niedziela, 28 kwietnia 2019

S2 Rozdział 30: Syk węża


   Drzemki dla Keitha były czymś obcym. Nigdy, ale to przenigdy nie uciął sobie żadnej, nieważne jak był zmęczony. Nie widział w nich sensu i uważał za marnowanie czasu, więc w sytuacjach kiedy jego powieki same się już kleiły, ratował się mocną kawą z dodatkiem energetyk. Ewentualnie sięgał też po nikotynowego truciciela znanego szerzej jako papieros. Zaczął palić po utworzeniu Vexosów, gdy zdał sobie sprawę, że z tą bandą popaprańców czeka go wyjątkowo stresujący żywot.
   Tym razem było jednak inaczej. Deszcz siąpił o szyby, Mira spała znużona ciągłym katarem, nawet Helios drzemał na podłokietniku sofy. Keith przetarł oczy i oparł podbródek o nadgarstek. Nie miał siły ani ochoty przeglądać projekty udoskonaleń podesłanych przez Gusa, kombinować nad nowym ekwipunkiem dla swojego bakugana, spotkać się z Jess, czytać czy choćby obejrzeć jakiś serial. Czuł tylko niewiarygodną senność i wizja położenia się pod miękkim kocykiem zaczęła go coraz bardziej pociągać.
   W końcu się poddał, zawinął niczym naleśnik i zamknął oczy. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, nim do jego świadomości zaczęły docierać pojedyncze dźwięki, słowa, kroki, aż w końcu poczuł, jak coś miękkiego gilgocze go po nosie. Uchylił powiekę i zobaczył, że pochyla się nad nim Jess.
– Jessie? Co ty tu robisz? – spytał, podnosząc się. Zauważył, że miała zaniepokojony wyraz twarzy. – Coś się stało?
– Przepraszam, że cię budzę, ale musisz mi pomóc – odparła szatynka. – A zasadniczo to nie mi, a Danowi i reszcie. – Uniosła swój komunikator. – Będziesz w stanie sprawić, by mógł połączyć się z Neathią?
   Mimo zaspania i uczucia, jakby jego głowę wypełniała wata, Keith zdołał szybko przeanalizować dostępne materiały, po czym skinął głową.


****

   Wbrew pozorom przygotowania do misji na Neathii nie przebiegały w atmosferze stresu i pośpiechu. Owszem nad ich głowami wisiała wizja zagłady, gundaliańskie statki mogły się pojawić w każdej chwili, lecz kapitan Elright oraz królowa Serena i tak nakazywali żołnierzom zachowanie zimnej krwi. Pośpiech jedynie podnosił ryzyko popełnienia błędów, a tego chcieli za wszelką cenę uniknąć. W końcu tym razem chodziło o ponowne uruchomienie drugiej osłony, co było prawdziwym być albo nie być dla Neathian.
   Kapitan Elright krążył po sztabie dowództwa, oczekując, aż zbiorą się Wojownicy. Miał im dziś dokładnie przedstawić członków Zgromadzenia Dwunastu, gdyż królowa uznała, że jedynie oni będą w stanie pokonać najbliższą świtę Barodiusa. I choć na początku kapitan nie był tego pewny, to po ujrzeniu siły, jaką władali Wojownicy, wszelkie wątpliwości go opuściły. Dostali jedno z najlepszych możliwych wsparć i to dzięki nieustępliwości ich księżniczki.
   Jak na zawołanie białe drzwi rozsunęły się i do środka wkroczyli ich przyszli wybawcy z ubrani w stroje Rycerzy Zamkowych. Dan rozejrzał się z rozchylonymi z podziwu ustami, po czym spojrzał wyczekująco na Elrighta.
– O co chodzi, kapitanie? – spytał.
   Wtedy na owalnym ekranie wyświetliła się twarz królowej Sereny.
– Dan, wraz z kapitanem chcieliśmy wam przedstawić Zgromadzenie Dwunastu, którym dowodzi Barodius.
   Fabia poczuła, jak na słowa siostry po plecach przebiegł jej dreszcz, a w gardle powstała mała gula. Kazarina...Zacisnęła pięść.
– Jest to szóstka najsilniejszych gundaliańskich wojowników – zaczął tłumaczyć Elright i kliknął w przycisk na pilociku. Przed Ziemianami pojawiła się holograficzna wersja Gundalianina o krótkich czerwonych włosach. – Przed wami Gil, wojownik Pyrusa. Okrutny, bezwzględny, słucha tylko swojego cesarza.
    Kiedy Wojownicy zapoznali się z pozostałą piątką, mogli wreszcie przejść do najważniejszej kwestii czyli drugiej osłony. Kapitan uruchomił przestrzenną mapę, a na ekranie po prawej stronie wyświetlił się model przedstawiający działanie barier.
– Gundalianie zdążyli już przełamać drugą osłonę – mruknął Aranaut.
– Jeśli uda im się to samo z pierwszą, Neathia będzie skończona – dodała Fabia smętnym głosem.
– W takim razie chyba powinniśmy się skupić na jej ochronie, prawda? – zauważył Marucho.
– Teoretycznie tak – przytaknął Elright. – Jednak jeśli przedostalibyśmy się przed sektor D i odnaleźli generator, może udałoby się  uruchomić z powrotem drugą osłonę. Jednak potrzeba do tego dużej ilości energii. – Zasępił się.
– Energia Żywiołu dałaby radę? – spytał Drago.
– Myślę, że tak.
– No i super! – ucieszył się Dan, uderzając pięścią w otwartą dłoń. – Lećmy uruchomić osłonę, nim będzie za późno!
– Problemem jest to, że musielibyśmy przejść przez linię frontu. Jeśli wróg zorientuje się, co chcemy zrobić, natychmiast nas powstrzyma.
   Rozległ się alarm. Oczy wszystkich natychmiast pokierowały się na ekran, gdzie pojawił się ekran trzech czarnych statków lecących nad dżunglą.
– To przecież Kazarina, Stoica i Airzel – wyszeptała pobladła Fabia. – Co oni tu robią?
   Heather patrzyła ze znudzeniem, jak pozostali próbowali ułożyć jakiś plan. W końcu Marucho wyszedł z ideą założenia pułapki, co spotkało się z aprobatą królowej.
– W takim razie Fabia, Dan i Shun ruszają przez dżunglę, by uruchomić generator, a ja wraz z głównymi siłami neathiańskiej gwardii, Heather i Jakiem idziemy zatrzymać statki. Dobrze?
   Heather skinęła głową, uśmiechając się. Nic nie zrobiła, a już udało jej się dostać do składu bez Shuna. Szczęście naprawdę jej dziś sprzyjało.


