sobota, 24 listopada 2018

S2 Rozdział 22: Przekleństwo


    Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że będę zmuszona pisać testament w notatkach telefonu. Jednak co lepszego miałam począć w sytuacji, gdy dosłownie czułam emanującą wściekłość Spectry przez pałacowe korytarza? Co prawda na moment zaświtał mi pomysł palnięcia w Gusa pałką teleskopową, ale to by chyba tylko pogorszyło sytuację.
   Jane zerknęła mi przez ramię na wyświetlacz, po czym uniosła brew.
– Nie przesadzasz? – spytała z powątpiewaniem. – Owszem, nie wygląda na radosnego idiotę, lecz to... – westchnęła.
– Jak się w nim obudzi diabeł, to nawet cios pałką w czoło nie da rady, wiem, co mówię – odparłam, zakańczając tekst pełnym dramatyzmu „zabita w afekcie Jessica Saki Alexandra Knight Elevenor”, po czym schowałam komórkę do kieszeni.
– Dramatyzujesz jak zawsze – powiedział głośno Gus, który podążał przodem. Vulcan szedł koło niego, uważnie wodząc wzrokiem dookoła.
   Niepokoiło go to samo, co nas. Było o wiele za cicho. Fakt faktem większość strażników albo radośnie zwiała albo leżała nieprzytomna, jednak gdzieś przecież Dan walczył z ropuchą i kręciła się ta dwójka Gundalian. Odpuścili czy to jakaś pułapka? Zagryzłam wargę. Byle tylko dorwać resztę i stąd zwiewać. Cel został osiągnięty.
– To się nazywa patrzenie realisty, lokowany – mruknęłam. – Jak tam się wam układa z Irene? – zmieniłam temat. – Wygląda na strasznie głośną osobę.
– Całkiem nieźle, dzięki za troskę – odpowiedział spokojnie, nie dając się wybić z równowagi.
– Aki ostatnio o tobie wspominała – dodałam ciszej.
– Aki? – powtórzyła głośniej Jane, mrużąc powieki, a Phoebe spojrzała na mnie z uwagą.
   Z niemała satysfakcją zauważyłam, że Grav na sekundę zwolnił, po czym przyśpieszył kroku. Jego mięśnie lekko się spięły. Najwyraźniej przeszłość Aki ciągle nie umiała mu zejść sprzed oczu. Swoją drogą to było dość dziwne dla Akane, że powiedziała o niej komuś, kogo niespecjalnie dobrze znała, a zwłaszcza znajomemu Keitha. W końcu to była jedna z jej najgłębszych ran, jej granica...
   Jedyna rzecz zdolna ją zniszczyć.
   Pokręciłam mocno głową, by pozbyć się zimna, które pojawiło się w żołądku. Aki jest twarda, nie ma się co martwić. Raczej powinnam się martwić o siebie, by Keith mi łba nie urwał.
   Nagle uderzyłam nosem w plecy Gusa.
– Co jest? – spytałam, trąc jego nasadę palcami.
– Mistrz mówi, bym nas przeniósł na Niszczyciela. Oprócz ciebie, Akane i Dana przybyła tu jeszcze piątka osób?
– Tak, nasi znajomy ze szkoły – potwierdziłam, nim pomyślałam.
   Chłopak skinął głową i zaczął pisać wiadomość na gantlecie. Ja wtedy uświadomiłam sobie, że jedynie przyśpieszyłam wyrok i postanowiłam ratować swoją zacną dupę na przynajmniej jakiś czas. Ujęłam Jane i Phoebe pod łokcia, zasłaniając nimi i popchnęłam w stronę Grava.
– Dobra, to przenoś się z laskami, a ja wrócę do domu, jestem padnięta, ogarniasz – oświadczyłam z uśmiechem, idąc do Fludima. – Ty tam wracaj do Irene i się pomiziajcie trochę, Jane twoja mama się niepokoi, Phoebe nie zabij Drake, przyszedł cię ratować! Ja wcale nie idę zniszczyć teleportu i wykupić lotu na Jamajkę, nie wyciągajcie pochopnych wniosków! Dawaj teleporcie do domu! – krzyknęłam, klikając „teleportuj” i zamykając oczu, gdyż zawsze towarzyszyło temu jasne światło.
   Gdy po kilku sekundach usłyszałam cichy śmiech Jane i pełne politowania westchnięcie Gusa, zaczęłam w rekordowym tempie napieprzać w przycisk, aż palce zaczęły mnie boleć. Nie! To niemożliwe! Czy was pojebało Starożytni?! Ja walczyłam w obronie waszego świata, natomiast wy sprawiacie, że mój gantlet przestaje działać w sytuacji dramatycznej, żeby nie powiedzieć zabójczej?! Dobra, następnym razem nawet jeśli mielibyście zostać pożarci przez jakiegoś grubasa na obiad, to nie kiwnę palcem, hmpf!
– Fludim, robisz portal, raz, dwa, trzy i tu się pojawia! – zawołałam, celując dłonią przed siebie i stukając stopą.
   Bakugan na moment zdębiał, ale gdy popatrzyłam na niego spod byka, to spróbował coś wyczarować. Widać czuł, że tym razem serio mógłby zwiedzić odpływ umywalki.
– Mistrz zablokował ci dostęp do teleportacji, bo chce z tobą porozmawiać – powiedział  głośno Gus. – Możesz już przestać wariować?
– Po pierwsze, niebieski transie, to miałeś skończyć z tym mistrzem – warknęłam, odwracając się do niego – A po drugie, nie, nie mogę, gdyż cenię swoje życie i gardło, a jak on zacznie, to na kulturalnej rozmowie się nie skończy.
– Panikujesz – stwierdziła Jane, machając dłonią. – Nie lepiej będzie sobie to wyjaśnić od razu?
– Ładnie eufemizm, ale to nie będzie wyjaśnianie lecz rzeź.
– Dość – uciął Gus, łapiąc mnie za przegub. – Idziemy.
– Łapy precz! – Strzeliłam go dłonią w rękę. Puścił mnie, ale nie zdążyłam zwiać przed jasnym światłem.
   Wylądowałam gładko na podłodze wykładanej szarymi płytami. Fludim, który przybrał kulkową formę, jak jakiś tchórz wsunął mi się do kieszeni. Nie potrzebowałam unosić głowy, bo po samym dźwięku pracujących silników oraz pykania radaru wiedziałam, że stoję w pomieszczeniu sterującym.
– Dobra robota, Gus – usłyszałam spokojny głos Spectry. Taaa, cisza przed burzą, żeby to wszystko szlag.
– Dziękuje. Chodźcie, zaprowadzę was do teleportu – Grav zwrócił się do dziewczyn.
– A co z tobą Jess? – spytała Phoebe. Jane zerknęła na mnie. Wymownie pokazałam jej głową Spectrę, robiąc minę męczennika. Lekko wzruszyła ramionami, a kącik ust jej drgnął.  Jaka nieczuła i to dla niej to wszystko zrobiłam!
– Musimy jeszcze porozmawiać – powiedział Keith.
    Nie jestem wierząca, więc w myślach szybko zaklinałam się do mojego szczęścia, by łaskawie ruszyło dupę ze swojego urlopu i tu wróciło w podskokach. Phoebe rzuciła mi pokrzepiające spojrzenie, które i tak spłonęła w ogniu furii Spectry, po czym cała trójka opuściła pomieszczenie.
  Wzięłam głęboki wdech i szybkim ruchem odrzuciłam włosy do tyłu. Wyprostowana postawa, ręce skrzyżowane na piersi i maska z jednym okiem błyszczącym szkarłatnym blaskiem. Vestaliańskie wcielenie diabła, doprawdy, powinien mieć taką ksywę na mieście.
   Wiedząc, że to nie ma prawa się dobrze skończyć, postanowiłam osłabić chociaż pierwszy atak. Ewentualnie rozpętać jeszcze większą aferę, zwał jak zwał.
– To nie była moja wina tylko Rena, jasne? – oświadczyłam, opierając ręce o biodra.
– Od kiedy to ta biała larwa chciała rozpętać z nami wojnę, co? – odparł, sztyletując mnie wzrokiem.
   No i zaczynamy imprezę.


