sobota, 20 kwietnia 2024

S3 Rozdział 17: Rozerwane więzi


Mimo że złych informacji było od groma, Akane zareagowała dopiero, gdy dowiedziała się o przybyciu dwóch potencjalnych uczniów dla Wojowników. Dalsze słowa Haruki utonęły w niekontrolowanym chichocie Japonki, która przy okazji zaczęła uderzać pięścią o stolik, aż wazon zaczął się niebezpiecznie chwiać.

– Można jedynie pogratulować fantazji Nurzakowi i Serenie – stwierdziła, ocierając łezkę z kącika oka. – Czego oni ich mają nauczyć?

– Masz podobne zdanie co Paige – westchnęła Shiena. – Przez to raczej nie będą potencjalnym celem, ale oko na nich trzeba mieć.

– Lepiej zastanówmy się, jak to zrobimy – Jane rozparła się wygodniej na fotelu. – Skoro Jess ma siedzieć na dupie i zająć się własnym życiem, to nie będziemy mogły wiedzieć, kiedy ta energia czy inne gówno znów wtargnie do Bakuprzestrzeni.

– Marucho będzie się ze mną kontaktował w razie gwałtownych wypadków jak ten mechtogan. Dodam jego numer do wspólnej konwersacji, więc jeśli coś się wydarzy, pobiegnie ta, która będzie mogła. Ale jest też inna sprawa, która już obgadałam z Jess – spoważniała lekko. – Sellon.

– Co z nią nie tak? – Akane uniosła brew. – Nie zaprzeczę, że rozmowy z Anubiasem mogły jej zabrać trochę szarych komórek, ale bez przesady.

– To ona podjudziła Shuna do zostania nowym liderem. Nie mam pojęcia, w jakim celu, ale ostatnio często się kręci wokół Wojowników. I jest podejrzliwa wobec Jess, dlatego jeśli nagle się pojawimy, z pewnością ją spłoszymy i gówno dowiemy.

– Czyli musimy działać rozważnie i nie rzucać w oczy – podsumowała Jane i rzuciła znaczące spojrzenie Akane, na co ta postukała się w czoło.

– To by było jeszcze dziwniejsze w moim przypadku. Sellon nieraz mnie widziała i nigdy nie zachowywałam się specjalnie dyskretnie. Jak dla mnie musimy być takie jak zawsze, to wtedy nie przyciągniemy uwagi – uznała, zakładając ręce na piersi. – Trzeba będzie wrócić do walk, skoro mówisz, że stały się tak brutalne.

Jane i Haruka jedynie przytaknęły. Akane idealnie nadawała się do takich bitew, a Leaus od dawna jęczał, że nie było mu dane rozprostować kości. Poza tym Aki pasowała do roli szpiega jak pięść do nosa, więc lepiej by zdobywała informacje rzucone na arenie i odciągała uwagę, a one zajmą się bardziej dyskretną częścią planu.

– Jess również mnie ostrzegała, że ten Sześciooki jest w stanie wpływać na innych niż Dan – mówiła dalej Haruka. – Co prawda niewiadomo, czy może to teraz robić, gdy Kuso wybył, ale miejcie to na uwadze.

– Mam wrażenie, że co rok, to przybywa coraz więcej jakiś ponurych intryg – skrzywiła się Jane. – Średnio to mi pasuje, bo nie ma na to tyle czasu już.

– Będziemy mieć farta, jeśli to gówno znów nie zagrozi wymiarowi albo wszechświatowi – dodała Aki.

Shiena poczuła lekki dreszcz po tych słowach, ale miała nadzieję, że to jedynie przypadek, a nie przeczucie, że wcale tego szczęścia nie miały.


****


Drzwi skrzypnęły przeciągle, nim się zamknęły. Alice nabrała powli powietrza, próbując się uspokoić. Jednak nic to nie dało i jej dłonie dalej drżały. Mimo że chciała jedynie porozmawiać z Shunem, to odczuwała niewyjaśniony lęk. Shun zmienił się. Stał się chłodniejszy i nieprzystępny. Przypominało to jego stan po śmierci mamy, co wzmagało jej obawy. Znowu lekceważył słowa przyjaciół i nie dopuszczał ich do siebie. Nie mogła pozwolić, by jeszcze bardziej się podzielili w tak krytycznym momencie.

Przeszła krótkim korytarzem i przesunęła ściankę shoji. Shun medytował na środku pokoju. Na połowę jego twarzy padał blask pełni, drugą skrywał cień. Panował półmrok, ale zdołała dostrzec liczne zadrapania i siniaki głównie na rękach, ale też w okolicach karku. Przygryzła wargę i usiadła na piętach, czekając, aż chłopak skończy.

– Nie musiałaś przychodzić – odezwał się po chwili, nie otwierając oczu.

Zignorowała ukłucie w sercu. Nie było na to teraz czasu.

– Martwiłam się. Twoje walki były ciężkie.

– Niepotrzebnie. Dałem radę.

Krótkie zdania wypowiedziane zimnym głosem. Alice poczuła, jakby naprawdę cofnęła się o trzy lata w czasie. Jego obojętność raniła ją niczym kolce, ale nie mogła odpuścić tej rozmowy.

