sobota, 22 sierpnia 2020

S2 Rozdział 47: Przeklęte noce na Neathii


    Jednym ze znanych klasyk życia był fakt, że jeśli coś zaczęło się układać, to zaraz coś innego musiało się koncertowo spierdolić. Ot jedno z praw natury, z którym nie dało się wygrać. Tak sobie właśnie myślałam, gdy w środku nocy siedziałam na łóżku, a dookoła wył alarm. Powinnam była się zrywać i zobaczyć, co się dzieje, jednak bardziej wyklinałam w duszy na Dana za tak głośny dźwięk. Nie mógł być jakiś bardziej dyskretny? Litości, pierwsza nocka że wyspałabym się jak człowiek! A wybitnie mi nie do twarzy z sińcami fioletowymi niczym dojrzała śliwka.
    Więc tak sobie dalej siedziałam, patrząc tępo w ścianę, Fludim latał dookoła z milionem pytań, na korytarzu panowała wrzawa. Dźwięk się nasilił, kiedy drzwi od pokoju się otworzyły, wpuszczając światło lamp z holu.
– Czy tutaj nigdy nie może być spokojnie? – zawarczała Jane, idąc w moją stronę. Pasek od czarnego szlafroka powiewał za nią. – Masz pojęcie, co się dzieje? Marucho tylko mignął mi przed nosem, więc nie zapytałam.
– Hmmm? – Spojrzałam na nią nieprzytomnie. Dała mi pstryczka. Wydęłam policzki i pomasowałam czoło, zmuszając szare komórki do działania. –  To wyjące gówno to pułapka Dana.
– Co? Jaka znowu pułapka? Na kogo?
   Materac ugiął się lekko pod ciężarem dziewczyny. Zdmuchnęła czarne loki z twarzy i wbiła we mnie uważny wzrok. Nienawidziła przerywania sobie snu, dlatego musiałam jej ładnie to wyjaśnić, by nie utopiła potem Dana w pobliskim bajorze.
– No bo Jake dziwnie się zachowywał jak nie on – zaczęłam.
– Fakt, nagle zaczął gadać jak naukowiec.
– Dokładnie, dlatego Danny uznał, że poprosi Elrighta, by założył jakąś pułapkę przy obsłudze barier. Jakby Jake chciał coś zmajstrować.
– Doceniam pomysł, ale naprawdę musiał to być tak wkurwiający dźwięk?
    Rozłożyłam bezradnie ręce, gdy drzwi znów skrzypnęły i do środka wpadła zasapana Haruka. Oparła się biodrem o framugę i powiodła dzikim wzrokiem dookoła, zanim lekko zataczającym się krokiem ruszyła do nas.
– Była tu Aki? Lub widziałyście ją?
    Zgodnie pokręciłyśmy głowami, na co Haru zaklęła. Poprawiła koszulkę i padła na kołdrę. Poczułam zimno pełznące z dołu żołądka, ale starałam się je zdusić.
– A nie śpi? – spytałam. – Niby nawala cholernie, ale to przecież Aki.
– Nie – Shiena popatrzyła na nas. – Drzwi od jej pokoju są otwarte i ani jej ani Leausa nie ma w środku.
– Pobiegła zobaczyć, co się dzieje? – zasugerowała niepewnie Aki, również zaczynając się niepokoić.
– Zawsze nagle poszłaby po jedną z nas.
    Przełknęłam ślinę i odrzuciłam kołdrę. Wsunęłam bose stopy w trampki  wzięłam głęboki wdech, dalej walcząc z pnącym się po kręgosłupie lodem.
– Poszukajmy jej. Może wstała jeszcze przez tym i poszła do kuchni? – zaproponowałam.
     Dziewczyny zaaprobowały pomysł i wyszłyśmy na korytarz. Jednak każda z nas czuła, że oszukujemy same siebie.


