sobota, 28 kwietnia 2018

S2 Rozdział 10: Pozostałości przeszłości

   Obróciłam się i zostałam uraczona widokiem wyższej ode mnie o jakieś pół głowy dziewczyny. Miała różowe włosy związane w wysoki kucyk, a na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, który nieco przypominał mi wyszczerz klauna z horroru. Dobra, Knight, musisz nauczyć się panować na skojarzeniami, bo zaraz wszystkich zaczniesz brać za potencjalnie niezrównoważonych.
– Tak, to ja. O co chodzi? – spytałam, przyglądając się jej uważnie, bo była w stroju, który przypominał mi mundurek w jednej z prywatnych szkół.
   Była ubrana w błękitną koszulę z białym krawatem, czarną spódnicę kończącą się kilka centymetrów przed kolanem oraz ciemne buty na niskim obcasie. Do bluzki miała przypiętą broszkę w kształcie ważki.
– Nazywam się Reinare i zostałam poproszona przez pana Klausa, by zaprowadzić panien... – Skrzywiłam się, a ona uśmiechnęła – ...cię do pewnego dżeltemena, który chce koniecznie cię poznać.
   Myślałam, że popłaczę się ze szczęścia. Wreszcie jakaś osoba mniej więcej w moim wieku normalnie do mnie mówiła! Doczekałam się cudu, warto było wyklinać na Starożytnych!
– Jess wystarczy. Miło poznać, Reinare – wyciągnęłam rękę, ale dziewczynie tylko oczy się zaświeciły jak bożonarodzeniowe lampki i rzuciła mi się na szyję.
– Reinare Volan, ale wszyscy wołają na mnie „Rei”, mam dwadzieścia lat, nienawidzę sztywniaków i już cię lubię! – powiedziała na jednym oddechu, prawie zgniatając mi kark. – Matko, ulżyło mi. Bałam się, że będziesz jakąś nadętą panienką jak ci z Rady – przyłożyła ręce do serca i wypuściła powietrze z ulgą.
– Znam ten ból – Poklepałam ją po ramieniu. Nagle coś mnie tknęło i prawie się zakrztusiłam śliną. – Zaraz...Volan...jesteś siostrą Lynca?! – wypaliłam, celując w nią palcem. Reiko by mnie już opieprzyła za złe zachowanie, ale halo mówimy o Lyncu! Różowej piszczałce, która z pewnością nie była chodzący wulkanem energii i w dodatku miłym wulkanem!
– Pff, weź! – Wzdrygnęła się. – Chyba by mnie szlag trafił. Jesteśmy...a nie przepraszam...byliśmy kuzynostwem. Nasi ojcowie to bracia – Spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku i podskoczyła, prawie wybijając mi książkę z ręki. – Jeny, musimy się pośpieszyć, za pół godziny muszę wrócić do roboty! – Złapała mnie pod ramię i popędziła w stronę wyjścia, energicznie wymachują w przód i tył drugą ręką.
   Niestety potknęła się o próg i wspólnie poleciałyśmy na Ethana, który szedł ze swoją nieodłączną teczką i wzrokiem utkwionym w papierzyskach. Reinare złapała go za ramię i pociągnęła na posadzkę, próbując ratować się przed upadkiem, a ja uraczyłam kochanego pana sekretarza ciosem kolana w wątrobę. Całą trójką wylądowaliśmy na podłodze i przykryły nas różnej maści dokumenty. Ja przejechałam na łokciach tuż pod ścianę, Fludim wytoczył się z mojej kieszeni i zapoznał bliżej ze ścianą, Rei potoczyła się w prawo, a starszy Grit rozpłaszczył malowniczo na podłodze.
– Co to ma znaczyć?! – wycedził Ethan, czerwniejąc na twarzy. Spojrzał na mnie złym wzrokiem, mówiącym, że mi tego nie przepuści i zwrócił się do Reinare. – A ty co sobie wyobrażasz?! Od kiedy to służba biega tak beztrosko po pałacu? – wysyczał, podnosząc się i otrzepując swoją marynarkę obszytą złotą nicią. – Nikt cię nie uczył, jak się zachowywać?
   Reinare jednak kompletnie olała jego wrzaski i złapała się za głowę, błądząc dookoła skonfundowanym wzrokiem. Dopiero po chwili odzyskała równowagę i spojrzała na niego zniesmaczona, również się podnosząc.
– Nie ma to jak krzyczeć na dziewczynę, z którą nie tak dawno świętowało się zakończenie studiów, co? – spytała z przekąsem, poprawiając przekrzywioną broszkę.
