sobota, 25 lipca 2020

S2 Rozdział 45: Nić porozumienia


   Spokojne wieczory w domu Ferminów były niemal regułą. Ani Keith ani Mira nie należeli do osób głośnych i umieli wzajemnie szanować swoją przestrzeń. Ponadto często zdarzało się, że jedno z nich siedziało w laboratorium, na wykładach, randce – nie trzeba wspominać któremu z nich niezbyt się to podobało – więc mijali się gdzieś w drzwiach. Dlatego takie wieczory jak te, gdzie spędzali czas razem, zdarzały się rzadko.
    Śnieg delikatnie sypał za oknem, przykrywając dachy białym puchem, elektroniczny czajnik szumiał cicho, w wyniku czego Keith czuł się dziwnie zrelaksowany. Jeśli miał być szczery sam ze sobą, to od czasu dołączenia do Vexosów i przekonania się, że to wybitnie upierdliwa banda, rzadko pozwalał sobie choćby na krótkie odprężenie. „Służba” królowi, próba zdobycia rdzenia, moc Jessicy, walka z Zenoheldem, potem próba ogarnięcia Vestalii i własnego życia. Papierosy niemal wypadały z popielniczki, łeb go bolał niesamowicie od wycia Shadowa (co ten kretyn nazywał śpiewem), a nerwy przypominały splątane słuchawki. Wspomnienia Gusa wpatrującego się w niego niczym zatroskana matka i próbującego grzecznym głosem wymusić na nim dodatkową godzinę snu ciągle były niczym żywe.
– Wyglądasz na szczęśliwego, braciszku – głos Miry wyrwał go z fali nostalgii. Przeniósł na nią wzrok, kiedy kładła kubek z kawą na stoliku. Uśmiechnęła się, przymykając oczy. – O czym myślisz?
– O wszystkim, co wydarzyło się do tej pory – odparł. – Przede wszystkim za czasów Vexos.
    Na moment uśmiech Miry ustąpił miejsca stropieniu.
– Oh – mruknęła, próbując to szybko zamaskować.
    Westchnął. Ten temat ciągle stanowił dla ich dwójki cienki lód i wcale nie obwiniał za to siostry. Zrobił wtedy kilka wątpliwych moralnie rzeczy, łamiąc jej serce.
– Wiem, że nie byłem dobrym bratem – powiedział i ujął ją za nadgarstek, gładząc delikatnie kciukiem jej dłoń. – Popełniłem błędy, będąc zaślepiony własnymi marzeniami i egoizmem – Kącik ust mu drgnął. – Ale jakby nie patrzeć doprowadziło to nas do tego momentu. I szczerze to tego nie żałuję – Spojrzał jej prosto w oczy.
    Mira rozluźniła się i skinęła głową. Nie musiał nic więcej mówić. Doskonale zrozumiała z tych kilku słów, o co mu chodziło.
– Ważne, że jesteś w domu – uznała.
– Zmieniając temat, to jak idą twoje projekty? – spytał i podniósł kubek z kawą, upijając kilka łyków.
– Mój promotor już mi niemal wisi na głowie, choć są prawie skończone i zostało jeszcze półtora miesiąca – westchnęła. – W ogóle to dobrze mówiłeś, że pan Lavell wymaga absolutnej perfekcji, zwłaszcza we wtorek, kiedy...
    Dobre pół godziny upłynęło im na rozmowie, podczas której uzupełniali informacje o sobie z minionego tygodnia lub poruszali zwyczajne tematy (choć o Ace’ie Mira kamiennie milczała, ale Fermin zanotował sobie w umyśle, by się temu przyjrzeć), ciągle naprawiając ich dawną więź. Keith przez cały czas czuł to przyjemne rozluźnienie, aż do czasu gdy Mira udała się do łazienki wziąć prysznic. Sięgnął po swój laptop i wtedy coś jakby zaswędziało go w umyśle. Czegoś brakowało. Zmarszczył brwi. O czymś zapomniał.
    Przez chwilę wpatrywał się uważnie w laptop, aż zaświeciła mu się lampka. Komunikator! Podniósł się i wyciągnął z kieszeni płaszcza zapasowy, bowiem oryginał ciągle miał Grav i wybrał jego numer.
– Mistrzu! – powitał go głos Gusa po zaledwie jednym sygnale.
    Przewrócił oczami. Litości, minął już rok, a Grav ciągle nie umiał przestać go tak nazywać. Z jednej strony łechtało to jego ego, lecz z drugiej inni ludzie w laboratorium robili dziwnie miny i doskonale wiedział, o czym myśleli i wcale mu się to nie podobało.
– I co powiedziała, Gus? – spytał prosto z mostu.
– Emm – Grav się zawahał.
    Kurwa. Wiedział, co oznaczała ta przerwa u Gusa. Szukał jakiś ładnych słów, by przypadkiem go nie zdenerwować. Czyli Jess coś zrobiła. Oczywiście. Nie umiała usiedzieć na dupie, tylko zaraz się gdzieś rwała, puszczając wszelkie przestrogi uszami. Zacisnął palce na przegrodzie nosa. Całe uczucie rozluźnienia i spokoju w sekundę z niego uleciało.
– Nie szukaj eufemizmów, Gus, tylko mów, co się dzieje – zażądał ostro, czując, że zaczyna go brać szlag.
– No ogólnie to odebrała Akane.
     Brwi Keitha podjechały pod czoło. Wspaniale. Jeszcze brakowało mu tej idiotki do kolekcji.
– Na Neathii toczy lub toczyła się bitwa z tym Zgromadzeniem Dwunastu i Jess nie miała jak odebrać, ale potem oddzwoni – zrelacjonował Gus. – Powiedziałem o Reiko i tym zestawie bojowym.
    Walić fakt, że cholera powinna się trzymać z daleka od otwartej walki. Ta wersja od Akane coś była za prosta. Na pewno czegoś nie dopowiedziała. Był o tym przekonany. W końcu Japonka podałaby mu herbatę doprawioną cyjankiem i nawet przy tym nie mrugnęła, więc powiedzenie mu prawdy stawało na równi z niemożliwym. Ale skoro Jess ma dziś oddzwonić, to dobrze, on poczeka i wydusi z tej cholery prawdę.
– Dzięki, Gus – odparł. – Oczekiwałem dłuższych relacji, ale widać nie są mi dane.
– Nie ma sprawy, mistrzu. I emmm...wszystko dobrze? Brzmisz trochę dziwnie...
– Wszystko w jak najlepszym porządku, Gus. Za chwilę przyjdę po mój komunikator – pożegnał się szybko i rozłączył.
    W rzeczywistości najchętniej kogoś by udusił. Brew już mu drgnęła kilka razy w nerwowym tiku. Tylko czego on się spodziewał? Jessica to Jessica, a w połączeniu z Danem Kuso stanowiło to przepis na katastrofę absolutną.
    Następnym razem po prostu przykuje ją do siebie i będzie po problemie.


