wtorek, 22 grudnia 2020

One shot #15 - Spectra poznaje magię Mikołaja

 

   Spectra zamrugał intensywnie kilka razy i w ostatniej chwili zmusił się, żeby nie zdjąć maski i przetrzeć sobie oczy. Przecież to było absurdalne. Jasne, grał w grę, gdzie istoty o wzroście wieżowca, ostrych pazurach i posługujące się jednym z sześciu żywiołów zmieniały się w kulki i rzucało się nimi na karty i trzeba to było zaakceptować. Owszem, dzięki temu mógł osiągnąć absolutną potęgę i przejąć władzę nad Vestalią, rzucając Zenohelda na kolana. To dało się zaakceptować i uznać jako codzienny element życia.

   Ale widok Shadowa w czerwonym stroju imitującym jakiegoś menela z białą brodą w jego własnym pokoju przeszedł wszelkie zasady obowiązujące świat. Jakieś iglaste badyle z kolorowymi świecidełkami ze sklepu dla ubogich wolał już pominąć, by go szlag nie wziął.

– Co ty odpierdalasz? – syknął mało groźnie, bo ciągle nie otrząsnął się z szoku.

– Ohh, Spectruś! – zawyła parodia wampira, po czym odchrząknęła, plamiąc śliną podłokietnik fotela. Spectra zaczął widzieć na czerwono. – Znaczy się hoho, chłopcze! Byłeś grzeczny?

– Uderzyłeś się w głowę i resztki mózgu ci wypadły? – warknął, podchodząc bliżej.

   Teraz spostrzegł, że Prove ni to siedział ni leżał na fotelu, bo jego nogi zaplątały się w tanie lampki. Huh, to była dobra informacja. Będzie go miał czym udusić, by nie brudzić sobie rękawiczek.

– Ktoś tu chyba się wręcz prosi o róz…Auuu! – jęknął i złapał się za uderzoną głowę. – Za co?!

– Masz trzy sekundy, by wyjaśnić, co to za cholerny cyrk.

– No więc..no…jest taki gościu i żyje na tym…cholera jak to szło…O Lync wie…Zaraz Lync?! Gdzie jesteś ty tchórzliwa piszczałko?!

– Bezużyteczne – Spectra podniósł końcówkę światełek. Czerwone światło padło na jego maskę, tworząc efekt błyszczącego złowrogo oka.

   Twarz Shadowa momentalnie pobladła i chłopak zaczął nerwowo wymachiwać dłońmi w marnej próbie obrony. Nawet udało mu się przetoczyć na podłogę, lecz dalszą ucieczkę zagrodził mu but Phantoma. Shadow zdołał jeszcze ujrzeć błysk szkarłatu tuż przy twarzy i zielony kabel lampek.

   Nieludzkie wrzaski, które rozległy się kilka sekund później, nie nadają się do opublikowania, więc jedynie wspomnijmy, że służba omijała pokój Phantoma przez dwa tygodnie z dziesięciometrowym odstępem.

 

****

   Śp. Shadow był od zawsze znany (Shadow: Czemu znów mnie uśmiercacie ;-; Angel, kurwa, gdzie mój prezent?!) jako przypadek kliniczny idioty. Lecz im Spectra bardziej zagłębiał się w pałac, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wszyscy oszaleli.

   Choinki ozdobione jakimiś ustrojstwami stały niemal w każdym kącie, a zielone haszcze zostały przybite do ścian. Wszelkie komody czy stoliki były wręcz zawalone jakimiś oczejebnymi figurkami dziwnych zwierząt i tego menela o białej brodzie. Służba wiła się, po holach roznosząc ze sobą korzenny zapach i chichocząc dziwacznie. Kompletny absurd.

   To był pałac Vexosów. Najpotężniejszych wojowników Vestalii i durnej beksy Hydrona. Niektórzy drżeli na sam dźwięk ich imion i nikt poza irytującym Ruchem Oporu nie ważył się im przeciwstawiać. Tak samo było w ich zamku. Służba unikała kontaktów wzrokowych, była cicha i pokorna. A tu nagle wszystko stanęło na głowie.

   Zatrzymał się gwałtownie i odetchnął głęboko. Zrozumienie spłynęło na niego niczym balsam.

Jessica. Cholera znów wpadła na jakiś idiotyczny plan i wymyśliła jakiś dziwny…festiwal? Jebał pies, w każdym razie nie powinien się zdziwić, jak zaraz zobaczy zarazę próbującą chyba dziesiąty raz w tym tygodniu uciec. Shadow (martwy, jedyny plus) i Lync byli na tyle głupi, by dać się w to wciągnąć, Hydron to nie poznałby podstępu, nawet gdyby strzelił go w twarz, a Volt i Mylene z pewnością gdzieś się zaszyli, żeby uniknąć dostania migreny.

   Została mu jedna osoba.

– Gus – Połączył się ze swym wiernym sługą przez komunikator.

– T-tak, mistrzu? – spytał zawstydzony chłopak, którego policzki wręcz płonęły.

   Pytanie umarło mu w ustach. Dwa dumnie sterczące rogi wdarły się na pierwszy plan, przez co widział tylko je i czerwone czoło Grava. Rozłączył się, ignorując zrozpaczony krzyk Grava.

   To był koniec. Głupota Jesssicy ogarnęła każdego. Czas się ewakuować, Vestalia była już stracona.

– Tu jesteś!

   Magicznie głos Ziemianki rozległ się za nim. Zaraz po nim coś chrząknęło. Obrócił głowę, chcąc ją jedynie udusić, lecz zdębiał.

   Kopytny zwierz o brązowym futrze i podobnych rogach co miał Gus, trącił go nosem w ramię i zaryczał głośno. Cuchnący oddech niemal wykręcił Spectrę na tamten świat.

– Będzie dla ciebie idealny – oznajmiła Jessica, klepiąc zwierza w bok.

– Niby do czego? – warknął. – Co to ma w ogóle być? Coś ty znów wymyśliła?!

– Co się tak drzesz? – westchnęła dziewczyna, unosząc brew. – Przecież jesteś Mikołajem! Co prawda Shadow podjebał twój strój, bo się obraził, ale widzę, że już sobie poradziłeś!

   Najwyraźniej Ziemianka też do końca zgłupiała. Ale czemu coś go tak łaskotało w szyję? Zaraz, czemu miał na sobie tą menelską brodę?! Zaczął się gwałtownie obracać i odkrył, że zamiast swojego płaszcza i zwyczajowego stroju nosił jakiś czerwony kubrak rodem z zakładu dla obłąkanych, a za nim stała kolejna gromada tych dziwnych zwierzy.

– Oh i masz sanki! – zaprezentowała mu Heliosa, który leżał na podwórku z wygiętymi łapami na kształt próz, a na głowie miał zawiązaną dużą, różową kokardę.

   Jego bakugan spojrzał na niego z mordem w oczach.

– W coś ty nas wjebał, Spectra?

 

****

   Nagle coś gwałtownie huknęło. Spectra otworzył gwałtownie oczy i choć poraziło go światło lampy, to ulga, jaką odczuł, była nie do opisania. Nie było żadnego Heliosa w wersji sań czy reniferów. Zwykły sen.

– Pfy, obudziłeś się – powitała go Aki, która kręciła kieliszkiem z winem. Odchyliła się lekko w bok. – Oi, Jess! Maszkaron jednak, niestety, żyje!

– Też miło cię widzieć – mruknął, podnosząc się. Syknął, czując lekki ból w tyle głowy.

– O Keith! – Jessie uradowana wparowała do środka, ciągnąc pod pachą wpółprzytomnego Micka. – Jak się czujesz? Boli cię? Wybacz, ale Mick – tu mocniej ścisnęła szyję brata. – czasami za nic nie umie rzucić. Co nie, braciszku? – dodała wymownie, a brew jej zadrgała.

– Taa-taak – wydusił chłopak. – Wybacz, Keith.

   Jednak blondyn go olał i rozejrzał się uważnie. Kominek, zastawiony stół, za oknem śnieg. Żadnych śladów potencjalnych reniferów czy tego menela.

– Tobie co? – mruknął sennie Helios.

– Upewniam się, że nie zobaczę cię w różowej kokardzie. Koszmarny widok.

– Co do cholery… A zresztą – westchnął jaszczur. – Ty i tak oszalałeś wieki temu.

 

 


  Ogólnie, to ja nie wiem, co się odwaliło w tym shocie XDDD Stary jest wsm, ale go nieco przerobiłam. W każdym razie wstawiłam, byle coś było. Ogólnie to Wesołych Świąt! Co prawda wirusik jest, ale walić, ja mam maturę, tego walić nie można, bo to cyrk istny będzie. Ale dużo zdrowia, alkoholu (bo cóż innego w tym smutnym świecie), szczęścia, spełnienia marzeń i udanego Sylwka (do 19 wirusa nie ma, można gdzieś iść)

Wesołych świąt! A ja wracam do hunterxhunter i okresu ;)

czwartek, 10 grudnia 2020

Epilog: Opłacone wysiłki

   Śnieg pryskał spod kół, białe płatki rozpłaszczały się o lśniącą maskę, ja nerwowo próbowałam zapiąć buty, wszystko w akompaniamencie wycia jakiegoś smutasa.

  Spóźniłaś się na pierwsze spotkanie z Radą, to było do przewidzenia – Spectra jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą grzebał za czymś w schowku. – Ale żeby na ślub własnego brata?

– Nie moja wina, że ostateczne przymiarki sukni Veny tyle zajęły – syknęłam i odetchnęłam z triumfem, kiedy udało się wreszcie dopiąć klamrę. – Potem makijaż, włosy, sukienka. I tak szybko mi poszło – Przejechałam dłonią bo miękkim bordowym materiale, by ją wygładzić.

– Makijaż mogłaś sobie odpuścić.

   Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, lekko rumieniąc. Oparłam się wygodniej o fotel. Cyfrowy zegarek pokazywał dwunastą dziesięć. Teoretycznie ceremonia zaczynała się za dwadzieścia minut, ale wypadałoby być tam tak o dziesięć wcześniej.

   Spectra jakby czytając mi w głowie, wcisnął mocniej gaz i zakręcił. Wściekły klakson rozległ się za nami, ale to olał i wjechał w kolejną wąską uliczkę. Kluczył się tak może z pięć minut, aż zatrzymał się ładnie na parkingu przed kremowym niskim budynkiem, którego poręczę schodów były przystrojone w girlandy złoto – białych kwiatów. Na skwerku przed stało jeszcze trochę osób, na co mi ulżyło. Idealnie w czas.

– Jeeess! – Rei oderwała się od Klausa, z którym rozmawiała (i absolutnie nie była nim zainteresowana pod innym kątem, ani trochę) i ruszyła na mnie z otwartymi ramionami.

   Fartem lodu nigdzie nie było, więc nie wywinęłam orła na szpilkach. Ciemny płaszcz teoretycznie był gruby, ale tak czułam delikatny dreszcz. Przytuliłyśmy się. Owiał mnie przyjemny zapach magnolii.

– Jak ślicznie wyglądasz! – zachwyciła się. – O matko Keith w garniturze! – Udała, że omdlewa. – Czym sobie zasłużyłam na taki widok?

– Też ładnie wyglądasz, Reinare – odparł, zakładając ręce na piersi.

– Dawno się nie widzieliśmy – Klaus dołączył do nas. Jak zawsze nieskazitelnie ubrany z błyszczącymi idealnie wyczesanymi włosami. – Jessie, Keith.

