niedziela, 7 lutego 2021

S3 Rozdział 2: Noc alkoholu i koszmarów

  

Niekiedy odkrycie miejsc pozornie niedalekich, lecz jednocześnie odgrodzonych od świata stawało się niezwykle pożyteczne. Zwłaszcza kiedy życie brało w łeb, więc trzeba było zarządzić spotkanie specjalne okraszone dużą ilością butelek na opuszczonym stadionie za starym parkiem. Akane czknęła gwałtownie, niemal zwalając szklankę na beton. To jednak nie wybiło ją z rytmu, bo odetchnęła głośno i podniosła dwa palce.

- Ten cholernik przyszedł po moje drzwi! Święte japońskie drzwi! – zagrzmiała, dodając mocy słowom uderzeniom w krzesełko. – A teraz idę na randkę z Gusem – jęknęła i przejechała dłonią po włosach. – Co ja mam właściwie ubrać? Co mówić? Aish, było go zepchnąć ze schodów a nie słuchać!

– Nie martw się, Aki – Jessie dosiadała a raczej upadła na dziewczynę, wtulając się pod jej podbródek. – Każda z nas popełniła błędy i ma przewalone, gdyż ja – Wzniosła kolorowy drink. – jutro walczę z Anubiasem i Sellon – zachichotała. – Czaisz? Jestem w kompletnej piździe z szkołą, ale latam na walki z sadomaso i Sellon!

  Teoretycznie w ich słowach nie były nic wybitnie zabawnego, lecz ich mózgi były otępiałe, a lepka mgiełka alkoholu i beztroski jedynie wzmacniała proces wytwarzania endorfina. Wszystkie cztery zaczęły się śmiać, choć Jane jako najtrzeźwiejsza i tak omiotła Jess i Akane wzrokiem spod uniesionej brwi i zaciągnęła łyk wina.

– Ja mam nowego sąsiada.. – Ściągnęła brwi. – A raczej moja mama ma. W waszym wieku.

– Już nie graj takiej babci, to różnica kilku miesięcy – zacmokała Haruka i poklepała ją po kolanie.

– Nie no Jane już w krzyżu łamie, reumatyzm na horyzoncie – Akane wyszczerzyła zęby, próbując w tajemniczy sposób zapalić papierosa, gdyż trzymała zapalniczkę stanowczo za daleko.

   Jess czyli kolejny wybitny talent zorientowała się, że zaraz ułamane plastikowe krzesełka, na których siedziały, mogą pójść z dymem. Wyrwała więc bohatersko narzędzie ognia, lecz ruchy miała średnio zgrabne i zapalniczka błysnęła w ciemności, po czym poleciała dwa rzędy niżej.

– Jess!

– Upsss.

– Potem się poszuka – Jane machnęła ręką. – W każdym razie średniawy chłop – Zmarszczyła nos. – Jakby przyszedł do szkoły, to unikajcie. Tyler się nazywa, nazwiska już nie pamiętam.

– My z Aki i tak jesteśmy zajęte – Jess uśmiechnęła się złośliwie,  na co Japonka uderzyła ją w ramię, mrucząc przekleństwa. – Shiena nam tu została!

– Jasne – Okularnica wywróciła oczami. – Moje życie miłosne jest równie porywające co tureckie seriale.

– Jeszcze trafisz na kogoś. Jak Jane na Rogera – Akane poruszyła znacząco brwią. – Czy może Wendy?

   Brunetka prychnęła i zaczęła zeskakiwać ze stopni w ślad za upuszczoną zapalniczką. Przykucnęła i otrzepała ją z kurzu.

– Żadne mnie nie interesuje – przyznała. – Nikt mnie nie interesuje – Obróciła zapalniczkę w dłoni.

   Zapanowało na sekundę milczenie, podczas którego pozostała trójka wlała kolejną dawkę alkoholu przez gardło. Zimny nocy wiatr co jakiś czas przelatywał po odsłoniętych częściach ciała, lecz procenty grzały je porządnie. Shiena przerzuciła nogi przez oparcie i oparła ciężko głowę o ramię.

– Skąd wiecie, że ten Tyler nie przybył tu dla mnie? – zapytała, wydymając usta.

   Jej przyjaciółki zrobiły identyczną minę czyli uniosły brwi i uśmiechnęły się z politowaniem. Haruka poruszała takie kwestie lub plotła o związkach tylko w stanach, gdzie mózg tracił połączenie z językiem. Plotła wtedy byle pleść i znikała cała jej powściągliwość czy przyziemność trzeźwego stanu. Jednocześnie niezwykle ciekawe zjawisko jak i zabawne. Dlatego każda miała zakaz nagrywania tych rozmyślań pod groźbą ucięcia włosów kataną. Jako że takowa znajdowała się w pokoju Shieny, to wolały przyrzeczenia nie łamać.

– Jesteś więcej warta niż takie coś – odparła krótko Wilson.

– Aleee nie byłoby miło dla mnie? Wiecie kwiaty, słodkie słówka, randki…

– Haru, dosłownie dałaś mi w łeb jak nazwałam cię „skarbem”.

– Ehh?! – Okularnica wydawała się zszokowana. – Naprawdę?! – Podniosła się chwiejnie i otworzyła ramiona, idąc zygzakiem ku Jessie. Cudem domen nie spadła na niższe trybuny, mimo obaw Jane. – Kwiatuszku ty mój, wybacz!

   Jessie taktownie powstrzymała parsknięcie i dała się przytulać zrozpaczonej Haruce. Jane pokręciła głową, sięgnęła o wiśniówkę i nalała hojnie Akane do kubka i samej sobie. Stuknęły się.

– Za twoją udaną randkę z Gusem – uśmiechnęła się.

– Byś wreszcie ogarnęła, że podobasz się Rogerowi – odpaliła dziewczyna, szczerząc zęby.

   Wilson drgnęła brew, kiedy powietrze przeciął okrzyk, po czym stęk bólu. Zerwały się, by ujrzeć jak Jessie i Shiena leżą piętro niżej, ciągle splecione w uścisku i masujące głowy. Japonka na wszelki wypadek przygarnęła do siebie resztę butelek. Po pijaku do szpitala to niezbyt było im po drodze.

 

****

 

    Spotkania z dziewczynami zawsze były wspaniałe. Alkohol, gadanie, takie poczucie swobody i wolności. Ale wiecie, co było jeszcze wspanialsze? Świadomość, że nie musisz lecieć z buta w zimną noc do domu, dodatkowo potykając się o własne nogi i ledwo widząc chodnik. Albowiem Spectra posiadał samochód! I to jeszcze tak zrobiony, że mógł sobie wsuwać i wysuwać te opony, więc pędził nim zarówno po Ziemi jak i Vestalii.

   Czy miał prawo jazdy? Pff, to Spectra. Ale jakoś nikt nigdy nie był go chętny zatrzymać, co było nam bardzo na rękę, zwłaszcza dziś, skoro już go władowała w rolę kierowcy. Nawet nie skomentował, gdy Aki zajebała potężnie głową o drzwiczki, kiedy wysiadała, aż zęby jej zaszczękały. Zawyła coś, ale Haru krztusząc się od śmiechu, szybko rzuciła pożegnanie i ją odciągnęła. Jane też wysiadła coś szybciej niż jej dom, ale to dorosła baba, da sobie radę.

   Teraz staliśmy w najbardziej romantycznym miejscu świata mianowicie stacji benzynowej. Głucha noc, w powietrzu woń benzyny, oczojebne światła wszędzie. Żyć nie umierać.

– Nic tylko życzyć ci szczęścia jutro podczas walki – rzucił, idąc do dystrybutora.

– Poradzę sobie śpiewająco. Nieraz gorzej kończyłam imprezy.

– Twoje odciśnięte czoło na ścianie mi o tym przypomina.

– Właśnie! – Strzeliłam palcami. – A jak widzisz teraz to jestem nawet komunikatywna i nie gadam od czapy.

   Westchnął, otwierając wejście do baku i wciskając nalewak. Woń benzyny się wzmocniła, na co mój żołądek wykonał gwałtowny obrót. Przyłożyłam rękę do ust, lecz mdłości zelżały. Wysiadłam, starając się iść prosto.

– Potrzebuję powietrza – uznałam.

– Zaraz będziesz potrzebowała bandaża – uznał, kiedy się gwałtownie zachwiałam, bo nastąpiłam na rozwiązaną sznurówkę. Szybko odwiesił pistolet, zatrzasnął drzwiczki i złapał mnie pod rękę. – Najpierw przejdziemy się do sklepu.

   Mnie też dziwiło, ale często Keith raczej wolał płacić za paliwo niż wciskać gaz i spierdalać. Choć kasy miał w cholerę, a użeranie się z ziemską policją było mu nie na rękę. Przez chwilę stałam przy ostro zawyżonych cenowo winach, ale mnie odciągnął w zamian za kupno batona. Oparłam się o jego ramię i wcisnęłam dłonie do kieszeni jego bluzy, ignorując natarczywe spojrzenia dwóch kasjerów. Krótko sobie pochodziliśmy dookoła, bym odzyskała nieco trzeźwości. Atrakcji wkoło szalonych nie było poza bezpańskim kociakiem i śpiącym pod ławką panem żulem, który chrapał wniebogłosy.

  Gdy znaleźliśmy się pod moim domem, to możliwe, że już świtało. Na palcach, by rodziców nie budzić, przeszliśmy do mojego pokoju. Fludim powitał mnie krótkim opierdolem, ale zaprzestał, widząc że dalej mało kontaktuje.

– Będę wyglądała jak trup na walce – jęknęłam, sięgając po wacik, żeby zmyć kreski. – Anubias żyć mi nie da, już słyszę ten jego irytujący głosik „Ah, nie wyspałaś się styropianie? Pewnie stres się zjada?”.

– Wyklepiesz to – odparł krótko Fermin i w odbiciu widziałam, jak rozglądnął się po pokoju. Coś zmieniło się w jego wyrazie twarzy, lecz mój pijany umysł niezbyt to zarejestrował. – Chciałabyś kiedyś mieć własny dom?

– Nawet sprzedając dwie nerki, nie byłoby mnie stać – prychnęłam. – Jak będę miała fart, to może kupię jakieś małe mieszkanko gdzieś.

   Chłopak coś wymamrotał, ale doszło mnie tylko słowo „…na Ziemi”. Zerknęłam przez ramię, mrużąc oczy.

– Co mówiłeś?

– Że jak zaraz nie skończysz to tu zasnę.

– Nie bądź niemiły, bo zaśniesz na wycieraczce – zagroziłam mu. – Urodę trzeba podkreślać – Wyrzuciłam waciki i poszłam opłukać twarz. – Zwłaszcza jutro, gdy będę się nawalała radośnie z sadomaso.

– Znów o nim? Za często go wspominasz, jak na kogoś niewartego uwagi – Spojrzał na mne, układając się brzuchem na materacu łóżka.

– A co? – Wdrapałam się pod kołdrę. – Zazdrość się odezwała? – Uniosłam brew i rozłożyłam ręce. – Cóż to ty nawet mi nie przyjdziesz kibicować.

– Nigdy nie powiedziałem, że nie przyjdę – mruknął, przysuwając się bliżej. Zarzucił rękę na moją talię. – A teraz idź spać. Wkurwię się, jeśli nie zasnę, zanim te wasze pieprzone ziemskie ptaki zaczną skrzeczeć jakby je zarzynano.

   Uśmiechnęłam się i przytuliłam, nim kliknął przycisk w lampce i pokój ogarnął mrok.

 

****

       Dam sam nie wiedział, gdzie się znajdował. Grube pajęczyny wyłaniały się z mroku, ocierając o jego skórę, przez co dostawał dreszczy. Czuł na sobie czyjeś oczy, lecz nikogo oprócz niego nie było. Chyba że ten ktoś chował się w wszechobecnej ciemności. Przełknął ślinę. Gorycz strachu rozlewała się w po jego kubkach smakowych.

   Mrok zaczął jaśnieć, aż przybrał barwę posępnej czerwieni. Brunet próbował zawołać kogokolwiek. Jednak nic nie wydobyło się z jego ust. Zupełnie jakby został uwięziony w niemym filmie grozy.

   Zaczął biec, choć zdawało się, że nie porusza się ani o krok.

– Kuso…

   Jego ciałem wstrząsnęło. Czyjaś złowroga obecność otarła się o niego niczym ostrze noża. Obrócił się gwałtownie i gdyby mógł, to wrzasnąłby. Trzy pary oczu wpatrywały się w niego, przeszywając na wylot. Dziwny stwór z złotej zbroi zaśmiał się.

