niedziela, 26 września 2021

One shot - Szkolny chaos



   Ciężkie, czarne chmury zasnuwały niebo, nadając całemu miastu posępny widok. Strugi deszczu spływały po szybach, łącząc się na szarych chodnikach w głębokie kałuże. W taką pogodę większość ludzi miała ochotę jedynie zawinąć się w koc i drzemać. Podobne odczucia miało około 80% uczniów, którzy właśnie przebywało w klasie od historii pani Clarson. Większość ziewała lub bezmyślnie bawiła się krawatami stanowiącymi obowiązkową część mundurka. Atmosfera senności coraz bardziej ich otulała, aż niektórych powieki stawały się coraz cięższe.

   Jednak Shadow Prove miał głęboko w nosie pogodę panującą na dworze i czuł się rześko oraz pełnym energii. Podobnie wywalone miał w regulamin stroju, dlatego zamiast białej koszuli oraz szarych spodni do kostek, siedział z wyłożonymi na biurko nogami w skórzanych rurkach z mnóstwem małych łańcuchów oraz podartej na łokciach koszulce. Ryk, który rozpoczynał piosenkę metalową, buchnął z jego telefonu i przyprawił o mini zawał kilkoro uczniów.

   Kilka osób rzuciło mu spojrzenie spode łba, ale nikt nie odważył się odezwać. Dlatego jedynie wywalił jęzor i podrapał się po uchu, które również było obwieszone kilkoma kolczykami. Najpewniej nauczycielka zacznie mu robić kazanie, ale już dawno temu nauczył się wyłączać, kiedy ktoś zaczynał ględzić.

– Ty naprawdę nie potrafisz przez jeden dzień być spokojnym? – Usłyszał dobrze sobie znany głos nad głową.

   Automatycznie się uśmiechnął i podniósł oczy. Błękitne oczy Mylene jak zawsze przypominały grudki lodu i przeszywały każdego na wskroś. Umalowane na bordowo wargi miała ułożone w grymas. Niektórym mogło się zdawać, że wraz z wejściem dziewczyny, temperatura w klasie spadła o kilka stopni. W końcu nie bez powodu Mylene uzyskała ksywę “Królowa lodu”.

   Tylko że dla Prova oznaczało to jedynie więcej rozrywki. Zwłaszcza kiedy dziewczyna zaczynała zaciskać dłonie jakby jedynie marzyła, by móc go udusić.

– Witaj, przyjaciółko. – Zamachał do niej, wiedząc, że to jedynie zdenerwuje dziewczynę. – Jedynie próbuje rozbudzić towarzystwo – dodał i pogłośnił piosenkę. Szyby w oknach aż zadygotały.

   Brew Mylene drgnęła, a w jej tęczówkach zalśniło. Coraz więcej osób odwracało się w nich stronę, z zaciekawieniem obserwując wymianę zdań.

– Chyba nie myślisz, że bycie w Vexos zbawi cię od wizyty u dyrektora? – żachnęła się. – Choć tobie pomogłaby jedynie wizyta u psychiatry lub izolatka – Ton jej głosu spadł do niemal syku pełnego niechęci.

– Jak zawsze pełna dobrych rad – Prove przyłożył dłoń do serca. – Ale mi akurat wystarczy bycie wspaniałym mną.

   Wybuchł śmiechem, ostrym i piskliwym, który zmieszał się z dźwiękami muzyki. Mylene westchnęła ciężko, ale duszy przyznała mu rację. Vexosi nie byli stereotypową grupą potężnych dzieciaków, której lękali się wszyscy w szkole, włączając w to nauczycieli. Byli zwyczajnymi uczniami, a raczej dziwaczną zbieraniną, o której nikt prawie nic nie wiedział i to by było na tyle. Prove nie został wykopany ze szkoły tylko ze względu na pozycję swoich rodziców, a ludzie nie wchodzili mu w drogę, bo mógł nagle wpaść w szał, a wtedy był nieprzewidywalny.

– Kto tak drze tu ryja?! - Dobiegł ich nagle wrzask.

   Mylene zerknęła przez ramię i tak jak się spodziewała w drzwiach stała Akane. Japonka spojrzała  wściekle na Shadowa, po czym na jego telefon. Gdyby nie fakt, że tydzień temu został jej odebrany, to w tym momencie w ich stronę poszybowałby tłuczek do mięsa.

– Nie słyszałeś o czymś takim jak słuchawki, Prove? - syknęła jadowicie, podchodząc do ławki.

– Akane – chan, moja kochana! - Shadow zerwał się na równe nogi i otworzył szeroko ramiona. – Tęskniłem za tobą rozpaczliwie.

   Obrzydzenie odbiło się na twarzy Japonki i choć Mylene jej nie lubiła, to doskonale zrozumiała.

– No popatrz, a ja liczyłam, że cię więcej nie zobaczę – westchnęła Akane i szybkim ruchem zgarnęła telefon, klikając pauzę na ekranie. Błoga cisza opadła na uczniów.

   Prove wydął wargi w dziecinnym geście.

– Zawsze jesteś dla mnie niemiła.

– Bo jesteś zajebanym łbem.

   Akane podobnie miała gdzieś kodeks szkolny, dlatego do białej koszuli ubrała długą rozkloszowaną czarną spódnicę oraz skórzane glany. Z Provem miała jeszcze wspólne to, że posiadała krótkie nerwy. I chyba to był właśnie powód, dlaczego nigdy nie wahała się wdawać z nim w kłótnie czy próbować zepchnąć ze schodów czy inne tego typu atrakcje.

   Jednak to zamiast odstraszać Shadowa, jedynie go przyciągało. Choć na ulicy wolał unikać dziewczyny, bo widział kształt paralizatora, który odznaczał się w kieszeni bluzy. Prąd niestety dość mocno bolał.



   Dzwonek zabrzmiał akurat, kiedy Akane odskoczyła od wyrywających się do niej niczym macki ramion Shadowa. Stukot obcasów zbliżał się do klasy i po chwili drzwi od klasy otwarły się ponownie. Pani Clarkson potoczyła uważnym wzrokiem po klasie i oczywiście zatrzymała się na Shadowie. Przez chwilę wydawało się, że coś powie, jednak jedynie westchnęła i uderzyła dziennikiem o biurko.

   Akane w podskokach opuściła klasę, łapiąc jeszcze uchem, znudzony głos nauczycielki.
 
– Shadow, wiesz, że po lekcjach widzimy się u dyrektora, prawda?





****




   Haruka nie była osobą konfliktową. Nie lubiła kłótni, a ponadto częściej przynosiły jej one więcej szkód niż pożytku. Dlatego póki nie było to absolutnie konieczne, wolała szukać jakiegoś kompromisu.

   Jednak jej cierpliwość powoli osiągała swoje limity, wkraczając na poziom czerwony. Hydron zdawał się chyba tego nie dostrzegać i dalej ciągnął swój monolog. Opierał się o jej szafkę całym ciałem, tym samym blokując drogę na dalszą część korytarza.

– To jak będzie, Haru? – Chłopak nawinął cytrynowy kosmyk na palec i uśmiechnął się uwodzicielsko. – Pójdziesz ze mną do tej nowej kawiarni?

– Nie jestem zainteresowana – powtórzyła już chyba po raz trzeci i spojrzała mu prosto w oczy.

  Tyle że Hydron nie wyglądał na zranionego czy urażonego. Jedynie przechylił głowę i przymrużył oczy. Gest ten przypominał nieco drapieżnika oceniającego ofiarę i sprawił, że dreszcze przebiegł po plecach dziewczyny. Ścisnęła mocniej pasek torebki, którą w razie czego zamierzała strzelić chłopaka w pysk.

– Naprawdę nie rozumiem, co ci się we mnie nie podoba – westchnął, zakładając ręce na piersi. – Nie widziałem nikogo przystojniejszego ode mnie w szkole.

– Pewności siebie nie mogę ci odmówić – odparła i poprawiła okulary. – Nie jesteś po prostu w moim typie, jasne, Hydron?

   Uniósł brew i pochylił się ku niej. Słodki zapach lilii wypełnił jej nozdrza. Srebrny łańcuch z zawieszką kwiatka zadźwięczał w powietrzu.

– Jeszcze się do mnie przekonasz – wyszeptał, po czym puścił jej oczko i obrócił się na pięcie, odchodząc.

   Kilka dziewcząt za nim zerknęło, co jedynie wzmocniło jego pewność siebie. Haruka po prostu była otoczona przez wrogie mu osoby i przez to nie mogła dostrzec jego uroku osobistego.

