekawością przyglądając się kalkulatorowi, w który uderzałam palcami.
– Jeśli magicznie Gahan się ulituje i da mi łatwy ten jedyny w życiu egzamin z tej cholernej fizyki, to C mam murowane – mruknęłam. – Inaczej nie ma wyjścia, trzeba będzie podpalić szkołę.
   Bakugan westchnął ciężko, kiwając ze zrozumieniem głową. Ten to miał dobrze, nie musiał niczego pisać, żył sobie komfortowo – no pomińmy epizod z Nagą i najazdem Zenka – ze mną lub w Nowej Vestroii i mógł robić, co chciał.
   Zadumana w pierwszej chwili nie zauważyłam, jak na telefonie pojawił się alarm oznaczony etykietą „spotkanie z Kenjim”. Dopiero syk Fludima mnie ocknął. Wyłączyłam piosenkę Breaking Benjamin Breath w połowie drugiej zwrotki, przeciągnęłam się, aż mi kości strzyknęły i poszłam się przebrać oraz uczesać włosy, które obecnie były związane w fantazyjny koczek na czubku głowy.
   Tak, tak, wiem, miałam się z nim spotkać po lekcjach. Jednak na literaturze przypomniano nam o zbliżającym się końcu semestru, dlatego zmieniałam godzinę na wieczorem, by móc się wcześniej nieco pouczyć, a potem iść bez żadnych trosk.
   Kwadrans później zeszłam na dół po płaszcz, przy okazji zahaczając o salon. Tato siedział przy kominku, czytając pewnie jakiś kryminał. Podniósł na mnie oczy. W szkłach korekcyjnych okularów odbił się ogień oraz moja czarna sukienka.
– Lecę na Vestalię, tato. Będą później – powiedziałam.
– Coś się stało czy jakieś spotkanie? – spytał, wracając do książki.
– Idę na grób rodziców z Kenjim. Moim bratem, mówiłam wam o nim, pamiętasz?
   Mimo że było to przelotne, dostrzegłam w jego oczach ból. Cóż, nie oczekiwałam od papy, że w zaledwie pół roku przyzwyczai się do myśli, że wychowuje nieswoje dziecko, które nawet nie pochodzi z Ziemi. I tak oboje z mamą dobrze to przyjęli, zapewniając, że będą mnie wspierać w poszukiwaniach oraz, że nic się nie zmieni.
– Pamiętam, podobno jest spokojniejszy od Micka – Uśmiechnął się, zerkając na mnie. Odetchnęłam z ulgą. – Nie wróć za późno.
– Oczywiście – zasalutowałam w odpowiedzi.
   Zabrałam jeszcze małą torebkę, gdzie od razu umościł się Fludim. Zwyczajowo zaklinając teleport, wstukałam współrzędne i weszłam na platformę.
– A mówiłaś, że pewnie cię źle przeniesie, Jessie.
   Obróciłam się do uśmiechniętego Kenjiego. Wyjątkowo udało mi się wylądować w umówionym miejscu, czyli placu znajdującym się przed letnim pałacem. Odwzajemniłam uśmiech i przytuliliśmy się na powitanie. Wyszło nieco niezgrabnie, głównie przez nasze niepewne uściski, ale nie czarujmy się, ostatnio robiliśmy tak dekadę temu.
– Ach, chciałbym także wam przedstawić mojego partnera – oświadczył i pokazał dłonią na zielonego bakugana, który posiadał fryzurę przypominającą gałęzie poszarpane przez wiatr. – To Blast.
– Miło poznać – powiedział Blast mocnym głosem.
– Mnie również. Jestem Fludim – odpowiedziała moja maruda.
   Rozpoczęli konwersację na temat swoich doświadczeń bitewnych, a ja z Kenjim ruszyliśmy aleją w stronę cmentarza.
– Byłeś tam kiedyś? – spytałam, wtulając twarz w szal.
   Spojrzał na mnie, wypuszczając z ust obłok pary.
– Parę razy, ale na krótko. Bałem się.
   Skinęłam głową, na czym nasza rozmowa dobiegła końca i zapadła krępująca cisza. No, początki zawsze są trudne, nie? Wzięłam głęboki wdech i złapałam go pod łokieć. Drgnął zaskoczony, lecz nie wyrwał ręki.
– To co lubisz jeść? Uprawiasz jakiś sport? Rada się z tobą kontaktowała? Ile już jesteś z Veną? – zaczęłam zasypywać go pytaniami. – Ta gra „królestwa” dalej istnieje? Pamiętasz ją? A może jest jakaś nowa wersja...abgabab!
   Najzwyczajniej w świecie zatkał mi rękę buzią. Zmrużyłam powieki, ale on się uśmiechnął, naciągając mi czapką mocniej na głowę.
– Teoretycznie kobiecie nie powinno się przerywać, ale zaczęłaś paplać – powiedział. – Nie za dużo pytań na raz, Jessie?
– Chcę rozmawiać – szepnęłam, spuszczając wzrok. – Ta cisza mi się nie podoba. Nie...
   Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.
– Ja już nie zniknę, Jessie. Nie zostawię cię znów samej. Dlatego nie ma się co śpieszyć, okej? Ty opowiesz mi  o wszystkim, a ja tobie.
– Dobrze – zgodziłam się, uśmiechając lekko.
    Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy razem. Ciągle słyszałam szum krwi w uszach oraz dudnienie serca. Kenji od razu wyczuł strach kryjący się za moimi pytaniami, jakby przeczuwał, że będę się bała jego ponownego zniknięcia. Minęło tyle lat, a on ciągle mnie rozumiał.

