piątek, 27 lipca 2018

Berek i wkurwiony Spectra - one shot #6


~ Akcja podczas początków pobytu Jess u Vexos~

    Spectra nienawidził wielu osób. Hydron (pieprzony księciunio, piszczący jak mała dziewczynka, jak tylko znajdzie się w niebezpieczeństwie), Shadow (jebnięta parodia wampira z czerwonymi tipsami), Lync (kolejna cholerna piszczałka), Mylene (jędza z fryzurą na garnek), Jessica (gadająca zaraza pozbawiona rozsądku), Dan (idiotycznie szczerzący się dzieciak, który ma więcej szczęścia niż rozumu) oraz Zenoheld (próchno szersze niż dłuższe) byli tylko początkiem długiej, długiej listy, którą można by było dwa razy obwiązać Ziemię w pasie.
   Niemal zniszczył kryształowy kieliszek, gdzie znajdowała się resztka z drugiej już tego wieczoru butelki wina, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Phantom doskonale wiedział, że w tej całej bazie debili są tylko dwie osoby posiadające jakąś kulturę osobistą. Gus i Volt. Nie będąc pewnym, który to z nich, sięgnął po maskę i założył ją.
– Wejść! – rozkazał, przechylając kieliszek i wypijając resztę wina.
   Do środka wkroczył Gus w takim stanie, że Spectra prawie się zakrztusił. Wojownik Subterry miał kilka zadrapań na policzku (chyba od paznokci, więc zaraza nie spała), włosy rozwichrzone i skołtunione, a jeden z rękawów płaszcza był lekko naderwany.
– Napadł cię kto? – spytał Spectra, unosząc brew. – Czy ktoś się włamał?
– Nie, mistrzu – odparł Gus, usilnie starając się doprowadzić do choćby minimalnego porządku.
   Spectra nie zdążył zadać kolejnego pytania, gdyż w oddali rozległ się huk, potem chrzęst i coś na kształt zwycięskiego wycia wilka połączone z obłąkanym chichotem. Od razu skierował pytające spojrzenie na podwładnego, czując, jak rośnie w nim wściekłość. Był wykończony po całym dniu eksperymentów oraz miłej pogawędki z Zenoheldem będącym chyba wciąż pod wpływem i naprawdę ostatnie czego sobie życzył, to jakieś kłopoty. Głośne kłopoty.
– Co tam się dzieje? – spytał spokojnie, kiwając ręką w kierunku korytarza.
– Grają w berka, mistrzu – powiedział cicho Gus i przestąpił z nogi na nogę.
   Spectra ciągle się w niego wpatrywał, więc poczuł obowiązek szybkiego wyjaśnienia gry. Zwłaszcza, że wyczuł, iż lider za chwilę trafi jasny szlag i z bazy Vexosów może zostać popiół.
– To taka gra z Ziemi, gdzie kilka osób się goni i ta nazwana berkiem musi klepnąć inną, która wtedy sama się nim staje. Wszyscy teraz w to grają i no – Wskazał na swój wygląd. – to są efekty.
   Spectra jakimś cudem zachował spokój, choć oczy przysłaniała mu już czerwona mgiełka. Chyba powinien pieprzyć na jakiś tydzień plany podbicia Vestalii i wyjechać gdzieś. Tak, to dobry pomysł, musi oszczędzać nerwy.
– Dlaczego wszyscy grają?
– Bo Shadowowi się spodobała i on...heh...pozabierał każdemu jakieś cenne przedmioty, pochował, a potem zagroził, że je zniszczy, jeśli nie zagramy. Dlatego teraz wszyscy ścigają się po bazie – powiedział Gus i cofnął się o krok. Spectra z początku nie zrozumiał czemu, ale po chwili w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka.
– Gus...mi też to coś zabrał?
   Grav skinął głową, jeszcze bardziej się wycofując. Na górze rozległy się krzyki oraz tupot kilku par stóp.
– Co takiego? – drążył Spectra.
   Gus wymamrotał coś pod nosem, wbijając wzrok w buty. Phantom niemal połową ciała wyłożył się na biurku.
– Głośniej!
   Biedny Grav podskoczył na dźwięk furii w głosie lidera. Mogiła, koniec, baza była wygodna, lecz zaraz spłonie. Asta la vista, baby.
– G-gantlet, mistrzu.
   Rozległ się cichy trzask. Na miękki bordowy dywan posypały się kryształowe odłamki. Jednak poza tym nic. Kompletna cisza. Nawet harmider piętro wyżej ucichł, jakby wszyscy wiedzieli, że właśnie wykopali sobie śliczny grób.
– Co?
   Natomiast Gus zapragnął stać się jednością ze ścianą.
– COOOOOO?!
– Haha, Spectruś się zdenerwował! – wrzasnął radośnie Shadow. – Teraz będzie pełny skład!
    To był ten moment. Granica została przekroczona. Spectra wstał. Celnym kopniakiem wywalił biurko, a wszystkie papiery pofrunęły w powietrze. Gus szybciutko wycofał się w kąt, kiedy lider ruszył jak dziki zwierz ku drzwiom. One nie wyleciały na korytarz, tylko i wyłącznie dlatego, że się rozsuwały.
   Shadow, który był berkiem, wychylił się przez barierkę i ujrzał, jak ich wspaniały, ukochany, wkurwiony lider biegnie po schodach. Schował się za ścianą, czekając na dogodną okazję, by go dorwać.
– Gdzie mój gantlet?!
   Prawie wrzasnął, kiedy na gardle zacisnęła się dłoń w białej rękawiczce. Uścisk był żelazny i prawie odciął mu dopływ tlenu.
– O czym ty gadasz, Spectruś? – wycharkał i pacnął go wolną dłonią w ramię. – Gonisz!
– GADAJ! – ryknął Phantom, walając jego głową w ścianę. Świat Prova wywinął fikołka.
   Albinos wkurwił się na tak niegodne traktowanie jego osoby, lecz furia otaczająca lidera skutecznie zamykała mu usta.
– Mylene go ma! – skłamał, mając nadzieję, że Spectra w gniewie traci rozum. Chciał się odegrać na dziewczynie za to, że ostatnio wylała jego drogie szampony do kibla.
– Nie pierdol, tylko mów, zanim skręcę ci kark – syk Phantom’a zniszczył niestety śliczny obrazek grobu wojowniczki Aqousa.
– Ehh, zero z tobą zabawy, Spectruś! – Paznokcie wbiły mu się w skórę. – Dobra już, już, nie morduj mnie! Jestem na to za piękny! Lync albo księżniczka go mają!
   W ułamku sekundy został puszczony, a w oddali zamajaczył mu czerwony płaszcz.

****
– Bierz to! – krzyknęła Jessie, ciskając w Lynca czerwonym gantletem, jakby to była bomba. Choć w ich obecnej sytuacji było to dość odpowiednie określenie.
   Nie musieli słyszeć przekleństw i obietnic tortur, które w ich stronę wywrzaskiwał Phantom, by wiedzieć, że depcze im po piętach. Obydwoje właśnie pobijali swoje rekordy szybkości biegu. Nie mieli już szans, by zostawić gdzieś gantlet i uciec, bo Spectra ujrzał, że go sobie wyrywają i to wystarczyło. Wyrok śmierci podpisany.
– Wal się! – Lync odrzucił ustrojstwo, jednocześnie oglądając się przez ramię. – Jest coraz bliżej!
– Wiedziałem, że to był zły pomysł! – wrzasnął Fludim.
– Och, naprawdę? Nie gadaj, myślałam, że Spectra ściga nas dla zabawy, a nie z zamiarem mordu! – warknęła Jessie i również się obejrzała.
   Dzieliło ich kilka metrów, a Phantom już wyciągał po nich ręce. Znając piszczałkę, to przy pierwszym skręcie spierdoli radośnie, zostawiając ją na pewną śmierć. Nie miała więc innego wyjścia, jak zaryzykować.
  Zwolniła nieco, przez co Fludim zaczął się modlić, a Lync obdarzył ją pełnym zwątpienia spojrzeniem. Przymrużyła oczy, ignorując świdrujący ją wzrok Spectry, podniosła rękę, zaciskając mocno palce na gantlecie. Jeszcze, jeszcze....
– Masz! – krzyknęła, ciskając ustrojstwem prosto w brzuch Spectry, po czym rzuciła się w szaleńczego biegu, mając gdzieś, czy trafiła.
– Jesteś szalona! – jęknął Fludim.
– Jestem bohaterką, jełopie! – odgryzła się.
– Zatrzymał się! – poinformował ich Lync. – Dobra, już po... – Nagle jego błękitne tęczówki rozszerzyły się w przerażeniu. – Znowu biegnie!
– To jeszcze nie koniec! – wrzasnął Spectra.
– Do reszty cię pojebało?! – jęknęła Jess. – Daj spokój!
– Nigdy!
– Cóż... – Jess przerzuciła ciężar ciała na prawą nogę i z całej siły z bara uderzyła w Volana. Chłopak wywalił się, jednocześnie rzucając pod jej adres nie najmilsze epitety. – to łap! Baw się dobrze, Lync!
– Czekaj! Czekaj, ty cholero!
– Piszczałki nie mają prawa głosu!
– Kobiety też!
– Seksista!
– A co to...O...cześć Spectra....Co tam?