   Jeśli już o wrogach mowa...

– Witaj, Jessie. – Uśmiechnął się do szatynki, na co ta pokazała mu środkowy palec.

   Zachichotał pod nosem i popatrzył, jak dziewczyna szybko schodzi po schodach. Długie brązowe włosy falowały na jej plecach, a plecak rytmicznie podskakiwał. Nawet nie spojrzała w jego stronę tylko od razu skręciła w prawo, znikając za rządem szafek. Westchnął, wkładając dłonie do kieszeni marynarki. Naprawdę, mogłaby być odrobinę milsza. W końcu nic takiego jej nie zrobił.

   Jessie była innego zdania, bo jedynie słysząc głos Hydrona, poczuła, jak w środku ją skręca. Zadufany w sobie gnój, pławiący się w luksusach z kieszeni tatusia. Przyśpieszyła kroku i już przed szafką przyjaciółki poczuła znienawidzone perfumy.

– Było mu zajebać, skarbie – oświadczyła, opierając rękę o biodro.

   Haruka postukała się w czoło, drugą rękę próbując upchnąć podręcznik do biologii w plecaku.

– I wylądować na dywaniku? Myślisz, że mi to potrzebne?

– Jaki dywanik? Ja i Aki dalej go nie ujrzałyśmy.

– Aki to Aki, a ty jesteś zbyt mściw... – Okularnica urwała, wpatrując się we wnętrze szafki. – Nie... nie zrobił tego.

– Co znowu? Liścik?

   W odpowiedzi szatynka wyciągnęła srebrną bransoletkę z identyczną zawieszką jak na naszyjniku Hydrona. Jessie spróbowała zdusić śmiech, ale niezbyt jej to wyszło, za co Haruka posłała jej groźne spojrzenie.

– Nie no, jest dobrze – Jess przyjrzała się ozdobie. – Opchniesz to cacko i będzie kasy na kilka dni imprez.

– Jeszcze czego, nie chcę niczego od niego!

– Ale kasa!

– Będzie to dla niego triumf, że coś przyjęłam!

   Jess wydęła policzki.


– Wiesz, ile to butelek wina?

– Nie.

– Ile benzyny?

– Ogłuchłaś?

– Zero zabawy – Jess wywróciła oczami. – No dobra, trzeba mu to oddać.

– Dokładnie! – Haruka uśmiechnęła się podejrzanie radośnie.

   Nim Jess zdołała mrugnąć, bransoletka znajdowała się w jej dłoniach, a Haruka była już koło schodów.

– Oddaj mu to, proszę pięknie! Ja spadam na algebrę!

   Dziewczynie na moment pociemniało przed oczami. Zacisnęła dłoń w pięść. Łacńuch bransoletki boleśnie wpił się w skórę. Po chwili rozluźniła uścisk i odetchnęła.


   W sumie to one same sobie tak Harukę wychowały.





****



   Oczy patrzyły.

   Jane z głośnym stęknięciem podniosła się z ławki, kiedy zabrzmiał dzwonek, a tłum uczniów niczym wzburzona fala natarł na główne wejście. Ruszyła nieśpiesznym krokiem, kręcąc papierosem między palcami.

   Oczy dalej patrzyły.

   Kiedy sytuacja nieco się uspokoiła, podeszła do automatu z przekąskami i napojami, grzebiąc w kieszeni za jakimiś drobnymi. Chwilę później wyciągnęła przez otwór u dołu butelkę soku z pomarańczy oraz opakowanie paluszków.

   Oczy nawet na sekundę się nie zamykały.

   Gryząc paluszka, stanęła przed szafką i wykręciła kod. Na widok stroju do wf’u, zmarszczyła nos, ale nie miała wyjścia. Kolejne wagary i pewny telefon do rodzicielki. Dlatego z niechęcią go wyciągnęła. Zatrzasnęła drzwiczki i odwróciła się gwałtownie, uderzając dłonią o rząd szafek naprzeciwko.

– Wiem, że tam stoisz – mruknęła.

   Cisza. Uniosła brew.

– Wyłaź, panienko. Bo wyciągnę cię sama.

   Przez chwilę nic się nie działo, lecz gdy zrobiła pierwszy krok, zza rzędu szafek wypadła dziewczyna o długich zielonych włosach. Opadały one na jej drobną twarz o dużych oczach w malinowym kolorze. Jane dostrzegła na jej nadgarstku tatuaż węża i przypomniała sobie, gdzie widziała wcześniej dziewczynę. Kółko muzyczne!

   Jednak nie miała pojęcia, jak się nazywała, bo widziała ją zaledwie raz. I jak się dobrze zastanowić, to kiedy ich wzrok się spotkał, to nieznajoma gwałtownie zwiała. Wyglądało, że chce zrobić teraz to samo, bo przestąpiła z nogi na nogę, rzucając spojrzeniem na najbliższe drzwi.

– Potrzebujesz czegoś ode...

– Nie! – krzyknęła gwałtownie dziewczyna, po czym niczym łania wykonała skok i zaraz dopadła drzwi, znikając w holu.

   Jane z wolna zamrugała, a jej mózg próbował nadążyć za wydarzeniami i poukładać fakty. Co to miało być? Nie, to dobrze wiedziała. Lepsze było pytanie dlaczego ona? Westchnęła, wznosząc oczy ku białemu sufitowi, ale żadna siła wyższa nie raczyła udzielić odpowiedzi. Musiała tylko udawać, że to się nie wydarzyło i dziewczyna się odczepi. Zawsze działało.

   No według dziewczyn, to kompletnie nie działało, ale ona były młodsze i mogły się utkać.

   Wykonała kolejny obrót i została powitana głośnym ni to piskiem ni to krzykiem. Źródłem był nikt inny jak Lync Volan, który jak oparzony odskoczył od szafki. Beżowa koperta poszybowała w powietrzu i wylądowała u jej sto. Popatrzyła na nią ogłupiała, po czym oświeciło ją, do kogo należała szafka.

– Hee, nie myślałam, że taki mikrus startuje do Gehabich – Uśmiechnęła się, podnosząc kawałek papieru.


   Lync zapłonął niczym pochodnia aż po czubki uszu. Jednocześnie zacisnął dłonie w pięści. Ale prawdą pozostała prawdą. Sięgał Jane do szyi. Ale z drugiej strony dopiero zaczynał liceum, więc miał jeszcze sporo czasu na rośnięcie!

– Nie twój interes – warknął jak umiał najgroźniej, co spotkało się z pogardliwym uśmiechem brunetki, która powachlowała się kopertą.

– Ten wasz “lider” czyli Hydron, wie, że uganiasz się za jedną z Młodych Wojowników?

   Volan przełknął ślinę.

– Zajmij się własnymi crushami, Wilson – odpyskował i wyrwał jej kopertę.

– A ja tylko zapytałam – Rozłożyła ręce. – Dawno się nie kłóciliście, więc byłoby ciekawie.

   Prychnął w ramach odpowiedzi. Wiedział, że potyczki między Wojownikami a Vexosami od zawsze stanowiły największą rozrywkę dla uczniów. W końcu były to dwie największe paczki w szkole. Dodatkowo przez spore różnice w poglądach i charakterach, dochodziło między nimi do wielu sporów.

   On najchętniej unikałby tych całych awantur, ale Hydron był atencyjnym kretynem, który koniecznie musiał się popisać, więc wciągał ich w to wszystko. Taki Shadow pewnie się cieszył, bo mógł się wyżyć. Co do innych to nie wiedział, co im niby dawały te ciągle afery i miał to gdzieś. Tak długo jak nikt mu nie przeszkadzał, nie interesował się nimi.

   Jane zaczęła odchodzić, ale błysk w jej oku sprawił, że oblał go zimny pot. Co jeśli powie reszcie swoich przyjaciółek o tym, co widziała? Albo całej szkole? Może i Wilson nie była Akane, ale również potrafiła dopiec z czystej złośliwości. Ale bez dowodu nie będzie sprawy, czyż nie?

   Oblizał suche wargi i szybko włożył liścik do plecaka, notując w głowie, by potem go podrzeć. Zaczął wspinać się po schodach, kiedy zmienił zdanie i skierował się do wyjścia. Tam szybko oblał kopertę wodą i mokrą papkę wrzucił do śmietnika. Dopiero wtedy z lżejszym żołądkiem wrócił na lekcje.





