środa, 14 lutego 2018

Krzyki, koszule i diabły czyli nowa porcja cukru by Angel


Choroba


   Zdechł.
   No po prostu kurna zdechł.
   Jeszcze przed oczami przemykały mu się nikłe smugi światła, ale jego ciało już trawiły ognie piekielne.
   A jeszcze był taki młody! Miał tyle do zrobienia! Chciał...
– Gus, przysięgam, jak zaraz nie ogarniesz dupy, to ci wsadzę ten termometr w oko i tak zostawię! – warknęła Akane, opatulając go mocno kołdrą. –  Masz tylko 38 stopni, człowieku!
   Wytrzeszczył  na nią oczy. Ile?! Przecież on tu płonie żywcem, jego organy krzyczą o uwolnienie, a ona mówi, że to jedynie 38 stopni? Chyba zapomniała o zerze po ósemce!
   Akane westchnęła ciężko, widząc zjarany wzrok Grava i poszła do łazienki. Doskonale wiedziała, że na Ziemi chory facet przebija kobietę z okresem, ale nie spodziewała się, że na Vestalii będzie jeszcze gorzej. To już pijana Phoebe była łatwiejsza do opanowania.
   Wykręciła ręcznik, sprawdziła, jak tam z zupą i wróciła do pokoju. Na widok Gusa, który nieudolnie próbował zapiąć guziki białej koszuli, myślała, że sama się pochoruje. Bez chwili namysłu cisnęła w niego szmatą. Trafiła idealnie pomiędzy oczy, w rezultacie czego zszokowany chłopak zatoczył się do tyłu i wylądował na łóżku.
– Mogę łaskawie wiedzieć, co ty odwalasz, Gus – kuuuun? – spytała, przeciągając „kun” i mrużąc oczy.
   Grav popatrzył na nią, o dziwo, przytomnie i zakaszlał kilka razy.
– Muszę pomóc Mis... – Akane spojrzała na niego z diabelskim błyskiem w oku. – ...Keithowi w dokończeniu projektu. To prawie data oddania i... – urwał przez napad kaszlu.
– No rzeczywiście zjarany z pewnością mu się przydasz – zakpiła, wywracając oczami. – Powinieneś się nauczyć dbać o siebie, Gus! – jęknęła.
– Pójdę tylko na godzinkę i wrócę.
– O nieee, tym razem oczy skrzywdzonego kotka nie zadziałają – pokręciła głową. – Przebieraj się w piżamę raz dwa!
– Nie tobie o tym decydować, Akane – stwierdził, chwiejnie wstając. – Wiem, że się martwisz, ale to ja decyduję o swoim życiu.
– Ooo? – uśmiechnęła się, przechylając głowę. – Tak myślisz?
   Nim Gus zdołał sięgnąć do guzików koszuli, zerwała ją z niego jedną ręką, a drugą popchnęła go na brązową kołdrę w szare szlaczki, przytrzymując dla pewności, że nie zwieje.
– Akii, przyniosłam tę miksturę twojej babci...och... – Shiena stanęła w drzwiach i przez krótką chwilę przyglądała się Akane, która trzymała nad głową męską koszulę, a potem Gravowi leżącemu na łóżku. Uśmiechnęła sie pod nosem, położyła reklamówkę na podłodze i odwróciła na pięcie. – To ja wam nie przeszkadzam – ruszyła szybciutkim krokiem w stronę drzwi wyjściowych.
– Czekaj, moment, to wcale nie jest tak! – Akane olewając fakt, że wymachuje koszulą jak rozbitek, popędziła za przyjaciółką, ale nie zdołała jej złapać, bo szatynka była już piętro niżej.
– Ja rozumiem, Aki! Rzeczywiście im bardziej się ogrzejecie, tym szybciej zbije mu się gorączka! Wybacz, że przeszkodziłam!  Shiena pokazała jej język, po czym zjechała na poręczy.
– Zamorduję cię! – wycedziła Akane, pokazując środkowy palec.
– Lepiej wracaj, bo z tą koszulą i twarzą w kolorze raka wyglądasz dość dziwnie – stwierdził spokojnie Leaus, nic sobie nie robiąc z zabójczych spojrzeń dziewczyny.
   Co za ona musiała tak cierpieć? Przecież była grze...no dobra kryształowego charakteru na pewno nie miała, ale no kurde! To Jess była dzieckiem wiecznego przypału nie ona!
   Zauważyła, że ciągle trzyma nieszczęsną koszulę w ręku. Przez moment rozważała spalenie jej w kominku, ale uznała, że pewnie była droga, a kasę trzeba szanować – pamiętajcie. Cisnęła ją więc do kosza na brudy i poszła do kuchni, jednocześnie pilnując, czy Grav nie próbuje się wymknąć z domu.
   Kiedy zupa była już idealna, przelała ją do zielonej miski w żółte kropki i ruszyła do sypialni Gusa. Widząc puste łóżko, myślała, że trafi ją szlag, ale zaraz rozległ się szum wody, więc się uspokoiła. Postawiła dymiące naczynie na nocnej szafce i już chciała zgarnąć ręcznik, by znów go namoczyć, gdy ręce Grava owinęły się wokół jej talii, a jego nos zagościł w zagłębieniu szyi.
– Przepraszaaaam – wymamrotał, przyciągając ją bliżej siebie.
    Akane wywróciła po raz kolejny oczami. Faza zjarania na horyzoncie.
– Gniewasz się? – spytał, opierając gorący policzek o jej własny.
– Na razie nie, ale jak zaraz się nie położysz i  nie będziesz spokojnie leżał, to się zdenerwuje, rozumiemy się? – spytała, targając mu włosy. – A i masz coś zjeść, bo jesteś osłabiony.
– A nakarmisz mnie?
   Parsknęła cichym śmiechem i zerknęła na niego z rozczuleniem. Może i był w tym stanie cholernie irytujący, ale również niezwykle pocieszny.