****

     Biała, marmurowa tablica była w większości pokryta śniegiem, jednak szmaragdowe ozdobne litery układające się w imiona naszych rodziców oraz siostry były nietknięte podobnie jak fotografie, nad którymi zawiązano trzy czarne kokardy. Kwiaty w doniczkach, plastikowych osłonach czy zwyczajne bukiety spoczywały u stóp grobu otoczonego ze wszystkich stron przez kolorowe jaśniejące lampiony. Zostawiały tylko wąską ścieżkę, przez którą mogliśmy się dostać do tablicy.
   Ukucnęłam i zaczęłam układać lampiony przy imionach bliskich. Szafirowy dla mamy, biały dla taty i czerwony dla Cassie. Potem złożyłam razem ręce i przymknęłam oczy. Po chwili je znów otworzyłam i spojrzałam na daty. Ścisnęło mnie w dołku.
– Cassie miałaby teraz 27 lat – szepnęłam.
– I pewnie rządziła Vestalią – dodał Kenji, kucając koło mnie.
   Patrzyliśmy w milczeniu na ich zdjęcia. Po mojej głowie przewijały się wspomnienia naszych wspólnych obiadów, wieczornych czytanek mamy czy taty próbującego uszyć dla mojej lalki płaszczyk. Ich śmiechy, głosy, zapachy, dotyk. Wszystko takie wyraźne, jakby to było kilka dni temu.
   Ciepłe łzy zaczęły kapać na marmur. Osunęłam się na kolana, jak przez mgłę czując tulącego się do mojego policzka Fludima. Ściskało mnie gardle, a serce biło w szybkim rytmie. Nigdy więcej ich nie zobaczę. Nie usłyszę ich głosów. Nie poczuję dotyku ich rąk. Jedyne, co mi po nich pozostało, to zimna tablica, trochę ubrań, biżuterii i wspomnienia. Niemal nic. Zaszlochałam cicho, zaciskając dłoń w pięść
– Nie powinno tak być – wydusiłam. – To nie powinno się nigdy wydarzyć. To...to...
   Boli
   Dlaczego oni są po jednej stronie, a ja po drugiej? Nie zrobili nic złego więc czemu? Mieli tyle planów, marzeń...
– Jessie – szepnął Kenji.
   Spojrzałam na niego. Przez łzy nie mogłam ustalić czy też płacze, czy to świece z lampionów odbijają się w jego oczach.
– To boli, Kenji – jęknęłam.
– Wiem, Jessie. Wiem – szepnął, mocno mnie obejmując. – Wiem, że cię boli.
    Zacisnęłam dłonie na jego kurtce, wciskając nos w ramię. Łzy płynęły, mocząc materiał, ale on nie zwracał na to uwagi. Tylko delikatnie mną kołysał, nucąc do ucha spokojną melodię. Kilka minut później zaczerpnęłam tchu i otarłam mokre policzki.
– Lepiej?
– Yhym.
   Puścił mnie i podał chusteczki. Wydmuchałam nos, jednocześnie uspokajając spanikowanego Fludima. Biedak zaczął się obwiniać, że nie zauważył mojego złego stanu psychicznego.
– To przez wspomnienia, Fludim. – Pocałował go delikatnie. – I myśl, jaki niesprawiedliwy jest los.
   Wtedy bakugan dał za wygraną i schował się do torebki. Blast nie odezwał się ani słowem od dotarcia na cmentarz i trwał tak nadal, siedząc na skraju tablicy.
– Też myślę, że to nie powinno się nigdy wydarzyć – powiedział Kenji. – Jednak los jest okrutnym sukinsynem – westchnął i podniósł się z chodnika. – Chcesz wyskoczyć jeszcze na gorącą czekoladę przez powrotem? Vena robi najlepszą w Vestalii – dodał zachęcająco, zgarniając swojego bakugana do kieszeni.
– Nie musisz nawet pytać – odparłam, wstając.