– Jess, czy możesz mi z łaski swojej wyt...ababww – Zatkałam palcem usta Fludima i przyłożyłam drugi do warg. Ethan po wypowiedzi Rei potarł nos wskazującym palcem, a to zawsze zwiastowało niezły cyrk. Ciekawe, co tym razem wymyśli?
– Nie wydaje mi się, żeby na studia uczęszczała osoba, będącą jedną ze służących. Chodziłem w końcu do jednej z najlepszych uczelni w kraju – powiedział chłodno, patrząc na Reinare z góry. Wygiął wargi w ten swój irytujący, pełen wyższości uśmiech, który sprawiał, że miałam ochotę sprawdzić, jak odbije się mój pierścionek na jego nosie lub policzkach.
– A nie nauczyli cię tam trochę szacunku do innych i ogłady? Oraz żeby nie oceniać po pozorach? A i twoja pamięć też dość szwankuje, skoro nie pamiętasz, że nazywam się Reinare, jak oni cię tam przyjęli? Po kontaktach? – Uśmiechnęła się, widząc, jak po twarzy Ethana przebiega cień. – Już pamiętasz?
– Reinare Volan – powiedział wolno i westchnął. – Wybacz, jestem niezwykle zajęty i nie mam naprawdę siły do przypominania sobie twarzy dawnych znajomych.
– Haha, nie ma co przepraszać, Ethan! – Rei zaśmiała się. – I tak opowiem Klausowi, że nic a nic się nie zmieniasz!
   Ethan odchrząknął nerwowo i sięgnął po swoje dokumenty. Zerknął na mnie.
– Kto jak kto, ale panienka – prawie wypluł to słowo. – powinna też nauczyć się ogłady.
   Uniosłam brew, krzyżując ręce na piersiach. Fludim, gdyby mógł, to by się najeżył, a tak to pozostało mu tylko świdrowanie swoim morderczym okiem dziury w głowie najbardziej irytującego Vestalianina w dziejach.
– Nie chcę słyszeć tego od kogoś twojego pokroju – odparłam.
   Rei ujęła mnie pod ramię, ciągle uśmiechając się z lekką drwiną, nim Ethan zdążył odpowiedzieć.
– Naprawdę się śpieszymy, więc pogadacie sobie kiedy indziej. Do zobaczenia, Grit! – Machnęła dłonią i pociągnęła mnie w kolejny korytarz. Szłyśmy szybkim krokiem, odprowadzane wzrokiem służacych oraz innych pracowników.
– Jakim cudem wytrzymałaś z tą amebą na studiach? – spytałam.
– Na szczęście mieliśmy razem tylko rachunkowość i siedział daleko ode mnie – Zerknęła na mnie przez ramię. – Podziwiam, że wytrzymujesz z nim na posiedzeniach, zrobił się jeszcze gorszy.
– Podziw raczej należy się Ace’owi, że z nim wytrzymał tyle lat pod jednym dachem – wtrącił się Fludim.
– OOOO! – Rei zatrzymała się i zrobiła półobrót, prawie pchając mnie na ścianę. – Jaki śmieszny bakugan! Jaka domena?
– Oryginalnie Darkus, ale dostał jeszcze Haos podczas ewolucji – mruknęłam.
– To tak się da?
– Bardzo rzadko, nam się udało fartem – powiedział z dumą Fludim.
– Szkoda. A właśnie! – Rei wygrzebała z kieszeni spódnicy pomarańczowo – czerwoną kulkę. – To Kasai, chętnie bym was zapoznała, ale to leń i śpi dużo za dnia – wydęła policzki i postukała kilka razy paznokciem w bakugana, po czym z powrotem go schowała i westchnęła. – AAA! – krzyknęła nagle, patrząc na zegarek. – Czas nam ucieka! Jess, biegniemy, Klaus – san jest serio straszny jak się wkurzy, uwierz mi!
  Nie miałam nawet szansy spytać, jaki to ma związek, bo Volan zarzuciła takie tempo, że pomimo kondycji wyrobionej u Vexosów, z trudem nadążałam. Dobiegłyśmy do wyjścia i wypadłyśmy na podwórze. Koło bramy czekała już słynna latająca taksówka. Od razu przypomniała mi się ostatnia eskapada nią i zabolał mnie łokieć. Tyle dobrze, że tym razem nie ma ze mną Dana, bo znów bym zagościła na drzwiczkach.
   Wsiadłyśmy, ja do tyłu, Rei koło kierowcy. Zapięłam na wszelki wypadek pasy, podczas gdy Volan ustalała cel podróży.  Silnik zawarczał, lekko zatrzęsło i samochód uniósł się w powietrzu.