   Przywitaliśmy się jeszcze z kilkoma osobami, ale mróz się wzmógł, więc ewakuowaliśmy do środka na miękkie fotele ułożone w krótki rząd. Ogólnie śluby na Vestalii były podobne do tych cywilnych na Ziemi, gdyż nie istniała tutaj żadna religia. Państwa młodych żenił urzędnik z departamentu rodzinnego w danym mieście w towarzystwie najbliżej rodziny i znajomych. Dopiero na wesele zbierało się resztę gości i podobno były to serio grube balety.

– O ile byś się założyła – zaczął Keith, gdy usiedliśmy na naszych miejscach z samego przodu. – że Reinare będzie tańczyła tylko z Klausem?

– Hoho – Uniosłam brew. – kogoś wewnętrzna plotkara się obudziła.

   Spojrzał na mnie kątem oka i wyciągnął dłoń.

– To jak?

– Myślę, że ktoś jeszcze ją porwie do tańca.

– Trzydzieści dolarów?

– Hmmm…dobrze. Żebyś jak przegrasz, to nie płakał, że klepiesz biedę.

   Przecięliśmy zakład, a ja przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy. Odpięłam z biustu sukni broszkę. Szmaragd zalśnił łagodnie. Musiałam go przekazać Venie według tradycji, że rodzina przekazuje jedną pamiątkę współmałżonkowi tuż przed przysięgą, a wspólnie z Kenjim wybraliśmy właśnie klejnot mamy.

– Jak się nie potkniesz, to będzie dobrze.

   Na oślep sprzedałam mu kuksańca, ale nie odwdzięczył się, bo rozległa się słodka muzyka skrzypiec i wiolonczeli. Szerokie drzwi od sali otworzyły się i wkroczyła Vena pod ramię z Kenjim. Mój brat miał na sobie biały garnitur z czarną koszula i rękawiczkami, a dziewczyna rozłożystą srebrną suknię przyozdobioną koronką. Uśmiechała się radośnie, choć nieco nerwowo do mijanych gości. Ich bakugany wspólnymi siłami niosły za nią welon.

   Urzędnik się w tańcu nie pierdolił, dlatego po jakiś piętnastu minutach Kenji i Vena wstali. Zaklinając w duchu buty i własny fart, podniosłam się i przemknęłam koło Spectry.

   Jak stanęłam przed Veną, to najkrócej rzecz ujmując, zdębiałam. Cała przemowa wyparowała mi z głowy. Wpatrywałam się w nią przez długie sekundy, chłonąc każdy szczegół jej uradowanej twarzy i błyszczących tęczówek, aż się otrząsnęłam. No w takim razie czas na spontan, tylko wyważony, by wstydu im nie narobić.

   Nie słyszałam słów ojca Veny, dlatego musiałam wymyślić coś inspirującego. Choć po jaką cholerę? Krótko, ale dobitnie! I tak będą tak pijani, że później zapomną!

– To należało do naszej matki – Ułożyłam w jej dłoni broszkę i przykryłam swoją ręką. – I choć nie ma jej już, to pewnie uważałaby to za szczęście, że będziemy rodziną – Puściłam jej oczko.

   Zamrugała kilka razy, po czym zostałam niemal wduszona jej zagłębienie szyi.

– Dziękuję, Jess – szepnęła.

   Objęłam ją mocno.

– Nie ma za co, Vena.

   Wróciłam do fotela, a państwo młodzi na swoje miejsce przed urzędnikiem.

– Dyplomatycznie – stwierdził ściszonym głosem. – Może jednak mogłabyś pracować w ambasadzie.

– Nawet na ślubie brata będziesz ze mnie kpił? – Wydęłam policzki. – Chyba czas na szukanie nowego  partnera – Obróciłam głowę, zadzierając nos.

– Nie przepadam za ślubami – mruknął i złapał pod krzesłem moją dłoń. – Jakoś muszę zabić czas.

  Spojrzałam na niego spode łba, na co splótł nasze palce i zwrócił uwagę na podest. Urzędnik zatrzasnął z hukiem czarną księgę. Skrzypce zaczęły grać powolną melodię.

– Venelano Mavor i Kenji Lovett, ogłaszam was małżeństwem.

   Przy aplauzie gości para pocałowała się. Spod sufitu wystrzeliła kula srebrnych drobinek. Złapałam kilka i uśmiechnęłam się. Mięśnie ciągle mnie niemiłosiernie bolały, ale dla tego uśmiechu Kenjiego stwierdziłam, że było warto.

 

 


Trochę długi epilog, ale chciałam w miarę ująć ten początek ślubu Venji czyli jedynego zdrowego na umyśle shipu XDDD Nie wiem, kiedy wstawię prolog, póki co idę na drzemkę!

S2 Rozdział 55: Ostrzeżenie przeklętego i koniec udręk


   Języki fioletu rozchodziły się po osłonie już chyba po raz dziesiąty, lecz Barodius nie wyglądał na przejętego. Wręcz przeciwnie, szczerzył zęby i jedynie zbierał moc w dłoniach. Serena za to znów usiadła na tronie i ściskała mocno jego podłokietniki. Nie żeby coś, ale mogłaby mi pomóc, choć sama za wiele nie robiłam. Jedynie ruszałam dłonią, by wzmocnić barierę w miejscach, gdzie poczynała słabnąć.

    Taaa, epicka i emocjonująca bitwa. Tylko źródło mocy też nie będzie wiecznie otwarte (oby, bo już się boję, co zastanę na Vestalii), a jakiejś odsieczy też nie było widać. Halo, nikt tu chyba nie wierzył, że pokonam Barodiusa na gołe pięści?!

  Nie nudzi ci się to? – westchnęłam. – I tak nie przebijesz bariery.

  Jess, nie prowokuj go – Fludim syknął mi do ucha. – Ciągle czuję się oszołomiony, nie będę mógł ci pomóc, jak coś.

  Machnęłam uspokajająco dłonią, za co zarobiłam pociągnięcia za ucho. Barodius z kolei na moment zaprzestał ostrzału i uśmiechnął się niepokojąco.

– Twoja moc też wiecznie nie będzie trwała, Jessico – Wymówił moje imię w taki sposób, że mi się zupa cofnęła. – Zresztą jak nie ja, to mój bakugan chętnie rozbije to za mnie – Zaśmiał się. – Zostałyście wy dwie na drodze do zdobycia Kuli. Jaki sens ma pośpiech, skoro i tak wygrałem?

   Rzuciłam spanikowane spojrzenie na Serenę, bo ja to tam rybka, Spectra mnie zabić nie da, ale ona ma pewnie jakieś klucze do tej cholernej Kuli. Mogłaby łaskawie się stąd zabrać, a nie siedzieć jak ten słup! Już miałam się wypowiedzieć w takim stylu, że każdy momentalnie by zwątpił w mój talent dyplomatyczny, kiedy poczułam nagłą falą gorącą uderzająca w kark i spływająca w dół ciała.

   Oczy mi się rozszerzyły. O nie.

    Zacisnęłam zęby, gdy niewidzialne szpilki wpiły się garściami w skroń i okolice wątroby. Ból na moment sprawił, że miałam mroczki przed oczami i nie ujrzałam jak zachwycony Barodius zbiera purpurowe wstęgi we dwie dłonie. Jak się ogarnęłam na tyle, by coś widzieć, to zdążyłam tylko wyczuć ostre osłabnięcie bariery, po czym dwie skumulowane fale piorunów w nią ugodziły.

   Resztki mury prysnęły na boki, Serena wydała krótki okrzyk, chroniąc się przed uderzeniem, a ja zostałam odepchnięta w tył przed siłę odrzutu.

– Mówiłem – Barodius przechylił głowę i rozcapierzył palce. Kolejne iskry złowrogo zamrugały. – To która pierwsza?

   No jasne, zawsze musiałam się znaleźć na tej zajebistej granicy śmierci. Ledwo coś widziałam, a moje ciało wydawało się być zrobione z ołowiu. Fale gorąca dalej przechodziły, sprawiając, że intensywnie się pociłam. Kurwa, aż mi się pałac Vestalian przypomniał.

   Barodius wycelował piorunami na mnie, gdy usłyszeliśmy łomot i świst.

– Ani się waż, Barodius! – zakrzyknął bojowo Dan, wbiegając do sali.

– Gdzieś ty był tyle czasu?! – zawyłam z wyrzutem.

   Olał mnie i wyskoczył na Gundalianina. Wtedy odwaliło się coś dziwnego, bo mianowicie znikąd między nimi pojawiła się błyszcząca jak reflektor z Tesco na dolara energia.

   Eve.

  Blask objął całą salę. Bojowy okrzyk Dana zaczął się oddalać, po czym się urwał. Zamrugałam kilka razy, ale na schodach nie było już nikogo.

– Co…co się stało? – wyszeptał zdumiony Fludim.

– To była chyba Kula… – Serena zadumała się na sekundę, a potem przecknęła i rzuciła w moją stronę. – Jak się czujesz?

   Nawet jej nie odpowiedziałam, bo poczułam, jak opuszcza mnie wszelka energia. Kolory zmieszały się i wszystko otoczyła ciemność.

 

****

 

      Reiko nawet nie drgnęła powieka, kiedy jej dawno ciało padło na ziemię, a porcelanowa filiżanka roztrzaskała się, plamiąc podłogę. Teraz wiedziała, czemu do tego wszystkiego doszło. Nie zabito ją przez znienawidzoną krew tylko przez posokę, którą miała na dłoniach.

   Obraz pałacowej sypialni zaczął się powoli rozcierać i bladnąć. Zamiast tego sześć domen stawało się coraz wyraźniejsze. Wymiar Początku i Końca był ich miejscem. Choć mrok, światło, ogień, woda, powietrze i ziemia mieszały się tutaj ze sobą i przeplatały, tworząc miliony unikatowych barw, to nie gościł tu chaos. Wszystko posiadało swój ustalony przed tysiącleciami porządek.

   Nawet rdzeń Vestroii unosił się w tym samym miejscu. Kiedy młodsza Reiko otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana, Starożytni, począwszy od Appolonira, pojawili się nad nią. Przeszła Reiko przełknęła ślinę i skinęła głowę.

– P-przybyliście – powiedziała z trudem, drżącym niczym osika głosem.

– Wzywałaś nas, kiedy umierałaś – oznajmił Exedra. – Jako że masz naszą krew, zdecydowaliśmy się odpowiedzieć.

– Więc – głos Lars był delikatny. To do niej nie pasowało. Reiko zmarszczyła brwi. – Co cię dręczy, dziecko?

– Wiem, że mnie zabito. Ale czemu…czemu to co było wcześniej?

   Reiko miała wrażenie, że krew jej zamarza. Co? Przecież nie użyła czaru wymazania, nie miała znała wtedy formuły, to Starożytni jej go dali! Więc dlaczego ona już wtedy nie pamiętała?

– Mój umysł to chaos – młodsza wersja mówiła dalej. – Widzę obrazy, słyszę krzyki i – Schowała twarz w dłonie. Białe włosy zakryły ją jak całun. – Czuję krew. Tylko że to jest rozdarte i niekompletne. Jakby ktoś…ktoś…

– Wydarł ci jakieś części z umysłu – dokończyła Oberon. – Znów to zrobił.

   Teraz obie Reiko spojrzały na Starożytnych. Młodsza z przestrachem, a starsza ze zdumieniem. Oni wiedzieli?

– Reiko, to co się stało z tobą – Exedra zawahał się na ułamek sekundy. – Znasz Tytana, prawda?

   Krótkie skinięcie głową.

– Wdarł ci się do umysłu. Musiał wykorzystać twoją depresję, by zbudować połączenie – Lars pochyliła się nad młodszą Reiko. – I zrobił z ciebie swoją zabawkę, nasze biedne dziecko.

– Ale on nie powinien nie żyć? Przecież było mówione, że go pokonaliście i rozdarliście ciało! – Kobieta zaczęła dygotać i coraz płycej oddychać, jakby powoli zdawała sobie sprawę, jak okrutna prawda kryła się w poszarpanych fragmentach pamięci.