   Dan chciał się cofnąć, lecz jego kostkę oplotła gęsta zimna pajęczyna. Zachwiał się i upadł. Wtedy poczuł, jak po jego dłoni rozlewa się gorący biały ból. Symbol Bramy jaśniał, rażąc jego oczy.

– Ode mnie nie ma ucieczki, szczeniaku – zagrzmiał sześciooki i wyciągnął ku niemu rękę.

– DAN!

   Gwałtownie otworzył oczy i zerwał się z łóżka. Serce dudniło mu w piersi, a klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, gdy próbował krótki, urywanymi oddechami nabrać powietrza. Pokój kiwał się przed jego oczami, a zimno rozchodzące po trzewiach dalej nie opuszczało.

   Przymknął oczy i starał się oczyścić umysł. Kiedy oddech się uspokoił, odetchnął i spojrzał na Drago.

– Też miałeś ten sen?

 – Jaki sen, Danielu?

   Przysiadł na krawędzi łóżka. Nogi wciąż miał z waty, natomiast dłonie mu drżały. Przecież ten sen był krótki, więc czemu tak reagował?

– Byłem otoczony ciemnością. Wszędzie były jakieś pajęczyny – zaczął cicho wyjaśniać. – Bałem się, bo czułem, że ktoś mnie obserwuje. I nagle pojawił się jakiś koleś. – Zmarszczył brwi. – Miał trzy pary oczu i nosił jakby złota zbroję. I wtedy pojawił się symbol bramy na mojej dłoni – Podniósł rękę.

– Co to mogło oznaczać? – zadumał się Drago. – Powiedział coś jeszcze?

– Że nie od niego ucieczki.

  Słowa zawisły między nimi. Drago wyglądał na wyjątkowo zmartwionego i nie było w tym nic dziwnego. Zawsze przed jakimiś poważnymi wydarzeniami jego wojownik miał jakieś wizje. Tylko co mogła oznaczać ta? Kolejnego wroga? Jeśli tak, to jakie miał cele? Czego od nich chciał? Jak wiązało się to z Bramą?

   Nagle Dan znów doznał tego palącego uczucia bycia obserwowanym. Zerwał się i bez słowa otworzył okno. Powitał go chłód i hukanie sowy. Rozejrzał się uważnie, lecz nie udało mu się nikogo dostrzec. Podwórko było puste. Jednak uczucie nie znikało.

  Gdzie? Kto? Biegał nerwowo wzrokiem, aż zatrzymał się na pobliskim żywopłocie. Przełknął śliną i już chciał krzyknąć, kiedy wszystko zniknęło. Skonfundowany stał jeszcze przez chwilę z wytrzeszczonymi oczami. Serce znów mu waliło. Ktoś go obserwował. Wiedział, gdzie mieszka.

– Ktoś nas śledzi Drago – powiedział bakuganowi, osuwając się na łóżko. Zacisnął dłonie na prześcieradle. – Tylko nie mam pojęcia kto.

– Musimy o tym komuś powiedzieć, Dan.

– A może mi się wydawało? – Wsunął palce we włosy. – To była w sumie krótka chwila. Może przez ten koszmar coś mi się wydawało.

– I tak warto komuś powiedzieć – Drago zawahał się na chwilę, ale ciągnął dalej. – W najbliższym gronie to chyba Jess ma największe obycie z dziwnymi wizjami?

   Dan skinął głową i nim zdążył pomyśleć, już wbijał numer dziewczyny. Przy drugim sygnale zerknął na godzinę. Trzecia piętnaście. To wyrwało go z odrętwienie i zakończył połączenie.

– Dan?

– Drago, to nie ma sensu – westchnął. – Po co mam kogoś dręczyć o trzeciej w nocy? I to przez głupi koszmar – ziewnął. – Zapomnijmy o tym.

– Kilka miesięcy to o tej porze zwiedzaliście neathiańską dżunglę w piżamach – wytknął mu bakugan, po czym westchnął. – Jesteś pewny?

– Tak – Chłopak wczołgał się z powrotem pod kokon kołdry. – Zresztą Jess by mnie zamordowała, jeśli nie dałbym się jej wyspać na walkę, w którą ją sam wkopałem.

   Drago wyszeptał ciche „dobranoc”, a Dan zasypiając, mógł tylko zaklinać los, by znów nie ujrzeć tych wypełnionych czystym złem oczu.

 

****

   Ryk Fludima poniósł się echem przez grube ściany, a zaraz za nim okrzyki kolejnych bakuganów. Płomienie zatrzeszczały, rzucając miękkie pomarańczowe światło na krople krwi pokrywające posadzkę. Łzy kapały wolno.

   Plask. Plask. Plask.

   Złota korona błyszczała w ogniu jak zdobyte siłą trofeum. Symbol ostateczności. I tym w sumie była. Znakiem władzy wydartej jej poprzedniemu właścicielowi.

   Szkarłatna posoka wypływała spod ciała. Czarne włosy były wręcz nią przesiąknięte. Królewski strój był brudny i potargany. Szyderstwo. Kiedyś zawsze elegancki i gotowy do ukazania się przed poddanymi teraz wyglądał nie lepiej od łachmanów żebraka.

   Oddech z trudem przechodził przez zaciśnięte gardło. Oczy paliły od ciągłych łez. Ke…Kenji.

– Urocze – szept pełen trucizny rozległ się w górze. Tytan przejechał po symbolu na policzku. – Przeznaczenie znów dokonało dzieła, a ty sięgnąłeś po moc.

Płomienie wspięły się jeszcze wyżej. Biała rękawiczka poplamiona krwią obróciła kilka razy koronę. Czerwona maska migotała, a błękitne oko patrzyło chłodno na rozmiary dokonanych zniszczeń. Złośliwy uśmiech.

- Oczywiście – Spectra przykucnął i pochylił głowę w bok. Drwiący gest udający troskę. – Długo czekałem, ale w końcu cię oślepiłem. Moc jest moja – Fiolet, przeklęta purpura przewinęła się wokół jego palców. – Jesteś już dla mnie bezużyteczna, Jessie.

   Nim jeszcze na dobrze się rozbudziłam, czułam, jak mocno zaciskam palce na ramieniu Keitha. Rozwarłam powieki, nabierając z trudem powietrza.

– Jessie?

   Jego głos doszedł jak zza szkła. Usiadłam, obejmując dłońmi twarz. Szok przewijał się z uczuciem mdłości. Co to miało być? Często przez alkohol miałam dziwaczne sny, ale coś takiego. Zagryzłam wargę. Dlaczego?

– Co się dzieje?

   Mimowolnie się spięłam, gdy objął mnie za ramię, ale zaraz rozluźniłam i oparłam o miękki bok. Zapach mięty był uspokajający i znajomy.

  To był sen. Zwykły sen.

To mogło się zdarzyć.

   Przełknęłam ślinę.

– Nie zdradziłbyś mnie, prawda? – Spojrzałam na Spectrę.

  Twoje szaleństwo się skończyło, prawda?

   Zamrugał zaskoczony, po czym zmarszczył brwi. Potarł mój policzek palcami w uspokajającym geście.

– Oczywiście, że nie.

  Uśmiechnęłam się.

– Wybacz. Miałam koszmar – zamilkłam. Czułam, że Spectra czeka na więcej, ale jakoś nie umiałam się na to zdobyć. Nie teraz.

   W końcu poddał się, potarmosił mnie po głowie i podniósł się z łóżka. Światło pewnie już późnego poranka oświetliło jego skórę.

– Zrobić ci herbatę?

– Poprosiłabym.

   Kiedy wyszedł, opadłam z gracją orki na poduszkę.

– Widać, że czegoś nie powiedziałaś. Gadaj – Fludim przysiadł koło mojego ucha.

– Śniło mi się, że – Przełknęłam ślinę. – wydarzenia z Vestalii wcale nie skończyły się dobrze.

– To znaczy.

   Zaczęłam nawijać kosmyk na palca. Na samo wspomnienie koszmaru poczułam ukłucie zimna koło serca.

– Po prostu Spectra poszedł chyba na jakiś układ z Tytanem. Zdobył władzę. I zabił Kenjiego.

– Och, Jess… - Bakugan przytulił się mi do policzka. – To tylko sen.

– Tylko czemu się śnił? To przeszłość.

– Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że ona potrafi wrócić w najmniej oczekiwanym momencie.

– Ale po co?

– Czy ja wiem? W sumie mało rozmawialiście o tamtych wydarzeniach.

   To była prawda. Ledwo Zenoheld z ekipą zrobili asta la vista, to na Vestalii zapanował chaos w związku z odzyskaniem wspomnień. Spotkania z Radą, szukanie Kenjiego, jednoczesne życie na Ziemi, a potem ta wspaniała wojenka Neathii i Gundalii. Wszystko działo się tak szybko, że jakoś ta kwestia gdzieś zaginęła. A teraz? Trochę dziwnie byłoby tak nagle do tego wracać?

   Moją uwagę przyciągnął migający telefon. Podniosłam się na łokciach i sięgnęłam po niego. Jedno nieodebrane połączenie od Dana do trzeciej piętnaście. Koło siódmej dosłał jeszcze sms’a.

   Żołądek bez dna: Sorki, musiałem wcisnąć przez sen >.< Szykuj się na walkę!

   To finalnie wyrwało mnie z ospałości. Przydałoby się ogarnąć nieco rzeczy do szkoły i przy okazji samą siebie, zanim wyruszę na kolejne cudowne spotkanie z Anubiasem, Sellon i ich drużynami pojebańców. Ziewnęłam i przeciągnęłam się.

   Z dołu przybiegło przytłumione dźwięki szczęku garnków.

   A i zrobić śniadanie, zanim Keith puści dom z dymem.

 

****

 

     Słońce było za jasne, kaszojady za głośne, a ludzi ogólnie za dużo. Czy był to skutek stresu czy z trudem wyleczonego przez umeboshi kaca, tego Akane nie wiedziała. Ale po trzecim dziabnięciu się kredką w oko, czuła, że dzień nie pójdzie po jej myśli.

   Jedynym pocieszeniem było to, że ściągnęła Gusa do Los Angeles. Jakby miała jeszcze użerać się z tymi teleportami i latać jak kot z pęcherzem po tamtej przeklętej planecie, to by się ewidentnie wykończyła przed dziesiątą.

– Że też dałaś się namówić na szpilki – odezwał się Leaus.

– Bawi cię to?

– Jak zaryjesz twarzą w beton, to owszem.

– Ja się jakoś nie śmiałam, jak bakugan Barodiusa przetarł tobą podłogę – syknęła.

– Przecież się nabijam – westchnął. – Ale na poważnie jak ty w nich spierdolisz, gdy coś weźmie w łeb?

– Nie takie rzeczy się robiło – prychnęła. – Łapiesz do ręki i długa.

   Na tym ich konserwacja się urwała, bo Aki wypatrzyła błękitne włosy w tłumie. Przystanęła na sekundę i wzniosła oczy do nieba. W bogów nie wierzyła, ale niech los jak raz będzie łaskawy. Klepnęła się w udo, po czym bohatersko ruszyła na spotkanie z bestią o wyjątkowo łagodnym uśmiechu.

  

 


 Także ten udało mi się napisać ten rozdział xDD Nie wiem, kiedy następny, zapierdol jest boski, bo co kogo matura, piszcie mi tu opisy kurtki z niemca (dalej umiem 5 wyrazów na krzyż z tego języka XD)

Odmeldowuje się!

 

poniedziałek, 11 stycznia 2021

S3 Rozdział 1: O braku spokojnej egzystencji

 

   To zabawne, że człowiek sobie egzystuje spokojnie, a tu nagle dostaje plaskacza od życia z informacją o powolnym zaczęciu się następnego etapu. Taką osobą byłam ja, jeśli pominie się, że w ciągu ostatnich dwóch lat to zaznałam mniej spokoju, niż podczas pozostałych szesnastu razem wziętych. Ale ignorując tą małą niedogodność, to nadchodził czas kończenia szkoły, studiów i tej cudownej dorosłości (przynajmniej na papierze i w dowodzie).

   Więc pytanie brzmiało: jak dałam się wciągnąć Danowi w przyjście do Bakuprzestrzeni w środku tygodnia? I to żeby oglądać, jak on i Shun spuszczają łomot jakiejś parze dzieciaków, by zdobyć jeszcze więcej punktów do Turnieju Ogólnego? Przecież liczby przy ich nazwiskach i tak się niemal nie mieściły w tabelce!