****


   Siedzieliśmy w niewielkiej pracowni Keitha, gdzie mój dzielny naukowiec bawił się jakimiś kabelkami, lutownicą, płytkami i innymi podobnymi rzeczami, a ja tłumaczyłam mu cały cyrk. No i starałam się nie zerkać na jego tors, która kusząco wystawał spod rozpiętych guzików białej koszuli.
   Dobra, hamuj konie, Jess, to nie był czas na fantazje.
– Jesteś pewna, że Wojownicy nie zorientowali się wcześniej w intrygach Heather i jej nie zostawili?
– Na sto procent – powiedziałam, opierając brodę o nadgarstek. – Dan nawet do mnie dzwonił i mówił, że wyruszają w sobotę.
– Czyli żaden nie zauważył nic dziwnego? Shun? Dan?
   Spojrzałam na niego sceptycznie, unosząc brew. Kto jak kto, ale Keith powinien doskonale znać dobroduszność Kuso, która czasami ocierała się o wybitną naiwność. No i trzeba dodać do tego fakt, że Heaher była wyśmienitą manipulatorką i kłamcą.
– Nawet jeśli ktoś ma jakieś podejrzenia, to wątpię, żeby to interesowało Heather, tak długo, jak osiąga swój cel.
   Keith schylił się pod stół i wyciągnął z białej skrzynki plątaninę różnokolorowych drucików. Widząc jego zniechęconą minę, zabrałam je od niego i zaczęłam rozplątywać. Po moich wszystkich doświadczeniach ze słuchawkami, które potrafiły się jakimś cudem splątać w najdziwniejsze supły, byłam w takich kwestiach ekspertem.
– A jaki jest właściwie jej cel? – spytał.
   Pokręciłam głową i podałam mu dwa druciki.
– Nie mam pojęcia. Jednak biorąc pod uwagę jej charakter, to nie może być nic dobrego.
   Na chwilę zamilkliśmy, by Keith mógł w spokoju zlutować kable. Patrzyłam na to z napięciem, wiedząc, że od tego zależał los Dana i reszty. Gdybyśmy tylko zorientowały się wcześniej...
   Zagryzłam wargę. Tak czy siak trzeba będzie polecieć na Neathię, nawet po to, by zabrać stamtąd tą cholerną Heather, bo co do wojny...Szczerze, to dołączyłabym do Wojowników, pomijając niechęć, jaką darzyłam Fabię, jednak obecnie chciałam obudować relację z bratem. No i moja szkolna kariera też była zagrożona przez ostatni rok, gdzie mnie nie było przez prawie trzy miesiące.
– Skończyłem – poinformował mnie Keith. – Powinno działać.
– Zadziała, nie kracz – powiedziałam, podnosząc głowę. Zamrugałam i poczułam, że policzki mi się zaczerwieniły.
   Blondyn wyciągał się po obudowę do komunikatora, którą położył na półce za moją głową. W wyniku tego miałam teraz doskonały widok na jego mięśnie skryte do tej pory pod materiałem koszuli. Odwróciłam wzrok, czekając, aż znów usiądzie.
– Co jest? – Uniósł brew i włożył obudowę.
– Wszystko w jak najlepszym porządku – mruknęłam i wyciągnęłam rękę po sprzęt. – Mogę?
   Wręczył mi go bez słowa, ale zauważyłam zarys uśmiechu na jego ustach. Wiedziałam! Cholernik zrobił to specjalnie! Poprzysięgłam mu krwawą zemstę i czym prędzej wbiłam połączenie z Neathią.
   Wstrzymałam oddech, słysząc dzwonek i trwałam tak, aż nie usłyszałam bardzo niewyraźny i co chwila się urywający głos Dana.
– T..ak? Kto m...ów...i?
– Dan, to ja Jess – powiedziałam.
– Jess?! Co...
– Dan, posłuchaj mnie. Heather was okłamała, ona wcale nie chce odzyskać przyjaciół, bo żadni nie zostali porwani!
   Po drugiej stronie zapadła cisza. Zacisnęłam dłoń na spodniach.
– Niemożliwe... – Dan przełknął ślinę. W tle słyszałam krzyki ptaków oraz szum wody. – Ale ona...
– To manipulantka, Dan. Nie wiem, czego chce, ale musicie się trzymać od niej z dala. Jest niebezpieczna! Potem wam dokładniej wyjaśnię, ale póki co, ostrzeż wszystkich.
– Marucho i Jake z nią polecieli – wykrztusił Kuso. – Rozdzieliliśmy się.
   Zrobiło mi się zimno. Spojrzałam na Keitha, który zmarszczył brwi, widząc moją minę.
   Spóźniliśmy się.


****

      Choć bitwa wokół wciąż się toczyła i nie traciła na zaciekłości, to Heather przestała się tym przejmować, kiedy Jake z Marucho ruszyli do walki przeciwko Masonowi i Airzelowi. Wyrzuciła Crueltiona, który z prawdziwą radością zaczął atakować gundaliańskie oddziały i sama zaczęła zagłębiać się w tłum Neathian, by w końcu dyskretnie wymknąć się poza nich i schować za gęstymi krzakami. Kapitan Elright nawet tego nie spostrzegł, bo właśnie został zaatakowany przez dwa bakugany domeny Ventusa.
   Zgodnie z planem Marucho i Jake mieli przeciągnąć bitwę, jak najdłużej się dało, po czym pobiec w kierunku generatora, by ewentualnie wspomóc Shun, Dana i Fabię. Więc pozostało jej tylko czekanie, aż zostawią ją tu samą.
   Uśmiechnęła się i usiadła wygodnie, opierając plecami od drzewo. Cru zerknął na nią. Machnęła ręką, pokazując mu, że miał pełną swobodę.
   Kiedy przeciwników zaczynało brakować, Heather poczuła wstrząs. Podniosła się i spostrzegła ponad koronami drzew błyszczące sople lodu. To był znak, że mogła zacząć.


****


   Airzel aż zazgrzytał zębami ze złości, kiedy jego bakugan – Strikeflier został uwięziony w lodowym krysztale. Jeszcze ta dwójka Wojowników wymknęła się mu z rąk! Cesarz Barodius na pewno nie będzie zachwycony tym faktem.
   Przynajmniej mógł na kogoś zrzucić błędy, pomyślał i zerknął na Masona.
– Cóż za smutny widok.
   Spojrzał przez ramię i zmrużył powieki. Co tu robiła Wojowniczka? I w dodatku sama?
   Dziewczyna podeszła bliżej i zadarła głowę. Uniosła kącik ust.
– Trochę to wstyd, że ty, który podobno jest taki silny, przegrał tak sromotnie – stwierdziła i spojrzała na niego.
   Airzel poczuł, że biło od niej coś dziwnego. W zwykłych okolicznościach już by ją pojmał, skoro była Wojowniczką i sama dała mu się na tacy, jednak ta dziewczyna była inna. Nie wydawało się, by w jakikolwiek sposób przejmowała się Neathianami.
– Czego chcesz? – spytał w końcu.