****

– Czyli, że co? Teraz w chowanego? – zachichotał Shadow, kiedy Mylene wychyliła się lekko zza silnika statku, by skontrolować sytuację.
   Znajdowali się w głównym hangarze lotniczym, gdzie chowali się przed gniewem Spectry, któremu najwyraźniej dziś totalnie odpierdoliło. Dobra, póki co pusto i nie ma żadnych znaków, że tu będzie.
– Tak, bo zwaliłeś sprawę podobnie jak ta mała idiotka! – syknęła Mylene, wracając na swoje miejsce. – Przysięgam, jak on za kwadrans nie ogarnie dupy, to....!
– To co, Mylene?
   Dziewczyna podskoczyła, a Shadow schował się za jej plecami. Trzepnęła go w łeb, tak że zarył twarzą w podłogę tuż przed butami Spectry.
– H-hejka, Spectruś? Może mały rozejm, co? – spytał Prove, unosząc ręce w geście poddania.
   Spectra w odpowiedzi rozciągnął usta w swoim psychopatycznym uśmieszku.
– Mam was.

****

– Zawsze, ale to zawsze robisz durne rzeczy! Mieliśmy się stąd wydostać, a nie rozwalać pałac! Jak chcesz, to droga wolna, ale niech nas to prowadzi do wyjścia, na litość wszystkich domen!
   Jess wywróciła oczami i machnęła dłonią, co jedynie nakręciło marudzenie Fludima. Teraz do tematu doszło jej lekceważenie sytuacji i totalna beztroska. Szatynka była jednak bardziej zainteresowana, tym, gdzie do diabła jest, oraz co ze Spectrą. Naprawdę wolała go nie spotkać, bo wiedziała, że nie skończy się to dla niej za miło. Może by tak poszukać Hydrona? Heh, choć z drugiej strony czy wkurwiony Spectra posłucha księciunia? Zapewne nie, szybciej go znokautuje.
– Zabawa skończona, cholero.
   Nie odwracając głowy, rzuciła się w przód, lecz ręką Phatoma złapała ją za włosy. Warknęła, kopiąc na oślep.
– Nie radzę – powiedział zimno. – Chyba nie muszę ci mówić, jak bardzo mam zły humor?
– Ojej, serio? Chomik ci zdechł? To przykre, pochowałeś go w kartonie pod drzewem?
   Phantom obrócił ją przodem do siebie. Tuż za nim stał Volt, którego mina wyraźnie odradzała Knight podobne teksty, tylko że to była Jess. Rozsądek nigdy nie był jej mocną stroną.
– No ale głowa do góry, kupisz sobie nowego – wyszczerzyła się.
– Z jaką przyjemnością zaszyłbym ci te usta.
– Hamuj się, z fetyszami to chodzi się do...
– CISZA!
– Zaleciało grozą, nie powiem.
   Spectra warknął wściekle i pociągnął cholerną zarazę za sobą, obiecując jej w ducho, że skończy w lochu o chlebie i wodzie. Codziennie będzie ją też odwiedzał z nagraniem najbardziej irytujących dźwięków takimi jak przeciąganie styropianu po tablicy i będzie je puszczał przez dwie godziny.
   Zasługiwał na odrobinę szacunku, do cholery!






 NIE WIEM, CO TO JEST, SERIO XD Powstało pod wpływem chwili, muzyki i vinesów z Marvela (obecnie kocham Jeremiego Rennera, to jest cud, ideał i bóg)<3 b="" czytania="" dy="" ego="" jutro="" mi="" o:p="" poprawi="" xd="">
Co do rozdziału to:
Odmeldowuje się!

środa, 18 lipca 2018

S2 Rozdział 15: Gdybym mógł cofnąć czas...


„Złych wspomnień nie musisz brać ze sobą. I bez tego będą cię prześladować.”
Carlos Ruiz Zafon - "Książę Mgły" 