– Ciało tak, duszy nie – Apollonir westchnął. – Ukrył jej kawałek w rdzeniu Vestalii, a on jest poza naszą kontrolą. Siedzi w niej niczym pasożyt, czekając na odpowiednią ofiarę.

– Skoro byłam jego marionetką – Reiko spojrzała na dłonie i obróciła je na bok. – To co zrobiłam?

   Zapadła ciężka cisza. Starożytni wyglądali na niezdecydowanych i niepewnych. W końcu Apollonir odetchnął i przemówił.

– Zabiłaś swojego męża.

    Dla obecnej Reiko nie była to żadna nowa informacja, lecz te słowa i tak sprawiły, że w środku ścisnęła ją lodowata dłoń, a kilka łez spłynęło po brodzie. Dawna ona natomiast osunęła się na kolana i z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Starożytnych. Wreszcie opuściła oczy na drżące dłonie. Zagryzła wargę. Oczy wypełnił jej strach, jakby znów widziała krew, która na nich była.

   Krzyknęła. Nie, zaskowyczała i to był najbardziej przerażający i bolesny dźwięk, jaki Reiko w życiu usłyszała. Zawierający cierpienie, którego żadne słowa nie mogły opisać. Lata tortur, ostracyzmu, nienawiści do samej siebie zwieńczone tragicznym finałem.

   Krzyczała dalej.

   Krzyczała, aż niebieskie promyki mocy zaczęły strzelać na boki, a fale uderzeniowe rozchodzić po wymiarze.

   Krzyczała, aż spod paznokci wbitych w skórę nie zaczęła wypływać krew.

   Krzyczała, aż głos nie zachrypł i opadła twarzą w kolana, krztusząc się od szlochu.

   Nagle przestała. Leżała jedynie w kompletnej ciszy.

– To on mi to zrobił? On zabił Kazuhiro?

– Wykorzystał twoją nienawiść do Vestalii – potwierdziła Oberon.

    Dawna Reiko podniosła tułowie i odchyliła się w tył, zadzierając głowę. Wzrok miała zamglony.

– Chcę zemsty – wychrypiała.

– Reiko, to…

– Chcę go zniszczyć.

– To nie jest możliwe – odezwał się surowo Exedra. – Nawet nie masz już ciała.

– Więc dajcie mi nowe – Gwałtownie opuściła podbródek. Włosy opadły jej na twarz, kryjąc jej bok w cieniu.

– Nie możesz żądać od nas – zaczął Frosch, lecz Apollonir go powstrzymał.

– Teoretycznie możemy spełnić twoją prośbę. Jednak wymaga to kilku warunków i nie będzie ani proste ani przyjemne.

   Reiko przechyliła głowę.

– Jakie warunki?

– Możemy stworzyć dla ciebie ciało, choć nie będzie ono funkcjonowało jak ludzkie. Będzie działało na pograniczu śmierci i życia. Niczym zjawa, choć mogąca dotknąć człowieka.

– Apollonir! – syknął Exedra. – Dawno temu uznaliśmy, że te kontrakty przynoszą więcej szkód niż dobra!

– Chcesz dalej patrzeć, jak potomków Tytana ogarnia jego własne szaleństwo? – spytał poważnie Apollonir. – To może być metoda, by go zatrzymać.

– Przepraszam, ale ja chciałam ciało – Reiko zmrużyła oczy.

– Tak jak mówiłem, dostaniesz je, lecz by wrócić na Vestalię, musisz zostać do kogoś przywiązana. Być kimś w rodzaju opiekuna, który będzie starał się chronić następnego potomka przed zagrożeniem Tytana – Pstryknął palcami, a przed Reiko uformowały się drzwi w kolorach sześciu domen.

– Chyba nie rozumiem – Kobieta pokręciła głową. – To co się ze mną stanie?

– Staniesz się naszym posłannikiem – Lars wyciągnęła dłoń. Pojawiła się nad nią świetlista postać. – Zyskasz sztuczne ciało oraz moce, które pozwolą ci ochraniać potomka.

– Jednak proces tworzenia ciała zajmie sporo czasu – ostrzegł ją Frosch. – Mogą minąć 2 lata lub dziesięć.

– A na Vestalię powrócisz dopiero wtedy, gdy urodzi się ten, kto będzie najbardziej zagrożony – dodał Clayf. – Nikt nie wie, kiedy to nastąpi.

– Ponadto będą cię obowiązywały dwie zasady – wtrącił Exedra. – Nie możesz zabijać ludzi. Będziesz też przykuta więzią do potomka, póki Tytan nie przestanie być dla niego zagrożeniem. Jeśli zabijesz lub spróbujesz porzucić potomka, twoje ciało zostanie natychmiastowo zniszczone, a dusza rozdarta.

– To nasze warunki – Apollonir rozłożył ręce. – Więc Reiko, jaka jest twoja odpowiedź?

   Kobieta przełknęła głośno ślinę i koniuszkiem palca przejechała po drzwiach. Wyraźnie się wzdrygnęła.

– Mam jedną prośbę, skoro wiele czasu mam spędzić tam w samotności.

– Słuchamy.

– Czy mogę zapomnieć, o tym, jak zabiłam Kazuhiro? – Głos jej zadrżał. – Boję się, że jeśli ujrzę Tytana i będę to pamiętała, to ja…moja moc.. – Zatrząsła się. – Nie opanuje jej i…

   Nie skończyła, lecz wiedzieli, jaki obraz miała przed oczami.

– Twoja prośba będzie spełniona.

    Reiko odetchnęła i wolno wyciągnęła rękę. Owinęła palce wokół gałki i pociągnęła. Wymiar zaczęło wypełniać błękitne światło.

– Podjęłaś decyzję.

    I Reiko znów pozostała sama w pośrednim wymiarze. Nie wiedziała czy powinna się śmiać czy płakać. To ona dokonała wyboru. Poprosiła o wymazania bolących wspomnień. Sama na siebie sprowadziła ten los, bo co? Chciała się pobawić w jakąś pieprzoną bohaterką, która uratuje innych przed Tytanem.

    Świetlista sylwetka wytworzona przez Lars zamigotała przed jej twarzą i uformowała się w dobrze jej znaną twarz. Złociste włosy powiewały, choć w wymiarze nie istniały żywioły.

– Przynajmniej dzięki temu się spotkałyśmy.

– Zabiłam cię, Melody – westchnęła, czując gulę w gardle. – Ode mnie Zenoheld dowiedział się o wszystkim.

    Melody zmarszczyła lekko brwi i wysunęła dolną wargę.

– To prawda – Zgodziła się. – Popełniłaś tragiczny błąd, ale wiesz Reiko – Spojrzała na nią delikatnie z tym pięknym błyskiem w szafirowych oczach. – Nigdy nie miałam do ciebie urazy.

   Serce Reiko szybciej uderzyło na te słowa  i poczuła się jakby lżejsza.

Obudź się!

  Znów te słowa. To był głos…Kenjiego?

– Ale wydaje się, że musisz ochronić moje dzieci przed Tytanem.

   Reiko poczuła jak zimna mała dłoń dotyka ją w łopatkę i lekko, choć stanowczo pcha. Spojrzała przez ramię. Melody rozpadała się już na jasne drobinki, ale zdążyła jeszcze puścić jej oczko.

– Nie zawiedź mnie, dobrze?

– Dobrze – Reiko odetchnęła.

    W końcu po to się odrodziła. By przeszkodzić Tytanowi.


****


    Nagle poczuł to. Zimno ocierające się o kark z delikatnością ukochanej kobiety. Jednak nie przyniosło ono ukojenia, a lęk ściskający trzewia. Jakby dotykał go jakiś trup.

– Kenji! Wiej!

   Głos Veny. Uderzenie zrozpaczonych pięści o barierę. Powstrzymał kończyny przed panicznym zerwaniem się i ucieczką tylko dzięki widokowi owiniętych palców Reiko wokół jego kciuka. Moc wkoło zasyczała. Sygnał. Żadnych gwałtownych ruchów.

– Powiedz mi, Kenji – ton Tytana bardziej przypominał syk. – Liczyłeś, że nic nie zrobię czy desperacko liczyłeś na łut szczęścia?

   Nie odwracał się. Ciągle wpatrywał się w palce. Zmarszczył brwi. Odniósł wrażenie, że nieco wzmocniły uścisk.

– Po co ci to wiedzieć? – prychnął.

– Zastanawia mnie to. Bo jeśli to ta druga opcja, to jesteś jak twoja durna siostra.

– Ona cię powstrzymała.

    Śmiech. Mlask wysuwanego języka.

– Powstrzymała? Raczej wyrzuciła ze swojej naiwnej głowy i to z pomocą innych dzieciaków.

– Ciągle to zwycięstwo.

– Głupi gówniarzu – warknął. Śnieg skrzypnął, a głos Tytana przeniósł się tuż koło jego ucha. – Nigdy nie wygracie. Istniejecie przeze mnie, a ja przez was. Nie możecie zabić mocy czy duszy – Przysunął się jeszcze bliżej. Kenji kątem oka widział jego czerwone tęczówki owładnięte bezdenną pustką.

   Coś ostrego wpiło mu się w tył żebra niedługo serca. Poczuł suchość gardła.

– Póki nie umrze ostatni z was, ja będę próbował. Aż któryś zostanie pochłonięty – wyszeptał. – A teraz gdy ciebie i Reiko rozerwie moc, to jak poczuję się biedna opuszczona Jessica? Kto powtrzyma ją przed popadnięciem w obłęd rozpaczy? Nie mogę się doczekać.

   Nacisk ostrzał stał się mocniejszy.

– Reiko! – wrzask sam wyrwał się z gardła Kenjiego, zanim zacisnął powieki.

   O dziwo ból i wlanie się ciemności przed oczy nie nadeszło. Powietrze wokół stężało. Uchylił powiekę i został zaatakowany oszałamiającą eksplozją kolorów. Zaparł się nogami, ale było to niepotrzebne. Przytrzymywały go silne dłonie, a moc dygotała wokół niego niczym swoista tarcza.

   Gdy fontanna barw się rozpłynęła, został uraczony widokiem ciągle zachmurzonego posępnego nieba. Lecz promień purpury zniknął, natomiast Reiko przyciskała go mocno do siebie. Odetchnął i oparł czoło o chłodną skórę kobiety.

– Udało się.

   W odpowiedzi potargała mu włosy, po czym puściła i powstała. Cienisty sztylet rozlał się w jej dłoni, pozostawiając po sobie opływającą błękitem ranę.

– Serio kurwa? – Tytan wywrócił oczami i odchylił brodę. – Tobie też Starożytni dali jakieś zabezpieczenia?

– Jak widać – odparła krótko. – Robal taki jak ty musi być wiecznie pilnowany.

– Sama do mnie przyszłaś. Wtedy i teraz – Przechylił głowę i uniósł ręce. Mrok z ziemi oblepiał jego skórę jak groteskowa rozciągnięta masa. – Gna cię rozpacz, Reiko. I twoja słabość.

– Już nie teraz – warknęła i ułożyła palce na kształt trójkąta. Błękitna energia zaczęła się w niej zbierać. – Zwłaszcza, że Starożytni dali mi więcej.

  Zerwał się gwałtowny wiatr. Płatki śniegu zawirowały w powietrzu. Tytan uniósł brew, ale po chwili jego twarz zmieniła wyraz na wściekły.

 W imieniu dawnego władcy Aquosa Froscha – Rozdzieliła energią na dwie dłonie. – i władczyni światła Lars – Snopy światła zaczęły wydobywać się z uformowanych kul – odsyłam Przeklętego do jego więzienia, tak jak było mu przykazane – Uderzyła dłońmi o podłożę.