****


– Nie, nie dam się tak łatwo przekonać! Ren powinien być tu z nami! – Dan wydął policzki, machając rękami dla podkreślenia swoich słów.
    Jego kłótnia z Fabią ciągnęła się już do dziesięciu minut. Powodem był fakt, gdyż w trzeciej osłonie – druga zrobiła w końcu salut – zamontowano barierę genetyczną, więc Gundalianin nie mógł przejść i pozostał na pustkowiu. Oczywiście nie spodobało się to Kuso, co wywołało ową dyskusję.
– Jakie niby mamy gwarancje, że nas nie zdradzi? – żachnęła się Sheen. – Że to nie pułapka? Już raz daliście się złapać, mam ci przypominać?
– Ale teraz jest inaczej! Przeciwstawił się Barodiusowi! Ocalił mi i Jess życie. Wiem, co widziałem! Ren się zmienił, prawda Jessie?! – Rzucił na mnie błagalne spojrzenie, szukając pomocy.
   Odchrząknęłam. Moje gardło przypominało papier ścierny. Niech szybko kończą, bym mogła się napić.
– To prawda, Krawler nam pomógł – Pokiwałam głową i spojrzałam na wyraźnie wyprowadzoną z równowagi Fabią, która zacisnęła mocniej szczęki. Nie lubiłyśmy się i nie ufałyśmy sobie, więc byłam marnym pomocnikiem, ale no cóż. – Barodius nie wyglądał, by to planował, dlatego myślę, że Ren zrobił to z własnej woli. Ponadto przydałby się nam ktoś obyty w tamtych terenach.
    Dan westchnął z ulgą, lecz Fabia potrząsnęła gwałtownie głową. Grzywka opadła jej na oczy.
– To ciągle Gundalianin – powiedziała zimnym głosem i zacisnęła pięści. – Oni na nas napadli. Ren był bliskim podwładnym cesarza. Nie pozwolę mu postawić stopy w tym pałacu!
– Fabia, błagam, przecież on tam może zginąć – odezwał się lekko drżącym głosem Marucho. – Jest możliwość, że Zgromadzenie Dwunastu wróci, a wtedy będzie łatwym celem.
    Twarz Fabii w ułamku sekundy zmieniła się z pełnej furii na pobladłą. Przełknęła ślinę i z lekkim świstem wciągnęła powietrze. Oczy jakby jej się zaszkliły. Zmarszczyłam brwi. Co się stało?
– Fabia... – Królowa Serena podniosła się z tronu.
– Nie – odparła Fabia stanowczym tonem. Zadrżała lekko. – To moja ostateczna decyzja. Wy naprawdę nie macie pojęcia do czego... – Głos jej się nieco załamał. Zaczerpnęła łapczywie powietrza. – Gundalianie są zdolni.
    Ledwo wypowiedziała te słowa, obróciła się na pięcie i wypadła z sali tronowej. Strażnicy szybko odskoczyli, by nie zostać staranowanymi.
– Czekaj, Fabia! – Dan już miał biec, gdy znów rozległ się głos Sereny.
– Nie, pozostańcie tutaj – Królowa westchnęła, znów siadając. – Fabia musi się uspokoić, a ja wam coś wyjaśnić.
    Odwróciliśmy się jak jeden mąż w jej stronę. Nawet Aki, która podczas kłótni wodziła dookoła niewidzącym wzrokiem, wróciła do rzeczywistości. Neathianka ułożyła dłonie na kolanach, a jej twarz spochmurniała. Atmosfera zgęstniała.
– To oczywiste, że każdy Neathianin żywi urazę do Gundalii. To nasi agresorzy – zaczęła. – Jednak powody Fabii są dużo głębsze i bardziej osobiste – Odetchnęła. – Moja siostra była zaręczona.
    Usłyszałam głuche uderzenie serca, po czym zimno rozchodzące się od dołu brzucha. Shiena ścisnęła mnie lekko za dłoń.
– Nazywał się Jin i był jednym z dowódców naszej armii. Na początku inwazji zginął podczas bitwy z Kazariną.
    Nikt się nie odezwał, choć Dan wyraźnie pobladł, a reszta wyraźnie się spięła.
– Oczywiście załamało to Fabię, ale była jeszcze jedna rzecz – Serena spojrzała na Drago siedzącego na ramieniu Dana. Choć jej twarz była poważna, to w kącikach oczach gościł smutek i żal. – Aranaut. Bakugan Jina. Został zabrany przez Kazarinę do swojego laboratorium i poddany jej wymyślnym torturom, w skutek czego stracił pamięć o nim. Fabia pomimo mego zakazu wdarła się do gundaliańskiego pałacu i go uratowała. Jako pamiątkę. Wspomnienie Jina. Jedyne, co po nim pozostało.
    Kamienna maska na moment pękła i królowa ukryła twarz dłoniach. Nie rozpłakała się, lecz ból odbity na jej twarzy był wystarczająco rozdzierający. Mimo ogromnego kryształowego tronu, bogatych szat i korony głowie przypominała teraz bardziej kobietę przybitą okrucieństwem wojny niż dumną królową. Szybko jednak się pozbierała i znów przybrała neutralną minę.
– Dlatego proszę was o zrozumienie, jak ciężko jest teraz Fabii. Ona potrzebuje czasu.
– Rozumiem...My...ja nie wiedzieliśmy – wydusił Dan.
– To oczywiste – Serena skinęła głową. – Teraz proszę, idźcie wypocząć. To był ciężki dzień.
    Bez słowa opuściliśmy pomieszczenie. Przełknęłam znów ślinę, tym razem oprócz tarcia czując też ucisk. Nie zrozumcie mnie źle, opowieść Sereny nie sprawiła, że z miejsca pokochałam Fabię. Daleko od tego. Ale...
   Spuściłam wzrok. Dłonie mi lekko drżały.
    Doskonale rozumiałam część jej uczuć.
– Będę musiał porozmawiać z Fabią – stwierdził Dan.
– Powinieneś dać jej czas – wtrącił Shun. – Ciągle jest wstrząśnięta i pewnie chce spokoju.
– Za kogo ty mnie masz? – Kuso się obruszył. – Wiadomo, że...
– Jesteś łbem, Kuso, więc lepiej było się upewnić – ucięła go Aki.
    Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
– W sumie to dawno nie słyszałem wyzwisk od ciebie.
– Och, tęskniłeś?
– Jasne, każdy marzy o byciu twoim workiem treningowym.
– Spokojnie, skoro pewnie spędzimy jeszcze dużo czasu razem, to zobaczę, kim poza spierdo...
– Dość – mruknęła Jane i trzepnęła Akane w łepetynę. – Jak chcecie się wyzywać, to proszę bardzo, ale gdzieś na uboczu, bo mi głowa pęka po tym dniu.
– Psujesz zabawę, Jane – chan – Akane wydęła usta. – Ach! Kurwa, zapomniałam! Jess!
    Jej słowa od razu mnie zaalarmowały, bo to nigdy nie zapowiadały niczego dobrego. Japonka wygrzebała z kieszeni kurtki komunikator i wręczyła mi.
– Spectra dzwonił – oznajmiła. – Znaczy Gus, ale i tak kazał oddzwonić. Bo tam powiedziałam, że no bitwa, ty walczysz i nie możesz.
    Moja mina przywodziła na myśl, jakbym trzymała w dłoni bombę. I zasadniczo to pasowało, bo już czułam tą radość Spectry na wieść, że sobie walczyłam, choć on kazał mi się nie wychylać. Ciekawe czy na Vestalii robią ładne pogrzeby?
    Ciągle zagapiona w narzędzie nieszczęścia, nawet nie usłyszałam sugestywnego komentarza Dana, cytuję „ Spectra nawet tak często nie chciał mojego Drago, co dzwoni do Jess” ani nie ujrzałam, jak Akane zmierza na niego z pięściami, gdy doczepił się Gusa.
– Jak tak pomyślę, to już podczas Zenohelda wydawałaś się nim zainteresowana.
– Ty chyba straciłeś resztki swojego orzeszkowego mózgu, Kuso – warknęła Aki, biorąc zamach.
    Czy do ciosu w mordę doszło, to nie wiedziałam. Bowiem ruszyłam tępo do swojego pokoju. Ledwo udało mi się uniknąć śmierci od bakugana, to czekał mnie Spectra.
   Niech ten dzień się już skończy, bo serio zejdę, ale za stresu.


****


       Małe westchnienie ulgi wydostało się z ust Fabii, kiedy w swojej neathiańskiej formie padła na łóżko. Biała sukienka stanowiła cudowną i wygodniejszą odmianę od ciasnego munduru, co pozwoliło jej na swobodne rozłożenie się na całym materacu.
    Całe zmęczenie delikatnie zelżało, ale ciągle czuła złość.
– Księżniczko, jesteś pewna swojej decyzji? – spytał Aranaut i przycupnął na podłokietniku.
    Zerknęła na niego i znów ścisnęło ją serce. On nie pamiętał i chwilami tego mu zazdrościła. Wtuliła nos w poduszkę.
– Aranaut, ja mu nie zaufam – Zacisnęła dłoń na prześcieradle. – To Gundalianin.
– Jednak Dan mówił, że się zmienił. Porzucił Barodiusa. Może być dla nas naprawdę cennym sojusznikiem.
    Przymknęła powieki. Nawet jeśli to zrobił, to czy będzie umiała pozbyć się tego dręczącego kłucia w sercu? Spojrzeć Krawlerowi w twarz i nie zechcieć mu w nią napluć? Bo problem nie było to, komu służył. Nie. Problemem było to, kim był.
    Choć wiedziała, że nie wszyscy Gundalianie robią to z własnej woli i są jedynie wykorzystywani przez władcę, to jakaś mroczna część jej duszy widziała ich jako potwory, które zasługiwały na zniknięcie. Na jej nienawiść. Za te wszystkie krzywdy. Za zrozpaczone twarze, zniszczone miasta, odebrane życia. 
   Jin...
    Nabrała powietrza. Co powinna zrobić? Jaka decyzja będzie najlepsza, a zarazem nie rozedrze jej na kawałki?
– Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierał – szepnął Aranaut.
    Mówisz tak jak twój poprzedni wojownik, pomyślała, z trudem opanowując płacz. Podniosła się i wyszła z pokoju na balkon widokowy. Promienie zachodzącego słońca padały na balustradę, tworząc długie cienie na podłodze. Rozejrzała się. Było tak spokojnie i przyjemnie, że aż ciężko było uwierzyć, że zaledwie godzinę temu toczyła bitwę ze Zgromadzeniem Dwunastu.
    Odchyliła rękaw sukni i kliknęła w zegarek. Wizerunek Jina od razu pojawił się przed nią. Łagodny uśmiech i ciepłe spojrzenie zatrzymane na wieczność w czasie. Łzy same zebrały jej się w kącikach.
– Chyba pierwszy raz coś o tobie rozumiem.
    W pierwszej sekundzie myślała, że to Heather, gdy przypomniała sobie, że to zdrajczyni. Wyłączyła obraz i spojrzała na bok. Jakim cudem nie usłyszała kroków księżniczki Vestalii?
    Zmarszczyła brwi. Dziewczyna jasno powiedziała jej na początku, że nie powinny wchodzić sobie w drogę i tak było do tej pory. Więc czemu nagle przyszła tu do niej?
– O czym mówisz? – spytała niepewnie.
– O tym – Wskazała na jej zegarek. – Twoja siostra opowiedziała nam, co się stało.
– Och – Tyle zdołała z siebie wydusić. – Więc ty...  – Zamrugała gwałtownie, urywając zdanie.
    Zaraz, przecież Jessica przybyła tutaj z tym Vestalianinem. Może wyciągnęła zbyt pochopne wnioski? Choć wyglądali na bliskich sobie...
    Jess oparła się o balustradę koło niej. Wiatr rozwiał jej włosy, odsłaniając znak Darkusa na ramieniu.
– Ja i Spectra jesteśmy razem – powiedziała spokojnie. – To się stało wcześniej. I choć było inaczej, to rozumiem, że nie chcesz wybaczenia, lecz zemsty.
– Nie – Potrząsnęła głową. – Nie chcę tego czuć. Nie powinnam tego czuć. Bo... – Słowa uwięzły jej w gardle.
    Bo nie chcę stać się jak oni.
– Nie dostrzegam nic złego w złości – Jessie wzruszyła ramionami. – Ale to fakt, że potrafi oślepić i zniszczyć – Pokiwała głową.
– Czego ode mnie chcesz, Jessie? – westchnęła. – Nawet jeśli wiesz, co czuję, to to już jest za tobą, a ja ciągle się z tym mierzę.
– Dan mówił prawdę o Renie – rzuciła dziewczyna jakby w przestrzeń, po czym odwróciła się przodem do niej. – Jesteśmy inne. Mamy inne spojrzenie na świat i system wartości. Ale to nas łączy. Ból straty i jego następstwa.
– I co w związku z tym?
– Dlatego myślę, że wiem, jak ci pomóc. Pragniesz spokoju i pewności, że możesz zasklepić blizny, prawda? Znalezienia komfortu.
   Fabia nie ufała w tym momencie własnemu głosu, więc jedynie skinęła głową.
– Nienawidzisz Gundalian, bo widzisz ich jako morderców i tych, co odbierają. Więc może jeśli udowodnią ci, że też potrafią być dobrzy, że posiadają też inne wartości niż szerzenie chaosu, to uda ci się znaleźć ukojenie? Albo chociaż zmniejszy to twoją nienawiść.
– Skąd wiesz, że to zadziała? – mruknęła, zaciskając lekko pięści. Wiedziała, co dziewczyna przez to sugerowała. Spotkanie z Renem.
– Nie wiem – przyznała dziewczyna. – Ale mam wrażenie, że do pogodzenia się z czyjąś ciemnością, trzeba też dostrzec jego światło. I choćby spróbować ocenić czy jest tego warte. To tyle.
    Jessie odepchnęła się od balustrady. Brązowe kosmyki na sekundę rozsypały się w powietrzu, by opaść na plecy. Twarz miała gładką beż żadnej uniesionej brwi czy innego wyrazu zniesmaczenia lub irytacji.
– Dlaczego? – Zaczęła skubać rękaw sukni. – Dlaczego mi to mówisz?
    Spojrzała na nią przez ramię. W jej wzroku coś ją uderzyło. Zrozumienie.
– Bo przypominasz mnie sprzed 2 lat – rzekła. – I sprzed pół roku – dodała ciszej.
    Odeszła. Płaszcz załopotał, kiedy skręciła i zniknął. Fabia poczuła, jakby na moment opuściły ją siły i opadła całym ciężarem ciała na balustradę. Może ona miała trochę racji? Powinna spróbować?
    Objęła palcami kształt Aranauta.
    Chyba nie zostało jej nic innego.