****

   Sama nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale było wtedy grubo po północy. Ziewnęła i przetarła oczy. Przed nią była szara koszula. Zerwała się i spojrzała na Gusa pogrążonego w głębokim śnie, który jedną ręką obejmował ją w pasie. A przecież zasnęła na krześle...
– Leaus, która godzina? – wymamrotała, szukając sposobu, by się oswobodzić i nie obudzić Grava.
– Trzecia coś – wymruczał bakugan.
   Oho, już widziała jutrzejszą pogawędkę z menadżerką z sińcami pod oczami i bledsza niż zazwyczaj. Znów ją posądzą o anemię albo inną głupotę!
   Już miała stoczyć się z łóżka na podłogę, gdy ręką Gusa zacisnęła się na jej ramieniu i popchnęła na materac, a zielone oczy rozbłysły w ciemności.
– Gdzie idziesz? – wymamrotał.
– Ratować swoje resztki urody – odparła, dając mu pstryczka w czoło. – Bierz łapę.
– Nie – zaprotestował zupełnie jak małe dziecko, któremu odmawia się cukierka. – Zostajesz ze mną.
– Jeszcze mnie zarazisz i będzie cyrk – westchnęła.
– To się tobą zajmę.
   Akane załamała ręce. Chyba tylko pozostało jej użycie siły, ale czy powinna tłuc swojego chorego chłopaka? Hm, to była sporna kwestia.
– Kocham cię – wymruczał jej do ucha sennym głosem i przymknął oczy.
   Zacisnęła pięści, czując, jak palą ją policzki. Jeszcze wykorzystywał jej metody, by tańczyła, jak zagra! Wydęła policzki i obróciła się do niego plecami, ale nie próbowała już wydostać się z objęć.

****

   Kichnęła i wysmarkała nos, patrząc jednym okiem z morderczym błyskiem na Gusa. Chłopak kompletnie się tym nie przejął i wysunął w jej stronę pałeczki, które trzymały kawałek sushi.
– No, Aki, powiedz „aaa” – powiedział spokojnie, uśmiechając się.
– Zginiesz – wycharczała. – Będziesz spał na wycieraczce i żywił się na mieście.
– Cokolwiek zechcesz, a teraz otwórz buzię – Gus wyraźnie świetnie się bawił.
   Zacisnęła usta w cienką linię. Najwyraźniej nie ona jedyna była przebiegła w tym związku.