   Zieloną Wyspą zatrząsło. Bariera pękła na drobne ułamki. Z czterech stron świata zaczęło przybywać światła.

– Kenji.

   Chłopak podniósł wzrok. Tytan wyszczerzył ostre zęby.

– Pamiętaj. Wy i ja istniejemy, póki jest moc. Więc jeszcze wrócę – Po tym skłonił się z ironiczną teatralną elegancją i pochłonął go strumień jasności.

   Światłość, gorąca i biała, eksplodowała, przez co każdy musiał zamknąć oczy. Przez głowę chłopaka przebiegła krótka myśl, że teraz cała planeta wyglądem przypomina zapaloną świąteczną lampkę.

   I nagle był już koniec. Niebo stało się bezchmurne, cały śnieg wyparował, a oni stali na okrągłej Zielonej Dzielnicy z grobową tablicą pośrodku. Tytana nie było.

– Co on ci powiedział?

   Ciepła dłoń Veny sama wsunęła się między jego palce. Zadrżał od tego nagłego kontaktu, lecz uścisnął ją mocno. Oparła podbródek o jego ramie, patrząc prosto w oczy. Złote tęczówki były harde, jednak tliło się w nich znajome ciepło. Pocałował ją w czoło.

– Że wróci, bo póki istnieje nasza rodzina, póty istnieje i on – westchnął ciężko.

– Och Kenji – Objęła jego policzek. – Pewnie kłamał. Nie ma już po co was dręczyć.

– Może tak. Ale też nie zniknie. Nigdy – Zwiesił głowę.

– Wiedziałam, że był walnięty, ale to przekroczyło wszystko – skomentowała Reinare, cmokając. Ich trzy bakugany siedziały na jej ramieniu.

   Kenji pochylił się i przygarnął Volan do siebie, ściskając mocno.

– Wybacz, Rei.

– E, sama chciałam iść! – Żartobliwie trąciła go w ramię, kiedy ją puścił.

   Uśmiechnął się słabo. Wcześniej tego nie odczuł, ale minione wydarzenia wykończyły jego organizm. Mimo że wypełniało go przyjemne ciepło, to kończyny były jak z galarety. Oczy same się kleiły. Niemal jakby stres i strach znikając, wyzuły także każdą cząstkę energii.

   Reinare i Vena przytrzymały go, czując, że lada moment zaryje twarzą w błoto.

– Tytan słabie, bo moc bakugana nie może wiecznie mieszać się z DNA człowieka – odezwała się wreszcie Reiko. Włosy miała rozwiane. Suknia była zachlapana jej własną krwią. – Dlatego nie powinieneś o tym myśleć, Kenji.

– Dlaczego, Reiko? – wychrypiał. – Czemu znając go, poszłaś tu?

– Bo byłam naiwna – powiedziała bez zawahania. – i głupia. Dobrze wiedział, jak mną zagrać, a ja dałam się ponieść emocjom – westchnęła i przyklękła, kładąc zranioną dłoń na serce. – Dlatego chciałam was przeprosić za to wszystko. Za cały ból i zniszczenia.

   W milczeniu skinęli głowami, lecz żadne się nie odezwało.

– Teraz możecie wracać do domu – Podniosła się. Niebieskie smugi owinęły się wokół jej nadgarstków. – Ja muszę posprzątać mój bałagan.

 

****

   Powiem wam, że taka niespodziewana drzemunia po dłuuugim czasie użeranie się z bandą psycholi i osobami o inteligencji paprotki była bardzo przyjemna. Przynajmniej do chwili, kiedy mój mózg wypchnął się na płytką fazę snu. Wtedy do świadomości zaczęło się wdzierać zewnętrzne otoczenie.

   Coś łaskotało mnie po policzku, a głowę miałam ułożoną ma miękkiej powierzchni.

– Jak nie ma wody? Masz bakugana Aquosa, nie możesz nic wydoić?!

– Czy ty widziałaś u Akwimosa wymiona?

– U was w pałacu nie ma wody?

– Została zniszczona główna rura.

– Co za bieda.

– Tu się przed chwilą toczyła wojna, czemu ty się dziwisz!

– Błagam, nie zabijcie się. Jesteśmy sojusznikami.

   Atmosfera robiła się napięta, dlatego z ciężkim serce, rozwarłam powieki. Leżałam na udach Aki, Keith i Haru kucali koło mnie. Moja psiapsi biła się na wzrok z Renem, a Marucho nieskutecznie robił za mediatora. Heather stała pod dosłownym ostrzem Jane, bo ta znikąd wytrzasnęła czyjąś włócznię.

   Generalnie bardzo uroczy widoczek. Tylko zrobić zdjęcie i puścić jako pocztówkę promującą Neathię. Tabuny turystów zapewnione.

   Ale do idealnego dopełnienia brakowało jednego.

– Co z Danem? – spytałam wyjątkowo cichym i słabym głosem.

   Spectra z Shieną jak jeden mąż spojrzeli na mnie. Haruka wydała głośny oddech ulgi, a Keith pokiwał głową w geście uspokojenia. Do wesołego kręgu doszła Fabia z Shunem. Puściłam im oczko.

– O Jess! Witamy wśród żywych! – Aki złożyła soczystego całusa gdzieś na mojej brodzie. – Spróbuj tak jeszcze raz, przysięgam – wyszeptała groźnie, zanim się podniosła.

– Tak, tak, znam śpiewkę – mruknęłam i spróbowałam się podnieść.

   Gówno. Byłam przytomna, lecz ciało odmówiło współpracy. Wywróciłam oczami. Niby żywa, jednak martwa w środku. Brzmiało podejrzanie znajomo.

– Co się stało? – spytał Keith. – Wcześniej dobrze się czułaś.

– Moc się wyczerpała – Spojrzałam na niego znacząco. Zrozumiał, bo oczy mu błysnęły.

   Vestalia była prawdopodobnie bezpieczna, ale co z Neathią? Co prawda nie słyszałam już wybuchów, no i każdy był tutaj, ale jaki wynik?

– Emm, bo wiecie – powiedziałam głośno, zwracając uwagę reszty. – Nie mam siły do niczego.

– Oprócz gadanie – mruknął Helios

– Pysk – syknęłam. – Wracając, co się odwaliło?

   Ren w krótkich, żołnierskich słowach wszystko streścił. Zgromadzenie Dwunastu martwe (Barodius pozbył się większości, o ironio), Nurzak i reszta Gundalian po naszej stronie, Barodius i Dan ciągle cholera raczy wiedzieć gdzie, a mnie tu przyniósł Spectra.

– Oby pantofel dał sobie rację – mruknęła Akane. – Marzę o moim łóżku.

– Moje kółko teatralne – jęknęła Shiena. – Oby Stella dawała radę.

– Tak właściwie Jessica – Fabia, która siedziała po turecku koło zniszczonej kolumny, spojrzała na mnie. – to co tam się wydarzyło?

– Fantastyczne pytanie – Z pomocą Aki i Shuna udało się mnie podnieść do siadu. Ciągle musiałam się opierać o Japonkę. – Wpadł jak huragan, skoczył i kiedy był przy Barodiusie, to pojawiła się Eve.

– Eve?! – zakrzyknęli niemal wszyscy oprócz lasek i Spectry.

   Pokiwałam głowę. Mięśnie mnie piekły cholernie.

– Zabrała ich gdzieś.

– I pozostało nam czekać, aż wrócą – dokończył Shun.

   W teorii powinno być radośniej. W końcu główni wrogowie powiedzieli papa, nikt już się nie nawał, nawet Heather na sekundę zaprzestała swoich psychicznych odpałów! Tylko że pozostały pytania i niepokój oczekiwania.

– Wrócimy Niszczycielem – Spectra kompletnie nieprzejęty oświadczył. – I wy lecicie z nami – spojrzał ostrzegawczo na Harukę, Akane i Jane z Heather.

   Pomijając, że Shiena trzepnęła Akane, by wybić jej komentarz z języka, to poszło ugodowo. Phantom wziął mnie na ręce i aż dziw, że nie stęknął, bo miałam wrażenie, że ważę z dobrą tonę. Ułożyłam ręce na podbrzuszu.

   Ryknęło. Wszyscy poderwali głowy, by zostać uraczonymi widokami wystrzału tęczowej energii w chmury. Towarzyszył temu niewyraźny skrzek. Energia płynęła, aż nie pojawiła się w niej czarna kropka. Rosła z każdą sekundą, by uformować się w, nie no zaskoczenie roku, Drago po setnej ewolucji i szczęśliwego Dana.

– Drago znów ewoluował – stwierdził Spectra.

– A ty chciałeś z nim wygrać.

   Zmrużył oczy, na co uniosłam kącik oka.

Dragonoid wylądował i Kuso zeskoczył. Wszyscy wypatrywali się w niego w napięciu. Uśmiechnął się szeroko, ukazując nieskazitelnie białe zęby, podniósł kciuk i trącił nim nasadę nosa.

– Przecież mówiłem, że pokonamy Gundalian, nie?

   Oparłam się o ramię Spectry. Wreszcie będę mogła zasnąć jak człowiek. Żadnych Heather, wybuchów, piorunów i walk. Słodki spokój.

– Chyba nie myślisz, że od razu puszczę cię do domu?

   Spojrzałam szeroko otwartymi na Keiths. Ten uniósł brew z mało przyjaznym błyskiem w oku.

– Musimy parę spraw i ciebie doprowadzić do porządku.

   Przełknęłam głośno ślinę. A ja nawet nie miałam jak spierdalać!

 

****

 

   Mira przez lata nabyła doświadczenia i mogła się pochwalić praktycznie stoickim spokojem. Życie nie miała specjalnie spokojnego, rodziny i znajomych tak samo. I mimo przyzwyczajenia do funkcjonowania jako typowa studentka z chłopakiem, to ciągle była gdzieś przygotowana na nagłe zmiany. Sytuacja z wcześniej była tego idealnym dowodem, ale już wszystko zostało opanowane przez Kenjiego i Reiko, więc mogła wrócić do mieszkania.

    Jednak na widok w środku mało co byłoby ją w stanie przygotować. Jess leżała na kanapie obłożona na przemian termoforami i woreczkami z lodem. Jane siedziała koło okna z kubkiem herbaty i spokojnie czytała książkę z biblioteczki. Stolik kawowy leżał powalony niczym ranna ofiara, a nad nim Akane mierzyła na jej brata nożyczkami. Po błysku w oku Japonki było widać, że nie miała przyjaznych intencji. Keith już z lekka zirytowany mierzył się z nią wzrokiem. W rękach trzymał jedynie balsam, ale Mira wiedziała, że i z tego na upartego zrobiłby broń.

  Haruka nie wiadomo czemu cięła firanki przy okna skalpelem (od kiedy oni mieli skalpel?), a Gus rozpaczliwie usiłował złapać wyślizgujące mu się z palców kostki lodu. Obok miał wypełniony do połowy wodą woreczek. Bakugany odpoczywały w dużej misie, z której buchała para.

  Mira oniemiała. Gdzieś z tyłu głowy mignęły jej wspomnienia z domu Marucho. Wolno upuściła teczkę. Opadła z lekkim stukotem na dywan.

– O, hej Mira! – powitała ją łaskawie Jess zachrypniętym głosem.

   Dalej ogłupiała Fermin skinęła głową i opadła na podłokietnik kanapy.

– Wojna się skończyła i widzisz – Szatynka zmarszczyła nos. – Trochę przeholowałam z mocą.

– Trochę! Prawie do aniołków poszłaś! – zawołała Akane i potrząsnęła nożyczkami. – Ty się prosisz, Phantom.