Ugh, znowu mam tą niechęć do GI. I jeszcze moje serduszko jest złamane pod Endgame :((( Ale to  był świetny film, choć ta kapitan Marvel...No nic! Heather wreszcie ruszyła, ja dostanę nerwicy przy następnym rozdziale, a i Jess może się kopsnie na Neathię XDD
Odmeldowuje się!

czwartek, 11 kwietnia 2019

S2 Rozdział 29: Oblicze za maską


   Noc na Neathi była oszałamiającym zjawiskiem. Srebrne drobinki światła migotały w ciemnościach, a jasne promienie odbijały się od kryształowych budynków i rzucały oryginalne wzory na posadzki pałacu. Ciche szumy oddalonych lasów uspokajały umysł i pomagały zapaść w sen.
    Jednak w przypadku Fabii uwalniały one jedynie bolesne wspomnienia. Właśnie w takie noce siedziała wraz Jinem na dole, w pałacowym ogrodzie i słuchała jego zabawnych historii z wojska, dzieciństwa czy licznym podróży po Neathii. Ona z racji bycia drugą księżniczką miała wiele zajęć z kultury, etykiety, polityki, śpiewu, a także walki, przez co nie zostawało jej wiele czasu na własne przyjemności. Dlatego zawsze ceniła momenty, kiedy z pomocą ciepłego głosu Jina mogła przenieść się w te wszystkie odległe miejsce.
   Mieli je wspólnie odwiedzić. Chcieli zrobić jeszcze tyle różnych rzeczy...
– Księżniczko – szepnął Aranaut, widząc, jak dziewczyna zaciska ręce na marmurowej barierce balkonu, a po jej policzkach zaczynają płynąć łzy.
   Fabia pokręciła głową, po czym odsunęła rękaw swojej białej sukni i uruchomiła holograficzny obraz swojego zmarłego narzeczonego. Strój neathiańskiej gwardii, ciemnogranatowe włosy i ten delikatny uśmiech.
   Poczuła, jak w jej gardle rośnie gula, a ręce zaczynają trząść. Miał zaledwie osiemnaście lat, czym sobie na to zasłużył? Czym oni zasłużyli sobie na tą przeklętą wojnę?! Widziała płonące miasta, wszechobecną rozpacz, ból, śmierć i płacz, jednak to nie było najgorsze. Nie, pełne satysfakcji uśmiechy Gundalian patrzących na sponiewieranych Neathian były wypalone w jej umyśle i powtarzały się niczym zaklęta mantra w snach.
   Nienawidziła ich całym sercem. Kawałek po kawałku odbierali jej wszystko, co kochała. Powinni zniknąć. Powinni...
– Źle się czujesz?
   Nocną ciszę rozdarł pusty głos zabarwiony nutką mroku. Fabia szybko starła łzy i obróciła się twarzą do Heather, która stała z rękami założonymi z tyłu i lekko zaniepokojoną miną. Jej jasna koszula nocna falowała delikatnie przez wiatr.
– Przepraszam, obudziłam cię? – odparła, uśmiechając się słabo i wyłączając obraz Jina.
   Heather dalej przyglądała się jej badawczo, przez co poczuła się ciut nieswojo. Wiedziała, jakie dziewczyna miała powody, by tu być i szczerze jej współczuła, jednak z tymi malinowymi oczami było coś nie tak. Coś ukrywały.
– Nie umiałam zasnąć i postanowiłam się przejść. Potem zobaczyłam, że tu stoisz... – urwała niepewnie. – Wybacz, nie powinnam się wtrącać – Pochyliła głowę.
   A może była po prostu przewrażliwiona po gierkach Rena? Tak, stanowczo zrobiła się za podejrzliwa.
– Nie przepraszaj, nic się nie stało – Poklepała ją po ramieniu. – Miło, że się zainteresowałaś. A jeśli nie możesz spać, to idź to naszej lekarki. Ma świetne ziółka na bezsenność.
   Heather pokręciła głową i obróciła się ku krajobrazowi śpiącego miasta, zakładając zielone pasmo włosów za ucho. Otuliła się ramionami, mrużąc oczy.
– To tylko stres – mruknęła. – Zastanawiam się cały czas, co z Archiem i Bennym – Zagryzła wargę. – Jeśli też są wysyłani na pola bitew...
   Fabia na te słowa poczuła ucisk w sercu. Wiedziała, do czego zmierzała dziewczyna. Bała się straty i słusznie. Ból po stracie kogoś bliskiego, uczucie bezsilności. Bardzo dobrze znała te uczucia, które kłębiły się w jej duszy i nie życzyła nikomu doświadczać podobnej tortury.
– Będzie dobrze – szepnęła. Heather zerknęła na nią. – Jako księżniczka Neathii zapewniam cię, że wszyscy żołnierze będę znali twarze twoich przyjaciół i będą się starali za wszelką cenę ich ocalić. Nie pozwolę im umrzeć.
   Dziewczyna opuściła ręce, patrząc na nią dużymi oczami.
– Naprawdę?
– Yhym – Fabia uśmiechnęła się. – Dlatego nie masz się co martwić.
– Dziękuje bardzo – Heather znów się skłoniła.
– Nie musisz dziękować, to mój obowiązek. W końcu jesteśmy po jednej stronie, prawda?
– Prawda – Heather uniosła lekko kącik ust i ziewnęła.
– Idź już spać, jutro czeka nas ciężki dzień.
– Dobranoc, Fabia.
– Dobranoc, Heather.
   Rozeszły się w przeciwne strony, Fabia weszła do środka pałacu, natomiast Heather ruszyła przez krużganki. Gdy weszła do swojej przytulnej komnaty, oparła się o drzwi i uśmiechnęła szeroko. Crueltion podniósł się z poduszki i spojrzał na nią wyczekująco.
– Dowiedziałaś się czegoś ciekawego?
– Księżniczka miała ukochanego, który prawdopodobnie zmarł – odparła, nawijając kosmyk włosów. – Miota się z rozpaczy, ale przez to tak łatwo współczuje każdemu w podobnej sytuacji – Chrząknęła, maskując chichot. – Natomiast na dole kapitan Elright rozprawiał coś o jakiejś barierze, lecz Linus mnie zauważył i przegonił. Ciekawe, czy to tak ważne? – mruknęła, po czym westchnęła. – W każdym razie jutro pewnie pójdziemy gdzieś w teren, więc szykuj się, Cru. Czas, by wbić im nasze kły.