– Ledwo dałeś radę – odparła, starając się zachować neutralny ton. – Szczęśliwie mechtogan postanowił odpuścić.

– Więc tym bardziej nie ma co tego roztrząsać – zauważył i w końcu otworzył oczy.

Bursztynowe tęczówki były matowe, kompletnie pozbawione ciepła.

– Co chcesz tym osiągnąć, Shun? – spytała i zacisnęła dłoń w pięść. – Wykańczając siebie i Tylena nie przywrócisz porządku!

– Nie widziałaś, co się dzieje w Bakuprzestrzeni, Alice? Chaos i okrucieństwo szerzą się niczym zaraza, brakuje tam lidera! Kogoś, kto twardą ręką będzie egzekwował uczciwe reguły.

– Zgadzam się, ale nie dasz rady samemu – Złapała go za rękę. – To za dużo jak na jedną osobę, zwłaszcza że nie wiemy, czemu tak się dzieje. Powinniśmy działać jako drużyna!

Nie odpowiedział ją i nie wyrwał dłoni, na co w Alice zatliła się nadzieja, że ją zrozumiał. Shun zawsze był racjonalny, a jego obecne działanie wynikały z szoku, jakim było nagłe odejście Dana. Spokoja rozmowa powinna mu uświadomić, o ile cenniejsza była współpraca od samotnej walki.

– Drużyna, mówisz? – powtórzył i uniósł brew w drwiącym geście.

Alice ogarnęło zimno. Wyswobodził dłoń i podniósł się. Spojrzał na nią z góry i westchnął ciężko.

– Mówisz o tej drużynie, której przewodził Dan? Dan, który nas zostawił i odmawiał do samego końca podzielić się, co go dręczy? Tej, gdzie należy Jessie, która nas okłamała i nie powiedziała prawdy? Tej, której Marucho nie potrafi przewodzić, bo przytłoczyły go ostatnie wydarzenia? - Shun mówił coraz agresywniej, nie opuszczając wzroku. – Tej, która teraz jest wystawiona na pośmiewisko?

Alice tkwiła nieruchomo, niezdolna wydusić słowa. Nigdy wcześniej nie widziała takiego Shuna. Pełnego złości, wręcz kipiącego niewyładowanym gniewem, a mimo to jego twarz pozostawała niepokojąco spokojna.

– Nie, taka drużyna nic nie zdziała, Alice – warknął. – Muszę ją odbudować po tym, jak Dan nas rozbił swoim egoizmem, ale zaprowadzenie porządku w Bakuprzestrzeni to priorytet. Potem można zacząć myśleć o jakimkolwiek grupowym działaniu.

Podniosła się. Po tej przemowie czuła, że ogarnia ją rozpacz i zmęczenie. Rozbicie między przyjaciółmi było głębsze, niż sądziła, a Shun naprawdę nie umiał przebaczyć Danowi jego kłamstw. Jej słowa nie miały dla chłopaka żadnego znaczenia. Nie myślał już tak jak dawny Shun i dał się owłądnąć emocjom.

Jej przemyślenie musiały jakoś odbić się na twarzy, bo Kazami drgnął i jego rysy złagodniały. Nie dała mu jednak szansy na odezwanie się.

– Nie jestem w stanie cię powstrzymać. Chciałam jedynie zauważyć, że złościsz się na Dana, za to że działał sam i nie dopuszczał was do siebie. Tylko czy nie robisz dokładnie tego samego? – Obdarzyła go wątłym uśmiechem. – Do zobaczenia, Shun.

Nie próbował jej zatrzymać. Wątpiła czy w ogóle ruszył się z miejsca. Drzwi skrzypnęły za nią, kiedy zaczęła schodzić po schodach. Po chwili otoczyło ją nocne powietrze. Za płotem widziała samochód Runo, która pewnie po raz setny wybierała numer Dana albo paliła papierosa.

Pochyliła głowę i pozwoliła sobie na łzy.



****


Telefony można porównać do niewidzialnych smyczy. Choć Keith zostawił mnie na Ziemi, żeby zajmować się swoimi dorosłymi sprawami, to co godzinkę pisał, czy aby na pewno pamiętam o umówionym spotkaniu wieczorem, czy się uczę, czy przypadkiem nie siedzę w Bakuprzestrzeni. Było to dla mnie jednocześnie dziwne i bardzo typowe zachowanie dla Spectry. Z jednej strony mógł mnie mieć na oku, ale z drugiej to wyglądało jakby nagle się stał wybitnie troskliwy. Dysonans poznawczy jak w mordę strzelił.

Jasne, mogłam go zignorować lub wyciszyć komórkę. Tylko to było wręcz proszenie się o skończenie na dosłownej smyczy, na co nie miałam najmiejszej ochoty, więc wybrałam mniejsze zło.

Przez zakaz wizytowania Bakuprzestrzeni byłam odcięta od informacji, a że dziewczyny nabrały wody w usta, to następny dzień upłynął mi w błogim spokoju, choć niepokój ciągle gdzieś się plątał z tyłu głowy.

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle widziałam cię w domu – zauważyła mama przy obiedzie. – Chyba z dobry miesiąc temu!

