Będę musiała się poważnie zastanowić nad
dołączeniem do klubu lekkoatletycznego, bo przez te kilka miesięcy poprawiłam swoją
kondycję niemal o 100%! Wcześniej przebiegnięcie głupiego kilometra na
stadionie sprawiało, że miałam ochotę wypluć płuca, a teraz bez problemu
pomykałam przez długie korytarze w tempie godnym podziwu. A czemu się po nich
pałętałam? Cóż, stanie pod metalową osłoną wyposażoną w system pochłaniania
energii, było dość bezsensowne, dlatego też uznałam, że pozwiedzam sobie tą
jakże uroczą maszynę zagłady. A tak całkiem na poważnie...
– Gdzie my tak właściwie jesteśmy? – spytał Fludim, który powrócił do formy
kulistej i siedział na moim ramieniu.
– Umm – Przystanęłam przy rozsuniętych drzwiach od jakiejś pracowni. – pojęcia
zielonego nie mam.
– To było to przewidzenia – westchnął. – To może mi chociaż wyjaśnisz, czemu
biegasz jak głupia, zamiast pomagać reszcie na zewnątrz?
– Reiko polazła zabić Zenka.
– Nie mów mi, że chcesz ją powstrzymać.
– Powaliło cię? Ja ratująca Zenka? – Popukałam się w czoło. – Niech zdycha!
– To ja dalej nie rozumiem.
– Po prostu mam złe przeczucia. Coś mi mówi, że Reiko nie może tego zrobić.
– Dlaczego?
– Nie wiem – Pokręciłam głową i skręciłam w lewo. – Nie może i tyle.
– Te twoje przeczucia mogły by być dokładniejsze.
– A ty mógłbyś być mniej marudny – fuknęłam.
– Phi! – No i Fludim strzelił focha.
Wywróciłam oczami i przystanęłam przy
rozwidleniu by zrobić wyliczankę, w którą stronę pobiec. Gdy byłam w połowie, w korytarzu po prawej
stronie rozległo się echo kroków. Bez zbędnego zastanawiania się, wbiegłam do
niego. Zdołałam dostrzec skraj białej sukni znikającej za progiem. Zatrzymałam
się i na paluszkach podeszłam koło
rozsuniętych drzwi. Oparłam się plecami o ścianę. Z pomieszczania dało się
słyszeć zawodzenie oraz buczenie maszyn, ale głosy Reiko i Zenoheld bez trudu
przebijały się przez zgiełk.
– Twój syn właśnie zginął – powiedziała obojętnie kobieta.
Otworzyłam szeroko oczy, a w środku poczułam
zimno. Hydron nie żyje? Dyskretnie zajrzałam do środka i prawie się wywróciłam,
widząc na szybie za fotelem, na którym siedział Zenek, linie i plamki krwi
tworzące coś na kształt groteskowej abstrakcji.
– Jess! – Ostrzegawczy syk Fludima, wyrwał mnie z odrętwienia.
Natychmiast schowałam głowę i wstrzymałam
oddech, nasłuchując. Na szczęście rozmowa toczyła się nadal, czyli Zenek nie
zauważył mojej obecności. Wypuściłam wolno powietrze, próbując w ten sposób
uspokoić myśli, które dostały jakiegoś szału na widok krwi. Ugh, też sobie
wybrały moment! Przez to nie byłam w stanie zrozumieć, o czym rozmawiają, bo
sens słów do mnie nie docierał! Zacisnęłam powieki i potrząsnęłam głową.
Uspokójcie się, głupie myśli! Wojna to wojna, na niej zawsze są jakieś ofiary!
Nie ma w tym nic dziwnego! Przed oczami przewinęły mi się twarze rodziców,
Cassie, Jordana, Elico, Volta, Lynca...Powinnam się była już przyzwyczaić do
śmierci!
Chaos w umyśle ustąpił. Odetchnęłam z ulgą i
wyprostowałam się. Ciekawe jak dużo z ich rozmowy przegapiłam?
– Jeśli mnie zabijesz, sama znikniesz!