****

    I tak oto siedziałam po raz kolejny w salonie Veny i Kenjiego, pijąc czekoladę z tego fajnego kubka w żółte kaktusy. Dzięki zimnej wodzie nie miała już takich zapuchniętych oczu. Co do talentu Veny, to Kenji miał całkowitą rację, ta czekolada przebijała wszystkie ziemskie razem wzięte. Mój brat siedział, obejmując narzeczoną ramieniem, na drugiej kanapie, pijąc kawę.
– Masz wąsy – parsknął, gdy odłożyłam kubek.
   Otarłam je wierzchem dłoni, zostawiając na niej brązowe smużki, po czym uśmiechnęłam się do Veny.
– Najlepsza, jaką piłam.
   Dziewczyna rozpromieniła się, jednocześnie lekko rumieniąc. Była taka miła i dobroduszna, że nie dziwiłam się bratu, iż ją pokochał.
– Cieszę się, że ci pomogła.
– Swoją drogą wydaje mi się, że coś jeszcze cię dręczy – wtrącił nagle Kenji, dopijając resztę kawy.
– To znaczy?
– Wiem, że wyprawy na cmentarz to nic miłego, ale nawet teraz siedzisz taka przybita. Chyba, że nie chcesz o tym mówić, nie zmuszam – dodał, widząc moją posępną minę.
    Co prawda zaczęłam trochę myśleć o mojej kłótni ze Spectrą i tym, że od tamtej pory się nie odzywa, ale nie myślałam, że tak to widać. Z drugiej strony Kenji zawsze był spostrzegawczy. Oparłam się wygodniej, wyglądając przez okno na ulicę skąpaną w świetle ulicznych latarni.
– Pokłóciłam się z... – urwałam, przygryzając wargę. Jak najtrafniej określić tą relację „chłopak”, „partner”? – chłopakiem – dokończyłam.
– Obraził cię czy coś takiego? – spytał Kenji, a ja wyczulona przez lata wyłapałam groźne nuty. Vena też na niego zerknęła na niego.
– Nie, nie! Tylko ostatnio musiałam ratować moje przyjaciółki i w tym celu poleciałam na inną planetę. Jak widać nic mi się nie stało i wszystko jest w porządku, ale on stwierdził, że to było idiotyczne i zachowuje się jak gówniara. Jednak on nie rozumie, jak bardzo przyjaciele są dla mnie ważni. Ja po prostu nie umiem...nie chcę...ich stracić – dokończyłam ciszej.
    Vena i Kenji wymienili spojrzenia, po czym mój brat pochylił się do przodu. Oparł łokcie o kolana, przybierając poważny wyraz twarzy.
– To Keith Fermin, prawda?
   Otworzyłam szeroko oczy.
– Skąd wiesz?
– Od Rei. Zresztą pamiętam go z dzieciństwa, przyjaźniłaś się z jego siostrą.
– Przyjaźnię.
– Mniejsza z tym. – Machnął ręką. – Nie znam go dobrze, jednak rozumiem, o co mu chodziło. To zwykła troska. Wyrażona w bucowaty sposób, ale troska.
  Nie chcę, byś znów zniknęła
   Zacisnęłam dłonie razem, opuszczając wzrok. Wiem, że to troska, ale...
– Każde z was ma swoje racje, dlatego myślę, że powinniście się spotkać. Nie od razu, by dać sobie chwilę na ochłonięcie, ale rozmowa to najlepsze wyjście. Wyjaśnienie swoich motywów i wartości.
– Powiedziałam mu i tak za dużo.
– Jess?
   Zaśmiałam się nerwowo, zaczynając skubać najbliższą poduszkę. Zaczęcie tego tematu to jednak nie był za dobry pomysł.
– Za bardzo się przed nim otworzyłam. Były rzeczy, o których póki co nie chciałam wspominać. On też ma swoje zmartwienia, zresztą... – zamilkłam.
   Na szczęście Kenji nie dopytywał. Klepnął mnie w kolano, znów obdarzając swoim krzywym uśmiechem.
– Nie jesteś typem osoby, która zwierzyłaby się komuś, gdyby tego podświadomie nie czuła. Wszystko się ułoży, a jak coś to zawsze możesz przyjść. Vena też jest dobra w te klocki – zerknął na dziewczynę.
   Vena skinęła głową. Wtedy poczułam takie przyjemne ciepło w środku. Bo właśnie teraz naprawdę odzyskałam kawałek rodziny.