Fakt faktem był to nasz pierwszy wspólny posiłek od jakiegoś czasu. Posłałam jej uśmiech i pogłaskałam Aresa.

– Ciężko w moim życiu o spokój – przyznałam.

Obiad był ostatnim w pełni relaskującym zajęciami dzisiejszego dnia, bowiem tak jak obiecałam, umówiłam się na spotkanie z Alice oraz Runo. Podczas przebierania się środku mnie ściskało na myśl, jak Misaki może zareagować na wieść, że wiedziałam, co jest nie tak z Danem, ale jej tego nie powiedziałam.

Jednak skoro już podjęłam taką decyzję, to wypadałoby się zmierzyć z jej konsekwencjami.

Teleportowałam się do Wardington, gdyż Alice zatrzymała się tradycjnie u Runo. Spojrzałam na mapkę i zgodnie z nawigacją ruszyłam do kafejki koło miejskiego parku.

Dzień był chłodny, ale pełny słońca. Wszystko wokół powoli kwitło i zieleniło się. Lęk na moment mnie opuścił, lecz powrócił kiedy przekroczyłam próg, a mój wzrok padł na dziewczyny.

Misaki pomachała do mnie. Włosy miała związane w luźny warkocz, a z jej uszu dyndały złote kolczyki. Jej uśmiech nie był zbyt szeroki, ale w porównaniu z ponurą miną Alice to wręcz promieniała. Odwiesiłam płaszcz i zajęłam miejsce przy stoliku.

– Długo się nie widziałyśmy – powitała mnie Runo, ściskając za rękę. – Zanim przyszłaś, Alice mówiła mi, co ostatnio się stało. Aż ciężko uwierzyć, jak sprawy szybko się pogorszyły.

– Widzisz, brakuje nam ciebie, która trzymałaby żelazną ręką całą drużyna, mały teror jest wymagany – zauważyłam, biorąc menu.

Uniosła kącik ust, ale zaraz wszelke wesołość zniknęła i spoważniała. Alice podniosła oczy i aż mnie ścisnęło na smutek, jaki je wypełniał. Nawet nie spróbowała się uśmiechnąć.

– Wiem, że chciałaś mi coś opowiedzieć o Danie – powiedziała Runo.

Pokiwałam glową i szybko złożyłam zamówienie. Poczułam, że ręce mam zimne, jak zawsze w chwilach stresu.

– Zdaję sobie sprawę, że jak to będzie wyglądało, ale docenię, jeśli wysłuchasz mnie do końca – odparłam.

– Nikt nie jest bardziej odpowiedzialny za ten syf niż ten idiota.

– Ale też się przyczyniłam do tego.

Zmrużyła powieki i skinęła ręką. Zaczęłam mówić. Od nocnej wizyty Dana, przez rozmowę z Reiko, próby przekonania Kuso aż do wielkego fiaska na arenie. Nie pomijałam niczego, jednocześnie obserwując zmiany jakie zachodziły w ekspresji Runo. Na początku była skonfundowana, potem widziałam irytacje, aż jej twarz stała się gładka.

– Naprawdę cię przepraszam Runo, że nic nie powiedziałam, ale nie umiałam inaczej – zakończyłam i objęłam gorący kubek dłońmi.

Poczucie winy pozostało, ale serce miałam zdecydowanie lżejsze.

– Doceniam szczerość, Jess – Runo spojrzała na mnie. Wzrok jej złagodniał. – I nie zmieniam zdania, że to przede wszystkim wina Dana. Myślę, że na twoim miejscu postąpiłabym podobnie.

– Co nie zmienia faktu, że bardziej zaszkodziłam niż pomogłam– przyznałam z westchnięciem. – Reiko ruszyła na jego poszukiwania, ale póki co nie dawała znaku życia.

– Nie wiem, czy sprowadzenie Dana to dobry pomysł – Alice odezwała się po raz pierwszy, od kiedy weszłam.

Runo skrzywiła się i spojrzała na nią ze współczuciem, a ja zmarszczyłam brwi.

– Rozmawiałam wczoraj z Shunem. Nosi w stosunku do Dana głęboką urazę i nie umie się z niej otrząsnać – wyjaśniła Gehabich. – Zniszczy Drużynę, jeśli przez to ma osiągnąć swój cel.

Przełknęłam ślinę. Dla mnie zachowanie Kazamiego było ciężkie do zniesienia, więc co dopiero musiała odczuwać Alice.

– Myślałam, że kiedy wrócę, będziemy mogli wrócić do dawnych czasów – ciągnęła i odwróciła głowę w stronę okna. – Przez Maskarada nie spędziłam dużo czasu z Wojownikami, więc liczyłam, że skoro zapanował spokój, to wreszcie to nadrobię. Będziemy mogli chodzić na beztroskie bitwy i spędzać przyjemnie dni – Wykrzywiła usta. – Widzę, że to było tylko piękne marzenie.

– To wszystko można jeszcze naprawić – odparłam.

Nie spojrzała na mnie.

– Niby jak?