****

    Kazarina do tej pory była przekonana, że to Nethanie są najbardziej upierdliwą rasą w kosmosie. Jednak zbierając swojego bakugana z ziemi i ogarniając wzrokiem zniszczenia, zmieniła zdanie. Cholerni Vestalianie i Ziemianie!
   Szczególnie ten, który pojawił się podczas jej walki z Dragonoidem. Była tak blisko zdobycia idealnego obiektu do testów, gdyż ten gatunek bakuganów występował rzadko na Gundalii oraz Neathii. Mogła poznać ich odporność na poszczególne rodzaje bólu, prace mięśni, umysł, a na koniec zamienić Drago w lojalną zabawkę! Wtedy z pewnością wreszcie Barodius – sama popatrzyłby na nią z uwielbieniem zamiast chłodnym zainteresowaniem. Jednak tamten Vestalianin z maską musiał jej przeszkodzić i jeszcze obdarzyć spojrzeniem, którego nienawidziła najbardziej.. Pełne pogardy jakby była jakimś robakiem, który zabrudził nogawkę spodni. Barodius – sama w przypływach furii, podczas ich inwazji, też na nią też patrzył i czuła się wtedy jak najgorszy śmieć.
   Zatrzęsła się z tłumionej złości, ignorując pytania spanikowanych strażników, którzy okazali się bezużytecznymi głupcami w starciu z dziwaczną mocą gówniary czy zwykłymi Ziemianiami. Gil nigdy nie był tak traktowany jak ona, chociaż nie posiadał żadnych przydatnych umiejętności poza walką. Ona była geniuszem! Ona powinna wszędzie latać z Barodiusem – sama, a nie ten pieprzony dupek!
   Jednak nie ma się co obawiać. Dosięgnie zasłużonego sobie szacunku. I nawet wiedziała, który stary głupiec jej w tym pomoże.
– Sprzątać ten burdel! – wrzasnęła do próbujących się pozbierać żołnierzy. – Za kilka godzin wraca nasz król i nie mam zamiaru pozwolić, by to oglądał. Powinniście się wstydzić, że przegraliście z bandą hałaśliwych gówniarzy!
   Gundalianie spuścili głowy lub spochmurnieli. Kazarina zmrużyła oczy. Będzie musiała udoskonalić ich wyposażenie, by następnym razem nie ponieśli tak sromotnej klęski. Może większe pola rażenia prądem albo guzik uruchomiający wysuwające się ostrza z boku? Trzeba się nad tym poważnie zastanowić.
– Zamierzasz przemilczeć, że przegrałaś? – spytał złośliwie Stoica.
   Spojrzała na niego, zaciskając zęby.
– Stoica, to ty nie dość, że przegrałeś, to pozwoliłeś się skopać jakimś nędznym Ziemianom – wysyczała. – Myślisz, że zachowasz swoją pozycję, jeśli powiem o tym Barodiusowi – sama? – Uśmiechnęła się.
   Stoica był naturalnie bardzo jasnej karnacji, jednak i tak zauważyła, że pobladł. Mały gnojek.
– Hah, daj spokój. Możemy to chyba przemilczeć.
– I na tym skończmy temat – odparła. – Wezwij do mnie Rena i jego bandę. Muszą mi się wytłumaczyć!
– Jasne, jasne, już lecę, droga królowo – zakpił z uśmieszkiem Stoica, zakładając ręce za kark.
    Na szczęście Kazarina już tego nie usłyszała.