   Jednak słowo się rzekło, więc usiadłam na trybunach z paczką paluszków i czekałam. Czułam na sobie kilka ciekawskich spojrzeń, ale skupiłam się na obserwowaniu, jak arena zmienia się w pustynny teren. Zerknęłam na ogłoszenie walki, by sprawdzić pozycje przeciwników chłopaków. Dwudziesta i dwudziesta trzecia. Całkiem ładnie.

– Opuszczasz się – mruknął Fludim. – Jesteś siódma.

– Ciągle pierwsza dziesiątka – Wzruszyłam ramionami. – Czyżby twój głód rywalizacji się odezwał? – Ugryzłam paluszek i żułam powoli.

– Cóż, wydaje mi się, że bez problemu pokonałbym tego Pulvi czy nawet Tristara! – Gdyby mógł to nadąłby policzki w oburzeniu. – Walczyłem z potężniejszymi.

– Och, działo się przez ostatnie lata – zgodziłam się z uśmiechem.

– Tylko lepiej nie mów tego Marucho. Wolne?

– Runo! – Zerwałam się na równe nogi. – Dziewczyno, jak ja cię dawno nie widziałam! – Rzuciłam się jej na szyję.

    Misaki niemal nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Jedynie nieco urosła i jeszcze bardziej nade mną górowała. Jej długie włosy były spięte w jednego wysokiego kucyka i przyszła w zwiewnej białej sukience i jasnych trampkach. Cudnie się kontrastowała z moimi czarnymi spodniami cargo z łańcuchami zwisającymi od kieszeni oraz krótkiej do pępka koszulce z nadrukiem czerwonej lilii. Darkus i Haos jak w mordę strzelił.

– Zgaduję, że Dan też cię zaciągnął? – spytała, gdy usiadłyśmy.

– Wziął mnie z zaskoczenia i jak idiotka się zgodziłam – westchnęłam, machając paluszkiem. – Ciebie też?

– To chyba jego idea randki – Wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się ciepło.

– Cały Dan. Spokojnie, potem go trzepnę, by cię zabrał na porządne randewu. My z Shunem pójdziemy na medytowanie czy coś takiego.

– Keith nie będzie miał nic przeciwko? – zapytała zaczepnie, unosząc kącik ust.

– Każdy wie, że Kazami ma tylko jedną dziewczynę w głowie.

– To prawda – odetchnęła, opierając się wygodniej o plastikowe krzesełko. – Mam nadzieję, że Alice szybko wpadnie w odwiedziny z uniwersytetu.

   Dalej już nasza rozmowa utonęła we wrzawie, która wybuchła, kiedy Dan i Shun weszli na arenę. Kuso jak zawsze wymachiwał szczęśliwy do kibiców, a Shun z pełnym opanowaniem skinął głowę, po czym obydwaj zwrócili się do swoich przeciwników.

– Karta Otwarcia, start!

 

****

   Akane w chwili otwarcia drzwi odniosła wrażenie, że świat z niej potężnie zakpił. Miała swoje grzechy na sumieniu, wiele osób zraniła, ale co do cholery sprawiło, że Spectra Phantom przywlekł się pod jej dom? Chyba, że było to coś w stylu pierwszego ostrzeżenia jak w „Opowieści wigilijnej”, więc nadszedł czas, by zapisać się do jakiegoś wolontariatu czy podobnej atrakcji.

   Nie czekała na żadne słowo, od razu zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, licząc po cichu, że dostanie w twarz. Niestety maszkaron jak zawsze olał dobre wychowanie, wsadził buty między framugę a drzwi i wszedł do środka.

– Niewyraźny dałam sygnał, że nie chcę cię oglądać? – spytała, patrząc się przez ramię. – Wjebać ci paralizatorem?

– Widzę, że ciągle utykasz z kulturą – westchnął.

– O kurwa, nie sądziłam, że dożyje chwili, gdy maszkaron udzieli mi lekcji z savoir – vivre. Świat oszalał. I co to za strój? – Uniosła brwi ze złośliwym uśmiechem. – Sama czerń. Liczyłeś na mój pogrzeb? A gdzie kwiaty?

– Upiłbym się wtedy do nieprzytomności z radości i rzucił bombonierkę na trumnę – odparł z jadowitą uprzejmością. – Daruj sobie. Chcę to załatwić szybko.

– Jess nie ma i jak się pokłóciliście, to lepiej oglądaj się za siebie, bo mam prawo jazdy.

– Czemu unikasz Gusa? – wystrzelił, kompletnie ignorując jej poprzednią wypowiedź.

    Odchyliła głowę, wybałuszając oczy. Już nawet nie chodziło, że faktycznie jakoś zdarzało jej się nie zdążyć odbierać telefonów Grava czy zdawkowo odpisywać. Nieee, dużo bardziej niepokojące było, że Spectra tutaj przyszedł, mając o to problem. Jakby martwił się (to już było samo w sobie absurdem światowym) o chłopaka.

– Naprawdę uderzyłeś się w głowę.

– Nie takie było moje pytanie.

   Machnęła ręką i ruszyła do kuchni. Cyknęła guzik, by woda w czajniku zaczęła się gotować, oparła biodrami stół i sięgnęła po pozostawioną butelkę wina. Phantom nie ruszył się ze swojego miejsca w holu, ale ciągle wpatrywał się w nią lodowato. Przechyliła butelkę, biorąc kilka łyków.

– A co cię to interesuje?

– Cóż Gus prawie sobie dziś podpalił włosy, a wcześniej niezbyt kontaktował. Dość logiczne, że ty jesteś przyczyną.

– Spectruś zmienia się w Sherlocka, coś pięknego – mruknęła.

    W duchu modliła się, żeby maszkaron nie spostrzegł, jakie wrażenie wywarła na niej ta wiadomość. Bo ciepło w brzuchu było naprawdę…miłe.

– Więc? – Uniósł brew.

– Sługa ci nie działa jak powinien, to przyszedłeś go naprawić?

– Nie, tylko trochę bawi mnie, że ty, która deklaruje jaka to nie jest silna i niezależna, nie potrafi nawet spojrzeć komuś w oczy i z nim porozmawiać – Uśmiechnął się kpiąco.

– Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mi udzielać rad, jak kogoś traktować.

– Może – Wzruszył ramionami. – Ale jesteście dorośli, chyba najwyższy czas, by się ogarnąć

– Coś niesamowitego, że taka kwestia padła z twoich ust,  Phantom. Jak rok może zmienić człowieka – westchnęła teatralnie. Spojrzała na butelkę. – Dobra, zrozumiałam. Wyjdziesz i przestaniesz zatruwać mi dzień? Twoja twarz – Wykrzywiła się w kaprysie. – sprawia, że opuszczają mnie chęci życia.

   Prychnął i machnął jej ręką na pożegnanie.

– Raz w życiu zrób coś rozsądnego! – zawołał, wychodząc.

– Ty też! Najlepiej potknij się na schodach i skręć kark! – odgryzła się, patrząc jak kieruje się ku dołowi bloku i zamknęła drzwi na klucz.

    Przez moment tylko stała, po czym zaklęła i przeszła do swojego pokoju. Ledwo schyliła się za łóżku, usłyszała wymowny kaszel Leausa. Wyciągnęła telefon, trzepnęła bakugana jaśkiem i wyszukała kontakt.

   Wypuściła z wolna powietrza. Robiła to dla siebie, a nie dla nadętego, pieprzonego maszkarona z kompleksem wyższości.

   Kliknęła zieloną słuchawkę i nim zdążyła się rozmyśleć, przyłożyła komórkę bliżej ucha.

– Tak?

– Hejka, Gus – Przejechała językiem po zębach. – Chciałbyś się spotkać jutro wieczorem?

 

****

   Koła zaszumiały, wjeżdżając na niski krawężnik. Jane wybiła bieg, zaciągnęła ręczny, po czym przyjrzała się spod zmarszczonych brwi białej ciężarówce stojącej po przeciwnej stronie ulicy. Grupa mężczyzn wynosiła właśnie beżową komodę, a kobieta szła z sporym kartonowym pudłem tuż za nimi.

– Twoja mama nic o tym nie mówiła – zauważyła Ulvida.

– Pewnie nawet tego nie zauważyła – westchnęła dziewczyna, złapała płócienny plecak z fotela obok i wysiadła, lekko trzaskając drzwiczkami.

    Mężczyzna ubrany w luźną bluzę i jeansy czyli pewnie nowy właściciel domu uśmiechnął się do niej, przerzucając przez ramię lampę i lekko się skłonił. Odwzajemniła gest, po czym pchnęła bramę. Przeszła przez krótką ścieżkę, a flanelowa koszula furkotała za nią. Drzwi wejściowe oczywiście były otwarte. Przewróciła oczami.

– Musisz wreszcie zacząć je zamykać! – zawołała, wchodząc do środka.

   Przeszła przez przedpokój i kierując się przytłumionym dźwiękami wiolonczeli, weszła z rozmachem do gabinetu, który był na lewo od kuchni. Pomieszczenie jak zawsze było zawalone kartkami z nutami, do gromady świeczek na półce dołączył co najmniej tuzin innych, a w powietrzu unosił się zapach świeżego prania. Pani Wilson siedziała przy łukowym oknie, z którego rozpościerał się widok na niewielki trawnik i drzewo ze zwisającą z gałęzi oponą.

– Znów nie zamknęłaś drzwi, mamo. W końcu cię okradną – oznajmiła, opierając się ramieniem o framugę.

– Moja mała gwiazda! – Mama zerwała się z krzesła i wciąż ze smyczkiem w dłoni przytuliła córkę. Materiał swetra lekko połaskotał twarz Jane. – Taka jesteś, nic nie mówisz, że przyjedziesz z collegu – Pokręciła głową. – A co do drzwi – Machnęła ręką. – I tak tu wiele nie ma.

   Jane uniosła brwi wymownie i omiotła wzrokiem gablotkę z błyszczącymi statuetkami, ale ledwo napotkała imię Jordana, poczuła ucisk w gardle i spuściła oczy. Matka lekka ścisnęła ją za ramię, a Ulvida potarła o szyję.

– Więc mów – Pani Wilson znów usiadła. – Jak ci idzie? Dobrze się tam czujesz? Jak nowe mieszkanie?

– Gdyby Roger nie chrapał, to byłoby niemal idealnie. Ale Nathan go często bije poduszką, aż przestanie albo Wendy budzi krzykiem – Kącik ust sam jej się uniósł na wspomnienie. – A co do college, to póki co jest przyjemnie.

– Jak ludzie?

   Wzruszyła ramionami i obróciła bransoletką kilka razy. Srebrne zawieszki zadźwięczały.

– Normalni. Milsi od tych z liceum.

– To dobrze – Kobieta oparła podbródek o wiolonczelę. – Pisanie ci idzie? Znów siedzisz po nocach?

– Pracuję, więc co mogę zrobić, jak tylko nocki mi zostają? – Rozłożyła ręce. – A co u ciebie mamo? Masz nowych sąsiadów.

– Dopiero dziś ich zauważyłam, no cóż – Podrapała się po karku. – Liczę, że będą to spokojni ludzi. Hmm…a tak to…pfff… A! Za niedługo jedziemy z kwartetem na małe tourne i chyba tyle. Życie po czterdzieste rzadko opływa w jakieś ekscytujące zdarzenia.

– Może poznasz kogoś ciekawego.

– Bardziej liczyłabym na ciebie – Mama rzuciła jej znaczące spojrzenie. – Nie ma nikogo na twoich zajęciach. Jakiejś dziewczyny czy chłopaka?

– Nie zwracałam uwagi, szczerze – Przeciągnęła się. – Jak się ktoś trafi, to się trafi.

– W tej nowej fryzurze na pewno ktoś zwróci na ciebie uwagę.

– A dziękuje, dziękuje – Przejechała dłonią po świeżo ściętych włosach, które kończyły się w połowie szyi.

   Nagle rozległo się pukanie, a zaraz po nim dzwonek. Pani Wilson uniosła brew, ale Jane i tak podniosła się i poszła otworzyć. W progu ukazał jej się chłopak o jasnej cerze z błyszczącymi brązowymi oczami. Na jego ramieniu siedział bakugan. Na jej widok uśmiechnął się szeroko.

– Słucham? – spytała.

– Hejka, jestem Tyler Harvey.

– Jane Wilson.

   Uścisnęli dłonie.

– Chciałem się tylko szybko przywitać, bo się wprowadzamy. Zresztą widziałem cię z okna i wolałem to zrobić, zanim moja mama przybiegnie z całym zestawem witającym, by się nie ośmieszyć przed tobą.