– Wojownicy ciągle istnieją. Owszem, rozbici i pokłóceni, ale to tylko stan przejściowy. Trzeba Shunowi i Danowi wbić do łba trochę opanowania i pozbyć się tego Sześciookiego, ale jest to do naprawienia. Wiadomo na początku będzie niezręcznie i ciężko, ale to naturalna rzecz.

– To do ciebie niepodobne, Alice – wtrąciła Runo. – Poddawać się tak szybko, po tym wszystkim, co razem przeszliśmy.

Alice sięgnęła po herbatę. Sączyła ją wolno, w głowie rozważając odpowiedź.

– Shun zachowuje się tak, jak gdy pierwszy raz pojawiły się bakugany. Przeraża mnie to. Kiedyś dopuszczał mnie do siebie, a teraz znów czuję, jakby stała przed kamiennym posągiem, gdzie emocje mogę jedynie zgadywać – Zacisnęła dłonie razem. – Nie chciałam znowu się tak poczuć.

– Tym bardziej trzeba mu nakopać – prychnęła Runo.

Alice obdarzyła ją smutną miną.

– Obawiam się, że to nie wystarczy.

Spuściłam oczy na swoje odbicie w herbacie. Kryzys Dana odbijał się na pozostałych mocniej, niż myślałam. Jeśli coś się nie zmieni, naprawdę ich więzi mogą się rozerwać.

– Shun nie działa tak jedynie z własnej woli – powiedziałam. – Rozmawiałam Sellon i pośrednio mi potwierdziła, że ona go do tego popchnęła.

– Ta zielona dziunia?! – Runo rozdziawiła usta.

Skinęłam głową.

– Nie mam pojęcia, jaki ma w tym cel, ale chciała by Shun objął rolę „zbawiciela” Bakuprzestrzeni.

– Od początku czułam, że ona jest jakaś podejrzana.

– Tym bardziej Alice nie możesz się poddawać – dodałam. – Wiem, że ci ciężko i zachowanie Shuna cię boli. Nie będę go usprawiedliwiać. Ale czegokolwiek chce Sześciooki, liczy że się rozpadniecie. A ty jako najmądrzejsza z całej drużyny, wybacz Runo, musisz ją utrzymać.

– Słyszałam, że również przybyli jacyś gracze z Neathii i Gundalii. Może mogliby pomóc? - zasugerowała Runo.

Starałam się zbytnio nie skrzywić i zakryłam twarz kubkiem.

– Nie byłabym tego pewna – odparła Alice z wahaniem.

– W obecnym stanie to lepiej, by nie wchodzili Shunowi i Marucho w paradę – zgodziłam się. – Choć niby coś wiedzą o tych mechtoganach, więc wypadałoby z nimi porozmawiać.

– Czyli sytuacja jest ciągle rozwojowa w Bakuprzestrzeni, natomiast bez Reiko nie wiemy, co z Danielem – podsumowała Runo.

– Dokładnie.

– Skopię mu dupę, jak się tu tylko pokaże – syknęła z irytacją. – Tyle lat się znamy, a ten odpierdala takie coś!

Dalej klęła na Kuso, dlatego zamówiłam dla nas desery. Alice nieco się rozchmurzyła i nawet próbowała powstrzymać słowotok przekleństw Misaki, ale z marnym skutkiem.

Gdy dowiedziały się, że dostałam niejako bana na Bakuprzestrzeń to chętnie zaoferowały się do roli kolejnych pilnujących porządku. Dałam im numer do Shieny, choć mój rozsądek coś słabo szeptał o tym, że Runo i Akane raczej nie powinny przebywać tam w jednym czasie. Olałam go jednak, gdyż sytuacja była beznajdziejna, więc raczej już nie dało się jej pogorszyć.


****


Znaleźli kotlinę, gdzie mogli nocować. Dan odkrył duże liście, z których ułożył sobie wygodne legowisko i padł na nie jak kamień. Nic go nie zdołało obudzić, póki palące słońce nie padło prosto na jego twarz. Jęknął z niezadowoleniem i podniósł się. Choć liście były miękkie, to nocował na ziemi, przez co mięśnie były sztywne. Rozprostował się, sycząc cicho, kiedy zakwasy z wczorajszych treningów zaczęły się odzywać.

– Znalazłem nieco owoców – rzekł Drago i pochylił się.

Jedzenie stoczyło się koło Dana, na co ten pokazał uniesionego kciuka. Bakugan trafił idealnie w czas, gdyż już zaczęło burczeć mu w brzuchu, a zapasy jakie zabrał, pokończyły się.

Był to wyraźny sygnał, że powinny wracać, ale Kuso odpędzał to od siebie i wolał zatopić się w treningach.

– Jak się czujesz, Drago? – spytał, obierając ze skórki zielony owoc w kształcie bumerangu, który smakował kwaśno – słodko.

– Zmęczony, ale w dobry sposób – Dragonoid napiął mięśnie. – Porady Preyasa zdecydowanie mi pomogły i mam większej pojęcie o podarunku Eve.

Dan uśmiechnął się. Spotkanie dawnego przyjaciela było przypadkowym, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Dzięki temu mogli przetestować swoje umiejetności w walce z naprawdę wymagającym przeciwnikiem. Ani razu jego myśli nie odpłynęły ani nie poczuł zimnej energii, co wzmocniło jego poczucie pewności siebie. Byli niemal na finiszu.