****

    Fludim wiercił mi dziurę w głowie przez całą drogę do pokoju. Czy wynikało to z faktu, że chciał mnie opieprzyć za zwlekanie na odpowiedzenie Keithowi, tego nie wiedziałam. Ale zaczęło mnie to nieco irytować.
– Mam coś na twarzy? – westchnęłam, patrząc na niego z ukosa.
– Patrzę czy to na pewno ty.
    Podniosłam brew.
– Co to niby ma znaczyć?
– Wreszcie porozmawiałaś z kimś jak dorosła! Bez głupot czy jakiegoś zbędnego zbaczania z tematu! I to spokojnie! – wyrzucił z siebie, wyglądając na szczęśliwego
    Przejechałam dłonią po twarzy. Dawno mu się w sumie nie włączył tryb dumnej matki kwoki.
– Dlatego właśnie się zastawiam czy to przez to, że za mocno się uderzyłaś, jak spadłaś z pojazdu Drago czy ktoś cię podmienił.
    Ahhh, no tak. Tego też nie mogło zabraknąć.
– Chyba najwyższy czas, bym użyła na tobie super glue – stwierdziłam zimno.
– No co? To odbiega od rutyny!
– Nie jestem aż tak głupia, by nie przeprowadzić rozmowy, ty nadopiekuńcza kulko – sarknęłam.
– Brzmi to nieco ironicznie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że szybciej pogadałaś z Fabią niż swoim boyem – powiedział, pusząc się dumnie.
    Zagięłam palce w szpony, zastanawiając się czy zdołam go udusić samym wskazującym. Westchnęłam. Jednakże maruda miała rację, im dłużej będę zwlekała, tym większa szansa, że Spectra tu przyleci, a wtedy chroń się panie, nic mnie nie uratuje.
   Padłam plackiem na łóżko i wybrałam numer Spectry. Kurna, ostatnimi czasami coś często to robię, czyżby nasza relacja ewoluowała?
    Pomińmy milczeniem z jakiego powodu najczęściej nasze rozmowy się toczyły.
    Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Zmrużyłam powieki. Znając życie i jego, to pewnie teraz siedział w laboratorium i ani mu się śniło odbierać.
– Łaskawie dzwonisz – odezwał się nagle. Drgnęłam zaskoczona.
– Gus mówił, bym oddzwoniła, więc to robię – westchnęłam. – A ty zawsze wesoły od rana jak zawsze
– Miło się walczyło? – spytał ironicznie, ignorując przytyk. – Zwłaszcza, gdy miałaś się nie wychylać?
– Owszem, atrakcje były niesamowite – zgodziłam się, gdyż to była prawda. Nie codziennie włóczy się po nocy w lesie z morderczymi roślinami, a potem wpada na władcę wrogiej planety!
– Czemu Akane miała twój komunikator?
– A czemu by nie?
– Trochę to dziwne, nie sądzisz? Po cholerę miała go brać, jeśli ty zapomniałaś?
– Bo wyczuła, że zechcesz mi truć łeb, a gdyby nikt nie odebrał, to byłbyś jeszcze bardziej podejrzliwy.
– Ja jestem podejrzliwy? Mam do tego jakieś powody?
    Wywróciłam oczami. Kpina niemal sączyła się przez komunikator, bo Spectra się wyśmienicie bawił. Wystarczyło jedno złe słowo i już nabijał kogoś na widelec. Normalnie to wspaniała umiejętność na wrogów, ale czemu ja musiałam padać tego ofiarą?
– Absolutnie nie, ale zapomniałam, że lubisz się bawić w nadopiekuńcza nianię – warknęłam.
– Zrobiłaś coś z Danem, prawda?
– Czy to zazdrość?
– Co? – spytał. Wreszcie udało mi się go zbić z pantałyku! – Jeszcze czego. Nie, ale to najbardziej logiczna odpowiedź. Wasza dwójka jest nieprzewidywalna.
    Pokiwałam głową, bo tu nie było się z czym sprzeczać. Nikt by nie przewidział tej wajchy w kuchni ani wbicia Barodiusa akurat tam, gdzie byliśmy.
– Zresztą nie wybrałaś wideo, które tak lubisz, bo pewnie twój wygląd budzi wątpliwości – dodał.
    Zerwałam się do siadu i zaczęłam oglądać uważnie komunikator. Tu są jakieś kamerki na styl lustr weneckich, że ja nic nie widzę, a ten gnój wszystko?! Jak nic nie dostrzegłam mym sokolim wzorkiem, to zaczęłam się rozglądać po pokoju. W sumie to by mnie nie zdziwiło, to był Spectra. No i nie włączę teraz wideo, bo mowy nie było, bym zdążyła pozbyć się liści z włosów, drobnych zadrapań i błota w przeciągu kilku sekund.
– A twój brak odpowiedzi wszystko potwierdza.
– Dobrze się bawisz, co? – syknęłam. – A co jeśli powiem, że wszystkie twoje wnioski są błędne i jesteś zwyczajnie nadopiekuńczy?
– Cóż, na chwilę obecną będę zmuszony ci uwierzyć.
   Ta, ta, a Akane wyzna Gusowi miłość. Kpił sobie dalej w najlepsze. Wypuściłam ciężko powietrze.
– I tak jesteś panikującą matką – burknęłam. – Ale no dobra. Spotkaliśmy Barodiusa.
– Ja pierdolę – mruknął.
   Zagryzłam wargę, by nie parsknąć śmiechem. Keith rzadko przeklinał, także to było spore osiągnięcie.
– Ale nic takiego się nie stało – dodałam. – W sumie to Ren z nim walczył i użył tych mocy Linhelata, przez co tamten dziad spieprzył.
– Jakich mocy? – zainteresował się gwałtownie Spectra.
– Jakiś zakazanych – wzruszyłam ramionami. – Potężne są, bo wszyscy Gundalianie się wycofali i zmiotło drugą osłonę.
– Hmmm – zastanowił się. – Coś jak te Tytana?
    Poczułam gwałtowny skurcz w żołądku.
– Wątpię, musiałbyś spytać sę Reiko.
– Właśnie problem w tym, że od dawna nie wychodzi ze swojej komnaty. Nie mówiła ci nic przed odjazdem?
– Nie, zachowywała się normalnie jak na swoje standardy. Myślisz, że to sprawka Tytana? – zaniepokoiłam się. Brakowało mi tej kreatury do pełni szczęścia.
– Pojęcia nie mam, ale wolę powiadomić twojego brata
– Dobra – Skinęłam głową.
– Poza tym tak jak mówił Gus przesłałem ci nowszy model zestawu bojowego – ciągnął. – Tylko tym razem go przetestuj, nie wal na oślep.
– Dobrze, dobrze, zapamiętam.
   Nagle się spostrzegłam, że to jedna z naszych najdłuższych rozmów tak przez komunikator. Czyżbym zaczęła zmiękczać Spectrę Phantoma? Ha, klękajcie narody, jeśli dokończę swojego dzieła, to...
– Muszę kończyć, więc postaraj się niczego nie zniweczyć – powiedział, niszcząc piękne wizje przyszłości.
– Okej, miej oko na Reiko.
    Pożegnaliśmy się, po czym zdecydowałam się wreszcie ogarnąć swój wygląd. Wyciągnęłam z pękatej szafy koszulkę i sportowe szorty i udałam się łazienki. Ciekawe, czy uda mi się rozczesać ten kołtun bez wołania na pomoc Aki?
    Po około dwudziestu minutach, już byłam umyta, lecz toczyłam nierówną walkę z włosami. Lewa strona poszła gładko, jednak prawa nie chciała się poddać. Kurwa, Aki miała rację, żeby brać te olejki do włosów. Oj głupia ty Jessica, oj głupia.
   Wtem drzwi od łazienki walnęły o ścianę i otumaniona zostałam wyciągnięta przez radosnego Dana z pokoju. Rzucał jakimiś okrzykami i gestykulował ożywczo, strącając jakąś wazę, ale kto by się tam przejmował.
– Jeny, Dan, o co chodzi?
   Niemal wrzucił mnie do Sali tronowej i jak w memie zaprezentował mi Rena stojącego w stroju Rycerzy Królewskich.
– Ren do nas dołączył! – wykrzyknął, szczerząc zęby.
– Hej – Krawler uśmiechnął się niepewnie.
   Skinęłam głową i zerknęłam na Fabię. Ta wykonała jakiś dziwny gest ni to ukłon ni dygnięcie chyba jako znak podziękowania.
    Chyba powoli zaczęło się układać.
  
   



 Nic nie poradzę na robienie soft!Spectry przy Mirze czy Jess, i'm sorry not sorry XDDD Ale spokojnie on jeszcze dowali w tej części, bo teraz lecimy moim rytmem. Coś próbowałam Fabię ukazać, możliwe, że nędznie wyszło, but it is what it isss. Czy jej rozmowa z Jess wyszła, to też nie wiem XD Ogólnie miłość Spectry do Akane bije po oczach i vice versa, no i przydałoby się coś więcej o Gusie i Kenjim popisać. Generalnie długi rozdział znów. No.
Odmeldowuje się!


niedziela, 19 lipca 2020

S2 Rozdział 44: Kiedy wszystko chce cię zabić.


    Gdyby Akane miała opisać wszystko, co wydarzyło się do tej pory jednym słowem, byłby nim chaos. W jednej sekundzie spała spokojnie owinięta kołderką, w drugiej potrząsała nią Shiena, gdy wokół brzęczał alarm, natomiast w trzeciej uświadomiła sobie, że Jess i Dana gdzieś wywiało.
   Potem wcale nie było lepiej. Ledwo świtało, ona musiała się bić z paskiem do spodni, by chociaż wyglądać jak człowiek, a jeszcze będzie zmuszona walczyć z bandą świrów. Litości trochę, ten harmonogram nie był nieco za bardzo zapchany?!
– Ty się lepiej trzymaj, by nie spaść – mruknął Leaus.
– Dam raadę – ziewnęła i wrzuciła zestaw bojowy Fludima do kieszeni z zamiarem dania go dziewczynie, jak ją znajdzie. – Gdzie do cholery poszli Dan i Jess?
– Ich duo jest minimalnie lepsze od ciebie z Jessie, ale i tak pewnie zrobili coś idiotycznego.
    Akane pokazała mu język, wydymając policzki. Nie zmieniało to faktu, że była zaniepokojona. Ani Shiena ani Marucho krzyczący przez bakumetr nic o nich nie wspomnieli. Więc gdzie byli?
    Gdy udało im się wylecieć z porannej mgły, wylądowali na murze koło Fabii i Aranauta. Naprzeciwko nich unosiły się cztery gundaliańskie statki. Zarówno księżniczka Neathii jak i Elright wpatrywali się w nie pobladli.
– Przybyło niemal całe Zgromadzenie Dwunastu – wyszeptała dziewczyna.
    Jak na zawołanie pojawiły się cztery jasne sylwetki, które uformowały się w Gundalian. Akane nie mogła powstrzymać nerwowego gestu podrapania się po karku, gdy dokładnie naprzeciwko niej pojawiła się Kazarina. Cóż... Gundalianka z pewnością za nią nie przepadała.
– Pamiętajcie, żeby przynieść chwałę cesarzowi swoimi zwycięstwami! – krzyknął ochrypłym głosem Gill, nim wraz z bakuganem wznieśli się ku niebu.
– Och, to cesarz tu przybył – zachichotał Stoica.
    Akane od razu spojrzała przez ramię na Shienę. Choć wolałyby, żeby to była nieprawda, to doskonale zdawały sobie sprawę, że Jess po ludzko farta nie miała. Więc skoro ani Barodiusa nie było tutaj, to musieli być razem. A to oznaczało...
   Nagle coś gorącego świsnęło koło ucha Aki, a Leaus odskoczył, przyjmując pozę obronną.
– Nie odpływajcie, moje drogie – ostry głos Kazariny oderwał je od rozmyślań. – Chyba nie myślałyście, że zapomniałam o was? – Zmrużyła oczy, uśmiechając się groźnie.