   Ciężko jest mi określić, jakie konkretne uczucia towarzyszyły mi, kiedy szłam koło brata oraz jego dziewczyny – Veny. Oczywiście jednym z nich była ulga, że Kenji żyje, ale inne? Strach, radość, smutek, złość? A może ich mieszanka? Wcisnęłam mocniej ręce w kieszenie płaszcza i schowałam twarz w szalu.
   Milczenie między nami było tak ciche że aż głośne. W mojej głowie roiło się od pytań, Kenji pewnie zastanawiał się, co teraz będzie. Gdzieś w naszych środkach wirowało pełno różnych emocji i uczuć, które pragnęły uwolnienia, lecz żadne z nas nie chciało im go dać. Jeszcze nie.
   Jedynie Vena nie wydawała się zakłopotana obecną sytuacją. Gdy dowiedziała się, kim jestem, przedstawiła mi się jako narzeczona Kenjiego i tyle. Nie wyglądała na zaskoczoną informacją, że jesteśmy rodzeństwem. Szła z moim bratem za rękę i wpatrywała się w dal z delikatnym uśmiechem błądzącym po ustach. Wiedziała o wszystkim?
   To mnie zabolało, nie ma co owijać w bawełnę. Jednak nie chciałam krzyczeć ani urządzać żadnych scen na ulicy, zanim nie poznam wersji brata. Mama mówiła, że prawda może okazać się bolesna.
   Zatrzymaliśmy się przed piętrowym budynkiem. Na parterze znajdowała się spora restauracja, która nazywała się, jak wynikało ze napisu umieszczonego nad szklanymi drzwiami ze złotymi framugami, Suisen. Tłumacząc z japońskiego oznacza to narcyza. Ulubiony kwiat naszej mamy.
   Kenji i Vena mieszkali na piętrze, gdzie weszliśmy dzięki schodom, które mieściły się z boku budynku. Brat otworzył drzwi, przepuścił swoją dziewczynę, potem mnie i sam wszedł. Znalazłam się w przytulnym holu utrzymanym w fioletowo – błękitnych barwach. Był dość obszerny i ciągnął się chyba przez całe mieszkanie, bo odchodziło od niego osiem różnych pomieszczeń.
– Wolisz pić herbatę czy kawę, Jessie? – spytała Vena, oddając kurtkę Kenjiemu i szybkim ruchem zrzucając z nóg buty.
– Poproszę kawę – odparłam, lekko się uśmiechając. Liczyłam w duchu, że nie będę chciała stąd wyjść, zanim dziewczyna skończy ją robić.
– Okej. Rozgość się, za chwilkę wrócę – rzuciła i weszła do pierwszego pokoju od prawej, gdzie była kuchnia.
   Kenji bez pytania wziął mój płaszcz i zarzucił go na drewniany wieszak. Potem podsunął mi kapcie. Cisza była już tak dobijająca, że wwiercała mi się w uszy. W końcu ruszyliśmy do salonu. Bez ceregieli usiadłam na miękkiej bordowej sofie. Nawet nie rozejrzałam się po pokoju, tylko utkwiłam oczekujący wzrok w Kenjiego, który usiadł naprzeciwko.
– Zmieniłaś się trochę, Jessie – powiedział ze słabym uśmiechem. – Jak byłaś młodsza, to opanowanie było ci niemal obce. Uwielbiałaś robić afery. Mniejsza. – Machnął dłonią, jakby chciał odepchnąć wspomnienia dawnych lat. – Co konkretnie chcesz wiedzieć?
– Co się wydarzyło, kiedy zniknęłam.– odparłam i przygryzłam wargę. –  I...Kenji, dlaczego nigdy nikomu nie powiedziałeś, co się wtedy stało? Że to Zenoheld zabił naszych rodziców? – Spuściłam wzrok.
   Kenji oparł łokcie o kolana, opuścił ręce i splótł dłonie razem. Na jego twarz padł cień.
– Znalazłem się daleko za pałacem. Reiko wysłała mnie na przedmieścia, by Zenoheld nie mógł mnie dopaść. Jednak wtedy tego nie wiedziałem i nie rozumiałem, jakim cudem nagle byłem tak daleko. Niczego nie rozumiałem. Te płomienie, krzyki – Zatrząsł się delikatnie, mocniej zaciskając palce. – Te widoki są wypalone w mojej pamięci. Nie umiałem w nie uwierzyć, chciałem się ich pozbyć, ocknąć się i upewnić, że to jedynie koszmar. Tylko że tak się nie stało. Byłem w szoku, Jessie – Podniósł na mnie oczy przepełnione smutkiem i strachem. Przełknęłam ślinę. – Straciłem kontakt z rzeczywistością. Kiedy się ocknąłem, minęły dwa dni, a ja znajdowałem się w domu pary staruszków. Nasi rodzice rzadko wystawiali nas na widok publiczny, więc oni nie wiedzieli, kim jestem. Wtedy jeszcze czułem wściekłość, chciałem wrócić i ogłosić wszystkim, co się wydarzyło, lecz... – Umilkł i wziął kilka głębokich wdechów. – usłyszałem w radiu, że Zenoheld został nowym władcą i padł na mnie strach. Nie zrozum mnie źle, Jessie. Teraz wiem, że to było absurdalne, jednak jedenaście lat temu byłem święcie przekonany, że jeśli wrócę, to Zenoheld mnie zabije. Ta myśl mnie paraliżowała. Nie umiałem nic zrobić. Wmówiłem tamtym staruszkom historię, że uciekłem z domu od okrutnych rodziców. Postanowili mnie adoptować.
– Ale przecież... ciało...identyfikacja...
– Z tego co słyszałem, to z ciała Cassie pozostała sama czaszka. Widocznie uznali, że ja spłonąłem całkowicie – Wzdrygnęłam się, a Kenji przetarł twarz dłońmi. – Zmieniłem nazwisko. Imię przez przypadek w rejestrze mam wpisane jak „Kenpi”, ale to przez to, że staruszkowie niedosłyszeli. Pewnie dlatego szybciej na mnie nie trafiłaś. Kontynuując, próbowałem jakoś żyć dalej z dala od Zenohelda. Skończyłem studia, poznałem Venę, założyłem tą restaurację, aż pewnego dnia...
– ...pojawiłam się ja.
    Skinął głową i ukrył twarz w dłoniach. Dałam mu czas, nie pośpieszałam go.
– Przypomniałem sobie, że miałem młodszą siostrę, która miała więcej odwagi niż jej głupi brat i ochroniła mnie, prawie przypłacając to życiem – powiedział z grymasem wściekłości i żalu. Dłonie mu drżały, a klatka piersiowa unosiła w niespokojnym tempie. – Zrozumiałem, że zmarnowałem szansę, którą mi dałaś, wymazując się. Chroniłaś mnie przez długie sześć lat, a ja to zaprzepaściłem, nie mówiąc nikomu prawdy – Z oka pociekła mu łza. A za nią kolejna i kolejna. Kapały na ciemne spodnie lub spływały po policzkach. – Wybacz, Jessie. Bałem się z tobą zobaczyć, bo wiedziałem, że cię zawiodłem. Bałem się smutku w twoich oczach. Nie... Bałem się, że zobaczę w nich nienawiść, choć w pełni na nią zasługuję. – Zaśmiał się gorzko. – Jestem zwykłym tchórzem, a nie bratem. Powinienem cię chronić. Powinienem...Kurwa...Gdybym mógł cofnąć czas...
   Nie dałam mu skończyć zdania, tylko wyrwałam się do przodu i przyłożyłam dłonie do jego mokrych policzkach.
– Jesteś idiotą, Kenji – wymamrotałam, ocierając łzy kciukami. – Ale nie jesteś tchórzem. Naprawdę myślisz, że będę cię obwiniała o coś, co sama zrobiłam? Naprawdę myślisz, że mogłabym cię znienawidzić? – mówiłam dalej, a w moim gardle rosła gula, której nie umiałam przełknąć. – Jesteś moim bratem. Głupim, nadętym, starszym bratem!
– Jessie...
– Więc nie mów więcej takich rzeczy – Przyłożyłam swoje czoło do jego, przymykając oczy. – Wszystko już jest w porządku.
   Nieśmiało i delikatnie przytulił mnie, jakby się bał, że to zwykła senna mara. Sama poczułam, jak ciekną mi łzy, ale nie byłam pewna czy są ze smutku czy ze szczęścia. Objął mnie mocniej i pocałował w czoło, tak jak zawsze to robił, zanim poszłam spać.
– Cieszę się, że wróciłaś, Jessie.
– Ja też się cieszę, braciszku.
– Przepraszam za wszystko.
– Przeproś jeszcze raz, a cię walnę.
– Huh, jednak nie zmieniłaś się tak bardzo.
   Puścił mnie, naciągnął rękaw bluzy na dłoń i otarł mi nim twarz.
– Zaraz przyniosę ci chusteczki – powiedział, podnosząc się, lecz w tym samym czasie rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili weszła Vena niosąca małą tackę z trzema kubkami w towarzystwie dwóch bakuganów.
– Przeszkadzam wam? – spytała, stawiając napoje i zasłaniając tacką połowę twarzy.
– Nie, wszystko już wyjaśnione – odparł Kenji.
   Pokiwałam głową, bo dziewczyna wyglądała na nie do końca przekonaną. Kiedy zauważyła, że obydwoje mamy zaczerwienione oczy, odłożyła swoją prowizoryczną tarczę.
– Może zaprowadzę cię do łazienki, Jessie? – spytała.
– Jasne, dzięki.
   Łazienka znajdowała się naprzeciwko kuchni. Vena wpuściła mnie do środka, wyciągnęła z szafeczki wiszącej nad okrągłym lustrem puchaty ręcznik, położyła na pralce i wyszła z pomieszczenia. Odkręciłam kurek i na białą powierzchnię umywalki trysnęła zimna woda. Nabrałam trochę na dłonie i ochlapałam sobie twarz.
– Poszło lepiej niż myśleliśmy – mruknął Fludim.
– Nom – Przytaknęłam, sięgając po ręcznik.
   Ledwo wyszłam na hol, kiedy rozległ się głośny, ciągły dzwonek. Kenji otworzył drzwi, a do środka z rozpędu wpadła jakaś czarno – różowa postać, która uderzyła ramieniem o ścianę i zatrzymała się na jednej nodze, wymachując rękami na boki.
– Ke, Ke! Widziałeś może taką niską szatynkę na wzgórzu?! – krzyknęła, jak się okazało, gdy odrzuciła włosy z twarzy, Rei, łapiąc brata za bluzkę.
– Jeśli chodzi ci o Jessie, to jest tutaj Reinere, spokojnie – westchnął lekko rozbawiony Kenji i pokazał na mnie dłonią.
   Volan rzuciła się na mnie z okrzykiem radości i złapała w mocnego przytulasa. Prawie się przez to obie przewróciłyśmy, lecz w ostatniej chwili złapała nas Vena. Reinare przerzuciła się na nią, ignorując jej ciche protesty i głębokie rumieńce.
– Rozumiem, że trafiłaś, Volan? – powiedział głos, który automatycznie przywiał chłód do korytarza. Keith stanął w progu, unosząc brew i wpatrując się w różowowłosą. Oczywiście towarzyszył mu Gus, na którego ramieniu była uwieszona ta Irene. Za ich plecami stała Mira, zdyszany Baron oraz Ace. W krótkich słowach przybyli tu wszyscy.
– Przepraszam, ale kim wy jesteście? – zwrócił się do nich Kenji, jednocześnie próbując uwolnić swoją narzeczoną od Rei.
– Aaa, to moi przyjaciele – powiedziałam.
   Brat otaksował wszystkich szybkim wzrokiem, ale na Spectrze zatrzymał się nieco dłużej. Oho, jak jemu też włączy się TONMS, to się chyba wyprowadzę.
– W takim razie zapraszam do środka – Uśmiechnął się i zapraszającym gestem pokazał na wnętrze mieszkania. – Nazywam się Kenji Lovett, jestem starszym bratem Jessie.
   W ułamku sekundy wszyscy zastygli. Baron zamrugał kilka razy, Mira przechyliła głowę na bok, Gus uniósł brwi, Spectra zmrużył oczy, Ace zakrztusił się śliną, a Rei rozbłysły oczy.
– Kyaa, Ken, Jess jesteście rodzeństwem!
– W sumie jesteście nawet podobni.
– No i po co była ta lista...
– Cicho bądź, Gus.
– Eh? O co chodzi, skarbie?
– Przynajmniej wiemy, czemu postanowiła nas przyprawić o zawał, idiotka.
– Ooo! Brat mistrzyni Jessicy!
   Zacisnęłam palce na nosie, wzdychając ciężko. Oj, dopiero teraz zaczyna się ciężka przeprawa.



Ta dam, taki krótki rozdzialik o Jessie i jej bracie! ^^ Chyba jest troszeczkę za łzawy, ale był pisany pod wpływem chwili (23-1 w nocy najlepsze na pisanie XD) Jak chcecie, to możecie się pobawić i powiedzieć, kto mówił te końcowe 7 wypowiedz. 
Odmeldowuje się!
EDIT: 
Taki kolażyk, który zrobiłam przy okazji XD




poniedziałek, 9 lipca 2018

S2 Rozdział 14: Nierozerwalna więź.

~ Uprzedzam, że rozdział jest długi, ale to taka moja rekompensata, za te wszystkie nieobecności. Mam nadzieję, że dotrwacie do końca ^^ ~