****


    Och, doskonale wiedziała, co zastanie, w chwili, gdy ta zielona idiotka złapała ją za nadgarstek. Dlatego bez chwili wahania wymierzyła jej prawego sierpowego. Nikła iskra satysfakcji przeszła ją, gdy poczuła ciepło skóry na knykciach. Ledwo dotknęły stopami podłogi w jakimś ciemnym pomieszczeniu, już Heather wydała stękniecie bólu, gdy jej szczęka odleciała w lewo. Z rozciętej wargi popłynęła strużka krwi.
– Chyba nie myślałaś, że będę stała spokojnie, szmato – prychnęła.
    Heather spojrzała na nią i uśmiechnęła się, zlizując krew. Potarła czerwony ślad po uderzeniu i wyprowadziła kontrę z lewej pięści, lecz Japonka zdążyła się schylić i uderzyć głową w jej brzuch, przewalając młodszą dziewczynę na plecy. Wyswobodziła przegub z uścisku i docisnęła wątłe ramiona do podłogi.
– Właśnie dlatego tak was lubię – odezwała się wreszcie Heather. – Zawsze czymś mnie zaskoczycie.
    Akane zdusiła chęć przewrócenia oczami. Ta dziewczynka naprawdę działała jej na nerwy.
– Czemu mnie tu przeniosłaś?
– Zbyt długo zwlekałyście ze swoją wizytą.
– Ha? Poje....Kurwa! – syknęła, czując ostre uderzenie kolana w bok. Zupełnie zapomniała o nogach Heather.
    Potoczyły się na podłodze. Tym razem to wojowniczka Darkusa zawisła nad drugą. Wyszczerzyła zęby, bawiąc się jedną ręką małym sztyletem, który po naciśnięciu guzika pokrywał prąd. Akane uniosła brew, już mając zakpić, gdy spostrzegła srebrną bransoletę na nadgarstku psycholki.
– Ooo? Czyżby naszej lalkarce coś nie wyszło i teraz szukała wyjścia, jak ułaskawić Gundalian? – spytała z fałszywym smutkiem. – Jak to się mogło stać?
– Nie wszystko da się przewidzieć – Heather wzruszyła ramionami z nonszalancją. – Ale przez to wszystko jest ciekawsze – Oblizała wargi, mrużąc powieki.
    Akane udała, że zdusza wymioty.
– To co? Ja za twoje wracania do łask? Doprawdy, niesamowicie ciekawe! Przebywałaś całe pięć minut w pałacu Neathian i powaliłaś jednego strażnika. Adrenalinka to pewnie już ci się wylewa nosem?
– Kto tu mówił o jakimś powrocie do łask? – Heather usiadła jej na biodrach. Postukała się sztyletem po nosie, marszcząc brwi. – Nie oszukuj się, skoro ty tu jesteś, to twoje przyjaciółki też zaraz będą. A ja naprawdę chcę zobaczyć pełną furię Jessie. O i ta Jane – Jej oczy zabłysły.
 O chuj, o chuj, wkurwiająca czy nie, to miała rację. Tak jak ona zaraz by ruszyła po którąś z ich ekipy, tak zrobiłyby one. Czyli to za niedługo nastąpi. Oj nie. To był zły pomysł. Cholernie zły. Walić Heather, ją to to można było zetrzeć w kilka minut – zwłaszcza, gdy Jess zaczynała w pełni używać mocy i robić ogólny rozpierdol – ale reszta Gundalian to już nie były przelewki. Zwłaszcza w cztery. No pewnie pięć, bo Dan pantofel na pewno też się przywlecze, ale to i tak nie były dobre kalkulacje.
    Czyli musiała spierdalać, póki miała tylko szmatę na łbie. Już miała palce owinięte wokół paralizatora w kieszeni spodenek, gdy wokół rozbłysło światło tak intensywne, że musiała na moment przymknąć oczy.
– Ziemianie naprawdę są durni – rozległ się damski pełen wyniosłości i lekkiej kpiny głos. Bardzo znajomy.
– O kurwa, brokuł – palnęła, nim pomyślała i otworzyła oczy.
    Kazarina stała na podwyższeniu ze skrzyżowanymi ramionami i na jej komentarz wykrzywiła twarz w grymasie. Heather zakaszlała, maskując chichot.
    Akane podniosła się, dalej trzymając dłoń swobodnie wpuszczoną w kieszeń spodenek. Choć na język cisnęły jej się kolejne złośliwości, to jednak rozum – owszem posiadała go, mimo wątpliwości Leausa – stanowczo tego odradzał. Cholera wiedziała, co rozzłoszczona Kazia może zrobić, a za bardzo nie miała drogi ucieczki.
   Cóż za chujnia, dawno w takiej nie była.
– Widzę, że humor cię nie opuszcza – syknęła Gundalianka, sztyletując ją wzrokiem. – Zupełnie jak wtedy, kiedy wasza banda postanowiła zniszczyć nasz pałac.
– Nie nasza wina, że białowłosy pajac nie wiedział, kogo nie tykać – Wzruszyła ramionami. – Zresztą widać, że nie uczycie się na błędach.
– Z przyjemnością patrzyłabym, jak się łamiesz – przemówiła niewzruszona Kazarina.
    Pytanie Aki zamarło na języku, gdy Gundalianka rozprostowała dłoń, po której zaczęły skakać żółte iskry. Ścisnęła nieco mocniej paralizator, lecz z takiej odległości na niewiele by się zdał. Musi koniecznie zainwestować w taser.
– A potem używała jako mojego lojalnego sługę. Niczym Jake’a – Wykrzywiła wargi w uśmiechu. – Zauważyłam, że bez swoich uczuć jest dużo lepszym i bardziej pożytecznym  wojownikiem. Ciekawe, czy ty wreszcie wtedy byś milczała? – Przechyliła głowę, unosząc brew. – Cóż, nie mam się co śpieszyć.
– Szczerze w to wątpię – Akane oblizała usta. – Nie masz pojęcia, z czym się mierzycie.
– Och, a ty masz, głupia Ziemianko? – sarknęła Kazarina. – Wplątaliście się w wojnę dwóch obcych planet i naprawdę myślicie, że wyjdziecie stąd bez żadnej skazy. Lekceważycie nas.
    Japonka zerknęła kątem oka na Heather. Trochę zawiało hipokryzją, ale niech już będzie temu przedramatyzowanemu brokułowi.
– Nikomu nie puszczę płazem lekceważenie Barodiusa – sama – Gundalianka strzeliła palcami. – Jake!
    Z cienia wynurzył się Vallory. Ciągle w stroju Rycerzy Zamkowych, lecz niepokojąco uśmiechnięty z lśniącymi żółtymi tęczówkami.
– Tak, pani Kazarino? – spytał, skłaniając się lekko. Jego bakugan siedział cicho na ramieniu.
– Zabierz naszą nową koleżankę Akane do jej celi – rozkazała pani naukowiec, patrząc na niego przez ramię. – Muszę omówić kilka rzeczy z naszym władcą.
– Oczywiście.
    Akane zamrugała intensywnie. Niby brokuł miał jakieś imponujące IQ, a wysyłał z nią Jake? Dobra, może i miał teraz sieczkę we łbie, ale ta sieczka i tak nie była zbytnio inteligenta. Zadawał się z Kuso, do cholery!
   Ale nie będzie narzekała, przynajmniej będzie łatwo spierdolić. Nieco się rozluźniła, gdy Leaus pociągnął ją mocno na pasmo włosów. Podniosła oczy i ujrzała błysk żółci.
   Ahh...dlatego.


****


    Dym z papierosa Jane unosił się ku sufitowi i uciekał uchylonym oknem. Haruka w odruchu rozpaczy ostatecznej wpełzła jeszcze pod łóżko, jakby liczyła, że Aki się tam ukrywa, robiąc nam żart stulecia. Jednak znalazła tam jedynie kurz, papierek po lizaku oraz buteleczkę gazu pieprzowego.
    Żeby nie było, przeszukałyśmy cały ten przeklęty pałac. Nawet piwnicę, gdzie Jane wywinęła imponującego orła i niemal skręciła sobie kark, a ja stoczyłam ciężką walkę z grubymi pająkami. A Aki jak nie było, tak nie było. To powiodło nas do jej pokoju, ale tam też wiało pustką.
– Porwali ją? – spytała Jane.
– Tak w ciszy? Bez okrzyków, śladów walki? – Uniosłam brew. – Ponadto nie mieli pojęcia, kto gdzie śpi.
– To prawda – mruknęła Haru. – I po jasną cholerę mieliby to robić? Myślę, że raczej mogło ją przenieść z Jakiem, jeśli poleciała za nim do pokoju kontrolnego.
– Widzi któraś z was Aki, która bohatersko zrywa się w środku nocy i biegnie za naszym teoretycznym kolegą, bo coś jej nie pasuje? – Jane zaczęła rozgniatać papieros o filiżankę. – Bo ja absolutnie nie.
– To gdzie w takim razie jest? – Shiena opadła na łóżko.
– Możemy jeszcze poczekać, aż Dan z Shunem wrócą, ale trzeba założyć najgorsze.
– Kazarina potrafi hipnotyzować – mruknęła Jane. – Zapewne zrobiła to z Jakiem. Więc co jeśli założymy, że potrzebowała więcej?
    Zagryzłam wargę. Kochałam Jane całym serduchem, ale czasami potrafiła naprawdę porządnie dojebać. Powiedziała najbardziej prawdopodobną opcję, znając nasze i moje (nie)szczęście, tak pewnie było.
    Ta Neathia była jakaś zaklętą, ja pierdolę, no.
– Znalazłyście Akane? – spytał Marucho, którego wyrwałyśmy ze snu, gdy Haru przydzwoniła łbem o boczną lampę w głównym holu.
   No i zapomniałam wspomnieć, że po tych poszukiwaniach, to miałyśmy z tuzin siniaków, żeby nam milej w życiu było.
– Nie – Pokręciłam głową. – Rozpłynęła się w powietrzu. Ona i Leaus.
– Ojej – Blondynek się stropił i ściągnął brwi. – Może zabrała ze sobą komunikator czy coś takiego? Wtedy mógłbym...
– Em, znalazłem coś takiego – wszedł mu w słowo Ren, który wyłonił się znikąd.
    Podniósł dłoń pod światło. Blask odbił się od długiego, zielonego włosa.
    Filiżankę na nocnej komodzie objął fioletowy dym, nim pękła na kawałki.