Słysząc to, bez ociągania wetknęłam łeb do
środka i ujrzałam taką oto scenę. Reiko owinęła jedną rękę wokół ramion
Zenohelda, który miał skute nadgarstki i kostki łańcuchem, a drugą podetknęła
mu sztylet pod gardło. Uśmiech chciał sam wejść mi na twarz, gdy przypomniałam
sobie kolejną rzecz z dzieciństwa i niemal klepnęłam się w czoło z politowania
nad swoją głupotą. Zastanawiałam się, czemu dręczy mnie przeczucie, że Reiko nie może zabić starucha, a
to było jasne jak słońce! Starożytni jej tego zabronili! Taa, i teraz
przydałoby się mała wyjaśnionko, skąd w tym całym syfie oni. W skrócie: Reiko
zawarła z nimi jakąś tam umową, dzięki czemu stała się taką jakby „żywą zjawą”,
a w zamian obiecała nigdy nie splamić swoich rąk ludzką krwią. Jeśli złamie
przyrzeczenie, Starożytni zniszczą jej duszę.
– Ostatnie słowo? – Kobieta przejechała ostrzem po skórze, przez co po szyi
spłynęły kropelki krwi. Jej oczy ziały czystą, nieludzką wręcz nienawiścią.
– Powiem ci tylko jedno. To wszystko twoja wina – wycedził Zenoheld przez zęby.
– Rozumiem – Reiko lekko odchyliła rękę. – W takim razie żegnaj – Ostatnie słowo
wypowiedziała z zimną satysfakcją.
– Stój! – Wpadłam do środka i złapałam ją za przegub, nim ostrze zagłębiło się w
gardle mężczyzny.
Nie zrobiłam tego, by ocalić tego dziada.
Taka miła to ja nie jestem! Lecz Reiko nie ma prawa od tak sobie znikać! Nie
wyjaśniła mi jeszcze wielu rzeczy!
– Jess, puść mnie. Tak będzie najlepiej dla ciebie. Ja i on znikniemy – Wbiła
paznokcie w ramię Zenohelda, na co ten zawył z bólu. – Obydwoje jesteśmy
potworami, które cię skrzywdziły.
– Nie zaprzeczę, ale jesteś mi coś winna do cholery! – Wyszarpałam jej sztylet z
ręki i wbiłam w fotel koło skroni Zenka. Staruch spróbował po niego sięgnąć,
więc kopnęłam go w łydkę, by się uspokoił. Zadziałało. – Przestań się w końcu
nad sobą użalać, idiotko!
– Jessie...
– Co? Nie mam racji?! W kółko tylko jojczysz, że to wszystko twoja wina, że to,
że tamto! Daruj już sobie! – Złapałam ją za materiał sukni i potrząsnęłam nią.
– Co ci z tego przyjdzie?! Nic! Tylko
wszystkich wkurwiasz! – Ufff, wreszcie to z siebie wyrzuciłam. - Obiecałaś mi,
że będziesz mnie uczyła, jak używać mocy, nie? To dotrzymaj obietnicy!
– Pamiętasz? – Spojrzała na mnie zdumiona.
– Jak przez mgłę, ale tak – Puściłam ją i odeszłam o parę kroków. – A teraz idziemy,
trzeba wyciągnąć chłopaków z pułapki.
– D-dobrze – powiedziała ze skołowanym wyrazem twarzy i wyrwała sztylet z fotela,
po czym schowała go w rękawie. – Ale co z Zenoheldem? – Zacisnęła dłoń w pięść,
a niebieski łańcuch skuł całe ciało dziada.
– Zostaw go tak – Uśmiechnęłam się lekko, podziwiając Zenka, który związany w tym
swoim czerwonym kostiumie przypominał dorodną szynkę w siatce. – Kiedy
zniszczymy reaktor, ten statek wybuchnie – Przykucnęłam przy nim. – Chyba to
będzie twój koniec, nie? – Strzeliłam go palcem w nos.
– Nie bądź taka pewna siebie, gówniaro – warknął. – To może być równie dobrze
twój koniec.
Nagle cały statek się zatrząsł, a za moimi
plecami rozległ się wybuch, który popchnął mnie w przód. Przeturlałam się po
podłodze i uderzyłam plecami w fotel. Zdezorientowana patrzyłam do góry nogami
na zapadający się korytarz. Tsaa, Zenek chyba właśnie przepowiedział mi
przyszłość. Z małym trudem wstałam, lecz długo się tym nie nacieszyłam, bo
kolejny wybuch posłał w moją stronę kawałki metalu i prętów. Odbiłam je za
pomocą tarczy w kierunku szyby, ale nie zauważyłam, że w konsekwencji szkło
pękło.
– Uważaj! – krzyknęła Reiko, rzucając się w moją stronę. Niestety nie zdążyła
złapać mojej dłoni, gdy przez cały statek przebiegła potężna eksplozja.