****

   Wpatrywałam się okrągłymi oczami w stolik nakryty jasnym obrusem, na którym spoczywało pełne nakrycie wykonane ze srebra. Aromatycznie pachnąca zupa dymiła w sporej wazie stojącej na środku. Bez dwóch zdań zatruta, ale po cholerę Spectra miałby sobie zadawać tyle trudu?
– Usiądziesz w końcu? – westchnął blondyn, który już umościł się na krześle, zakładając nogę na nogę.
   Owszem, pomyślałam, że zacznie się impreza, ale nie o to mi chodziło! Normalnie albo byśmy się darli na całego Niszczyciela, albo on by syczał, a ja ripostowała jego wypowiedzi i tak do białego rana. Wykwinty obiad psuł wszelkie dotychczasowe schematy, halo, halo!
– Jessica, usiądź – warknął.
– Postoję sobie, wygodniej – odparłam równie miłym tonem co on. – Co to ma znaczyć? – spytałam, wskazując na stół.
– Jestem głodny – powiedział, jakbym zadała najbardziej idiotyczne pytanie w tym tygodniu.
– Och, Gus gotował?
   Popatrzył się na mnie spode łba, na co się uśmiechnęłam szeroko. Sięgnął po srebrny nóż i leniwie obrócił go kilka razy w palcach. Mówię wam, w mózgu już układał plan, jak mnie nim zabić i ukryć ciało. Potem znajdzie dziewczynę, która będzie do mnie podobna, zaszantażuje ją i zmusi, by udawała mnie. Albo uda, że nie wie, co się ze mną stało i za dwadzieścia lat Gus znajdzie moje prochy w schowku na miotły.
   No a chyba nie muszę wspominać, że nie mam aspiracji na śmiertelne zejście w jakimś zakurzonym schowku.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał chłodno.
– Żeby ratować Jane i Phoebe z rąk tych uroczych Gundalian, to chyba jasne – powiedziałam, unosząc brew.
– Nie o to mi chodzi – westchnął ciężko, odłożył nóż i spojrzał na mnie. – Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś?
– Nie było czasu, zresztą działałam na spontana jak zawsze.
   Skapitulowałam wreszcie i usiadłam na drugim krześle. Jak zacznie we mnie rzucać nożami, to będę mogła mu zwalić stolik na głowę, hyhy. Pamiętajcie, zawsze trzeba być przygotowanym.
– Ignorując fakt, że może się to skończyć niepowodzeniem, a nawet tragedią. Oraz zapominając, że mimo możesz we wszystko wmieszać Vestalię w wojnę wbrew woli mieszkańców. Cała ty – dopowiedział, a z każdego słowa sączył się jad.
   Mówił prawdę, lecz i tak zacisnęłam dłonie w pięści. Nigdy nie prosiłam się o bycie księżniczką, co więcej odrzuciłam ten tytuł już ponad pół roku temu. To nie była moja wina, że Gundalianie mają nieaktualne dane, do cholery!
– O, a niby co miałam zrobić? Czekać, aż zaczną mnie szantażować czy może wysłać do nich vestalskich dyplomatów? – spytałam, opierając łokieć o krawędź stołu.
– Choćby poinformować mnie, Gusa, Mirę czy własnego brata. Ale tu nawet nie chodzi o jakąś wojnę. Czy ty kiedykolwiek zastanawiasz się, zanim coś zrobisz?
– Nie – powiedziałam z taką szczerością, że aż usłyszałam, jak Fludim robi facepalma. – Zresztą, o co ta afera? Jane i Phoebe uratowane, Gundalianie mają skopane tyłki, same pozytywy!
– Co nie zmienia faktu, że bezmyślnie wybrałaś się na obcą planetę, nie mając pojęcia, jacy są wrogowie i czym dysponują – wycedził przez zęby.
– I mówi to koleś, który w środku nocy polazł niszczyć nową broń Zenohelda – prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
– Której miał plany! – podniósł głos. Oho, zawleczka powoli się odkręca, kryj się, kto może.
– Co ty jesteś mój tata? – mruknęłam ze znudzeniem. – Serio, robisz mi więcej kazań od niego.