    Heather omiotła wzrokiem poczekalnie w punkcie dostępu, gdzie miała się spotkać z którymś z Wojowników. Jednak nikt nie siedział na oczojebnych pomarańczowych krzesełkach ani nie opierał się o ściany pomalowane na mandarynkowy kolor. Skrzywiła się. To połączenie kolorów bolało jej oczy i sprawiało, że czuła się niekomfortowo. Tylko gorzej by było, gdyby całe pomieszczenie było utrzymane w bieli i żółci; barwach Haosu.
   Przeczesała włosy, wzdychając niecierpliwie.
– Chcesz coś do picia?
   Zerknęła na Nathana. Trzymał w dłoni czarny portfel i uśmiechał się miło, ciągle mając te maślane oczka. Uprzytomniło jej to, że musi grać zestresowaną i przerażoną, jeśli ma oszukać Wojowników. Przybrała więc zbolały wyraz twarzy i zaczęła miąć rąbek spódnicy.
– Poproszę wodę. Gazowaną.
   Chłopak po chwili wrócił z półlitrową butelką. Postawił ją koło niej i sam padł na ławkę, odchylając głowę do tyłu.
– Spóźniają się, coo? – zagadnął.
– Trochę – mruknęła i odkręciła zakrętkę.
   Nie zdążyła wziąć porządnego łyka, gdy drzwi od poczekalni rozsunęły się i do środka wpadł zaaferowany Dan. Los naprawdę ją kochał, skoro na drodze stawiał jej największe ameby umysłowe, jakie wychował świat. Szatyn szybko ją zlokalizował i dobiegł do niej, wyrzucając z siebie jakieś usprawiedliwienia o spalonych tostach, korkach i sznurówkach. Zbyła to milutkim uśmiechem i mówieniem, że nic się nie stało.
– To jest Nathan. Mój kolega, który widział wczorajsze zajście z daleka, lecz uciekłam i nie zdążył mnie dogonić – przedstawiła Crovena, zaklinając go w myślach, by niczego nie spartolił.
   Chłopcy wymienili uściski dłoni, po czym Kuso znów zwrócił się do niej.
– Czyli jesteś pewna, że chcesz walczyć z Gundalianami?
– Tak – powiedziała pewnym głosem. – Muszę odnaleźć moich kumpli. – Zacisnęła dłoń w pięść. – Dlatego proszę was o pomoc.
– Oookej i wszystko jasne! – zawołał Dan i zrobił gwałtowny obrót. – A teraz chodźcie, zaprowadzę was do reszty! – Wyszczerzył zęby.
   Podążyli za nim. Nathan nie miał zielonego pojęcia, co tak właściwie się stało i już chciał się spytać Heather, gdy poczuł, jak ta łapie go za rękaw koszulki. Hormony zaczęły w szalonym tempie biegnąć przez układ krwionośny, w mózgu pojawiła się żółta tabliczka z migającym na czerwono napisem „Error”, a wszelkie rozsądne myśli zostały pożarte przez motyle, który wydostały się z brzucha. W ułamku sekundy zgłupiał całkowicie i nawet warknięcie zielonowłosej w jego uszach zabrzmiało jak prośba wypowiedziana słodkim głosikiem.
– Żadnych pytań.
   Dał się ciągnąć niczym szmaciana lalka, nie dostrzegając, że Heather daleko jest od miłej dziewczynki. Jego stan ameby przebił wszystkie poprzednie, co rzecz jasna było nastolatce na rękę. Miała tylko lekkie trudności z ciągnięciem jego cielska, ale wystarczyło, że kopnęła go w kostkę, by zaczął iść szybciej.
    Myśli Dana były zbyt zaprzątnięte misją Fabii i Marucho, którzy udali się do Bakuprzestrzeni w celu wyciągnięcia stamtąd jak największej ilości ludzi, przez co nie zauważył niczego dziwnego. Owszem nigdy nie należał do specjalnie spostrzegawczych osób, lecz od czasu incydentu z Renem uważniej obserwował otoczenie. Jednak dla niego Heather nie mogła być szpiegiem, Marucho znalazł ją nawet w dawnych rankingach jeszcze za czasów Maskarada. Był też zbyt rozproszony, co Heather radośnie wykorzystywała.
    Używając mocy Drago, przenieśli się do oficjalnej bazy Wojowników, która mieściła się w dodatkowym pokoju administracyjnym w Bayview w punkcie dostępu.
   Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy, był ogromny plazmowy ekran umieszczony na ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych. Przed nim stał długi srebrny stół z sześcioma krzesłami wymoszczonymi zielonymi poduszkami, a wokół tego wszystkiego były rozwieszone lub wyświetlone różne tablice, wykresy lub mapy. Była tu nawet mini kuchenka z ekspresem. Nie ma co baza operacyjna pełną gębą.
– Dzień dobry – przywitała się Heather, widząc Shuna oraz Jake.
   Obydwaj skinęli do niej głowami i spojrzeli pytająco na Dana.
– Heather zdecydowała, że chce razem z nami dopaść Gundalian i uratować przyjaciół.
   Shun zmrużył oczy, mocniej oplótł rękami tors i spojrzał na Nathana.
– A to kto?
– Jestem Nathan, przyjaciel Heather,  widziałem, jak wczoraj ten krzaczasty zniknął z Bennym i Archiem – oświadczył Croven, drapiąc się po karku. – To moi kumple – dodał na wszelki wypadek.
   Heather w duchu pogratulowała sobie, że powiedziała mu imiona kuzynów i zajęła wskazane przez Dana miejsce.
– Też chcesz z nami lecieć na Gundalię? – drążył Kazami.
    Heather nie drgnęła ani nie zmieniła wyrazu twarzy, lecz nastawiła uszy. Jeśli ten teraz palnie, że tak, to będzie miała dodatkowy balast na głowie, którego trzeba będzie się szybko pozbyć. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim zacznie zadawać niewygodne pytania.
– Co? Nie, nie – Nathan uniósł ręce i pokręcił nimi stanowczo. – Mam pracę, nie mogę. Przyszedłem tu dziś, bo Heather chciała mieć towarzystwo.
– To prawda – powiedziała, odwracając głowę i obdarzając go uśmiechem. Prawie przyprawiła go tym o zawał ze szczęścia, ale olała to i zwróciła się do Shuna. – Po prostu trochę bałam się iść sama.
– Z nami nie będziesz musiała się bać! – oświadczył głośno Jake. Wypiął tors i dźgnął się w niego kciukiem. – Mistrzunio i Drago nigdy nie przegrają z jakimiś ufokami! Ja również!
   Mówiąc to, utwierdził Heather w przekonaniu, że póki co w pomieszczeniu znajduje się jedna rozsądna osoba i jest nią Shun. Mimo to uśmiechnęła się i podziękowała za te jakże pełne otuchy słowa, choć doskonale wiedziała, że wkurwiający rudzielec będzie pierwszym przegranym. Bez dwóch zdań.
   W pokoju pojawili się Fabia wraz z Marucho. Oczywiście zaraz posypały się pytania, więc Dan pośpieszył z wyjaśnieniami. Po około kwadransie wszystko stało się jasne i ku zadowoleniu Heather Marukura oraz Fabia nie mieli do niej żadnego problemu. Została zaakceptowana przez wszystkich jako biedna dziewczyna próbująca uratować przyjaciół. Doprawdy, ma taki talent aktorski czy oni są aż tak tępi?
– Heather, będę musiał już lecieć – szepnął Nathan trzymając w dłoni wibrujący telefon i z miną, jakby miał tam bombę.
– Rozumiem, dziękuje ci bardzo – Cmoknęła go przelotnie w policzek, odnotowując z zadowoleniem, że się zarumienił. Im bardziej da się omotać, tym mniej szkodliwy będzie. – Spotkamy się jutro, dobrze?
– J-jasne! – wykrztusił. – Hej, mogę użyć teleportu? – Zerknął na Wojowników.
– Droga wolna! – Dan machnął ręką.
   Nathan wypadł na korytarz niczym niesiony na skrzydłach.
– Wracając do tematu twoich przyjaciół – odezwał się Shun. – Masz może jakieś ich zdjęcie lub coś takiego?
– Hmmm, coś powinnam mieć – Udała zadumę i zaczęła grzebać w worku z Adidasa. – O, jest! – Wyciągnęła sfałszowane zdjęcie i podała je Kazamiemu. – To Benny, a to Archie – Postukała paznokciem najpierw w twarz piegowatego szatyna a potem bruneta z blizną na policzku.
– Możemy zrobić kopie? – spytał Marucho, przejmując fotografię.
– Pewnie, tylko oddajcie mi potem oryginał, dobrze?
– Przełóżmy to na później – przerwał im Shun. – Teraz mówcie, co tam w Bakuprzestrzeni.
   Heather oparła się wygodniej i również zaczęła słuchać, mając nadzieję, że dowie się czegoś jeszcze.

****

– Stresujesz się?
   Zerknęłam na Fludima, który siedział na pędzlu od pudru. Skinęłam głową, po czym wróciłam wzrokiem do swojego odbicia. Próbowałam za pomocą różu i rozświetlacza nieco zamaskować fakt, że jestem blada jak trup, jednak nic to nie dało. Z lustra spoglądała na mnie przerażona dziewczyna mająca może za kilka godzin spotkać swojego brata. Na dodatek ciągle nie pamiętałam, co takiego ważnego wiązało Kenjiego z Daphteą, a sny z jego udziałem stawały się coraz częstsze. Tak, tak, chyba wracamy do podobnej szampańskiej zabawy co z fragmentami. Ciekawe co tym razem mnie opęta?
   Prawie dostałam zawału, gdy na moim ramieniu spoczęła ciepła ręka.
– Zaraz się spóźnisz, Jess – powiedziała mama. W drugiej dłoni trzymała miękki kaszmirowy szal. – Boisz się?
– Trochę – mruknęłam. – Minęło już jedenaście lat. Nawet nie wiem, jaki on jest. Nie znam go. Nie chcę mu niszczyć życia. Ale jednocześnie chcę go poznać – Z trudem przełknęłam ślinę.
    Mama przykucnęła i oparła swój ciepły policzek o mój lodowaty. Miałyśmy inne rysy twarzy, jej nos był zadarty, mój prosty, oczy miała barwy liści mięty. Jedynie kosmyki w odcieniu orzechowego brązu mogły kiedyś świadczyć, że jesteśmy spokrewnione.
– Może być tak, że twój brat cię odrzuci. Z więziami tak to już jest. Czasami te tworzone przez krew są kruchsze niż te stworzone z przypadku. Nieważne, co się stanie, będziesz musiała to zaakceptować, nawet jeśli będzie to bolesne. Musisz tylko pamiętać, że zawsze będziesz miała mnie, tatę i Micka, dobrze? – Uśmiechnęła się, gładząc mnie po głowie. – Bez względu na wszystko.
– Wiem, mamo.
– No to wstawaj i idź. – Klepnęła mnie lekko w plecy i wyprostowała się, jednocześnie owijając moją szyję szalem.
   Gdy wyszła z pokoju, włożyłam błyszczyk do kieszeni szafirowego płaszcza, po czym zarzuciłam go na ramiona. Wzięłam jeszcze jeden głęboki wdech, by się uspokoić i ruszyłam do teleportu. Wstukałam współrzędne.
   Będzie dobrze, Jess. Jak coś pójdzie nie tak, to zawsze możesz iść upić się do nieprzytomności, zwalając problem doprowadzenia cię do porządku na resztę.