Zostałam wypchnięta na zewnątrz z
niesamowitą siłą. Przez zasłonę włosów ujrzałam przerażone oblicze Reiko i
Zenohelda uśmiechającego się z triumfem. Kilka kawałków szkła, które wirowały
wokół mnie, wbiło się w moje przedramię. Jęknęłam cicho i przyrąbałam kolanem o
krawędź statku, zanim zaczęłam spadać w dół. No coraz lepiej, coraz lepiej!
Jeszcze niech nadleci jakiś pocisk i zostanie ze mnie mokra plama! Jak na
zawołanie jedna armata obrała mą skromną osobę za cel i wystrzeliła czerwoną
kulę. Bo czemu nie! Zdrową ręką zdołałam
uchwycić Fludima i wyrzucić go do góry z okrzykiem „bakugan bitwa!” Zrobiłam to
dosłownie w ostatniej chwili, bo gdyby mnie nie zasłonił, skończyłoby się
dekapitacją, jakby była jakimś cholernym karpiem świątecznym. Zatoczyłam się do
tyłu i z ulgą usiadłam na ręce marudy. Woah, żyję! To jest wyczyn!
– Jessie! Jessie! – Zdołałam jedynie ujrzeć Reiko z wyciągniętymi rękami, nim
kobieta mocno mnie przytuliła.
Zamrugałam kilka razy, zdumiona faktem, że
ona umie tak ekspresywnie okazywać emocje, po czym przeniosłam wzrok ponad jej
ramię. Statek zaczął się trząść oraz świecić i podświadomie czułam, że to zły
znak.
– Jess! – Ktoś złapał mnie za nadgarstek. Nie zdążyłam nawet obrócić głowy, kiedy
zostałam pochłonięta przez oślepiające światło. Przed oczami mignął mi jeszcze
biały kosmyk włosów i wybuch statku, nim wszystko zlało się w jedno.
****
Zacisnęłam mocniej zęby, podczas gdy Aki
czyściła mi ranę na przedramieniu za pomocą wacików nasączonych wodą utlenioną.
Kawałki szkła pokryte zaschniętą krwią leżały w metalowej misce na stoliku obok.
– To co się stało z Zenkiem i ekipą? – spytałam, krzywiąc się przez pieczenie
ran.
– Nie żyją – odparła krótko Akane. – Hydron zginął przez pocisk z działa, a Zenek
i profesorek w eksplozji.
– Oł... – Zagryzłam wargę. – Co z Mirą?
– Bo ja ci wiem – Aki wzruszyła ramionami. – Niezbyt mnie to interesuje –
Wrzuciła waciki do kosza i sięgnęła po bandaże.
Zerknęłam na lustro, które wisiało po mojej
prawej stronie, i zauważyłam, że zraniłam się w tą samą rękę, na której miałam
bliznę. Heh, najwyraźniej prawa strona jest dla mnie jakaś pechowa.
– Skończyłam – oświadczyła Akane, wrzucając białe zwoje do szafki.
– Dzięki – Uśmiechnęłam się i wstałam ze stołka. Bandaż ciągnął się od nadgarstka
do łokcia.
– Proszę bardzo – Japonka przeciągnęła się, mrucząc cicho. – Miło wiedzieć, że
już po wszystkim, nie?
– Yhym – Przytaknęłam i wyglądnęłam przez okno na zielone niebo. Znajdowaliśmy
się w nieznanym wymiarze, do którego przeniósł nas Spectra. Zrobił to, ponieważ
wybuch maszyny Zenohelda był tak potężny, że zmiótłby nas w proch. – Wiesz,
gdzie jest Keith? – spytałam. Brak odpowiedzi. – Aki? – Spojrzałam na nią.
Akane wpatrywała się rozkojarzonym wzrokiem w lampę i zaciskała
dłoń na przegubie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że coś mówię i wyrwała
sie ze stanu otępienia.
– Co mówiłaś? – Przetarła oczy.
– Coś się stało?
– Nie, zawiesiłam się – Machnęła ręką. – To o co pytałaś?
– Wiesz, gdzie jest Keith?
– Kręcił się chyba koło sterowni.
– Ok, idę go poszukać.
– Uuu, szykuje się małe migdalenie? – Aki poruszyła znacząco brwiami.
– Widzę, że masz niezłe plany, więc ja ci nie przeszkadzam – rzuciłam, pokazując
jej język i wyszłam z pomieszczenia.