Drago też musiał to czuć, bo utkwił wzrok w ich niewielkich bagażach.

– Będzie dobrze, Danielu – powiedział. – Wszystko wróci do normy.

– Mam nadzieję, że nie będą się zbytnio na mnie boczyć – powiedział lekkim tonem, ale nie zdobył się na uśmiech.

– Wróćmy do treningu.

Dan otarł dłonie i rzucił ogryzek. Już miał łapać na kurtkę, kiedy usłyszeli kroki. Z gęstych krzaków wyłonił się nieznajomy Gundalianin. Choć popielate włosy był podejrzanie znajome, to uwagę Dana bardziej przyciągnęła jego drapieżna aura i krzywy uśmiech.

– Cieszę się, że jesteś w pełni sił, Kuso – przemówił głębokim głosem. – Teraz stawaj do walki.



****


Nie minęły diwe godziny od ich wyjścia a, a Ace już odniósł wrażenie, że zaraz odpadną mu nogi. Łupało go w krzyżu przez ciężar kilku pokaźnych toreb, które obijały mu się boleśnie o kolana. A to był zaledwie początek tortur, jakie go dziś czekały. Co prawdy centra handlowe w porównaniu z tym, co widział na Ziemi, były mniejsze i dało się je całe przejść w kilka godzin. Ale nie zmieniało to wyrazu zgrozy, który odmalowywał się na jego twarzy za każdym razem, kiedy zatrzymywali się przed kolejną witryną. Bowiem już wiedział że za paręnaście minut w jego stronę zostanie wysunięta następna torba.

Mira wydawała się nie zauważać katuszy, jakie przeżywał Grit i beztrosko kroczyła, od czasu do czasu pociągając przez rurkę koktajl z zielonych owoców. Umówiła się z Jessie i Veną na popołudnie, ale dostrzegając okazję, jaką był Ace, nie zawahała się tego użyć. Dzięki temu ręce miała wolne, plecy jej nie bolały, a spędzała czas z chłopakiem. Idealnie pomyślane.

– Popatrz, twoje kolory – wskazała na witrynę sklepu z odzieżą męską.

Manekin nosił opięty purpurowy top, który przez cienkie paski materiału łączył się z rękawami zaczynającymi się tuż przed łokciami.

– Moja szafa jest doskonale wyposażona, podziękuje – sarknął Grit. – Ty za to chyba będziesz musiała sobie kupić kolejną.

Spojrzała na niego z dezaprobatą, opierając dłoń o biodro.

– Nonsens. I tak muszę wymienić parę rzeczy, więc doskonale się złożyło. Czemu jesteś taki czerwony?

– Hmm, doprawdy zagadkowe, przecież te torby ważą tyle co nic! – Potrząsnął reklamówkami.

– Musisz więcej trenować, skoro takie ciężary cię przerastają – stwierdziła. – Pójdziemy jeszcze po buty!

– Litości!

Odwróciła się, by nie dostrzegł jej uśmieszku i ruszyła dziarsko. Usłyszała zduszone przekleństwo, ale zaraz trampki Ace zastukały za nią.

Ace’a nie myślał, że taki dzień nadejdzie, ale na widok Jessie biegnącej w ich stronę miał ochotę rzucić się na kolana i złożyć jej pokłon. Jego wybawicielka!

– Mira, jak pięknie, że cię złapałam! – Jessie objęła dziewczynę. – Nie myślałeś, by iść na siłownię, Ace? Wyglądasz, jakbyś miał zejść na zawał.

Może zbyt się pośpieszył z tą wdzięcznością, ale przynajmniej nie przyszła ze Spectrą lub swoimi przyjaciółkami. No i przez to że musiały porozmawiać, zakupy poszły w zapomnienie i mógł wreszcie usiąść. Jego kręgosłup niemal jęknął z ulgi, kiedy udało mu się opaść na krzesło. Jessie przyglądała mu się z lekkim uśmiechem, ale w oczach brakowało zwyczajowych ogników.

– Dzięki temu wiem, co ci kupić na następne urodziny – uznała.

– Masz o sobie wysokie mniemanie, myśląc, że dostaniesz zaproszenie – prychnął, trącając ją łokciem.

Mira okazała wspaniałomyślność i poszła do automatu, by przynieść mu cudownie zimny napój. Wypił go niemal jednym haustem. Jessie pokręciła głową.

– Dobrze, że was spotkałam, bo nie mogłam odczytać z lokalizacji, gdzie jest ten butik.

– Też mi nowość.

Mira zgromiła go wzrokiem.

– To krawcowa, a nie butik – poprawiła. – Bardzo popularna zwłaszcza w sezonie przyjęć, więc mój brat naprawdę się postarał, że nas tam wcisnął.

– Krawcowa? Zdoła uszyć sukienkę w kilka godzin? Czy bierzemy jakieś jej gotowe prace?

– Wszystko już jest uszyte, pozostało tylko dobrać ozdoby i buty.

– Jak? – Jessie zbraniała. – Nigdy nie byłam na żadnych przymiarkach.