****

   Raczej nikt nie lubi, gdy ktoś przerywa mu dopiero co zaczęty relaks. Nie inaczej było w przypadku Jane, która pełnymi garściami korzystała z pustego przystanku, siedząc po turecku na ławce w rozpiętej pikowanej kurtce i słuchając zespołu Rixton. Miała dziś naprawdę wiele męczących zajęć takich jak przeżycie dwóch chemii, unikanie Rogera, utrzymywanie Akane we względnej równowadze psychicznej, zabieranie Jess nożyczek oraz cyrkla, gdy ta szła na fizykę z najgorszymi zamiarami czy powstrzymywaniem Haruki przed zadźganiem piórem biednej Stelli, która na chwilę odleciała podczas szycia sukienki, w wyniku czego szew był lekko krzywy. Szczerze mówiąc, czasami czuła się jak matka musząca powstrzymywać co chwilę swoją gromadkę dzieci przed zdemolowaniem całego miasta. A warto zauważyć, że była od nich starsza zaledwie o rok. Tsa, Haruka mówiła, że to ona ma trudno, kiedy Wilson, Aki i Jess wpadają na jakieś idiotyczne plany, ale mocno przesadzała. Co niby mogło się im stać, gdyby zaatakowały tamtych nachalnych typów zapalniczką oraz dezodorantem? Albo pożyczenie na chwilę wozu z lodami, by nie płacić za taksówkę? To nie były żadne głupie pomysły a zdroworozsądkowe myślenie!
   No ale wracając do tematu, chciała się wyciszyć i odpocząć. Nie było jej to dane, albowiem na horyzoncie zamajaczyła sylwetka Phoebe. Nie trzeba było być geniuszem, by dostrzec, że dziewczyna jest w stanie przypominającym głęboką depresję pomieszaną z furią.
– Pieprzyć to wszystko! – warknęła przewodnicząca klasy jej przyjaciółek, z całej siły kopiąc kosz, który zaczął się chybotać.
   Jane zatrzymała piosenkę i zdjęła słuchawki. Wolała nie drażnić już wkurwionej nastolatki swoim zwyczajowym wyjebaniem. Znała jej możliwości, a naprawdę chciała wrócić do domu bez szwanku.
– Bracia Rendich? – strzeliła, jak się okazało po minie Phoebe, celnie.
– Tak, a konkretnie Drake! Wiesz, że przez niego Gepardzica będzie mnie teraz obserwować?! I jeszcze mówiła, że się na mnie zawiodła! – Blondynka znów kopnęła niewinny blaszany kosz. W jej brązowych oczach niemal płonął ogień. – Nie odpuszczę mu tego, dziś może zwiał, ale jutro zginie. Przetrę nim wszystkie męskie toalety w szkołach w Los Angeles, potem przywiąże do podwozia samochodu i przejadę się przez autostradę na pełnej prędkości – wycedziła, zaciskając palce na kształt szponów. Zamachnęła się nogą.
– Lepiej przestań, jak jakiś nauczyciel zauważy, zacznie się pluć, że niszczysz własność publiczną – przestrzegła ją Jane.
   Phoebe zamiast tego z całej siły kopnęła w chodnik, ciągle mamrocząc przekleństwa pod nosem. Wilson trochę jej współczuła, bo słyszała od Jess, jak bardzo ta dziewczyna ceni sobie dobrą opinię i jak ciężko na nią pracuje. Nic dziwnego skoro chciała zostać dyplomatką albo ambasadorką.
– Jeśli chcesz się wyżyć, to może lepiej będzie kogoś sprać w Bakuprzestrzeni? – zasugerowała. – Mogę iść z tobą.
   Phoebe przyjrzała jej się, mrugając raz po raz.
– Serio? Nie masz żadnych planów?
– Póki co nie. To jak będzie?
– Bardzo chętnie!
   Jane uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że dziewczyna nieco ochłonęła. Żywiła tylko nadzieję, że Phoebe nie będzie wyżywała się przez trzy godziny, bo serio miała ochotę na zapiekankę mamy.