Na Niszczycielu bywałam tak często, że
doskonale wiedziałam, jaką trasą dostanę się do pracowni. Ruszyłam przez ciche
korytarze, a moje kroki niosły się głośnym echem w dal. Z wolna dochodziło do
mnie, że to koniec. Nie było już żadnego zagrożenia, nasi wrogowie nie żyli,
byliśmy bezpieczni. Przystanęłam i wbiłam wzrok w czubki białych, wiązanych
botek. Jeszcze kilka miesięcy temu moje życie było w miarę uporządkowane i
spokojne, wręcz nudne. A w przeciągu tych kilkudziesięciu dni zostałam księżniczką
Vestalii, igrałam ze śmiercią, śmiałam się do rozpuku, wyczyniałam piramidalne
głupoty, tłukłam się z duchem i poznałam wiele wspaniałych osób. Dlatego też
nic dziwnego, że zaczęłam czuć wdzięczność do mojego wiecznego pecha, że tak
się wszystko potoczyło. Było ciężko i boleśnie, przyznaję. Ale przecież nikt
nie powiedział, że w życiu będzie łatwo, prawda?
Zeszłam po schodach i byłam już przy
drzwiach od sterowni. Zabawne, kiedyś wpadłabym do tego pomieszczenia z wrzaskiem
oburzenia, że znowu coś mi się nie podoba lub po to by doprowadzić Spectrę i
Gusa do białej gorączki, a teraz stałam przed nim, nie do końca wiedząc, po co
tak właściwie tu przyszłam. Westchnęłam. Akurat spontan mógłby mi pozostać,
bywał bardzo przydatny.
– Mam nadzieję, że nie zdechliście! – zawołałam, wbijając do środka.
Ach, jednak kochaniutki spontanik zawsze
będzie mi towarzyszył, hyhy.
Keith, który pochylał się nad klawiaturą,
zerknął na mnie przez ramię z dezaprobatą, a Gus już otwierał usta, by mnie
opieprzyć, więc trzepnęłam go w ramię.
– Miło widzieć, że jesteś w formie – mruknął blondyn.
– Ktoś w końcu musi dbać, by nie było tu atmosfery jak na stypie – Zrobiłam kilka
tanecznych piruetów i przyskoczyłam do niego. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. – Co jest?
– Nic takiego – Skierował spojrzenie z powrotem na klawiaturę.
– Stypie? – burknął mi Fludim do ucha. – Jego ojciec zginął, idiotko!
Ups...No dzięki spontanie!
– Ach! Wybacz, nie chciałam cię urazić – powiedziałam, drapiąc się w kark ze
sztucznym uśmiechem.
– Nic się nie stało, przewidywałem, że tak to się skończy – odparł.
– Co z Mirą?
– Już dobrze, uspokoiła się. Teraz Dan i reszta z nią siedzą.
– Aaa – Zaczęłam się kiwać na piętach i myśleć, jak tu rozładować tą niezręczną
atmosferę, którą przygnałam swoim pytaniem.
– Bardzo cię boli? – Oderwałam się od bujania w obłokach, kiedy Keith delikatnie
uniósł moją prawą rękę i przyjrzał się bandażowi.
– Zważywszy na fakt, że było w niej sześć kawałków szyby, to nie jest źle –
Wzruszyłam ramionami. – Nawet nie krwawiło tak bardzo!
– Wcale, jedynie dwa ręczniki zmieniły kolor na czerwony – zakpił Fludim, za co
zasztyletowałam go wzrokiem i obiecałam wizytę w odpływie umywalki.
– Pomijając tą jakże fascynującą wypowiedź, to nie boli aż tak, bym nie miała
gotować – oświadczyłam.
– Gotować? – Spectra i Fludim spojrzeli na mnie w najwyższym stopniu zdumieni.
– A jak! – Oparłam ręce o biodra z wyszczerzem. – Chyba nie myślisz, że teraz
Mira będzie ci gotowała obiadki? O nie, nie, mój drogi! Ja cię tak wyuczę, że
hoho! Zobaczysz! Więcej nie będziesz palił patelni!
Przez krótką chwilę Keith wyglądał, jakby
miał wybuchnąć śmiechem Jednak szybko się opanował i uniósł brew w geście
niedowierzania.
– Spoko, jak Mick się nauczył, to ty też, bez obaw – dodałam z podłym uśmiechem.
– Ty naprawdę nigdy się nie zmienisz – westchnął niewzruszony.
Wydęłam policzki. Czy on trenuje do tego by
zostać mistrzem bezemocjonalizmu? Bo jeśli tak to jest na dobrej drodze do
zdobycia złota!