****


    – Myślisz, że uda ci się z nią porozmawiać? – Sombra nie kryła powątpiewania w głosie.
    Vena spojrzała na partnerkę, zanim westchnęła głośno i objęła się ciaśniej ramionami. Dzień był wyjątkowo mroźny i wietrzny. Śnieg sypał gęsto, zamazując widoczność. Mimo to postanowiła wybrać się do pałacu.
– Nie mam pojęcia – odparła szczerze. – Widziałam Reiko tylko raz. Ale może uda mi się chociaż zorientować, jak źle jest?
– Słyszałaś. Nie wychodzi i nikogo nie wpuszcza.
– Wiem. Nawet nie muszę jej widzieć. Ale potrzebuję jej coś powiedzieć.
   Od czasu telefonu od Spectry widziała zmiany u Kenjiego. Często zdarzało mu się odpływać w myślach, co kończyło się potem zranionym palcem czy drobnym poparzeniem. Stał się też bardziej nerwowy. I to ją bolało, bo znała powód. Przeszłość znów do niego wracała, akurat gdy odzyskał kogoś cennego.
   Zatrzymała się przed wysoką bramą i spojrzała na pałac. Szmaragdowe flagi dumnie powiewały na wieżach. Pomimo że to nie był ten zamek, to mogła sobie wyobrazić reakcję Kenjiego, jeśli te białe mury objęłyby płomienie. Panika. Przyśpieszony oddech. I ta bezbronna forma zwiniętą w kulkę, zupełnie jak gdy wybudzał się ze swoich koszmarów.
    Zbrodnia Zenohelda zostawiła na nim blizny. Tak głębokie, że nawet po dekadzie najmniejsza rzecz mogła znów go złamać. A do tego Vena nie chciała dopuścić. Uśmiech jej narzeczonego był za cenny, by zniknąć.
    Przeszła ścieżką do szerokich schodów, gdzie już czekała na nią Reinare. Strażnicy przepuścili je bez słowa. Od czasu kiedy pałac stał się siedzibą Rady, niemal każdy mógł wejść po identyfikacji dowodu. Jednak Rei, która przychodziła nieraz z panem Vamkilem, była tam już dobrze znana.
– Skarbie, jesteś pewna? – Volan spojrzała na nią z lekkim niepokojem.
   Vena ściągnęła brwi i przechyliła głowę.
– Wiem, że Reiko nie jest do końca...zwykła, ale czy jest aż tak źle?
– Ciężko to stwierdzić. Nie zrobiła nikomu krzywdy – mruknęła Rei.
   Zaczęły schodzić zakręconymi marmurowymi schodami w dół. Chociaż w pałacu grzano porządnie, to objął je lekki chłód. Vena mocniej okręciła szalik wokół szyi.
– Jednak odmawia widzenia nawet pana Vamkila, a wcześniej mieli świetne relacje. On też mi nie chce powiedzieć, co jest grane, a wydaje mi się, że coś wie. Zresztą mniejsza z tym, ostatnio w ogóle się nie odzywa.
– To skąd wiecie, że tam jest?
– Słychać kroki i szelest kartek.
    Zatrzymały się w korytarzu, z którego odbiegał skręt w lewo. Znajdowały się tam drzwi do pokoju, gdzie przebywała Reiko. Vena poczuła, jak mimo chłodu zaczynają jej się pocić ręce.
– Zostawię cię tutaj – Reinare przytuliła ją. – Jak coś to wołaj – Zerknęła na skręt.
– Przecież nie jest niebezpieczna – westchnęła. – Jessie i ona są podobne.
    Rei wzdrygnęła się i spojrzała na nią zaskoczona.
– Nie chodziło mi o to w kontekście ich pochodzenia czy mocy! – Wydęła policzki. – To mnie nie obchodzi. Tylko nie wiem, jak z jej stanem psychicznym.
   Vena pokiwała głową, posyłając jej nikły uśmiech. Volan ruszyła do schodów, a ona do zakrętu.
    Drzwi były wykonane ze lśniącego drewna i wydały przyjemny dźwięk, gdy w nie zapukała.
– Pani Reiko?
    Po drugiej stronie przez dłuższą chwilę panowała cisza. Potem rozległ się szczęk desek. Obrała to za dobrą monetę i nabrała powietrza.
– Jestem Vena. Właściwie Venelana. Narzeczona Kenjiego.
    Kolejne skrzypnięcie. Tym razem głośniejsze.
– Wiem, że widziałyśmy się raz i krótko. I że masz teraz... – urwała, szukając dobrego słowa. – wiele swoich problemów. Jednak martwię się o Kenjiego. – Przełknęła ślinę. – Widzisz, niepokoi go twój stan. Mam wrażenie, że przywołuje to wiele jego demonów. Wiesz, Zenohelda i śmierć rodziców i Cassandry.
    Teraz wyraźnie słyszała głośne wciągnięcie powietrza przez kobietę. Czekała cierpliwie, lecz Reiko nie uchyliła drzwi, więc kontynuowała.
– Dlatego chciałabym, żebyś mi powiedziała, czy coś jest nie tak? Z tobą? Albo z Jessie? Coś nam grozi? Naprawdę nie chcę widzieć Kenjiego w takim stresie. Jeśli pani się boi, to on też. Bo to przypomina mu o tamtym...
    Nie wiedziała, co miała dalej mówić. Nie przygotowała żadnego planu. Pragnęła tylko czegoś, co uspokoiłoby Kenjiego i przekonało go, że przeszłość nigdy nie wróci. Czemu Reiko nie odpowiadała? Co jej tyle zajmowało?
   Potarła ręce. Nie może tracić nerwów.
– P-próbowałam – rozległ się głos Reiko. Rozbity i słaby. – Jednak nie mogę znaleźć odpowiedzi. Nie wiem, kto kłamał.
    Vena otworzyła szeroko oczy, czując dreszcz biegnący po plecach. O co chodziło kobiecie? Zapukała jeszcze raz, gdy Reiko zamilkła.
– Pani Reiko? Co się dzieje?
   Brak odpowiedzi. Sięgnęła do klamki i ku jej zaskoczeniu drzwi nie okazały się zamknięte na klucz. Pchnęła je lekko i zajrzała do środka.
    Światło z korytarza padło na porozrzucane kartki oraz fragmenty szkła. Mocno zaniepokojona Vena pchnęła drzwi do końca i weszła. Powitał ją widok rozbitego lustra w srebrnej ramie, pokrytego błękitną cieczą do złudzenia przypominającą krew. Wokół leżało też mnóstwo dokumentów, powyrywanych stron z książek. Różne twarze władców sprzed lat spoglądało na nią surowo z posadzki.
   Sama Reiko siedziała sztywno na fotelu. Wpatrywała się niewidzącymi oczyma przed siebie, a palcami bawiła się bezmyślnie błyszczącą tiarą. Włosy miała w nieładzie, jej lewa dłoń była splamiona tą niebieską cieczą. Vena zepchnęła pnący się strach w dół żołądka i przykucnęła koło fotela. Reiko nie wyglądała groźnie, lecz jakaś aura tego pokoju i to rozbite lustro nakazywało jej zachować czujność.
– Pani Reiko?
    Kobieta zamrugała gwałtownie jak wyrwana z głębokiej drzemki i spojrzała na nią. Miała łagodne oczy w kolorze fiołków. Uśmiechnęła się smutno.
– Nic nikomu się nie stanie. Tylko nie podchodźcie do grobu.
  Żadne słowo nie zdążyło wydostać się z gardła Veny, gdy Reiko rozpłynęła się w powietrzu. Tiara potoczyła się po posadzce i oparła o jej but.