****

   Jaką maskę powinna przybrać, by móc bez przeszkód owinąć sobie Kuso wokół palca i jednocześnie nikt nie nabrał podejrzeń? Jaką historyjkę opowiedzieć? Bardziej podszytą smutkiem czy gniewem? Postukała długopisem w zeszyt, ignorując gwar panujący na korytarzu. Szczęśliwym trafem trafiła na parapet, na którym siedziała jakaś szara myszka, która na sam jej widok zwiała.
   Hmm, a może powinna więcej posiedzieć w Bakuprzestrzeni i więcej dowiedzieć się o tej całej sprawie? Czy też spróbować najpierw od Knight? Niee, z nią będzie trudniej, nie wyglądała na tak naiwną jak Dan. Sięgnęła po puszkę, wyciągnęła zawleczkę i wypiła kilka łyków energetyka. Zaczęła zapisywać skrótami najważniejsze punkty. Była tak pochłonięta, że nawet nie zauważyła, jak w stronę jej ręki pędzi plecak. Dopiero kiedy poczuła mokro na twarzy i koszulce poderwała głowę i zmierzyła wściekłym spojrzeniem jakiegoś blondyna. Napój cienką strużką ciekł z jej nosa do brody.
– Przepraszam za niego – Rudy chłopak wysunął się przed blondyna i podał jej opakowanie chusteczek. – Nathan nigdy nie patrzy, co robi – dodał, szturchając go łokciem w brzuch.
   Heather nawet nie podziękowała, tylko porwała paczuszkę i wyjęła kilka. Miał facet szczęście, że nie zalał jej zeszytu, bo niechybnie zapoznała by go ze swoimi adidasami, pomyślała,
– Sorki, mam nadzieję, że nic ci nie zniszczyłem? – Nathan potarł dłonią kark, szczerząc się jak debil.
   Jednak uśmieszek szybko mu zrzedł, kiedy omiotła go lodowatym spojrzeniem i cisnęła w niego paczką.
– Następnym razem chodź z większą gracją niż słoń – syknęła i zeskoczyła z parapetu.
   Złapała za torbę, lecz Nathan zagrodził jej drogę, machając rękami. Uniosła brew, jednocześnie zaciskając usta w cienką linię. Była już wystarczająco zła, czy ten koleś serio jest tak ślepy i tego nie widzi?
– Bo jak chodzi o bluzkę, to mogę ci ją odkupić – powiedział, klepiąc się w pierś. – Masz moje słowo.
– Nie ma to jak stracić całą tygodniówkę z roboty przez własną grację, co? – rzucił jego rudy kolega.
– Spadaj, Roger! – jęknął Nathan i znów na nią spojrzał. – To jak?
   Heather wzięła głęboki wdech i przybrała swój firmowy uśmiech miłej dziewczyny z sąsiedztwa.
– Największą przyjemność mi sprawisz, jak się ode mnie odczepisz na jakiś czas – powiedziała spokojnie, po czym wyminęła chłopaka.
   Gdy oddaliła na wystarczającą odległość, zaśmiała się pod nosem. Co za kretyn, doprawdy. Gdyby miała z niego jakieś korzyści, to bez wahania skorzystałaby z propozycji odkupienia win, ale wyglądał jej na zwykłego palanta. Choć miała u niego przysługę, kto wie, czy jej nie wykorzysta?
  Zatrzymała się, czując, jak trybiki jej mózgu szybciutko pracują. To jest to! Może go wykorzystać, jak będzie potrzebowała wiarygodnej historyjki dla Wojowników!
   Uśmiechnęła się szeroko, otwierając szafkę. To smutne, nie ma rzeczy do przebrania, więc chyba musi iść do domu, prawda? Nikt nie będzie się czepiał, ojciec pewnie siedzi u którejś ze swoich kochanek, a matka bawi się z koleżankami w SPA. Zabawne, często słyszała, że jest pokrzywdzona, przez to, że rodzice tak często zostawiają ją samą. Miała na ten temat inne zdanie. Nie była małym dzieckiem, nie wymagała opieki, więc co było złego w tym, że dawali jej pieniądze oraz kilka porad na kartce? Owszem, czasami dopadała ją nuda, ale doskonale umiała sobie z nią radzić.
  Nie zawracając sobie głowy powiedzeniem komuś z klasy, że musi iść, wyszła na dziedziniec i ruszyła w kierunku bramy. Szybko się przebierze i rusza na kolejną wycieczkę do Bakuprzestrzeni. Oby tym razem owocną w informacje.