Pioruny


   Wszyscy się czegoś boją. Jedni małych myszek, inni wysokości, niektórzy bladych zjaw wychodzących z ekranów telewizorów po siedmiu dniach od dostania niepokojącego telefonu. Nie ma istoty na świecie, która choć raz w życiu nie zaznała uczucia strachu.
   Alice Gehabich nie była żadnym wyjątkiem. Również miała swoje drobne lęki (na przykład o stan zdrowia dziadka, który, jej zdaniem, za długo przesiadywał w laboratorium) czy zmartwienia. Cierpiała też na astrafobię.
   Nie miała jej od dziecka. Ciągle przecież pamiętała, jak siadała owinięta w koc przy kuchennym stole i przez okrągłe okno podziwiała szalejący żywioł. Czasami zdarzało jej się wzdrygnąć, gdy niedaleko uderzył jakiś piorun, ale nie wpadła w panikę. Teraz niestety tak nie było.
   Przyczyną prawdopodobnie był Maskarad. Kiedy Alice była jeszcze nieświadoma jego obecności, często śniły jej się koszmary o bakuganach spychanych do wymiaru zagłady, którym towarzyszyły zrozpaczone krzyki ich partnerów, triumfalny ryk Hydranoida i trzaski oraz błyski piorunów. Potem budziła się zlana potem z krzykiem zamarłym na ustach.
   Właśnie dlatego bardzo cieszyła się, że tego dnia nie będzie sama. Shun, który przybył do nich, by skorzystać z teleportu i przedostać się do Nowej Vestroii, musiał poczekać do jutra, gdyż sprzęt był ciągle wadliwy. Dziadek pojechał do miasta po kilka ważnych części i wiadome było, że Alice ujrzy go dopiero rankiem, a w telewizji zapowiadano na dziś burze.
   Ruda uśmiechnęła się sama do siebie, zakasując rękawy swetra. Obecność drugiego człowieka zawsze była pokrzepiająca. Może i Shun nie należał do specjalnie rozmownych, ale w jego towarzystwie zawsze odczuwała spokój, a wszelkie problemy odpływały na dalszy plan.
   W trakcie mycia ulubionego kubka dziadka zaczęła zastanawiać się nad kolacją. Wiedziała, że pytanie Shuna nie ma sensu, bo chłopak wzruszyłby ramionami i powiedział „cokolwiek”. Całkowite przeciwieństwo Dana, on by zaraz zasypał ją propozycjami najróżniejszych posiłków.
   Kiedy umyła ostatni talerz i odstawiła go na suszarkę, wytarła ręce. Przymknęła oczy, zamyślając się na chwilę. Nie miała żadnego pomysłu na kolację. Ani jednego! Więc może spróbuje spytać Shuna? Może tym razem uzyska odpowiedź?
   Przeszła przez długi korytarz, niemal potykając się o parasol, który zapewne porzucił tu dziadek. Weszła do obszernego salonu ogrzewanego przez murowany piec stojący w centralnej części pokoju. Na brązowej sofie siedział Shun zatopiony w lekturze, jednak ledwo Alice weszła do środka, od razu oderwał od niej wzrok i przeniósł go na dziewczynę.
– Shun, masz może jakieś pomysły lub specjalne życzenia na kolację? – spytała, przestępując z nogi na nogę. Bardzo lubiła Kazamiego, ale czasami robiło się jej nieswojo, kiedy tak intensywnie się w nią wpatrywał. Szczególnie, że posiadał hipnotyzujące tęczówki o barwie bursztynu...
– Hmm... – Shun zamyślił się na moment. – już od dawna nie jadłem twojej solanki, Alice. Co o tym myślisz?
– Solanka? – powtórzyła i rozpromieniła się. – Świetny pomysł!
   Shun uśmiechnął się delikatnie, na co Alice szybciej zabiło serce i wrócił do lektury. Tymczasem ruda cała w skowronkach popędziła do kuchni i czym prędzej zaczęła przygotowywać składniki do zupy.