****





   Vexosi byli specyficzną zbieraniną osób, która w sumie chuj wiedział, co łączyło. Nawet nie poziom iq, bo gdy Gus był jednym z najlepszych uczniów, to Shadow cudem zdawał i dalej myślał, że Afryka to państwo. A mimo to zawsze gdzieś siadali razem, choć Jess naprawdę zachodziła w głowę, o czym mogli wtedy rozmawiać. Chyba, że to Hydron ich zmuszał i to było najbardziej prawdopodobne.

   Normalnie szukałaby ich na dziedzińcu, lecz przez deszcz wszystko było przemoknięte. Sala gimnastyczna również odpadała. Dlatego ruszyła ku bibliotece. Teoretycznie nie powinno ich tam być, ale przecież najciemniej pod latarnią!

   Bibliotekarka nawet nie podniosła głowy, kiedy weszła. Przeglądała przejście między regałami, próbując wyłowić choć jednego członka, by móc mu wcisnąć nieszczęsna bransoletę. Fartownie koło książek przyrodniczych stał Gus Grav.

– Witam serdecznie – przywitała się i bez ceregieli wcisnęła mu do ręki biżuterię. – Proszę, oddaj temu zjebowi.

– Zjebowi? – Uniósł brew, ale kiedy spojrzał, co dostał, skinął głową. – Hydron.

– Widzisz, jak dobrze go znasz – Uśmiechnęła się. – Dlatego oddaj i przekaż, że następnym razem poszczuję go Aki.

– Sama nie możesz?

– Jego pyszałkowata dupa już pewnie pojechała do domku w cieplutkiej limuzynie.

   Chłopak zmarszczył brwi, unosząc w palcach bransoletkę. Spojrzał na nią chłodno. Instynktownie odskoczyła, wiedząc, że będzie próbował jej to oddać. Plecami uderzyła o kogoś, a jednym butem stanęła komuś na stopie. Jednak nie usłyszała żadnego stęknięcia bólu czy przekleństwa. Twarz Gusa automatycznie z chłodnej zmieniła się na łagodną, co dostarczyło jej informacji, kto za nią stoi.

   Nagle poczuła coś mokrego przy udzie. Odwróciła się gwałtownie i zamarła na sekundę, widząc lekki odcisk krwi na skórze. Potem zorientowała się, że to nie jej, a z pięści Spectry.

– Znów się wdałeś w bójkę, Phantom? – jęknęła i podniosła głowę. – Ledwo wróciłeś z zawieszenia!

   Blondyn wpatrywał się w nią beznamiętnym wzrokiem. Obowiązkowo z mundurka miał jedynie białą koszulę, której rękawy podwijał do łokci. Resztę stroju stanowiły czarne spodnie oraz czerwona kurtka. Włosy jak zawsze postawione na żel, a z ucha dyndał łańcuch od helixa.

   Mierzyła się z nim wzrokiem, ale nie zapowiadało się, by miał coś powiedzieć. Dlatego obróciła się na pięcie, wykorzystując też fakt, że przybycie Phantoma ściągnęło jej z głowy Gusa i bransoletkę. Mogła szczęśliwie wrócić do domu, położyć się i marzyć, że nagle wygra na loterii i wszystkie problemy znikną.

   Te marzenia rozsypały się, gdy Phatom zastąpił jej drogę. Prześwidrował ją wzrokiem, jakby widzieli się pierwszy raz w życiu. Odsunęła nieco twarz, wyciągając przed siebie pięść.

– Chcesz w łeb?

   Zignorował zaczepkę i się wyprostował.

– Umiesz tańczyć, prawda?

   Teraz była jej kolej na zmierzenie go wzrokiem jak kompletnego oszołoma.

– Taa, a co?

   Wykonała mini kroczek w stronę półki. Cholera wiedziała, co Spectrze strzeli do łba, więc wolała mieć amunicję pod ręką.

– Więc zatańczysz ze mną na wfie – oświadczył.

   Nie zdołała powstrzymać głośnego prychnięcia. Jednak twarz blondyna pozostała poważna. Zmrużyła powieki.

– Ty się prosisz o skopanie tyłka – Pokręciła głową. – Zatańczę z kim mi się podoba i nic ci do tego.

   Chciała go wyminąć, kiedy złapał ją za łokieć i pociągnął lekko ku sobie. Poczuła zapach cytrusów.

– Potrzebuje to zdać.

– Wyglądam ci na taneczny Caritas? – Wyrwała rękę i wskazała na Grava. – Tańcz nim, na pewno poprowadzi cię wspaniale!

   Oczy blondyna pociemniały. Okręciła się w miejscu i niemal sprintem wypadła między regałów. O ile Vexosi byli dziwną zgrają, to jeśli chodziło o bycie niebezpiecznym to Spectra zdecydowanie wiódł prym. Wolała się nie przekonać, jak reagował, kiedy serio się zezłościł. Jego zakrwawiona pięść dostarczała wystarczająco dużo wyobraźni.

   Wciągnęła wolno powietrze, stając już za bramą liceum. Cudowny zapach świata po deszczu unosił się wszędzie, a zachodzące słońce przyjemnie grzało ją po twarzy. Poczuła, jak cała jej irytacja znika. Ktoś postukał ją w ramię. Obróciła głowę.

   Chłopak niewiele wyższy od niej, uśmiechnął się lekko i skinął głową. Też miał blond włosy, które były przez żel uformowane w szpiczaste kształty i nosił długi biały płaszcz. Jego oczy miały bardzo fiołkowy kolor.

– Hej, chciałem tylko spytać, czy tutaj chodzi Dan Kuso?

   Skinęła głową. Uśmiech chłopaka się poszerzył.

– Dzięki i do zobaczenia.

   Może było to zmęczenie, ale jego słowa nie wywołały u niej żadnej reakcji czy emocji. Bezmyślnie wpatrywała się jego plecy, kiedy odchodził ku głównemu wejściu. Dopiero kiedy zerwał się wiatr i płaszcz nieznajomego załopotał, odkrywając fragment nadruku smoka na koszulce, poczuła ukłucie niepokoju.

   Kto to był?





Na szybkiego. Shota wstawiłam, coś mi odwala z formatowaniem tesktu. Yep, napisałam o Heather mającej crusha na Jane, because why not. Ogólnie chaos w liceum, gdzie chodzi team Destrukcji, Vexosi, Wojownicy i dużo innych ciekawych osóbek. Nw czy tego nie będę wstawiała częściej, bo łatwiej się pisze niż rozdział. A co do studiów, to ja tam zginę i jak się kurwa obsługuje usosa? XD

Dobranoc!


środa, 15 września 2021

S3 Rozdział 8: Różowe płatki


      Budynki były strzeliste z szerokimi oknami. Wszystkie. Co do jednego. Jedynie różniły je kolory, ale te też prędko zaczęły się powtarzać. Beż, czerwień, błękit. Powtórz. Choć Akane nie miała aż tak złego zmysłu orientacji, to powoli do jej głowy napływały wątpliwości czy aby na pewno już tędy nie przechodziła przed chwilą. Zerknęła na zegarek i przełknęła ślinę. Wskazówki nieubłaganie zbliżały się do godziny trzynastej, kiedy to miała pisać klasówkę.

   Może spytaj o drogę, a nie włóczysz się jak ostatnia idiotka? – mruknął Leaus.

  Obrazek Shieny ziejącej ogniem i wymachującej ostrym nożem zniknął jej sprzed oczu. Spojrzała sceptycznie na otoczenie, które było praktycznie opustoszałe jeśli nie liczyć dwójki maluchów, które bawiły się na placu zabaw i jednego starszego faceta na ławce.

– Mam tu prawdziwy ogrom opcji – odparła.

– Zawsze możesz też tu pozostać, aż dziewczyny się zorientują, że nie wracasz i zaczną szukać. Tylko czy wpadną na pomysł, że jakimś cudem wylądo…

– Dobra, dobra, koniec! – machnęła ręką, przerywając monolog Leausa. – Zaraz spytam i ładnie wrócimy.

   Przylepiła na usta delikaty uśmiech i ruszyła w stronę ławeczki. Jednak nieufne spojrzenie, jakie facet jej rzucił, zniszczyło nadzieję na normalną rozmowę. Jasne, była Ziemianką, więc wyglądała diametralnie inaczej, ale żeby Vestalianie też mieli te pierdolnięty styl myślenia, że inny to od razu gorszy? Przez lata użerała się ze stereotypami przez bycie Azjatką, a teraz mogła oberwać za bycie z Ziemi? Coś pięknego.

