niedziela, 29 października 2017

S2 Rozdział 4: Wojna, neathiańscy szpiedzy i bezdenna głupota

    Ren Krawler, tak? Wysoki, dobrze zbudowany Gundalianin o ciemnej karnacji i żółtych wręcz kocich oczach. Przyleciał na Ziemię w poszukiwaniu pomocy u Wojowników, gdyż jego planeta została napadnięta przez wrogą rasę Neathian. Bakugany zamieszkałe na Gundalii nie są szkolone do walki, przez co nie mają szans w starciu z współbraćmi z Neathii, dlatego Ren potrzebuje siły Wojowników. Niestety, neathiańscy agenci wpadli na taki sam pomysł, co Krawler, więc pewnie teraz włóczą się gdzieś po Bakuprzestrzeni.
   Niby wszystkie elementy perfekcyjnie do siebie pasują, a w dodatku Dan miał wizję, gdzie widział urywek tej wojny. Jednak dla mnie coś tu nie pasowało.  Do tego jeszcze dochodzi zachowanie Rena...czy on nie jest zbyt spokojny, jak na osobę, której rodzinna planeta jest ogarnięta wojną?
– On nie mówi nam całej prawdy – oświadczyła bez zbędnego wahania Shiena. – Może i jego planeta została napadnięta, ale to nie wszystko.
   Razem z Haruką po wysłuchaniu historii, przeprosiłyśmy na chwilę i wyszłyśmy przedyskutować sprawę do wnęki korytarza.
– Tak jak myślałam – westchnęłam i oparłam się o ścianę. – Jest zbyt spokojny i nie wygląda, żeby się przejmował tą wojną, o ile w ogóle to wojna.
–  No właśnie. Nie mam nic do tego, że szukał pomocy na innych planetach, ale Dan – san powiedział, że Ren przybył tu jakiś czas temu, więc czemu dopiero teraz powiedział o konflikcie?
–  Słuszna uwaga – mruknął Garra, bakugan domeny Pyrusa należący do Shieny. – I jeszcze opowiedział nam o nim, jakby odbębniał to po raz setny.
– Poza tym najpierw zajął się pomocą Marucho w  rozbudowie Bakuprzestrzeni i nawet słowem się nie zająknął o tej wojnie aż do wizji Dana – Pogładziłam palcami brodę i zmarszczyłam brwi. – zupełnie jakby wyleciała mu ona z głowy.
–  Niestety wygląda na to, że pozostali mu zaufali – zauważyła Shiena.
– Trudno, wybije im to z głowy – machnęłam ręką. – Nie mają kobiecego instynktu i zbyt łatwo wierzą innym – westchnęłam.
– O ile Ren – san ci na to pozwoli.
– Wątpisz we mnie? – Uniosłam brew i kącik ust.
– Powinnyście już wracać – zauważył Fludim. – Im dłuższa rozmowa, tym Krawler nabierze co do was większych podejrzeń.
  Wymieniłyśmy z Haruką porozumiewawcze spojrzenia. Jak już dało się zauważyć kompletnie nie ufałyśmy temu kosmicie, ale uznałyśmy, że najlepiej będzie grać przyjazne. Kto wie czy znów się roztkliwi nad losem Gundalii i  powie coś więcej?
  Wróciłyśmy do salki, gdzie Wojownicy zwartym kółeczkiem otaczali stół.
– Co jest? – spytałam, patrząc Danowi przez ramię.
– Udało mi się zlokalizować dwóch neathiańskich szpiegów – odpowiedział za Kuso Ren i przesunął w moim kierunku dwa akta ze zdjęciami.
– Ledwo nam o nich powiedział, a już się pojawiają, huh? – wyszeptała w moim kierunku Shiena, pochylając się nad stołem.
  Delikatnie wzruszyłam ramionami i przyjrzałam się fotografiom. Na jednej był blondyn z krzaczastymi brwiami, na których widok Jane niechybnie sięgnęłaby po brzytwę (miała jakiś uraz, tylko nikt nie wie skąd), a na drugiej okularnica z niebieskimi włosami upiętymi w kok. Miała minę wyrażającą coś pomiędzy „Zabierzcie mnie stąd” i „Na co się kurwa gapisz?!”
– To Sid Arlake i Lena Isis – wyjaśnił nam łaskawie Krawler.
– To niesamowite jak szybko się zjawili – powiedziała uszczypliwie Shiena, ale Ren ją zignorował i zwrócił się do chłopaków.
– Powinniśmy się nimi jak najszybciej zająć.
– Masz rację, nie pozwolimy im szerzyć wojny w naszej Bakuprzestrzeni! – zakrzyknął wojowniczo Dan, a umięśniony chłopak z rudymi dredami o charakterze Barona, który nazywał się chyba Jake, mu zawtórował.
  Splotłam ręce na piersi. O ile ta wojna naprawdę się toczy, Danny...

****

   Cóż, ci neathiańscy szpiedzy naprawdę słabo kryją się ze swoją obecnością, skoro w centralnej części Bakuprzestrzeni namawiają dzieciaki na bitwę. Litości to już Aki potrafi być dyskretniejsza. No, czasami... No dobra nie umie, ale dziewczyna się stara! Inna sprawa, że nigdy jej nie wychodzi.
  Na szczęście nie byli szczególnie gadatliwi, więc Marucho raz dwa przeniósł nas na ukrytą arenę walk, która rzecz jasna była pusta. Dan, blondynek i owa dwójka zeszli na pole bitwy, a my usadowiliśmy się na trybunach.
– Nie działają jakoś dyskretnie jak na szpiegów – zauważyłam, zerkając na Rena.
– Neathianie nie są zbyt rozsądną rasą. Działają pod wpływem emocji – odparł bez mrugnięcia okiem. 
   Taa, a Spectra i Gus to wrogowie. Oparłam łokcie o kolana i ułożyłam brodę na splecionych dłoniach, śledząc wzrokiem bitwę. Neathianie używali prawdziwych bakuganów, przez co rudemu zaświeciły się oczy i prawie wyleciał za barierkę. Ciągle wykrzykiwał też różne hasła typu „Do boju, Dan!” albo „Dan, mistrzuniu, daj im popalić”! Ten koleś musi być spokrewniony z Baronem, nie ma bata, że jest inaczej.
  Tak pochłonęło mnie porównywanie Jacka do Leltoya, że nawet nie zauważyłam, kiedy przysiadł się do mnie Shun.
– Czy dla ciebie też tu coś nie gra? – spytał.
  Podskoczyłam nieco, gwałtownie wyrwana z jakże fascynujących przemyśleń i zamrugałam kilka razy. Kazami westchnął, ale dał czas, by mój mózg przeskoczył na właściwe tory.
– To wszystko jest takie zbyt... – Przygryzłam wargę szukając dobrego słowa. – wyreżyserowane. Ledwo powiedział nam o tych szpiegach, a tu bam! I już się pojawiają.
– Zresztą jego zachowanie nie pasuje – wtrąciła Haruka, obserwując plecy Rena.
– Mi też się to nie podoba – przytaknął Shun. – Ren coś ukrywa.
– O czym tam rozmawiacie? – Krawler odwrócił do nas głowę. Rzecz jasna był to zupełny przypadek, bo koleś na pewno nie strzygł uszu w naszą stronę. Tak, tak.
– O tym, że ta laska ma wyjątkowo irytujący głos, skrzeczy jak jakaś papuga – palnęłam pierwszą lepszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Haruka od razu gorliwie pokiwała głową.
– Heh, Dan mówił, że jesteś wyjątkowo szczera – Ren uśmiechnął się i podszedł do mnie. – Słyszałem też od niego, że pochodzisz z Vestalii – W tym momencie obiecałam w duchu, że jak tylko szatyn skończy walkę, to mu od serca palnę w łeb. – W związku z tym mam do ciebie pytanie. Myślisz, że twoja planeta mogłaby wesprzeć Gundalię w walce z Neathią?
– Nie jestem upoważniona do podejmowania takich decyzji – odparłam bez chwili wahania, odnotowując w pamięci, by jak najszybciej poinformować Spectrę oraz Radę o Renie i jego bajeczce.  – To nie jest rzecz, na którą można się zgodzić od razu.  Sam rozumiesz – uśmiechnęłam się sztucznie. Ugh, coś to granie miłej mi nie idzie...
– Rozumiem. Czyli musiałbym się zwrócić z tym do kogoś innego?
–  Dokładnie. Do przewodniczącego Rady – Spectry Phantoma – powiedziałam, nim pomyślałam i przez sekundę trwałam w słodkiej nieświadomości własnej głupoty. Dopiero zdezerientowany wzrok Shieny wyjaśnił mi, że mój mózg wziął wolne.
– Spectra Phantom, tak? Zapamiętam to nazwisko i dziękuje za informacje, Jessie.
  Noo, w sumie nie wyszło tak źle, bo okłamanie króla kłamców jest praktycznie niewykonalne, zwłaszcza, że mu wszystko wcześniej wyjaśnię. Tylko gorzej będzie z przekazaniem Keithowi, że wkopałam go w rolę przewodniczącego posługując się jego ksywą. A może najpierw powiem o tym Gusowi albo Mirze, a oni to przekażą? Przynajmniej zyskam czas na ucieczkę, bo ostatnimi czasami Fermin jest dość zajęty w pracy i pewnie ostatnie, o czym marzy, to biała larwa gadająca o pomocy w ratowaniu planety.
   Spojrzałam na Neathian, którzy właśnie stracili wszystkie punkty życia i przegrali. Nie przejęli się tym specjalnie, a wręcz na odwrót. Zbyli to wzruszeniem ramion i zniknęli.
  Też bym tak chciała...