****

   Tyle złota oraz srebra nigdy nie widziałam na żadnym festiwalu. Budki bileterów, atrakcje, nawet stoiska z jedzeniem miały pozłacane elementy. Co do cudnej „Szybującej Bańki” Barona, to już obiecałam w duchu chłopakowi uduszenie gołymi rękami. Wiecie, co to była za atrakcja?! Wchodziło się do miękkiej przeźroczystej napompowanej piłki, która następnie została wyrzucana przez specjalne metalowe ramię do góry. Bez zabezpieczenia! Phy, a po co? Bańka miała bardzo grube i elastyczne ściany, przez co odbijała się od ziemi. Wszystko w sumie pięknie ładnie, lecz tam nie było siedzeń ani niczego takiego. Nie zliczę, ilu osobom przywaliłam łokciem lub kolanem. Ogólnie to Vestalianie – nie licząc Barona – nie mieli absolutnie żadnych problemów z utrzymaniem równowagi. Co najwyżej lekko się chwiali, gdy piłka stykała się z podłożem. To by w sumie tłumaczyło, jakim cudem Gus lub Spectra nawet podczas ciężkich walk mogli stać na swoich bakuganach bez trzymanki i nawet nie drgnęli.
   Na samo wspomnienie poczułam nawrót nudności i przyłożyłam dłoń do ust. Reszta na szczęście tego nie zauważyła, bo byli zbyt pochłonięci wypatrywaniem jakiejś znanej aktorki, która mignęła im w tłumie.
– Poproszę jedną nalewkę z komucja. – Keith złapał mnie za tył płaszcza, tym samym zatrzymując przed jednym ze stoisk, od którego bił słodki zapach. – Mogłaś od razu powiedzieć, że źle się czujesz – mruknął, zerkając na mnie przez ramię.
– To tylko chwilowe mdłości – odparłam i machnęłam ręką. – Nie przewidziałam, że moim żołądkiem będzie aż tak miotało.
– Hej, nie zostawajcie z tyłu! – krzyknęła Mira, machając do nas ręką. – Tu niedaleko jest ta słynna wróżka!
   Ace – jakimś cudem Spectra nie wywalił go z naszej radosnej grupki – popatrzył na mnie, sugestywnie unosząc brew i zerkając na Fermina. W odpowiedzi uśmiechnęłam się promiennie i pokazałam mu środkowym palcem, gdzie sobie może wsadzić swoje domysły.
– Już idziemy! – odkrzyknął Keith i wcisnął mi do dłoni niewielki kubeczek z ciepłym naparem. – Dobrze działa na żołądek, więc wypij wszystko.
– Hai, hai, przyjęłam – Uśmiechnęłam się i otuliłam kubek dłońmi.
   Ruszyliśmy w stronę reszty. Odciągnęłam szal od ust, by móc wziąć łyka. Napój na początku był gorzki, ale po chwili stał się słodszy, smak nieco przypominał poziomki. Przyjemnie przy okazji rozgrzewał, co było ważne, bo na Vestalii panował już niezły chłód. Tylko poczekać, aż zacznie padać śnieg, a wtedy mój świetny teleport na pewno do reszty zwariuje.
   Keith miał, hmm, jak to powiedzieć, by nie skłamać...no wyjebane na to zimno po prostu. Serio, szedł ubrany w granatową bluzkę z długim rękawem, na to narzucił krótką czarną kurtkę i tyle. A ja obok dreptałam w zapiętym płaszczu do kolan i owinięta szalem po czubek nosa. I nie, to nie ja byłam jakaś nadwrażliwa na pogodę. Mira, Ace, Baron i Gus też byli ciepło ubrani, a Leltoy miał nawet nauszniki. Ja czaję, że Pyrus, ale bez przesady, co on ma wyższą temperaturę ciała?
– Nie zimno ci? – spytałam z nutką ironii, patrząc na niego.
– To delikatny przymrozek.
   Tsa, delikatny jak kurwa motylek. Taki zmutowany, mierzący trzy metry, ważący półtora kilo i mający dwie pary czułek.
– Chociaż rękawiczki by się przydały. – Potarł z lekka zgrabiałe ręce.
   Odciągnęłam jedną dłoń od kubka i złapałam jego zimną odpowiedniczkę. Nic nie powiedział, jedynie splótł swoje palce z moimi.
– Już nie trzeba.
   Uśmiechnęłam się pod nosem. Doszliśmy do reszty. Wtedy Keith od razu stał się mniej zrelaksowany, bo ujrzał Ace’a, który przekroczył tę magiczną granicę metra od Miry i trzymał rękę na jej ramieniu. Gus miał minę pełną zwątpienia, gdy na nich patrzył, jakby wiedział, że zaraz ta nieszczęsna dłoń zostanie odgryziona przez Fermina. Keith zmrużył oczy i wyrwał się do siostry, ciągnąc mnie za sobą, Baron rzucił się ostrzec Ace trwającego w słodkiej nieświadomości niebezpieczeństwa, gdy rozległ się radosny okrzyk.
– Hej, hej, nic mi nie mówiłaś, że jesteś razem z Keithkiem!
   Stanęłam jak słup soli, a słowo „Keithkiem” dźwięczało mi w uszach. Po prawej usłyszałam pierwsze parsknięcie śmiechu. W końcu sama nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
– Huh? O co chodzi?
– Chyba miliony razy cię prosiłem, byś skończyła z tymi zdrobnieniami, Volan – westchnął Keith, sztyletując Reinare lodowatym spojrzeniem.
   Dziewczyna uśmiechnęła się, kiwając na piętach. Czarna czapka zsunęła się jej bardziej na lewą skroń, przysłaniając przy okazji oko.
– No wybacz, wybacz, przyzwyczajenia – zachichotała.
– Znacie się? – wykrztusiłam, gdy w końcu opanowałam śmiech i dźgałam Ace’a łokciem, by też tak zrobił, bo postawa Keitha niezbicie wskazywała, że go zaraz zamorduje na środku ulicy.
– Nieste...
– Od liceum! – Rei przerwała Ferminowi w pół słowa. – Zgubiłam Venę, więc zaczęłam się tak kręcić bez celu, a tu nagle widzę was. Pomyślałam, że ją może widzieliście – zmieniła kompletnie temat.
– Venę? – spytaliśmy równocześnie z Baronem.
– Średniego wzrostu, ma długie proste włosy w kolorze śliwki i śliczne oczka, jakby wykonane ze złota. Powinna się kręcić z takim brunetem.
– Nie widzieliśmy nikogo takiego – powiedział Gus, bo jego mistrz już miał chyba bo dziurki w nosie udzielania się społecznego i wbił wzrok w oddalony punkt, gdzie unosiła się jasna łuna.
– Ehh, może poszli na wzgórze – westchnęła Rei i spuściła ręce. – No nic, pokręcę się z wami!
   Uwiesiła mi się na ramieniu, przez co niemal upuściłam kubek z naparem. Ewidentnie ci od Pyrusa mają jakąś cieplejszą krew, bo ona była tylko w legginsach, skórzanych kozaczkach, czerwonej bluzie oraz wcześniej wspomnianej czapce.
– I jak ci się podoba Daphtea, Jess? I co tam u pana Vamkil? O czym rozmawialiście? Bo ja cudem zdążyłam, a już było blisko, by Klaus – san mi głowę urwał! – zalała mnie falą pytań i nie dała czasu na odpowiedź, bo popatrzyła na Keitha, którego ciągle trzymałam za rękę. – Zabieramy się z Jess na kilka minutek, potem ci ją zwrócę – Puściła mu oczko.
   Kilka minut później siedziałyśmy na ławce pod fontanną. W oddali słyszałyśmy dźwięki bębnów oraz trąbki. No tak ceremonia na zakończenie.
– Jesteś pewna, że się później odnajdziemy, Rei? – spytałam powątpiewająco, wskazując na tłum. – Z moją orientacją w terenie jest średnio, tak ci powiem.
– Nie czaruj, jest tragiczna i przyprawia mnie czasami o zawał – parsknął Fludim.
– Lepiej obsługuję GPS niż prowadzę taksówkę – powiedziała uspokajająco Reinare.
– To wcale nie polepsza sytuacji.
– Kochana jesteś.
– Od zawsze.
   Volan parsknęła śmiechem, zakładając nogę na nogę.
– Zawsze możemy też szukać dziewcząt, które ze ślinotokiem wpatrują się w kogoś. To z pewnością będzie Keith – uznałam.
– Jesteście parą?
– Chyba można to tak określić – stwierdziłam po krótkiej chwili.
– Chyba?
– Żadne z nas nigdy czegoś takiego nie powiedziało – westchnęłam, rozkładając ręce.
– Hee? Jak słodko – Rei uśmiechnęła się, a oczy jej zabłyszczały. – Może i to będzie brutalne, ale wydawało mi się wcześniej, że Keith nie znajdzie sobie jakiejś normalnej dziewczyny. Wiesz, w liceum główny nacisk kładł na naukę i nie zwracał uwagi na swoje adoratorki. Nie wiem, jak to było, gdy był liderem Vexosów, aleeee – Zaczęła nawijać kosmyk włosów na palec. – kobiety się do niego kleiły. Tylko, że głównie miały parcie albo na jego sławę albo wygląd.
   Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszyłam, że Aki lub Mick tego nie słyszeli. Wtedy na pewno odwalili by swój „Awaryjny plan wpajania tej zakochanej idiotce, że Spectra to zło wrodzone”. I ja nie żartuję z tą nazwą, Aki ma tak zapisane w notatkach w telefonie.
– Braciszku, stóóój! To te najnowsze maskotki z mini laserami!
   Obróciłam głowę w stronę małej dziewczynki z dwoma kucykami, którą ciągnęła niewiele starszego chłopca za kurtkę i wskazywała palcem na pluszaki wywieszone na jednym ze stoisk. Widok zaczął mi się rozmazywać przed oczami, jakby pochłaniała go złoto- srebrna łuna.
Ehh, może poszli na wzgórze.
    Kwadratowy lampion zdobiony po bokach w srebrne fale na tle niemal żółtej trawy, którą delikatnie głaszcze wiatr.
  Poszli na wzgórze.
   Maska mająca przy policzkach doczepione czerwone piórka. Przez otwory na oczy widać okrągłe, błękitne tęczówki. Wąskie usta otwierają się, gdy chłopiec podnosi rękę.
– Chodźmy, Jessie.
   Poczułam, jak powietrze twardnieje mi w płucach i nie chce iść dalej. Słyszałam, że Rei coś mówi, ale nie docierały do mnie słowa. Nie umiałam oderwać wzroku od rodzeństwa, które już odchodziło od stoiska. Dziewczynka przyciskała do piersi pluszaka, a chłopczyk wymachiwał czerwonym pękatym lampionem.
– Kenji... – wydusiłam z trudem, ciężko oddychając, jakbym mając astmę, przebiegła maraton.
– Jessie?
   Wzgórze.
   Księżyc oświetlił swym jasnym blaskiem huśtawkę. W sznurki, którym była przywiązana do grubej gałęzi, miała wplecione kwiaty. Gdy się na niej siadało, widziało się całą panoramę miasta, które na kilka chwil tonęło w złoto – srebrnym kokonie, który tworzyły lampiony.
   Wzgórze.
   Zerwałam się z ławki, prawie przyprawiając Rei o palpitacje serca. Nie zwróciłam na to uwagi, tylko złapałam ją za ramię i potrząsnęłam.
– Gdzie jest to wzgórze, na które poszła Vena? – spytałam.
– Na wschodnim wylocie Velarii, ale skąd ty to...Ej, Jessie! – krzyknęła za mną, ale już jej nie słuchałam.
   Wbiegłam w falę Vestalian, nie siląc się na mruczenie jakiś przeprosin. Wręcz przeciwnie przepychałam się przez nich, czasami używałam łokci, ignorując oburzone krzyki czy komentarze o braku kultury. W końcu przedostałam się do luźniejszej części, gdzie mało kto się kręcił.
   Jak mogłam zapomnieć, że co roku z Kenjim chodziliśmy na to wzgórze, by podziwiać zakończenie festiwalu? Przecież to była nasza tradycja, od dnia, gdy pierwszy raz byłam na Daptheii!
   Skręciłam z głównej ulicy i zaczęłam biec przez park, słysząc coraz głośniej bębny. Choć może to krew w moich uszach tak dudniła? Czułam już zapach kwiatów lomni. Byłam blisko. Jeszcze tylko dwie przecznice i skrzyżowanie.
   Proszę Kenji, bądź tam. Nie musisz znów być moim starszym bratem, nie musisz się mną zajmować, nie musisz niczego robić! Tylko bądź żywy. Daj mi dowód, że to co zrobiłam dziesięć lat temu, nie uratowało jedynie mnie, nie było bezcelowe. Błagam, powiedz mi, że nie zostałam sama w tym świecie.
   Nie zauważyłam, gdy bębny zmieniły się w dźwięk klaksonu, gdy zamiast po chodniku biegłam po asfalcie. Dopiero przez załzawione oczy ujrzałam jasne światła tuż koło mnie. Pisk opon zaczął wibrować w moich uszach, a czerwona maska samochodu przypominać twarz diabła.
– Nie teraz – jęknęłam, próbując się szybko cofnąć, choć czułam, że i tak nie uniknę zderzenia.
    Gwałtowne, mocne szarpnięcie. Żółte światła i opony zawirowały mi przed oczami. Poczułam twardą powierzchnię najpierw na barku, potem pod plecami, a na końcu na boku. Włosy wpadły mi do ust. Ktoś ciągle ściskał mnie za ramię.
– Nigdy nie odpuszczasz, prawda, Jessie?
   Serce szybciej mi zabiło. Podniosłam się szybko i niezdarnie, odgarniając włosy. W światłach okolicznych latarni ujrzałam bruneta o błękitnych, tak dobrze znanych mi oczach. Nawet uśmiechał się tak samo krzywo, wyżej unosząc prawy kącik ust. Przełknęłam ślinę.
– Nic wam się nie stało? Kenji! – Podbiegła do nas jakaś kobieta, ale mężczyzna podniósł dłoń.
   Ciągle wpatrywałam się w niego jak obrazek, nie umiejąc wydusić słowa. Żył. Istniał. Nie był iluzją. Siedział naprzeciwko mnie.
   Śnieg zaczął prószyć, osłaniając nas białą kopułą.
– Kenji... – wzięłam wdech. – szukałam cię, wiesz?
– Przepraszam, Jessie. Za te wszystkie lata.
   Pokręciłam głowę i zagryzłam wargę. W kącikach oczu znów zebrały się ciepłe łzy. Przysunęłam się nieco bliżej Kenjiego. Drgnął, ale się nie odsunął. Oparłam czoło o jego ramię.
– Już nic nie mów przynajmniej teraz, proszę.
   Pogładził mnie po włosach i skinął głową.
   A śnieg dalej padał.