No to wleciał rozdział. Chujowy trochę, zwłaszcza końcówką, ale no jest XDDD Nie wiem, co jeszcze napisać, ale porobiłam trochę kolaży do postaci i chcę się pochwalić xD







poniedziałek, 3 sierpnia 2020

S2 Rozdział 46: Niby dobrze ale jednak nie


    Spectra był pierwszą osobą, przy której Gus poczuł, że naprawdę może być sobą. Wcześniejsze lata pełne prześladowań rówieśników i braku zainteresowania ze strony matki sprawiły, iż zamknął się na ludzi. Dopiero poznanie blondyna coś w nim ruszyło. Poczuł dziwne podekscytowanie skręcające się w dole żołądka i po raz pierwszy od dawna uwierzył w czyjeś słowa. I choć ich relacja wydawała się osobom postronnym chłodna i egoistyczna ze strony Spectry, to on czuł się szczęśliwy.
- Gus? – Przed jego oczami pojawiła się ręka. Drgnął wyrwany do rzeczywistości. – Nie chcę być wredna, ale zadałam proste pytanie i czekam od kilku minut na odpowiedź.
– Wybacz, Reinare – odparł. – Ciągle nie jestem zbyt przyzwyczajony do takich rozmów? – dokończył ciszej.
   Dziewczyna rozpromieniła się i pokiwała głową. Wydawała się doskonale rozumieć, o co mu chodziło. Spotkał ją w centrum handlowym podczas zakupów i po krótkiej pogawędce zaproponował nagle, by poszli na kawę. Była to kompletnie spontaniczna decyzja, ale może to jego instynkt mu podpowiedział, że Reinare będzie najlepsza do rozmowy? Bo choć cenił i szanował Spectrą, to były tematy, gdzie ten również utykał.
– Więc między mną i Irene jest w porządku – oświadczył. – Choć ostatnio oboje jesteśmy zawaleni pracą.
    W oczach dziewczyny coś się odbiło, ale nie był pewny do końca pewny co.
– Hmm, to dobrze słyszeć – Popukała się palcem w brodę. – Nee, a powiedz mi, jeśli to nie problem, jak się poznaliście?
– To proste, została przydzielona do naszego laboratorium jako technik. Zaczęliśmy rozmawiać, mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań i tak się dalej potoczyło – Wzruszył ramionami.
    Znowu ten wzrok. Zmarszczył brwi i zaczął postukiwać palcami o drewnianą nogę stolika.
– Coś nie tak? – zaryzykował spytać.
    Reinare upiła kilka łyków macchiato, po czym odetchnęła i podniosła głowę. Ciągle się uśmiechała, choć blask nieco przygasł.
– Mam wrażenie, jakbyś niezbyt chętniej o nie mówił – przyznała. – Brakuje ci jakiś emocji, iskier w oczach. Choć oczywiście nie chcę oceniać waszego związku – Poklepała się po piersi. – Lecz czy na pewno wszystko między wami w porządku?
    To było to. Gus przejechał językiem po zębach, czując nagły chłód w środku. Czyli się nie mylił, naprawdę było po nim widać, że coś było nie tak. Cholera. Pochylił nieco głowę. Serce zaczęło mu szybciej bić. Powinien powiedzieć? Ale czy miał gwarancję, że Reinare go nie wyśmieje albo nie zwyzywa? Wydawała się miła, ale...ludzie są zwodniczy.
    Przełknął ślinę. Nie, takie myślenie do niczego go nie zaprowadzi.
– Będziesz jadł deser? Mają tu zajebiste ciastka waniliowe z białą czekoladą, mówię ci niebo w gębie – odezwała się nagle, przewracając menu ze słodkościami.
– Słucham? – wyrwało mu się, nim zdążył się powstrzymać.
– Widzę, że nie chcesz za bardzo o tym gadać, więc możemy zawsze coś dobrego zjeść – Uniosła brew. – Po cholerę miałabym cię zmuszać? Nawet nie znamy się aż tak dobrze.
   Zamrugał gwałtownie oszołomiony. Zachowanie dziewczyny było takie inne od tego, do czego przywykł podczas życia jako Vexos. Ludzie w kółko wtrącający się w jego prywante życie, fanki i fani nie szanujący przestrzeni osobistej. Plus oczywiście zawsze pełna podejrzeń i konspiracji atmosfera w grupie. Szczerość od dawna nie przeszła przez jego myśl.
    Wziął głęboki wdech. Czasami trzeba ryzykować.
– Jest dziewczyna.
    Reinare od razu skupiła się na nim i pokazała gestem, by kontynuował.
– Poznałem ją jeszcze przed Irene, ale wtedy nasza relacja nie była specjalnie kolorowa czy przyjemna.  Ma – urwał, szukając jakiegoś dobrego eufemizmu na charakter Akane.    oryginalny styl bycia, dlatego pewnie przyciągnęła moją uwagę – Przełknął ślinę i przejechał palcem po filiżance. – Jednak po pokonaniu Zenohelda nasze drogi się rozeszły, poznałem Irene i serio byłem z nią szczęśliwy,
– Ale ona wróciła?
– Tak, znaczy pojawiała się już wcześniej, ale wtedy nic takiego nie czułem. Jednak nagle – przygryzł wargę. Jak powinien to określić? – Nagle zapragnąłem odpowiedzi.
– Em, jakich odpowiedzi? – Reinare przechyliła głowę ze zdumioną miną.
– Na rzeczy, które zdarzyły się, kiedy się poznaliśmy – odparł. – I choć ona i ja różnimy się diametralnie, to chciałbym jej pomóc, bo widzę, że tego potrzebuje. Nawet jeśli temu zaprzecza i kryje się za maską.
– Kochasz ją?
– Nie wiem – odpowiedział bez namysłu. – Wolę tego nie określać. Mówiłem już nasza relacja jest dziwna. Ale to nie zmienia faktu, że chciałbym ją poznać.
  I przebywać z nią.
    Przełknął tą myśl. Było na nie stanowczo za szybko, znali się za krótko. Zresztą nawet nie ujrzał prawdziwej Akane.
    Zapadła cisza. Reinare dopiła swoją kawę, stukając zielonym paznokciem o porcelanę. Miała ściągnięte brwi i lekko nieobecny wyraz oczu. Dał jej czas, bo nie było co czarować, postawił ją w skomplikowanej sytuacji.
    Za jego plecami rozległ się szur krzesła po podłodze. Ktoś cichym głosem pożegnał się i wyszedł, wprawiając w ruch mały dzwoneczek zawieszony u framugi. Słodki dźwięk poniósł się po wnętrzu, które coraz bardziej pustoszało. Cholera, ile już tu siedział?