– Zauważyłam – odparła krótko, olewając flirt. – Nie mieszkam tutaj, bardziej moja mama, ale przekaż swojej, że wszystko załatwiłeś, to da ci spokój.

– Jasne – Wsadził dłoń do kieszeni i przechylił głowę lekko na bok. – Grasz w bakugan, nie?

– Owszem.

– Wiesz, gdzie jest najbliższy punkt dostępu?

– Yep – Skinęła głową i wskazała zakręt uliczki. – Tamtędy dojdziesz na najbliższą stację metra, lecisz cztery przystanki i kierujesz się na Diamond District. Punkt jest na samym początku dzielnicy.

– Dzięki wielkie – uśmiechnął się promiennie i zaczął schodzić po schodkach. – Miło było poznać i obyśmy się znów spotkali – Obrócił się, robiąc lekki ukłon i jednocześnie puszczając oczko.

– Do zobaczenie – uśmiechnęła się lekko i machnęła ręką.

    Po zamknięciu drzwi od razu zaprzestała tej sztucznej wesołości i lekko się zatrząsła, w ten sposób próbując pozbyć się tego uczucia zażenowania ze środka. Mogła dziękować losowi, że już tu nie mieszkała, bo ten chłopak na pewno nie znalazłby się na jej liście najchętniej oglądanych osób.

– Fajny? – zagadnęła mama, gdy wróciła z dwoma kubkami kawy.

– Nie jestem w takiej desperacji – prychnęła, ogrzewając dłonie ciepłą porcelaną.

 

****

      Dan zarzucił ramię na moją szyję, zrzucając cały swój ciężar na biedny kręgosłup. Zmrużyłam oczy i zrzuciłam go z siebie.

– Za ciężki jesteś – mruknęłam.

– No wiesz co, ja ciężko trenuję, to same mięśnie – wydął policzki. – Prawda Runo?

– Jedyne, co trenujesz, to naciąganie moich nerwów, pajacu – odparła, ciągnąc go za ucho. – Wydzwaniałeś do mnie pół wieczoru, bym zobaczyła twoją jedną walkę?!

– W sumie też cię powinnam za to sklepać – przytaknęłam.

– Zaraz, zaraz, co tak na mnie skaczecie?! Auuu! Rany, Runo, przecież wiesz, że to nie wszystko, co przygotowałem. Przecież jestem mistrzem planów!

– Och, tak? Jakoś nie zauważyłam. Bo pamiętasz jak…

   Wolałam uniknąć drastycznych widoków i przybliżyłam się do Shuna. Kazami również preferował zachować bezpieczny dystans, zwłaszcza że parka przyciągała dość sporo uwagi. No i staliśmy na głównym placu, więc w ogóle było cudnie, bo niemal każdy się na nas gapił. Już widziałam te nagłówki o sprzeczce w szeregach Wojowników albo teoriach o jakimś rozpadzie.

– Dawno nie walczyłaś, Jessie – powiedział Shun.

– Ale trzymam pozycję. Zresztą dorosłe życie, sam rozumiesz. Czasu brakuje.

– Oj tak, dziadek chce, bym przejął dojo.

– Będziesz uczył dzieci sztuk walk. Możesz je bić. Nawet kusząca perspektywa – Trąciłam go ramieniem.

   Przewrócił oczami, ale uśmiechnął się pod nosem. I gdyby nie drący się na siebie Dan i Runo, którzy niebezpiecznie zbliżali się do wytargania się za włosy, to uznać by to można było za całkiem miłe spotkanko. Jednak kątek oka ujrzałam błysk metalu i momentalnie poczułam, jak drga mi brew.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy.

– Komu tym razem urwałeś się ze smyczy, Anubias? – westchnęłam, zakładając ręce na piersi.

– Skarb się do mnie odezwał, cóż za zaszczyt – zaśmiał się.

– Troszczę się, bo pieski nie powinny biegać bez pana – uśmiechnęłam się samymi wargami.

   Reszta jego ekipy uwielbienia w osobie wysokiego i barczystego Bena, reinkarnowanej wersji piszczałki o imieniu Jack i mrukliwego Robina stanęła za jego plecami i zmierzyła nas mało uprzejmym wzrokiem.

   Sam sadomaso (ksywę dostał na podstawie swojego stroju i mało za nią przepadał, na szczęście) jedynie prychnął i zwrócił się do Dana z tym pełnym jadu uśmiechem.

– Obijasz się ostatnimi czasami, Kuso.

– Że co? Ja? – Zirytował się szatyn.

– Czyżby sława uderzyła do głowy? – Anubias rozłożył ręce. – Tylko jedna walka na kilka dni wystarczy? Myślisz, że jesteś taki potężny, iż nikt ci nie przeszkodzi?

– Coś ty powiedział?! – Runo już podwijała rękaw sukienki, ale Dan ją powstrzymał. Trochę szkoda, bo może pięści Misaki wybiłyby trochę samouwielbienia z sadomaso. Choć szybciej zadziałałby tu buldożer kierowany przez Aki.

– Widzisz, ja nie mam się o co martwić – Kuso klepnął się dłonią w tors. – Jeśli zaczniecie mnie ktoś doganiać, to pokonam więcej ludzi. Proste – Wyszczerzył się dumnie.

   Runo spojrzała na niego z niedowierzaniem i chyba zamierzała się, by mu wklepać porządnie, Shun westchnął ciężko, a ja klepnęłam się w czoło. Akurat w kwestii wielkości ego to Dan i Anubias szli łeb w łeb, o to mogliby się bić, chętnie bym pooglądała.

– Niewiarygodne. Kuso, powinieneś uważać, bo niedługo ktoś zrzuci ci tę koronę z głowy.

– I to będzie pani Sellon! – Znikąd koło nas wyrosła Chris czyli niska blondynka i fiołkowych oczach, która piany mogłaby śpiewać na cześć swojej liderki.

– Chyba na łeb upadłaś, dziewczynko – syknął Ben. – Oczywiście, że to będzie Anubias.

   Ja pierdolę, niech się jeszcze zaczną bić. Tak jakby ktoś nie zauważył, to jakiś czas temu (chyba miesiąc) równocześnie w Bakuprzestrzeni pojawił się sadomaso i Sellon, która akurat była całkiem spoko. I coś niesamowitego, od razu przyczepili się do Wojowników, a konkretniej do Dana i próbują go zbić z podium. Obecnie zajmują szóste i piąte miejsce, więc serio szybko im idzie. A ich ekipy to była dosłowna zbieranina osób albo naiwnych albo mających jakieś głębokie zachwiania emocjonalne.

– Ja bym się zmywał, Jess – uznał Fludim, lustrując wzrokiem, jak Chris i Jack ścierają się nosami.

– Cyrk – westchnęłam. – Tylko klaun jak zawsze ten sam – uśmiechnęłam się słodko do Anubiasa.

– A ty jak zawsze miętolisz jęzorem, styropianie – warknął, schylając się w moją stronę.

– Och, wysiliłeś tę jedną komórkę mózgową na nowe przezwisko. Jestem wzruszona – Otarłam udawaną łezkę. – Tylko żebyś się nam nie przegrzał od tej walki umysłowej.

– Powinnaś bardziej się chyba skupić na swojej pozycji – Wymownie podniósł głowę w kierunku rankingu.

– Nie masz się co martwić, jak zechcę, to wgniotę cię w ziemię.

– Och? – Błysnął zębami. – Chyba śnisz.

   Mierzyliśmy się wzrokiem przez chwilę, gdy nad naszymi głowami otworzył się nowy holograficzny ekran. Tradycyjnie poleciała jakaś chwytliwa melodyjka i slajdy z najbardziej spektakularnych bitew, po czym pojawiło się… Zamrugałam kilka razy, mając wrażenie, że świat mi się osuwa spod stóp. Mój zacny ryj oraz Dana, obok Anubias z Robinem, a nad nami Sellon z Chris. Kurwa, żart jakiś. Przecież ja się na żadne walki nie zapisywałam.

   Dan uśmiechnął się tak nerwowo, że ślepym by trzeba być, żeby nie wpaść, kto wpadł na ten absolutnie genialny pomysł.

– Uwaga, bakufani! – zagrzmiał głos komentatora. – Już jutro popołudniu zobaczymy kolejną walkę drużynową. Jest to ostatnia zwykła bitwa przed Turniejem Ogólnym, gdzie zostanie wyłoniony nowy król Bakuprzestrzeni! Nie przegapcie okazji, by ujrzeć w jakiej formie są liderzy trzech najsilniejszych drużyn!

   Zachowałam na tyle przytomności umysłu, by nie parsknąć głośno zrezygnowanym śmiechem. Podekscytowane dzieciaki jeszcze bardziej wlepiały w nas gały, a zbytnie ich nakręcanie tylko się gorzej skończy. Zamiast tego odwaliłam relaksacyjne oddychanie, wyobrażając sobie jak dziabie Kuso widelcem po oczach. O dziwo podziałało na tyle, że moja brew nie drgała już niekontrolowanie i mogłam sklecić zdanie bez zbytniego podniesienia głosu.

– No popatrz, piesku. Doczekałeś się szybciej, niż myślałeś – mruknęłam i spojrzałam na Dana, zaginając palce na szpony. – Co to ma być?! – syknęłam donośnie, bo mój głos i tak ginął we wrzawie graczy.

– Hehe – Podrapał się po karku. – Niespodzianka?

    I jak ja niby miałam zdać szkołę?! Starożytni?!

 

 


Yeppp, rozdział też niemal napisany w listopadzie, ale odtąd będą serio rzadko, bo ten skończyłam tylkoprzez to, że z planu na farcie wypadła mi jedna rzecz XD Także Spectra i Aki dalej się uwielbiaja, Jess ma nowego kolegę

Anubias:...

Dan to Dan, a Jane to ta dorosła ;')

Aki: Panie broń

Jane: *strzela ją w łeb, dalej pociągając kawę z kubka przez rurkę*

Aki: Już się znęcać zaczęła

Jane: Próbuje głupotę ci wybić

Spectra: Szybciej twoja ręka by odpadła

Także ten, ja się odmeldowuje!

 

 

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Prolog ~ Powiew zmian

 

   Oparła się głowę o ścianę i podniosła rurkę do ust, pociągając wolny łyk truskawkowego shake’a. W szkłach przeciwsłonecznych okularów odbiło się zderzenie dwóch bakuganów, nim wszystko pokryła chmura pyłu.

   Widownia zaczęła wiwatować imienia zwycięzców, podczas gdy arena wracała do stanu pierwotnego. Dziewczyna podniosła wzrok na tablicę, gdzie jedno nazwisko powędrowało o trzy pozycje wyżej, zdobywając piętnaście punktów. Miejsce trzydzieste szóste. Westchnęła, wrzucając opróżniony kubek do kosza obok. To było dużo za nisko. Spojrzała jeszcze raz na liczby koło nazwisk, po czym obróciła się i zaczęła iść do wyjścia.

   Minęła rozemocjonowane dzieciaki, które z wypiekami na twarzy oglądały relację kolejnej bitwy, zignorowała dwie propozycje pojedynków, lecz tuż przy wyjściu zatrzymała się i obróciła. Mijający ją chłopak teoretycznie specjalnie nie wyróżniał się niczym wśród innych graczy Bakuprzestrzeni. Wysoki, ubrany w skórzany, opięty strój w kolorze ciemnego granatu, wodził dookoła błyszczącymi oczami. Lecz jakimś sposobem przyciągnął jej uwagę. Może jego sposób chodzenia albo ta aura, jakby już był pewny, że to miejsce będzie jego? Patrzyła jeszcze chwilę, jak rusza ku recepcji, po czym pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz.

– Szybko ci poszło – powitał ją jej kolega, podnosząc się ze schodów. – Co sądzisz?

– System punktów to jakiś niesmaczny żart – stwierdziła. Ruszyli w stronę parku. – Nie będę marnowała czasu i energii, by przybiegać na każdy mały turniej.

   Pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Wyciągnął jednego, podpalił i zaciągnął się.

– To będzie można obejść, o to się nie martw.

   Weszli w aleję cyfrowych lip. I choć słonce było sztuczne, to poczuła ulgę, gdy mogła wrócić do cienia. Oparła się wygodnie, majtając nogami. Jej czarne glany ciężko przecinały powietrze.

– A co analizami? Obie poprawne?

– Niemal identyczne – mruknęła. – Podziwiam, bo upłynęło sporo czasu od pierwszej.

– Podobno dobre rzeczy się nie zmieniają.

– W tym mało co jest dobre.