Ace nie wytrzymał i zarechotał, zgniatając jednocześnie puszkę.

– W końcu to Spectra nie ma się co dziwić. Pewnie ma twoją grupę krwi, rozmiar nogi i cały kod DNA.

– Pamiętaj, że musisz to odnieść do auta, zanim tam wejdziemy – Mira wycelowała palcem w zakupy. – Więc możesz już iść, by się nie spóźnić – Zignorowała jego bolesną minę i spojrzała na Jessie. – Keith złożył zamówienie wcześniej, o wymiary mnie nie pytaj, pani Bennett widziała twoje zdjęcia, dlatego na spokojnie dobierze coś idealnego dla ciebie. Przy kolorach pomagałam, nic się nie bój.

Jessie pokiwała głową, wyglądając dalej na lekko oszołomioną. Resztę rozmowy Ace’a nie uchwycił, bo mroźny wzrok Miry wymiótł go z miejsca, a naprawdę nie chciał jej się dziś narażać.



****


Dzwonek do drzwi wyrwał Akane z nieplanowanej drzemki. Poderwała się, tocząc nieprzytomnymi oczami po pokoju. Dopiero za drugim dzwonkiem dotarło do niej, że to nie sen.

– Idę! – krzyknęła, prawie spadając ze schodów.

Powitał ją widok znudzonego kuriera w zielonej koszulce.

– Pani Akane Hoshimura? - spytał, a kiedy skinęła głową, podał jej papier do podpisania. – Paczka dla pani.

Nie zamawiała niczego.

– Od kogo?

Wzruszył ramionami.

– Nie ma nadawcy.

Podziękowała i zamknęła drzwi. Przyłożyła ucho i potrząsnęła lekko paczuszką, ale nic nie usłyszała. Rozerwała papier, a na stolik wypadło płaskie pudełko z wytłoczoną srebrnymi literami nazwą, która nic jej nie mówiła. Uchyliła wieczko i ujrzała prostą bransoletkę wykonaną z akwamarynów. Ujęła ją w palce i podsunęła bliżej oczu.

Gus jako pierwszy przyszedł jej do głowy, w końcu poprosił ją o towarzyszenie na jakimś w przyszłym miesiącu. Ale czemu w takim razie wysłał biżuterię już teraz? I czemu nadał ją anonimowo? Chciał ją zaskoczyć?

– Są podobnej barwy co twoje oczy – zauważył Leaus.

To tylko dowodziło, że prezent raczej nie był przypadkowy. Średni miało to sens, biorąc pod uwagę, że byli zwykłymi dobrymi znajomymi, ale Akane nie chciała teraz tego roztrząsać. Zawsze mogła go zapytać przy najbliższej okazji. Teraz przez swoją drzemkę straciła godzinę czasu, a jeśli chciała uniknąć furii Haruki i móc pokręcić do Bakuprzestrzeni, nie mogła zawalić najbliższego testu. Wiec wypadałoby się pouczyć.

Założyła bransoletkę żeby czasem o niej nie zapomnieć i wróciła do bolesnych obowiązków.



****


Gundalianin uciekł, ale Dan nie umiał się tym przejąć. Ciągle stał, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał mechtogan. Ulga, jaką odczuł, niemal rozsadziła mu płuca.

Opanowali to. Udało mu się wydostać Drago spod wpływu Sześciookiego, a mechtogan ich obronił. Nikt postronny nie ucierpiał. Drago użył mocy uderzenia smoczej siły i nie oszalał. Jeszcze to światło, ciepłe i dodające sił, które ich objęło tuż przed zwycięstwem. Zupełnie jakby zwiastowało ich wydostanie się z sieci mroku.

– Jestem z nas dumny, Drago – powiedział.

– Ja również, choć czuję się strasznie zmęczony – odparł bakugan. – Martwi mnie również ten Gundalianin. Skąd wiedział, gdzie nas szukać i jak kontrolować mechtogana?

– To mógł być sługus Sześciookiego – Dan zacisnął pięść.

Nagle twarze Shuna i Marucho mignęły mu przed oczami, a strach ścisnął za gardło.

– Skoro z nami mu się nie udało, może zaatakować resztę!

Drago skinął głową, zasępiając się.

– Bardzo możliwe, a przez mechtogana będzie ogromnym zagrożeniem.

Wizja jego powalonych przyjaciół i gruzów Bakuprzestrzeni sprawiła, że zaprzestał się wahać. Od początku wiedział, że będzie musiał się zmierzyć z konsekwencjami własnego tchórzostwa i nie mógł już tego odwlekać.

– Wypoczniesz i jutro wracamy, Drago. Trzeba ostrzec resztę – postanowił.

– To dobry plan – zgodził się jego partner. – Teraz, gdy wiemy, jak to opanować, nie będzie nam już nic straszne.

– Nawet jeśli w Bakuprzestrzeni mogą was potraktować wręcz jak wrogów?

Dan w pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał, ale to naprawdę był Joseph. Wyszedł zza wielkiego głazu i ściągnął kaptur z głowy, odsłaniając twarz.

– Ty.. jak… Co ty tu robisz?! Jak?!