– Dobra, będę brutalnie szczera – zastrzegła Reinare. – Na pewno twój związek z Irene się sypie i mam wrażenie, że nie tylko z powodu tej dziewczyny. Nie wiem czy nie będzie lepiej się dla was rozstać, niż męczyć się dalej. A co do tej kobiety – westchnęła. – nie znam jej usposobienia ani charakteru, ale myślę, że przede wszystkim powinieneś być cierpliwy. Czasami ludzie z innym stylem bycia wydają się serio ciężcy do zrozumienia, ale potem okazuje się to fantastyczną wymianą myśli i ubogaca poglądy. Albo może spytaj kogoś, kto ją lepiej zna? Może ci pomoże? – Nabrała oddechu, krzywiąc się lekko. – Słodkie domeny, od dawna nie byłam tak długo poważna.
    Skinął głową, choć tak naprawdę nie słuchaj już jej. Nie wpadł wcześniej na to, by spróbować podpytać Jessie. Na pewno była łatwiejszym rozmówcą, mimo skłonności do dramatyzowania. Tylko, że musiała akurat siedzieć na Neathii...
    Już chciał podziękować Reinare za rady, gdy dzwoneczek z tyłu rozdzwonił się jak oszalały. Rozległy się głośne kroki i nagle owiała go znajoma woń jaśminu.
– Jaka urocza z was parka – wycedziła Irene, opierając się dłonią o stolik.
   Ciągle była ubrana w pomarańczowy kombinezon technika, a czerwone kosmyki wystawały jej spod czarnej czapki z daszkiem. Zimnym wzrokiem piorunowała raz jego raz Volan.
– Cudnie, że ja wypruwam sobie dla ciebie żyły, a ty chadzasz z dziewczynami do kawiarni. Tej nawet nie znam! – wykrzyknęła z wyrzutem i spojrzała na niego rozpaczliwie. – Dlaczego?
– Irene, poznaj Reinare Volan – powiedział jak umiał najspokojniej, wskazując na Vestaliankę.
     Rei skinęła głową na powitanie, lecz Irene ją zignorowała, ciągle wlepiając wzrok w niego. Przypominała kopniętego szczeniaka, który lada moment zacznie smutno popiskiwać. Poczuł lekkie pulsowanie bólu w skroniach.
    Podniósł się, maskując jak najlepiej ciężkie westchnięcie. Położył pieniądze wystarczające za rachunek ich obojga i uniósł nieco kącik ust.
– Wybacz, ale muszę się już zbierać z moją dziewczyną – powiedział do Reinare. – Dziękuje za pomoc.
– Nie ma za co – odparła. Wyraźnie wyczytał z jej miny współczucie. – Miło było cię zobaczyć.
    Ledwo oddalili się kawałek od lokalu, Irene wybuchła, uwieszając mu się na ramieniu.
– Czemu mnie tak zimno potraktowałeś? – jęknęła. – Tak się cieszyłam się, że się zobaczymy po pracy! Kto to był? Czemu o niej nic mówiłeś?
    Pulsowanie wzmacniało się z każdą chwilą. Zacisnął zęby, walcząc z bólem. Reinare miała rację. Akane była powodem wątpliwości, lecz zazdrość Irene ją podsycała. Zachowywała się jeszcze gorzej niż na początku ich związku, czego kompletnie nie rozumiał. Uspokoiła się po tym, jak dziewczyny poleciały na Neathie, więc czemu tak nagle to wróciło? Ciągłe pytania, podejrzliwa mina. Coraz bardziej go to nużyło.
– To zwykła koleżanka. Zwyczajna rozmowa. Aż tak mi nie ufasz? – odparł nieco ostrzej niż zamierzał.
   Irene wzdrygnęła się za to, jakby ją uderzył i zaraz owinęła ręce wokół niego, kryjąc twarz w ramieniu. Klasyczna taktyka, kiedy chciała go uspokoić.
– Gus – kun, oczywiście, że ci ufam. Ale im ani trochę. Skąd wiesz, że jakaś nie kręci się koło ciebie, bo jej się podobasz? Hm?
– To bym powiedział jej nie, Irene.
– Ale ciągle... – Zacieśniła uścisk. – Nie chcę być bez ciebie. Nie myślisz, że miłoby było, gdybyś żyli gdzieś jedynie my sami? – spytała, podnosząc na niego uśmiechniętą twarz.
    Słowa utknęły mu w gardle, bo wyobraził sobie takie życie. I poczuł skręt w żołądku. Nie, to nie było ani trochę przyjemne.
– Gus – kun? – Nagle jej objęcie stało się mniej przyjemne, a bardziej przykuwające do miejsca. – Czy to znowu o tej Akane? – Jej głos w sekundę pochłodniał.
   Spojrzał na nią i musiała to wyczytać z jego oczu, bo puściła go z wściekłym sykiem.
– Wiedziałam! Znowu ona! Od kiedy ją wtedy zobaczyłam na statku Spectry, to coś czułam. Jeśli z nią nie rozmawiasz, to myślisz! – warknęła. – Kim ona takim jest, co? Dlaczego ona? W czym jest lepsza ode mnie? Hm?!
– Irene, uspokój się – Wyciągnął rękę przed siebie. – Owszem, myślałem o niej, ale z innych powodów, niż ci się wydaje.
– Jasne! – prychnęła. – Po prostu już ci na mnie nie zależy. Pobawiłeś się, to możesz zostawić, tak? – W oczach wezbrały jej się łzy. – Tyle dla ciebie zrobiłam! A ty pewnie z tymi wszystkimi dziewczynami... – urwała. – Ale możesz to jeszcze uratować, Gus – kun. Tylko musisz zerwać z nią wszelki kontakt! Przy mnie! I wtedy...
    Gus patrzył na gestykulacje dziewczyny, lecz sens jej słów rozbijał się gdzieś w otchłani jego umysłu. Dochodziło do niego, jaki błąd popełnił. Irene nie posiadała po prostu wielu kompleksów i potrzebowała ciągłego wsparcia. Jej toksyczność wręcz spływała z ust i skapywała na chodnik gęstymi kroplami.
– Nie, Irene – przerwał ciąg jej słów. – Nie zerwę z nikim kontaktów, bo wiem, że nie zrobiłem nic złego. To, co musi się skończyć, to nasz związek.
    Otworzyła szeroko usta, patrząc na niego zszokowana.
– Możesz mnie nienawidzić i wyzywać, jeśli chcesz, ale tak trzeba zrobić – kontynuował. – Nasza relacja nie funkcjonuje jak powinna, więc lepiej, jeśli ją zakończymy. Wyprowadzę się w dwa dni. Wybacz, Irene.
     Przez chwilę dziewczyna dalej trwała w bezruchu, po czym gwałtownie spochmurniała, a w kącikach oczu coś błysnęło.
– Nie – Pokręciła głową. – to nie może się tak skończyć.
    Po tych słowach odwróciła się i szybkim krokiem zaczęła odchodzić w dół ulicy. Obserwował jak karmazynowe kosmyki powiewają na wietrze, aż nie zniknęły w tłumie. Czuł się winny, lecz głównie ogarnęła go ogromna ulga, jakby właśnie zepchnął kamień ze swojej duszy.