   Uśmiechnął się, wydmuchał wolno dym i ściągnął brwi.

– Jak ranking?

– Od ponad dwóch tygodni pierwsza piątka jest niezmienna. Następne trzy czasami się zmieniały, a ostatnie dwa to ciągłe nowe nazwiska.

– To dobrze. Nam wystarczy jedno miejsce.

   Skinęła głową i przez chwilę siedzieli w ciszy. Dookoła nich każdy śpieszył się ku wyjściowej bramie, gdyż z hologramowych tablic grzmiały apele o zbieraniu się zawodników na następnym drużynowy turniej. Niektórzy szli po punkty, lecz widziała po przedmiotach trzymanych w rękach czy rozmarzonych spojrzeniach, że wiele miało nadzieję na ujrzenie swoich idoli. W końcu ciężko było nie słyszeć podczas jej obserwacji tych wszystkich podnieconych rozmów czy ktoś się pojawi. Zawsze najbardziej stawiano na Dana Kuso, Julie Makimoto, Marucho Marakurę. Rzadziej Shuna, Akane czy Jessicę.

   Nagle jej ciąg myśli się urwał, gdy ujrzała piękną kobietę, która eleganckim krokiem kroczyła przez alejkę obok. Wiatr rozwiewał ciemne poły sukni i bawił się  włosami o barwie butelkowej zieleni. Dziewczyna musiała wyczuć jej spojrzenie, bo obróciła głowę i uśmiechnęła się.

   Skinęła głową. Znów ta aura. Pewna siebie, choć bardziej dyskretna, skryta, niemal ostrząca kły.

  Szykują się zmiany – mruknął, dobrze odczytując jej minę.

   Skinęła głową, uśmiechając się lekko. Do Bakuprzestrzeni wkraczała rewolucja, której mało kto się spodziewał. A na pewno nie Młodzi Wojownicy.

 





Jest i prolog, napisany już w listopadzie, ale who cares XDD 




 

wtorek, 22 grudnia 2020

One shot #15 - Spectra poznaje magię Mikołaja

 

   Spectra zamrugał intensywnie kilka razy i w ostatniej chwili zmusił się, żeby nie zdjąć maski i przetrzeć sobie oczy. Przecież to było absurdalne. Jasne, grał w grę, gdzie istoty o wzroście wieżowca, ostrych pazurach i posługujące się jednym z sześciu żywiołów zmieniały się w kulki i rzucało się nimi na karty i trzeba to było zaakceptować. Owszem, dzięki temu mógł osiągnąć absolutną potęgę i przejąć władzę nad Vestalią, rzucając Zenohelda na kolana. To dało się zaakceptować i uznać jako codzienny element życia.

   Ale widok Shadowa w czerwonym stroju imitującym jakiegoś menela z białą brodą w jego własnym pokoju przeszedł wszelkie zasady obowiązujące świat. Jakieś iglaste badyle z kolorowymi świecidełkami ze sklepu dla ubogich wolał już pominąć, by go szlag nie wziął.

– Co ty odpierdalasz? – syknął mało groźnie, bo ciągle nie otrząsnął się z szoku.

– Ohh, Spectruś! – zawyła parodia wampira, po czym odchrząknęła, plamiąc śliną podłokietnik fotela. Spectra zaczął widzieć na czerwono. – Znaczy się hoho, chłopcze! Byłeś grzeczny?

– Uderzyłeś się w głowę i resztki mózgu ci wypadły? – warknął, podchodząc bliżej.

   Teraz spostrzegł, że Prove ni to siedział ni leżał na fotelu, bo jego nogi zaplątały się w tanie lampki. Huh, to była dobra informacja. Będzie go miał czym udusić, by nie brudzić sobie rękawiczek.

– Ktoś tu chyba się wręcz prosi o róz…Auuu! – jęknął i złapał się za uderzoną głowę. – Za co?!

– Masz trzy sekundy, by wyjaśnić, co to za cholerny cyrk.

– No więc..no…jest taki gościu i żyje na tym…cholera jak to szło…O Lync wie…Zaraz Lync?! Gdzie jesteś ty tchórzliwa piszczałko?!

– Bezużyteczne – Spectra podniósł końcówkę światełek. Czerwone światło padło na jego maskę, tworząc efekt błyszczącego złowrogo oka.

   Twarz Shadowa momentalnie pobladła i chłopak zaczął nerwowo wymachiwać dłońmi w marnej próbie obrony. Nawet udało mu się przetoczyć na podłogę, lecz dalszą ucieczkę zagrodził mu but Phantoma. Shadow zdołał jeszcze ujrzeć błysk szkarłatu tuż przy twarzy i zielony kabel lampek.

   Nieludzkie wrzaski, które rozległy się kilka sekund później, nie nadają się do opublikowania, więc jedynie wspomnijmy, że służba omijała pokój Phantoma przez dwa tygodnie z dziesięciometrowym odstępem.

 

****

   Śp. Shadow był od zawsze znany (Shadow: Czemu znów mnie uśmiercacie ;-; Angel, kurwa, gdzie mój prezent?!) jako przypadek kliniczny idioty. Lecz im Spectra bardziej zagłębiał się w pałac, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wszyscy oszaleli.

   Choinki ozdobione jakimiś ustrojstwami stały niemal w każdym kącie, a zielone haszcze zostały przybite do ścian. Wszelkie komody czy stoliki były wręcz zawalone jakimiś oczejebnymi figurkami dziwnych zwierząt i tego menela o białej brodzie. Służba wiła się, po holach roznosząc ze sobą korzenny zapach i chichocząc dziwacznie. Kompletny absurd.

   To był pałac Vexosów. Najpotężniejszych wojowników Vestalii i durnej beksy Hydrona. Niektórzy drżeli na sam dźwięk ich imion i nikt poza irytującym Ruchem Oporu nie ważył się im przeciwstawiać. Tak samo było w ich zamku. Służba unikała kontaktów wzrokowych, była cicha i pokorna. A tu nagle wszystko stanęło na głowie.

   Zatrzymał się gwałtownie i odetchnął głęboko. Zrozumienie spłynęło na niego niczym balsam.

Jessica. Cholera znów wpadła na jakiś idiotyczny plan i wymyśliła jakiś dziwny…festiwal? Jebał pies, w każdym razie nie powinien się zdziwić, jak zaraz zobaczy zarazę próbującą chyba dziesiąty raz w tym tygodniu uciec. Shadow (martwy, jedyny plus) i Lync byli na tyle głupi, by dać się w to wciągnąć, Hydron to nie poznałby podstępu, nawet gdyby strzelił go w twarz, a Volt i Mylene z pewnością gdzieś się zaszyli, żeby uniknąć dostania migreny.

   Została mu jedna osoba.

– Gus – Połączył się ze swym wiernym sługą przez komunikator.

– T-tak, mistrzu? – spytał zawstydzony chłopak, którego policzki wręcz płonęły.

   Pytanie umarło mu w ustach. Dwa dumnie sterczące rogi wdarły się na pierwszy plan, przez co widział tylko je i czerwone czoło Grava. Rozłączył się, ignorując zrozpaczony krzyk Grava.

   To był koniec. Głupota Jesssicy ogarnęła każdego. Czas się ewakuować, Vestalia była już stracona.

– Tu jesteś!

   Magicznie głos Ziemianki rozległ się za nim. Zaraz po nim coś chrząknęło. Obrócił głowę, chcąc ją jedynie udusić, lecz zdębiał.

   Kopytny zwierz o brązowym futrze i podobnych rogach co miał Gus, trącił go nosem w ramię i zaryczał głośno. Cuchnący oddech niemal wykręcił Spectrę na tamten świat.

– Będzie dla ciebie idealny – oznajmiła Jessica, klepiąc zwierza w bok.

– Niby do czego? – warknął. – Co to ma w ogóle być? Coś ty znów wymyśliła?!

– Co się tak drzesz? – westchnęła dziewczyna, unosząc brew. – Przecież jesteś Mikołajem! Co prawda Shadow podjebał twój strój, bo się obraził, ale widzę, że już sobie poradziłeś!

   Najwyraźniej Ziemianka też do końca zgłupiała. Ale czemu coś go tak łaskotało w szyję? Zaraz, czemu miał na sobie tą menelską brodę?! Zaczął się gwałtownie obracać i odkrył, że zamiast swojego płaszcza i zwyczajowego stroju nosił jakiś czerwony kubrak rodem z zakładu dla obłąkanych, a za nim stała kolejna gromada tych dziwnych zwierzy.

– Oh i masz sanki! – zaprezentowała mu Heliosa, który leżał na podwórku z wygiętymi łapami na kształt próz, a na głowie miał zawiązaną dużą, różową kokardę.

   Jego bakugan spojrzał na niego z mordem w oczach.

– W coś ty nas wjebał, Spectra?

 

****

   Nagle coś gwałtownie huknęło. Spectra otworzył gwałtownie oczy i choć poraziło go światło lampy, to ulga, jaką odczuł, była nie do opisania. Nie było żadnego Heliosa w wersji sań czy reniferów. Zwykły sen.

– Pfy, obudziłeś się – powitała go Aki, która kręciła kieliszkiem z winem. Odchyliła się lekko w bok. – Oi, Jess! Maszkaron jednak, niestety, żyje!

– Też miło cię widzieć – mruknął, podnosząc się. Syknął, czując lekki ból w tyle głowy.

– O Keith! – Jessie uradowana wparowała do środka, ciągnąc pod pachą wpółprzytomnego Micka. – Jak się czujesz? Boli cię? Wybacz, ale Mick – tu mocniej ścisnęła szyję brata. – czasami za nic nie umie rzucić. Co nie, braciszku? – dodała wymownie, a brew jej zadrgała.

– Taa-taak – wydusił chłopak. – Wybacz, Keith.

   Jednak blondyn go olał i rozejrzał się uważnie. Kominek, zastawiony stół, za oknem śnieg. Żadnych śladów potencjalnych reniferów czy tego menela.

– Tobie co? – mruknął sennie Helios.

– Upewniam się, że nie zobaczę cię w różowej kokardzie. Koszmarny widok.

– Co do cholery… A zresztą – westchnął jaszczur. – Ty i tak oszalałeś wieki temu.

 

 


  Ogólnie, to ja nie wiem, co się odwaliło w tym shocie XDDD Stary jest wsm, ale go nieco przerobiłam. W każdym razie wstawiłam, byle coś było. Ogólnie to Wesołych Świąt! Co prawda wirusik jest, ale walić, ja mam maturę, tego walić nie można, bo to cyrk istny będzie. Ale dużo zdrowia, alkoholu (bo cóż innego w tym smutnym świecie), szczęścia, spełnienia marzeń i udanego Sylwka (do 19 wirusa nie ma, można gdzieś iść)

Wesołych świąt! A ja wracam do hunterxhunter i okresu ;)

czwartek, 10 grudnia 2020

Epilog: Opłacone wysiłki

   Śnieg pryskał spod kół, białe płatki rozpłaszczały się o lśniącą maskę, ja nerwowo próbowałam zapiąć buty, wszystko w akompaniamencie wycia jakiegoś smutasa.

  Spóźniłaś się na pierwsze spotkanie z Radą, to było do przewidzenia – Spectra jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą grzebał za czymś w schowku. – Ale żeby na ślub własnego brata?

– Nie moja wina, że ostateczne przymiarki sukni Veny tyle zajęły – syknęłam i odetchnęłam z triumfem, kiedy udało się wreszcie dopiąć klamrę. – Potem makijaż, włosy, sukienka. I tak szybko mi poszło – Przejechałam dłonią bo miękkim bordowym materiale, by ją wygładzić.

– Makijaż mogłaś sobie odpuścić.

   Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, lekko rumieniąc. Oparłam się wygodniej o fotel. Cyfrowy zegarek pokazywał dwunastą dziesięć. Teoretycznie ceremonia zaczynała się za dwadzieścia minut, ale wypadałoby być tam tak o dziesięć wcześniej.

   Spectra jakby czytając mi w głowie, wcisnął mocniej gaz i zakręcił. Wściekły klakson rozległ się za nami, ale to olał i wjechał w kolejną wąską uliczkę. Kluczył się tak może z pięć minut, aż zatrzymał się ładnie na parkingu przed kremowym niskim budynkiem, którego poręczę schodów były przystrojone w girlandy złoto – białych kwiatów. Na skwerku przed stało jeszcze trochę osób, na co mi ulżyło. Idealnie w czas.

– Jeeess! – Rei oderwała się od Klausa, z którym rozmawiała (i absolutnie nie była nim zainteresowana pod innym kątem, ani trochę) i ruszyła na mnie z otwartymi ramionami.