****

     Po dwugodzinnym ćwiczeniu nowego układu do piosenki Zary Larrson „ I would like” i półgodzinnej rozgrzewce miałam wrażenie, że nie dojdę do domu o własnych siłach. Niby miałam przyzwoitą kondycję i starałam się regularnie ćwiczyć, jednak dzisiejsze zajęcia połączone z wcześniejszym wf'em zadały zabójczy cios.
– Tylko się nie wywróć pod prysznicem, Jess – rzuciła Amy, młodsza koleżanka z grupy, kiedy weszłyśmy do łazienki. – Sama nie mam siły, by cię ewentualnie podnosić – Puściła mi oczko, po czym ziewnęła.
– Postaram się – mruknęłam, wchodząc do zielonej kabiny. Gdy zamknęłam drzwi, zdjęłam ręcznik i przerzuciłam go przez nie.
    Gorąca woda trysnęła ze słuchawki, w skutek czego w kilka sekund całe pomieszczenie wypełniła gęsta para. Oparłam się o jedną ze ścianek i powoli wcierałam migdałowy płyn w skórę, jednocześnie walcząc z sennością.
– Też cię nie będę łapał, więc nie zasypiaj – ostrzegł Fludim, który siedział na kurku.
– Przecież nie śpię – jęknęłam. – Matko, dobrze, że jutro mam na dziewiątą.
– Dałam nam dziś wycisk, co? – zawołała Amy z sąsiedniej kabiny.
– Masakryczny, a do występu jeszcze miesiąc.
– Niby tak, ale słyszałam, że w tym roku będzie spora konkurencja. Poza tym kilka dziewczyn ciągle gubi rytm – Usłyszałam, jak Amy uderza w drzwi kabiny. – Na przykład ta cholerna Agatha! Jak ona chcę to dobrze zatańczyć, skoro co chwilę potyka się o własne nogi! Nie rozumiem, dlaczego Clara ją wybrała!
   Przewróciłam oczami. Między Amy i Agathą toczyła się wojna od początku roku, którą ta druga przegrywała przez swoją nieśmiałość. Niezbyt mnie interesowały ich problemy, jednak czasami je upominałam, kiedy psuły atmosferę na zajęciach. A teraz, gdy miały razem zatańczyć układ, to sytuacja stała się jeszcze gorsza.
– Przesadzasz – powiedziałam głośno, zakręcając wodę i sięgając po ręcznik. – Agatha dobrze tańczy, tylko czasami traci koncentrację.
– Ale...
– Do zobaczenia – nie dałam jej dokończyć i wyszłam do szatni, która była na szczęście opustoszała.
    Ledwo otworzyłam swoją szafkę, a już powitał mnie telefon wyświetlający informację o nieodebranym połączeniu od Haruki. Dałam na głośnomówiący i zaczęłam wdziewać ciuchy.
– Przeszkadzam ci? – spytała na powitanie.
   Podskoczyłam, podciągając dżinsy, przez co przydzwoniłam plecami w ostry róg drzwi od szafki. Zaklęłam, masując kolejnego siniaka w kolekcji. Całe życie w kolorach tęczy na ciele, jak miło.
– Żyjesz? – westchnęła rozbawiona.
– Tsa – syknęłam, ubierając bluzę. – O co chodzi?
– Mam pewne podejrzenia co do Heather – odparła.
– Jakie?
– Dzwoniłam do Nathana i wypytałam, o co go prosiła. Były to dziwne żądania w stylu mówienia, że był wraz z nią, gdy jej znajomi zostali porwani przez Gundalian albo nie wierzenie w to, co mówi Brigdet Cox. Jeśli dodać do tego plotki, że jest groźną manipulantką, to wychodzi, że z Danem i resztą poleciała niebezpieczna osoba.
   Zaprzestałam wiązania botków i zmarszczyłam brwi. Mnie też towarzyszyło niepokojące uczucie, kiedy widziałam Heather wraz z Wojownikami. Choć myślałam, że to bardziej przewrażliwienie po tych wszystkich wydarzeniach z Gundalianami i Vestalią, lecz tu wychodzi, że kobiecemu instynktowi trzeba zawsze ufać.
   Przełknęłam ślinę, a w środku zrobiło mi się zimno. Jeśli Heather do tej pory mówiła same kłamstwa, to po poleciała na Neathię i jakie zamiary miała wobec Dana i reszty ekipy?
– Zaraz jak wrócę do domu, to zadzwonię do Dana i powiem, by mieli na nią oko – poinformowałam Haru. – Masz coś jeszcze?
– Ktoś mi wrzucił do szafki karteczkę proszącą o spotkanie jutro, by porozmawiać o Heather. Wtedy wszystko stanie się jasne.
– Okej, dzięki za informację, Haru.
– Zadzwoń, gdy już przekażesz to Danowi.
– Dobra.
   Rozłączyłyśmy się i już miałam wychodzić, gdy z łazienki wyszła Amy wycierająca włosy w brzoskwiniowy ręcznik. Na jej widok przyszło mi coś na myśl.
– Ne, Amy, znasz może Heather z naszej szkoły? Taką z zielonymi włosami? – zagadnęłam.
– Heather Ambler? Tak, chodzę z nią na nauki społeczne, a co? – spojrzała na mnie, unosząc brew.
– Możesz mi powiedzieć, jaka jest z zachowania?
– Hmmm... – Dziewczyna przyłożyła palec do policzka i zaczęła nim wiercić. – Dość cicha i lekceważąca wobec wszystkiego. Nie znam jej za dobrze, ale  ma wokół siebie jakąś taką dziwną aurę.
– Rozumiem, dzięki – Uśmiechnęłam się i pociągnęłam klamkę. – Do zobaczenia jutro!