****

      Według Jess ich sytuacja mogła się zacząć nieco polepszać, ale Haruka doskonale wiedziała, że była to bzdura. Co prawda dołączenie Rena i impreza powitalna z tej okazji zmniejszyła nieco nerwy. Lecz ciągle dręczyło ją wspomnienie porażki ze Zgromadzeniem Dwunastu. Było ich przecież aż siedmiu na czterech, a mimo to przegrali. Co jeśli to się powtórzy? Przełknęła gulę w gardle. Nie było się co oszukiwać, jeśli nie pozbędą się ich, to nici ze zwycięstwa w wojnie.
    Kwestię wyprawy Jessie i Dana to już pominęła chmurnym milczeniem, bo tej dwójki nic by nie dopilnowało. Choć, hmmm, widziała kiedyś takie smycze dla dzieci. Może to?
    Jednak wracając, to niby sytuacja się polepszyła, by zaraz zlecieć łeb na szyję. A zaczęło się podczas przyjemnego poranka, gdzie Rycerze Zamkowi wybrali się na patrol.
– To wyście tak stali i patrzyli jak ten brokuł go porywa? – Akane wytrzeszczyła oczy. – Nie mogliście jej czymś walnąć? Hm, panie ninjo? – Rzuciła wymowne spojrzenie w stronę Shuna.
    Porwano Jake’a. Informacja była zła, lecz Shiena i tak poczuła wewnętrzną chęć przybicia samej sobie piątki, bo przynajmniej nie była to żadna z dziewczyn. A no nie było się co oszukiwać, one były najbardziej prawdopodobne.
– Teleportacja Gundalian jest niebezpieczna, bo jeśli dotkniesz teleportowanego, to też ciebie przeniesie – wyjaśniła szybko Fabia.
– Zresztą nie zdążyłbym jej zaatakować – dodał Shun.
– Hee? Taki wojownik jak ty? Starość cię dopadła i kości bolą?
– Dość – Jane pociągnęła Akane za ucho. – Mamy większe problemy.
– No ładnie – mruknęła Jessie, drapiąc się po szyi. – Co robimy?
– Lecimy odbić Jake’a, to oczywiste! – zakrzyknął Dan.
– Nie ma mowy – powiedziała jednocześnie z Shunem.
    Kuso nadął policzki w oburzeniu i założył ręce na tors.
– To co mamy robić? Przecież jest w niebezpieczeństwie!
– Przede wszystkim powinnyśmy się uspokoić – odparła, kładąc dłoń na ramieniu bruneta. – Trzeba przemyśleć nasze opcje. Gwałtownie działanie niczego nie przyniosą.
– Akcja wtedy na Gundalii jakoś dała radę.
– Jess, jak cię pizgnę...
– Powinniśmy porozmawiać z moją siostrą i kapitanem Elrightem – zaproponowała Fabia.
     To był dobry pomysł. Zgodziła się bez namysłu wraz z Shunem i Marucho, a po chwili także reszta. Dan jeszcze przez moment marudził, ale widząc, że został przegłosowany, także musiał przystać.