****

– Możesz powtórzyć? – choć głos Gusa w komunikatorze brzmiał stoicko spokojnie, to byłam wręcz pewna, że chłopak z trudem panuje nad zwyzwaniem mnie od idiotek.
– Czy mógłbyś z łaski swojej przekazać Keithowi, że Gundalianin Ren Krawler może się za niedługo u niego pojawić, bo wmówiłam mu, że Fermin jest przewodniczącym Rady? – powtórzyłam powoli. – A i dodaj, że gość kłamie albo nie mówi całej prawdy!
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak Mistrz jest teraz zajęty? – syknął Gus.
– Zwal to na działanie na spontanie, a tak swoją drogą, to broniłam interesu Vestalii, więc się nie drzyj, kudłaty!
  Grav ze świstem wciągnął powietrze i przez chwilę słyszałam tylko jego oddech.
– Nie mam czasu na dłuższe wyjaśnienia, ale coś dziwnego się dzieje i ten koleś chce w to wciągnąć Wojowników oraz Vestalię – dodałam, czując, że ten idiota zaczął odwalać relaksacyjne oddychanie.
– Co o tym sądzą Wojownicy?
– Shun mu nie ufa, ale reszta niestety tak. Chciałam z nimi o tym pogadać, lecz ten Ren ich nie opuszcza ani na krok, a wolę zachować pozory, że mu ufam – Padłam plecami na łóżku, mrużąc oczy przed światłem lampy.
  Ares zaczął się przymilać do moich nóg, więc poklepałam miejsce koło siebie. Kiedy na nie wskoczył, zaczęłam drapać go po brzuchu, czekając na odpowiedź Grava.
– Rozumiem, jednak czemu to ja mam to przekazać Mistrzowi?
– Bo mieszkasz bliżej, a ja mu się wolę nie narażać.
– Nie będę robił za twojego posłańca.
– Ok, w takim razie wyślę do internetu zdjęcia, jak się migdalisz z tą swoją dziewczyną o czerwonych włosach. Irene, nie? A może też poproszę kogoś, żeby to wydrukował w vestaliańskiej gazecie – zagroziłam mu pierwszym z brzegu zmyślonym szantażem, bo żadnych zdjęć im nie zrobiłam. Jeszcze.
– Mistrz i tak ci tego nie daruje – warknął.
   Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam Aresa.
– Dzięki, Gus!
  Grav prychnął z irytacją i rozłączył się. Odrzuciłam komunikator na bujany fotel i wtuliłam twarz w brązową sierść Aresa. Minęło zaledwie pół roku, a już się wplątałam w kolejną aferę. Jakaś wojna, szpiedzy, szukanie Kenjiego i jeszcze ustalanie rządów na Vestalii. Jednak uznałam, że najpierw dowiem się, jakie są rzeczywiste intencje Rena i o co chodzi w tej całej wojnie.
  


Ok, jednak udało mi się strzelić rozdział. Średniawo mi się podoba, ale to chyba przez to, że nie przepadam za serią GI XD Dobra, następny powinnien być lepszy, a ja się zmywam póki co ^^
Odmeldowuje się!