Joseph uniósł ręce z lekkim uśmiechem i poklepał go po ramieniu.

– Martwiłem się o ciebie po naszej ostatniej rozmowie. Nikt nie chciał mi niczego powiedzieć, a ty nie dawałeś znaku życia od czterech dni.

– Ale jak nas znalazłeś? – Zdziwił się Dan. – Jesteśmy pośrodku Nowej Vestroii.

Joseph odsunął rękaw płaszcza i zaprezentował mu przenośny teleport, taki sam jak nosił Spectra czy Gus. Na niewielkim ekraniku migała gruba czerwona kropka.

– Poprosiłem o pomoc znajomego Vestalianina, żeby pomógł mi namierzyć intensywne fale mocy bakuganów. Wybrałem Nową Vestroię na ślepo i po dwóch dniach wreszcie trafiliśmy na potężne wydzielanie się mocy. Zaryzykowałem i się teleportowałem, myśląc, że to wy.

– Nie musiałeś… - zaczął, ale Joseph mu przerwał głośnym prychnięciem.

– Ledwo się ponownie spotkaliśmy, dzieją się dziwne rzeczy, ty znikasz, a ja mam to olać? Nie ma mowy! Zresztą z tego co widziałem, kłopoty ścigają was nawet tu.

– I tak jest spokojniej w porównaniu z Bakuprzestrzenią – westchnął Dan. – Właśnie mówiłeś coś o wrogości tam, co się dzieje?

Joseph zmieszał się lekko i podrapał po skroni. Zerknął na Drago, a potem wrócił wzrokiem do Dana.

– Może wrogość to było za mocne słowo, ale coś nieprzyjemnego się tam dzieje – odparł. – Głównie Shun strasznie dziwnie się zachowuje. Ogłosił się nowym liderem Wojowników, ciągle biega na jakieś bitwy i wszczyna kłótnie z tymi pozostałymi dwiema drużynami.

Dana aż lekko zatkało. To kompletnie nie pasowało mu takie zachowanie do jego przyjaciela.

– No i… - Joseph się zawahał. – Trochę podejrzane było dla mnie, że nikt cię nie szukał. Shun w ogóle nie chciał ze mną o tym rozmawiać, tej twojej przyjaciółki nie mogłem znaleźć.

Mimo że chciał by go pozostawili samemu, poczuł lekko ukłucie na wieść, że nikt nie próbował go znaleźć. Z drugiej strony kogo mógł za to winić, jakie nie siebie?

– Drago musi odpocząć, a w pobliżu mamy biwak. Tam pogadamy – machnął ręką w kierunki obozowiska.

Joseph przystanął na to ochoczo i ruszyli przez piasek ku kotlinie. Dan nie był sam w krainie bakuganów, ale przyjemnie było mu znów przebywać w towarzystwie człowieka. Zwłaszcza takiego, który mimo odrzucenia ciągle za nim stał.


****


Liczba graczy wyraźnie się zmniejszała w wieczornych godzinach, kiedy nie odbywały się żadne większe turnieje. Przez to również pojedynki utraciły pierwiastek bestialstwa i wracały do swojej zwyczajnej formy. Jane była za to szalenie wdzięczna, bo średnio miała czas na porządne pilnowanie tego cyrku. Drużyny Selon i Anubisa wyjątkowo też nie wszczynały żadnych burd, choć to chyba wynikało z braku ich liderów. W każdym razie nie miała co narzekać.

Nawoływanie Dylana potraktowała jak bzyczenie muchy i ruszyła w dół ulicy, żeby dłuższa trasą dojść do teleportów. Podłączyła już słuchawki i wybierała piosenkę, gdy nagły dreszcz przebiegł jej po plecach. Pomna słów dziewczyn o tajemniczej energii, odwróciła się. Usłyszała warknięcie, niewyraźne przekleństwo i po chwili jej oczom ukazał się Anubias wychodzący zza zakrętu kawałek od niej. Szybko się schowała, ale Anubias nawet nie zerknął w jej kierunku.

– Kurwa mać! - krzyknął i odszedł szybko w przeciwną stronę.

Cóż, to z pewnością było nietypowe…



****


Czy był akt łaski czy nakaz etykiety zakazujący gadania o pracy nie wiedziałam, ale nikt do mnie nie próbował zagadywać o sprawach vestaliańskiej technologii. Dzięki temu rozluźniłam się i zaczęłam się bardziej odzywać. Keith nie odstępował mnie na krok i eskortował za talię przez tłum gości. Niektórych mroził wzrokiem, z innymi się witał i ich przedstawiał. Poznałam masę imion, nazwisk i stanowisk, które zapewne zapomnę w kilka godzin, ale było to mało ważne. Większość osób była bardziej zaciekawiona Ziemią, jej osiągnięciami i życiem, a o tym mogłabym mówić bez końca.

– Doskonale sobie radzisz – pochwalił mnie Leo.

Był to drugim po Gusie najdłuższy stażem asystent Spectry. Miał krótko obcięte włosy z dwoma dłuższymi pasmami przy uszach i twarzą usianą piegami. Jego głównym celem było chyba ogołocenie bufetu, bo kiedy morze ludzi w końcu nas wypluło koło naszego stolika, to zgarnął praktycznie każdą rzecz, jaka była wystawiona i usiadł w pełni ukontentowany.