****

    Taki sam jeśli nie większy chaos panował teraz w głowie Rena. Wydarzenia ostatniego dnia i jego przeszłość przeskakiwały mu przed oczami jak w szalonym kalejdoskopie. W jednej chwili znów znajdował się w Podziemiach pogrążony w niekończącej się ciemności, aby sekundę później znów wpatrywać się w spokojną twarz Sida, nim pochłonął go mrok głębokiej przepaści.
   Zacisnął mocniej dłoń wokół Rubanoida. Ciemność. Wszędzie ciemność. Czy ona naprawdę nigdy go nie opuści? Na zawsze będzie nią oznaczony wręcz splamiony?
„Takie jest twoje przeznaczenie”
    Zdusił ciche warknięcie. Nienawidził tej sentencji z pasją. Dlaczego ktoś o nim zadecydował za niego? Czemu nie mógł podejmować swoich własnych wyborów?
– Ren, odsuń się – głos Barodiusa dobiegał gdzieś z oddali.
    Mimo to skinął posłusznie głową i odsunął się. Pamiętał z jego wczorajszej rozmowy z władcą, jak Kazarina oznajmiła skończenie swoich prac nad Egzokorem. Spojrzał na Dana, który z płonącymi oczami wpatrywał się w Barodiusa.
„Ren, okłamujesz samego siebie. Wcale tego nie chcesz.”
    Westchnął cicho. Jego pragnienia i uczucia nie miay teraz żadnego znaczenia. Barodius pragnął posłusznego żołnierza, który zawsze będzie stał po jego stronie. Tak też będzie. Bez względu na moralność, przyjaciół i emocje.
    To była jego jedyna szansa na wieczne oglądanie słońca.
    Przełknął ślinę. Gardło miał ściśnięte.
    Prawda?


****

       Jeśli ktoś myślał, że ten Dharak był najgorszym zagrożeniem, tego muszę niemiło zaskoczyć. Kilka sekund po jego pojawieniu ze statku wypadł kolejny bakugan. Znaczy się chyba bakugan lub jakaś maszyna wyglądająca nieco jak skorpion. Połączyła się z Dharakiem, na wskutek czego powstała jakby mała poruszająca się forteca bojowa.
– Emmm, chyba mamy nieco przerąbane? – mruknął Dan.
– Koleś jest potężny – zgodził się Drago.
– No pięknie – westchnął ciężko Fludim, po czym podniósł włócznię. – To co robimy?
– To dobre pytanie – Podrapałam się po nosie. – Ktoś coś?
    Taaa, może i do walki się nadawaliśmy, ale jakiekolwiek plany, to mówiły nam stanowczo nie. Niby była nas dwójka, a ten jeden. No tylko że wyglądał jak czołg. I czego on tu w sumie chciał?
– Przestraszyliście się? – zawołał z góry Barodius, po czym wybuchł śmiechem. – Jeśli zejdziecie mi z drogi, to nic wam się nie stanie.
    Zerknęłam przez ramię. Ach, no tak. Druga osłona. Błysk w oczach Dana powiedział mi, że on też zrozumiał, co było grane. Taki kolos z pewnością mógłby ją zniszczyć.
– Nie damy ci zniszczyć drugiej osłony – wykrzyknął Kuso. – Jess, lepiej będzie osłaniać dwie przestrzenie – mruknął do mnie.
    Zgodziłam się, na co Drago wzbił się do góry.
– Skoro tak mówicie – Gundalianin wyciągnął kartę. – To spróbujcie mnie zatrzymać!  Podmuch Zła!
    Czarne fale ciemności zaczęły pędzić w naszą stronę. Na szczęście przez podział Dharak raz musiał wysyłać je we mnie, a raz w Dana, przez co ich ilość była mniejsza.
– Supermoc aktywacja! Protekcja Ereba!
    Fludim wbił w ziemię włócznię, po czym przekręcił ją w prawo, na co pojawiła się długa rysa, z której wyrósł czarny mur. Fale rozbijały się o nią bezradnie. Dharak warknął wściekle.
– Drago, Fala Cząsteczkowa!
    Czerwona kula ugodziła w bakugana Darkusa, pochłaniając go w balonie światła. Dan uradowany strzelił palcami, ale dla mnie coś za szybko by to poszło. Oczywiście zgadłam, bo po chwili Dharak stał cały i zdrowy.
– Zestaw Bojowy!
   Zaraz, stop, co?! Wytrzeszczyłam oczy. Czy tego gościa pojebało? Jego bakugan już wyglądał jak forteca, a ten chce go dalej zbroić? Litości, czy to nie lekka przesada? Ja się tak bardzo do grobu nie śpieszę, mam jeszcze weselę do zaliczenia!
   Akurat zestawem bojowym okazały się małe skrzydełka, więc było git. I szybko przestało być git, kiedy wokół nich zaczęło zbierać się mnóstwo fioletowych kul. Bakugan uśmiechnął się radośnie, gdy jego ciało objął blask.
– Powodzenia z tym Drago!
    W sekundę kulę zmieniły się w strumienie Darkusa uderzające w każdy możliwy punkt. Pierścień ognia zbliżał się coraz bardziej do nas. O kurwa, było zachować protekcję na teraz. Nie zdążyłam sięgnąć po karty, gdy deszcz pocisków uderzył również w nas. Zamknęłam oczy, by czasem nie oślepnąć, a Fludim próbował odbijać je swoją włócznią.
   Uderzenie. Wiatr. Odłamki skał. Poczułam, jak gwałtownie lecę w prawo, gdy Fludim padł na kolana, dysząc ciężko.
– Dan! – krzyknęłam, krztusząc się od dymu.
– Jestem cały! – odparł.
    On i Drago wcale nie byli w lepszym stanie niż my. Drago przyjął porządną salwę, przez co uderzył w skały i teraz wszystkie jego mięśnie dygotały, gdy próbował wstać. Jeśli tak dalej pójdzie, to przegramy, a druga osłona będzie miała przejebane. No my też, ale w tym nie było nic nowego.
– Ren! – Dan podniósł się i podszedł kawałek skalnej półki, gdzie stał Krawler. – Naprawdę zamierzasz pozwolić, by Barodius dalej się tobą bawił? Widziałeś, co zrobił Sidowi! Skąd możesz wiedzieć, że nie będziesz następny?!
    Ren zacisnął mocno wargi, aż mu zbielały i odwrócił głowę. Ale nie na nim się skupiałam. Barodius zmarszczył brwi, a po jego prawej dłoni zaczęły skakać purpurowe iskry. Przybywało ich i przybywało, aż niemal zakryły całą rękę. Wtedy Gundalianin szybkim ruchem nadgarstka już chciał wystrzelić, gdy przed Danem przywołałam barierę.
– Nie radziłabym – ostrzegłam, nad drugą dłonią formując kulę.
    Oczy Barodiusa rozszerzyły się lekko, po czym jego usta rozciągnęły w uśmiechu. Iskry zniknęły. Przyłożył dłoń do szczęki i kciukiem potarł brodę.
– Czyli moi podwładni mówili prawdę – powiedział spokojnie. – Władasz czymś kłopotliwym dla nas. Hmmm. Dharak! – Wskazał na mnie i Fludima, który dalej próbował się pozbierać. – Najpierw załatw ich!
    I tak to już było, kiedy chciało się tylko obronić przyjaciela. Zawsze dostawało się po dupie!