   Choć też mógł się jej bać, bo była cała na czarno i postanowiła zastosować makijaż nietoperzego skrzydła na oczach. Tak, to mogło być to.

– Dzień dobry – Uśmiechnęła się nieco szerzej. Vestalianin skinął głową, wyraźnie się spinając. – Wie pan, gdzie znajdę najbliższe teleporty?

   Przez chwilę panowała cisza. Nawet kaszojady na placu zabaw zaprzestały zabawy. Facet przez chwilę wpatrywał się w Akane, jakby czekał, aż zacznie mówić dalej. Akane przełknęła ślinę, zerkając na bok. To było niegrzeczne tutaj? Matko, czemu nie mogła wylądować w Velarii tylko na jakimś zadupiu?

   Nagle Vestaliain wciągnął powietrze z głośnym świstem i wycelował dłonią uliczkę między dwoma wieżowcami. Oczy mu rozbłysły. Zupełnie jakby

– Musisz iść cały czas prosto aż do białego posągu, a potem skręcić w lewo koło małej kwiaciarni. Tam znajduje się budynek podróżniczy.

– Dziękuje – Skinęła głową i ignorując, że facet dalej się w nią wgapiał, odeszła.

   Kiedy weszli między budynki, spuściła dłoń z rączki paralizatora.

– Fascynujące, że jakoś zawsze przyciągasz pojebów.

– Pewnie ciągną do ciebie – mruknęła i wzdrygnęła się. – Ale serio był dziwaczny.

– Powinnaś jeszcze kogoś spytać o drogę. Cholera wie czy nie posłał nas w jakieś niebezpieczne miejsce.

   Aki przewróciła oczami, ale przytaknęła. Szybkim marszem, bo niemal czuła na sobie palący wzrok Haruki, przemierzyła drogę aż do białego pomnika przedstawiającego kobietę z harfą. Faktycznie obok stała niewielka kwiaciarnia, której drewniane drzwi były lekko uchylone. Cała przednia ściana była pokryta krzakiem błękitnych kwiatów. Po chwili na zewnątrz wyszła starsza kobieta dźwigająca dwie duże doniczki, z których wyrastały żółte łodygi z różowymi pąkami z dookoła górnej części. Akane ruszyła w jej stronę, licząc, że ta rozmowa przebiegnie sprawniej i mniej niezręcznie.

– Wie pani, jak… - Głos jej uwiązł w gardle, kiedy Vestalianka odwróciła ku niej głowę.

   Kocie oczy o kolorze przywodzącym na myśl szmaragd spojrzały na nią z zaciekawieniem. W połączeniu z mocno zarysowaną linią szczęki i gęstymi włosami w kolorze wyblakłego turkusu, które były związane w kucyka, dziewczyna odniosła wrażenie, że patrzy na starsza, kobieca wersję Gusa.

   Jeśli to naprawdę była ona, to ktoś naprawdę musiał sobie robić z niej jaja. Bo jak duża była szansa, że wpadnie na rodzicielkę Gusa w tym chuj – wie – jakim mieście?

– Tak, słucham? – spytała kobieta.

   Podrapała się po udzie, by przywołać do porządku i odetchnęła, uśmiechając fałszywie.

– Chciałam tylko spytać czy wie pani, gdzie są najbliższe teleporty.

– Jesteś Ziemianką?

  Drgnęła. Pytanie było niespodziewane, a wzrok Vestalianki niezwykle intensywny. Kobieta zacisnęła mocniej dłonie na donicach. Akane przełknęła ślinę, nagle czując przemożną chęć by uciec. Obawiała się, co mogła odkryć, kontynuując tę rozmowę. Jakby znajdowała się w miejscu, w którym nie powinna. Chodnik niemal ją palił.

– Tak – potwierdziła z ociąganiem. – A o co chodzi?

   Kobieta wyraźnie się zakłopotała. Przykucnęła, odkładając donice i podrapała się po boku szyi, chrząkając.

– Chciałam tylko spytać… - Nie patrzyła Akane w twarz. Wbiła wzrok w kwiatki. – Czy może walczyłaś przeciwko Zenoheldowi wraz z moim synem.

   Akane poczuła, że robi jej się zimno, a żołądek ściska nieprzyjemnie. Cofnęła się o pół kroku, odnosząc wrażenie, że świat wokół zaczął się lekko kręcić. Naprawdę trafiła na matkę Gusa. W obcym mieście. Bo źle wcisnęła współrzędne w teleporcie. Co mogłoby być bardziej ironiczne? Chyba tylko wpadnięcie na Gusa i jego matkę jednocześnie.

  Kobieta dalej na nią nie patrzyła, tylko skupiła się na bezmyślnym obracaniu doniczki. Pytanie wisiało między nimi niczym ciężki miecz, grożący że błędna odpowiedź skończy się na awanturze. Bo Aki ślepa nie była, wyraźnie czuła że Gus i rodzicielka nie mieli dobrych relacji. O ile w ogóle jakieś mieli. A to tylko potęgowało jej uczucie ciężkości w brzuchu.

 Nie powinno jej tu być. Nie powinna z nią rozmawiać. Nie była to jej sprawa, a stojąc tu, czuła się jakby zaglądała komuś wprost do domu przez otwarte okno.

– Nie, nie walczyłam. Tylko się tu zgubiłam – Nawet nie mrugnęła, rzucając przypadkową wymówkę. – To wie pani, gdzie są teleporty?

   Vestalianka wyraźnie się przygarbiła, ale przytaknęła i powtórzyła jej ten sam kierunek, co facet z ławki. Akane szybko się skłoniła i uciekła, nie dbając już o pozory. Jej buty ciężko uderzały o chodnik, kiedy pędziła przed siebie. Nie dbała już, która jest godzina. Chciała stąd tylko zniknąć i nigdy nie wracać.

– Akane? – wyjątkowo głos Leausa nie był zirytowany. – Co się dzieje?

– To była matka Gusa – wyrzuciła na jednym wdechu, opierając się o drzwi o budynku podróżniczego i łapiąc oddech.

– Tak, ale co z tego?

– Czy to nie oczywiste, że nie powinnam jej spotkać? – Żachnęła, prostując się.

– Dlaczego?

– Ponieważ… - Zamarła w progu.

  Nie miała na to wyjaśnienia. A raczej miała, tylko go nienawidziła.

   Wiedziała, że relacja Gusa i jego matki jest zła. Dlatego nie chciała o niej wiedzieć. To było jak czytanie czyjegoś pamiętnika. Ludzie nie chcą, by inni wiedzieli o ich brudach. Powinno się odwracać wzrok i udawać, że jest się nieświadomym. Bo nikt nie musi się wtedy tłumaczyć. Bo można udawać, że pewna część życia nie istnieje lub jest perfekcyjna.

    Ona tego nie mogła doświadczyć.

   Oni zawsze się na nich patrzyli.

   Oni zawsze ich komentowali.

   Jakby cokolwiek wiedzieli.

   Zacisnęła szczękę, hamując się przed chęcią, by coś rozbić. Nagła fala żyłach zabulgotała w jej żyłach na fale niewyraźnych wspomnień.

– To nie moja sprawa – zdołała wycedzić.

– Wybacz, to było niepotrzebne pytanie – odparł bakugan, czując, że przekroczył granicę.

   Wzruszyła ramionami i czym prędzej wbiła dobre współrzędne. Droga z punktu dostępu do przystanku i późniejsza jazda autobusem pozwoliła jej nieco ochłonąć. Czuła przemożna chęć by zapalić, ale papierosy zostawiła w szafce, więc musiała obejść się smakiem. Kiedy wysiadła przed szkołą, była na tyle spokojna, by zepchnąć mętlik myśli na tył głowy.

   Łutem szczęście do klasy wkroczyła trzy minuty przed dzwonkiem. Haruka i Jess jednocześnie odwróciły do niej głowy. Shiena wstała i wyciągnęła dłonie w geście wyrażającym chyba chęć mordu.

– Gdzieś ty włóczyła się całą godzinę? – jęknęła.

– Załatwiałam Dylana oczywiście! – Udała oburzenie.

– Mieliłaś jego zwłoki w maszynce do mięsa czy co?

– Przyznaje, pomysł dobry, ale dość dużo sprzątania by było. W każdym razie wszystko usunięte.

   Haruka wzniosła oczy ku sufitowi, mrucząc coś o kończących się nerwach, a Jess nachyliła się ku Akane, przechylając głowę.