niedziela, 22 października 2017

S2 Rozdział 3: Rada Vestalii

   Patrzyłam z lekkim znudzeniem na mijane z zawrotną szybkością uliczki oraz sklepy, jednocześnie szukając jakiejś odpowiedniej piosenki na playliście. Na szczęście w praktycznie każdej parze spodni miałam do kieszeni wepchnięte splątane słuchawki, a że z telefonem się nie rozstawałam, to mogłam całkiem przyjemnie spędzić dwudziestominutową drogę do letniego pałacu, gdzie odbywały się spotkania Rady. Wcześniej miały one miejsce w normalnym zamku, ale został on zniszczony w wyniku wybuchu broni Zenka, więc przeniesiono je. Pałac letni różnił się jedynie tym, że miał mniejszy ogród i jedno piętro mniej. Mi tam to pasowało, bo trudniej się było zgubić. No, przynajmniej w teorii.
   Zerknęłam na odbicie Keitha w szybie. Przeglądał ze zmarszczonymi brwiami jakieś papiery, którymi niby też powinnam się zainteresować, ale miałam wygwizdane na sprawy Vestalii. Może to egoistyczne z mojej strony, bo to koniec końców planeta, z której pochodzę, lecz z tego co widziałam, Vestalianie doskonale dają sobie radę, więc nie ma się o co przejmować. Chyba, że do władzy dojdzie Ethan... Wtedy  trzeba będzie wykorzystać ciężką artylerię.
  Taksówką lekko szarpnęło, co oznaczało, że dojechaliśmy na miejsce. Westchnęłam ciężko na widok dwóch białych wież, na których szczytach powiewały szmaragdowe flagi.
 Życzę państwu miłego dnia – rzucił taksówkarz – robot, kiedy wysiadałam.
 Ta, dzięki – mruknęłam, doskonale wiedząc, że będzie dokładnie na odwrót i trzasnęłam drzwiczkami.
  Z miną, jakby wędrowała na ścięcie, podeszłam do bramy, gdzie stała już Reiko w kolejnej fantazyjnej sukni własnego projektu. Po tym jak odzyskałam wspomnienia, łańcuch, który nas łączył i nie pozwalał się rozdzielić, pękł, dlatego zjawa zamieszkała tutaj i odkrywała swoje powołanie krawcowej. Nieco też się ogarnęła i przestała wariować, ale dalej za nią nie przepadałam.
– Witaj z powrotem panienko – powiedziała, kłaniając się. – Dzień dobry, panie Fermin – dodała, kiedy już się wyprostowała.
  Zacisnęłam na moment pięść, mając ochotę ją trzepnąć za tą „panienkę”, jednak Keith spojrzał na mnie ostrzegawczo. Wywróciłam oczami i zaczęłam wspinać się po szerokich marmurowych schodach. Reiko szybciutko mnie wyprzedziła i pchnęła dwuskrzydłowe drzwi zdobione złotem, po czym nas przepuściła. Sala, gdzie obradowała Rada, znajdowała się na pierwszym piętrze po prawej stronie.
– Czy ja naprawdę muszę tam iść? – jęknęłam.
 Pytałem, czy masz czas – odparł Keith, krzyżując ręce na piersi.
 Bo czas mam, ale chęci to już nie za bardzo.
– Przeżyjesz.
– No ja nie wiem.
   Reiko zerknęła na mnie przez ramię i skrzywiła się lekko.
 Ile razy mam panience powtarzać, żeby na takie spotkania ubierała się bardziej elegancko? – spytała.
– Masz ochotę na spędzenie reszty swojego pół-życia w odkurzaczu? – warknęłam. – I skończ z tą panienką!
  Pokręciła głową, nic sobie ze mnie nie robiąc i otworzyła drzwi. Ukazał mi się długi stół z drzewa różanego, przy którym stał rząd krzeseł z wysokimi oparciami. Większość urzędników już usiadła, w tym mój kochany Ethan, który mordował mnie kątem oka.
– Dzień dobry – powiedziałam, uśmiechając się.
– Witamy panienko – przywitał się za wszystkich przewodniczący Rady; 52-letni Martin.
  Zajęłam swoje miejsce na szczycie stołu, a Keith usadowił się koło po mojej prawej stronie, gdzie normalnie siedziałby wice-przewodniczący, ale Fermin (czasami też Herzton albo Gus) robił mi za chodzącą encyklopedię, dlatego wyjątkowo pozwolono mu tam siedzieć.
  Dwie służące uwijały się między nami, stawiając przed każdym porcelanową filiżankę z kawą lub herbatą, talerzyk z kilkoma kawałkami ciasta oraz sztućce. Podziękowałam jednej z nich skinięciem głowy, na co ta spaliła buraka i szybko się wycofała, prawie potykając o wózek. Uniosłam brew i spojrzałam pytająco na Keitha.
– Najwyraźniej jesteś całkiem popularna – stwierdził, wzruszając lekko ramionami.
   Od razu przypomniałam sobie, jak w siódmej klasie jedna uczennica wyznała miłość Jane. Cholera, nie sądziłam, że wśród Vestalianek też zdarzają się lesbijki albo bi. Będę musiała bardziej uważać, hyhy. O kurde, robię się coraz skromniejsza.
– Proszę wybaczyć spóźnienie – powiedział Klaus, wchodząc do środka i kłaniając się.
  Uśmiechnęłam się lekko. Nareszcie jakaś ogarnięta osoba! Kiedy szlachcic usiadł, Martin odchrząknął i zastukał trzy razy łyżeczką o filiżankę.
 Skoro wszyscy już się zebrali, chciałbym rozpocząć spotkanie – ogłosił uroczystym tonem, na co wszystkie rozmowy ucichły i nastała cisza – Sprawa jest poważna, panienko Elevenore – Spojrzał na mnie, przybierając poważny wyraz twarzy. – Od ponad pół roku na tron nie wstąpił władca. Musimy przyśpieszyć poszukiwania panicza Kenjiego, żeby zakończyć jak najszybciej bezkrólewie.
 Ale mój brat może nie chcieć zostać królem – zauważyłam, marszcząc brwi.
  Ethan prychnął z dezaprobatą, jakby taka opcja była absurdalna. Oho, ktoś tu marzy, by moja pięść zapoznała się z jego twarzą.
 Taki jest jego obowiązek, jako najstarszego potomka, panienko – wyjaśnił Martin. – Oczywiście przyłożymy wszelkich starań, by rodzina panicza, jeśli takową posiada, jak najmniej odczuła skutki zmian.
 Nie macie prawa zmuszać nikogo do zostania władcą – powiedziałam chłodno, prostując plecy. – Jeśli Kenji zechce, to nie ma sprawy.
 Panienko, to jego obowiązek – powtórzył z naciskiem Martin.
   Prychnęłam poirytowana i oparłam podbródek o dłoń.
 Tak samo jak waszym obowiązkiem było wyśledzenie mordercy moich rodziców i siostry – wycedziłam, wyginając kąciki ust. – To całkiem ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że objął on tron, nieprawdaż? Śledztwo chyba musiało być zwykłą kpiną, skoro doszło do takiego wydarzenia.
  Martin przełknął ślinę i poprawił okulary.
 Tłumaczyliśmy już panience, że wiele istotnych śladów pochłonął ogień, a pan Zenoheld miał nienaganną opinię i wysokie stanowisko, dlatego...
– Tak, tak niech pan już sobie daruje – Machnęłam ręką i przymykając oko. – Chcę tylko powiedzieć, że nie pozwolę wam zmuszać do czegokolwiek mojego brata. Czy wyraziłam się jasno?
   Zapadła na chwilę cisza, a w wielu oczach błysnął przestrach zmieszany ze złością. Ci starzy głupcy zaczęli się mnie bać od chwili, gdy zdali sobie sprawę, że nie jestem już uroczą dziewczynką, która ufa każdemu bezgranicznie.
– Oczywiście, panienko – odparli chórkiem, jak przedszkolaki.
– Jednakże, co mamy zrobić z bezkrólewiem? – spytał Ethan, patrząc na mnie przeszywająco bursztynowymi tęczówkami.
– Rada powinna sprawować władzę – odparłam.
   Wszyscy poruszli się niespokojnie.
 Rada?
 Przecież do tej pory tak robiliście, prawda?
–  Owszem, ale jest to szczególna sytuacja, bo...
– To już nie jest szczególna – przerwałam. – Musicie tylko ogłosić, że nie ma już rodziny królewskiej i odtąd Rada sprawuje władzę. Rzecz jasna, nie dożywotnio. W końcu na Vestalii jest wiele mądrych odpowiedzialnych osób z wizjonerskim sposobem patrzenia na świat, zgadza się? – Skinęli głowami, słuchając mnie jak zaczarowani. – Załóżmy, że ministrowie będą wybierani na sześć lat, a przewodniczący Rady na osiem.
 Ale jak będą wybierani? – Ethan zmrużył oczy.
– Przez wybory. Dorośli Vestalianie będą głosowali, jaką chcą osobę na poszczególne stanowisko. Jednakże, by uniknąć osób nieodpowiednich, każdy kandydat będzie musiał spełnić określone wymogi. Na Ziemi taki system nazywa się „demokracja.”
 Hm, to brzmi rozsądnie – mruknął Martin, gładząc kciukiem podbródek.
 Jednak musimy o tym jeszcze podyskutować, panie przewodniczący – powiedział cierpko Ethan.
 Róbcie, jak chcecie, tylko rzuciłam wam pomysł – Wzruszyłam ramionami i zerknęłam na Keitha, przez co prawie zleciałam z krzesła. W jego oczach było coś na kształt uznania!