   Fartem lodu nigdzie nie było, więc nie wywinęłam orła na szpilkach. Ciemny płaszcz teoretycznie był gruby, ale tak czułam delikatny dreszcz. Przytuliłyśmy się. Owiał mnie przyjemny zapach magnolii.

– Jak ślicznie wyglądasz! – zachwyciła się. – O matko Keith w garniturze! – Udała, że omdlewa. – Czym sobie zasłużyłam na taki widok?

– Też ładnie wyglądasz, Reinare – odparł, zakładając ręce na piersi.

– Dawno się nie widzieliśmy – Klaus dołączył do nas. Jak zawsze nieskazitelnie ubrany z błyszczącymi idealnie wyczesanymi włosami. – Jessie, Keith.

   Przywitaliśmy się jeszcze z kilkoma osobami, ale mróz się wzmógł, więc ewakuowaliśmy do środka na miękkie fotele ułożone w krótki rząd. Ogólnie śluby na Vestalii były podobne do tych cywilnych na Ziemi, gdyż nie istniała tutaj żadna religia. Państwa młodych żenił urzędnik z departamentu rodzinnego w danym mieście w towarzystwie najbliżej rodziny i znajomych. Dopiero na wesele zbierało się resztę gości i podobno były to serio grube balety.

– O ile byś się założyła – zaczął Keith, gdy usiedliśmy na naszych miejscach z samego przodu. – że Reinare będzie tańczyła tylko z Klausem?

– Hoho – Uniosłam brew. – kogoś wewnętrzna plotkara się obudziła.

   Spojrzał na mnie kątem oka i wyciągnął dłoń.

– To jak?

– Myślę, że ktoś jeszcze ją porwie do tańca.

– Trzydzieści dolarów?

– Hmmm…dobrze. Żebyś jak przegrasz, to nie płakał, że klepiesz biedę.

   Przecięliśmy zakład, a ja przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy. Odpięłam z biustu sukni broszkę. Szmaragd zalśnił łagodnie. Musiałam go przekazać Venie według tradycji, że rodzina przekazuje jedną pamiątkę współmałżonkowi tuż przed przysięgą, a wspólnie z Kenjim wybraliśmy właśnie klejnot mamy.

– Jak się nie potkniesz, to będzie dobrze.

   Na oślep sprzedałam mu kuksańca, ale nie odwdzięczył się, bo rozległa się słodka muzyka skrzypiec i wiolonczeli. Szerokie drzwi od sali otworzyły się i wkroczyła Vena pod ramię z Kenjim. Mój brat miał na sobie biały garnitur z czarną koszula i rękawiczkami, a dziewczyna rozłożystą srebrną suknię przyozdobioną koronką. Uśmiechała się radośnie, choć nieco nerwowo do mijanych gości. Ich bakugany wspólnymi siłami niosły za nią welon.

   Urzędnik się w tańcu nie pierdolił, dlatego po jakiś piętnastu minutach Kenji i Vena wstali. Zaklinając w duchu buty i własny fart, podniosłam się i przemknęłam koło Spectry.

   Jak stanęłam przed Veną, to najkrócej rzecz ujmując, zdębiałam. Cała przemowa wyparowała mi z głowy. Wpatrywałam się w nią przez długie sekundy, chłonąc każdy szczegół jej uradowanej twarzy i błyszczących tęczówek, aż się otrząsnęłam. No w takim razie czas na spontan, tylko wyważony, by wstydu im nie narobić.

   Nie słyszałam słów ojca Veny, dlatego musiałam wymyślić coś inspirującego. Choć po jaką cholerę? Krótko, ale dobitnie! I tak będą tak pijani, że później zapomną!

– To należało do naszej matki – Ułożyłam w jej dłoni broszkę i przykryłam swoją ręką. – I choć nie ma jej już, to pewnie uważałaby to za szczęście, że będziemy rodziną – Puściłam jej oczko.

   Zamrugała kilka razy, po czym zostałam niemal wduszona jej zagłębienie szyi.

– Dziękuję, Jess – szepnęła.

   Objęłam ją mocno.

– Nie ma za co, Vena.

   Wróciłam do fotela, a państwo młodzi na swoje miejsce przed urzędnikiem.

– Dyplomatycznie – stwierdził ściszonym głosem. – Może jednak mogłabyś pracować w ambasadzie.

– Nawet na ślubie brata będziesz ze mnie kpił? – Wydęłam policzki. – Chyba czas na szukanie nowego  partnera – Obróciłam głowę, zadzierając nos.

– Nie przepadam za ślubami – mruknął i złapał pod krzesłem moją dłoń. – Jakoś muszę zabić czas.

  Spojrzałam na niego spode łba, na co splótł nasze palce i zwrócił uwagę na podest. Urzędnik zatrzasnął z hukiem czarną księgę. Skrzypce zaczęły grać powolną melodię.

– Venelano Mavor i Kenji Lovett, ogłaszam was małżeństwem.

   Przy aplauzie gości para pocałowała się. Spod sufitu wystrzeliła kula srebrnych drobinek. Złapałam kilka i uśmiechnęłam się. Mięśnie ciągle mnie niemiłosiernie bolały, ale dla tego uśmiechu Kenjiego stwierdziłam, że było warto.

 

 


Trochę długi epilog, ale chciałam w miarę ująć ten początek ślubu Venji czyli jedynego zdrowego na umyśle shipu XDDD Nie wiem, kiedy wstawię prolog, póki co idę na drzemkę!

S2 Rozdział 55: Ostrzeżenie przeklętego i koniec udręk


   Języki fioletu rozchodziły się po osłonie już chyba po raz dziesiąty, lecz Barodius nie wyglądał na przejętego. Wręcz przeciwnie, szczerzył zęby i jedynie zbierał moc w dłoniach. Serena za to znów usiadła na tronie i ściskała mocno jego podłokietniki. Nie żeby coś, ale mogłaby mi pomóc, choć sama za wiele nie robiłam. Jedynie ruszałam dłonią, by wzmocnić barierę w miejscach, gdzie poczynała słabnąć.

    Taaa, epicka i emocjonująca bitwa. Tylko źródło mocy też nie będzie wiecznie otwarte (oby, bo już się boję, co zastanę na Vestalii), a jakiejś odsieczy też nie było widać. Halo, nikt tu chyba nie wierzył, że pokonam Barodiusa na gołe pięści?!

  Nie nudzi ci się to? – westchnęłam. – I tak nie przebijesz bariery.

  Jess, nie prowokuj go – Fludim syknął mi do ucha. – Ciągle czuję się oszołomiony, nie będę mógł ci pomóc, jak coś.

  Machnęłam uspokajająco dłonią, za co zarobiłam pociągnięcia za ucho. Barodius z kolei na moment zaprzestał ostrzału i uśmiechnął się niepokojąco.

– Twoja moc też wiecznie nie będzie trwała, Jessico – Wymówił moje imię w taki sposób, że mi się zupa cofnęła. – Zresztą jak nie ja, to mój bakugan chętnie rozbije to za mnie – Zaśmiał się. – Zostałyście wy dwie na drodze do zdobycia Kuli. Jaki sens ma pośpiech, skoro i tak wygrałem?

   Rzuciłam spanikowane spojrzenie na Serenę, bo ja to tam rybka, Spectra mnie zabić nie da, ale ona ma pewnie jakieś klucze do tej cholernej Kuli. Mogłaby łaskawie się stąd zabrać, a nie siedzieć jak ten słup! Już miałam się wypowiedzieć w takim stylu, że każdy momentalnie by zwątpił w mój talent dyplomatyczny, kiedy poczułam nagłą falą gorącą uderzająca w kark i spływająca w dół ciała.

   Oczy mi się rozszerzyły. O nie.

    Zacisnęłam zęby, gdy niewidzialne szpilki wpiły się garściami w skroń i okolice wątroby. Ból na moment sprawił, że miałam mroczki przed oczami i nie ujrzałam jak zachwycony Barodius zbiera purpurowe wstęgi we dwie dłonie. Jak się ogarnęłam na tyle, by coś widzieć, to zdążyłam tylko wyczuć ostre osłabnięcie bariery, po czym dwie skumulowane fale piorunów w nią ugodziły.

   Resztki mury prysnęły na boki, Serena wydała krótki okrzyk, chroniąc się przed uderzeniem, a ja zostałam odepchnięta w tył przed siłę odrzutu.

– Mówiłem – Barodius przechylił głowę i rozcapierzył palce. Kolejne iskry złowrogo zamrugały. – To która pierwsza?

   No jasne, zawsze musiałam się znaleźć na tej zajebistej granicy śmierci. Ledwo coś widziałam, a moje ciało wydawało się być zrobione z ołowiu. Fale gorąca dalej przechodziły, sprawiając, że intensywnie się pociłam. Kurwa, aż mi się pałac Vestalian przypomniał.

   Barodius wycelował piorunami na mnie, gdy usłyszeliśmy łomot i świst.

– Ani się waż, Barodius! – zakrzyknął bojowo Dan, wbiegając do sali.

– Gdzieś ty był tyle czasu?! – zawyłam z wyrzutem.

   Olał mnie i wyskoczył na Gundalianina. Wtedy odwaliło się coś dziwnego, bo mianowicie znikąd między nimi pojawiła się błyszcząca jak reflektor z Tesco na dolara energia.

   Eve.

  Blask objął całą salę. Bojowy okrzyk Dana zaczął się oddalać, po czym się urwał. Zamrugałam kilka razy, ale na schodach nie było już nikogo.

– Co…co się stało? – wyszeptał zdumiony Fludim.

– To była chyba Kula… – Serena zadumała się na sekundę, a potem przecknęła i rzuciła w moją stronę. – Jak się czujesz?

   Nawet jej nie odpowiedziałam, bo poczułam, jak opuszcza mnie wszelka energia. Kolory zmieszały się i wszystko otoczyła ciemność.

 

****

 

      Reiko nawet nie drgnęła powieka, kiedy jej dawno ciało padło na ziemię, a porcelanowa filiżanka roztrzaskała się, plamiąc podłogę. Teraz wiedziała, czemu do tego wszystkiego doszło. Nie zabito ją przez znienawidzoną krew tylko przez posokę, którą miała na dłoniach.

   Obraz pałacowej sypialni zaczął się powoli rozcierać i bladnąć. Zamiast tego sześć domen stawało się coraz wyraźniejsze. Wymiar Początku i Końca był ich miejscem. Choć mrok, światło, ogień, woda, powietrze i ziemia mieszały się tutaj ze sobą i przeplatały, tworząc miliony unikatowych barw, to nie gościł tu chaos. Wszystko posiadało swój ustalony przed tysiącleciami porządek.

   Nawet rdzeń Vestroii unosił się w tym samym miejscu. Kiedy młodsza Reiko otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana, Starożytni, począwszy od Appolonira, pojawili się nad nią. Przeszła Reiko przełknęła ślinę i skinęła głowę.

– P-przybyliście – powiedziała z trudem, drżącym niczym osika głosem.

– Wzywałaś nas, kiedy umierałaś – oznajmił Exedra. – Jako że masz naszą krew, zdecydowaliśmy się odpowiedzieć.

– Więc – głos Lars był delikatny. To do niej nie pasowało. Reiko zmarszczyła brwi. – Co cię dręczy, dziecko?

– Wiem, że mnie zabito. Ale czemu…czemu to co było wcześniej?

   Reiko miała wrażenie, że krew jej zamarza. Co? Przecież nie użyła czaru wymazania, nie miała znała wtedy formuły, to Starożytni jej go dali! Więc dlaczego ona już wtedy nie pamiętała?

– Mój umysł to chaos – młodsza wersja mówiła dalej. – Widzę obrazy, słyszę krzyki i – Schowała twarz w dłonie. Białe włosy zakryły ją jak całun. – Czuję krew. Tylko że to jest rozdarte i niekompletne. Jakby ktoś…ktoś…

– Wydarł ci jakieś części z umysłu – dokończyła Oberon. – Znów to zrobił.

   Teraz obie Reiko spojrzały na Starożytnych. Młodsza z przestrachem, a starsza ze zdumieniem. Oni wiedzieli?

– Reiko, to co się stało z tobą – Exedra zawahał się na ułamek sekundy. – Znasz Tytana, prawda?

   Krótkie skinięcie głową.

– Wdarł ci się do umysłu. Musiał wykorzystać twoją depresję, by zbudować połączenie – Lars pochyliła się nad młodszą Reiko. – I zrobił z ciebie swoją zabawkę, nasze biedne dziecko.