– Dobrze się czujesz? Wyglądasz na… zdezorientowaną.

– Wszystko okej – odparła szybko. Za szybko, bo zaraz obie szatynki uniosły brew. Westchnęła. – Dobra, ale powiem wam potem.

  Zajęła miejsce, a gdy wszedł nauczyciel, urwały się rozmowy i zapanowała cisza. Przez to chaos w jej myślach stał się głośniejszy i bardziej rozpraszający. Z trudem się podpisała, próbując przestać analizować krótkie spotkanie z panią Grav. Wyjrzała przez okno, wolno wydychając powietrze nosem. Spoookój. Spookój. Musi to zdać.

   Spojrzała na kartkę, a potem na treść zadania. Minutę później znów wróciła spojrzeniem do okna i zaczęła relaksujące oddechy. Jednak teraz powodem była nagła chęć wbicia sobie ołówka do oka. Albo do oka tego, co stworzył matematykę i kazał ją nauczać w szkołach.

 

****

      Niby za dwadzieścia minut miał być wf, ale żadna z nas się tym specjalnie nie przejęła tylko usiadłyśmy na szczycie schodów prowadzących do zamkniętego na cztery spusty strychu. Tłum uczniów przelewał się pod naszymi stopami, powodując potężny hałas. Przynajmniej nikt nie podsłucha rozmowy, bo luja usłyszy.

   Schyliłyśmy się, by cokolwiek słyszeć.

– Więc co się stało? – zaczęłam.

– Jak wracałam to przypadkiem przeniosłam się na jakieś vestaliańskie miasto.

   Haruka wybałuszyła oczy, ale Akane nawet nie dała jej otworzyć ust.

– I spotkałam tam matkę Gusa.

– Skąd wiesz, że to ona?

– Bo pytała czy walczyłam wraz z jej synem przeciw Zenoheldowi. Plus bardzo go przypominała.

   Wtedy przypomniało mi się, jak Gus opowiadał mi o swojej przeszłości. Jak mało uwagi poświęcił rodzinie. A właściwie matce, która się nim nie interesowała.

   Haruka przytuliła się do ramienia Akane.

– Wiesz, czemu tak tobą to wstrząsnęło? – Z jej głosu zniknęła zwyczajowa ostrość. Był łagodny i spokojny.

   Akane odchyliła się, wzdychając ciężko, po czym przejechała dłońmi po twarzy.

– Bo czułam, że wdepnęłam do czyjegoś prywatnego życia. A oni wyraźnie nie mają dobrych relacji – Skrzywiła się. – Więc kto by chciał, by obca osoba o tym wiedziała?

– Zrobiłaś to przypadkiem – przypomniała Shiena.

– Jeszcze się z nim dziś umówiłam – Aki znów ciężko wypuściła powietrze przez usta. Oparła skroń o dłoń zwiniętą w pięść. – Wiecie co? Przez to przypomniałam sobie o nim. O tym jak wszyscy patrzyli. Rozmawiali między sobą. Ale nic nie zrobili – Zacisnęła mocniej szczęki.

   Próbowałam złapać ją za rękę, ale gwałtownie się podniosła, zarzucając plecak na jedno ramię. Palce prawej dłoni lekko jej dygotały. Też wstałam, otrzepując spódnicę.

– Idziemy jeszcze do automatu? Potrzebuję wody na te tortury.

– Mi dobrze zrobi kawa – Haruka na potwierdzenie swoich słów ziewnęła.

   Aki uśmiechnęła się nieco na znak wdzięczności za nagła zmianą tematu. Ale kiedy nie patrzyła, wymieniłyśmy się pełnym zatroskania wzrokiem z Shieną. Trzeba będzie porozmawiać z Jane.

 

****


    Shun był niezwykle wdzięczy za kilka kontaktów, które posiadał jego dziadek, bo dzięki temu mógł zyskać jednoosobowy pokój w budynku kampusu, który ponadto był nieco oddalony od reszty. Dzięki temu nie musiał się użerać z głośnymi sąsiadami ani wysłuchiwać czyiś płaczów nad szkolnym materiałem. Jego nerwy i tak od ostatnich tygodni były naderwane i nie potrzebował więcej powodów.

   Nawet zimny prysznic nie potrafił zdusić frustracji, która kłębiła się w nim. Odpowiedzi Dana na jego wiadomości były zdawkowe i krótkie, co stanowiło kolejny powód jego zdenerwowania. Do tej pory szatyn zachowywał się podejrzanie, ale chociaż odpisywał pełnymi zdaniami. Po ostatniej nocy to się zmieniło, ale Shun nie mógł się domyślić dlaczego.

  Alice, Marucho oraz Jess mówili, że powinien dać Danowi spokój i czas na przemyślenia. Ale jak miał to zrobić, kiedy wyraźnie widział, że coś jest bardzo nie tak? Spadające kolumny i dziwne bakugany pojawiające się w czasie bitw również pokazywały, że wszystko zaczyna się sypać. Cały spokój i harmonia, na jaką pracowali, poczęła się chwiać.

– Shun – san, o czym myślisz? – spytał Taylen, patrząc jak jego wojownik od kilku minut wpatruje się przez okno na nocny krajobraz Bay View.

– O tym jak wszystko się sypie, a nikt nic z tym nie robi – odparł, z trudem powstrzymując się, by nie warknąć.

   Nie rozumiał, czemu tak dużo osób tego nie dostrzegało. Dan coraz bardziej oddalał się od nich. Jess mogła mówić, że martwił się, że go zaczynają nienawidzić, ale czemu nic nie robił, by temu zapobiec? Pogodził się z tym? Czy dręczył go problem tak wielki, że ryzykował utratę przyjaźni?

  Czemu nic im o tym nie powiedział? Przecież od dawna działali w trójkę. Jak drużyna. Czemu Marucho udawał, że zachowanie Dana go nie boli, choć było to jasne jak na dłoni? Czemu nikt go nie może posłuchać i spróbować wyciągnąć coś z…

   Gwałtownie do potoku myśli przedarł się dźwięk dzwonka. W ulotnej nadziei Shun liczył, że to Dan gotowy by wyznać prawdę, ale zamiast tego ujrzał imię Marucho. Nieco zdziwiony, przesunął zieloną słuchawkę.

– Shun, musisz koniecznie wpaść do Bakuprzestrzeni? – Marukura wyraźnie szeptał do telefonu.

– Co się dzieje? – Shun poczuł, jak mięśnie mu się napinają na myśl o kolejnym wypadku lub podejrzanym zdarzeniu.

– Widziałem przed chwilą, jak Dan wchodzi do jednej z opuszczonych aren. Nie wiem, po co i chciałem… - Chwila zawahania. – sprawdzić, co tam robi.

   Kazami skinął głową, choć wiedział, że przyjaciel tego nie widzi. Gestem przywołał Taylena, po czym sięgnął po czarną kurtkę, w której kieszeni dźwięczały klucze.

– Zaraz będę. Czekaj przy teleportach.

   Wiedział, że lepiej by było, gdyby Dan im powiedział z własnej woli. Ale nie mógł przepuścić okazji, by wreszcie odkryć, co dręczyło jego przyjaciela z dzieciństwa.

 

****

 

      Kluby na Vestalii niespecjalnie różniły się od tych z Ziemi. Wiadomo, muzyka była inna, ale poza tym wszędzie były parkiety, po których wirował różnokolorowy tłum. W powietrzu unosił się lepki zapach perfum oraz potu, a srebrne światła przesuwały się po wijących ciałach tancerzy. Długi czarny bar ciągnął się przez niemal całą salą, a za nim uwijało się z czterech barmanów i dwie barmanki. Przy jego końcach stały kręte schody, które prowadziły do kilku pomieszczeń dla vipów pilnowanych przez niezbyt przyjaźnie wyglądających Vestalian.

– Chciałabym mieć na tyle kasy, by móc tam cały czas wchodzić – westchnęła Reinare, podnosząc drinka. – Wtedy nie musiałabym wdychać tego potu. Ani czuć się jak sardynka w puszce – powachlowała się dłonią.

– Zawsze możemy iść pić na ławkę – zasugerowałam.

– Uwierz, tutaj służby porządkowe jeżdżą szybciej niż ja, a nie chcę wyrwać kary – westchnęła.