*tytuł to angielski idiom oznaczający, że więzy rodzinne są najważniejsze.
Rozdział skupiony na relacji Jess i Kenji, błędy jutro!
Oyasumi!

niedziela, 2 grudnia 2018

S2 Rozdział 23: Wilk w owczej skórze


      
   Czerwone kosmyki włosów były rozsypane na srebrnej poszewce poduszki. Długie, ciemne rzęsy nakrywały cieniem lekko zaróżowione policzki. Irene była pogrążona w tak głębokim śnie, że nawet powrót Gusa ani włączenie światła w sypialni nie zdołało jej obudzić. Tymczasem Grav w milczeniu zdejmował płaszcz, potem strój i na końcu buty. Zabrał ze swojej części łóżka ułożoną w kostkę piżamę, na którą składały się długie, dresowe spodnie i szary podkoszulek, po czym udał się do łazienki.
   Nie czuł zmęczenia po podróży, choć odbyła się ona w środku nocy i wyrwała go ze snu, ale gdy ciepłe strumyki prysznica objęły jego ciało, powieki zaczęły mu się kleić. Odgarnął włosy z czoła ręką.
   Nic nie mów, Gus.
    Mimo iż nie znajdował się w sterowni, mógł usłyszeć strzępy ich rozmowy. One nie dały mu dużo informacji, ale widząc minę mistrza, zrozumiał to, czego nie usłyszał. Szczerze w głębi ducha był zdziwiony zachowaniem Spectry, który zazwyczaj zachowywał spokój i chłodny umysł oraz nie podnosił za często głosu. Czy to była jego pokręcona forma ukazania troski?
   Spłukał płyn z włosów i zapatrzył się w białą pianą płynącą do zakratkowanego odpływu. Meh, nie powinien się tym zamartwiać, Mistrz da sobie radę. Zakręcił zawór, wyszedł z kabiny i sięgnął po żółty ręcznik wiszący na grzejniku.
   Po kilku minutach czysty i pachnący lawendowym płynem wszedł do sypialni.
– Czemu mnie opuszczasz w środku nocy, co? – spytała Irene, robiąc dzióbek. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku ubrana w koszulę nocną, która notorycznie zsuwała się jej z ramion. – Czyżby jakieś kochanki? – dodała, unosząc brew.
   W jej głosie teoretycznie brzmiała lekka przekora, jednak Grav wiedział, że Irene jest osobą dość zazdrosną. Nie do tego stopnia, by kontrolować każdy jego ruch, ale chciała znać  kobiety, z którymi łączyły go jakiekolwiek relacje. Gus nie miał nic do ukrycia, więc spokojnie się na to zgodził i od tamtej pory Irene mu w pełni ufała. Przynajmniej do chwili, gdy zaczął pomagać mistrzowi po nocy. Wtedy znów wróciła jej podejrzliwość.
– Pomagałem Keithowi – odparł, podchodząc do niej.
   Spojrzała na niego jasnoniebieskim oczami, które gdzieniegdzie miały zielone plamki. Czerwone włosy przypominające płomienie opadały jej na ramiona. Gdy pochylił się, by ją pocałować, owinęła ręce wokół jego szyi i pociągnęła do siebie, po czym prędko przerzuciła na plecy, siadając mu na biodrach.
– Ostatnio coś strasznie często mu pomagasz – zauważyła z przekąsem. – Ale dobrze wiem, że Spectra Pha...tfu, Keith Fermin potrafi czasami przesadzać z pracą. Jednak... – Zmarszczyła brwi. – żeby o drugiej w nocy dopiero wracać? Wyjaśnisz mi to? – spytała.
– Tym razem nie chodziło o pracę.
    Przestała się uśmiechać.
– A o co?
– Jego dziewczyna wpadła w tarapaty ze swoimi znajomymi i poprosił, bym pomógł ich z nich wyciągnąć.
– Ech, mówisz o księżniczce, nie? – Uśmiechnęła się, a z jej oczu uciekł groźny cień. – Rozumiem. Rzeczywiście wyglądali na takich, co zrobią dla siebie wszystko – skwitowała.
– Tak myślisz? – mruknął.
– Yhyyym. Ale wracając do głównego tematu – szepnęła, muskając ustami jego wargi. – nie sądzisz, że ostatnio trochę za bardzo mnie olewasz, kochanie?
    Kochał ją. Nie było to zauroczenie czy zwykła fascynacja. Lubił spędzać z nią czas, rozmawiać i mieszkać. Lecz i tak nawet gdy wsunął palce w jej miękkie włosy, a drugą dłonią przesunął po jasnej skórze, to w jego umyśle pojawiło się inne imię. Ścisnęło go w sercu na świadomość własnej słabości.
   Nigdy jej nie zdradził ani nie zrobił niczego choćby w najmniejszym stopniu podchodzące pod nią. Niestety owemu imieniu towarzyszyło uczucie kuszące i jednocześnie będące bezdenną czeluścią. I to sprawiło, że poczuł się jak najgorszy zdrajca.