****

     Akane była akurat w trakcie mocnego ściskania szyi Leausa, gdy ten robił beczki między strumieniami laserów, gdy coś zaczęło wibrować w jej kieszeni. W pierwszym momencie nawet nie zwróciła na to uwagi, gdyż leciała głową w dół i zaklinała los, by nie skręcić karku. Jednak kiedy Shun przejął walkę z Lumagrowlem, to mogła odetchnąć i je poczuła.
– Co do cholery? – mruknęła i jedną ręką sięgnęła do kieszeni, natomiast drugą użyła karty. – Leaus, Nawałnica!
    Bakugany tych ze Zgromadzenia były silne, więc wtedy nie była na tyle bezmyślna, by odwracać wzrok. Jednak te pomniejsze płotki dało się łatwo zmieść jednym ciosem, dlatego wyciągnęła komunikator Jess, który też zabrała z jej pokoju. Połączenie od Spectry. Hmmm.
    Ułożyła usta w dzióbek. Czego ten maszkaron chciał? Nie chciała za bardzo słuchać jego głosu i czuć tej aury zadufanego w sobie gnojka, ale może to było coś ważnego? No bo nikt jej nie wmówi, że ten blond menda poczuła nagle chęć wylewania swoich uczuć do Jess?
– Długo się będziesz nad tym modliła? – warknął Leaus. – Tu się toczy wojna!
    Wywróciła oczami.
– Już nie bądź taką drama queen – Wcisnęła zieloną słuchawkę, ignorując odgryzienie się bakugana. – Czego, ty przebrzydła kreaturo? Tu Akane, jakbyś się nie zorientował.
– Zauważyłem po pierwszym zdaniu – zamiast znienawidzonego chłodnego tonu powitał ją lekko zdziwiony baryton Gusa.
   Zamrugała szybko kilka razy, próbując przetworzyć informacje. Grav? Skąd on tu? Czy Jess zapisała go jako Spectrę? Ale po co? Czy może jednak niebieski trans sypiał z Phantomem i stąd miał dostęp do jego telefonu? Nie, bez sensu, wtedy nie dzwoniłby do Jess, chyba że zechciałby umrzeć najgorszą z możliwych śmierci.
    I dlaczego znów on? Może to był jakiś kolejny plan Spectry, by jej truć życie? Obserwuje ją i tylko czekał, by móc jej dopiec rozmową z cholernym Gusem. Zacisnęła zęby. Cholernik jeden
    Pewnie stan absolutnego ogłupienia trwałby dłużej, gdyby Airzel nie obrał sobie ich na cel po załatwieniu Jake. Wrzask Leausa i nagłe pojawienie się mordy bakugana tuż przed jej twarzą, skutecznie ocknęło Akane.
– Synteza super mocy! Środek Tornada! – krzyknęła i czym prędzej zeskoczyła na ziemię, kiedy bakugany otoczyła powietrzna ściana.
– Akane, co się dzieje? – krzyczał w słuchawce Gus.
– A nic, tylko lekka wojna – odparła sztucznie słodkim głosem. – Co jest?
– Gdzie Jess?
    Już miała odpowiedzieć, lecz ugryzła się w język. Jak powie, że ją zgubili, to miała jak w banku, że Spectra tu przyleci. Wolała uniknąć oglądania jego mordy, dlatego zdecydowała się na połowicznie prawdziwą odpowiedź.
– Walczy, a ja przypadkiem mam jej komunikator. To o co chodzi?
– Mistrz chciał jej przekazać, że Reiko znów dziwnie się zachowuje. A i przesłał jej udoskonaloną wersję zestawu bojowego na gantleta.
    Brwi Akane podjechały niemal pod czoło. Duszyca nie była niczym dziwnym, to było wiadome, że w końcu coś jej odpierdoli. Ale Spectra coś robił dla kogoś? Co się wydarzyło? Czy w Vestalię pizgnął jakiś meteoryt zmieniający osobowość i nic o tym nie wiedziała? Czy może uderzył się zbyt mocno w głowę? Czego mu, nawiasem mówiąc, życzyła.
– To wspaniale, może skorzysta, jak Gundalianie nam zaraz łbów nie urwą – odparła w końcu. Akurat w tym samym momencie Garra starł się z Lumagrowlem. Ich pazury zabłysły w słońcu. – A co o Reiko?
– Skończysz te towarzyskie pogawędki?! – wyjęczał Leaus, któremu wybitnie nie na rękę było samotne użeranie się z Strikeflierem. Przeciwnik był potężny i dobrze wyszkolony w walce, a ta idiotka urządzała sobie jakieś durne rozmowy!
– Ależ proszę cię bardzo! Karta Otwarcia, Tchnięcie Szu!
    Ciało Leausa stało się jaśniejsze i oplotły go jasne smugi, które szybko zaczęły zasklepiać wszelkie rany i łagodzić palący ból w mięśniach. Bakugan odetchnął z ulgą.
– Super moc...
– Aktywacja! – Akane weszła w słowo Airzelowi. – Gniewny podmuch! No to wracając, co z Reiko? – spytała, uchylając się przed odpryskiem skały. Nie życzyła sobie żadnych skaz na twarzy.
– Po prostu stała się osowiała i nie wychodzi ze swojej komnaty – opisał szybko Gus. – Kiedy skończycie, przekaż Jessie, by oddzwoniła, bo słyszę, że jest niebezpiecznie.
    Chciała odpowiedzieć, że to nic w porównaniu z maszyną Zenka, lecz Gra mówił dalej.
– Uważaj na siebie, Akane. Do zobaczenia.
    Następnie się rozłączył. Akane opuściła rękę z komunikatorem, przez chwilę wpatrując się niewidzącym wzrokiem przed siebie. Nawet nie spostrzegła jak w pobliżu padł Coredem w akompaniamencie zdenerwowanego okrzyku Jake’a. To był tylko niebieski trans i krótka rozmowa. Więc czemu czuła ten dziwny ucisk koło serca?


****

     Streszczając pokrótce wydarzenia, to przeżyłam. Mój bakugan również, choć wrócił do formy kulistej, bo ani ja ani on nie zdołaliśmy powstrzymać następnego ataku Dharaka. Drago wdział zestaw bojowy i przez chwilę myśleliśmy, że może uda nam się pozbyć tego spierdoleńca. Niestety życie to szmata i Drago legł na piachu, a w drugiej osłonie zrobiła się dziura.
    A no i dodatkowo Ren miał nas wykończyć. Moja moc to chuja by zrobiła bazuce Lineharta, a ukryć się w szczerym polu to za bardzo nie było jak. Umrę w podartych dresach i kapciach. Wspaniale. Choć dobra laser spali mnie na proch, nikt nie będzie widział.
   Stopy Lineharta uderzyły o ziemię. Ren stanął przed nim, wpatrując się w nas uważnie. Starał się zachować chłodną maskę spokoju, ale nie był w tym takim mistrzem jak Spectra, więc było widać zdenerwowanie i niepewność.
– Naprawdę Ren? – warknął Dan. – Dalej zamierzasz się go słuchać? Jeśli tak, to proszę bardzo! Strzelaj! – Rozłożył ręce.
– Pojebało cię?! – jęknęłam. – Nie strzelaj! Mnie się do grobu aż tak nie śpieszy, a ty go nie zachęcaj łbie! – Trzepnęłam Dana w tył głowy.
    Ren zamrugał kilka razy, jakby nie dowierzając, co właśnie zobaczył. Biedny, jeszcze się nie przyzwyczaił, że u Wojowników tak już było. Odchrząknął.
– Linehart.
    Bakugan ujął bazookę, celując na nas. Kurna, raz jak by się przydał Tytan i jego szalona moc, to musiał gnić w rdzeniu! O Starożytni, może teraz jakiś ratunek? Za te wszystkie przysługi?!
– To moja decyzja – mruknął Gundalianin.
    Wtem Linehart gwałtownie się odwrócił, a purpurowa smuga ugodziła tuż koło głowy Dharaka.
– Co... – Bakugan potrząsnął głową. – Co ty wyrabiasz, głupcze?!
– Staję po stronie moich przyjaciół – odparł Ren.
    O cholera, to był wyjątkowo szybki awans społeczny, ale niech mu będzie. Nie oberwałam z bazooki, więc liczmy to jako sukces.
– Nigdy nie dasz mi prawdziwej wolności, Barodius – kontynuował Ren. – Dlatego nie będę dla ciebie już walczył!
– Hee – Gundalinin wygiął usta w piranim uśmiechu. Na jego oczy padł cień. – W takim razie poślę cię znów do podziemi. A po zdobyciu Neathii także tych twoich ziemskich przyjaciół.
– O tak, z radością pójdę za jakimś nadętym bufonem – westchnęłam. – Jeszcze nie wygrałeś, więc nie pusz się jak kot na wystawie.
     Spojrzał na mnie niczym na robaka – on i Zenek byliby najlepszymi kumplami, change my mind – i uniósł brew.
– To tylko kwestia kilku chwil – Uniósł rękę. – Dharak!
    Jednak jego bakugan był leniwym śmieciem i oznajmił wszem i wobec, że ma się tym zająć tym Egzokor. Już zaczęłam się zastanawiać, jak ta ruchoma twierdza ma tu zrobić, gdy rozbiła się na trzy mniejsze robociki, którym w dodatku z tułowia wyłoniły się 3 pary odnóży. Na ten widok dostałam dreszczy i tort cofnął mi się do gardła. Obrzydlistwo.
– O fuuu – skrzywił się Dan.
– Widać, że dzieło Kazariny – uznałam.
– Lepiej się cofnijcie – zwrócił się do nas Ren.
    Nawet nie protestowałam, widząc jak te skorpionowo – pajęcze gówna zapierdalają w naszą stronę. Ujęłam Dana pod ramię i zgodnie wycofaliśmy się do najbliższego dużego kamienia.


****

    Jane nigdy nie była nastawiona optymistycznie do życia. Wszak jedną z zasad egzystencji było to, że coś musiało się zjebać. Tak było, jest i będzie aż cały wszechświat trafi szlag.
    Ale takiego pogromu się nie spodziewała. Aranaut oraz Coredem już padli. Akane to trzymała się resztkami sił, lecz Jane nie miała jak jej pomóc, gdyż sama wraz z Marucho była zajęta bitwą przeciwko Stoice. Rudzielec bawił się w najlepsze, natomiast ona czuła coraz większą chęć, by kopnąć go w mordę.
– Oczekiwałem lepszych przeciwników niż kurdupel i jakaś dziewczyna – rzekł tym swoim piskliwym głosem.
– Kogo nazywasz kurduplem?! – oburzył się Marucho, aż okulary zsunęły mu się z nosa.
    Jane jedynie wywróciła oczami, używając kolejnej karty.
– Ulvida, Zdradliwa Powierzchnia!
    Ciało Ulvidy w sekundę zmieniło się w czystą wodą  i z głośnym chlupnięciem złączyło się z jeziorem. Stoica zamrugał kilka razy, po czym wydął policzki.
– No wiesz co? Tak uciekać przede mną?! – wydarł się, wymachując w kółko rękami. – Stawaj do walki.
– Nie bądź taki niecierpliwy.
– Jane – san? – Marucho uniósł brew. – Jaki masz plan?
– Ach, nie przejmuj się tym i atakuj – machnęła ręką.
– Hah! Ten krasnoludek nic mi nie zrobi! – zaśmiał się rudzielec. – Nie lekceważcie mnie tak! – Teraz w jego głosie pobrzmiewała złość.
    Jane westchnęła. Koleś miał wyraźnie problemy z kontrolowaniem emocji. Pstryknęła palcami, ciągle wpatrując się beznamiętnie w oczy Stoicy.
    Kosa Ulvidy zalśniła w słońcu, gdy ugodziła w Lythirusa, nim cała jej postać się wynurzyła. Strumyki wody spływały po jej suchej szacie, rozsiewając wkoło tęczowe refleksy. Stoica zrobił zdziwioną minę, gdy został zepchnięty do defensywy, lecz szybko się uśmiechnął. Lythirus osłonił się szczypcami przed kolejnym cięciem. Na boki sypnęły iskry.
– Akwimos, super moc...
– Nie tak szybko, kurdupelku – Gundalianin pomachał kartą. – Megalo Bariera!
    Siła ataku posłała zarówno Ulvidę i Akwimosa do form kulistych. Jane zagryzła wargę. Garra ugodził o ziemię, a Hawktora zalał deszcz pocisków.
    Poczuła lekki chłód w brzuchu. Przegrali. Naprzeciw nich ciągle stały trzy wrogie bakugany. Z samymi Gundalianami mogliby sobie poradzić siłą fizyczną – lub paralizatorem jak Aki – lecz nie z bakuganami. Oj nie.
– To było takie proste! – Kazarina ruszyła w ich stronę. Jej oczy niebezpiecznie błyszczały, co nie wróżyło niczego dobrego. – Potężni Wojownicy rozłożeni na łopatki!
– Druga osłona jest już nasza – wychrypiał Gill.
    Wtem Jane poczuła gwałtowną falę ciepła. Obejrzała się zdezorientowana. Ziemia pod jej stopami zaczęła drżeć coraz gwałtowniej.
– Co jest? – mruknęła sama do siebie.