– Czy ty raz mogłabyś się zachowywać jak człowiek? – syknął Keith. – Dzień dobry, Miro – uśmiechnął się do niej. – Jak wykłady? – Zamachnął się balsamem, kiedy srebrne ostrza znalazły się koło niego. – Przysięgam, jak nie ogarniesz dupy…

   To był punkt kulminacyjny. Absurd całej sytuacji ją przerósł. Mira podniosła się i chyłkiem wycofała pod pretekstem zrobienia herbaty.

– Przynajmniej wrócili – skomentował to Wilda.

   Woda zaszumiała. Pióropusz pary uderzył o szybę. Mira przez chwilę analizowała, co się wydarzyło, ale odpuściła. Z salonu dobiegł się histeryczny chichot Jess i plaśnięcie czegoś o ziemię, po czym uspokajający głos Gusa.

– Wiesz, Wilda – Odrzuciła rudą grzywkę. – Masz rację. Wrócili.

   Uśmiech wykrzywił jej wargi. Może i bliscy pozabijania się, ale znów wszyscy byli razem.

 

 


 

 TAK! SKOŃCZYŁAM! *wyrzuca pięść* zajebana część 2 po latach męczarni zakończona! Reiko ogarnięta, Vestalia cała, więc Spectra się psychicznie nie załamie, a ja mogę się zabrac za 3 część! Oczywiście jak ogarnę moje oceny, bo zaraz koniec semestru, a matma mnie lekko za nogę złapała

Dziękuje tym, co ze mną wytrwali. Pozbyliśmy się tej zajebanej bandy.

Odmeldowuje się!

 

 


sobota, 28 listopada 2020

S2 Rozdział 54: Łzy mieszające się z krwią

 

       Stanowczo nie powinien tego robić. Złapanie za dłoń Tytana, którego twarz przywodziła na myśl wygłodniałą piranię, byłoby jego najgłupszym pomysłem w dziejach. Jednak burza wokół jedynie przybierała na sile, pioruny waliły o ziemię, a miał też niepokojące przeczucie, że coś jeszcze może wyłonić się zza posępnych chmur.

– Zgoda – powiedział tak cicho, że przez moment miał wrażenie, że przodek tego nie usłyszał.

   Tytan po chwili zmrużył oczy i wciągnął go gwałtownie przez barierę. Po karku przebiegł mu dreszcz, gdy poczuł miliony zimnych szczypiec ocierających się o skórę, a po sekundzie stał już koło grobu. Energia, raz zimna raz gorąca, buchała prosto na niego, ziemia dygotała, a huk był niemal ogłuszający. Przełknął ślinę. Jeśli przejdzie dwa kroki dalej, to moc faktycznie może go poszatkować.

– Dalej, Kenji – Tytan siadł na tablicy, machając beztrosko nogami. – Pokaż mi tą waszą bezużyteczną nadzieję.

  Zwilżył językiem wargi i spojrzał przez ramię. Vena choć trzymała dłonie splecione, to niemo przekazywała mu, że dostanie opieprz, jak przeżyją. Reinare jedynie mocno pokazywała mu uniesione kciuki. Spotkał się wzrokiem z Blastem i jego bakugan wykonał gest, jakby nakazujący mu pochylenie się. Zmarszczył brwi, po czym go olśniło, gdzie już to widział.

   Stali na tyle pałacowego ogrodu. Słońce błyszczało między koronami drzew, a słodki śpiew ptaków niósł się w oddali. Reiko stała wyprostowana, a nad jej dłonią unosiła się mała błękitna kula.

– Nasza moc nie zna zła ani dobra– rzekła.

– A nie pochodzi od niemiłego bakugana? – Jessie przechyliła głowę, wydymając policzki.

– Owszem, to prawda – kobieta skinęła głową. – Jednak moc sama w sobie nie jest złem ani dobrem. Jest neutralna. To jej właściciel ją kształtuje. Można nią pomagać, ale również niszczyć. Jest trochę jak zwierzątko. Jeśli nie ufa lub czuje się zagrożona, zaczyna atakować.

   Potem Jess powtórzyła te słowa, kiedy pytał, jak ją opanowała. Skinął głową w podzięce Blastowi i odwrócił się przodem do mocy. Musi najpierw zdobyć zaufanie.

– Zamierzasz błagać słabych Starożytnych o pomoc? – Tytan uniósł brew. – Pff, nie pomogły swoim, gdy zostali zniewoleni, więc nie wiem na co liczysz, człowieku.

   Zignorował go i ukląkł, nie spuszczając wzroku z Reiko. Oprócz fioletowego promienia, który się z niej wydobywał, nie widział mocy, lecz ją czuł. Ciągle smagała go po twarzy i ściskała mocno, aż kości lekko trzaskały. Jednak z wolna ucisk słabł, a w powietrzu wyczuł ciekawość. Jakby energia próbowała odczytać jego intencje. Przełknął ślinę. Teraz albo nigdy.

– Nie chcę nikogo skrzywdzić – szepnął. – Tylko obudzić Reiko, zanim zrobi coś, czego będzie wiecznie żałowała.

   Przez moment zrobiło się lodowato. Aura strachu objęła wszystko wokół, a potem zmarkotniała. Kenji wyczuł, że przed nim otwiera się coś na wzór niskiego tunelu. Zrozumiał. Moc będzie wokół niego, ale da mu przejść. Jednak jeśli zawali…

   Już nigdy nie wróci.

   Odetchnął głęboko, podniósł się i wykonał pierwszy krok. Potem kolejny. Moc delikatnie mierzwiła jego włosy. W końcu stanął przed Reiko. Puste oczy, otwarte usta i syk wydobywającej się mocy.

   Co teraz? Jak przerwać proces?

   Czuł, że moc skupia się wokół niego, obserwując uważnie każdy ruch. Kropelki potu płynęły po skórze karku i ginęły za kołnierzem kurtki. Miał tylko jedną szansę i brak szansy odwrotu.

   Reiko wyglądała, jakby wcale nie chciała tam być. Jak złe były te wspomnienia, które tak desperacko próbowała odkopać? Zamrugał gwałtownie. Właśnie! Moc, ta cała sytuacja, wszystko obracało się wokół ich dawnej opiekunki. Więc co mogłoby przywrócić Reiko do tego świata? Co ją tu trzymało?

    Była jedna taka osoba.

   Powoli wsunął dłoń do wewnętrznej kieszonki w kurtce. Pewnie broszka byłaby lepsza, ale to było to, co zawsze przy sobie nosił. Ugiął kolana i delikatnie ułożył na dłoni kobiety haftowaną chustkę. Wyszyte litery M.E zalśniły na fioletowo.

– Reiko, nie obiecałaś przypadkiem, że będziesz chroniła dzieci Melody?

   Promień mocy ani nie drgnął, pioruny dalej rozcinały niebo, ale miał wrażenie, że powieka kobiety nieco drgnęła.

– Ja jestem jej dzieckiem.

   Tym razem nie miał halucynacji. Powieka znów drgnęła.

   Pochłonięty obmyślaniem następnych słów, ogłuszony przez pioruny i grzmoty nie słyszał nawoływań Veny i Rei ani kroków Tytana, który zatrzymał się za nim i przyglądał mu błyszczącymi oczami.

 

****

   Odbiła się od zwalonej kolumny i kopnęła żołnierza prosto w twarz, powalając na plecy. Crueltion rozbił głowę jego bakugana o budynek, sycząc bojowo, lecz bez satysfakcji.

– Nie skacz tak, bo rana ci się otworzy! – krzyknął tamten niebieskowłosy, przelatując koło niej na swoim bakuganie.

– Nie słuchaj go, rób co chcesz, otwarcie rany nas ucieszy! – zawołała Akane, która wymachiwała pałką teleskopową i zbijała swoich przeciwników niczym kule do kręgli.

   Heather przewróciła oczami i zadarła głowę. Dharak i Drago ciskali w siebie nawzajem supermocami, jednak Barodius gdzieś spierdolił. Tchórz cholerny.

– Cru!

   Bakugan bez słowa podsunął jej łeb, na który wskoczyła i wpełzł na najbliższy budynek. Wilson czy Akane coś krzyczały za nią, ale je olała. Wyjątkowo miała wyjebane w Neathian, więc powinny się cieszyć i zająć swoimi walkami.

   Rozejrzała się uważnie i dostrzegła pikującą w stronę pałacu postać na niewielkiej platformie. Cru zasyczał na znak, że też go widzi, po czym szybko popędził, klucząc się między uliczkami. Gdy byli tuż pod cesarzem Gundalli, wykorzystał grzechotkę niczym sprężynę i wystrzelił ku górze.

– Raz ci nie wystarczyło, idiotko? – syknął Barodius, zbierając fioletową energię.

– Chyba nie myślałeś, że chciałem przeszkadzać tylko Neathii – uśmiechnęła się. – Crueltion, Zdradliwe Opary!

– Ja się nią zajmę, panie! – Szata Barodiusa zafurkotała, kiedy minął go bakugan Gilla. Gundalianin spojrzał na nią wściekle. – Miałaś nie żyć! Krakix!

– Jak się boisz ubrudzić rączki, to masz – Rozłożyła ręce. – Cru!

   Kły Crueltiona starły się ze zbroją Krakixa, aż iskry sypnęły na boki. Gill podniósł dłoń, w której formowała się czerwona kula, a ona uniosła taser zawinięty z vestaliańskiego statku. Nagle błysnęło i oba bakugany zostały ugodzone żółtym promieniem. Heather zachwiała się i zeskoczyła na pobliskim budynek, natomiast Gundalianin spojrzał z furią w prawo. Obnażył zęby.

– Zenet!

   Gundalianka wyjęła następną kartę i uśmiechnęła się zwycięsko. Jej oczy miały już naturalną barwę i była w formie człowieka.

   Heather uniosła kącik ust. Czyli ropuchowata suka przegrała.

 

****

   W tym momencie Dharak przypominał mi jeźdźca Apokalipsy. Załatwiał bakugany jednego po drugim. Aranaut, Hawktor, Rubanoid. Nawet gdzieś mignął mi Nurzak, który leciał ku ziemi z gracją spadającej komety, a przez chaos nie byłam w stanie ujrzeć, co stało się z dziewczynami. Ogólnie bakugan Darkusa szedł jak oszalała furia i akurat teraz obrał sobie nas na cel.

– Mamy przejebane – jęknęłam, już niemal czując gorąco oddechu smoka. – Pod żadnym pozorem się nie obracaj, jaszczurze!

– Aż tak głupi nie jestem! – warknął.

   Jego wojownika nigdzie w pobliżu nie było, ale najwidoczniej go nie potrzebował. Atakował sobie beztrosko, jeszcze bardziej spychając wszystko do stanu gruzowiska i chaosu. A gdzie Dan i Drago, zapytacie? Kurwa, plus dziesięć punktów, też bym chciała wiedzieć, co się z nim stało! Tylko mi nie mówcie, że ich pokonali, bo się chyba zastrzelę.

– Ufasz mi? – odezwał się Spectra, który coś szybko wciskał w swoim zegarku.

   Spojrzałam na niego oniemiała. Dosłowna śmierć nam siedzi na karku, a ten mi tu wyjeżdża z jakimiś testami wierności?

– Co to ma do rzeczy?! Zaraz będziemy w żołądku tego pana! – Wycelowałam palcem na Dharaka.

– Dziękuje, nie mam oczu i nie zauważyłem – odgryzł się. – We dwoje tam nie wlecimy, musisz to zrobić sama.

   Ponabijałabym się, że odpuścił sobie kontrolę rodzicielską, ale Dharak ryknął i mi szybko ochota przeszła.

– Tak, ufam. Działaj!

– Helios!