  


 Czujecie, że na wstawienie tego gifa czekałam ponad rok? XDD No ale teraz szybko podsumuję te wypociny. Mianowicie, macie to Heather (zdobyła już fanów, ma cholera rozmach) lekkie Kessie (Sassy woman dla ciebie!) morderczego starszego brata, Phoebe, bliźniaki, Jane...No prawie wszystkich Xd I najważniejszą obecnie postać! Kenjiego! W następnym rozdziałem będzie głównie, co się z nim działo i czemu Jess nie mogła go wcześniej znaleźć. Końcówka lekko ograna, ale serio nie wiem, jak wyglądają spotkania rodzeństwa po tak długiej rozłące.
Odmeldowuje się!











czwartek, 5 lipca 2018

S2 Rozdział 13: Pajęcza sieć


    Specjalna dedykacja dla Sassy_woman, która cierpliwie wyczekiwała tego rozdziału! Mam nadzieję, że ci się spodoba i wybacz zwłokę! ^^"

   Przechyliłam głowę i zdezorientowana przyglądałam się białemu pudełeczku przewiązanemu fioletową wstążką, które zostawił dla mnie Keith na stole w jadalni.
– Tak się chyba nie oświadcza, nie? – spytał Fludim.
    Popukałam się w czoło, wzięłam pudełeczko i potrząsnęłam. W środku było coś ciężkiego. Uniosłam brew. Brylant mi dał? Uniosłam wieczko i moim oczom ukazał się prostokątny zestaw bojowy z dwoma działami po bokach utrzymany w ciemnych barwach. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Takie średnio romantyczne – uznał bakugan.
– Za to miłe. Dał ci nową broń. Troszczy się o ciebie, Fludi.
– Hmpf! Chyba nie docenia!
    Pokręciłam głową i poszłam do kuchni po talerz z kanapkami i herbatę. W mieszkaniu byłam tylko ja, bo Mira już o świcie chodziła na praktyki, a Keith miał na szóstą trzydzieści jakieś spotkanie ze sponsorami. Tsa, tak często tu przebywałam, że już nauczyłam się na pamięć rozkładu dnia Ferminów. Za niedługo zacznę znajdywać swoje włosy na dywanie i bluzki w szafie Keitha, bo póki co brałam sobie jego rzeczy. Na przykład dziś miałam zamiar iść do szkoły w granatowej bluzie z czarnym kapturem, która sięgała mi prawie do kolan. Kochane dwadzieścia centymetrów różnicy wzrostu.
– Jesteś pewna, że nie masz dziś żadnych klasówek ani kartkówek?
   Pokazałam bakuganowi uniesiony kciuk, jednocześnie gryząc kanapkę. Plecak miałam rzucony w kąt holu, buty prawdopodobnie pętały się gdzieś po pokoju Keitha. Ja zawsze byłam przygotowana...no prawie.
   Ehh, jeszcze ta cała Daphtea zaczynała się jutro popołudniu. Całe szczęście nie muszę biegać za jakimiś specjalnymi ciuchami, bo to coś jest w formie zwykłego festiwalu muzycznego z wieloma atrakcjami – Baron ostatnio mówił o „Szybującej Bańce”, na którą musimy koniecznie iść – zakończona puszczeniem złotych lub srebrnych lampionów ku niebu. Zapatrzyłam się w swoje odbicie w herbacie. Od kiedy przypomniałam sobie o tym święcie, dręczyło mnie przeczucie, że coś w nim pomijam, coś ważnego związanego z Kenjim. Oby udało mi się przypomnieć, o co chodzi. Muszę spotkać się z bratem. Nawet jeśli miałby to być pierwszy i ostatni raz.
– Będzie dobrze, Jess – mruknął Fludim, widząc moją zasępioną minę.
– Swoją drogą, czemu mnie wczoraj nie obudziłeś? – zmieniłam temat, wstając od stołu i idąc do kuchni.
– Heh, no wieesz. – Wbił wzrok w tapetę. – Chciałem, ale Spectra przyszedł i stwierdził, że głupotą będzie cię budzić, bo pewnie jesteś zmęczona, no to co miałem zrobić? Upewniłem się, że ma czyste intencje! – dodał.
   Parsknęłam śmiechem i zerknęłam na niego, uśmiechając się lekko. Rzadko miałam okazję widzieć, jak się rumieni.
   Znalazłam buty, złapałam za plecak i podeszłam do teleportu, szukając odpowiednich współrzędnych. Phoebe by mi łeb urwała, gdybym opuściła kolejny dzień w szkole, a ja naprawdę lubię swoją głową, nawet jeśli mój mózg czasami nie funkcjonuje najlepiej.
   Wkroczyłam w jasne światło i po chwili znalazłam się niedaleko bramy liceum. W tłumie uczniów ujrzałam Harukę, która szła, gryząc batona czekoladowego i wpatrując się w korony drzew.
– Hello, Haru! – krzyknęłam, rzucając się jej na szyję i unikając ciosu pięścią.
– J-jess! Nie strasz mnie tak, kretynko! Prawie się udławiłam – jęknęła, kręcąc głową z politowaniem.
   Zeskoczyłam z niej i razem powoli ruszyłyśmy w stronę kremowego budynku. Haru co chwilę poprawiała swój czerwony plecak w białe groszki, z którego wystawały zrulowane papiery i fragment weneckiej maski.
– Próba? – spytałam.
   Skinęła głową, mocując się z zamkiem.
– Nawet nie wiesz, jak trudno mi dobrać osobę do głównej roli. Do tej pory nikt nie pokazał wystarczająco dobrej dramaturgii ani gry – westchnęła i zgarnęła za ucho brązowe kosmyki. – Może powinnam zmienić sztukę?
– Zawsze możesz wziąć Akane, z niej jest prawdziwa drama queen – podsunęłam i poczułam, jak ktoś mnie trzepie w łeb.
– Ja mam zawsze poważne powody do marudzenia, okej? – warknęła moja najlepsiejsza przyjaciółka, której dzisiejszy wygląd przywodził na myśl śmierć w żałobie. Głównym dowodem na to, że Aki ewidentnie ma zły dzień, była błękitna koszulka z nadrukiem kłębiastych uśmiechniętych chmurek. Normalnie nosiła ją tylko do snu i za żadne skarby nie chciała w niej pokazywać światu.
– Traktor cię przejechał?
– Nie.
– To co się stało?
– Niebieski trans się stał. Przekaż mu, że ma się ode mnie odpierdolić i nigdy więcej nie pokazywać swojej gęby.
– Co ci zrobił? – zaniepokoiłam się i złapałam ją za rękę, tym samym zatrzymując. Kilku uczniów chciało przystanąć i podsłuchać, co się dzieje, lecz wzrok Akane prawie przyprawił ich o zawał, więc szybciutko zwiali.
   Japonka wzięła głęboki wdech i przeczesała włosy dłonią, przymykając prawe oko.
– Po prostu próbował wpieprzyć się w sprawę, o której nic nie wie, lecz i tak pierdolił podobne bajeczki co te wszystkie dobre wróżki, Wojownicy i inni debile. Wiecie, wybaczenie, krzywdząca złość i tak dalej.
   Ojciec. Nie musiała mówić tego wprost. Obydwie z Haru wiedziałyśmy, jak wielką nienawiść nosi Aki w stosunku do niego.
– To takie ciekawe, że ci, co wiedzą najmniej, najbardziej się mądrzą – stwierdziła jeszcze i ruszyła dalej.
   Doszłyśmy do szafek, gdzie czekała na mnie Phoebe tupiąca niecierpliwie nogą o posadzkę. Już chciałam zatkać uszy, by chronić je przed wrzaskiem, kiedy z rogu wyłonił się Drake i błyskawicznym ruchem ręki zerwał przewodniczącej koszulę w niebiesko – czarną kratę, którą miała zawiązana na biodrach. Phoebe spróbowała go złapać za rude kosmyki, lecz ten tylko się zaśmiał, pokazał jej język i zrobił obrót na pięcie.
– Spróbuj mnie złapać, przewodnicząco~!
– RENDICH! – Phoebe zacisnęła pięść i ruszyła jak rozjuszony byk wprost na rudzielca, który potrząsał koszulą niczym płachtą.
   Tym razem dziewczyna postanowiła nadepnąć mu wpierw na stopę, lecz Drake odskoczył i znów zamachał koszulą. Żyła na czole blondynki zaczęła się niebezpiecznie pulsować.
– Znów będziemy mieć przesrane, jak miło – mruknął Dean, zakładając ręce za głowę.
– Drake jest przegrany – stwierdziła Haru. – Phoebe prawie leci para z uszu.
– Niby głupi ma zawsze szczęście – zauważyła Akane, odzyskując trochę humor.
– Nie jestem pewna czy on jest głupi, czy ma skłonności samobójcze – westchnęłam, zamykając szafkę.
– Nie no, dzięki koledzy za te pełne ciepła słowa! Aż mi się milej zrobiło, serio!   krzyknął Drake. – Co tam, prze...Oł! Czyś ty oszalała, kobieto?! – jęknął, kiedy Phoebe trzepnęła go miotłą. Nie uzyskał odpowiedzi, gdyż dziewczyna znów się zamachnęła. – Oj, oj, spokojnie! – Odskoczył przed drewnianym końcem.
– Zatłukę cię.
   Wszystkim aż dreszcze przebiegły po plecach na ponury, pozbawiony emocji głos Phoebe, a miotła po raz kolejny przecięła powietrze, potem zakręciła się kilka razy i rąbnęła o paprotkę, która z hukiem rozbiła się o podłogę. Drake bawił się wyśmienicie, wyginając ciało w najróżniejsze pozy, byleby uniknąć piekielnego drewnianego kija, mogącego nabić przyzwoite siniaki. Pojedynek trwał od kilku minut i przyciągnął wielu gapiów, którzy już zbierali zakłady lub zagrzewali rudzielca i Phoebe do walki. W pewnym momencie Drake niemal się potknął i blondynka już miała dać mu szczotą w twarz, gdy rozległ się ostry, sopranowy krzyk.
– Co tu się dzieje?!
   Niewiele myśląc ja, Haru, Aki oraz Dean rzuciliśmy się do ucieczki, wypychając zdezorientowanych nowych uczniów na pożarcie wicedyrektorce inaczej zwanej Gepardzicą. Mimo że była chuda jak patyk, pomarszczona i chodziła na wysokich oraz cienkich obcasach, potrafiła w kilka sekund dopaść tego, który zakłócił spokój w jej kochanej szkole i zawlec go na tortury, pardon, do gabinetu. My już dość dobitnie zapoznaliśmy się z jej osobowością i wierzcie mi, Zenek to przy niej pchła. Ta kobieta potrafi wzrokiem ukraść duszę, wykręcić kości lub zmiażdżyć mózg. Dlatego musieliśmy porzucić naszych towarzyszy, bo niestety nasza kartoteka u niej była pokaźna, a moi rodzice naprawdę nie byliby zachwyceni wezwaniem na rozmowę do dyra.
– Niech bogowie mają w opiece tamtą dwójkę – wymamrotała Haru, kiedy stłoczyliśmy się w czwórkę za kanciapą woźnego i upewnialiśmy, że Gepardzica nas nie dostrzegła i nie podążyła za nami.
– Bogowie kontra Szatan, no ja nie wiem czy dadzą radę – powiedział Dean, drapiąc się po głowie. – Ehh, rodzice znów się wkurzą.
– Twój brat ma dość szczeniacki sposób na podryw – podsumowała Akane i spojrzała na zegar. – Dobra, od dwóch minut mamy lekcję, jak potruchtamy, to może zdążymy.
   Cichutko jak myszki ruszyliśmy ku sali, gdzie mieliśmy lekcję historii USA.