****

– Jess?
– Jess, słyszysz nas?
– Jess, kurwa, pobudka!
   Oderwałam wzrok od szyby, dopiero kiedy Akane uderzyła pięścią w ławkę. Haruka stała nad nami, mrużąc z niepokojem oczy, a Jane przyglądała mi się uważnie, siedząc na jej skraju. Wiedziały, że pokłóciłam się z Keithem i o co poszło, ale nie powiedziałam, że pod wpływem złości powiedziałam mu o wiele za dużo, niż powinnam
– Sorry, nie...
– Tak, tak, nie wyspałaś się – weszła mi w zdania Aki i przewróciła oczami. – Z kilometra widać, że dalej martwisz się tą sprzeczką.
– Pamiętaj, że to nie była twoja wina, chciałaś mnie tylko uratować. No i Phoebe – Jane wskazała głową na przewodniczącą, która rozmawiała ze Stellą.
– Każdy ma swoje metody. Co nie zmienia faktu, że znów się nie posłuchałyście – dodała Shiena, łypiąc na nas groźnie.
– No bez takich, nikt nie przewidział tych dziwnych przejść – oburzyła się Akane. – Zresztą to Nathan i Roger dali się w nie złapać i cały plan wziął w łeb!
– Właśnie dlatego, żeby wynagrodzić wam chaos w akcji, zapraszam was na imprezę. Jeszcze będziemy świętowali skopanie dupy Gundalianom – powiedział Roger, który znikąd pojawił się za plecami Jane.
– Pierwsza miła wiadomość tego dnia! – ucieszyła się Akane.
– Co, jednak dostałaś dwóję z algebry? – Wilson uniosła brew.
– Tak, jędza stwierdziła, że z lenistwa nie skończyłam tego działania!  A ja jedynie nie zauważyłam, no ale ona wie lepiej – Aki westchnęła ciężko.
– Kiedy? – spytała Haruka, ignorując najnowsze osiągnięcia naukowe wojowniczki Ventusa.
– Piątek wieczór, u mnie, rodzice wyjechali.
– Stawiamy się całą ekipą – powiedziała Jane. – Jess?
– Wiadomo, że idę – uśmiechnęłam się.
   Jak to się mówi, było miło, ale się skończyło, gdy rozległ się dzwonek. Jane oraz Roger szybciutko się ulotnili, bo już do klasy wszedł potężnej postury pan Russell z gęstymi wąsami jak u Francuza z reklamy bagietek. Pacnął pokaźnej grubości książką o biurko, aż jego nogi zatrzeszczały. Tak oto rozpoczynała się lekcja literatury.
– Dzień dobry, panie i panowie – przywitał się swoim głębokim basem.
   Korzystając z okazji, że nauczyciel odwrócił się, by zapisać temat, sięgnęłam po telefon i sprawdziłam, czy Kenji odpisał. Chciałam się z nim dziś spotkać i wybrać na grób rodziców oraz Cassie. Poczułam ulgę, widząc potwierdzenie.
– Więc, mili państwo, zajmiemy się dziś tematem przedstawienia szaleństwa w sztukach Hamleta – zagrzmiał nagle pan Russell.
   O mało przez to nie przydzwoniłam potylicą w ławkę, ale zdążyłam wrzucić telefon do torby, nim spojrzał w kierunku naszej, przedostatniej ławki. Szybko schyliłyśmy głowy nad zeszytami, więc przeniósł wzrok w inne miejsce, a po chwili rozpoczął wykład.