– Ale on nie powinien nie żyć? Przecież było mówione, że go pokonaliście i rozdarliście ciało! – Kobieta zaczęła dygotać i coraz płycej oddychać, jakby powoli zdawała sobie sprawę, jak okrutna prawda kryła się w poszarpanych fragmentach pamięci.

– Ciało tak, duszy nie – Apollonir westchnął. – Ukrył jej kawałek w rdzeniu Vestalii, a on jest poza naszą kontrolą. Siedzi w niej niczym pasożyt, czekając na odpowiednią ofiarę.

– Skoro byłam jego marionetką – Reiko spojrzała na dłonie i obróciła je na bok. – To co zrobiłam?

   Zapadła ciężka cisza. Starożytni wyglądali na niezdecydowanych i niepewnych. W końcu Apollonir odetchnął i przemówił.

– Zabiłaś swojego męża.

    Dla obecnej Reiko nie była to żadna nowa informacja, lecz te słowa i tak sprawiły, że w środku ścisnęła ją lodowata dłoń, a kilka łez spłynęło po brodzie. Dawna ona natomiast osunęła się na kolana i z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Starożytnych. Wreszcie opuściła oczy na drżące dłonie. Zagryzła wargę. Oczy wypełnił jej strach, jakby znów widziała krew, która na nich była.

   Krzyknęła. Nie, zaskowyczała i to był najbardziej przerażający i bolesny dźwięk, jaki Reiko w życiu usłyszała. Zawierający cierpienie, którego żadne słowa nie mogły opisać. Lata tortur, ostracyzmu, nienawiści do samej siebie zwieńczone tragicznym finałem.

   Krzyczała dalej.

   Krzyczała, aż niebieskie promyki mocy zaczęły strzelać na boki, a fale uderzeniowe rozchodzić po wymiarze.

   Krzyczała, aż spod paznokci wbitych w skórę nie zaczęła wypływać krew.

   Krzyczała, aż głos nie zachrypł i opadła twarzą w kolana, krztusząc się od szlochu.

   Nagle przestała. Leżała jedynie w kompletnej ciszy.

– To on mi to zrobił? On zabił Kazuhiro?

– Wykorzystał twoją nienawiść do Vestalii – potwierdziła Oberon.

    Dawna Reiko podniosła tułowie i odchyliła się w tył, zadzierając głowę. Wzrok miała zamglony.

– Chcę zemsty – wychrypiała.

– Reiko, to…

– Chcę go zniszczyć.

– To nie jest możliwe – odezwał się surowo Exedra. – Nawet nie masz już ciała.

– Więc dajcie mi nowe – Gwałtownie opuściła podbródek. Włosy opadły jej na twarz, kryjąc jej bok w cieniu.

– Nie możesz żądać od nas – zaczął Frosch, lecz Apollonir go powstrzymał.

– Teoretycznie możemy spełnić twoją prośbę. Jednak wymaga to kilku warunków i nie będzie ani proste ani przyjemne.

   Reiko przechyliła głowę.

– Jakie warunki?

– Możemy stworzyć dla ciebie ciało, choć nie będzie ono funkcjonowało jak ludzkie. Będzie działało na pograniczu śmierci i życia. Niczym zjawa, choć mogąca dotknąć człowieka.

– Apollonir! – syknął Exedra. – Dawno temu uznaliśmy, że te kontrakty przynoszą więcej szkód niż dobra!

– Chcesz dalej patrzeć, jak potomków Tytana ogarnia jego własne szaleństwo? – spytał poważnie Apollonir. – To może być metoda, by go zatrzymać.

– Przepraszam, ale ja chciałam ciało – Reiko zmrużyła oczy.

– Tak jak mówiłem, dostaniesz je, lecz by wrócić na Vestalię, musisz zostać do kogoś przywiązana. Być kimś w rodzaju opiekuna, który będzie starał się chronić następnego potomka przed zagrożeniem Tytana – Pstryknął palcami, a przed Reiko uformowały się drzwi w kolorach sześciu domen.

– Chyba nie rozumiem – Kobieta pokręciła głową. – To co się ze mną stanie?

– Staniesz się naszym posłannikiem – Lars wyciągnęła dłoń. Pojawiła się nad nią świetlista postać. – Zyskasz sztuczne ciało oraz moce, które pozwolą ci ochraniać potomka.

– Jednak proces tworzenia ciała zajmie sporo czasu – ostrzegł ją Frosch. – Mogą minąć 2 lata lub dziesięć.

– A na Vestalię powrócisz dopiero wtedy, gdy urodzi się ten, kto będzie najbardziej zagrożony – dodał Clayf. – Nikt nie wie, kiedy to nastąpi.

– Ponadto będą cię obowiązywały dwie zasady – wtrącił Exedra. – Nie możesz zabijać ludzi. Będziesz też przykuta więzią do potomka, póki Tytan nie przestanie być dla niego zagrożeniem. Jeśli zabijesz lub spróbujesz porzucić potomka, twoje ciało zostanie natychmiastowo zniszczone, a dusza rozdarta.

– To nasze warunki – Apollonir rozłożył ręce. – Więc Reiko, jaka jest twoja odpowiedź?

   Kobieta przełknęła głośno ślinę i koniuszkiem palca przejechała po drzwiach. Wyraźnie się wzdrygnęła.

– Mam jedną prośbę, skoro wiele czasu mam spędzić tam w samotności.

– Słuchamy.

– Czy mogę zapomnieć, o tym, jak zabiłam Kazuhiro? – Głos jej zadrżał. – Boję się, że jeśli ujrzę Tytana i będę to pamiętała, to ja…moja moc.. – Zatrząsła się. – Nie opanuje jej i…

   Nie skończyła, lecz wiedzieli, jaki obraz miała przed oczami.

– Twoja prośba będzie spełniona.

    Reiko odetchnęła i wolno wyciągnęła rękę. Owinęła palce wokół gałki i pociągnęła. Wymiar zaczęło wypełniać błękitne światło.

– Podjęłaś decyzję.

    I Reiko znów pozostała sama w pośrednim wymiarze. Nie wiedziała czy powinna się śmiać czy płakać. To ona dokonała wyboru. Poprosiła o wymazania bolących wspomnień. Sama na siebie sprowadziła ten los, bo co? Chciała się pobawić w jakąś pieprzoną bohaterką, która uratuje innych przed Tytanem.

    Świetlista sylwetka wytworzona przez Lars zamigotała przed jej twarzą i uformowała się w dobrze jej znaną twarz. Złociste włosy powiewały, choć w wymiarze nie istniały żywioły.

– Przynajmniej dzięki temu się spotkałyśmy.

– Zabiłam cię, Melody – westchnęła, czując gulę w gardle. – Ode mnie Zenoheld dowiedział się o wszystkim.

    Melody zmarszczyła lekko brwi i wysunęła dolną wargę.

– To prawda – Zgodziła się. – Popełniłaś tragiczny błąd, ale wiesz Reiko – Spojrzała na nią delikatnie z tym pięknym błyskiem w szafirowych oczach. – Nigdy nie miałam do ciebie urazy.

   Serce Reiko szybciej uderzyło na te słowa  i poczuła się jakby lżejsza.

Obudź się!

  Znów te słowa. To był głos…Kenjiego?

– Ale wydaje się, że musisz ochronić moje dzieci przed Tytanem.

   Reiko poczuła jak zimna mała dłoń dotyka ją w łopatkę i lekko, choć stanowczo pcha. Spojrzała przez ramię. Melody rozpadała się już na jasne drobinki, ale zdążyła jeszcze puścić jej oczko.

– Nie zawiedź mnie, dobrze?

– Dobrze – Reiko odetchnęła.

    W końcu po to się odrodziła. By przeszkodzić Tytanowi.


****


    Nagle poczuł to. Zimno ocierające się o kark z delikatnością ukochanej kobiety. Jednak nie przyniosło ono ukojenia, a lęk ściskający trzewia. Jakby dotykał go jakiś trup.

– Kenji! Wiej!

   Głos Veny. Uderzenie zrozpaczonych pięści o barierę. Powstrzymał kończyny przed panicznym zerwaniem się i ucieczką tylko dzięki widokowi owiniętych palców Reiko wokół jego kciuka. Moc wkoło zasyczała. Sygnał. Żadnych gwałtownych ruchów.

– Powiedz mi, Kenji – ton Tytana bardziej przypominał syk. – Liczyłeś, że nic nie zrobię czy desperacko liczyłeś na łut szczęścia?

   Nie odwracał się. Ciągle wpatrywał się w palce. Zmarszczył brwi. Odniósł wrażenie, że nieco wzmocniły uścisk.

– Po co ci to wiedzieć? – prychnął.

– Zastanawia mnie to. Bo jeśli to ta druga opcja, to jesteś jak twoja durna siostra.

– Ona cię powstrzymała.

    Śmiech. Mlask wysuwanego języka.

– Powstrzymała? Raczej wyrzuciła ze swojej naiwnej głowy i to z pomocą innych dzieciaków.

– Ciągle to zwycięstwo.

– Głupi gówniarzu – warknął. Śnieg skrzypnął, a głos Tytana przeniósł się tuż koło jego ucha. – Nigdy nie wygracie. Istniejecie przeze mnie, a ja przez was. Nie możecie zabić mocy czy duszy – Przysunął się jeszcze bliżej. Kenji kątem oka widział jego czerwone tęczówki owładnięte bezdenną pustką.

   Coś ostrego wpiło mu się w tył żebra niedługo serca. Poczuł suchość gardła.

– Póki nie umrze ostatni z was, ja będę próbował. Aż któryś zostanie pochłonięty – wyszeptał. – A teraz gdy ciebie i Reiko rozerwie moc, to jak poczuję się biedna opuszczona Jessica? Kto powtrzyma ją przed popadnięciem w obłęd rozpaczy? Nie mogę się doczekać.

   Nacisk ostrzał stał się mocniejszy.

– Reiko! – wrzask sam wyrwał się z gardła Kenjiego, zanim zacisnął powieki.

   O dziwo ból i wlanie się ciemności przed oczy nie nadeszło. Powietrze wokół stężało. Uchylił powiekę i został zaatakowany oszałamiającą eksplozją kolorów. Zaparł się nogami, ale było to niepotrzebne. Przytrzymywały go silne dłonie, a moc dygotała wokół niego niczym swoista tarcza.

   Gdy fontanna barw się rozpłynęła, został uraczony widokiem ciągle zachmurzonego posępnego nieba. Lecz promień purpury zniknął, natomiast Reiko przyciskała go mocno do siebie. Odetchnął i oparł czoło o chłodną skórę kobiety.

– Udało się.

   W odpowiedzi potargała mu włosy, po czym puściła i powstała. Cienisty sztylet rozlał się w jej dłoni, pozostawiając po sobie opływającą błękitem ranę.

– Serio kurwa? – Tytan wywrócił oczami i odchylił brodę. – Tobie też Starożytni dali jakieś zabezpieczenia?

– Jak widać – odparła krótko. – Robal taki jak ty musi być wiecznie pilnowany.

– Sama do mnie przyszłaś. Wtedy i teraz – Przechylił głowę i uniósł ręce. Mrok z ziemi oblepiał jego skórę jak groteskowa rozciągnięta masa. – Gna cię rozpacz, Reiko. I twoja słabość.

– Już nie teraz – warknęła i ułożyła palce na kształt trójkąta. Błękitna energia zaczęła się w niej zbierać. – Zwłaszcza, że Starożytni dali mi więcej.

  Zerwał się gwałtowny wiatr. Płatki śniegu zawirowały w powietrzu. Tytan uniósł brew, ale po chwili jego twarz zmieniła wyraz na wściekły.

 W imieniu dawnego władcy Aquosa Froscha – Rozdzieliła energią na dwie dłonie. – i władczyni światła Lars – Snopy światła zaczęły wydobywać się z uformowanych kul – odsyłam Przeklętego do jego więzienia, tak jak było mu przykazane – Uderzyła dłońmi o podłożę.

   Zieloną Wyspą zatrząsło. Bariera pękła na drobne ułamki. Z czterech stron świata zaczęło przybywać światła.

– Kenji.

   Chłopak podniósł wzrok. Tytan wyszczerzył ostre zęby.

– Pamiętaj. Wy i ja istniejemy, póki jest moc. Więc jeszcze wrócę – Po tym skłonił się z ironiczną teatralną elegancją i pochłonął go strumień jasności.

   Światłość, gorąca i biała, eksplodowała, przez co każdy musiał zamknąć oczy. Przez głowę chłopaka przebiegła krótka myśl, że teraz cała planeta wyglądem przypomina zapaloną świąteczną lampkę.