   
****

    Ziemia wibrowała, czarne kule rozpryskiwały się nad naszymi głowami, Dharak ryczał wściekle, strumienie supermocy przecinały powietrze. Ogólnie bardzo komfortowa sytuacja, zwłaszcza gdy całą twoją obronę stanowił kamień. No ewentualnie moje tarcze, ale one były niewiele twardsze.
– Co zrobimy, jak w nas trafi? – spytał głupio Dan.
– Pójdziemy zatańczyć z jednorożcami walca – odparłam z ironią. – Oczywiście, że zdechniemy niczym homary wrzucane do gorącej wody.
– Niezbyt kusząca perspektywa.
– Noo, też nie rozumiem, czemu trzeba je wrzucać tam na żywca.
– Chodziło mi o śmierć, idiotko.
– Aaa, to też. Nawet testamentu nie mam, bo mój z telefonu jest nieaktualny.
  Dan pokiwał głową ze zrozumieniem, gdyż ta odpowiedź go nawet nie zdziwiła. Zerknął na naszą kamienną tarczę.
– Teoretycznie możemy je wykuć tutaj, tylko czym?
– Szukaj jakiegoś małego kamienia, może da radę.
    Poszukiwania i tą absurdalną (ale kogo to dziwi) konwersację przerwał Linehart uderzający o ziemię. Ren padł koło niego. Ołł, to musiało zaboleć.
– To by było tyle z testamentu – stwierdziłam, a Dan rzucił się do sprawdzenia co z Krawlerem.
– Ren, stary! – wykrzyknął. – Nie dasz rady sam!
– Muszę! – wycharkał Gundalianin i z pomocą Dana się podniósł. – To nasza walka!
– Dokładnie – zgodził się Linehart.
– Naiwny dzieciaku! – zarechotał Barodius z góry. – Wcześniej myślałem, że będziesz dla mnie dobrym wojownikiem, ale teraz widzę, jaki jesteś bezwartościowy. Nawet nie umiesz wydobyć mocy z Lineharta. Twoje idiotyczne marzenie o życiu w słońcu nigdy się nie spełni, rozumiesz?! Na zawsze pozostaniesz w mroku!
    Zmrużyłam oczy. Nie darzyłam Rena miłością, to było oczywiste, ale ten gościu był tak wkurwiający, że zaczęłam mu współczuć życia pod jego tyranią. On o nic nie dbał poza czubkiem własnego nosa.
– Nie słuchaj go, Ren – odezwał się Linehart.
    Poczułam gorąco takie jak przy mocy, lecz jej nie używałam. Wyraźnie wydobywało się ono z bakugana. Przechyliłam głowę. Co to miało znaczyć?
– Dawałeś mi nadzieję przez te wszystkie lata w podziemiach. Znosiłeś każdą trudność. Teraz pozwól, że ci się odwdzięczę.
    Z każdym słowem bakugana otaczała coraz większa jasność.
– Pamiętaj, Ren. Wydostaniemy się z łańcuchów tego mroku. Pamiętaj!
    Wtedy moc uderzyła. Gwałtowna i surowa fala energii rozprzestrzeniła się w każdą stronę świata. Niewiele myśląc, padłam na ziemię, ciągąc za sobą Dana. Wszystko przed nami się rozmywało, tonąc w jasności. Każdy skrawek ziemi drżał. Miało się wrażenie, że wszystko wypełnia czysta energia, która pulsowała coraz mocniej i mocniej.
    Jak nie nasza głupota i Dharak, to to. Czemu nagle wszystko chciało nas zabić?!
– Co się dzieje? – wydusił Dan, osłaniając twarz przed strugami piasku.
– Linehalt uwolnił zakazane moce! – odparł Drago. – Jeśli nie przestanie, rozerwie wszystko na strzępy!
    Dla mnie to wyglądało, jakby wszystkie żywioły złączyły się w jeden i walczyły w środku o dominację. Nie było początku i końca. Każda fala wyduszała powietrze z płuc i wciskała mocniej w ziemie. Oczy łzawiły od światła. Głosy ginęły w ogłuszającym pulsowaniu.
– PRZESTAŃ! – wrzask Rena poniósł się słabym echem.
    Uderzenie. Nagły bicz sprężonego powietrza ugodził w nas, posyłając kilka metrów dalej. I wtedy nagle energia rozpłynęła się. Otworzyłam szeroko oczy, masując obolałą głowę.
– O matko słodka – wymamrotał Dan, unosząc się na łokciach.
    Rozległ się ryk. Poderwaliśmy głowy, pełni najgorszych obaw i ujrzeliśmy mechanicznego smoka, który po chwili rozpłynął się w kolorowym świetle. Co to było, do cholery?!
– Czy ja mam zwidy, Jess? – szepnął Dan.
– Też bym chciała wiedzieć – westchnęłam.


****

    Z pozytywów to moc Linehalta rozwaliła też Gundalian oraz ich statki, przez co musieli się wycofać. No i Wojownicy oraz laski w końcu nas znaleźli, bo ciężko było nie zauważyć nagłego uderzenia energii. Jednak z negatywów to drugą osłoną wzięła cholera.
– Przepraszam – odezwał się Ren, siedząc na jednym z kamiennych odłamków. – Moja rodzina od wieków musiała strzec bakuganów ciemności. Jednak nie mieliśmy pojęcia, jaką władają mocą. Ale teraz widzę. Dlatego powinienem was zostawić. Tak będzie bezpieczniej.
– To nie twoja wina z tą osłoną, stary – odparł Dan. – Zresztą to niebezpieczne dla ciebie, by być samemu. Mówiłem, że jesteśmy kumplami, więc idziesz z nami, dobra?
– Ale... – Ren wyglądał na zagubionego. – Nawet po tym wszystkim, co zrobiłem? Jak was zdradziłem?
– Teraz ocaliłeś mi i Jess życie, więc nie ma o czym mówić – uśmiechnął się Kuso. Skinęłam głową na potwierdzenie. – W pałacu Neathian będzie ci lepiej. Nie, Fabia?
    Powstrzymałam chęć, by uderzyć się w czoło, bo Dan jako jedyny chyba nie wyczuł wrogiej, delikatnie rzecz ujmując, aury Sheen, gdy patrzyła na Rena. Oczy dziewczyny były zimne, a usta zaciskała w cienką linię. Nie dziwiło mnie, że nienawidziła Gundalian absolutnie.
– Dan... – przełknęła ślinę. Wyprostowała się. – ja mu nie ufam.




No to szybko, rozdział długi, ale zakrył 2 odcinki i nawet nie tak źle się go pisało. Nieco Aki z Gusem, hyhy, troskliwy Keith, Dan i Jess odpierdalają po swojemu. W następnym nieco Vestalii, Fabii i jej kryzysu i myślę, że może coś z Jess, ale kto wie. Generalnie bliżej jak dalej jesteśmy!
Odmeldowuje się!

sobota, 11 lipca 2020

S2 Rozdział 43: "Jest środek wojny, a wam się zachciało nocnych przygód! I to po co? By zjeść tort!"