****

    Ostatnie dwa dni upłynęły dla Heather pod oznaką nudy. Całe Zgromadzenie Dwunastu co prawda raz wyleciało, jednak przez specjalne bransolety od Stoicy i tak nie mogła zbyt swobodnie się poruszać po pałacu. Była to część w planie, jakiej nie uwzględniała, ale jakoś w końcu je zdejmie. Musiała jedynie znaleźć sposób.
   Generalnie Gundalianie wrócili poobijani i bez Rena, czego jednak nie skomentowała, widząc wyraz twarzy Barodiusa. Poza jego wybuchami złości nic ciekawego się nie działo. Aż do teraz.
– Długo jeszcze? – mruknął Cru. – Ślini się – Skrzywił się.
    Naprzeciw nich siedział Jake Vallery przykuty do krzesła żelaznymi pasami. I śnił słodko jak małe dziecko z lekkim strumieniem śliny w lewym kąciku ust. Podniosła się nieco i pstryknęła go w czoło.
– Budzimy się, śpiąca królewno – powiedziała głośno.
   Chłopak rozwarł powieki, po czym gwałtownie je zamknął porażony mocnym światłem reflektorów z tyłu laboratorium. Gdy znów je otworzył, wciągnął gwałtownie powietrze.
– Heather! Ty! – Próbował się podnieść, lecz więzy mocno go trzymały. – Co jest? Gdzie ja jestem?! Coredem, stary, jak z tobą?!
– Czemu mnie nie dziwi, że to akurat ty wpadłeś – powiedziała, ignorując jego okrzyki. Oparła policzek o dłoń, kładąc się bardziej na stoliku koło niej. – W końcu twoim jedynym atrybutem jest masa mięśniowa – Uśmiechnęła się słodko.
– Dlaczego ciągle działasz z Gundalianami? – Zacisnął zęby.
    Nie doczekał się odpowiedzi, gdyż rozległ się wymowny kaszel i z cienia wyłoniła Kazarina.
– Koniec pogaduszek – oświadczyła, stając przy panelu kontrolnym. – Witam cię w moim kochanym laboratorium, Jake.
– Nieważne, czego ode mnie chcesz, niczego ci nie powiem! – oznajmił wojowniczo mięśniak i wypiął tors. – Nie złamie się!
    Heather uniosła brew. On naprawdę mocno się przeceniał.
– Och, nie musisz się o to martwić – odparła Kazarina i wcisnęła zielony guzik. – Ja potrzebuję od ciebie czegoś kompletnie innego.
    Z sufitu wysunęła się metalowa rura zakończona trzema szponami, na których końca błyskały białe kulki iskier. Przysunęły się do twarzy Jake’a i po chwili strumienie prądu wytrysnęły prosto w jego skronie. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki, a wrzask bólu poniósł echem po ścianach laboratorium.
– Jake! – zdołał zawyć jego bakugan, nim został podobnie potraktowany.
    Kazarina zachichotała. Jej twarz wyrażała pełną sadystyczną radość. Przez chwilę nieco zmniejszała nacisk na przycisku, niwelując intensywność, by zaraz docisnąć go do panelu. Po chwili zabawy zaprzestała i podeszła do chłopaka.
– Dzięki temu hipnoza utrzyma się dłużej – mruknęła chyba do Heather i nachyliła się, łapiąc podbródek Vallorego w uścisk.
    Heather patrzyła z fascynacją, jak oczy Jake’a zalewa żółć, po czym opadł nieprzytomnie na oparcie.
– Masz szczęście, że się pojawił, bo ty byś to robiła – powiedziała Kazarina, otrzepując dłonie. – Choć może to lepiej, od razu łatwiej będzie ich tu przyciągnąć, skoro mamy jednego z nich.
    Heather pokiwała głową, gdy do głowy wpadła jej myśl.
– A co jeśli by ich rozdzielić?
    Gundalianka spojrzała na nią przez ramię, niemo przyzwalając by mówiła dalej.
– Neathianie na pewno będą działali rozważnie i spokojnie – Uśmiechnęła się, kręcąc kosmyk na palcu. – Jednak Ziemianie i Vestalianie wręcz przeciwnie.
– Hmm – Gundalianka uniosła brew. – podaj mi szczegóły.


****

 
   Sensu nie było całą bandą włóczyć się na spotkanie z Sereną i Elrightem, więc poszła jedynie Shiena jako odpowiedzialna przedstawicielka. Ja z Aki i Jane zostałyśmy sobie na szerokim pałacowym balkonie na półpiętrze, z którego rozpościerał się widok na ogród oraz wejściową bramę.
   Ledwo usiadłam na balustradzie, już Wilson najbezczelniej w świecie trzepnęła mnie w głowę. Chyba ostatnimi czasami zaczęło jej to wchodzić w nawyk, biedny Roger, trzymajmy za niego kciuki w przyszłości.
– Za co? – jęknęłam z udawaną boleścią.
– Za jakieś nocne wypady chuj wie gdzie – odparła, siadając koło mnie.– Wiesz, jak się przestraszyłam? Zwłaszcza że twoja ostatnia nocna wyprawa zakończyła się opętaniem przez bakugana.
– No ale z drugiej strony to już chyba nic gorszego nie mogłoby mnie spotkać – zauważyłam.
– Zawsze mogłabyś zobaczyć na przykład Barodiusa pod prysznicem – mruknęła Akane, która siedziała na krześle i trzymała zarąbanego z kuchni szaszłyka.
    Od razy przed oczami stanęło mi tamto dziwactwo z kuchni. Oby to nie było z niego...
– Dobra, to by była lekka trauma psychiczna.
   Jane wywróciła oczami i westchnęła ciężko
– Jak to się stało? – spytała.
    Wyjaśniłam im w skrócie, jak dostałam się w okolice drugiej osłony. Po minie Aki było widać, że nie wywarło to wielkiego wrażenia, jednak Jane potarła dłonią czoło w cierpiętniczym geście.
– Ciebie i Dana powinno się odseparować. Jak można zrobić tyle kretyństw w przeciągu kilku godzin...
– A tam, to jeszcze nic! – Machnęłam ręką. – W pałacu Vexosów to dopiero były balety!
– Lepiej nie mów o nich przy Haru, bo doprowadzisz biedaczkę do zawału.
– Pfff – odezwała się Aki z policzkami wydymanymi jak u chomika. – Ona to weteran, nie pamiętasz, jak próbowałyśmy śledzić Maskarada?
– Ciężko zapomnieć, gdy prawie wpadłaś wpadłaś pod taksówkę, a potem wsiadłaś do złego metra.
– Ahh, szczęśliwe czasy – Aki udała, że ociera łezkę z oka i znów zatopiła zęby w mięsie.
    Uśmiechnęłam się, ale zaraz przestałam, gdy sobie przypomniałam, że my miałyśmy jeszcze inne życie.
– Zaraz, stop, wiem, że ogólnie jest wspaniale, słoneczko świeci i próbujemy złapać psycholkę, ale ile my tu już siedzimy? – Powiodłam wzrokiem od jednej do drugiej.
    Moja psiapsi oczywiście z wyjebaniem wzruszyła ramionami, lecz Jane wyciągnęła telefon i włączyła kalendarz.
– Dwa tygodnie.
– To co z twoją pracą? I nagraniami, Aki? Przecież miałyście tu być krótko, a potem wrócić. Ja to jestem wetaran, życie i tak na mnie pluje.
– Faktycznie, zostawienie cię samej z Wojownikami brzmi tak dobrze jak zmieszanie wódki z whisky i ginem i wypicie na raz – zakpiła Jane, zakładając ręce na piersi. – O moją pracę się nie martw, tą miałam zamiar rzucić, więc wychodzi na jedno.
– A ja mam znajomości – odparła Akane. – Także chillera utopia, nic nie ucieknie.
– Ale...
   Prawdopodobnie oberwałabym teraz z patyka po szaszłyku, gdyby nie rozległy się wyraźnie kroki na drodze za nami i cichy syk bólu. Odwróciłyśmy się jak na komendę i zbaraniałyśmy. Jake szedł przyciskając do boku prawą rękę. Był nieco poobijany, lecz i tak nie wyglądał tragicznie, jak na kogoś kto spierdolił z Gundalii. Widząc nas, wyszczerzył zęby, choć zaraz się skrzywił.
– Hej, dziewczyny – Zatrzymał się. – Mogłybyście mi pomóc?
    Jane pobiegła po resztę, a ja z Aki zeskoczyłyśmy na dróżkę. Rozglądając się dookoła, podeszłam do chłopaka.
– Nie mówię, że nie cieszę się na twój widok, ale jak się wydostałeś? – Przekrzywiłam głowę.
– Gundalianie wcale nie są tacy mocni – odparł i z wdzięcznością przyjął moje ramię.
– Pokonałeś każdego i zwiałeś do teleportera? – Akane uniosła wysoko brwi.
– Yhy! – Chłopak się rozpromienił. – Nie było łatwo, ale daliśmy radę z Coredemem.
    Wymieniłyśmy z Japonką pełne zwątpienia spojrzenia, jednak póki co przyjęłyśmy taką wersję wyjaśnień i poprowadziłyśmy Jake do środka pałacu.