****

– Wpadłam na pomysł, jak możesz mi się odpłacić, chłopczyku.
   Nathan’a tylko wrodzony spokój powstrzymał przed upuszczeniem kartoniku z sokiem jabłkowym prosto na puree, kiedy zielonowłosa piękność usiadła na stole koło niego. Miała na sobie czerwoną, dżinsową spódnicę, biała bluzę z dekoltem w łódkę i czarne adidasy marki Puma, którymi beztrosko wymachiwała, przy okazji podkradając mu sałatę z lunchu. Przełknął ślinę i pomny wskazówek Akane odłożył sok z dala od siebie.
– Serio? Jaki? – spytał, przyglądając się jak odrzuca kucyka na plecy i uroczo marszczy nos, gdy jeden kosmyk połaskotał ją po twarzy.
– Pójdziesz ze mną do Bakuprzestrzeni i powiesz kilku osobom, o co cię poproszę – oświadczyła, uśmiechając się i mrużąc oczy. – Bez żadnych protestów, zgoda?
   Nathan nawet nie usłyszał trzech czwartych wypowiedzi. Jego umysł na słowach „Pójdziesz ze mną do Bakuprzestrzeni” wydarł się z radości i pokazał mu wizję, jak idzie z tą dziewczyną pod rękę otoczony serduszkami i tymi grubymi amorkami trzymającymi łuki. Ona się właśnie z nim umówiła? Jego zabiegi, by stać się bardziej atrakcyjnym, wreszcie przyniosły efekty? Znaczy się nie było tak, że nie podobał się dziewczynom, bo miał kilka adoratorek, lecz większość z tych, które mu się podobały, nie zwracało na niego uwagi. A tu proszę!
– To jak będzie? – Kolejne pytanie dziewczyny wybiło go z świata marzeń. Wydawała się już lekko zirytowana długim brakiem odpowiedzi.
– Jasne, nie ma problemu. Kiedy?
– Dzisiaj, zaraz po lekcjach.
   Skrzywił się lekko.
– Nie możemy trochę później? Mam dziś zmianę w pracy.
   Dziewczyna pochyliła się w jego stronę, świdrując go oczami koloru dojrzałej maliny. Przechyliła głowę na bok i zaczęła nawijać kosmyk włosów na palec.
– Potrzebuję cię dzisiaj – powiedziała z naciskiem.
   To wystarczyło. U Nathana od razu uruchomiła się męska duma, która nie pozwoliła mu opuścić damy w potrzebie, nieważne, że kuzynka się na niego wydrze a nawet wywali z pracy. Mile połechtany uśmiechnął się promiennie i ujął rękę dziewczyny, którą ciągle przyglądała mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Możesz na mnie liczyć – obiecał uroczystym tonem. – Przy okazji nazywam się Nathan Croven.
– Heather – odparła i zeszła ze stołu, wyrywając dłoń. – W takim razie będę na ciebie czekała koło głównej bramy – rzuciła i ruszyła ku wyjściu, zgrabnie kręcąc biodrami.
   Patrzył przez chwilę urzeczony, póki nie pochłonął ją tłum. Westchnął. Jak to możliwe, że wcześniej nie zwrócił na nią uwagi? Chodzili już dwa lata do tej samej szkoły!
– Kto to był? – Usłyszał głos Rogera nad głową.
– Piękna Heather, z którą wybieram się dziś do Bakuprzestrzeni – oświadczył, podnosząc kartonik z sokiem. Pociągnął łyk i znów popadł w rozmarzenie.
– A co z robotą?
   Machnął niecierpliwie ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
– Raz na ruski rok mogę nie przyjść.
   Roger uniósł brew, lecz nic nie powiedział, widząc maślany wzrok kumpla. W sumie dawno nie popadł w ten swój stan ameby, przez co zaczął podejrzewać, że blondyn zmienia orientację. Postanowił więc machnąć na to ręką i dać Nathanowi robić z siebie kretyna podczas prób zdobycia serca jakiejś dziewczyny. Croven był zbytnim uparciuchem, by cokolwiek – z wyjątkiem pogrzebacza lub pięści Akane – zdołało wybić mu głupoty z głowy. Poza tym miał własne problemy z Jane, która ostatnimi czasami stanowczo za często mroziła go spojrzeniem swych błękitnych tęczówek.

****

   Stała w cieniu dębu, obserwując spod przymrużonych powiek dwuskrzydłowe drzwi wyjściowe i czekając, aż kuzyn odbierze. Zimny wiaterek zmusił ją by ubrała katanę, w której kieszeni miała zdjęcie przedstawiające ją, dwóch kuzynów oraz tego śliniącego się do niej Nathana. Jak miło, że tak jej się nawinął pod rękę.
– No co tam? Wyszło? – W końcu usłyszała głos z lekką chrypką.
– Jeszcze nie wiem, ale myślę, że pójdzie bez problemu. Zdjęcie jest świetne, dzięki – powiedziała, opierając się plecami o pień.
– Nie ma za co, Het. Ale jesteś przekonana, że oni nie mogą sprawdzić, kiedy ja i Benny byliśmy ostatnio w Bakuprzestrzeni?
– Wygląda na to, że stracili władzę nad administracją, a kiedy już ją odzyskają ja i Cru będziemy daleko, daleko stąd – prychnęła. – Wiesz, że od kiedy to się zaczęło, to lepiej się czuję? Taka żywsza i weselsza.
– Adrenalina, ot co. Skąd wzięłaś tego kolesia?
– Wylał na mnie sok kilka dni temu, a potem zadurzył – zdusiła śmiech. – Mówię ci, patrzył się na mnie jak ciele na malowane wrota! – Usłyszała dzwonek. – Kończę, do zobaczenia.
– Do zobaczenia i powodzenia.
   Schowała telefon i poczekała cierpliwie, aż spomiędzy morza ludzi wyłoni się Nathan. Biła od niego taka radość, że niemal oślepiała. Dobroduszny, naiwny głupek. Pokręciła głową z politowaniem.
– To idziemy? – spytał, dochodząc do niej.
   Skinęła głową i razem ruszyli ku wyjściu. Kiedy znaleźli się na przystanku autobusowym, skąd mieli pojechać do punktu dostępu, postanowiła mu powiedzieć, co takiego potrzebuje od niego.
– Chcę jedynie, byś powiedział Danowi Kuso, że wczoraj byłeś ze mną i moimi kumplami w Bakuprzestrzeni i że oni zostali porwani przez gościa z krzaczastymi brwiami.
   Nathan spojrzał na nią zdumiony i zamrugał kilka razy.
– Ale po co?
– To bardzo ważna sprawa – ściszyła głos i spuściła głowę. Wiedziała, że taka postawa na pewno na niego podziała. Nie myliła się. Chłopak od razu spoważniał.
– Dobra, zrobię to, skoro prosisz.
– Dziękuje – Uniosła kącik ust. – Jeśli wszystko pójdzie dobrze, potem ci wszystko wyjaśnię.
   Doskonale wiedziała, że potem nigdy nie nadejdzie.


Hehe, musicie mi wybaczyć tą straszną zwłokę, ale walczyłam o pasek, a potem wyjechałam do Włoch i za bardzo nie miałam jak pisać. Ale spokojnie wróciłam i już zaczęłam pisać kolejny! Jak widać intryga się rozwija, a Jess jest tuż tuż od brata. Trochę wyszłam z wprawy, więc ten rozdział jest taki sobie...
Odmeldowuje się!