– Przypominają mi się przez to wesela. Też mnóstwo ludzi, połowy nigdy nie widziałeś na oczy i wszyscy cię chwalą – odparłam.

– Wiadomo, że będą cię chwalić, wyglądasz prześlicznie – zauważyła Reinare, która również była przypisana do naszego stolika wraz z Klausem

Uśmiechnęłam się, przejeżdżając dłonią po ciemnogranatowym materiale sukni, który w przechodził w czerń ku dołowi. Pani Bennett (kochana kobieta, choć trajkotała jak katarynka) próbowała mnie również obwiesić biżuterią jak choinkę, ale udało mi się wynegocjować jedynie długie kolczyki.

– Dziękuje pięknie.

– Ty również wyglądasz przerażająco elegancko – zwróciła się do Keitha i uśmiechnęła znacząco. – Niespodziewany dobór kolorów.

Krawat i zdobienia garnituru Spectry były tej samej barwy, co moja sukienka. Nie byłam pewna czy to był jego pomysł czy Miry i wolałam w to nie wnikać.

– Nie pasują mi? – Uniósł brew.

– Wręcz przeciwnie, choć liczyłam na parę piórek przy kołnierzu.

Westchnął ciężko.

– Reinare, błagam cię.

– Jak romantycznie tu przy naszym stoliku – zanuciła, ignorując go i oparła podbródek o dłoń.

Wychyliłam kieliszek wina i zatopiłam się w rozmowie z Rei, Klausem i Leo. Keith wtrącał co jakiś czas swoją uwagę, ale przez większość czasu rozglądał się po sali, jakby kogoś szukał i wodził dłonią po moich odsłoniętych plecach.

Po jakimś czasie muzycy zmienili melodią z spokojnej ballady na nieco szybszą melodię. Ludzie wokół zaczęli się podnosić i ruszać na parkiet na środku sali. Spectra też się podniósł i wysunął ku mnie dłoń. Zamrugałam.

– Ale nie umiem vestaliańskich tańców – wymamrotałam.

– Ty z naszej dwójki chodzisz na tańce – zauważył i uśmiechnął się z nutka złośliwości.

– No tak, ale one są ziemskie – westchnęłam i skapitulowałam, podając rękę i wstając.

Parę głów odwróciło się za nami, ale zignorowałam to.

– Zresztą uczyłaś się ich jako dziecko, tego się nie zapomina – dodał, ujmując mnie za talię i przyciskając bliżej siebie.

Zrobiło mi się cieplej, zwłaszcza że nie tylko Keith na mnie patrzył, ale ludzie wokół również. Szczęśliwie panował półmrok, więc dało się ukryć, że byłam czerwona jak burak.

– Módl się, żebym nie nadepnęła ci na nogę, mam grube obcasy – ostrzegłam go.

– Zdzierżę to jakoś – odparł i wykonał pierwszy krok.

Albo faktycznie uczyłam się tego tańca albo miałam w sobie niebywały talent taneczny, bo wszystkie ruchy były mi znane. Wykonywałam figury z łatwością, przez co mogliśmy swobodnie płynąć przez parkiet. Sama nie wiedziałam, kiedy zmieszanie zniknęło i zaczęłam się szeroko uśmiechać. Spectra chyba tu zauważył, bo pocałował mnie w ramię przy zmianie muzyki,

Zerknęłam do góry. Całe to przedsięwzięcie odbywało się w sali osłonionej przez kopułę wykonaną z błyszczących się minerałów, które przez światło żyrandoli mieniły się niczym gwiazdy.

Przy obrocie ktoś ujął mnie za nadgarstek.

– Odbijamy.

Nawet nie otworzyłam ust, a już zostałam porwana na prawy bok parkietu. Mężczyzna ujął mnie mocno i uśmiechnął się. Zmrużyłam oczy. Nie widziałam go tutaj wcześniej. Przez chwilę tańczyliśmy w ciszy, gdy się lekko nachylił.

– Piękny bal, czyż nie?

– Gawain! – syknęłam. – Czego chcesz?

– To już nie wolno mi się pobawić? – obruszył się i okręcił mnie w miejscu. – Może akurat miałem ochotę potańczyć?

– Może, ale wątpię, że w towarzystwie twojej ukochanej elity – odparowałam.

Uśmiechnął się szeroko i zacisnął mocniej palce w moim pasie. Gdy Spectra prowadził, tańczyłam swobodnie i w swoim tempie, a teraz czułam się, jakby chłopak wręcz mnie za sobą ciągnął.

– Czekam i czekam, aż mnie w końcu odwiedzisz. Musiałem aż sprawdzić, co tak zabiera ci czas.

– Och, jestem bardzo zajęta – zgodziłam się. – Więc musisz znaleźć sobie inną rozrywkę.

– Albo użyć innych metod – rzekł, złożył krótki pocałunek na mojej ręce i okręcił mnie, wypychając w przeciwną stronę.

Piosenka się skończyła, a ja stałam na parkiecie, czując jak skóra, którą dotknęły jego usta, mnie szczypie.