   Pokiwałam głową, po czym zebrałam się na odwagę i wypiłam na raz resztkę drinka. Vestaliański likier zapiekł mnie po języku i gardle. Byłam dopiero po drugim drinku, ale już powoli odczuwałam to przyjemne ciepło i lekkość umysłu. Szkoda tylko, że ceny tych drinków bolały nawet moją kieszeń.

– Tak w ogóle znasz tego Shane, Rei? – spytałam, pchając tumbler do barmana i sygnalizując, że proszę jeszcze raz to samo. Byłam na tyle przytomna, by nie zacząć mieszać.

– Nope, tylko o nim słyszałam, że pracuje jako menadżer – Dziewczyna jednym haustem wypiła swojego drinka i oblizała usta. – To jakiś znajomy Veny z dawnych lat.

   Zostałyśmy same przy barze jakieś piętnaście minut temu, gdy ten tajemniczy Shane oznajmił, że jego dojazd mu zwiał i Kenji wraz z Veną (która była dziś kierowcą) postanowili po niego pojechać.

– Menadżer czego?

– Cholera wie – Machnęła ręką, po czym nachyliła się, uśmiechając szeroko. – Poza tym, skoro czekamy, to powiedz mi, jak tam z Keithkiem?

– A jak z Klausem? – odparłam automatycznie, na co Volan wydęła policzki.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie! – Wskazała na mnie oskarżycielsko. – Zresztą nie jesteśmy razem.

– Tylko?

– Spotykamy się od czasu do czasu. To spoko koleś. Ale nie o tym! – Uderzyła lekko dłonią o błyszczący blat. – Bardziej mnie interesuje jak sobie radzi moja ulubiona parka.

– Idzie git – mruknęłam, uznając, że nie ma sensu wspominać o syfie z Danem. – Keith ma nowe mieszkanie, ja walczę o przetrwanie w szkole.

– Zobaczysz na uniwerku w Velarii wcale nie będzie lepiej.

– Eh? – Zamrugałam.

   Rei spojrzała na mnie zaskoczona, podnosząc drinka.

– Nie przeprowadzasz się na Velarię po liceum?

   Przełknęłam ślinę, czując lekki ścisk w dołku. Tak po prawdzie nie myślałam kompletnie, co ze sobą zrobię po skończeniu szkoły. Bardziej zajęłam się, by ją w ogóle zdać. Zresztą co ja bym miała studiować na Vestali jak czasami program pralki mnie zmiatał z planszy?

– Nie myślałam o tym – mruknęłam i założyłam nogę na nogę. – Wcześniej moje plany były skupione na studiach w USA.

– Hmm, a będziesz mieszkała z Keithem?

– Eee…no pewnie w końcu tak, tylko nie wiem, co mogę robić tu po studiach, więc pewnie będę pracowała w Los Angeles, jakoś się to pogodzi..raczej? – zakończyłam koślawo i czym prędzej wzięłam porządny łyk drinka.

  Niech procenty przyniosą mi więcej radosnej mgiełki w umyśle, bo inaczej tu nie wytrzymam!

  Reinare najwyraźniej się skapnęła, że temat średnio mi pasował, zwłaszcza w piątkowy wieczór, więc szybko rozejrzała się po parkiecie. Nagle jej twarz rozświetlił uśmiech.

– Nasza zguba się wreszcie znalazła! – zawołała, machając na powitanie.

   Faktycznie zmierzali do nas Vena oraz Kenji wraz z wysokim chłopakiem o długich zielonych włosach, które miał związany w luźny kucyk opadający na ramię. Długi biały płaszcz furkotał za nim.

– Witam serdecznie, drogie panie – przemówił nieznajomy mocnym basem, kiedy do nas podeszli. Wyciągnął rękę. – Jestem Shane.

 

****

   Serdecznie polecam Shane jako przyjaciela. Wtedy można wszystko. Dostać pokój Vip, pić kolejne dziwne drinki na koszt firmy. Kolejki w toalecie też pomijacie, bo pokój ma własną. Dostaje się też od groma różnych kubków, więc można pyknąć szybką rundkę beer-ponga czy wód-ponga czy luj-wie-co-ponga.

    Stan między trzeźwością a upiciem się w cztery dupy był bardzo dziwny. Niby wiedziałam, co się dzieje, ale wszelkie informacje docierały do mojego ciała z pewnym opóźnieniem. Przykładowo widziałam, kiedy piłeczka śmignęła koło kubka, ale dłoń wyciągnęłam dopiero, kiedy ta już leżała na podłodze.

   O i schylanie po alkoholu. Absolutnie najgorsze, bo zaraz uruchomiało szaloną karuzelę, a jak ja miała przepraszam bardzo wygrać w tym stanie? Przykucnęłam jak najzgrabniej umiałam i podniosłam piłkę, ale ledwo się podniosłam, grawitacja postanowiła się o mnie upomnieć.

– Upss, to chyba twoja ostatnia runda – zaśmiał się Shane, podtrzymując mnie za ramię, dzięki czemu nie wylądowałam na tyłku.

– E pierdolisz, jeszcze gramy ja z tobą, a Jess z Veną! – zawołała Rei, która cierpliwie czekała na swoją kolejkę.

– Dokładnie! – pokiwałam energicznie głową.

   To był bardzo zły pomysł, bo obraz przed oczami wręcz mi się zmieszał. Zmrużyłam powieki, próbując ustalić, gdzie są kubki, ale widziałam jedynie czerwone plany. Przygryzłam wargę i rzuciłam, licząc na cud. Zdumiony okrzyk i śmiech dały mi znać, że się raczej nie doczekam.

– A właśnie! – zaczęła Vena, gładząc policzek Kenjiego, bo tam trafiłam. – Co się wydarzyło w Baku..Baku…No tam gdzie się gra! – Machnęła rękę. – Ta kolumna tak o odpadła?

– Kolumna? – Shade uniósł brew.

– Jess prawie została zgnieciona przez kawałek kolumny, jak toczyła bitwe.

– Ale przeżyłam! – Uniosłam rękę.

– Naprawdę? Cóż za ulga – Pokręcił głową z uśmieszkiem, który przywodził mi na myśl Keitha.

– Kolego, bo wystawiasz naszą przyjaźń na próbę – Pogroziłam mu palcem.

– Nie no, kochana, ja tylko sobie żartuje, nie kończ tej pięknej relacji!

– Dostanę odpowiedź na moje pytanie? – Vena wcięła się w błagania Shane’a.

– A! To nikt do końca nie wie. Chyba została uszkodzona podczas poprzedniej bitwy – Rozłożyłam ręce.

   Przez lepką od procentów mgiełkę, która pokrywała mój mózg, przedarło się kilka myśli dotyczących tamtego wieczora. A że ciało działało teraz bez pomyślunku, to bez zawahania wypaliłam.

– Znacie może Gawaina?

   Vena zmarszczyła brwi podobnie jak Kenji, ale Reinare prychnęła, odkładając ze stukotem butelkę.

– Tylko jednego i to kawał chuja – oznajmiła i spojrzała na Venę. – Ty też wiesz, o którego chodzi. Ten z liceum. – Twarz dziewczyny się zaświeciła i przytaknęła. Volan znów zwróciła się do mnie. – Czy Keith nic ci o nim nie mówił?

– Mówił. Że mam go unikać.

­– I bardzo dobrze – westchnęła, po czym odrzuciła głowę przez oparcie fotela. – Chodziłam z nim do liceum na kilka zajęć. Zawsze wydawał się być nieprzyjaznym typem. Bawił się w różne interesy i nikt nie wie, czym się teraz zajmuje.

– Czego ten Gawain chciał od ciebie, Jess? – spytał Kenji, a jego ton choć spokojny był poważny. Zupełnie jakby wróciła mu pełna trzeźwość.

   Musiałam na chwilę przymknąć oczy, by móc sobie przypomnieć nawet strzępy rozmowy. Jednak i tak te lśniące złote oczy najbardziej wryły mi się w pamięć.

– O tym, że zna Keitha i dużo o nim wie – powiedziałam, na co Shane zachichotał.

– Wybaczcie – Podniósł dłoń, gdy wszyscy na niego spojrzeli. – Ale nigdy nie przestaje zadziwiać mnie, ilu Phantom narobił sobie wrogów.

– Skąd.. – zaczęłam.

– Czy to nie oczywiste? Piastował wysoką pozycję i był głodny władzy. Wiele osób czuje do niego urazę. W tym ja, czego nie ukrywam – Spojrzał na mnie. – Wiem, że się spotykacie i do ciebie nic nie mam, ale radzę, byś uważała na siebie. Nie wszyscy jego wrogowie są na tyle wyrozumiali.