   Bakugan zrobił beczkę i wystrzelił ku samemu niebu. Przytrzymałam się Spectry, by mnie uderzenie wiatru nie zrzuciło. Ryki Dharaka nieco się oddaliły, bo jego cielsko miało gorszą aerodynamikę i nie nadążał. Gwałtownie się zatrzymaliśmy jakieś dobre dziesięć metrów nad pałacem. Zamrugałam, czując suchość w gardle.

    Ktoś chyba sobie ze mnie kpi…

– Musisz skoczyć – mruknął Keith, kontrolując odległość żywej śmierci od nas i wcisnął mi do ręki mały sprzęcik z przyciskiem. - Szybko, póki Dharak cię nie widzi.

– Genialnie, nie zje mnie smok, tylko rozbiję się o ziemię jak ptasia kupa – westchnęłam.

– Ufasz mi?

   Skinęłam głową. Uśmiechnął się lekko.

– Wciśnij, jak będziesz koło dachu i rzuć w dół.

   Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i z rozpędu wyskoczyłam. Od razu uderzył w mnie zimny wicher. Fludim coś zawodził o byciu idiotką, ale przez świst powietrza mało usłyszałam. Ujrzałam jeszcze kątem oka, jak Helios unika strumienia czarnego ognia i odpowiada swoja salwą, po czym przeleciałam przez dziurę w dachu. Czym prędzej wcisnęłam przycisk urządzenia i puściłam. Zwinęłam się w kulkę, modląc, żeby chociaż sobie karku nie połamać.

   Uderzyłam o materac. Wypuściłam z ulgą powietrze, rozkładając się na białym materacu, który wypełniał połowę korytarza. Długo jednak sobie nie odpoczęłam, bo od ścian odbijały się okrzyki straży i odgłosy uderzeń. Barodius wszedł na pełnej kurwie, jak widać.

   Szybko się pozbierałam i niemal na czworaka popędziłam korytarzem do sali tronowej. Oczywiście mój zmysł orientacji się odezwał i dwa razy źle skręciłam, ale w końcu wypadłam na dobry hol. Płuca już mi płonęły od nadmiaru wysiłku, mięśnie prosiły o litość, ale nie było litości! Pchnęłam dwuskrzydłowe drzwi i zatrzasnęłam za sobą.

   Królowa Serena zerwała się z tronu. Wyraźnie była zdezorientowana i może przestraszona, ale czy to przez to, że czuła nadejście Barodiusa czy mój wygląd jak ofiary katastrofy lotniczej, tego mi się ustalić nie udało. Chwiejnym krokiem wspięłam się po kilku złotych schodkach.

– Jessica!

– Barodius nadciąga po Kulę – wypaliłam, opierając dłonie o kolana. Byłam spocona jak cholera. – Ma się pani gdzie schować? Bo raczej nie będzie negocjował.

   Neathianka nie odpowiedziała, bo drzwi eksplodowały tuż za naszymi plecami. Schyliłam się, by uniknąć bliskiego spotkania z jednym ze skrzydeł.

   I tak wszedł on. Fioletowe promienie oblekały mu rękę aż za łokieć, rekini uśmiech rozciągał usta, a przez dziurę w ścianę było widać absolutne zniszczenie. Serena przełknęła ciężko ślinę i spojrzała na niego spokojnym i zimnym wzrokiem. Ja też powinnam przyjąć jakaś bojową pozę, ale klapnęłam na stopniu. Fludim gdyby mógł, to strzeliłby sobie ręką w czoło.

– Stawianie oporu nie ma sensu, Sereno. Twoja planeta jest już moja.

– Jeszcze nie wygrałeś wojny – odparła ostrym tonem.

– Naprawdę myślisz, że ktoś was uratuje? – Zwrócił uwagę na mnie. – Jedna Vestalianka?

   Uniosłam brew i machnęłam ręką. Przed Barodiusem wyrósł mur o delikatnym kolorze fioletu rozciągający się przez całą długość pomieszczenia. Dodatkowe źródło mocy wciąż działało. Oparłam brodę o kolano, mrużąc oczy.

– Nie lubię być lekceważona.

– Heh, taka duma cię wkrótce zgubi – Podniósł dłoń, kształtując wstęgi prądu na jedną iskrzącą kulę. – To jak Sereno? Oddasz mi Kulę po dobroci czy mam cię zmusić?

– Nie rozumiesz jej mocy – Królowa pokręciła głową.

– Ale i tak ją opanuję.

– Po moim trupie.

– Skoro tak stawiasz sprawę – Wzruszył ramionami. – To tak też będzie!

   Blask purpury padł na ściany, kiedy pierwsza kula uderzyła o mur. Skupiłam jej strukturę bliżej Sereny, nerwowo zerkając na korytarz. Chyba nadejdzie jakaś odsiecz, nie?

 

****

 

   Odór krwi jednocześnie słodki i duszący wypełniał pokój. Białe zasłony unosiły się lekko pod wpływem wiatru, a ich koronkowe wykończenie kąpało się w kałuży szkarłatu.

   Kazuhiro drżącą dłonią dotknął przecięcie na własnej gardle. Ciemna plama rozpływała się po jego ciemnozielonym mundurze. Duże brązowe oczy patrzyły bezradnie na żonę, szukając jakiegoś wytłumaczenia, ciągle pragnące wierzyć, że to tylko zły sen.

   Reiko też pragnęła by to był koszmar. Lecz ciężar prawdy przed nią był oszałamiający. Ona naprawdę zabiła Kazuhiro. Naprawdę popadła w szaleństwo.

Krwawa królowa. Krwawa królowa.

   Łzy płynęły potokiem po jej policzkach i uderzały o odpryski krwi, mieszając się z nią. Jednak młodsza ona nie wyglądała na smutną. Wręcz przeciwnie, pogłaskała Kazuhiro po policzku w jakimś upiornym wyrazie troski i złożyła delikatny pocałunek na jego czole.

– Śpij, skarbie – przemówiła. – Kiedy znów się ockniesz, Vestalia będzie inna.

   Jej słowa przyciągnęły uwagę Reiko. W cieniu młodszej jej coś zafalowało, jednak nie przyjrzała się bliżej, gdy tamta uniosła miecz. Pomna swoich wizji Reiko ukryła twarz w dłoniach i próbowała oddychać przez nos.

   Każdy dźwięk ostrza przecinającego się przez skórę, ścięgna i kości wbijał jej szpilkę w serce. Próbowała oddychać, jednak miała wrażenie, że jej płuca odrzucają tlen. Zapach krwi się wzmocnił, aż zakręciło jej się w głowie.

– Dobrze, Reiko.

   Tytan…Rozchyliła palce i ujrzała jak ludzka postać bakugana zarzuca dłoń na ramię młodszej jej. Ta zdawała się go nie dostrzegać, zbyt zajęta tuleniem głowy Kazuhiro do własnego łona. Reiko przełknęła żółć w gardle i podniosła się chwiejnie.

– Zrobiłaś dokładnie jak chciałem  – uśmiechnął się, nawijając biały kosmyk na palec.

   Nagle młodsza Reiko zamrugała i zatrzęsła się. Czerwień wypełniająca jej tęczówki zaczęła ustępować miejsca szarości, a radość i spokój ustąpiło miejsca absolutnemu szokowi. Omiotła wzrokiem pomieszczenie, jakby widziała je po raz pierwszy. Zaczęła drżeć, jej oddech urywał się gwałtownie, aż nie podniosła głowy do światła.

– Ty naiwna dziewczyno – zaśmiał się Tytan. – I tak o tym zapomnisz.

   Okrzyk Reiko poniósł się przez ściany. Kobieta padła na ziemię, wpatrując się załzawionymi oczyma w martwe oblicze ukochanego. Nagle cała sceneria zaczęła pękać, a przez rysy prześwitywało światło. Po chwili wszystko pochłonęło światło i Reiko została sama ze swoimi łzami.

  Nie zabili jej, bo bali się jej mocy.

   Zabili ją, bo ona zabiła pierwsza.

– obiecałaś…

   Kenji? Rozejrzała się, lecz wokół otaczała ją tylko biel. Zwiesiła głowę. Zresztą jaki miał sens powrót? Była monstrum. Powinna zostać w tym niebycie na zawsze. Nigdy nie wiązać się kontraktem ze Starożytnymi. Jak mogła być tak bezduszna i żądać zapomnienia o swojej zbrodni?

    Wpiła paznokcie w policzki. Niebieski płyn splamił jej skórę.

– Została jeszcze jedno.

   Postać przed nią nie była wyraźna. Jednak gdy Reiko zmrużyła oczy, miała wrażenie, że widziała złociste włosy i oczy niczym szafiry.

– Melody? – wyszeptała.

   Postać już się nie odezwała, jedynie wskazała niewielki złoty płomień i rozpłynęła się. Reiko uniosła dłoń i świetlik na niej spoczął. Przełknęła ślinę.

Obiecałaś…

– Zabierz mnie do ostatniego.

   Wiedziała, gdzie ją to zaprowadzi. Do czasu kontraktu.

 

 




Zapierdalam jak szalona XDDD Jeszcze rozdział, epilog i kończymy! Btw mam już prolog i 1 rozdział 3 części, więc no wena szaleje jak nigdy XDD ogólnie Reiko przeszłość jest mocno fucked up, ale tu trzeb wyjaśnić jeszcze jedną rzecz, Kenji się bawi, Tytan znów przeszkadza, a Kessie to wgl wywija balety XDD

 

niedziela, 22 listopada 2020

S2 Rozdział 53: Gorzka prawda i brak kultury

 

    Reiko uniosła dłoń, jednak nie wysunęła się z niej choćby cieniutka nitka mocy. Czuła, jakby w jej środku już wszystko się rozpadło i została sama pustka. Palce zaczęły jej dygotać. Przełknęła głośno ślinę.

   To była ona? To chciała przed samą sobą ukryć? Osunęła się na kolana, czując, jak wstrząsają nią dreszcze. Czyli ta wizja, ta skrwawiona suknia, taka właśnie była?

   Vestalianie mieli rację?

    Młodsza ona wolnym krokiem obeszła martwe ciała, ciągnąc za sobą miecz. Materiał sukni szeleścił, co w wypełnionym grobową ciszą korytarzu brzmiało niczym głośne wystrzały. W końcu odchyliła głowę i zaczęła się śmiać. Głęboki, mroczny ale i pełen bólu śmiech wypełnił każdą szczelinę, każdy atom powietrza.

   Wtedy Reiko go ujrzała. Choć niewyraźnego i osnutego czernią, to mógł być tylko on. Tytan opierał się o jedną z ozdobnych zbroi i z pełnym satysfakcji uśmiechem obserwował scenę.

   Zerwała się na równe nogi.

- Ty! – warknęła.

   Jednak Tytan już zniknął. Reiko łapczywie wciągnęła powietrze, zaciskając pięści Czyli to znów był on? Za każdym razem musiał niszczyć ich rodzinne szczęście, pogrążać w wiecznej otchłani ciemności?

Przychodzę tylko do tych, którzy mają w sobie mrok, wiesz o tym.

   Prychnęła. Same bzdury. Ona miała moc. Dlatego musiała z nim żyć.

   Nagle usłyszała oddalające się kroki. Jej oszalała wersja odchodziła w stronę zachodniego skrzydła. Nie mając wyboru, ruszyła za nią. Serce miała niemal w gardle, patrząc na błyszczące, zbrukane ostrze. Kto jeszcze padł jego ofiarą? Ile krwi przeleje? Zerknęła przez ramię. A ile szkarłatnej posoki już krzepnieje na marmurowych posadzkach?

Nie chcę.

  Zatrzymały się gwałtownie, a młodszą nią wstrząsnął dreszcz. Błękitne wstęgi łasiły do nóg swej władczyni jak smutne pieski, pragnące ją pocieszyć. Miecz upadł na ziemię, a kobieta złapała się za głowę i zgięła w pół.