****

   Tamten śmieć spoczywał dwa metry pod ziemią, nagrania szły póki co gładko, Sayuri i mama były szczęśliwe, Jane była cała, nawet Jess pogodziła się z tym cholernym maszkaronem, więc dlaczego czuła taką wewnętrzną pustkę? Czyżby zaczynała jej się osławiona „depreszja” z powodu złamanego paznokcia podczas gry w siatkówkę?
   Wygięła usta w grymasie uśmiechu, co jej lustrzane odbicie natychmiast powtórzyło. Jeszcze te wory pod oczami, rozczochrane i tłuste włosy oraz stara bluza w Hello Kitty. Czarna rozpacz pełną gębą. W takim stanie mogłaby z powodzeniem robić za trupa na wystawie w domu pogrzebowym, bez kitu.
   Nabrała powietrza i wsadziła twarz do umywalki wypełnionej zimną wodą. Podpatrzyła tę metodę u babci i choć pojęcia zielonego miała jak, to działała i pomagała jej uspokoić umysł. Wynurzyła się po chwili, mrugając intensywnie.
– Wyjdziesz kiedyś? – zawył Leaus, którego wyrzuciła na korytarz około kwadrans temu, kiedy znów zaczął jej nawijać o Gusie. – Czy może masz zamiar się utopić w tej umywalce?!
   Zagięła palce prawej dłoni na samo imię.
   Tak, droga, jaką objęła, była wątpliwa moralnie w cholerę, spowodowała, że skrzywdziła wiele osób i czasami ogarniało ją wrażenie, że staje się podobną kreaturą, co jej ojciec, lecz dawała bezpieczeństwo, a tego pragnęła najbardziej na świecie. Tylko osoba silna nie zostanie stłamszona. Jej ojciec górował nad nimi, mimo faktu, iż był śmieciem, właśnie przez swoją siłę. Upadł dopiero, gdy mama zauważyła, że ma więcej mocy, a potem ona zadała mu ostateczny cios.
   Kogo obchodzą inni? Kto niby powiedział, że nie wolno być egoistą?
   Zacisnęła dłonie na krawędziach umywalki. Woda spływała jej po twarzy i kapała na posadzkę. Może jeśli pokaże mu słuszność swojej postawy, to jego głos przestanie ją dręczyć? Ale chwila, moment, czemu ją to tak mocno przejęło? Nie interesowała się zdaniem innych, póki nie zaczynali być ważnymi dla niej osobami. 
   Syknęła i znów zanurzyła twarz. Niech to wszystko szlag!

****

   To, że moje szczęście jest nierobem i ma mnie w nosie, to wiedziałam od dziecka. Jakoś nauczyłam sobie radzić na własną rękę, nie ginąc przy okazji. Jednak stwierdzenie, że szczęście Dana też miało na niego wypięte, mnie zaskoczyło.
    By się z nim połączyć użyłam tego fajnego vestalskiego komunikatora, gdyż lepiej dawał sobie radę w połączeniach między planetami niż nędzna ziemska komórka. A tu nagle komunikat „Niestety nie można zrealizować połączenia”.
   Z wrażenia aż usiadłam gwałtownie na krześle, które odjechało, więc skończyłam na dywanie, wpatrując się zszokowana w komunikator. Włączyłam i wyłączyłam (najlepsza metoda), spróbowałam się połączyć jeszcze kilka razy, wciskałam różne klawisze, lecz po dziesiątej próbie się całkowicie poddałam. Co ja miałam teraz zrobić?!
   Shiena mi nie pomoże. Była mózgiem, lecz vestalska technologia potrafiła przerosnąć każdego – nie licząc Keitha, oczywiście. Fludim i otwieranie portali w ciągu dalszym było komedią, mój teleport też był nieprzydatny, bo nie znałam współrzędnych. Cudnie, kurwa, wspaniale! To trochę takie deja vu, że ktoś jest w chujowej sytuacji, a ja nie mam jak mu pomóc.
   Uderzyłam pięścią w podłogę. I co teraz? Mózgu myśl, myyyyśl!
    Nagle mnie coś tknęło. Podniosłam telefon i spojrzałam na godzinę. Dwudziesta druga, hmm. Trybiki w mózgu zaczęły się coraz szybciej obracać. Przymknęłam oczy, wzdychając ciężko. Czy wpadanie o tej porze do Keitha z prośbą o udoskonalenie komunikatora się źle skończy? Pewnie tak, ale to jedyny plan na ten moment.
   Wstałam i zaczęłam ubierać z powrotem kurtkę. Ja to się chyba wyśpię po śmierci...
– Gdzie idziemy? – spytał Fludim.
– Do Keitha, musi coś pomajsterkować, by dało się dodzwonić do Neathii.
– Eee, Jess, przecież Keitha dziś nie ma.
   Zastygłam wpół kroku.
– Co?
– Mówił przecież wczoraj, jak wychodziłaś, że jedzie na konferencję z jego i Gusa nowym projektem.
   No myślałam, że się wywrócę, gdyż mój bakugan miał absolutną rację. To podsumujmy sytuację, dwóch naukowców, którzy ogarniają sytuację, nie ma do jutrzejszego popołudnia, komunikator nie działa, a Wojownicy są razem z potencjalnie niebezpieczną dziewczyną na Neathii.
   Dramatyzuję czy życie znów zaczyna się zamieniać w wyjątkowo nieśmieszny żart?