– Amoo, uśmiechnąłbyś się chociaż raz! – Uniosłam mu jeden kącik ust palcem.
Popatrzyłam na niego i wybuchnęłam śmiechem. Miał na twarzy wyśmienitą parodię
wyszczerzu, który bardziej przywodził na myśl wkurzonego rekina niż
szczęśliwego człowieka. – Dobra, żartowałam – Chciałam odsunąć rękę, kiedy
drzwi od sterowni rozsunęły się.
– Jeess! Ty żyjesz! – zawołał Dan, przeskakując próg. Już chciał zacząć mnie
dusić (tulić), ale zauważył, że nie jestem sama i stanął w miejscu.
– Zniszczyłeś moment – powiedziała z wyrzutem Jane, wchodząc za nim.
– Serio jesteś beznadziejny – dodała Akane, trzepiąc go w tył głowy, po czym
spojrzała na nas i machnęła ręką. – Kontynuujcie, nas tu wcale nie ma.
Pamiętacie, jak mówiłam, że czuję
wdzięczność do mojego pecha? Cofam to!
****
– Więc...to koniec, co? – mruknął cicho Dan.
Wszyscy zgromadziliśmy się w sterowni, gdzie
Drago stworzył portal na Ziemię. Jednak nikomu z nas – pomijając Aki i Jane –
nie śpieszyło się, by wracać do domu, chociaż czekały tam na nas rodziny oraz
znajomi.
– Taa – potwierdził Marucho, kopiąc stopień.
Przeleciałam wzrokiem po twarzach Wojowników
i odchyliłam głowę, zakładając ręce na piersi. Dla nich powrót na Ziemię
oznaczał długą rozłąkę z Vestalianami. W moim przypadku było troszkę inaczej.
Koniec końców pochodziłam z Vestalii. Poza tym Kenji gdzieś tam jest. Uniosłam
rękę i przejechałam opuszką palca po powierzchni srebrnej spinki, którą użyłam do
spięcia włosów w kucyka.
Poczułam, że ktoś mnie klepnął w ramię i
zerknęłam do tyłu.
– My już idziemy – powiedziała Jane, pokazując na siebie i Akane, po czym
obróciła się do reszty. – Do zobaczenia – Ku mojemu i Aki zaskoczeniu zdobyła
się na lekki uśmiech.
– Odwiedź nas jeszcze kiedyś! – zawołał Baron z błagalnym spojrzeniem.
– Heee... – Aki przymknęła jedno oko i zaczęła stukać palcem w policzek. – Ten dzieciak...ufufufu.
– Nie wyobrażaj sobie za dużo – burknęłam i dźgnęłam ją łokciem w bok.
– Zobaczę, co da się zrobić – obiecała Jane i wskoczyła do portalu. Przez chwilę
patrzyłam na jej niknącą sylwetkę, póki do akcji nie wkroczyła Akane.
– Cóóż, nie powiem, że jest mi przykro z powodu rozstania – Rozłożyła ręce i
wzruszyła ramionami. – Ale dzięki za to, że zajęliście się Jess. Oczywiście,
nie mówiłam do CIEBIE – Obrzuciła Spectrę spojrzeniem żmii. – No to sayonara –
Machnęła ręką na pożegnanie i podbiegła do portalu.
– Do zobaczenia Akane – powiedział Gus.
Aki uśmiechnęła się pod nosem i mogę
przysiąc, że wymamrotała „głupek”. Po chwili już jej nie było.
– My też będziemy się już zbierać – stwierdził Dan.
– Rozumiem – Mira przetarła zaczerwienione oczy i wstała ze stopnia. – Dziękuje za
wszystko, Dan. – Wyciągnęła do niego ręką
– Heh, nie ma o czym mówić! – wyszczerzył się szatyn i potrząsnął energicznie jej
dłonią.
Wszyscy zaczęli się ze sobą nawzajem żegnać.
Przypominało mi to bardzo zakończenie szkoły. Brakowało tylko bukietów kwiatów,
bombonierek i eleganckich ubrań. Przysiadłam na parapecie i postanowiłam to
cierpliwie przeczekać.
– Nie żegnasz się? – spytał Fludim, siadając na kolanie.
– Nie lubię – Oparłam brodę o dłonie. – Słowo
„żegnaj” brzmi jak jakiś wyrok.
– Mistrzyni Jessicooo! – Baron prawie mnie zgniótł w swoim uścisku. – Będę za
tobą baaardzo tęsknił!