****

   Heather bez zbytniego zainteresowania słuchała głosu nauczycielki biologi, która z pasją opowiadała o chorobach zakaźnych, prezentując ich objawy oraz sposoby zarażenia się. Choć był dopiero czwartek, to czas dłużył jej się niemiłosiernie w oczekiwaniu na wylot do Neathii. Chciałaby wcześniej zapoznać się ze strukturą tej planety, mentalnością oraz umiejętnościami jej mieszkańców i innymi istotnymi sprawami, jednak wolała nie spoufalać się zbytnio z Fabią. Leci tam przecież, by uratować swoich kochanych kuzynów. Taka z niej słodka, zrozpaczona dziewczyna.
    Uśmiechnęła się pod nosem. Wszystko szło jak po maśle, choć dalej musiała się mieć na baczności głównie przed Shunem. Widziała, że ją uważnie obserwuje, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości. Na jego nieszczęście dawno temu już nauczyła się ukrywać swoje prawdziwe intencje głęboko w środku. Niczego nie znajdzie.
   W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że rozbrzmiał dzwonek. Dopiero szuranie krzeseł i cichy syk Crueltiona ocknęły ją z zamyślenia. Wrzuciła książki do plecaka, zarzuciła go na ramię i wyszła z klasy. Czekały ją jeszcze dwie lekcje, zanim będzie mogła paść na miękką kanapę i puścić sobie serial.
 – Co ty sobie wyobrażasz, suko?!
   Ręką z pomalowanymi na jaskrawą fuksję paznokciami złapała ją za ramię i przygwoździła do ściany. Heather  ujrzała twarz Bridget wykrzywioną w grymasie złości. Uśmiechnęła się, co tylko bardziej rozsierdziło dziewczynę.
– Zrobiłam, co chciałaś! – wycedziła Bridget. – A ty i tak mu to wysłałaś!
– Nigdy nie powiedziałam, że nie pisnę ani słówka. Powiedziałam „może”, a ty dopowiedziałaś resztę – odparła Heather i złapała ją mocno za nadgarstek. – Łapy trzymaj przy sobie – dodała, mrużąc powieki.
   Dziewczyna puściła ją, ale nie odsunęła się. Uniosła za to kącik ust i podniosła swój telefon, na którym wyświetlała się ich niedawna konwersacja.
– Nie wiem, jak to zrobisz, ale jeśli tego nie odkręcisz, to pokaże temu Nathanowi te wszystkie wiadomości – oznajmiła z błyskiem satysfakcji w oczach. – Wtedy jakaś twoja intryga weźmie w łeb, prawda?
   Heather uniosła brew, a Crueltion westchnął ciężko w jej kieszeni. Ta idiotka cierpiała na zaniki pamięci czy naiwnie myślała, że ona zapomniała o jej wszystkich sekretach i wykrętach? Jeśli tak, to naprawdę tylko bić brawo, że zdołała zdać podstawówkę.