*****

   Shienie lekcje do lunchu dłużyły się niemiłosiernie. Ledwo hamowała się przed liczeniem listków na gałęzi za oknem podczas zajęć z chemii, a na malarstwie prawie zasnęła w połowie szkicowania. Gdy wreszcie rozległ się upragniony dzwonek, złapała plecak i jako pierwsza wypadła z sali. Przeskakując dwa stopnie na raz, udało jej się dostać na parter przed napływająca falą uczniów.
   Trzy minuty później stała już koło bramy, dysząc lekko. Pogoda była paskudna, zimny wiatr smagał ją po policzkach, a kiszki marsza grały. Niech tylko autor liściku się szybko pojawi, bo nie miała zamiaru stać tu bezczynnie dłużej niż dwie minuty. 
– Jednak przyszłaś – powiedziała dziewczyna z fioletowym kapturem narzuconym na głowę, która szła w jej stronę. Przystanęła i zdjęła go, ukazując mocno pomalowane oblicze i ciemne włosy związane w kucyka.
– Brigdet Cox, tak jak myślałam – powiedziała Haruka, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
    Brunetka przechyliła głowę.
– Domyślałaś się, że to ja? Dlaczego?
– Heather wspominała o tobie mojemu koledze, ale to nieważne – Machnęła ręką. – Powiedz lepiej, co o niej wiesz.
    Oczy Brigdet pociemniały i zacisnęła mocniej usta. Była liderką jednej z kilku paczek, które istniały w ich szkole, i bardzo imprezową osobą. Zawsze w pełnym makijażu i modnych ubraniach przechadzała się korytarzami, unosząc wysoko głowę. A teraz wyglądała jak zbesztane dziecko pragnące zemsty.
– To cholerna suka – warknęła Brigdet  i zacisnęła pięści. – Kilka miesięcy temu zaczęła się do mnie kleić na przerwach, pomagać w projektach, zadaniach domowych, więc uznałam, że pozwolę jej wejść do naszej paczki. Gdybym tylko wiedziała, jaka z niej jest szmata! Kurwa! – Splunęła na bok, a jej twarz poczerwieniała.
   Haruka cierpliwie przeczekała atak złości brunetki, opierając się o jasne pręty bramy. Czy powinna opierać swój obraz Heather na podstawie opowieści Cox? Brunetka należała raczej do tych osób, które nie znoszą, gdy ktoś im się sprzeciwia lub robi sobie z nich żarty, co nie czyniło z niej wiarygodnego źródła informacji.
– Podsłuchiwała nas, robiła słodkie minki, by dowiedzieć się o nas czegoś więcej. Byłam tak durna, że zaczęłam ją zabierać z nami na imprezy – Brigdet wróciła do opowieści, krzywiąc się. – Przyłapała mnie na kilku rzeczach, lecz obiecała je zachować w sekrecie. A tak naprawdę zrobiła zdjęcia i tylko czekała na okazję, by to wykorzystać – wycedziła przez zęby. – Mała kurwa przez cały czas zbierała sobie na nas haczyki i gdy się jej znudziłyśmy, to ich użyła. Zmieniła się w kompletnie inną osobę, to było trochę przerażające – Odetchnęła i spojrzała na Harukę, uśmiechając się złośliwie.
– Co? – mruknęła Japonka.
– Znasz Nathana Crovena, prawda? Heather kazała mi znaleźć jego słabe punkty pod groźbą zniszczenia mojego związku.
   Haruka drgnęła, lecz zaraz zmarszczyła brwi. To nie miało żadnego sensu. Heather chciała się dostać na Neathię wraz z Wojownikami, natomiast Nathan siedział tu z nimi. Po co w takim razie były jej te haczyki? Zaraz...Nathan mówił, że miał potwierdzić tą opowieść o porwanych kumplach. Czy to znaczyło, że była ona fałszywa, by dostać się w łaski Dana? Musiała wiedzieć, że Kuso to troskliwa i wrażliwa osoba... 
   Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Jak bardzo daleko Heather była w stanie przewidzieć przyszłość i zdobyć potrzebne narzędzia? Jak dobrze analizowała ludzi i znajdowała ich najmniejsze słabostki? Jak długo to planowała? I jaki był jej prawdziwy cel?
– Widzę, że coś zrozumiałaś – mruknęła Brigdet. – Heather ma w dupie uczucia innych i lubi się nimi bawić. Nie wiem, co zrobił twój kolega, ale ma przejebane. Pewnie prędzej czy później wyda jego sekrety, tak jak moje.
– Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś? – zdziwiła się Haruka.
   Cox odchyliła głowę, zakładając ręce na piersi. W palcach trzymała nieodpalonego papierosa.
– Ona ma czystą jak łza opinię wśród nauczycieli. Pilna uczennica, nie wdaje się w bójki, posłuszna – prychnęła z rozbawieniem. – Doskonale sobie ich zmanipulowała.
   Haruka spojrzała na zegarek. Na rozmowie upłynęło dwadzieścia minut, co znaczyło, że zostało jej drugie tyle na jedzenie i poinformowanie dziewczyn o nowych faktach.
– Dzięki za rozmowę – rzuciła do Brigdet. – Pomogłaś mi.
   Dziewczyna skinęła głową, szukając w torebce zapalniczki. Shiena wyminęła ją, a do jej nozdrzy wdarł się zapach tytoniu.
– Chcesz ją powstrzymać? – spytała Cox.
– Można tak powiedzieć.
– Hmm? To powodzenia, choć jeszcze nikt z nią nie wygrał – Podniosła rękę i pomachała nią.
    Haruka wróciła do szkoły i pobiegła ku stołówce. Szybko odnalazła wzrokiem dziewczyny i roztrącając łokciami ludzi, dotarła do ich stolika.
– Idziesz dziś jak prawdziwy taran – powitała ją Aki. – Wzięłam ci lunch, jaki lubisz – Wskazała głową na tackę koło siebie.
   Jednak Haruka nawet nie zwróciła na to uwagi, tylko padła na krzesło i  spojrzała z napięciem na Jess.
– Jest źle.
– A kiedy było dobrze? – westchnęła Jess, po czym spoważniała, schylając się do niej. – Co się dowiedziałaś?
   Jane oraz Akane również nastawiły uszu i pochyliły się.
– Heather to bezwzględna manipulantka i mimo że nie wiem, czego chce od Wojowników, to nie może być dobrego. Musimy skontaktować się z Danem, nim będzie za późno.


  

Pozdrawiam moje nadawanie Fabii jakiejś głębi xDDD Nawet nw czy wyszło, no ale. Ogólnie świadomość, że to 29 rozdział a odcinek zahacza dopiero o 14 mnie dobiła, ale no cóż, mam  tu wątek tej wojny, Jess i Vestalii, Heather, Wojowników, Akane i trochę o innych też by się przydało... *wzdycha* to będzie długa seria, obyśmy wytrwali XD
Odmeldowuje się!