****

   Z prawdziwą ulgą wróciłam do domu. Członkowie Rady zamierzali jeszcze podyskutować o sprawach finansowych, ale ja nie musiałam w tym uczestniczyć, więc czym prędzej ich opuściłam.
  Opatuliłam się kocem, wsunęłam sobie poduszkę pod głowę i włączyłam telewizję. Skakałam przez chwilę po kanałach, póki nie trafiłam na jakiś kryminał. Myślałam, że spędzę przed nim przyjemny wieczór, ale wszystko wziął szlag, gdy drzwi wejściowe uderzyły o ścianę.
 Witaj, pierdoło, właśnie przybyłam umilić ci życie. Czy lodówka jest pełna? – spytała Akane, machając zieloną torebką.
– Ta, tylko nie wyżryj całej zawartości, gruba świnio.
 No i to rozumiem – Ruszyła ku kuchni. – Co tam? Jak tam?
 Nic takiego, poza tym, że jesteś cholernym dezerterem – Kopnęłam ją w bok, kiedy klapnęła koło mnie z paczką ciastek.
– Gomeeen~, ale musiałam omówić rano z producentem szczegóły, a potem mi się nic chciało  Rzuciła mi kilka ciastek. – Masz i nie bij mnie, bo jak ci oddam, to zagościsz na szybie sąsiada.
  Władowałam sobie jedno do buzi.
 I co z nagraniami?
 Zaczynam za dwa tygodnie – Przydusiła mnie do kanapy i objęła ramionami. – Kya, uwielbiam to, że jesteś taka ciepła! – Potarła swój policzek o mój, mrucząc niczym rasowy kot.
 Aki, weź sobie poszukaj męskiego grzejnika, co? – Starłam z policzka kilka okruszków i też ją przytuliłam.
– Po co mi jak mam ciebie? Aaa, już rozumiem – Uśmiechnęła się przebiegle. – Oszczędzasz ciepełko dla blond śmiecia?
  Ta, jakby ktoś naiwnie myślał, że Akane zaakceptowała Keitha, to teraz rozwiewam mu wszelkie nadzieje.
– Chciałabyś, on jest moją poduszką – Wyszczerzyłam się.
  Jednak ta idiotka zrozumiała to na swój zrąbany sposób i podniosła się na łokciach, wytrzeszczając oczy.
 Przespałaś się z nim?! Kiedy?! Dlaczego?! Zmusił cię? Wiedziała, kurna! Czułam to! Gdzie masz telefon?! Trzeba dzwonić po Jane, by jakiś dobry tasak załatwiła, ja temu debilowi odetnę co trzeba...
– Nie przespałam się z nim, pało! – krzyknęłam i trzepiąc ją kilka razy poduszką. – Chodziło mi o to, że często się o niego opieram i robi za grzejnik.
 Na pewno? – spytała podejrzliwie.
 Tak, Aki, na pewno – Przejechałam sobie ręką po twarzy i dałam jej pstryczka w nos.
 Wolę się upewnić, bo wiesz takie Pyrusy to często samce alfa, żeby je szlag trafił. Chociaż jest wśród nich jeden zjebany pantofel.
 Haru i samiec alfa?
 Dobra, Shienę ta choroba ominęła.
  Wtedy po raz kolejny tego dnia, mój telefon zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawiła się ikonka wiadomości. Otworzyłam ją.
 To do Dana – powiedziałam, przebiegając oczami po treści.
 Czego to ułomne dziecko chce?
– Piszę, że chce się jutro spotkać w Bakuprzestrzeni, bo ma jakieś ważne wieści do przekazania.
 Bo po co zadzwonić lub je napisać. Matko, on głupieje w zastraszającym tempie.
– Zgaduję, że nie chcesz ze mną iść?
 Wybacz, ale do niego nigdy, muszę oszczędzać nerwy. Ale weź Shienę. Niech dziewczyna wie, kogo się wystrzegać.
 Twoja miłość do nich wręcz bije po oczach.
 Ciągle nie umiem zrozumieć, jak ty z nimi wytrzymujesz.
– Pomogli mi i są spoko tak długo, jak nie próbują mi narzucić swoich poglądów.
– Poczekaj, poczekaj, kij wie, z czym wystrzelą jutro.
  Pokręciłam kilka razy głową.
 Możemy skończyć o nich gadać?
 Z przyjemnością. A właśnie – Przechyliła głowę i przybliżyła twarz do mojej szyi. – czy ty masz malinkę?




I powróciła ukochana przez wszystkich Aki, hyhy xD Wybaczcie, że rozdział dość przegadany, ale musiałam wam jakoś ogólnie przedstawić radę xD Chciałam też pokazać Ethana, ale uznałam, że zrobię to za kilka rozdziałów, a póki co nawiąże nieco do akcji z anime. Taa, może mi się uda xD 
Odmeldowuje się!