– Och, tak chcesz grać, Bridget? Jutro twoi rodzice mogą się dowiedzieć, gdzie tak naprawdę pojechałaś zamiast na szkolną wycieczkę. O albo Amanda powinna poznać twoje prawdziwe zdanie na jej temat? Złamanie zakazu palenia papierosów, które ci ustaliła mama, też może być dobre na początek – zaczęła mówić Heather, z zadowoleniem widząc, jak dziewczynie zaczyna rzednąć mina.
– To jest szantaż – warknęła, ale tak niepewnie, że Heather miała ochotę się roześmiać.
– Ty zaczęłaś – zauważyła. – Ja cię tylko ładnie spytałam czy znasz jakieś sekrety Nathana, ty mi jej wysłałaś, a teraz chcesz mnie tym szantażować. Nigdzie nie ma zapisu, że mówiłam cokolwiek o twoim chłopaku, a zgaduję, że swoim przyjaciółeczkom też nic nie powiedziałaś o naszych rozmowach, gdyż po prawdzie to im nie ufasz. Więc wychodzi moje słowo przeciwko twojemu. Siostrzenica prawnika kontra dziewczyna z opinią awanturnicy – westchnęła i położyła jej rękę na ramieniu. – Odpuść sobie, zanim do reszty się pogrążysz – szepnęła, po czym przeszła koło niej.
– Jesteś zwykłą suką – wymamrotała Bridget, spuszczając głowę i zaciskając pięści.
– Za późno to zauważyłaś, kochana. Miłego dnia – pożegnała się wojowniczka Darkusa, pokazując jej język.
   Wmieszała się w strumień uczniów i przystanęła dopiero przy automacie z kawą, gdzie kupiła sobie kubeczek espresso. Potem zabrała z szafki książkę do historii i ruszyła do klasy, która znajdowała się na drugim piętrze. Wspinając się po schodach, rozważała pomysł spotkania się po lekcjach z Nathanem. Co prawda Bridget nie powinna być do tego stopnia głupia, by mu powiedzieć o jej przekręcie, ale zawsze istniała mała szansa, że nienawiść zasłoni jej oczy. A wtedy faktycznie sprawy się pokomplikują. Z niechęcią wyciągnęła telefon i wystukała do chłopaka z prośbą o spotkanie przy szkolnej bramie. Poruszająca historyjka o żądnej zemsty i przebiegłej koleżance z pewnością poruszy jego zakochane serce, a jej zapewni bezproblemowy wjazd do Neathii.

„But a wolf in sheep’s clothing is more than a warning
Baa baa black sheep, have you any soul?
No sir, by the way what the hell are morals?”



Cytat pochodzi z piosenki "Wolf in sheep's clothing" zespołu Set it Off ( serdecznie polecam btw), przy której pisałam rozdział i wydaje mi się, że doskonale pasuje do Heather ^^ Pojawił się też Gus, bo uznałam, że też trzeba nieco opisać życie chłopaka, bo taki niedoceniany był przez pierwszą część :')