   Wtedy już wybuchł.
– Nie, ale najwyraźniej muszę ci przypominać, ile cholernych razy prawie straciłaś życie przez swoje durne pomysły! – wrzasnął, uderzając pięściami w stół.  – Nie jesteś nieśmiertelna, cholero!
   Instynktownie odsunęłam się, by przypadkiem nie oberwać z chochli czy innego sztućca.
– Miałyśmy plan, wzięłyśmy sprzęt! – zaoponowałam. – Nie traktuj mnie jak dziecka, potrafię sobie poradzić, kuźwa mać!
– Zachowujesz się jak gówniara – warknął. – Nie bierzesz pod uwagi konsekwencji swoich czynów ani niebezpieczeństwa z nimi związanego.
– Słuchaj, Spectra, nie będziesz mi zabraniał ratować przyjaciół – syknęłam, mrużąc oczy. – Nauczyłam się panować nad własną mocą i potrafię używać mózgu, wyobraź sobie!
– A kto potem uratuje ciebie? – spytał cichszym głosem, przepełnionym zimnem i drwiną. – Nie zapominaj, że jeśli zginiesz, nikogo nie uratujesz. Ledwo odzyskałaś brata, chcesz to wszystko zaprzepaścić?
– Przestań...
– Co się stało wtedy w pałacu Vexosów? Prawie zginęłaś przez własną lekkomyślność!
– Nie mów już...
– Dlatego zacznij myśleć też o innych, Jessica!
– Zamknij się! – krzyknęłam. Czerwone oko rozszerzyło się w zaskoczeniu. – Myślisz, że kim ja jestem? Doskonale wiem, jaki to ból kogoś stracić! Widziałam śmierć własnych rodziców i siostry i nie mogłam nic z tym zrobić! Wiesz, jak wymiotować mi się chce na samo wspomnienie? Wiesz, jak prześladują mnie one w snach? Ta rozpacz, ta pustka, one nigdy nie znikną! – krzyczałam dalej, choć gardło zaczęło mnie już palić. – Więc powiedz mi, co jest złego w tym, że nie chcę już nikogo stracić?! Rozumiem, o co ci chodzi, ale przestań o mnie myśleć jak o niewinnej księżniczce, która istniała dziesięć lat temu. Ona już nie żyje, Keith. Spłonęła, a ja tylko noszę jej nazwisko. – Nabrałam powietrza. Nie próbował mi przerwać ani się wtrącić. Podniosłam ręce, a nikła fioletowa mgła wypłynęła z moich palców. – Ta moc to moje przekleństwo. Sprowadziła śmierć, ale i tak postanowiłam ją wytrenować, by mogła mi pomóc chronić bliskich. Nie robię tego dla zabawy czy adrenaliny. Ja po prostu nie chcę znów tego czuć. Tej strasznej pustki w środku, tej rozpaczy, której nie da się niczym opisać!
   Zapadła cisza. Nawet buczenie silników stało się cichsze, jakby odleglejsze. Spectra wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w wazę z pewnie już zimną zupą. Podniosłam się z krzesła, słysząc, jak niewidzialne skorupy maski spokoju, za którą ukrywałam większość emocji, kruszą się i spadają na posadzkę. Myślałam, że już jej zdusiłam, jednak one ciągle drzemały ukryte płytko pod powierzchnią.
– Pójdę już do domu – wychrypiałam.
   Skinął lekką głową, nie odrywając wzroku od wazy.
– Przepraszam, Jessie.
– Zapomnijmy o tym – stwierdziłam, po czym obróciłam się na pięcie.
   Szybkim krokiem ruszyłam do drzwi. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, we własnym pokoju.
– Tylko nie chcę, żebyś znów zniknęła.
   Nie obróciłam się i wyszłam ze sterowni. Dotarłam do pomieszczenia z teleportami, wybrałam jeden i przeniosłam się do domu. Na szczęście było gdzieś nad ranem, więc nie spotkałam rodziców, którzy dalej słodko spali w swojej sypialni. Weszłam do pokoju i nie zrzucając butów, padłam na zieloną kołdrę.
   Zasłoniłam rękami twarz.
   Nie chcę, żebyś znów zniknęła.
   Ja też nie chcę cię stracić...