niedziela, 7 kwietnia 2019

S2 Rozdział 28: Niepokojące przeczucie


   Piach siekał odsłonięte części ciała, promienie słońca raziły oczy i prażyły ziemię, która drżała od ciągłych wybuchów. Ryczące bestie wkoło toczyły bitwy, powietrze przecinały różnokolorowe wiązki, wybuchy co chwila wznosiły ku niebu chmary pyłu pomieszanego z dymem.
   Heather, mimo iż stała na kamiennej kolumnie z dala od pola walk, czuła, jak przez jej żyły przepływa elektryzująca ekscytacja. Wiedziała, że wybrała się tu na wojnę, ale nie przewidywała, że wzbudzi w niej takie podniecenie! Te pełne determinacje oblicza żołnierzy Neathi, żądza krwi wibrująca w powietrzu! Objęła się ramionami, uśmiechając pod nosem. To było takie piękne...
   Zaraz jednak oprzytomniała, słysząc Linusa, który obserwował niebo przez lornetkę i informował swoich o kolejno zjawiających się gundaliańskich statkach. Po sposobie w jaki wykrzykiwał imiona szóstki Gundalian, wywnioskowała, że musi być to główna siła wrogiej armii. Podeszła do niego kawałek, lecz dalej jej nie zauważył. Hmm, stał tak blisko krawędzi, wystarczyło jedno pchnięcie i spadłyby prosto w ramiona śmierci. W końcu wypadki chodzą po ludziach, a szczególnie na wojnie.
- Padnij!
   Błyskawicznie wykonała rozkaz, czując, jak wiązka z lasera niemal muska jej włosy. Usłyszała głośny wybuch i posypały się na nią odłamki skalne. Przytulając policzek do zimnego kamienia, wpatrywała się w zielonego bakugana, z którego żądła padł pocisk.
   W ułamku sekundy jej życie stanęło na szali, ręka śmierci otarła się o nią. To uczucie jednocześnie mrożące serce i rozpalające głowę było fascynujące. Podniosła się do siadu, a Crueltion sam wpadł do jej dłoni.
– Cholera, namierzyli nas! – krzyknął Linus, przypadając do niej. – Musimy się ewakuować i wezwać pomoc.
   Złapała jego rękę zmierzająca do komunikatora, po czym podniosła się, wpatrując w bakugana Ventusa. Zauważyła, że tym, który wydawał mu polecenia, był chłopak mający może trzynaście lat, błyszczące żółte oczy i pusty wyraz twarzy. Nastoletni niedoszły morderca, huh?
– Nie mamy przed czym uciekać, Linusie – przemówiła, unosząc kącik ust. – Wszystko będzie dobrze. Nie mogę cię wycofywać z walk.
– O czym...
   Nie zdążył skończyć, kiedy wyrzuciła Crueltiona na sprażony słońcem piach. Fioletowe światło rozbłysło, by wyłonił się z niego pokaźnych wymiarów wąż o oczach czarnych niczym onyksy. Masywny ogon zakończony srebrnym szpikulcem uderzył o skałe, rozkruszając ją całkowicie.
– Wreszcie, myślałem, że nigdy mnie nie wypuścisz – wysyczał i wysunął rozdwojony język. – Dalej, zabaw mnie, pszczółko – zwrócił się do przeciwnika, po czym wystrzelił, rozwierając paszczę. Białe ostre kły ujrzały światło dzienne.
– Trucizna cienia – Heather wymówiła nazwę karty, na co Crueltion syknął z aprobatą.
   Na szczęście dzieciak wykazał odrobiny woli walki i bakugany starły się, lecz nie na długo, gdyż w nieba spadły jasne pociski, wzbijające gęstą chmurę pyłu. Heather uśmiechnęła się, widząc, że naprzeciw nich staje kolejny bakugan. Dwóch na jednego, to mogło być trochę ciekawe!

 ****

   Czasami zastanawia mnie ta fascynująca własność lekcji, które cię kompletnie nie interesują. Kiedy na nich jesteś, nagle odkrywasz ze sto innych, ciekawszych pomysłów, jak mógłbyś spędzić ten czas lub zaczynasz mieć filozoficzne przemyślenia. Tak było właśnie w przypadku Drake’a, który zaczął snuć gadki o sensie życia. Udało mu się nawet wyrwać Akane z drzemki, co od miesięcy bezskutecznie próbował uczynić gościu od fizyki.
   Niestety nie udało nam się wysłuchać konkluzji Drake’a, gdyż podenerwowany nauczyciel zabrał go do tablicy, by zrobił jakieś kolejne cudne zadanko. Gahan pewnie miał nadzieję, że wlepi rudzielcowi pałę, ale jak wszyscy już dobrze wiedzą, to Rendichowie byli mistrzami działania na złość i w kilka minut zadanko zostało wykonane.
   Po dzwonku rozdzieliliśmy się, gdyż Akane, Stella oraz Drake mieli teraz zajęcia z muzyki, natomiast ja, Haru i Dean teatralne. Ruszyliśmy więc na pierwsze piętro, gdzie przed drzwiami od auli powitał nas widok pogrążonego w depresji Nathana. Siedział zgarbiony, trzymając w dłoniach puszkę kawy.
– Tobie co? Z pracy wyleciałeś? – spytał Dean, rozsiadając się wokół niego. Ta, niby taktowniejszy od brata, ale też potrafił dać lewym sierpowym na przywitanie.
   Blondyn pokręcił głową, unosząc kącik ust w krzywym grymasie, po czym napił się z puszki.
– Miłość mojego życia mnie opuściła na długi czas – wyznał smętnym głosem.
– Za miesiąc znajdziesz kolejną – westchnęła Haruka, unosząc brew. – Ewentualnie za dwa.
– Nie mówiłem, że mnie porzuciła, tylko opuściła!– oburzył się, patrząc na nią w wyrzutem.
– A o kim mowa? – spytałam, widząc, jak Haruka wywraca oczami.
– Heather Ambler.
   Przechyliłam głowę, a przed oczami przewinęła mi się twarz zielonowłosej. Więc to ona była tą dziewczynę, której chciał za wszelką cenę zaimponować.
– Heather? – powtórzyła Shiena. – To nie ta, która poleciała z Wojownikami na Neathię?
– Tak, jej kumple zostali porwani – odparł Nathan. – Ne, Jess, jak myślisz, kiedy oni wrócą.
– Znając Dana i resztę, to powinni się szybko uporać. Choć ta księżniczka... – skrzywiłam się. – Ale raczej Heather zdąży wrócić, nim się odkochasz.
– Ej, mówię wam, że tym razem jest inaczej!
– Jasne, jasne, kobieciarzu – Dean się uśmiechnął. – Co jest, Haru?
   Przez brak odpowiedzi, też spojrzałam na Shienę. Wpatrywała się w oddalającą się grupkę dziewczyn, mrużąc oczy. Dopiero, kiedy zamachałam jej ręką przed twarzą, ocknęła się z transu.
– Hm?
– Coś się stało? – spytałam.
– Nic takiego – Pokręciła głową. – Zaczęłam tylko myśleć, co powinnam wystawić na zbliżające się święta.

****

   Gdy tęczowe światło pochodzące z głębi Świętej Kuli zaczęło promieniować, każdy, bakugan, człowiek, Gundalianin, Neathinin, zaprzestał walki i zadarł głowę, by ujrzeć starożytną moc. Tajemnicza, wibrująca moc przeniknęła ich wskroś, sprawiając, że ciała znieruchomiały, po czym rozbłysła tak jasno, że na moment wszystko pochłonęła biel.
   Kiedy Heather otworzyła oczy, wokół nich znajdowały się jedynie neathiańskie wojska. Czwarty przeciwnik Crueltiona, który wpadł w jego śmiertelne sploty, również znikł, co wąż skwitował niezadowolonym sykiem i wrócił do swej panterki.
– Co się wydarzyło? – spytał zszokowany Dan. – Czemu tak nagle zniknęli?
   Nie on jedyny był zaskoczony. Sama Fabia oraz kapitan Elright, któremu udało się uciec z gundaliańskiego statku, rozglądali się zdumieni. Żołnierze, Wojownicy oraz Heather zebrali się wokół nich, oczekując wyjaśnień.
– To musiała być moc Kuli. Uratowała nas – stwierdziła w końcu Sheen.
– Dlaczego dopiero teraz? – spytał Shun.
– Działania Kuli są nieodgadnięte – odparł Elright. – Nie jest ona ani po naszej stronie, ani po stronie Gundalian. Jest tylko starożytną energią, z której zrodziły się bakugany.
– Mimo wszystko udało się nam ich pozbyć, więc chyba powinniśmy się cieszyć, nie? – wtrącił Jake. – Nawet bez pomocy Kuli byśmy ich pokonali!
   Heather w duszy klepnęła się w czoło. Ten osiłek naprawdę wszystkie swoje szare komórki przelał w tkankę mięśniowa?