    Jego słowa wyrwały ze mnie wszelki relaks, a sprawiły, że mięśnie zaczęły mi lekko pulsować. Czułam, że gdzieś w krańcu mnie moc uniosła łeb, jakby rozglądając się za zagrożeniem. Przez te dwa lata nigdy nie natknęłam się na nikogo, kto byłby wrogo nastawiony do Spectry. Jednak jeśli był w stanie skrzywdzić własną siostrę, to czemu nie miałby zrobić tego samego komuś obcemu?

   Przygryzłam wargę, zaciskając dłoń wokół rękawa sukienki. To była ta część bycia z Keithem, która mnie przerażała. Nieznajomość jego przeszłości.

– Jessie sobie poradzi – odezwał się nagle Kenji, po czym poczułam, jak gładzi mnie po włosach.

   Zimno w żołądku zaczęło powoli topnieć.

– A raczej my sobie poradzimy – dodał po chwili namysłu.

   Shane założył ręce na piersi i przechylił głowę.

– Naprawdę zastanawiam się, czemu mu ufasz, Kenji.

– Jestem ostatnią osobą, którą może oceniać czyjeś wybory.

– Zresztą ufa mi – mruknęłam, wtulając się mocniej w brata. – Uwierz, kolego, umiem skopać ludziom dupy.

   Chłopak westchnął i wzniósł ręce w geście poddania.

– Przeszliśmy na zły temat. Poleję nam kolejkę i co wy na to, by dokończyć grę?

   Po uzyskaniu aprobaty podszedł do barku i otworzył go, ukazując ogrom różnych butelek.

– Wiesz, że zawsze masz nas, Jess – szepnęła do mnie Vena.

– Dokładnie, też umiem kopać dupy – stwierdziła Rei.

   Uśmiechnęłam się, ale to niewiele zmieniało. Bo strach upchnięty w tyle głowy i tak pozostawał strachem.

 

****

 

    Była na Velarii, ale Akane poczuła się nieswojo w otoczeniu vestaliańskich budynków. Wiadomo matula Gusa nie wyskoczy zaraz zza rogu i nie… chociaż czy na pewno? Vestalianie już jej nieraz udowodnili, że ze zdrowym rozsądkiem byli na opak. W szczególności taki jeden blondyn, który miał jakiś fetysz na punkcie czarnych piór i bycie pierdolniętym.

– Ciekawe czy te kina na Vestalii mają też opcje dawania jedzenia, kiedy bohaterzy jedzą – mruknęła.

– Dlaczego zawsze twoją pierwszą myślą o nowych miejscach jest jedzenie? – westchnął Leaus.

– A o czym innym mam myśleć? Czy mają zielone ściany? Zresztą co się czepiasz, jak sam wiecznie ględzisz o bitwach! „O tutaj można by stoczyć dobry pojedynek z Aquosem”, „Te wydmy dałyby mi przewagę w bezpośrednich starciach” – Przewróciła oczami. – Nawijasz o tym jak katarynka.

– Bitwy przynajmniej coś pozytywnego przynoszą! Wzmacniają mnie i rozwijają żywioł!

– Jedzenie dostarcza niezbędnych składników, by mój mózg i ciało dobrze funkcjonowało.

– Dzisiaj naprawdę pokazałaś iście mistrzowsko jak twój mózg działa.

– Przypomnij mi, czemu ja cię jeszcze nie wymieniłam za butelkę sake?

   Wtem usłyszała chrząknięcie i spojrzała przez ramię na Gusa, który przyglądał im się z delikatnym uśmieszkiem.

– Przeszkadzam wam?

– Gdzieżby znowu, Leaus tylko dawno nie dramatyzował – Rozłożyła ręce i zerknęła na wiecznie cichego Vulcana. Leaus w życiu nie wytrzymałby więcej niż godzinę bez odezwania się. Ona w zasadzie też. Przynajmniej pod tym względem byli dla siebie stworzeni.

– Przyganiał kocioł garnkowi – syknął bakugan.

– Musieliście mieć jakieś wspólne cechy, by tak długo razem walczyć – skwitował Grav.

   Akane wciągnęła dramatycznie powietrze, kładąc dłoń na sercu.

– I ty przeciw mnie, Gus – kun?!

– I kto tu dramatyzuje? – mruknął Leaus.

   Gus jedynie uśmiechnął się szerzej, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń z kwiatem. Dziewczyna zamrugała, a w jej głowie pojawił się tłusty czarny znak zapytania. Kwiatek? Dla niej? Po co? To była randka? Od kiedy? Nie mieli zacząć się kumplować…zaraz... o czymś zapomniała?

   Grav musiał spostrzec jej zmieszanie, bo machnął dłonią w zaprzeczeniu.

– Chciałem ci go tylko dać, bo nie chcę kwiatów w mieszkaniu.

– Okej? – Przejęła roślinę i kiedy ujrzała różowe płatki, zamarła.

   Identyczne były w doniczce w kwiaciarni. Przełknęła ślinę. Skąd Gus to miał? Czy kobieta tu była? Mówiła o ich spotkaniu? Pytała?

– Akane?

– Czemu nie lubisz kwiatów? – Japonka sama się zdziwiła, jak bardzo opanowany miała ton. – Masz alergię?

– Nie – odparł i kiedy przeniosła na niego wzrok, zauważyła, że spochmurniał. – Po prostu ich nie lubię. – Włożył ręce do kieszeni bluzy. – Idziemy?

– Yep – przytaknęła.

   Ścisnęła mocniej łodygę. Czuła się jakby między palcami nie trzymała kwiatu a jadowitego węża.

 

****

 

   Strużki dymu ciągle ulatywały ku bezkresnemu niebu, kiedy Shun, Marucho oraz Dan. Arena, która miała zostać otwarta za dwa tygodnie, przypominała miejsce rozbiórki. Jedynym dobrym faktem było zniknięcie tajemniczego Mechtogana. Lecz kto wie, kiedy powróci? I czy znów nie zacznie szaleć, stwarzając śmiertelne zagrożenie dla graczy?

   Marucho wzdrygnął się, gdy cisza przeciął niczym miecz chłodny ton Shuna.

– Ten Mechtogan ostatnio pojawił się podczas bitwy Marucho i Jake – Kazami jako jedyny stał i wyglądał na wytrąconego z równowagi. Oczy płonęły mu jasnym blaskiem, a pomiędzy brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. – Zechcesz nam to wyjaśnić, Dan? – nie był to krzyk, ale ostry ton głosu i tak nie pasował do Shuna.

   Kuso spojrzał na przyjaciela, po czym zmieszał się i wbił wzrok w bok.

– Początkowo przychodziliśmy tu z Drago, by wyćwiczyć kontrolę nad jego większą mocą. Ten Mechtogan się pojawiał za każdym razem, kiedy Drago próbował użyć mocniejszych ataków. Dopiero ostatnio wpadłem na to, że to efekt jego mocy! Uwierzcie mi!

   Shun zmrużył oczy, ale jego postawa nieco się rozluźniła. Oparł się plecami o kamienną balustradę oddzielającą widownię od areny.

– Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś?

– Nie chciałem was martwić.

– Ale jesteśmy przyjaciółmi, Dan – zauważył Marucho. – Nie powinno być przed nami sekretu.

– No wiem! – jęknął brunet i podrapał się po karku. – Ale naprawdę wierzyłem, że uda nam się z Drago to opanować raz dwa!

– To dlatego tak się zachowujesz ostatnio? – spytał Shun.

– Ehh? No tak! – Dan uśmiechnął się słabo. – Przyznaj, że to dość niepokojąco sytuacja.

   Kłamstwo rozlało się niczym żółć po jego języku, ale zdołał się nie skrzywić. Marucho poklepał go po plecach, zapewniając, że zrobi, co w jego mocy, by dowiedzieć się, jak powstrzymać Mechtogana. Jednak Shun dalej się w niego wpatrywał swoimi przenikliwymi oczami. Przeszywał go na wskroś, szukając fałszu i analizując każdy szczegół. Robił to wielokrotnie, tylko po raz pierwszy Kuso stał się tego odbiorcą. W końcu ninja odwrócił wzrok.

– W takim razie musisz nam mówić, kiedy chodzisz tutaj, by trenować. Lepiej byśmy razem pilnowali tego Mechtogana – oznajmił.

– I może lepiej byś przystopował z walkami, Dan – dodał blondynek.