Drama time, kochani! Nie no ale od dłuższego czasu zastanawiałam się, kiedy pokażę, że Jess średnio sobie radzi z śmiercią rodziny itp, a teraz się tak trafiło XD Ogólnie przyszły rozdział chyba też będzie w trochę mniej komediowych klimatach, ale to nie jest nic pewnego. Ta notka to głównie kłótnia shipu tego bloga, lecz co się dziwić, każde z nich ma swoje racje ^^'' Mam nadzieję, że mały dramatyzm wam nie przeszkadza XD
Odmeldowuje się!

piątek, 16 listopada 2018

S2 Rozdział 21: Uwolnienie


   Zasadniczo czułam mordercze zamiary kierowane w moją osobę, zanim ta cała Kazarina pojawiła się wraz ze swoim bakuganem o wyglądzie wilka z pawim ogonem. Lecz od tej piękności biła taka furia i chęć mordu, że od razu stanął mi Zenek przed oczami. Dan również to wyczuł, bo westchnął ciężko, jakby pytając Starożytnych, czemu obdarzyli nas umiejętnością podnoszenia ciśnienia wszystkim w przeciągu kwadransa.
- Nie sądziłam, że zarówno Vestalianie jak i Ziemianie są na tyle głupi, by atakować obcy teren – odezwała się głosem, przez który od razu skojarzyła mi się za ropuchą. Uśmiechnęła, splatając ręce na piersi. – Jednak nie ma tego złego, przynajmniej zyskam świetne obiekty na testy. Bakugany, mutant i człowiek!
   Uniosłam brew i wymieniłam spojrzenia z Danem. Nasze bakugany przygotowały się do ataku. Włócznia Fludima zapłonęła czarnym ogniem, a Drago pochylił łeb, sztyletując wzrokiem Kazarinę. Moc wezbrała się koło moich kostek gotowa w każdej chwili nacierać lub bronić. Dzięki kilku treningom z Reiko oraz medytacjom używanie jej stawało się coraz łatwiejsze, wydawała mi się być przedłużeniem ręki, choć nieco gorętszym.
   Gundalianka uśmiechnęła się i wyrzuciła ku górze zestaw bojowy. Po bokach wilka pojawiły się dwa biało – pomarańczowe działa oraz dwa przyczepione powyżej jego grzbietu. Wtedy mnie tknęło, że jeszcze nie używałam zestawu od Spectry, a chyba by się przydał, bo ropucha ewidentnie nie ma miłych wobec nas.
   Zaczęłam się klepać po kieszeniach płaszcza oraz dżinsów, by znaleźć to cholerstwo. Fludim zerknął na mnie zaniepokojony, co natychmiast wykorzystała Kazarina.
– Miecz Arkadii!
   Gdyby nie Drago, który sparował atak za pomocą kul ognia, to byśmy ładnie skończyli. W końcu odnalazłam ten diabelski zestaw, który wpadł mi do dziury w podszewce kurtki. Nie czekając na niczyją reakcję, cisnęłam go do Fludima.
– Wdziewaj i działaj, Fludi! – krzyknęłam.
   Spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale nie zdążył niczego wrzasnąć, bo już do jego zbroi przymocowały się dwa czarne działa o długich lufach. Natomiast w moich dłoniach uformowało się kilka nowych kart ataków. Użyłam pierwszej z brzegu, nie przejmując się, że tak trochę nie znamy mocy tego cacka.
– Pocałunek Nocy!