****

   Zajęcia kółka teatralnego przedłużyły się o ponad czterdzieści minut, w wyniku czego Haruka słyszała, jak burczy jej w brzuchu, kiedy schodziła po schodach. Torba wypełniona książkami, długopisami i skryptami obijała się o jej udo, a okulary co chwila zsuwały z nosa. Oby udało jej się złapać busa, bo czekanie następnych pół godziny byłoby torturą.
  Stanęła przed długim ciemnym korytarzem, przez który po obu stronach ciągnęły się rzędy niebieskich szafek. Promienie popołudniowego słońca wpadające przez okienka umieszczone pod sufitem oraz odległe kroki reszty osób z kółka przypomniały jej zdarzenie sprzed auli.
   Wyraźnie słyszała prychnięcie jednej z dziewczyn z grupki, która ich mijała. Idealnie w momencie, gdy Nathan wymówił imię Heather. I ten wzrok...Pogarda, ale i nutka strachu.
   O Heather Ambler słyszała wiele rzeczy i żadna z nich nie była dobra. Manipulantka, nie wiadomo, co siedzi w jej głowie, zamknięta w sobie, ciągle zmieniająca grupy. Dlaczego nagle zaczęła kręcić się koło Nathana? Co takiego chciała tym osiągnąć?
– Wyglądasz na zaniepokojoną – mruknął Garra. – Co cię trapi?
– Ta dziewczyna, Heather – wyjaśniła. – Im dłużej o niej myślę, tym bardziej mam wrażenie, że coś tu bardzo nie gra. Głowa zaczyna mnie już boleć.
– Kobiecy instykt to potężna rzecz.
   Westchnęła, wykręcił swój kod i otworzyła szafkę. Wyciągnęła z torby nieprzydatne książki i zastygła w bezruchu, widząc białą złożoną kartkę spoczywającą u jej stóp. Przykucnęła i ją rozwinęła.
Spotkajmy się jutro podczas lunchu koło szkolnej bramy. Chodzi o Heather.”
  Tamta dziewczyna wiedziała, że ją zauważyła. Haruka włożyła liścik do kieszeni spódnicy, wyrzuciła zbędne książki i ruszyła do wyjścia. Poczucie niepokoju zaczęło ją coraz bardziej ogarniać, przyśpieszając bicie serca. Nie czuła tego, od kiedy spotkała Rena.
   Nagle stanęła jak wryta, otwierając szeroko oczy. Nathan im mówił, że zakochał się w dziewczynie, którą oblał przez przypadek energetykiem, choć ona kazała mu spieprzać. Potem okazało się, że Jessie spotkała ją już wcześniej, a jeszcze później Heather zaczęła zbliżać się do Nathana. Czy to mógł być przypadek?
   Nie zauważyłaby autobusu, gdyby nie syk Garry. Wsiadła, nawet nie patrząc na kierowcę i zajęła pierwsze lepsze miejsce. Musi zadzwonić do Nathana i spytać się go o relację z zielonowłosą. Bo wszystko jej mówiło, że Heather Ambler jest niebezpieczna.


****

   Fajerwerki rozświetlały niebo, podczas dekoracji nowych członków Rycerzy Zamkowych. Dan, Shun, Marucho, Heather, Jake i Fabia stali wyprostowani w białych uniformach, a tłumy żołnierzy klaskały lub wydawały radosne okrzyki.
   Gdy królowa Serena powstała, zapadła cisza.
– Dzielni Wojownicy, w imieniu wszystkich Neathian, dziękuje wam za dzisiejszą bitwę, gdyż bez was nie odparlibyśmy ich ataku. Jestem również zaszczycona, że dołączyliście do naszych Rycerzy – Uśmiechnęła się, pochylając lekko głową.
   Do serc Neathian wlała się nowa nadzieja na wygranie wojny, Gundalianie zaczynali czuć presję, wszystko poczęło obierać kierunek ku radosnemu zakończeniu.
    Co za nuda.
   Heather po wymienieniu uścisku z kapitanem Elrightem wycofała się bardziej w tłum, by móc obserwować innych. Widziała radość mieszkańców, pyszałkowatą dumę Dana, ulgę Fabii, podekscytowanie Jake, zakłopotanie Marucho. Ani śladu rozpaczy czy niepokoju. Tacy naiwni i pełni pewności siebie.
– Coś nie tak?
   Usłyszawszy głos Shuna, uśmiechnęła się delikatnie. Kazami dalej jej nie ufał, ten Ren naprawdę utrudnił jej robotę. Choć im twardszy przeciwnik, tym większa satysfkacja. Obróciła głowę i spojrzała na poważną twarz bruneta.
– A co ma być nie tak?
   Uniósł nieco podbródek, a wzrok mu stwardniał. Nie odwróciła oczu, przyjmując nieme wyzwanie.
– Nie wyglądasz na zadowoloną.
– Jak mogę być szczęśliwa, skoro moi koledzi są ciągle pod kontrola jakiś drani? – odparła.
– Wygrana to radosna okazja.
– Dla mnie wygraną jest odzyskanie Archiego i Benniego.
   Mierzyli się wzrokiem nadal, ale Heather nie martwiła się o nic. Jej maska była za gruba, by móc tak łatwo pęknąć.
– Heather! Shun! Chodźcie, zaraz będzie żarełko! – zawołał Dan, machając do nich.
– Chodźmy, Shun – san – rzekła Heather.
   Brunet nie odpowiedział,  obrócił się i ruszył ku kryształowym schodom. Był nieustępliwy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Miała na sobie strój, który niósł siłę Neathianom. Wystarczyło go już tylko splamić.


Rozdział taki, że pożal się boże, ale wyleciała z wprawy...Następny będzie lepszy, przysięgam. Ugh, oby był strajk, bo chcę następny napisać gdzieś we wtorek, bo tam będzie scenka z Fabią, a wejście w jej skórę...
Odmeldowuje się!