****

   Niemal w całej kuchni intensywnie pachniało mieszanką ziół. Zarumieniona Alice uwijała się przy półkach kuchennych, kątem oka pilnując zupy bulgoczącej w garnku. Jednak istotnym problemem okazał się jej wzrost. Zazwyczaj najpotrzebniejsze naczynia czyli talerze, miski, różnej maści garnki, patelnie, szklanki oraz kubki trzymała na niższych półkach. Niestety roztargniony profesor Gehabich musiał zapomnieć o tym, że jego wnuczka nie należy do olbrzymów i wrzucił wszystkie miski na sam szczyt. Alice na sam ten widok załamała ręce.
  Już – już chciała włazić na krzesło, kiedy do kuchni wszedł Shun. Nie musiał nawet pytać, bo Alice, która już jedną stopę miała uniesioną, oraz otwarta szafka mówiły same za siebie.
– Powinnaś mnie zawołać – westchnął. – Co mam ci zdjąć?
– Dwie miseczki z zieloną obwódką na krawędzi – wymamrotała, cofając się i zabierając przy okazji krzesło, by zrobić Shunowi miejsce.
   Nie minęło nawet pięć sekund, a owe naczynia znajdowały się na blacie stołu.
– Dziękuje – powiedziała ruda, nie umiejąc się zdobyć na podniesienie wzroku. Jej najbardziej irytująca cecha – nieśmiałość, po raz kolejny postanowiła się nad nią poznęcać.
– Jakbyś jeszcze czegoś potrzebowała, to wołaj – oznajmił jeszcze Kazami, po czym wyszedł.
   Alice oparła się ręką o stół, a jej policzki pokryły się zdradziecką czerwienią. Co się z nią działo?! Przecież znała Shuna od dawna, a teraz zachowywała się jak...jak...
   Zakochana...Nie, nie! Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się obrazu uśmiechniętego bruneta sprzed oczu. Wzięła do jednej ręki miskę, a w drugą złapała chochlę i włożyła do zupy. Nie była zakochana, to po prostu...
   Po prostu dziś nieśmiałość wzięła nad nią górę!
   Takie wytłumaczenie nieco uspokoiło jej oszalałe serce, choć w głębi czuła, że okłamuje samą siebie.

****

   Noc zapadła szybciej niż Alice przypuszczała. Wraz nią nadciągnęły nieszczęsne burzowe chmury i pierwsze pomruki grzmotów były już słyszalne. Westchnęła, otulając się mocniej puchową kołdrą. Nawet wciągająca powieść fantasty nie była w stanie całkowicie odciągnąć jej uwagi od zjawiska szalejącego na zewnątrz zjawiska. Zamknęła książkę, położyła ją na stoliku nocnym i sięgnęła po zatyczki. Nie miała wyjścia, musiała zastosować taktykę szybkiego snu, czyli położyć się tyłem do okna, zatkać uszy i liczyć barany.
   Jednak kiedy włożyła dopiero jedną, usłyszała huk pioruna i z jej ust mimowolnie wyrwał się krótki okrzyk. Szybko zasłoniła buzię dłonią, mając nadzieję, że nie obudziła Shuna. Wzięła głęboki wdech, przyłożyła rękę do szybko bijącego serca i nasłuchiwała. Cisza. Wypuściła z ulgą powietrze.
– Nic ci nie jest, Alice? – spytał troskliwie Hydranoid, przyglądając się jej.
– Nie, po prostu ten huk był strasznie nagły – Uśmiechnęła się. – Dobranoc, Hydranoidzie.
– Dobranoc.
   Ale i tym razem ruda nie mogła zasnąć, gdyż w kuchni rozległ się jakiś grzechot. Zaalarmowana czym prędzej odrzuciła kołdrę, wsunęła stopy w ciepłe papcie i poczłapała do sąsiedniego pomieszczenia. Kuchnia była jedynym pokojem w domu, który nie posiadał zasłon w oknach, to też kiedy Alice stanęła w progu, szukając włącznika, podłogę rozświetliła różowa błyskawica, a po niej nastąpił grzmot.
   Gehabich pisnęła i wzdrygnęła się, zaciskając powieki.
– Alice?
   Uchyliła jedną i ujrzała zaniepokojonego Shuna, który stał ze szklanką wody w dłoni. Ach, czyli to był on.
– Usłyszałam dziwne dźwięki i chciałam je sprawdzić – wyjaśniła i spróbowała się uśmiechnąć, ale marnie to wyszło. – Skoro to ty, to wracam spa... – Nie zdołała dokończyć, bo rozległ się kolejny grzmot.
   Nie kontrolując swoich odruchów, zacisnęła dłoń na rękawie piżamy Shuna. Oddychała ciężko, nogi jej drżały, a w umyśle panowała wielka pustka.
   Shun przyciągnął ją do siebie i pogładził delikatnie po rudych lokach. Alice na moment przestała drżeć, czując, jak ogarnia ją spokój. Rozluźniła rękę i przymknęła oczy.
– Już wszystko dobrze – Shun ciągle jej nie puszczając, ruszył do salonu. Tam usiadł na fotelu przy kominku i otulił ich kocem. – Jestem przy tobie.
   Tej nocy Alice spała już spokojnie.