niedziela, 15 października 2017

S2 Rozdział 2: Wesoła egzystencja rodzeństwa Fermin

     Świst siatki.
     Pisk butów.
     Odgłosy kozłowania.
   Podniosłam oczy znad magazynu i uniosłam kąciki ust, obserwując grę toczącą się na boisku. Roger wybił się wysoko i wykonał piękny wsad, od którego obręcz aż zatrzeszczała. Piłka odbiła się mocno od ziemi, świsnęła tuż koło ucha Micka wiążącego buta i potoczyła się po trawniku, zatrzymując między moim i Jane leżakiem.
 Roger, tylko mi się teraz nie obijaj, bo na ciebie postawiłam! – zawołała Jane, łapiąc i odrzucając ją. – Nie mam ochotę na stratę tych pięciu dolarów!
 Braciszku ty też się postaraj! – wtrąciłam i znów zasłoniłam się magazynem, bo słońce wyjrzało zza kłębiastych chmur.
   Chłopcy coś odkrzyknęli, chyba potwierdzenie, gdyż znów rozległ się tupot butów i uderzanie piłki o podłoże. Nie odrywając oczu od wywiadu z reżyserem jednego z moich ukochanych seriali, starałam się złapać telefon, który leżał na stoliku. W końcu udało mi się i sprawdziłam czas. Była za piętnaście trzecia, więc mam ponad dwie godziny, zanim Rada zacznie się zbierać. No chyba, że się pośpieszą, ale w to wątpię. Te staruchy najbardziej w świecie cenią odpoczynek i spokój. Z wyjątkiem, rzecz jasna, Ethana, lecz ten koleś to kompletnie inna bajka.
 Idziesz gdzieś, że tak ciągle zerkasz na godzinę? – spytała Jane, po czym pociągnęła łyk drinka.
 Rada chciała się ze mną po raz kolejny spotkać.
 Oła.
 Dokładnie – westchnęłam ciężko. – Przerąbane.
  Istniały dwa powody, przez które przebywanie w ich towarzystwie było istną torturą. Pierwszy: Ethan. Drugi: Zawsze próbowali się mi podlizywać na wszelkie możliwe sposoby. Naiwniacy, myślą, że obejmę tronu i próbują zdobyć moją przychylność. Widać dawno nie myli uszu, bo już na początku zaznaczyłam, że władza mnie nie interesuje i szukam tylko brata. Na szczęście, przez minione pół roku udało się mi poznać większość Kenji zamieszkałych na Vestalii, więc cała sprawa zmierzała ku końcowi i za niedługo będą mogła pokazać im środkowy palec. Ale wracając do tematu mojego brata, zaczęło mnie gnębić kilka pytań. Dlaczego, skoro odzyskał pamięć i cała Vestalia wie, że żyję, nie próbował się ze mną skontaktować? Czemu nie ujawnił Vestalianom, kto zabił naszych rodziców i siostrę? Rozumiem, że wydarzenia z pałacu były dla niego traumatyczne, ale to nie powód, by milczeć na temat mordercy!
– Jessie, wszystko w porządku? – mruknął Fludim, wspinając mi się na ramię.
– Huh? – Zorientowałam się, że mocno zaciskam palce na kolorowych stronach magazynu i szybko je rozluźniłam. – Taa, to była tylko reakcja alergiczna na Radę – Puściłam mu oczko i wróciłam do czytania wywiadu.
   Spojrzał na mnie nieufnie, ale zrezygnował z prób dociekania i zwinął się w kulkę. Wypuszczając pomału powietrze przez nos, położyłam magazyn na twarzy i zamknęłam oczy. Słońce przyjemnie grzało mnie po nogach i rękach, a delikatny wietrzyk nieco łaskotał. Aż nie chce mi się wierzyć, że to końcówka października i za niedługo rozpocznie się okres zimowy. Znów nastąpi czas gleb na lodzie, wstawania, gdy na dworze jest ciemno jak w dupie i ubierania się w cztery warstwy. Chociaż z drugiej strony będę mogła częściej wykorzystywać Keitha już nie jedynie jako poduszkę ale i prywatny kaloryfer! Hyhyhy, chłopak ma przejebane. Czekaj...Keith! Zerwałam się gwałtownie, przez co magazyn odbył darmowy lot na trawnik, i sprawdziłam godzinę. Piętnasta dwadzieścia jeden; najwyższy czas ruszać ocalić ludzkość! Bez ociągania zwlokłam swoje królewskie cztery litery z leżaka i założyłam trampki.
– Gdzie idziesz? – spytała Jane, śliniąc palec i przewracając stronę.
 Ocalić kubki smakowe Miry – odparłam z powagą na twarzy, na co moja przyjaciółka uniosła brwi.
– Będziesz uczyła Fermina gotować? W takim razie życzę powodzenia i powrotu w jednym kawałku.
   Dopiero jej zdanie, uświadomiło mi, że wpakowałam się w jeszcze większe bagno, niż wtedy, kiedy postanowiłyśmy z Aki zrobić strzelającą pianę w sali chemicznej. Nasze miny na widok pękającej szyby od dygestorium musiały być bezcenne, ale z pewnością nie przebiły mordy chemiczki, która parskając śliną wkoło krzyczała coś o głupich gówniarach itp. Uspokoiła się dopiero, gdy papa zapłacił za szkody. Chyba wtedy po raz drugi w życiu dostałam od niego opieprz.
   Zaraz, o czym to ja? Ach, tak! Uczenie byłego lidera Vexosów, osoby o dość zwichrowanej osobowości, na pewno nie będzie spacerkiem po parku, jednak wydaje mi się, że groźba zniszczenia mu wszystkich projektów za pomocą mocy, zdziała cuda. Uśmiechnęłam się i wspięłam po schodach do pokoju. Przebrałam się w rurki oraz czerwoną wkładaną bluzę z czarnym nadrukiem liczby „81” , słysząc w głowie oburzone okrzyki Ethana i Reiko, którzy zgodnie twierdzili, że nie wypada przychodzić na spotkania Rady tak ubranym. Oczywiście moją jedyną reakcją było wzruszenie ramionami, co z kolei powodowało wejście tej dwójki na wyższe tony. Zawsze w takich chwilach miałam przemożną chęć wyrwania strażnikowi włóczni i zrobieniu im kilku dziur między oczami za jej pomocą. Taa, psychiczne zachowania Aki zaczęły mi się udzielać, pora zacząć się leczyć.
  Największą przeszkodą, jaka stała mi na drodze do radosnego dręczenia Keitha swoją osobą, był teleport umiejscowiony na przeciw mojego pokoju. Nie wyglądał jak te u Vexosów czy na statku Spectry; nie zajmował wiele miejsca. Stanowiła go niewielka platforma wykładana zielonymi płytkami i mała klawiatura. Nie wiem, czy było to celowo czy nie – pewnie tak, bo montował  Gus – ale często wariował i nie chciał się aktywować. Najchętniej wykopałabym tą kupę złomu do śmietnika, lecz Fludim ciągle nie radził sobie z otwieraniem portali, więc musiałam jej używać. Niby mogłam wykorzystać gantlet, jednak w domowym sprzęcie miałam wpisane współrzędne większości miejsc na Vestalii, przez co był wygodniejszy. Bo wiecie, jestem leniwa, te współrzędne długie i nie chciało mi się ich przepisywać, a za cholerę nie wiem, jak miałabym je przesłać, technologia Vestalian dalej stanowiła dla mnie czarną magię.
  Zdziwiłam się, kiedy teleport bez żadnego zacinania przeniósł mnie na drugą planetę. Jednak kiedy wylądowałam na ławce koło niewielkiej kawiarenki, gdzie serwowano pyszne babeczki, zrozumiałam, że tym razem to metalowe coś postanowiło mnie wyrzucić w kompletnie inne miejsce! Przysięgając, że skopię Gusa przy najbliższej okazji, wcisnęłam dłonie w kieszenie spodni i ruszyłam do przodu. Miałam o tyle szczęście, że wiedziałam, jak dojść, bo inaczej ktoś straciłby dziś wszystkie zęby. Tak więc wędrowałam sobie spokojnie, oglądając szyldy sklepów głównie odzieżowych i głowiłam się, czemu Vestalianie mają taką pokręconą modę. Nie dość, że ciuchy są obcisłe to jeszcze brzydkie. Jak dobrze, że Keith, Mira i reszta hołoty ubierają się bardziej w stylu Ziemian, bo w LA zaraz wzbudziliby powszechne zainteresowanie.
   Rząd butików się skończył i rozpoczął się kolejny, tym razem bardziej różnorodny. Zaczęły pojawiać się kawiarnie, spożywczaki, piekarnię i luj wie, co jeszcze, dlatego wróciłam wzrokiem na drogę i zdębiałam. Kilka metrów ode mnie dziewczyna o grubych, czerwonych włosach przytulała się do nikogo innego jak Gusa Grava. W mojej głowie na moment pojawiła się naiwna myśl, że to jakaś jego krewna, ale kiedy się pocałowali, szybko zwiała. Kurde, a myślałam, że ten patafian będzie próbował coś z Aki. Czyżby mój związkoradar się pomylił? Chociaż w gruncie rzeczy piesek Spectry i Aki nie byli zbyt kolorowym połączeniem. Wykorzystując moment, gdy zakochani byli szczególnie mocno zajęci sobą nawzajem, przemknęłam koło nich i wmieszałam się w tłum.
 Keeeith! Jak żeś mógł mi nie powiedzieć, że Gus to taki alwaro? Przecież muszę Aki uświadomić, bo jeszcze ta idiotka bez gustu się w nim zadurzy i będzie! – wyrzuciłam na jednym tchu, przekraczając próg mieszkania. Jednak zamiast tradycyjnego pytania „Coś ty znów wymyśliła, Jess?” albo pełnego politowania spojrzenia, powitała mnie biała jak mleko twarz Miry, która wypadła z salonu i na mój widok przyłożyła rękę do serca.
– Jak dobrze, że to ty – odetchnęła z ulgą. – Myślałam, że to braciszek.
  Zrzuciłam buty i ściskając rudą na powitanie, zajrzałam do salonu. Tak jak przypuszczałam, na kanapie siedział Ace owinięty kocem i ściskający dwa kubki w dłoniach, a na ekranie telewizora leciał jakiś film.
 Mira, ale ty wiesz, że jak Keith go tu zobaczy, to zamiast romantycznej randki będzie rzeź? – spytałam, sadowiąc się na fotelu. Mira wróciła do objęć swojego chłopaka i wzięła kubek do rąk.
– Wiem, właśnie dlatego chciałam już po ciebie dzwonić, byś go na trochę zatrzymała.
 No popatrz, coś mi podpowiadało, by pojawić się dziś wcześniej – Uśmiechnęłam się. - Choć bardziej chodziło mi o podręczenie Keitha, ale wyszło na jedno.
  Ta, robiłam tej dwójce za osobistego ochroniarza przed Spectrą, bo kibicowałam temu związkowi, a blond ciota mogła wszystko popsuć. Ja nie wiem, skąd się w nim wzięła taka awersja do Ace’a, bo kiedy Mira przebywała z innymi chłopakami, zachowywał się normalnie. Natomiast jeśli zjawiał się Grit, to włączał mu się jakiś tryb Obrony Niewinności Młodszej Siostry w skrócie ONMS! Nie ma co, misję dostałam niełatwą, ale od czegoś mam ten swój uroczy wygląd i upartość osła.
 Myślisz, że mogłabyś go odciągać od mieszkania jeszcze z jakąś godzinę? – spytał Ace i objął Mirę ramieniem.
 Yup, bez problemu, zawsze wynajdę powód – odparłam. – Ale weźcie mi wytłumaczcie, czemu nie spotkacie się na mieście albo w twoim domu? – Spojrzałam na Grita, unosząc brew. – Dreszczyku emocji wam brakowało czy polubiliście życie na krawędzi?
– Mój brat jest niewiele lepszy od Fermina, więc u mnie odpada. – mruknął Ace.
 Ethan nie chce, żebyś był z Mirą? Myślałam, że on ma w nosie, co robisz i z kim.
 Bo ma, ale przeszkadza mu, to nasze „nachalne okazywanie uczuć” – Chłopak wywrócił oczami. – Dalej się głowię, jakim cudem on ma narzeczoną.
  Prawie zakrztusiłam się śliną, słysząc to. Że co, że jak?!
– Narzeczoną?! – wydusiłam. – Ethan?! – Złapałam się za głowę. – Świat się kończy...
 Są razem już półtora roku – dodał. – A Sonya jest naprawdę miłą dziewczyną.
 Współczuje jej z całego serca. Matka musiała ją dwa razy podrzucić, ale raz złapać.
 Och, nie bądźcie tacy, Ethan nie jest aż... – Mira urwała, kiedy rozległo się stukanie palców w klawisze. – Keith!
– Wyłączcie film, a ty Grit szykuj nóżki do najszybszego biegu w życiu – rzuciłam, zanim wypadłam na korytarz. – Keith, jak śmiałeś mi nie powiedzieć, że Gus ma dziewczynę! – Oparłam ręce o biodra i popatrzyłam z lekką irytacją na chłopaka, który ledwo wszedł do środka.
– Jaką dziewczynę? I co ty tu robisz tak wcześnie? – spytał, zrzucając czarne adidasy ze stóp.
– Nudziło mi się, ale nie próbuj zmieniać tematu – Złapałam go pod ramię i pociągnęłam do kuchni, błagając w myślach, by gołąbki nie zrobiły jakiegoś hałasu. – A teraz zrób mi kawę i opowiadaj, jak do tego doszło, że ten niebieski trans sobie kogoś znalazł – Klapnęłam na najbliższym krześle, złączyłam palce i oparłam o nie brodę.
 Jesteś pewna, że te teleportacje nie szkodzą twojemu zdrowiu psychicznemu? – spytał z kpiną, opierając się biodrem o kuchenną wyspę.
 Phi, jeszcze czego – Wydęłam policzki. – Ja jestem po prostu w szoku, że Gus ma dziewczynę. No sam przyznaj, że dziwnie to brzmi! I rób tę kawę!
 Przestań mi rozkazywać, Jessie. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak bardzo tego nie lubię – W głosie dało się wychwycić lekką nutkę irytacji. O kurde, coś mu w robocie nie poszło, że taki zły?
– Dobra, dobra, nie bij – Podniosłam ręce, wzdychając.
– Gus spotyka się z Irene od tygodnia – Zmienił temat i ton. – Jest jedną z techniczek laboratorium i tam się spotkali.
 Aha! Czyli wiedziałeś!
 Oczywiście, Gus powiedział mi o niej już następnego dnia.
 Czej, czy on dalej nazywa cię mistrzem? – spytałam.
– Ta – westchnął, odpalając ekspres. – To dość irytujące, ale nie chce przestać.
– Taką masz karmę, że mi nic nie powiedziałeś – stwierdziłam. – Powinieneś wiedzieć, że jako kobieta uwielbiam ploty i ploteczki. Oj nie wiem, czy ci wybaczę taką zniewagę – Pokręciłam głową. – Zraniłeś moje uczucia, Fermin.
 Dobrze wiem, że tak tylko gadasz – Cmoknął mnie w czoło, jednocześnie stawiając przede mną kubek z kawą.
   Spaliłam buraka i spuściłam głowę. Czemu on zawsze musiał wyskakiwać z czymś takim w najmniej oczekiwanym momencie? W sumie to nawet nie byliśmy w związku, przynajmniej żadne z nas niczego takiego nie powiedziało, chociaż spędzałam z nim całkiem dużo czasu porównując, ile przebywałam z innymi Vestalianami. Zaraz, stop, czas, gdzie on polazł?! Zerwałam się z krzesła, które z trzaskiem uderzyło o podłogę i wypadłam na korytarz.
 Pamiętaj, że za morderstwo posiedzisz wiele lat i będziesz musiał się schylać po mydło! – wypaliłam, wchodząc z rozmachem do salonu.
– Bez obaw, nie będę brudził sobie rąk krwią kogoś tak bezwartościowego – odparł Keith lodowato uprzejmym tonem, zaciskając pięść na koszulce Ace. Mira, ciągle pogrążona w szoku, stała w rogu z rumianymi policzkami. No nie gadajcie, że oni się tu jeszcze całowali przez te piętnaście minut! Uderzyłam ręką w czoło. Co za ameby...
 A właśnie Jessie... – Wzdrygnęłam się, kiedy Keith wypowiedział moje imię. – myślę, że jeszcze ci czegoś nie powiedziałem.
  Starożytni, ratujcie!