Dlaczego ja ich zabiłam? – wyszeptała. – Przecież nie tam miało być. Miałam tylko porozmawiać. Zabijanie ono…ono… - Odwróciła się i spojrzała na Reiko. Jednak tym razem jej oczy były przepełnione przerażeniem i bólem. Łzy ciurkiem ciekły po policzkach – udowodniło, że jestem taka, jak mówili.

 Nie! chciała krzyknąć Reiko. Nie było tak. Nie były takie! Przecież były zdolne do miłości, założenia rodziny! Wmówiono im urodzenie się potworem! Nie mogła się temu poddać!

   Lecz jej słowa nie miały tu żadnej siły. Jej moc nawet gdyby mogła się przecknąć, nie mogłaby zniszczyć struktur czasu. Nikt nie był do tego zdolny nawet Starożytności.

   Nagle wyraz twarzy kobiety się zmienił. Przechyliła głowę i przybrała chłodną maskę. Sama moc też zaczęła zmieniać barwę w głębszy, ciemniejszy błękit. Młodsza ona ujęła miecz i podpierając się nim, wstała. Poprawiła koronę i rozłożyła ręce, robiąc obrót w przód.

Ale tak odzyskam dzieci.

   Nie..

   Kobieta machnęła ręką jak batem. Niebieski promień rozsadził trzy kolumny z rzędu, a za nimi kondygnacja schodów. W górę wzbiła się chmura pyłu.

   Nie!

   Pod stopami oszalałej wersji rozpływała się fala energii. Kiedy kobieta przeszła przez wewnętrzny dziedziniec, pstryknęła palcami, a ten eksplodował.

Kazuhiro też mnie zaakceptuje! – wykrzyknęła.

    Reiko oderwała wzrok od walących się kawałków attyk. Mrok korytarza wypełniały strzelające na bok iskry, a moc o barwie głębokiego granatu unosiła się w powietrzu, skręcając się w dowolne kształty, dzieląc na kilka lub łasząc do młodszej Reiko. To oznaczało tylko jedno.

   Moc całkowicie wymknęła się spod kontroli.

 

****

   Wbiłam do sterowni, akurat gdy Niszczyciel wlatywał do Neathii. Pomimo gęstych chmur i ostrego słońca, to udało się nam dostrzec różnokolorowe punkciki, które przewijały się między kryształowymi budynkami.

   Spectra kliknął w kilka guzików i wyświetlił się na ekran przedstawiający sytuację. Delikatnie rzecz ujmując, to była przejebana. Nie dość, że tą całą ostatnią barierę wywaliło, to Barodius panoszył się beztrosko łącznie z kilkoma ze swojej bandy, a wojsko ostrzeliwało pałac. Wszędzie co chwila wybuchał jakiś pocisków, normalnie można było epilepsji dostać.

– Hmpf, mają żałosne zabezpieczenia – mruknął Helios. – Wpuścili Dharaka.

– Nie mieli jakieś bariery? – Spectra uniósł brew.

– A no mieli, że nie przepuszcza tych z dna Gundalian – zgodziłam się.

– Więc jak?

   Rozłożyłam ręce, bo to i tak było obecnie mało istotne, po czym wróciłam wzrokiem do Barodiusa. Niby stał sobie na tym swoim stateczku, szata mu furkotała, ale łapczywie coś się wpatrywał się w ten pałac. Przechyliłam głowę i wtedy mnie tknęło.

   Królowa Serena.

– Spectra, otwieraj tylne wyjście – mruknęłam.

– Po cholerę? – spytał jak zawsze uprzejmie.

    Uśmiechnęłam się wymuszenie.

– Zapomniałam, że obiecałam jak coś bronić królowej Sereny. Bo wiecie dostęp do Kuli i tym podobne. A to – Wskazałam kciukiem na ekran. – wydaje mi się dobrą sytuacją, by wkroczyć.

– Ktoś cię wziął na ochroniarza? – Helios wykrztusił z niedowierzaniem. – Co to za desperacja?

– Oj najwyższa – westchnęłam. – W każdym razie, drzwiczki, raz, dwa trzy.

– Chyba oszalałaś – mruknął Keith z dezaprobatą. – Stąd musiałabyś przejść przez całe miasto, by dostać się do pałacu, a jak dobrze pamiętam, to Barodius już cię kojarzy?

– Z niego perspektywy to będę jak mrówka. Zresztą on to jest zajęty gapieniem się w pałac. Zawsze możesz też…hmmm….no nie wiem podlecieć bliżej?

– Nie przebijemy się przez ten ogrom statków bez ściągnięcia na siebie uwagi. Wykluczone.

   Tu musiałam mu przyznać rację, nad budynkami unosiło się mnóstwo pojazdów.

– Ale zawsze możemy wykorzystać naszą nową tarczę lub przynętę! – zakrzyknęła Akane, która wręcz piruetem wpadła do środka.

    Obróciliśmy się jednocześnie, by zostać uraczeni widokiem wyjątkowo wściekłej Heather. Gus łaskawy dał jej nową koszulkę, która zwisała z jej drobnej sylwetki, opatrzona była, ale na szyi i tak miała siniaki i to dość świeże Uniosłam brew w stronę Japonki, na co ta rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami, po czym się wyszczerzyła.

– Jaką tarczę? – Spectra oparł się o panel. – Co planujecie zrobić? – Jego wzrok spoczął na Darkusce.

– Chcę wjebać Barodiusowi – warknęła.

   Powstrzymałam parsknięcie. Dziewczyna mówiła dalej, kompletnie nieporuszona.

– Jak tchórz chciał się mnie pozbyć, nawet nie stając do walki – Oczy jej płonęły czystą furią. – Nie lubię takich zagrywek.

– A gwarancja, że zaraz nie rzucisz się na nas? – Spectra uniósł brew. – Nie mam czasu na użeranie się z niezrównoważonymi gówniarzami.

– Oj maszkaronie, co to dla ciebie jeden strzał w kogoś – Aki zrobiła zdziwioną minkę.

– Nie lubię plamić się krwią byle kogo – odparł chłodno.

– Cała ta wojna mnie gówno interesuje – odezwała się znów Heather. – Czy wygrają ci czy tamci też mam w nosie. Chcę tylko bitwy z Barodiusem i jego sługusami. Więc możecie przyjąć to jako moją pomoc albo mnie wypuścić i stąd wypierdalać.

– Także tutaj pojawia się nasz plan – Aki znów zabrała głos. – Heather – poklepała dziewczynę po głowie niczym małego szczeniaka, choć ta wyraźnie warknęła. – odciągnie na chwilę uwagę Barodiusa, my nacieramy na pałac, Jess wbija do środka, broni Serenę. Potem przybywa Drago i on pewnie dokończy robotę.

– Coś jebnie, ale może być – Wzruszyłam ramionami.

   Spectra zerknął przez ramię i przesunął dwie dźwignie. Na przodzie Niszczyciela pojawiły się energetyczne ostrza, których zakończenie błyszczały w promieniach słońca.

– Liczę że przeżyjecie chwilę beze mnie i Gusa – przemówił z lekką kpiną. – My zaczniemy od niszczenia ich statków, by nie mogli przywołać posiłków.

– Nie myślałam, że dożyje chwili, gdy wielki Phantom coś zacznie dla nas robić – Aki otarła nieistniejącą łezkę. – Czy to już niebo?

 

****

   Skorupę mroku zaczęły pokrywać jasne rysy. Rosły z każdą chwilą, wpuszczając coraz więcej światła i świadomości do umysłu.

   Lekki dotyk metalu gdzieś przy biodrze. Ostry zapach, typowo medyczny. Czyjś oddech. Dźwięk uderzania czegoś o stalową powierzchnię. Pełne ulgi westchnięcie.

    Rysy zaczęły się powiększać. Czuła, że gdzieś leży. Od boku promieniowało jakieś kłucie.

   Co?

   Crueltion. Pełno dymu. Zenet i jej pusty wzrok. Nóż w brzuchu.

   Skorupa pękła. Heather otworzyła oczy. Zamrugała kilka razy. Nad nią był jasny sufit z lampą. Czyli to nie Gundalia.

   Podniosła się do siadu, sycząc cicho, kiedy delikatne kłucie zmieniło się na ostry ból. Odkryła, że rana była zszyta i oczyszczona, choć nikogo tu z nią nie było. Zresztą to nawet nie było ważne.

    Zacisnęła pięści, czując, jak wściekłość szumi jej w żyłach. Barodius użył naprawdę tak podłej metody, by się jej pozbyć. Jakiegoś pionka? Nie mogła wyobrazić sobie większego upokorzenia.

– Cru? – Rozejrzała się. – Crueltion?

    Bakugan nie odpowiedział. Zsunęła się ze stołu i stanęła na podłodze. Od razu zakręciło jej się w głowie, lecz zignorowała to i zaczęła się uważnie rozglądać. Nigdzie nie było czarnej kulki. Poczuła lód w gardle.

– Robaki serio mają jakąś super wytrzymałość – odezwał się ktoś za nią. Zerknęła do tyłu.

    Akane wpatrywała się w nią spod przymrużonych powiek i z fałszywym uśmiechem na twarzy. Heather uniosła brew.

– Uratowałaś mnie? Trochę to się kłóci z moją nienawiścią do mnie.

– Nie licz na to. Proponowałam, by cię utopić z kamieniem u szyi, ale moje przyjaciółki nie są fankami morderstw – westchnęła ciężko i rozłożyła ręce. – A i masz.

   W powietrzu błysnęła czarna kulka.

– Crueltion – Ścisnęła go mocnej w palcach.

    Poczuła ulgę i uśmiechnęła pod nosem. Teraz mogła znaleźć tego skurwiela i wgnieść go w ziemię. Jednym była fascynująca zabawa ze śmiercią, a drugim potraktowanie niczym uciążliwy paproch na bluzce. Zacisnęła szczękę i zmarszczyła brwi. Tylko gdzie ona teraz była?

   Podniosła głowę i w ramach odpowiedzi dostała z prostego. Zachwiała się, a sekundę później poczuła dłoń zaciskająca się na gardle i szorstką powierzchnię ściany ocierającą się o plecy.

– Widzę po twojej buźce, że już sobie coś wymyślasz – powiedziała Akane i wyszczerzyła zęby. – Ale chyba nie zapomniałaś, jakie kłopoty nam sprawiłaś, szmato? – Przechyliła głowę.

– I co z tego? – zaśmiała się, ale zaraz się zakrztusiła, gdy Japonka wzmocniła uścisk. – Myślisz, że was przeproszę?

– Błagam – Japonka przewróciła oczami. – Mamy to w najgłębszej piździe. Ale jakaś odpłata by nam się przydała.

   Heather gdyby mogła, to popukałaby się w głowę. Odpłata? Nikt im nie kazał jej ratować, mogły ją zostawić na śmierć. Ona nie będzie się przed nikim korzyć czy błagać.

– Jak nie to nie – Dziewczyna wyjęła z kieszeni strzykawkę.

– Och uśpisz mnie jak jakiegoś pieska i wrzucisz ciało w worku do rzeki? – zakpiła.

– Proszę, nie porównuj tych uroczych istot do siebie. – Nawet na nią nie patrzyła, zdejmując kciukiem nakładkę. – Widzisz, lecimy na Neathię, wjebać Barodiusowi.

   Serce Heather zabiło, a furia utkwiona w tyle umysłu od początku rozmowy zerwała się na baczność. Barodius. Jak idealnie!

– A ty przez ten czas sobie pośpisz – Akane obejrzała zawartość strzykawki pod światło. – My przeżyjemy kolejną dawkę adrenaliny. Gdy skończymy i cała ta wojna się skończy, to cię odstawimy do domu. Twoi rodzice pewnie umierają z niepokoju. Brzmi nudno, co?