Plotki


   Od zawsze wiedziałam, że gdyby istniały zawody w doprowadzeniu Spectry do furii, bezapelacyjnie zdobyłabym złoto i nawet przy tym nie wysiliła. Byłam w tej kwestii prawdziwą mistrzynią, nawet większą niż w ładowaniu się w idiotyczne sytuacje.
   Dlatego absolutnie się nie zdziwiłam, kiedy wieczorem wróciłam do domku, a od Keitha biła aura mordu. Hmm, tym razem nie napisałam mu niczego na ścianie (pozdro dla kumatych xD) czy też coś zniszczyłam, więc co jest? A może wkurzył się na swoich – módlmy się za nich – podwładnych i jeszcze go chęć rozwalenia komuś gęby nie opuściła?
   Niby siedział na fotelu pod oknem i przeglądał coś na tablecie, ale mogłam dostrzec zarysy płomieni wokół niego. Jeszcze ten groźny wyraz twarzy i dwie grudki lodu w roli oczu. No diabeł jak w mordę strzelił.
   Ale ja się diabła nie boję, w kwestii uspokajania go też byłam championem. W końcu jakoś bez specjalnego szwanku przetrwałam okres, gdy totalnie mu odbiło, nie?
– Co ci? – spytałam prosto z mostu, wieszając mu się na szyi.
– Nic takiego – mruknął, odkładając tablet i sadowiąc mnie na swoich kolanach. Aura mordu gwałtownie osłabła. Hyhy, mówiłam?
– Hmm, coś nie wierzę, masz wzrok, jakbyś chciał kogoś zabić – stwierdziłam i zaczęłam dźgać go paznokciem w policzek. – No powieeeedz.
– Naprawdę nic mi nie jest, Jess – westchnął i oparł głowę o moje ramię.
   Uśmiechnęłam się pod nosem i już chciałam sięgnąć po książkę, którą rano porzuciłam na stoliku kawowym, gdy przebiegł mnie dreszcz, bo poczułam jego usta na szyi.
– Keeeith – jęknęłam ostrzegawczo, lecz mnie olał. – Przestań, jutro mam ważną rozmowę –Przestał, więc odetchnęłam. – Poważnie, co cię tak nagle napadło? – burknęłam i zauważyłam, że płomienie powróciły. O cholera.
 W odpowiedzi wrócił do przerwanej czynności ze zdwojoną siła. Przewróciłam oczami i próbowałam go trzepnąć. Złapał mnie za nadgarstek, jednocześnie mocniej zasysając skórę, po czym ją przegryzł. Cicho jęknęłam i zadrżałam, na co pogładził mnie po udzie i zaczął lizać ranę. Dopiero po chwili przestał i podniósł na mnie pociemniałe nieco tęczówki.
   Cofam.                                                                  
   On nie jest zły.
   On jest wkurwiony.