****

   Powiem wam jedną rzecz.
   NIENAWIDZĘ TYCH CHOLERNYCH LATAJĄCYCH METALOWYCH PUSZEK UDAJĄCYCH TAKSÓWKI.
   Pewnie teraz w waszych głowach pojawia się pytanie: „Ale dlaczego, Jess? Przecież to taki przyjemny środek transportu.” Z radością wam odpowiem: Spędziłam ponad półgodziny, modląc się do Starożytnych, wszystkich znanych mi bogów – w tym greckich oraz trzymając się kurczowo uchwytu przy drzwiach. Czemu? A bo Rei chciała przyśpieszyć, a w rezultacie włączyła największą prędkość, przez którą nasze żołądki praktycznie zostały wciśnięte w oparcia siedzeń.
– Dojechaliśmy do celu – oświadczył uprzejmie robot, zatrzymując auto koło niewielkiej Zielonej Dzielnicy. Było to określenie na platformy, na których znajdowały się jeziora, wodospady, lasy, łąki i tym podobne. Unosiły się one nad Velarią. Niektóre były publiczne, a niektóre były własnością prywatną bogatych Vestalian np. Klaus miał własną Zieloną Dzielnicę.
   Z trudem wysiadłyśmy na stały grunt. Nogi nam się trzęsły, a mój żołądek z trudem powstrzymywał się od zwrócenia zawartości. Już chciałam paść na kolana i ucałować ziemię, gdy ujrzałam znajome białe włosy oraz krótką sukienkę pełną kwiatów.
– Co ty tu robisz, Reiko?! – krzyknęłam, stając jak wryta.
   Popatrzyłam na Rei, ale ta wyglądała na równie zaskoczoną, co ja. Zjawa westchnęła.
– Towarzyszę panu Falkowi de Vamkil – powiedziała.
   Zamrugałam kilka razy. Przez moje myśli przeleciał obraz twarzy starszego mężczyzny o gęstych, ciemnych brwiach oraz tego samego włosach zaczesanych na bok.
– Wujek... – wyrwało mi się.
– Czyli jednak panienka mnie pamięta – usłyszałam głos, który kojarzył mi się, nie wiadomo czemu, z przyjemnym trzaskaniem ognia w kominku.
Duża, ciepła dłoń zaczęła targać brązowe kosmyki, by zaraz zacząć wyciągać z nich liście oraz kawałki gałązek.
Musi panienka bardziej uważać. Pani Melody chyba by się zapłakała, gdyby coś panience się stało.
   Dziewczynka pociągnęła nosem, po czym podniosła ręce, niemo prosząc, by ją podniósł.
  Łagodny, lekko rozbawiony uśmiech zagościł na opalonej twarzy, po czym podniósł ją i pozwolił, by małe ramiona owinęły się wokół jego szyi.
Skąd wiedziałeś, że tu będę, wujku?
   Zielone oczy, przy źrenicy przechodzące niemal w żółć, rozszerzyły się w zdumieniu, ale po chwili pojawiło się w nich zrozumienie.
Pani Melody również tu uciekała, kiedy się z kimś pokłóciła.
Zajmowałeś się też moją mamą, wujku?
- Owszem. Może i nie wyglądam, ale mam już ponad 50 lat, panienko. Obowiązkiem naszej rodziny zawsze była opieka i czuwanie nad rodziną królewską. A teraz wrócimy do pałacu i porozmawia panienka z paniczem Kenjim, dobrze?
   Ścisnęło mnie w gardle. Mimo że włosy miał już siwe i rzadsze, twarz pooraną zmarszczkami, a w ręce trzymał laskę, to był bez wątpienia on.
– Fufu, naprawdę panienka wyrosła, panienko Jessico.
– Ty....żyjesz... – zdołałam wydusić, podchodząc. Nogi miałam jak z ołowiu, bo bałam się, że gdy go dotknę, to rozpadnie się jak senna mara.
   Uśmiechnął się. Oczy zaszły mi łzami, kiedy przejechałam opuszką palca po jego dłoni. Była ciepła. Żył. Ciągle tu stał.
 Fufu, oczywiście, w końcu moim obowiązkiem było powitanie panienki po powrocie, prawda?
– No tak – otarłam łzy wierzchem dłoni i starałam się uśmiechnąć. – Wróciłam, wujku.