    Radziłabym wszystkim uważnie nastawić uszu, bo zaraz powiem coś, co było równie rzadkie jak moje szczęście. Gotowi? Uwaga...
    Keith jednak miał rację, jeśli chodziło o mnie i Dana i nasz wybitny talent do wpadanie w kłopoty bez zbytniego wysiłku. Ale zacznijmy od początku, bo to fascynujące studium głupoty, które może kiedyś się komuś  przydać na studiach do magisterki czy coś w ten deseń.
   Wkurwiona, wpółżywa i jeszcze raz wkurwiona wróciłam do pałacu. Przed smagnięciem mocą w przypadkową ścianę i narażeniem swojego chudego portfela na spore wydatki ratowało mnie tylko fantazjowanie, jak będę torturowała Heather. Przez to reszta dnia minęła mi dość zamazanie i szybko. Nawet nie pamiętałam, kiedy rozstałam się z Aki i Shunem, idąc do pokoju, by zażyć trochę snu. Wiecie, by uzupełnić nerwy i swoją nadszarpniętą piękność.
   Wtedy zjawił się on. Mój cudowny przyjaciel, łeb i kat w jednym.
– Jeeesss – usłyszałam szept tuż przy uchu.
   Zareagowałam gwałtownym zerwaniem się i jęknęłam z bólu, gdy ugodziłam w coś twardego skronią. Usłyszałam łomot i zduszony okrzyk. Chwilę mi zajęło, by przyzwyczaić oczy do ciemności i otrząsnąć się z otępienia. Wtedy ujrzałam rozłożonego na łopatki Kuso, który z nadętymi policzkami masował czoło.
– Mogłabyś być delikatniejsza – powiedział z wyrzutem.
– Mógłbyś nie wbijać mi do pokoju w środku nocy – odbiłam piłeczkę i ziewnęłam. – Co jest?
– Więęęc – zaczął, szczerząc zęby. – Byłaś zła przez cały dzień, to pomyślałem, że może powtórka z naszych starych nocnych wypraw poprawi ci humor – mrugnął porozumiewawczo.
   Oczy mi się same zaświeciły i odwzajemniłam uśmiech. Niby tam później z rana miałam mieć zamianę warty, ale czym były braki snu dla Jessicy Knight, uczennicy 11 klasy w liceum? Niczym, wręcz żałosną pchłą! Nie tracąc czasu, zmieniłam piżamę na jakiś wygodny dresik, by się współgrać z Danem. Ostrożnie wsunęłam Fludima do kieszonki na piersi. Niby bym mogła go zostawić, ale później by gderał, że go porzucam i że on się nie godzi na takie traktowanie. Potem mogliśmy ruszać na naszą małą przygodę.
   Problemy zaczęły się już przy schodach. Noce na Neathii były dość jasne, przez mnóstwo gwiazd zdobiących niebo, jednak okna na korytarzach były często zasłaniane przez grube kotary. Przez to wszystko wokół tonęło w mroku. My tak samo. Dlatego szliśmy ładnie za rączkę, klepiąc ściany jak jakieś czuby, bo nie chciało nam się szukać lin, by je odsłonić.
  A zła godzina wręcz czekała na taką okazję. Ręka Dana ominęła  początek poręczy, lecz jego noga trafiła już na krawędź schodka. Wydał z siebie zduszony ni to jęk ni to kwik i stracił równowagę, lecąc w dół i ciągnąc mnie za sobą. Wystrzeliłam ręką na oślep i po kilku wyjątkowo gwałtownych stoczeniach się ze schodów, złapałam balustrady. Górną połową ciała zawisłam nad stopniami, a Dan rozpłaszczył się nieco niżej.
– Było coś słychać? – szepnął po kilku sekundach ciszy.
– Gdzieżby znowu, to było wyjątkowo ciche. Tylko lekki rumor – odparł załamany Drago.
– Skąd mogłem wiedzieć, że moja własna kończyna mnie zdradzi?! – syknął. – O Starożytni, moje plecy!
– Nie jęcz jak dziad i puść moją rękę, zaraz wyrwiesz mi ramię – mruknęłam, uspokajając oddech.
   Posiedzieliśmy przez chwilę, po czym jako pierwsza parsknęłam śmiechem. Dan się dołączył i przez chwilę tylko chichotaliśmy, a Drago wpatrywał się w nas, jakby zwątpił, że to my uratowaliśmy wcześniej Vestroię.
   Naszym następnym cele była kuchnia. W końcu trzeba było skądś wytrzasnąć zapasy na dalszą drogę. Jakoś udawało nam się wymijać nocne warty, bo one też były niesamowicie skupione i wcale nie ziewały co krok.
– A nie w lewo teraz? – Zmarszczyłam brwi.
– Jakie lewo? Prosto! – oburzył się Dan.
– Nieee,  wtedy trafimy do Sali tronowej – zaprotestowałam.
– Jess, kocham cię jak siostrę, ale nie masz za grosz wyczucia kierunku. Musimy iść prosto jak w mordę strzelił.
– Ale mam instynkt, a on mi mówi, że lewo. Zresztą ile razy ty się gubiłeś, jak przyjeżdżałeś do mnie?
– Nie odwracaj kota ogonem. Ja tu jestem dłużej, jestem starszy, więc wiem lepiej.
– Jesteś starszy o jakieś półtora miesiąca!
– I widzisz? Rozróżniam kierunki i dlatego idziemy prostooo.
– Dobra, ale jak nie trafisz, to stawiasz mi shaki do końca roku.
– Zgoda.
– Wspaniale.
   To poszliśmy prosto. Nasze kapcie plaskały o wypolerowane podłogi, kiedy mierzyliśmy się wyzywającym wzrokiem. Trafiliśmy pod dwuskrzydłowe drzwi. Dan ze zwycięskim uśmiechem przekręcił gałkę i lekko pchnął, prezentując mi wnętrze. Zrobiłam dwa kroki i uniosłam brwi.
– To dyżurka sprzątaczek, Danny – poinformowałam go i poklepałam po główce. – Szykuj portfel, jak wrócimy.
– Jak to?! – Wepchnął łeb pod moje ramię i rozejrzał się.
    W pomieszczeniu znajdowały się dwie białe kanapy, a między nimi kawowy stolik. W prawy kąt była wciśnięta mała kuchenka oraz ekspres do kawy, a po lewej znajdowały się cztery wózki wypełnione środkami do czyszczenia z miotłami, małym robocikiem jako odkurzaczem i mopem. Zamknęłam drzwi.
– Widzisz, mówiłam, że źle chcesz iść.
– Ale gadałaś, że trafimy do Sali tronowej!
– Nie zmieniaj tematu, Danny~.
    By nie trzymać was w niepewności, to obydwoje byliśmy łbami. Kuchnia nie była ani prosto ani w lewo, lecz w prawo. Jednak to mały szczegół, wręcz niewarty wspominania, bo Dan i tak przegrał, hyhy.
– Oby było tu jedzenie – powiedział Dan, gdy tylko wkroczyliśmy do środka i zamknęliśmy drzwi.
    Plasnęłam we włącznik i kilka jarzynówek rozświetliło wnętrze. Po środku ciągnęło się kilka czarnych stołów, nad którym zawieszone były koszyki z różnymi buteleczkami, gdzie pewnie były przyprawy i jakieś sosy. Kawałek dalej znajdowały się kuchenki i szafki. My natomiast odbiliśmy w stronę ogromnych srebrnych lodówek.
– Tylko pamiętajcie, że to nie tylko dla was – przypomniał Drago, gdy Dan z oczami w kształcie serc wyjął talerz z brązowym ciastem polanym czerwonym lukrem.
– Nikt przecież nie zauważy braku dwóch maciupkich kawałeczków – odparł Kuso.
   Patrząc, jakie kawały uciął, to pomyślałam, że nawet moja prababcia nosząca okulary z soczewkami o grubości dętki, by się zorientowała, ale co ja będę protestować? Rozglądałam się dalej i wyciągnęłam jeden garnek. Uchyliłam pokrywkę i zbaraniałam. Wpatrywało się we mnie oko w jakimś glutowatym ciele. Zamrugało i przechyliło nieco łeb. Chciało chyba wyjść z gara, na co zatrzasnęłam pokrywkę i wepchnęłam garnek z powrotem. Dan podniósł na mnie oczy.
– Co jest, Jess? – powiedział, rozsiewając wokół okruchy.
– Niiic – uśmiechnęłam się fałszywie. – Tylko dziwnie pachniało.
   Pokiwał głowę i wbił widelczyk w ciasto. Przełknęłam ślinę, wracając wzrokiem do lodówki. Matko droga, czemu oni trzymali to żywe coś w lodówce? W garnku?! Ale dobra, wdech i wydech, byłaś w kosmosie, Jess, tutaj się mogło odjebać wszystko.
    Ciasto było bardzo dobre, tak samo jak jakieś roladki, choć nieco ostre. Zaczęłam szukać czegoś do popicia i odnalazłam barek, podczas gdy Dan myszkował dalej.
– Ejj, Jess! – zawołał.
– Hmm? – mruknęłam, wyciągając butelkę z różowym brokatowym płynem. Może to jakieś winko?
– Znalazłem coś ciekawego!
   Porwałam jeszcze butelkę z wodą i podeszłam do Dana. Kucał koło niewielkiej srebrnej zapadki.
– Na cholerę to tutaj? – Zmarszczyłam brwi i tutaj mój zdrowy rozsądek się wyjątkowo ocknął, że lepiej tego nie tykać.
– Dan, nie ru... – zaczęliśmy równocześnie z Drago i urwaliśmy, gdy podłoga zapadła się pod moimi nogami. Uchwyciłam kątem oka pobladłą twarz Dana, nim runęliśmy w ciemność.


****

   Dres, dwie butelki, z czego jedna z winem i las. Hm, brzmiało jak niejeden powrót z imprezy.
– Ja wiedziałem, że było za spokojnie – zajęczał Fludim.
    Oczywiście obudziły go moje i Dana wrzaski, gdy pędziliśmy tunelem z zawrotną szybkością przez tunel. Ogólnie to wyrzuciło nas w jakieś krzaki w lesie. Wkoło nie było widać pałacu, w oddali rozlegało się jakieś chrząkanie, więc ogólnie było milutko.
– Jest środek wojny, a wam się zachciało nocnych przygód! I to po co? By zjeść tort! – tyranizował dalej mój bakugan, trąc czoło.
– Dan pociągnął za wajchę, nie ja – broniłam się. – Zresztą chciałam ostrzec!
– Ej nie zwalaj na mnie! – krzyknął Dan, otrzepując się z ziemi. – Jesteś współwinna!
   Przewróciłam oczami i rozejrzałam się. No nasza sytuacja nie napawała optymizmem.
– Nic mnie już nie zdziwi – westchnął Drago niczym rodzic, który od lat zajmuje się niesfornym dzieckiem. W sumie to tak było. – Musimy jakoś wrócić.
– Tylko w którą? – mruknęłam. – Tunel wyrzucił nas z zachodu, ale on miał trochę zakrętów, więc...
– Zachód i tak będzie najlepszy – zadecydował Drago.
– Przynajmniej mamy co pić – uznałam.
– Czy to alkohol? – Fludim zmarszczył brwi, wpatrując się w różową butelkę.
– Możliwe. Przyda się w chwili rozpaczy.
– No tak, pijani i zgubieni w lesie na pewno dacie sobie radę!
– Po pijanemu zawsze idzie łatwiej, zresztą jak dwie osoby mają się upić jedną butelką wina?
   Fludi wyglądał, jakby chciał mnie strzelić w łeb, lecz zapobiegł temu Dan.
– A właśnie, pamiętajcie, żeby patrzeć pod nogi – ostrzegł. – Jest tu taka dziwaczna rośliny, co je ludzi.
    Spojrzeliśmy na niego z szeroko otwartymi oczami. Czemu on to mówił takim swobodnym tonem? Co to była za planeta? Glutowate stwory w garnkach, ludożercze roślinki, co jeszcze? O na litość domen, gdzie ja trafiłam.
   Na wszelki przywołałam niewielką kulę mocy, by sobie nieco rozświetlić otoczenie i zaczęliśmy wędrówkę. Między drzewami, w kapciach i dresach. Mówię wam, wycieczka życia, nic tylko się zapisać i jechać na taką, polecam gorąco.
– Ej, chwila – Oprzytomniałam po kwadransie drogi. – Danny, a ty nie masz tego bakumetra? Można było się nim przenosić.
– Nie wziąłem go z pokoju – odparł, pokazując nagie nadgarstki. – Mam tylko Drago, nasz zestaw bojowy i baku nano. 
   Uniosłam brew. Jakie to były priorytety?
    Westchnęłam rozczarowana. Dalej byliśmy głęboko w lesie i nie było nawet śladu pałacu czy miasta.  A teren nie robił się prostszy, wręcz przeciwnie. Cały czas pojawiały się jakieś chaszcze albo usypy. Prawie wywinęłam orła, zahaczając o korzeń, a włosy Dana zaplątały się o gałęzie i musiałam go ratować.
– Wspaniale – gderał Fludim. – Jeśli coś się stanie albo zaatakują Gundalianie, to mamy przerąbane.
– Przecież mam moc no i ciebie marudo, a my tak łatwo się nie dajemy.
– Tak samo ja z Drago!
    Nasze bakugany jedynie westchnęły ciężko, mając nas po dziurki, ale co poradzić? Nie takie rzeczy przeżyliśmy!
   Akurat próbowaliśmy się przedrzeć przez jedne krzaki, gdy w nasze plecy zaczęło grzać wschodzące słońce. Ciemno niebo powoli jaśniało, a chmury przybierały pomarańczowo – różowy odcień. Wtedy też zerwał się gwałtowny wiatr, który rozrzucił korony drzew na boki.
– Czy to... – zaczął z niedowierzaniem Dan.
    Tuż nad nami przeleciał gundaliański statek, a powietrze przecięły mało wyraźne odgłosy alarmu. Niewiele myśląc, rzuciliśmy się przed siebie.
– Wykrakałeś! – jęknęłam do Fludima, rozgarniając liście rękoma.