– Co? Nie ma mowy! – zaprotestował głośno, podnosząc się. – Nie mogę zaprzestać walczyć!

– Ale Dan…

– Shun, Marucho, od kiedy zaczęliśmy nasze treningi, zyskuje coraz większą kontrolę nad swoimi mocami – odezwał się Drago. – Naprawdę nie macie się o co martwić, nie przywołam Mechtogana na arenę wśród ludzi.

– Drago…

   Marucho spuścił głowę, by się zastanowić, ale czuł w sercu, że powinien zaufać słowom Dragonoida. Inaczej było w przypadku Shuna, którego milczenie wyraźnie wyrażało nieufność.

– Wszystko będzie dobrze! – Dan klepnął się w pierś. – To tylko chwilowy kryzys.

   Kolejne kłamstwo. Widział, jak ich relacja się rozluźnia i ochładza. Szczególnie z Shunem. Ale mógł winić tylko siebie i liczyć, że Reiko szybko coś znajdzie i uwolni go od tajemniczego stwora. Do tego czasu mógł tylko zacisnąć zęby i liczyć, że gdy wszystko się skończy, zostanie mu wybaczone.

   Choć może miał za wielkie nadzieje.

 

****

 

   Normalnie świadomość, że jest sam o trzeciej w nocy i nikt nie może mu przeszkodzić, byłaby dla niego rozkoszna. Jednak biorąc pod uwagę kompletną ciszą telefoniczną ze strony Jess, zaczął się denerwować. Nie, złe słowo. Niepokoić. Mogła nie być z tą idiotką, ale co jak w pijackim amoku postanowiła gdzieś pójść i zniknęła wszystkim oczu. I jutro będzie ją musiał odbierać z służb porządkowych?

   Dlaczego to brzmiało jak bardzo prawdopodobny scenariusz?

   Przymknął oczy i przejechał dłońmi po włosach. Model nowego zestawu wirował przed nim, ale stracił już nim zainteresowanie. Podobnie jak rysunkami, na które od godziny nanosił drobne poprawki i instrukcje. Kliknął w tablecie, a wszystko zniknęło, pozostawiając w pokoju jedynie pomarańczowy blask lampki.

– Nigdy nie zrozumiem, po co się w to bawisz. Zwłaszcza teraz – stwierdził Helios ze swojego miejsca na małej poduszce ze złotym haftem.

– Bo potrzebuję pieniędzy? – Uniósł brew i wsunął okulary za włosy, odsuwając tym samym kosmyki z czoła.

   Bakugan syknął z poirytowaniem.

– Nie wiem, po co wciskasz mi ten chłam. Mógłbyś pracować na pół etatu, a resztę kasy zgarnąć z produkcji dawnych projektów. Pewnie ciągle masz chętnych. Wy, ludzie, macie obsesje na punkcie posiadania jak największej ilości broni.

– Brzmi to ironicznie z ust bakugana, który ma w sobie więcej metalu niż własnych mięśni – Uśmiechnął się, gdy Helios aż zawarczał.

– Nieważne! Tylko nie widzę sensu, byś tak drżał nad tą samicą. Nie jest co prawda najbystrzejsza, ale potrafi przywalić.

  Zignorował go i wyjrzał przez okna. Pojedyncze taksówki śmigały w powietrzu, ale żadna nie zbliżała się do jego budynku. Westchnął i podniósł się, wychodząc na korytarz. Komunikator spoczywał na komodzie. Brak jakichkolwiek połączeń. Czy ona w ogóle wzięła telefon?

   Wiedział, że z rozmowy dziś będą nici, ale chciałby łaskawie się dowiedzieć, czy w ogóle Jess żyje. A jeśli żyje, to czy planuje tu się pojawić czy znów spierdolić na jakąś inną planetę bez żadnego uprzedzenia.

   Jego lamenty musiały zostać wysłuchane, bo po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Po rozsunięciu ukazała mu się lekko chwiejna Reinare podtrzymywana przez Kenjiego oraz Jess ciasno wtulona w talię Veny.

– Witaj, Keithku – Rei wyrzuciła ręcę, szczerząc się szeroko. – Zguba została dostarczona.

– Ileś ty wypiła? – westchnął z politowaniem,  na co wydęła policzki.

– Wybacz, że tak późno – mruknęła Vena.

– Straciliśmy poczucie czasu – przyznał Kenji.

   Jess spojrzała na niego spod zasłony włosów i szybkim ruchem oderwała się od Veny i okręciła ręce wokół niego, wbijając brodę w tors.

– Spectra!

   Uśmiechnął się lekko i poklepał ją po głowie, po czym rzekł ciche podziękowanie do reszty. Już miał zamykać drzwi, kiedy jedno skrzydło zatrzymała dłoń.

– Nie zdążyłem się pożegnać. To była przyjemność cię poznać, Jessie.

    Przed nim stał Shane. Tych zielonych włosów i tatuażu motyla na nadgarstku nie dało się pomylić. Jess coś wymamrotała, ale mężczyzna już zerknął na niego z zimnym błyskiem w oku. Przygarnął dziewczynę bliżej, odwzajemniając spojrzenie.

– Nic się nie zmieniłeś, Phantom – Pokręcił głową i zacmokał. – Dobranoc, Jess!

    Drzwi w końcu się zamknęły. Nie było sensu pytania Jessicy o to, jak się poznali, bo dziewczyna była dużo bardziej zainteresowana ściskaniem go niczym pluszową zabawkę. Delikatnie ale stanowczo wyplątał się z jej uścisku.

– Chcesz się umyć czy od razu spać?

– Umyje się – odparła. Przeciągała delikatnie głoski, ale przynajmniej już się nie chwiała. – Nie jestem aż tak pijana.

   Ugryzł się w język, by zdusić ripostę i poprowadził ją do łazienki. Z pijanym lepiej się nie kłócić, tego dawno temu się nauczył. Jess oparła się ciężko o umywalkę i zachichotała do swojego odbicia, ale do tego już przywykł. Był to jakiś dziwaczny ziemiański nawyk, który robiło wielu, niezależnie od płci czy wieku.

– Tu masz ręczniki. I dałem ci starą piżamę Miry.

– Okee!

   Wierząc, że szatynka nie zrobi orła i nie rozwali sobie głowy, zabrał z kuchni butelkę wody i postawił po jednej stronie łóżka. Namyślił się i przyniósł drugą.

– Niesamowite – wymamrotał Helios.

– Co znowu?

– Zachowujesz się jak opiekunka. Gdyby miał w tej formie ręce, zrobiłbym zdjęcie.

– Dalej jesteś urażony za uwagę o metalu w ciele? Taka jest prawda, że mógłbym cię łapać na magnes.

– Słuchaj, to była nasza wspó…

   Bakugan nie dokończył, bo do sypialni nieco zygzakowatym chodem weszła Jess i bez żadnych ceregieli wtoczyła się do łóżka. Owinęła się kołdrą po szyję i spojrzała na niego oczami z rozszerzonymi tęczówkami. Policzki miała zaczerwienione, a spojrzenie szkliste

– Będę jeszcze w gabinecie. Wołaj jak coś – Dał jej znać i sięgnął do przełącznika.

– Yhym, dobranoc – Uśmiechnęła się.

   Zgasił światło, przez co wszystko pokryła ciemność. Wtedy dobiegł go stopniowo ucichający głos Jess.

– Jak wielu wrogów sobie stworzyłeś?

– Co?

   Nie otrzymał odpowiedzi. Jedynie oddech świadczący o tym, że Jess już pochłonął sen. Od razu na myśl nasunął mu się Shane. Musiał coś powiedzieć.

   Zacisnął dłoń na klamce. Jak zwykle skurwiel musiał mu niszczyć plany.

 

 


 No to tak. Rozdziały jak mówiłam, rzadko, ale za to długie. Szaleństwo u mnie, bo praca, ogarnianie studiów, jakiegoś dachu nad głową, jeszcze ludzie powracali, to zaczęły się imprezki XD ogólnie nie rozumiem jak działa usos, jak ktoś chętny do pomocy, to zapraszam serdecznie, bo ja się popłaczę.

   Rozdział. Ogólnie chciałam ukazać jak relacja Aki z jej ojcem na nią wpływa i jaką dziewczyna ma przez to traumę, która wpływa na jej postrzeganie świata itp. Trochę też o Gusie, dużo o Shunie i psującym się teamie no i najlepszy ship tego bloga. Jak mówiłam tu będzie dużo dram, oj dużo

A teraz dobranoc!