****

   Garra zaryczał, po raz kolejny smagając ogonem w Contestira, lecz temu udało się nie dość, że udało się sparować uderzenie, to jeszcze przytrzymał smoka w miejscu. Natychmiastowo wykorzystała to Lena.
– Koral Plazmy! – krzyknęła, wznosząc kartę, po czym z uśmiechem zwróciła się do Shieny.
   Spadek mocy Garry o 300 punktów.
 Haruka w odpowiedzi zmrużyła oczy. Podmuch wiatru, który powstał w wyniku zderzenia się dwóch bakuganów, rozwiał jej włosy, przysłaniając połowę twarzy. Nie miała najmniejszego zamiaru przegrać tego starcia, nawet jeśli była na straconej pozycji. Spokojnie wyciągnęła sekwencję super mocy, po czym wycofała się pod samą ścianę.
– Ucieeekasz?! – wykrzyknęła Zenet i zaczęła się śmiać. – Aż tak nas się boisz? To nic złego, w końcu jesteś słaba! – Pokazała język.
   Isis jedynie delikatnie się uśmiechnęła z kpiną, a szkło jej okularów błysnęło.
– Spopiel to wszystko, Garra – powiedziała Shiena. – Oblicze Diabła!
   Smok rozwinął skrzydła, wzbił się w powietrze i zionął ogniem, który szybko pokrył niemal cały korytarz płomieniami. Zenet pisnęła, gdy zauważyła, że pali jej się skrawek płaszcza, a Lena ledwo zdołała uniknąć poparzenia trzeciego stopnia na twarzy. Garra zaszarżował na ich bakugany, najpierw wyprowadzając cios ogonem. Temperatura jego ciała wzrosła do tego stopnia, że kolce wypaliły znamiona na ciałach Contestira i Phosposa.
– Oszalałaś?! – wrzasnęła wściekle Zenet. – Spalisz nas żywcem, idiotko!
   Haruka wzruszyła ramionami i zaczęła wachlować się dłonią. Języki ognia pięły się po ścianach coraz bliżej sufitu, a czerwona łuna odbijała się w okularach wojowniczek Aquosa i Pyrusa. Lena zacisnęła zęby. Wiedziała, co się z nią stanie, jeśli przegra. Co może jej zrobić Kazarina. Porażka absolutnie nie wchodziła w grę!
– Phospos! – krzyknęła, musząc jakoś ukrócić to piekło. – Sup...
– Helios!
    Czerwona laserowa wiązka równocześnie trafiła w Contestira oraz Phosposa, posyłając ich pod stopy swoich wojowniczek. Haruka i Garra odwrócili głowy. Kilka metrów przed nimi stał Helios, którego działo na klatce piersiowej jeszcze dymiło. Obok bakugana stał z założonymi rękami Spectra. Teraz dziewczyna zrozumiała, czemu Jessie nie przepadała za maską chłopaka. Otoczony płomieniami z beznamiętnym wyrazem twarzy i płonącym czerwonym okiem przypominał diabła.
– Ugh! – syknęła Zenet, łapiąc bakugana. – Spadamy!
– Musimy o tym powiedzieć pani Kazarinie – szepnęła Lena.
   Obydwie czym prędzej się teleportowały. Dopiero wtedy Garra wycofał swój specjalny atak i wylądował koło Shieny. Zapadło ciężkie milczenie. Spectra ruszył do przodu.
– Nic ci nie jest? – spytał, zatrzymując się koło niej.
– W porządku – odparła. – Etto...Co ty tu robisz?
– Potrzebujecie pomocy, prawda? – stwierdził Spectra, ignorując jej pytanie. – W takim razie chodźmy dalej, chcę to szybko skończyć. – Machnął ręką, ruszając w stronę zakrętu.
   Garra i Haruka spojrzeli po sobie i westchnęli.