****

 Zejdziesz?
 Nie.
 Proszę.
 Nie.
 Bardzo ładnie proszę.
– Nie.
 Ale mi niewygodnie!
 Trudno.
 To jest znęcanie się, wiesz?!
 Nie rusza mnie to.
  Wywróciłam oczami i opadłam plecami na oparcie kanapy. Tymczasem Keith, który umościł sobie głowę na moich udach, przewinął palcem po holograficznym ekranie, tym samym zmieniając projekt. Tkwił tak od dobrych dwudziestu minut, a mnie powoli zaczynało to irytować. Skłamałam z tym niewygodnie, bo było wręcz przeciwnie, ale nie mogłam pójść po swoją kawę, ani nawet sięgnąć po pilot, który jakimś cudem wylądował obok przeszklonych drzwi od balkonu. Pewnie sobie to zaplanował, przebiegłe szatańskie dziecko.
  Ogólnie cała sprawa zakończyła się zaskakująco łagodnie. Dupa Ace’a zapoznała się bliżej z podłogą na klatce schodowej, Mira zażenowana zamknęła się w pokoju, a ja zostałam osobistą poduszką pana Phantoma, nadopiekuńczego brata.  Huh, gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że Keith będzie taki troskliwy, to bym chyba umarła ze śmiechu.
  Z nudów zaczęłam go głaskać po blond kłakach, patrząc na krajobraz miasta. Serio, gdyby dał mi iść po kawę, to mogłabym tak spędzić cały dzień!
 Musimy się zbierać – odezwał się nagle.
– Gdzie?
– Na spotkanie Rady.
– Ugh.
  A mogło być tak pięknie.