   I nagle był już koniec. Niebo stało się bezchmurne, cały śnieg wyparował, a oni stali na okrągłej Zielonej Dzielnicy z grobową tablicą pośrodku. Tytana nie było.

– Co on ci powiedział?

   Ciepła dłoń Veny sama wsunęła się między jego palce. Zadrżał od tego nagłego kontaktu, lecz uścisnął ją mocno. Oparła podbródek o jego ramie, patrząc prosto w oczy. Złote tęczówki były harde, jednak tliło się w nich znajome ciepło. Pocałował ją w czoło.

– Że wróci, bo póki istnieje nasza rodzina, póty istnieje i on – westchnął ciężko.

– Och Kenji – Objęła jego policzek. – Pewnie kłamał. Nie ma już po co was dręczyć.

– Może tak. Ale też nie zniknie. Nigdy – Zwiesił głowę.

– Wiedziałam, że był walnięty, ale to przekroczyło wszystko – skomentowała Reinare, cmokając. Ich trzy bakugany siedziały na jej ramieniu.

   Kenji pochylił się i przygarnął Volan do siebie, ściskając mocno.

– Wybacz, Rei.

– E, sama chciałam iść! – Żartobliwie trąciła go w ramię, kiedy ją puścił.

   Uśmiechnął się słabo. Wcześniej tego nie odczuł, ale minione wydarzenia wykończyły jego organizm. Mimo że wypełniało go przyjemne ciepło, to kończyny były jak z galarety. Oczy same się kleiły. Niemal jakby stres i strach znikając, wyzuły także każdą cząstkę energii.

   Reinare i Vena przytrzymały go, czując, że lada moment zaryje twarzą w błoto.

– Tytan słabie, bo moc bakugana nie może wiecznie mieszać się z DNA człowieka – odezwała się wreszcie Reiko. Włosy miała rozwiane. Suknia była zachlapana jej własną krwią. – Dlatego nie powinieneś o tym myśleć, Kenji.

– Dlaczego, Reiko? – wychrypiał. – Czemu znając go, poszłaś tu?

– Bo byłam naiwna – powiedziała bez zawahania. – i głupia. Dobrze wiedział, jak mną zagrać, a ja dałam się ponieść emocjom – westchnęła i przyklękła, kładąc zranioną dłoń na serce. – Dlatego chciałam was przeprosić za to wszystko. Za cały ból i zniszczenia.

   W milczeniu skinęli głowami, lecz żadne się nie odezwało.

– Teraz możecie wracać do domu – Podniosła się. Niebieskie smugi owinęły się wokół jej nadgarstków. – Ja muszę posprzątać mój bałagan.

 

****

   Powiem wam, że taka niespodziewana drzemunia po dłuuugim czasie użeranie się z bandą psycholi i osobami o inteligencji paprotki była bardzo przyjemna. Przynajmniej do chwili, kiedy mój mózg wypchnął się na płytką fazę snu. Wtedy do świadomości zaczęło się wdzierać zewnętrzne otoczenie.

   Coś łaskotało mnie po policzku, a głowę miałam ułożoną ma miękkiej powierzchni.

– Jak nie ma wody? Masz bakugana Aquosa, nie możesz nic wydoić?!

– Czy ty widziałaś u Akwimosa wymiona?

– U was w pałacu nie ma wody?

– Została zniszczona główna rura.

– Co za bieda.

– Tu się przed chwilą toczyła wojna, czemu ty się dziwisz!

– Błagam, nie zabijcie się. Jesteśmy sojusznikami.

   Atmosfera robiła się napięta, dlatego z ciężkim serce, rozwarłam powieki. Leżałam na udach Aki, Keith i Haru kucali koło mnie. Moja psiapsi biła się na wzrok z Renem, a Marucho nieskutecznie robił za mediatora. Heather stała pod dosłownym ostrzem Jane, bo ta znikąd wytrzasnęła czyjąś włócznię.

   Generalnie bardzo uroczy widoczek. Tylko zrobić zdjęcie i puścić jako pocztówkę promującą Neathię. Tabuny turystów zapewnione.

   Ale do idealnego dopełnienia brakowało jednego.

– Co z Danem? – spytałam wyjątkowo cichym i słabym głosem.

   Spectra z Shieną jak jeden mąż spojrzeli na mnie. Haruka wydała głośny oddech ulgi, a Keith pokiwał głową w geście uspokojenia. Do wesołego kręgu doszła Fabia z Shunem. Puściłam im oczko.

– O Jess! Witamy wśród żywych! – Aki złożyła soczystego całusa gdzieś na mojej brodzie. – Spróbuj tak jeszcze raz, przysięgam – wyszeptała groźnie, zanim się podniosła.

– Tak, tak, znam śpiewkę – mruknęłam i spróbowałam się podnieść.

   Gówno. Byłam przytomna, lecz ciało odmówiło współpracy. Wywróciłam oczami. Niby żywa, jednak martwa w środku. Brzmiało podejrzanie znajomo.

– Co się stało? – spytał Keith. – Wcześniej dobrze się czułaś.

– Moc się wyczerpała – Spojrzałam na niego znacząco. Zrozumiał, bo oczy mu błysnęły.

   Vestalia była prawdopodobnie bezpieczna, ale co z Neathią? Co prawda nie słyszałam już wybuchów, no i każdy był tutaj, ale jaki wynik?

– Emm, bo wiecie – powiedziałam głośno, zwracając uwagę reszty. – Nie mam siły do niczego.

– Oprócz gadanie – mruknął Helios

– Pysk – syknęłam. – Wracając, co się odwaliło?

   Ren w krótkich, żołnierskich słowach wszystko streścił. Zgromadzenie Dwunastu martwe (Barodius pozbył się większości, o ironio), Nurzak i reszta Gundalian po naszej stronie, Barodius i Dan ciągle cholera raczy wiedzieć gdzie, a mnie tu przyniósł Spectra.

– Oby pantofel dał sobie rację – mruknęła Akane. – Marzę o moim łóżku.

– Moje kółko teatralne – jęknęła Shiena. – Oby Stella dawała radę.

– Tak właściwie Jessica – Fabia, która siedziała po turecku koło zniszczonej kolumny, spojrzała na mnie. – to co tam się wydarzyło?

– Fantastyczne pytanie – Z pomocą Aki i Shuna udało się mnie podnieść do siadu. Ciągle musiałam się opierać o Japonkę. – Wpadł jak huragan, skoczył i kiedy był przy Barodiusie, to pojawiła się Eve.

– Eve?! – zakrzyknęli niemal wszyscy oprócz lasek i Spectry.

   Pokiwałam głowę. Mięśnie mnie piekły cholernie.

– Zabrała ich gdzieś.

– I pozostało nam czekać, aż wrócą – dokończył Shun.

   W teorii powinno być radośniej. W końcu główni wrogowie powiedzieli papa, nikt już się nie nawał, nawet Heather na sekundę zaprzestała swoich psychicznych odpałów! Tylko że pozostały pytania i niepokój oczekiwania.

– Wrócimy Niszczycielem – Spectra kompletnie nieprzejęty oświadczył. – I wy lecicie z nami – spojrzał ostrzegawczo na Harukę, Akane i Jane z Heather.

   Pomijając, że Shiena trzepnęła Akane, by wybić jej komentarz z języka, to poszło ugodowo. Phantom wziął mnie na ręce i aż dziw, że nie stęknął, bo miałam wrażenie, że ważę z dobrą tonę. Ułożyłam ręce na podbrzuszu.

   Ryknęło. Wszyscy poderwali głowy, by zostać uraczonymi widokami wystrzału tęczowej energii w chmury. Towarzyszył temu niewyraźny skrzek. Energia płynęła, aż nie pojawiła się w niej czarna kropka. Rosła z każdą sekundą, by uformować się w, nie no zaskoczenie roku, Drago po setnej ewolucji i szczęśliwego Dana.

– Drago znów ewoluował – stwierdził Spectra.

– A ty chciałeś z nim wygrać.

   Zmrużył oczy, na co uniosłam kącik oka.

Dragonoid wylądował i Kuso zeskoczył. Wszyscy wypatrywali się w niego w napięciu. Uśmiechnął się szeroko, ukazując nieskazitelnie białe zęby, podniósł kciuk i trącił nim nasadę nosa.

– Przecież mówiłem, że pokonamy Gundalian, nie?

   Oparłam się o ramię Spectry. Wreszcie będę mogła zasnąć jak człowiek. Żadnych Heather, wybuchów, piorunów i walk. Słodki spokój.

– Chyba nie myślisz, że od razu puszczę cię do domu?

   Spojrzałam szeroko otwartymi na Keiths. Ten uniósł brew z mało przyjaznym błyskiem w oku.

– Musimy parę spraw i ciebie doprowadzić do porządku.

   Przełknęłam głośno ślinę. A ja nawet nie miałam jak spierdalać!

 

****

 

   Mira przez lata nabyła doświadczenia i mogła się pochwalić praktycznie stoickim spokojem. Życie nie miała specjalnie spokojnego, rodziny i znajomych tak samo. I mimo przyzwyczajenia do funkcjonowania jako typowa studentka z chłopakiem, to ciągle była gdzieś przygotowana na nagłe zmiany. Sytuacja z wcześniej była tego idealnym dowodem, ale już wszystko zostało opanowane przez Kenjiego i Reiko, więc mogła wrócić do mieszkania.

    Jednak na widok w środku mało co byłoby ją w stanie przygotować. Jess leżała na kanapie obłożona na przemian termoforami i woreczkami z lodem. Jane siedziała koło okna z kubkiem herbaty i spokojnie czytała książkę z biblioteczki. Stolik kawowy leżał powalony niczym ranna ofiara, a nad nim Akane mierzyła na jej brata nożyczkami. Po błysku w oku Japonki było widać, że nie miała przyjaznych intencji. Keith już z lekka zirytowany mierzył się z nią wzrokiem. W rękach trzymał jedynie balsam, ale Mira wiedziała, że i z tego na upartego zrobiłby broń.

  Haruka nie wiadomo czemu cięła firanki przy okna skalpelem (od kiedy oni mieli skalpel?), a Gus rozpaczliwie usiłował złapać wyślizgujące mu się z palców kostki lodu. Obok miał wypełniony do połowy wodą woreczek. Bakugany odpoczywały w dużej misie, z której buchała para.

  Mira oniemiała. Gdzieś z tyłu głowy mignęły jej wspomnienia z domu Marucho. Wolno upuściła teczkę. Opadła z lekkim stukotem na dywan.

– O, hej Mira! – powitała ją łaskawie Jess zachrypniętym głosem.

   Dalej ogłupiała Fermin skinęła głową i opadła na podłokietnik kanapy.

– Wojna się skończyła i widzisz – Szatynka zmarszczyła nos. – Trochę przeholowałam z mocą.

– Trochę! Prawie do aniołków poszłaś! – zawołała Akane i potrząsnęła nożyczkami. – Ty się prosisz, Phantom.

– Czy ty raz mogłabyś się zachowywać jak człowiek? – syknął Keith. – Dzień dobry, Miro – uśmiechnął się do niej. – Jak wykłady? – Zamachnął się balsamem, kiedy srebrne ostrza znalazły się koło niego. – Przysięgam, jak nie ogarniesz dupy…

   To był punkt kulminacyjny. Absurd całej sytuacji ją przerósł. Mira podniosła się i chyłkiem wycofała pod pretekstem zrobienia herbaty.

– Przynajmniej wrócili – skomentował to Wilda.

   Woda zaszumiała. Pióropusz pary uderzył o szybę. Mira przez chwilę analizowała, co się wydarzyło, ale odpuściła. Z salonu dobiegł się histeryczny chichot Jess i plaśnięcie czegoś o ziemię, po czym uspokajający głos Gusa.

– Wiesz, Wilda – Odrzuciła rudą grzywkę. – Masz rację. Wrócili.

   Uśmiech wykrzywił jej wargi. Może i bliscy pozabijania się, ale znów wszyscy byli razem.

 

 


 

 TAK! SKOŃCZYŁAM! *wyrzuca pięść* zajebana część 2 po latach męczarni zakończona! Reiko ogarnięta, Vestalia cała, więc Spectra się psychicznie nie załamie, a ja mogę się zabrac za 3 część! Oczywiście jak ogarnę moje oceny, bo zaraz koniec semestru, a matma mnie lekko za nogę złapała

Dziękuje tym, co ze mną wytrwali. Pozbyliśmy się tej zajebanej bandy.

Odmeldowuje się!