****

   Ledwo Akane przekroczyła próg szpitala, od razu owiał ją zapach charakterystyczny dla tego miejsca. Ostry zapach środków do sprzątania podłóg pomieszany z wodą utlenioną oraz drobną domieszką śmierci.  Przywykła do nienawidzenia tego zapachu. Zawsze kiedy go czuła, ktoś umierał. Puste oczy Jordana, zimna ręka dziadka, Jess osuwająca się z wolna na kolana, Jane uderzającą pięścią w ścianę i krzycząca przez łzy. Zamknęła oczy. Dość, nie chciała tego pamiętać.
  Tym razem szpitalny zapach nie sprawiał przykrości. Wręcz przeciwnie. Był radosny. Podeszła do recepcji. Recepcjonistka rzuciła jej krótkie spojrzenie i delikatnie się skrzywiła, widząc, że Akane jest w czarnym topie zakończonym koronką.
– Przyszłam odwiedzić pana Kamisakiego – oznajmiła, uśmiechając się delikatnie i machając dowodem osobistym na wszelki wypadek. Gdzieś w oddali usłyszała trzask figurki rozbijanej o ścianę. Och, jak dobrze znany dźwięk.
– Proszę chwilę poczekać – Recepcjonistka kliknęła kilka razy myszką. – Leży w sali 406, to na trzecim piętrze. Tylko proszę go nie denerwować, jest po intensywnym zabiegu.
– Oczywiście – Akane uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując, że od tej sztuczności drżą jej mięśnie twarzy. Najchętniej wybuchłaby teraz pełnym triumfu śmiechem. Wreszcie!
   Mogła skorzystać z windy, lecz zdecydowała się na schody. Zaczęła wspinać się na pierwsze piętro.
Czemu nie umiesz tego zapamiętać, idiotko?! Hyyy?! Myślisz, że po jaką kurwę cię karmię, ubieram i tu trzymam?! Byś przynosiła mi wstyd?!
  Zacisnęła mocniej palce na poręczy. Musiała się uspokoić. Wypuściła wolno powietrze przez nos i ruszyła na drugie piętro.
  Świst porcelanowej figurki tuż przy uchu, a potem głośny trzask. Nigdy jej nie uderzył. To by zrodziło za wiele pytań i jeszcze ktoś by się zainteresował.
Póki się tego nie nauczysz, nie dostaniesz kolacji!
Ale to jest materiał dla wyższej klasy, po co....
   Kolejny świst. Wachlarz gejszy niemal otarł się o jej skroń.
Nie pyskuj, mała dziwko! Do nauki!
   Żałosny, bezwartościowy, słaby. Sam z trudem skończył studia i nigdy nie dostał swojej wymarzonej pracy, a zachowywał się jakby był samym cesarzem. Weszła na pierwszy stopień prowadzący na trzecie piętro.
  Szum deszczu. Zimne krople spływają jej po twarzy. Przed nią stoi on w płaszczu, w jednej ręce ma dużą walizkę, a w drugiej parasol.
Gdzie idziesz? Przecież Sayuri jest chora, nie zostawiłeś mi pieniędzy na leki!
Po co miałby ratować ludzkiego śmiecia?
  Czuła, jak wszystkie jej mięśnie zamierają. W głowie miała pustkę.
Dalej tego nie rozumiesz, idiotko? – Szyderczy ton przeszył ją na wylot i spowodował, że poczuła suchość w gardle. – Ty i twoja siostra jesteście bezwartościowe. Mam gdzieś, czy zdechniecie.
   Stanęła przed białymi drzwiami z czarnym numerem „406”. Kilka lat temu wpadła by tu ogarnięta dzikim szałem i zapewne wyrwała mu z żył kroplówkę zawierającą cenne leki. Teraz chciała po prostu napawać się cierpieniem największego śmiecia, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.
   Weszła do małego pokoju oświetlanego tylko przez nocną lampkę. Wychudzony mężczyzna o kilku dniowym zaroście podniósł się na jej widok. W jego mętnych, szarych oczach błysnął strach. Przyciągnęła sobie krzesełko i usiadła. Wyglądał jeszcze żałośniej niż go zapamiętała. To dobrze. Bardzo dobrze.
– Tęskniłeś, ojcze?
– A...Akane.
– Brawo, zapamiętałeś moje imię, śmieciu – porzuciła wszelkie serdeczności. Dostrzegła, jak zerka na guzik do przywoływania pielęgniarki. – Nie próbuj, Knigtowie tutaj też mają kontakty – skłamała gładko. – Musimy porozmawiać, nie sądzisz? Jak ojciec z córką.
  






Hehe, wiem, że niektórzy zapewne chcą mnie utłuc za taką długą przerwę ^^" Bardzo przepraszam, ale z powodu testów, musiała sobie trochę odpuścić pisanie, a potem wena mi poszła w cholerę i bakugan przestał jarać. Ale spokojnie wracam do formy! Obecnie będzie dużo o przeszłości Vestalii oraz Aki z knującą Heather na boku ^^
Odmeldowuje się!
Mam nadzieję, że następny będzie szybko xD