****

   Reinare przez moment przyglądała mi się, mrużąc powieki, po czym odchyliła się na krześle, łapiąc szklankę. Siedziałyśmy w jednej z moich ulubionych vestaliańskich kawiarenek, która była wciśnięta w wąską uliczkę z dala od centrum miasta. Wnętrze było bardzo przyjemne. Ściany pomalowane na jasne kolory, pastelowe stoliki i fotele, a to wszystko oświetlane przez lampy z białym kloszem zdobione czarnymi rysunkami ptaków lub roślin.
– Jest zazdrosny – wydała osąd i pociągnęła kilka łyków soku przez rurkę. – Pewnie dlatego cię „oznaczył” – postukała palcem w szyję. – Tacy jak on tak mają.
– Ale o co? – mruknęłam. Po tej jego małej akcji zachowywał się już normalnie, ale luj wie, co mu może odwalić. Dodatkowo twierdził, że dramatyzuje i nie raz miałam od niego malinkę. Tu się zgodzę, ale ich tworzeniu nie towarzyszył nigdy wzrok zabójcy!
– No ja ci na pewno nie powiem. Co robiłaś wczoraj?
– Byłam z Jane i Phoebe w kinie – położyłam brodę na stoliku. – Pomyślał sobie, że zmieniam orientację? – zakpiłam.
– A wcześniej?
– Ym...chyba poszłam wybierać z Rogerem prezent dla jego dziewczyny – Widząc znaczący wzrok Rei, machnęłam ręką. – Zły trop, on go zna od dość dawna.
– Ale mówimy o Spectrze – zauważyła, bawiąc się guzikiem jedwabnej zielonej koszuli. Założyła nogę na nogę. – Nie wiem...nie zachowywał się dziwnie ostatnio?
– Nope, jak mu coś nie pasuje, to mówi wprost. No, przynajmniej do tej pory mówił – westchnęłam, wyprostowałam się i wyjrzałam na uliczkę, podnosząc filiżankę z herbatą.
   Po kilku sekundach cała jej zawartość znalazła się na stoliku oraz moich nowych rurkach.
   Uliczką szedł sobie Keith w białym kitlu narzuconym na ramiona. Z dziewczyną, której nie znałam. Zamrugałam kilka razy i przetarłam oczy, ale widoczek nie znikał. Dziewczyna miała błękitne włosy sięgające jej do pośladków i była ubrana w pomarańczowy kombinezon ze srebrnym zamkiem oraz czarne buty o grubej podeszwie. Hm, uniform typowy dla techników z laboratorium. Tylko co oni robią na mieście w środku dnia? RAZEM?
   Keith mnie zauważył i pomachał, a techniczka skłoniła się szybko, po czym zasłonili ich inni przechodnie. Zmrużyłam oczy i zwróciłam wzrok na Rei, która z rozdziawioną buzią wpatrywała się w okno.
– Widziałaś to?! – Wycelowała palcem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był Spectra.
– Yhym, nawet mi pomachał – mruknęłam, wyciągając ze torebki chusteczki. Okazało się to niepotrzebne, bo zaraz jakaś pracownica przyleciała z ręcznikiem, który mi wręczyła, szmatką i pytaniem czy nic mi nie jest.
– Ciekawe, czy to jakaś jego była kochanka – zamyśliła się Reinare, a ja prawie poplułam, słysząc to.
– Co? – wykrztusiłam, przerywając osuszanie spodni.
– Ara, nie wiedziałaś? Kiedy Vexosi byli na szczycie popularności, organizowano wiele imprez lub wydarzeń „zaszczyconych” ich osobami. Wtedy spora część Vestalianek lubiła się chwalić, że ich spotkała i no... polecieli do sypialni. Większość to pewnie plotki, ale...chyba jedynie dzieciak albo totalna ciota by nie skorzystała... – spostrzegła, że czarna aura dosłownie ze mnie wypływała i lekko zbladła. – Ale spokojnie to tylko spekulacje, nikt nie mówi, że tak było.
– Nic się nie stało, Rei – oparłam brodę o nadgarstek. – Pogadam sobie z Keithem później – wycedziłam, mrużąc oczy i prawie krusząc ucho filiżanki.