****


   Kolacja na Neathii odbywały się w jadalni przy długim stole, które zawsze był wyładowany półmiskami z różną maścią potrawami oraz wysokimi dzbanami głównie z wodą i sokami. Starannie unikając, by nie nałożyć sobie niczego choćby lekko różowego, obserwowałam kątem oka Jake. Chłopak pochłaniał ilości hurtowe jedzenie, paplając o czymś z Renem i ozdabiając obrus okruchami. Jednak nie dawałam się znieść. Bo jak to był on, to mogłam równie dobrze robić za vestaliańską królową.
   Bo po może jakieś godzinnej regeneracyjnej drzemce i opatrzeniu zadrapań – zaskakująco małej ilości – wbił sobie do nas i zaczął opowiadać o jakimś sposobie ulepszenia trzeciej osłony. Nie znałam go za dobrze, ale nigdy nie wydawał mi się jakoś ogarnięty w tym. Mina Dana, jakby ujrzał ufoludka, tylko to potwierdzała Czy mu coś zrobili czy się biedak za mocno gdzieś walnął, tego nie wiedziałam, ale było coś nie tak.
    Powoli żułam, obserwując innych. Shun jak zawsze pełen spokój albo zasypiał, kto tam wiedział, Marucho radośnie włączył się do paplaniny Jake’a, Ren grzebał w talerzu, chyba dalej mając traumę po Gundali, dlatego szukał w żarciu trucizny. Akane wpierdalała bez zażenowania, Shiena pochłonęły jej myśli, a Jane to serio zasypiała. Co do Fabii to mordowała wzrokiem talerz. Tak, stanowczo obserwowanie ludzi w czasie posiłku to fascynujące studium charakteru. Mogłabym napisać o tym pracę licencja...
    Dobra, zapędziłam się, najpierw to przydałoby się przeżyć. Postawmy to sobie z główny cel.
– Nie podoba mi się Jake.
    Nawet nie stanęłam za jadalnią, gdy Dan odciągnął mnie w pełnej dyskrecji na bok.
– Jak ktoś zaczyna gadać niczym Spectra, to jest zły znak – zgodziłam się, gdzieś z tyłu głowy widząc jego zirytowaną minę. – To co chcesz zrobić?
– Poprosiłem kapitana Elrighta, by zamontował specjalną pułapkę – wyszeptał. – Dlatego nie chodź w nocy do pokoju kontrolnego.
– O tak w nocy kocham latać do barier – mruknęłam. – Za kogo ty mnie masz?
– No zabezpieczam cię na wszelki wypadek.
    Wywróciłam oczami. Do niego też dzwonił Spectra, że ma mnie pilnować, bo inaczej mu nóg z dupy porywa?


****


– Będziesz miała oczy jak królik rano – oświadczył Leaus.
– Spierdalaj – burknęła Akane, zmieniając po raz setny pozycję. Padła na brzuch. – Nie takim rzeczom dawałam radę.
   Bakugan westchnął bezsilnie i podleciał do ramienia wojowniczki. Umościł się wygodnie, wtulając głowę w miękkie, świeżo umyte kosmyki.
– Co się dzieje? – spytał.
– Nic takiego – Dziewczyna wsadziła twarz w poduszkę. Wypuściła głośno powietrze. – Tylko mam taką gonitwę myśli i nie mogę przez to zasnąć.
– Przez co? Telefon niebieskiego transa?
    Godny politowania odgłos, który z siebie wydała, posłużył mu za potwierdzenie. Powstrzymał chęć wywrócenia oczami, bo przez lata nabył praktyk anielskiej wręcz cierpliwości do Japonki. Znaczy zazwyczaj tak było, bo czasami marzył, by ją udusić.
– No bo... – odezwała się nagle, wydymając usta. – Niby nic takiego, ale poczułam się tak dziwnie. Jakby miło, że go usłyszałam.
– Bo ci się podoba – powiedział.
– Wcale nie! – Poderwała się na łokciach. – Jest zapatrzony w Spectrę, ma kompletnie inny charakter niż ja, jego ideały mnie irytują...
– Ty sobie to wmawiasz, idiotko – przerwał jej. – Przestraszyłaś się, że się przed nim trochę otworzyłaś i próbujesz wiać.
    Widział, jak jej szczęki się zaciskają, zwiastując początek kłótni, jednak do tego nie doszło. Zamiast tego usłyszeli głuchy huk. Akane od razu odwróciła głowę w stronę drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Rozbrzmiały ciche lecz pewne kroki. Japonka podniosła się i na palcach podeszła, układając palce na klamce.
– Aki...
    Przyłożyła palec do ust i szybko otworzyła drzwi, po czym odeszła kawałek. Powitał ich ciemny i pusty korytarz. Tak przynajmniej wydawało się w pierwszej chwili, bo po kilku sekundach Akane spostrzegła nieprzytomnego strażnika leżącego pod oknem.
  Przeleciał ją zimny dreszcz, gdy poczuła uścisk na nadgarstku. Obróciła się gwałtownie i spostrzegła zielone włosy.



 Znów mi wyszedł długi rozdział xDDD No generalnie duużo gadania, ale takie też są potrzebne, akcja będzie w następnym. Nie wiem czy dobrze oddałam to w Irene, ale ona w gruncie rzeczy miała być toksyczna (w sensie jej zazdrość i ciągle wymyślanie czegoś, co nie miało miejsca) Heather knuje, jak to ona, a Jess wkrótce trafi szlag. Już jest coraz bliżej tego finału na Gundalii i serio się już mega cieszę. Wiem, że przyśpieszyłam mega, ale 3 część będzie tego warta!
Odmeldowuje się!