****

   Aki zbaraniała wpatrywała się w ogromnego wilka, który nagle wpadł na hol przez ścianę ugodzony fioletową kulą. Z trudem się pozbierał i warknął groźnie, jeżąc sierść. Przez pył oraz dym nie mogła dostrzec, gdzie był jego partner.
– Impreza nam się rozkręca – stwierdził Roger, którego odnalazła wraz z Nathanem, kiedy próbowali na wyliczankę wybrać przejście. – To w ogóle nasz?
– Nie wydaje mi się, ktoś ostatnio zmieniał bakugana na wilczura? – Dean zwrócił się do Stelli, swojego brata i Nathana.
   Akane zignorowała towarzyską pogawędkę z tyłu, bo Leaus za pomocą wiatru rozgonił dym. Uśmiechnęła się, widząc, że przez wyrwę wychodzi z lekka skołowany Fludim. Mówiła, że Jess pojawi się w najmniej oczekiwanym momencie!
– Ohayooo! Jess, wreszcie się znalazłaś! – wykrzyknęła, zeskakując na podłogę.
– Jess nie ma! – odkrzyknął Fludim, lekko przerażony. – Zrobiłem więcej dziur!
– Huh?!
   Nie zdążył jej odpowiedź, gdy wilk rzucił się na niego z jaśniejącymi pazurami. Wtedy przez dziurę przeleciało tornado ognia, które ugodziło bakugana prosto w brzuch. Tak oto Kuso dołączył do walki.
– E pantoflu! – krzyknęła. – Gdzie jest Jess?!
– Niżej! Spadła! – odkrzyknął. – Ale kazała nam iść dalej!

****

   Krew powoli ściekała po kracie, podczas gdy Jane grzebała w kieszeniach jedynego strażnika, którego pozostawiono do ich pilnowania. Jej przyjaciele do tego stopnie rozpętali chaos, że co kilka minut wyzwano kolejnych żołnierzy, aż nie został on. Wtedy wystarczyło tylko zasymulować ostre bóle żołądka, a kiedy strażnik pochylał się, by sprawdzić jej stan, pociągnąć go za całej siły na żelazne kraty i pozbawić przytomności. Genialny plan, tylko gdzie są kurwa klucze do celi?!
   Phoebe stała na czatach, co jakiś czas zerkając na nią nerwowo. Nie wiadomo, czy zaraz ktoś nie ogarnie, że pozbawiając je straży, robiono wielką głupotę.
– No wreszcie – mruknęła Jane, potrząsając pękiem kluczy. Tylko teraz który? Było ich co najmniej tuzin!
   Westchnęła, nie widząc innej drogi i wsadziła pierwszy z kolei. Nie chciał iść. Chciała go wyjąć, gdy nagle rozległ się huk i czyjeś przekleństw, a sufit koło nich pękł. Dziewczyny przymrużyły powieki, bo moc odrzutu porwała za sobą drobinki kurzu i pyłu.
– Kuźwa mać, nigdy więcej vestaliańskiej technologi, przeklęta jest jakaś.
   Jane otworzyła szybko oczy, słysząc znajomy głos.
– Jess! – wykrzyknęła wraz z Phoebe.
   Dziewczyna siedziała na kilku porysowanych białych kafelkach, a wokół niej spoczywały cement, gruzy oraz kamienie. Uśmiechnęła się do nich i podniosła, otrzepując spodnie i czarny płaszcz.
– Trochę to zajęło, ale już jestem!
– Super, pięknie i w ogóle, ale otwórz nam najpierw celę. Potem pogadamy – powiedziała Jane, unosząc klucze.
   Jess spojrzała na nie, potem na nią, unosząc brew i podeszła do drzwiczek. Uniosła dłoń, którą otoczył fioletowy obłok, po czym uderzyła. Zamek padł na posadzkę rozwalony na trzy części.
– Matko, dzięki! – Phoebe, prawie się potykając o własne nogi, przytuliła się do Jess zaraz po wyjściu.
   Jane uśmiechnęła się do przyjaciółki, opierając dłoń o biodro. Po chwili ruszyły na poszukiwanie wejścia na górę, bo tam właśnie znajdowała się reszta.
– Co to było za wejście? – spytała.
– Ach, zestaw bojowy Fludima miał kopa i zrobił z korytarza ser szwajcarski – odparła Jessie, rozkładając ręce. – Wrzasnęłam, by dobili tą Kazarinke, bo mi ropucha działa na nerwy.
– No wiesz co. Też chciałam jej dać posmakować mojej kosy – wtrąciła się Ulvida.
   Phoebe spojrzała na nie z niedowierzaniem, a Jane zaśmiała lekko. Jess też się uśmiechnęła, ale po chwili wyglądała, jakby zobaczyła ducha, gdy doszły do  schodów i spojrzały na ich szczyt. Stała na nich przyczyna depresji Aki czyli Gus Grav. Jess cofnęła się, łapiąc Phoebe za łokieć.
– Co ty tu robisz?!
– Ja i mistrz Spectra przyszliśmy ogarnąć, co za bajzel zrobiłaś.
– Eee, miałeś go nie nazywać mistrzem... – Jess zamilkła i zrobiła wielkie oczy. – Zaraz...moment....czas! On tu jest?!
   Gus uniósł brew, ale skinął głową.
– Haha – Jess westchnęła, przejeżdżając ręką po twarzy. – Może Fludim zdąży mnie zastrzelić nowym działem.