*zakrywa twarz dłońmi i patrzy przez palce* Wybaczcie, że rozdział taki fluffiasty, ale mój dramat moralny, pozwolił mi tylko na takie wyjście! Bo niby jak inaczej miałam zrobić, żeby Keith był keithowaty, ale i nie był totalnym złem? Dlatego wybrałam, że nie jest złem przy swojej księżniczce (wszyscy wiemy o kogo chodzi) i siostrze ;3 Takie wyjście jest chyba najlepsze xD O i Mice (MiraxAce, pamiętajcie ludzie!) też zacznę rozwijać, ku udręczeniu tego blond matoła, hyhy ^^ Kurde, nie sądziłam, że taki długi wyjdzie mi ten rozdział, ale chciałam by już w następnym pojawiła się Rada i Ethan.
Jess: Coś mi nie gra z Gusem.
To się wyjaśni, jeszcze go nie morduj, spokojnie xd
Jess: Phi -_-
No już, już, idź do swojej poduszki *pokazuje na drzwi od sypialni* 
Odmeldowuje się!



czwartek, 5 października 2017

S2 Rozdział 1: Nowe życie

   Ciekawe, czy tęsknotę za walką z Vexosami mogłam określić mianem syndromu sztokholmskiego. 
 Jessie, twoja kolej.
   A może to tylko takie złudzenie? W końcu przy fizyce nawet ręczne pranie wydaje się boskim zajęciem.
– Jessie, słuchasz mnie?
   O matko, ale bym zjadła pączka. Albo wypiła mleczko kokosowe. Albo oba na raz!
 Jessie!
  I jeszcze Aki, dezerter, niech jej imię będzie przeklęte, pozostawiła mnie na tych torturach. No jak tak można? Zgłaszam zażalenie, bez kitu, miałam jeszcze dwie lekcje, a byłam już tak otumaniona, że luja zrozumiem! Ach, czemu ja tak cierpiałam? A może to sprawka Tytana? Pewnie użył tych swoich mrocznych czarów marów i mnie tak udupił. Oj czuję pozew...
 Jessico Knight!
  Trzask dłoni tuż koło mnie zmusił mnie do uchylenia oczu i podniesienia głowy z ławki. Spotkałam się z rozwścieczonymi, świńskimi oczkami fizyka i musiałam się ugryźć w język, by nie przekląć.
 Tak? – spytałam sennie, przecierając powieki.
 Zadanie – wycedził i pokazał kciukiem na tablicę, która była wypełniona jakimiś liczbami, bazgrołami, robaczkami i innymi cudami. Ahahaha, no to po zabawie, czas zamawiać trumnę. – I masz uwagę za spanie na lekcji.
   Wywróciłam oczami, a ten tylko wykrzywił się jeszcze bardziej i odszedł w kierunku biurka. Podniosłam się powoli i ruszyłam do miejsca kaźni, zbierając współczujące spojrzenia Phoebe oraz Haruki. Drake, który siedział po turecku, pokazał mi uniesiony kciuk, na co obdarzyłam go pełnym politowania spojrzeniem, a Dean zaczął gorączkowo stukać palcami w telefon, by wyszukać dla mnie rozwiązanie. Reszta mojej kochaniutkiej klasy dzieliła się na dwa obozy.  Ta część pod wodzą pustaków z kilem gładzi szpachlowej na twarzy i pustym staniku wypchanym skarpetkami, uśmiechała się złośliwie. Pozostali ustawiali sobie mury obronne w postaci podręcznika i chowali się za nimi, by nie paść kolejną ofiarą nauczyciela.
   W końcu stanęłam koło tablicy interaktywnej i wzięłam do ręki pisak. Zmarszczyłam brwi i odczytałam treść zadania, a raczej próbowałam, bo przy drugim zdaniu w moim mózgu tłuściutkimi literami pojawił się napis „Przepraszam, to wykracza poza moje możliwości”. Westchnęłam ciężko, opierając rękę na biodrze i spojrzałam do tyłu. Dean wraz z Shieną zaczęli rysować w powietrzu działanie, więc obserwując ich jednym okiem, zaczęłam pisać ciąg liczb. Można powiedzieć, że szło mi pięknie, póki ten koszmarny buc, pardon, nauczyciel, nie zauważył tego procederu i huknął dłonią o biurko. Matulu, jak on taki nerwowy, to niech sobie meliski zaparzy, a nie mnie przyprawia o zawał.
– Jessie ma to zrobić sama! – warknął, sztyletując wzrokiem moich biednych wybawców wzrokiem i zwrócił się do mnie. – Umiesz to, prawda?
  Uśmiechnęłam się miło.
– Ani trochę.
   Jego szczęka zaszurała o podłogę, co znaczyło, że światopogląd i sens życia właśnie mu się roztrzaskał, dlatego odłożyłam pisak na miejsce i oparłam się wygodniej o ścianę. Trochę to pewnie potrwa, zanim się ogarnie.
   Tak właśnie prezentowało się życie szkolne 17-letniej Jessicy Knight, która od trzech miesięcy grzecznie chodziła do jedenastej klasy w liceum w Los Angeles. I wiecie co było w tym najbardziej ironiczne? Nie umiałam fizyki, chemii i geografii za cholerę, a musiałam wybrać jeszcze jeden z tych przedmiotów prócz biologi. Więc jak postąpiłam? Poszłam za przykładem Shieny i wzięłam fizykę. A teraz zastanawiałam się, czy nie powinnam sobie za ten przecudny pomysł strzelić piątki. W twarz. Krzesłem.
   Buc już się pozbierał i otwierał usta, by móc wygłosić arcyważne kazanie, które z pewnością zmieni nasz pogląd na rzeczywistość, gdy rozbrzmiał dzwonek. Praktycznie biegiem dopadłam przedostatniej ławki, wrzuciłam rzeczy do plecaka i wypadłam z klasy, mając w nosie, że nauczyciel coś za mną wrzeszczy. Wiedziałam, że oberwie mi się za to na zachowaniu i ocenach, lecz nie ruszało mnie to. Aspirowałam na bycie tłumaczem, więc fizyka była mi zbędna.
  Zaczęłam rozglądać się za Shieną, która zgubiłam w szkolnym tłumie, i przypadkowo sprzedałam jakiejś pierwszoklasistce plaskacza torbą.
 Sorki! – zawołałam.
   Uniosła nieco głowę i spojrzała na mnie malinowymi, podkrążonymi oczami. Przez chwilę się tak po prostu gapiła, stojąc w miejscu i zawadzając wszystkim wokół, po czym znów wlepiła wzrok w telefon i ruszyła dalej.
 Jess! – Ręka Stelli wyciągnęła mnie z tłumu uczniów prosto na wysoki parapet, gdzie siedziała już cała nasza ekipa, z wyjątkiem tej cholery Aki.
   Drake przesunął się, tym samym robiąc mi miejsce. Ochoczo na nie klapnęłam i z prawdziwą ulgą oparłam się plecami o szybę.
 Przeżyliśmy to – powiedziałam słabym głosem, podnosząc pięść.
 Przecież temat był łatwy – odezwał się Dean.
 Właśnie – potwierdził Drake.
– Dla was wszystko z fizyki jest proste – westchnęła Stella, zamykając dzienniczek, w którym rysowała projekty ubrań. Ona akurat była mądrzejsza ode mnie i poszła na geografię. No ale w sumie z moim zmysłem orientacji w terenie, tam też by były niezłe cyrki.
 Bo fizyka jest łatwa – Bliźniacy równocześnie przechylili głowy w bok i obdarzyli nas pełnym zdumienia wzrokiem.
 To co wy robicie na tylu językach zamiast przedmiotach ścisłych i matmie?
– No cóż... – Drake wyszczerzył się niewinnie.
 ...nie mamy nawalonych lekcji... – zauważył Dean.
 ...nie męczymy się... – wtrącił Drake.
 ...i będziemy mogli robić żarty w wielu językach – dokończyli razem.
  Wymieniłyśmy z Shieną spojrzenia i klepnęłyśmy się dłońmi w czoła. Logika braci Rendich opierała się na kompletnym luzie i uwielbieniu żartów. Dlatego tak bardzo ich kochałam, ale dla przewodniczącej stanowili wręcz zarazę.
 I jak tam młodzieży? – spytał Roger, kumpel z klasy Jane, błyskając białymi zębami.
– Świetnie. Zabawa przednia. Żałuję, że wcześniej nie wróciłam do tego cudownego miejsca – Uniosłam oba kciuki, krzywiąc się.
 Czyli balet.
 Balet.
– Ale prawdziwe tańce będą zaraz – stwierdził Drake, zeskakując z parapetu.
 Hm? – Haruka zerknęła na nich.
 Zobaczycie – Dean puścił oczko, po czym wraz z bratem podążyli w stronę schodów.
   Były z nich dosłownie diabelskie bliźniaki. Nie dość że oboje byli rudzi, to jeszcze w ich błękitnych oczach zawsze gościł ten niebezpieczny błysk. Chodziłam z nimi do podstawówki i rozpętywali tam takie bajlanda, że książkę by można o tym napisać. Kilku nauczycieli poleciało sobie na chorobowe przez załamanie, a woźny nam się zmieniał co pół roku. W liceum na razie nie słyszałam, by coś odpalili, ale była to pewnie kwestia czasu, a właściwie paru minut, bo właśnie skończyła się przerwa i zaczynało się kolejne 50 minut szampańskiej zabawy.
– Ughhh – burknęłam, zarzucając plecak na ramię. Humor mi się nieco poprawił, kiedy usłyszałam, że teraz będzie włoski. Akurat języków mogłabym się uczyć przez wszystkie lata edukacji, zwłaszcza, że im więcej ich znałam, tym więcej zawodów stało przede mną otworem.
 Słyszałam, że w tym roku będziemy mieli nauczycielkę, bo Danielowi urodziła się córka – powiedziała Haruka, kiedy wspinałyśmy się po schodach.
   Zbyłam to wzruszeniem ramion, ale Stella zatrzymała się na stopniu i złapała nas za ramiona, prawie wbijając fioletowe paznokcie w skórę.
– Zaraz, stop, zatrzymajcie się – Jej zielone oczy urosły do rozmiarów talerzy. – Nowa nauczycielka?
 Taaak – przytaknęła z wahaniem Shiena i poprawiła okulary, które zsunęły jej się na czubek nosa.
 I ona nigdy nas nigdy nie uczyła.
 Yup.
   Stella wreszcie nas puściła i odchyliła się do tyłu, głośno wzdychając. Przyłożyła ręce do twarzy i pokręciła kilka razy tak energicznie głową, że prawie zniszczyła swój misterny kok.
– Wy wiecie co to oznacza? – jęknęła, patrząc na nas przez palce. – Rendichowie zastosują swoją taktykę zamiany, a potem...
   Nawet nie musiała dokańczać, bo na piętrze rozległ się trzask i okrzyk Phoebe.
 Zaczęło się – mruknęła Shiena.
  Chyba ten włoski jednak nie okaże się wybawieniem...