****

   Wypadliśmy, pardon, wytoczyliśmy się gdzieś przed drugą osłoną. Tym razem wokół nie było drzew i błota, a piach i skały. W oddali dało się dostrzec niewyraźne zarysy osłony. No to ładny wybudowali sobie ten tunel, chyba był jakiś ewakuacyjny?
– Drago! – wykrzyknął Dan i wyrzucił bakugana, po czym dorzucił Bakunano w kształcie motora. – Wskakuj, Jess, nie będziemy tu łazić – Podał mi rękę.
   Wspięłam się na ramię Drago i dopiero ruszyliśmy.
– Dlaczego oni zawsze muszą atakować z rana? – zajęczałam.
    Niczym odpowiedź koło nas uderzył fioletowy pocisk. Przytuliłam się mocniej do Dana, kiedy Drago gwałtownie skręcił.
– Jeśli dobrze pamiętam, to zestaw bojowy z takimi pociskami miał... – zaczął bakugan.
– Linehalt! – dokończył Dan.
    Kiedy dym się rozrzedził, ujrzeliśmy bakugana Darkusa, który przyczajony leżał na skale ze swoją bazooką. Przełknęłam ślinę, patrząc na lufę. Oj jak to w nas trafi, to dobrze, jak nasze resztki zmieszczą się w pudełku na zapałki.
– Drago, trzeba wiać – krzyknęłam.
– Nie musisz mi tego mówić!
    Zrobił kolejny ostry skręt i zaczął pędzić w stronę kanionu. Niestety Linehalt wcale nie zamierzał nam ułatwiać życia i wzniósł się na swoich skrzydłach, zapierdalając za nami. Nabrałam powietrza i zaczęłam zbierać moc. Gdy znów strzelił, wygięłam nadgarstek w górę, tworząc niewielką barierę. Nie były one jakoś mega mocne, w końcu nie byłam Tytanem czy Reiko, ale przynajmniej siła wybuchu nie trafiała w nas tylko na boki. Choć i tak pył i kawałki skał wirowały dookoła, co jakiś czas zahaczając o naszą skórę.
– Drago! Tam! – Dan coś pokazał, ale byłam zbyt skupiona na tworzeniu kolejnych barier i w ogóle wypatrzeniu czegokolwiek w tym burdelu. Oczy zaczęły mi już łzawić od piachu, a gorąco w ciele wzrastało. Byle bym nie przesadziła.
    Nagle kula nadleciała z gęstego dymu. Warknęłam pod nosem i cisnęłam swoim odpowiednikiem. Zderzyły się, co wytworzyło falę uderzeniową. Zatoczyłam się w tył, a gdy Drago znów wziął zakręt, to straciłam równowagę.
– Jess! – Dan próbował złapać mnie za rękę, ale było za późno.
   W ostatniej chwili osłoniłam głowę, zanim uderzyłam o ziemię i potoczyłam się kilka metrów.
– Jess? Jess? Słyszysz mnie? – spanikowany głos Fludima. – Boli cię coś?
   Podniosłam się na łokciach i zaczęłam kaszleć. Czułam, jak pali mnie obdarta skóra na kolanach, ale poza tym to było git. Usiadłam na piętach, łapiąc oddech. Będą z tego siniaki jak chuj.
– Żyję, Fludi. Nie tak rzeczy się przeżyło – uspokoiłam go.
   Słyszałam, że Ren coś krzyczał, po czym rozległ się tupot stóp i Gundalianin wynurzył się z pyłu. Zmrużyłam powieki, mierząc się z nim wzrokiem i podniosłam się, otrzepując moje postrzępione spodnie.
– Ładnie to tak celować w bezbronnych – prychnęłam.
– Nie uznałbym po twoich barierach, że byłaś zupełnie bezbronna – odparł z lekkim uśmieszkiem, na który aż mnie skręciło. – Dawno się nie widzieliśmy.
– I lepiej, jakby tak zostało – odparowałam, unosząc dłoń.
   Wtem z bocznej jaskini wystrzelił Drago, który natarł na Linehalta.
– JEEES! – wrzasnął Dan, rzucając się na mnie. – Jesteś cała!
– Taaa, lata praktyk – Poklepałam go po plecach.
   Kuso puścił mnie i odwrócił się do Krawlera.
– Co ty tu robisz, Ren?
– Przybyłem, by wreszcie się z wami rozprawić. Super moc, Niszcząca Furia! – krzyknął Gundalianin
    Ogień i ciemność starły się ze sobą zażarcie, walcząc o dominację.
– Zostaw go mnie, Jess – zwrócił się do mnie Dan.
   Skinęłam głową i posłałam mu lekki uśmiech, po czym odbiegłam kawałek. Z jednego kolana ciekła mi strużka krwi. Oho, trzeba to będzie potem oczyścić, bo to jednak zakażenie mnie zmiecie z planszy.
– Fludim! – wyrzuciłam bakugana, a gdy stanął w oryginalnej formie, wskoczyłam na jego ramię.
– Mówiłem, że tak to się skończy – burknął. – Ale jest za cicho – dodał, mrużąc powieki.
– Dokładnie – zgodziłam się. – Powinniśmy się rozejrzeć czy ktoś tu się nie kręci.
    Skinął głową i wzniósł się lekko, jednak nie ponad kanion. Z tyłu ciągle rozlegały się odgłosy walki. Strumienia ognia i fioletowe kule co chwila zderzały się ze sobą, powodując nowe zniszczenia. Słyszałam też sfrustrowany głos Rena, więc odwróciłam się. Wyglądało, jakby Dan próbował go namówić do dołączenia do nas. Pokręciłam głową. W końcu metoda Wojowników.
   W oddali coś błysnęło, ale nie zdążyłam się temu dobrze przyjrzeć, gdy przeleciało tuż koło nas, powodując gwałtowny podmuch. Już wolałam nie myśleć, co miałam na głowie, tylko wyciągnęłam kartę supermocy. Fludim podniósł gardę i odwróciliśmy się.
   Był to czerwony smok złożony z kwadratów niczym w Minecrafcie. Zamrugałam gwałtownie. Chwila, moment. On był tego gościa, co rąbnął żywioł! Jak on miał....
– Krzaczaste brwi! – wykrzyknęłam.
– Co?! – Fludim spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Heee, jednak mnie pamiętasz – odezwał się żołnierz, który stał na jednej z łap bakugana. Ściągnął hełm, ukazując światu te krzaki nad oczami. Wyszczerzył zęby – Dziewczynko z Vestalii.


****

   Sama nie pamiętałam, jak do tego doszło, ale skończyło się na poczwórnej bitwie. Z czego Fludim po prostu powstrzymywał Rubanoida przed atakowaniem Drago, a Dan i Ren dalej bili się zażarcie.
– Super moc, aktywacja! Oszustwo Cienia! – krzyknęłam.
   Poziom mocy Fludima: 800
   Poziom mocy Rubanoida: 700
   Zacisnęłam zęby. Mała była między nami różnica.
– Zestaw bojowy! – uśmiechnął się Sid, wyrzucając ustrojstwo w powietrze.
   Ooo, tak się bawimy? Zaraz...nie wzięłam swojego!
– Ja pierdolę – jęknęłam.
– Nie gadaj, że... – zaczął Fludim.
– Ciicho – Zamachałam ręki. – Ogarniemy to inaczej!
– Jess!
– Co? – spojrzałam na Dana, jednocześnie szukając kart.
– Użyję teraz pojazdu bojowego, okej? Dasz radę?
– Pfff, ja zawsze daję radę. Leć – machnęłam ręką. – Otchłań Ciemności!
    Gdy udało mi się wepchnąć bakugana w ciemny kokon mgły, zerknęłam, co robi Dan. Wskoczył do środka al’a deski, na której unosił się Drago. Jednak Renik nie pozostawał dłużny, dołączył ten cholerny zestaw bojowy i ruszyli w pościg.
– Chyba zostaliśmy sami – stwierdził Sid. – Wolałbym cię za bardzo nie uszkodzić.
– I tak już wyglądam jak ofiara wypadku – Wzruszyłam ramionami. – Zresztą nie masz się czego bać. Super moc aktywacja! Zdradliwy Cień!
   Połowa hybrydowych łeb Rubanaoida zaczęła być wciągana przez wyrwę, która powstała w ziemi. Sid warknął wściekle i wyciągnął kartę, gdy z dołu spadł grad laserowych strzał. Dan wylądował koło mnie, a Drago stanął koło Fludima. Linehart ugodził porządnie o ziemie, lecz cholernik wstał.
– Ładnie – wyszczerzyłam zęby.
– Dzięki i nawzajem – Dan puścił mi oczko i znów włączył swój zestaw bojowy do walki.
– To jeszcze nie koniec – wycedził Ren. – Super moc zestawu! Strzał Pumixa (?)
– Rubanoid, Forma Falista Destrakona (?)!
– Ja myślę, że tak – Dan wyciągnął kartę. – Drago, Ogień Krosbostera (???)!
   Nawet nie zdążyłam użyć karty, bo moc Dragonoida zmiotła naszych przeciwników z pola walki. Westchnęłam, chowając kartę. To co teraz?
   Gundalianie warknęli sfrustrowani, po czym zaczęli rozmawiać.
– Powinniśmy ruszać do pałacu – uznał Dan.
– Masz rację – Skinęłam głową. – Trochę niewygodnie walczyć w papciach.
– Oj stanowczo.
    Fludim obdarzył mnie pełną politowania miną, gdy rozległ się kolejny wybuch po przeciwnej stronie, gdzie stali Sid z Renem.
– Co to było?! – krzyknął Dan i zaczął szukać źródła.
   Ja natomiast patrzyłam, jak Ren połową ciała zawisł na przepaścią, mocno ściskając rękę Sida. Coś czerwonego podskoczyło do drugiej dłoni Krawlera, nim Gundalianin go puścił i poszybował w ciemność. Instynktownie wyciągnęłam dłoń, by użyć mocy, gdy ciemny laser przejechał tuż przed naszymi stopami. Odskoczyliśmy w tył.
– Dharak! – warknął Drago.
    Obok bakugana, który wyglądał przypominał smoka Darkusa, unosił się okazały gundaliański statek. Jedno z drzwi powoli się rozsunęło i na niewielką platformę wyszedł wysoki Gundalianin w ciemnym stroju. Jego białe włosy do ramion powiewały na wietrze, a zielone oczy wpatrywały się prosto w Drago. Wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu.
– Barodius – mruknęłam.
– Cesarz Gundalii – dodał Dan.
    Ren również wpatrywał się w Gundalianina w napięciu. Na moment jakby wszystko ucichło.
– Teraz nasza kolej, by się zabawić i zobaczyć efekty prac Kazariny – odezwał się chrapliwym głosem wrogi władca. – Mamy interesujących przeciwników.
    Przełknęłam ślinę. Byliśmy we dwójkę, nasze bakugany już trochę powalczyły, strój to mieliśmy odpowiedni do drzemki od lenienia się. Ja ponadto zapomniałam zestawu bojowego.
   Spectra definitywnie miał rację. Umieliśmy się wpakować w zajebiste tarapaty.


 Tadam, szybki następny rozdział! I to napisany tylko dziś, bo lało i miałam wene, to co zrobić XD Wyjątkowo mi się podoba, bo skupiony na drugim najbardziej postrzelonym duecie na tym blogu XDDD Ahh tęskniłam za ich głupotą. A i połączyłam odcinki 23, 24 i tam 25, więc będą leciały ciurkiem, by się kto nie dziwił, że wleciał Barodius.
Jess: Keith mnie zabije
Fludim: Optymistycznie myślisz, że zdążysz
XDDD No nic, zaczęłam nawet pisać następny, ale tam będzie dużo skoków między postaciami, więc no może trochę zająć XD
Odmeldowuje się!