****

   Każdym skrawkiem ciała czuła zawirowania w rdzeniu Vestalii. Najmniejsze zawirowanie energii, najdelikatniejsze drgnięcie. Dziś był wyjątkowo aktywny. Odłożyła książkę na półkę, zagryzając wargę. Co ta dziewczyna wyprawiała?
   Odkąd odzyskała pamięć, niszcząc tym samym łączący je łańcuch, przestała móc czuć, gdzie ona jest. Czasami jeszcze nikle czuła wyjątkowo silne emocje, ale to było wszystko. Gdy nić pękła, poczuła ulgę, ale teraz wolałaby znów mieć tą zdolność. Obiecała Melody. Obiecała...
   Odwróciła się na pięcie i wróciła do swojej maszyny do szycia. Zbliżała się mroźna zima, a ona mimo sztucznego ciała odczuwała nieco zimna. Dlatego uznała, że uszyje sobie zgrabną kurtkę obitą białym futrem. Hmm, może powinna też zrobić jakąś dla Jess? Na przykład komponującą się z jej fioletową suknią, którą odziedziczyła po mamie. Tak, to dobry pomysł.
   Uśmiechnęła się. Lubiła szyć od dziecka, bo to zajmowało jej umysł oraz pomagało zabić czas. Szycie też było jedyną rzeczą, którą mogła zrobić dla swoich dzieci. Jedyną formą kontaktu z nimi.
   Zacisnęła pięści na białej sukni, a tęczówki zmieniły kolor na ciemną purpurę. Upłynęło już ponad czterysta lat, ale daje ją to dręczyło. Umarła za wcześnie, pozbawiając swoje dzieci jej ochrony. A one...one...
   Dwie łzy rozprysły się o biurko, nim zakryła twarz dłońmi. Gdyby nie dała się zabić, gdyby nie dała się rozpaczy, mogła by żyć dłużej i ochronić ich przed wczesną śmiercią. Powinna wtedy pamiętać, że osoby z mocą nie są ludźmi.
  Nie! Pokręciła głową. Nie może tak myśleć, nie może dać się poddać emocjom. Bo...
   Kobiecy krzyk, który zostaje zagłuszony przez rumor opadających fragmentów ściany. Blada ręką o zielonych paznokciach. Czerwona plama krwi na białych płytach.
...skończy się jak wtedy.
– A co jeśli wcale nie zabili cię za moc?
– Huh? – Uniosła głowę i poczuła, jak krew tężeje jej w żyłach.
   Przed nią stała ciemna postać o zmasakrowanej twarzy. Ciemne włosy opadały jej na twarz, a królewski mundur był poplamiony zaschniętą krwią.
– Co jeśli po prostu byłaś potworem?
– Tytan, odsuń się – syknęła, wstając. Niebieskie iskry przemknęły po jej palcach.
   Postać zaśmiała się i spojrzała na nią oczyma o barwie trawy. Cofnęła się o krok.
– I postanowiłaś odpokutować swoją zbrodnię, zajmując się kimś innym i chroniąc go. Dlaczego niby miałaś wiązać się kontraktem? Hmmm?
– Zamknij się! – krzyknęła, ciskając w niego błękitną kulą.
   Postać rozpłynęła się, pozostawiając po sobie zapach śmierci i słowa, które krążyły Reiko po głowie.
   Przecież wspomnienia tak łatwo zmienić.


Łapcie, poprawię błędy później, teraz spadam!