****

  Więc to tak? Na mnie się wkurza o zwykle nie wiadomo co, a się doskonale bawił kilka lat temu i nawet się słowem nie zająknął? Ooo nie, tak łatwo nie będzie! Zacisnęłam pięści, przyśpieszając krok. Do domu miałam jeszcze spory kawałek, ale nie złapałam taryfy ani nie skorzystałam z tramwaju, bo chciałam się z tym przejść i jak to mówi Shiena „wychodzić złość”.
– Nie żebym go bronił, ale to było szmat czasu temu, Jess – odezwał się Fludim.
– Irytuję mnie tylko to, że o tym nie powiedział. Przeszłość to przeszłość, ale on wie o Jordanie – mruknęłam, otulając się ciasno rękami, gdyż chłodny wiatr sieknął mnie w twarz.
– A nie jesteś zwyczajnie zazdrosna?
– Phi, ja? Ja to nie on, nie obrażam się o byle co – wydęłam policzki i wreszcie doszłam do czarnych sztachet, za którymi rosły krzaki irksu*.
   Pchnęłam białą bramę i weszłam na brukową kostkę, którą była wykładana alejka prowadząca do domu. Mieszkanie na przedmieściach miało swoje plusy, bo miałam dom, ale jednocześnie odległość do centrum była dobijająca.
   Rzuciłam bluzę na wieszak i zaczęłam szukać blond cioty. Znalazłam go w gabinecie.
– Co to była za dziewczyna, hm? – spytałam, zakładając ręce na piersi i opierając się o drzwi.– Twoja była kochanka?
   Stanowczo nie spodziewał się takiego pytania, bo przestał czytać jakieś papiery i podniósł na mnie oczy, które urosły do rozmiaru talerzy.
– O czym ty mówisz? Jaka kochanka?
– Słyszałam od Reinare, jak to się bawiłeś za czasów Vexos – odparłam, podnosząc podbródek. – Więc?
   Westchnął i przyłożył dłoń do czoła, kręcąc głową.
– To była tylko techniczka, Jess. Poszliśmy po materiały dla nowego zestawu dla Fludima, który tak chciałaś – powiedział, patrząc na mnie przez palce. 
– Eh? – zamrugałam kilka razy i uświadomiłam sobie, że mówił prawdę: trułam mu o tym zestawie przed dwa dni! Pokręciłam głową. – W każdym razie nic mi nigdy nie mówiłeś o tych dziewczynach! – uderzyłam dłońmi w blat biurka, świdrując go wzrokiem.
– Naprawdę myślisz, że jakakolwiek z nich mnie obchodziła i obchodzi? – Przechylił głowę. – Nie mów mi...jesteś zazdrosna? – przyjrzał mi się badawczo, uśmiechając pod nosem.
– Chyba śnisz – prychnęłam. – Tylko napominam, jasne? Poza tym to ty dziwnie się wczoraj zachowywałeś! O co ci chodziło?
– Wiesz, Jess... – wstał z krzesła i nachylił się w moją stronę. – każdy byłby zły, gdyby jego narzeczona ignorowała go przez trzy dni – Widząc mój nieogar na twarzy, wyjaśnił. – Od trzech dni pojawiasz się w domu tylko wieczorem, więc musiałem ci przypomnieć, że jednak z kimś tu żyjesz.
   Złapał kosmyk moich włosów i zaczął kręcić na palcu.
– Ha? Tylko o to ci chodziło? Nie można było powiedzieć? – jęknęłam. – Jak z dzieckiem.
– To nie ja jestem zazdrosny o jakieś wyimaginowane kochanki.
– Nie jestem zazdrosna!
– To niby czemu się tak złościsz? I pędzisz na złamanie karku, tylko by dowiedzieć się, kim była ta kobieta?
   Zamilkłam, bawiąc się palcami. Keith westchnął rozbawiony, puścił kosmyk i podniósł mój podbródek. Przyglądał mi się z uśmiechem, który mówił "wiem, jaka jest prawda", jednocześnie gładząc kciukiem mój policzek lub przejeżdżając nim po wargach.
– To jak jest? 
– Nooo... – Nachylił się jeszcze bardziej, przez co prawie stykaliśmy się nosami. Owiał mi szyję ciepłym oddechem. Wzdrygnęłam się. – Może nieco byłam.
– Właśnie to chciałem usłyszeć – stwierdził, zanim przycisnął swoje usta do moich.

* takie kwiatki na Vestalii podobne trochę z wyglądu do tulipanów.

Hyhyhy, to znowu ja i moje miniaturki, które, według mnie, wyszły całkiem przyzwoicie. Wczuwałam się w nie! Wiem, że jest o jedną mniej, ale biorąc pod uwagę ich długość (każda plus minus tysiąc słów), to wychodzi na jedno xD Nigdy więcej Shun x Alice, cholernie ciężko mi się piszę o takich spokojnych i cichych postaciach ^^''
No nic, mam nadzieję, że się podobało, ja spadam i Wesołych Walentynek!
Ps. Pamiętajcie 15 to dzień singla i są promocje na czekoladę! XD