    Otworzyła usta, ale wtedy to do niej dotarło. Nie miała do odpowiedzieć. Nie miała strategii, jak owinąć sobie Japonkę wokół palca, wykorzystując jej charakter czy słabości. Bo to ona została ograna.

   Nienawidziła nudy. Nie chciała wracać do przewidywalnych masek, pragnęła dalej oglądać to wojenne podniecenie, wić się wśród bitew, niszczyć przeciwników i co najważniejsze skrzywdzić Barodiusa, przeszkodzić mu, rozerwać.

   To była finałowa bitwa. Starcie wszystkiego, co miała każda ze stron.

   Strzykawka w rękach Akane decydowała, czy ją ujrzy. A jednego była pewna, dziewczyna nie blefowała. Wbije ją jej z przyjemnością. Bo wiedziała, że Heather nienawidzi monotonii.

   Och, czasami naprawdę nienawidziła ludzi podobnych do niej.

– To śnij słodko – Poczuła czubek igły przy szyi tuż nad zaciśnięta ręką Japonki.

– Chcę walczyć z Zenoheldem – wycharczała.

   Uścisk się poluźnił, lecz igła pozostała. Ostrzeżenie.

– Oh?

– Nie dam się traktować jak zwykły pionek, którego można zbić.

– No i widzisz. Nam to bardzo na rękę, czyż nie? – Akane spojrzała za siebie.

    Jane i Haruka obserwowały całe scenę, spokojnie popijając coś ze swoich kubków. Na słowa Japonki wymieniły spojrzenia i pokiwały głową.

– Jakbyś nam potem spróbowała wbić nóż w plecy – zaczęła Jane. – to pamiętaj, że tam będą jeszcze Wojownicy.

– A wypadki na wojnie łatwo się zdarzają – dodała Haruka.

   Stuknęły się kubkami i wypiły do końca zawartość. Akane puściła Heather, ale nie schowała strzykawki, patrząc na nią znacząco.

 

****

    Plan się powiódł. Powtarzam, plan się powiódł! Heather wyskoczyła jako pierwsza i niemal od razu wraz ze swoim wężem wyskoczyła w stronę cesarza Gundalii. Ten zainteresował się nią, bo jednak laska miała być trupem, a myśmy zgodnie wyrzuciły bakugany i ruszyły na linię frontu.

– Zdradliwe Cienie! – użyłam supermocy, by pozbyć się kilku gundaliańskich bakuganów ze ścieżki.

    Wróciły do form kulistych akurat odsłaniając mi piękny widok na kolejny statek, który pikował ku ziemi niczym mucha pacnięta gazetą. Z tych gorszych informacji to nieco rozdzieliłam się z dziewczynami, ale ciągle były w moim zasięgu wzroku, więc była gitówa.

– Co ty właściwie chcesz zrobić, kiedy będziesz w pałacu? – spytał Fludim i stęknął lekko, kiedy musiał zmieść włócznią wyjątkowo otyłego przeciwnika. – Mój krzyż!

– Uroki starości – mruknęłam. – Wytworzę dookoła niej barierę i tyle.

– Myślisz, że to coś da?

– Kiedy byliśmy nad kanionem, to byłam w stanie sparować jego ataki. Z dodatkowym wsparciem z rdzenia Vestalii to teraz będzie pestunia.

– Jess, za tobą! – usłyszałam przeraźliwy okrzyk Jane.

 Co?

– Mam was!

– Fludi!

   Dłoń Strikefliera zacisnęła się na zbroi Fludima, po czym zostaliśmy popchnięci na budynki. Kryształowe ściany pękały jedna po drugiej, a odłamki błyszczały w skrzydłach bakugana. Zacisnęłam mocno ręce na naramienniku zbroi, by nie spaść. Wiatr szarpał mi włosy i świszczał w uszach. Przez siłę rozpędu nie miałam jak sięgnąć po kartę bez ryzyka, że zlecę.

   W końcu plecy Fludima uderzyły o mur i Strikeflier go puścił. Zaklęłam, widząc, jak nas oddaliło od pałacu. Jednak sekundę później miałam już to gdzieś, gdyż Gundalianie serio mieli coś w łbach i Airzel zamiast z pełną kulturą zacząć bitwę, to się na mnie najzwyczajniej rzucił!  Odpowiedziałam mu więc na podobnym poziomie i wymierzyłam kopniaka w łeb. Zrobił unik i złapał mnie za but, ściągając w dół.

   Także skończyłam na jakimś odludziu, nawalając się na pięści z ufokiem, a Fludi próbował włócznią rozwalić tamtą upośledzoną ważkę. Plan poszedł się walić, tyle, że nikogo to nie zdziwiło.

– Mało to uprzejme, tak się rzucać na kobietę – syknęłam, parując jego uderzenie po prostej.

– Mistrz Gill kazał cię unieszkodliwić – odparł krótko. – Im szybciej tym lepiej.

   Wywróciłam oczami, bo jasne, byłam jedyną, która tu stanowiła zagrożenie. Wcale nie psychiczna Heather, Akane ze swoimi skłonnościami, Jane i jej cicha furia czy metodyczna Haru. Gdzie tam! Używam fioletowych kul, to jestem be!

   Cios w szczękę zabolał nieco. Syknęłam, już widząc przed oczami tego siniaka i cisnęłam w niego kulą. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę, unikając, po czum zrobił szybki półobrót i wykonał kopnięcie. Zasłoniłam się przedramieniem, ale i tak przejechałam na butach w tył. Ehh, takie bicie się nie było dla mnie, to Aki coś tam trenowało. Niewiele myśląc, wysunęłam lewą dłoń i przywołałam barierę. Airzel jedynie uniósł kącik ust i skinął na mnie nagarstkiem.

   Podniosłam głowę i zbaraniałam. Zjebana ważka miała na sobie zestaw bojowy i mierzyła prosto w mą skromną osobę z pary dział. Otworzyłam usta, ale wydobyło się z nich jedynie ciężkie westchnięcie. To już stawało się nudne.

   I gdzie wywiało Fludima?!

   Rozejrzałam się za marudą i znalazłam go przywalonego wieżą, która próbował bez powodzenia z siebie ściągnąć. Wyciągnęłam dłoń, by go przywołać, gdy usłyszałam dźwięk wystrzału.

  Ahhh, kompletny brak kultury, tak bez żadnej gadki złoczyńcy? Przesada.

    Jednak to nie mnie zmiotło z planszy, a bakugan Ventusa zaliczył baranka głową o ziemię. Airzel na sekundę zgłupiał, co szybciutko wykorzystałam i zmieniłam barierę w bicz mocy. Zamachnęłam się i wysłałam brutala hen daleko od siebie. Coś tam krzyknął, ale olałam to. Karma to karma!

– Fludim! – przywołałam marudę. Położył się na mojej dłoni. – Jak się czujesz?

– Przez chwilę miałem wrażenie, że mi zgniecie żebra. Muszę na moment odsapnąć, dalej mi w głowie wiruje.

   Dałam mu całusa w czoło i schowałam do kieszeni kurtki.

– Cholerny motylek – skwitował Helios, lądując. Dzieło na jego piersi powoli stygło, a cienka struga dymu ulatywała ku niebu.

– Pierwszy raz się cieszę, że cię słyszę, jaszczurko – uśmiechnęłam się.

– Hmpf, powinnaś mi dziękować na kolanach za ratunek, człowieczku.

   Postukałam się palcem w czoło.

– Niezbyt mi to wygląda na pałac – dorzucił Spectra.

– Nie przewidziałam tej cholery – Skinęłam głową w kierunku, gdzie poleciał Airzel. – Gdzie Gus?

– Zajmuje się walką na głównym froncie.

– Że też cię zostawił. Stajesz się samodzielny.

   Po wyrazie twarzy wiedziałam, że wywrócił oczami. Helios zniżył się nieco, a Phatom wyciągnął rękę.

– Wskakuj, chcę już mieć to za sobą.

– Nie bądź już taki zrezygnowany. Czy to nie przypomina ci tych super chwil? – Ujęłam go z dłoń i podciągnęłam się. Jaszczur wyprostował się, rozłożył skrzydła i wzbił w powietrze.

   Przed nami rozciągał się krajobraz dymiących budynków, zderzających się ataków i eksplozji kolorów. Ryki bakuganów i okrzyki rozkazów niosły się pustymi uliczkami.

– Tak na przykład było, jak Zenek chciał nas zabić. Albo pomyśl o Barodiusie, prawie tak stuknięty jak Tytan.

– I jeden i drugi to trupy. On może dołączyć – Spectra wyciągnął kartę.

    Helios wypuścił salwę strzałów, powodując kilka mini eksplozji. Kolejne kawałki szkła rozprysły na boki. Kilka zaplątało mi się we włosy.

   Nagle tuż pod Heliosem uderzył wężyk Heather. Dziewczyna leżała koło niego i próbowała się podnieść. Kątem oka zdołałam tylko ujrzeć błysk i rzuciłam się na Spectrę, dosłownie zwalając go z nóg i jego bakugana. Fioletowa wiązka świsnęła tuż nad moim uchem, a my wylądowaliśmy na uciętej wieży.

– Uparta jesteś – mruknął Barodius ze znudzoną miną i potrząsnął ręką, w której już formułowała się kolejna porcja.

Helios warknął i uruchomił działo, lecz drogę zagrodził mu bakugan Stoicy. Cesarz Gundalii uśmiechnął się, zamierzając do ciosu. Podniosłam się na łokciu i przywołałam malutką tarczę. Lecz nim zdążył uderzyć, nad nami rozległ się ryk. Był to bez wątpienia smok. Odetchnęłam, opuszczając dłoń.

– Barodiuuuus! – wrzasnął Dan, pikując ku nas na Drago.

   Gundalinin skupił się na nim, olewając plany zabicia nas. Uśmiechnął się jak pirania i otworzył ręce, jakby czekając, by objąć Kuso.

– Wbijasz mi kolano w trzewia, Jessie.

   Obróciłam głowę i zorientowałam się, że faktycznie niemal całym ciałem opierałam się na Spectrze. Zamrugałam kilka razy, po czym zerwałam się na równe nogi. Po sekundzie zaklęłam w duchu. Czemu zachowywałam się jak jakaś dziewica orleańska, litości, psychiko, odpuść!

– A to była taka ładna pozycja – westchnęła Jane, puszczając mi oczko.

   Przejechałam palcem po szyi. Heather podniosła się i prychnęła.

– Byli o krok od śmierci, a ich pozycja jest ważniejsza?

   Nawet wolałam nie słuchać tej rozmowy, tylko wrócić do lotu na pałac. Zwłaszcza, że z przybyciem reszty Wojowników droga się nieco oczyściła. Jednak Helios też wpatrywał się we mnie tym znaczącym wzrokiem. Jedną ręką mimowolnie wygięła mi się na kształt szponu. Każdy musiał to obserwować?

– Dzięki – powiedział krótko Keith, stając koło mnie, gdy Helios znów ruszył przez budynki.

   O! I to była normalne podejście! W końcu po prostu uratowałam jego grzywę przed sfajczeniem! Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.

– Proszę uprzejmie.

– Ale możesz mniej mnie ściskać, prawie zgniotłaś mi żebro.

   Uśmiech szybko zniknął i dałam mu kuksańca w bok, po czym założyłam ręce na piersi. Następnym razem będzie robił za żywą pochodnię i tyle!

 



Yesss, zostały 2 rozdziały i dziękujemy tej części, Gundalianom i Neathianom XDDD Nie mam siły na podsumowanie, ale rozdzialik nawet wyszedł.

Odmeldowuje się!