****

 Wyglądasz gorzej niż śmierć – skwitował Mick, po uprzednim wypiciu kilku łyków soku pomarańczowego.
 Już mnie tak nie komplementuj, bo się zarumienię – burknęłam, ciskając plecakiem w kąt.
   Kołysząc się na boki, przebyłam kilka metrów dzielących mnie od kanapy i zaległam nosem w miękkiej poduszce. Fizycznie nie byłam wykończona, ale psychicznie jak najbardziej. Musiałam uspokoić nauczycielkę od włoskiego, bo Phoebe była zbyt zajęta opieprzaniem od stóp do głów bliźniaków i nie miała czasu, a uwierzcie mi, nie było to proste zadanie i wymagało wręcz nadludzkich wysiłków. Kobieta była w stanie przypominającym histerię i z trudem przyswajała słowa. Jednak udało mi się, dyro nie przyleciał. Tylko mój umysł został zbyt nadwyrężony.
– Czy mogłabyś mnie wreszcie wypuścić? – Z plecaka dobiegł zniekształcony syk. – I więcej mną nie rzucać o ściany?!
 Mick, mam nawiedzony plecak! – wykrztusiłam, ale trybiki zaczęły działać i ogarnęłam, że to Fludim. – Aaa, sorki, sorki, zapomniało mi się – Podpierając się jedną dłonią o podłokietnik, wyciągnęłam drugą rękę i odpięłam kieszeń, w której siedziała maruda.
 No nareszcie! – fuknął obrażony, wychodząc z niej i wskakując na stolik.
  Machnęłam na niego ręką, bo gdy miał focha, to lepiej było go nie drażnić i miałam zamiar wrócić do jaśka, kiedy mój telefon wypełnił salon piosenką „R U Crazy” – Conora Maynarda. Już miałam po niego sięgnąć, ale Mick był szybszy. Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi, po czym przeniósł na mnie rozzłoszczony wzrok.
 Keith – wycedził. – Ciągle utrzymujesz z nim kontakt?
– Jeez – westchnęłam i usiadłam na piętach. – Uspokój się, mamusiu i oddawaj telefon.
 Chyba ci wyraźnie powiedziałem, że powinnaś się od niego trzymać z daleka – warknął, odsuwając komórkę poza zasięg moich rąk. – To psychol.
– Był psycholem – podkreśliłam. –  Ale się ogarnął i teraz mi pomaga na Vestalii oraz szukaniu Kenjiego!
 Czemu akurat on, co? Masz tam chyba więcej znajomych, nie?
 On ma najwięcej wtyków – Zmrużyłam oczy. – Poza tym nie będziesz mi tu dyktował życiem!
– Jestem od ciebie starszy!
– Tylko fizycznie o dwa lata, bo mentalnie to kochany jesteś na poziomie 6-latka – Złapałam największą poduchę i trzepnęłam w łeb. – A teraz oddawaj telefon, bo pokażę Camilli to.
  Przez chwilę wodził wzrokiem od komórki do mojej wyciągniętej ręki, po czym skapitulował i oddał sprzęt.
 Ale ja ostrzegałem, pamiętaj – dodał.
 Tak, tak – mruknęłam, schodząc z kanapy i idąc na piętro. Zauważyłam, że Fermin wysłał mi sms’a.

Do: Jessie
Od: Keith ^^: Rada chciałaby się jutro spotkać z tobą w sprawie twojego brata, masz czas?

  Skrzywiłam się. Rada, huh? O ile większość z nich dało się przeżyć, to Ethan sprawiał, że ciśnienie mi skakało po dwóch minutach. Cud, że mu jeszcze buźki nie obiłam. Przez chwilę biłam się z myślami, czy nie skłamać o jakiejś arcyważnej sprawie, ale skoro chodziło o Kenjiego...Może trafili na jakiś ślad?

Do: Keith
Od: Jessie: Yeah, mogę, bez problemu.

  Oby tylko było to szybkie spotkanko, a nie półtorej godziny opowiadania, jacy to moi rodzice byli wspaniali, albo jak to szanują osoby z mocą. Tsa, stare hieny wyczuły okazję do podwyżki i już się łaszą. Szkoda, panowie i panie, ale ta dziewczyna na pewno nie obejmie tronu, o nie. Nie w tym życiu. 
  Mój telefon znów zaczął wibrować. Zerknęłam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się lekko.

Do: Jessie
Od: Keith ^^: Do zobaczenia.



 Hejka, kochani! ^^ *macha energicznie* Jak widać na rozdział trzeba trochę było się naczekać, ale szkoła już od początku mi dowaliła (dzień dzisiejszy wolę przemilczeć). 
Akcję części 2 rozpoczynam pół roku później, więc wiadomo, że dużo się podziało u Jess i poznała sporo nowych osób, ale spokojnie początkowe rozdziały wszystko wyjaśnią itp. Bo wiecie ta  seria, to będzie istny chaos, gdyż nie obejrzałam GI i jakoś mnie do tego nie ciągnie xD Będę się posiłkowała informacjami z wiki lub znajdę kogoś kto jest w tym oblatany. Dodatkowo będzie to już fabuła bardziej po mojemu i będzie miała mniej wspólnego z wojownikami (tak, skupiam się bardziej na Vestalii i moim teamie czterech córeczek). Ale spokojnie! Na pewno motyw bitwy dwóch nacji o KULKĘ (serio? xD), Rena, tych hipnoz Kazariny się pojawią...a zresztą zobaczycie!
Jess: To zaraz będzie długości notki.
Siedź tam cichutko i szukaj mi zeszytu. No to ja się już odmeldowuję! ^^
Dobranoc ^^