– A-a ja za tobą – wykrztusiłam, próbując złapać oddech. Leltoy zorientował się,
że zaraz będę trupem i mnie puścił z zakłopotaną miną.
Po kilku minutach faza pożegnań się skończyła
i pozostała jedna rzecz. Przekroczyć linię i wskoczyć do portalu. Ja, Shun, Dan
i Marucho staliśmy tuż przed nią i jakoś żadne z nas nie chciało zrobić tego
pierwsze.
– Ej tak się zastanawiam – odezwał się nagle Dan. Wszystkie oczy spoczęły na nim.
– Czy zakochani nie żegnają się jakoś inaczej? Przez pocałunek czy tam
przytulas? Jess?
– Ha? A co mi do tego? – spytałam, mając bardzo złe przeczucia.
– Bo przecież ty i...AAAA! – Niestety szatyn nie dokończył zdania, gdyż przez
przypadek podcięłam go i popchnęłam w przód, przez co poleciał łeb na szyję w
portal.
– Emm, o co mu chodziło? – Mira przechyliła głowę.
– Nie mam pojęcia – powiedziałam. – Pewnie jakieś głupoty – uznałam, ignorując
natarczywy wzrok Ace’a.
Żeby Kuso szlag wziął! Mógł sobie darować tych zakochanych! Teraz uwaga każdego skupiła się na mnie! Zresztą, jak on sobie niby to widzi, że Spectra aka chodząca góra lodu mnie przytula? Przecież to niemożliwe! Zaraz... O czym ja myślę?!
Pokręciłam energicznie głową, próbując wyzbyć się tych debilnych myśli. Zlałam, że wszyscy się na mnie dziwnie popatrzyli i zerknęłam na Spectrę. Wtedy mój wkurw sięgnął apogeum. Maszkaron najbezczelniej w świecie się uśmiechał, mając wyśmienity ubaw z mojego zażenowania. Otworzyłam usta, ale mnie uprzedził.
– Rumienisz się - stwierdził.
Ja go chyba uduszę...
Zakaszlałam kilka razy i postanowiłam, jak najszybciej stąd wiać.
– Taa, to od gorąca - Zarzuciłam włosy do tyłu i odbiłam się jedną nogą od posadzki. – Papa! – krzyknęłam i zamachałam do nich. W duchu przysięgałam, że przy najbliższej okazji pewnych dwóch graczy Pyrusa będzie miało wypadek.
W portalu zaatakował mnie kalejdoskop barw
i dźwięków. Przez chwilę leciałam w ciszy, aż za plecami nie usłyszałam kłócących się Elfin i Preyasa, Marucho
próbującego ich uspokoić, ciche westchnięcie Shuna i głos Ingram. Zamknęłam
oczy i dałam się ponieść. Przez moment wydawało mi się, że będzie to trwało w nieskończoność, póki nie
uderzyłam w coś miękkiego. Do moich nozdrzy wdarł się zapach spalin i smogu, a zimny wiatr rozwiał włosy. Uchyliłam powieki, ale szybko tego pożałowałam, bo promienie słoneczne były oślepiające.
– Zejdziesz ze mnie w końcu? - Popatrzyłam w bok i ujrzałam Mick'a masującego głowę. Mój własny łeb spoczywał na jego brzuchu, natomiast w biodro boleśnie wbijał się gantlet.
Uśmiechnęłam się i podniosłam na łokciach.
– Wróciłam.
– Taa – Dostałam pstryczka w nos. - Witaj w domu.
I to jest właśnie koniec ludzie. W tym momencie kończy się 1 część historii tej brązowowłosej idiotki, zdolnej zgubić się wszędzie
Jess: Jeszcze epilog
Skończyłam...
Jess: *uderza się ręką w czoło*
A tak całkiem poważnie, to naprawdę jestem wdzięczna każdemu, kto był tu, czytał, komentował, wspierał mnie (Tutaj główne brawa należą się Nessie i Elz ^^, dziękuje bardzo dziewczyny, naprawdę ^^). Każdy nawet najmniejszy komik dawał mi motywację i kopa do działania!
Aki: Z innej beczki, przepraszamy, że rozdział dopiero dziś, ale wczoraj coś nie udało nam się z nim wyrobić ^^''
Myślę, że epilog będzie za jakąś godzinkę/dwie, jak mi wena nie zwieje ^^ (lub też jutro, jak zwieje)
Odmeldowuje się!