poniedziałek, 12 października 2020

Język pełen kłamstw - oneshot #14

 

   Przełknął ślinę, wpatrując się w lśniące metalowe uzbrojenie swoich najnowszych wynalazków. Sztuczne, puste bakugany otaczały go z każdej strony, a zimne światło w ich oczodołach niosło w sobie krwawą obietnicę.

   Uśmiechnął się, niemal widząc to przed oczami. Hydron drżący ze strachu, który próbuje się osłonić przed mieczem. Zenoheld pewnie początkowy będzie pełny dumy, lecz później padnie.  Jaki wyraz twarzy przybierze, gdy dotrze do niego, że nie jest żadnym wyjątkiem? Jak głęboki strach wykwitnie w jego oczach? Jak będzie krzyczał, kiedy każda kropla jego krwi

   Pozbędzie się każdego i sięgnie po koronę. Potem po rdzeń, a wszechświat zadrży.

– Siedź tu tak dalej, a skończysz z wzrokiem stuletniego dziada – Od wizji zastraszonych tłumów oderwał go głos.

   Momentalnie, jakby coś w nim przeskoczyło, jego klatkę piersiową wypełniło ciepło. Odwrócił się i przy drzwiach ujrzał Jessie. Jego największe osiągnięcie.

– Wiesz, że muszę wszystkiego dopilnować – odparł, podchodząc do niej i ujmując delikatnie dłoń.

   Choć długo się przed tym wzbraniał, wiedział, że musi nieco ją zmodyfikować. Nie, to było złe słowo. Raczej zamazać kilka niewygodnych wspomnień, by móc osiągnąć swój cel. Nie zdzierżyłby, jeśli stałaby się posłuszną, bezmyślną lalką. Adorował jej siłę ducha, kpinę i uśmiech. Nie mogła się go tylko bać. Reszta poszła już łatwo.

   Teraz stali jako sojusznicy w uwolnieniu bakuganów i pozbyciu się wrogów. Razem. Niemal zadrżał na tą myśl.

– A potem będziesz celował na oślep – Wywróciła oczami i odgarnęła kilka kosmyków z jego czoła. – Wybacz, że nie chcę oberwać.

– Nic ci się nie stanie – Pogłaskał ją po głowie i przez jego twarz przemknął cień na wizję zranionej Jess. – Nigdy do tego nie dopuszczę – dodał groźniej.

   Pokiwała głową i podeszła bliżej robotów, zaplatając ręce za plecami. Czarny płaszcz powiewał za nią niczym skrzydła, a fioletowa mgła wiła się wokół nóg. Co prawda ustalili, że była ona jedynie dodatkową opcją, jeśli jakimś cudem plan wziąłby w łeb, ale i tak się cieszył, że tak dobrze ją oswoiła.

   Będzie najpotężniejszą władczynią, przed którą każdy pochyli głowę. Ale on i tak spojrzy tylko na niego.

   Tak powinno być. Po to się spotkali. Nie widziała tego wcześniej, ale teraz wszystko było już ułożone. Korona i potęga należały do ich.

– Too, jaki jest plan? – Zrobiła obrót, aż zafalowały jej włosy.

– Bardzo prosty – Założył ręce na piersi. – Ty musisz tylko wywołać jakieś drobne zamieszanie typu wdarcie się do laboratorium, co pewnie przyciągnie Mylene i Shadowa. Zenoheld ma na ciebie uważne oko. Resztą zajmiemy się z Gusem i nim ktoś się obejrzy – Zademonstrował dłońmi wybuch. – Korona jest moja, a kontroler zostaje zniszczony, co uwalnia bakugany. Pamiętaj tylko, by czekać na nas w hangarze koło Niszczyciela.

– O ile nic tam nie spadnie mi na głowę – Uniosła brew. – Jak na przykład kawałek sufitu czy ściany.

– Twój bakugan cię obroni – odparł spokojnie i spojrzał na Fludima.

   Z nim było trudniej, ale w końcu i jego umysł mu uległ. Zresztą czemu miałby nie, skoro Spectra teraz figurował tam jako ten co troszczył się o jego wojowniczkę i obiecał stworzenie pokojowych relacji z bakuganami?

   Wystarczy przelać trochę krwi i wszystko się ziści. Szczęście, pokój.

   Jego królestwo.

   Ciekawie w której koronie Jessie będzie najlepiej?

– Słucham? – Spojrzała na niego zdumiona.

   Ugryzł się w język. Dał się ponieść fantazjom i odezwał na głos.

– Mówiłem do siebie – Machnął ręką.

   Nie było sensu jej teraz mówić. Nie mogła się wystraszyć. Nie miał czasu, by znów zmieniać jej wspomnienia.

   Szczęśliwie rozległo się pukanie, po czym wszedł Gus z Lynciem.

– Mistrzu Spectra – Grav skłonił się, a Volan stał znudzony.

   Skinął głową ku Gusowi i obrócił się do Jessie z delikatnym uśmiechem.

– Musisz się wyspać, a ja mam jeszcze do załatwienia sprawę z Lynciem.

   Spojrzała na niego niepewnie, ale nigdzie nie ujrzał strachu. Dobrze. Tak miało być.

– W takim razie dobranoc.

– Dobranoc, Jessie.

   Gus skłonił się ponownie, przepuścił dziewczynę i oboje opuścili laboratorium. Drzwi cicho się zasunęły. Zapanowała cisza.

   Odetchnął, czując, jak wraca chłód i to ciemne, drapieżne uczucie pod czaszką.

– To czego ode mnie chciałeś? – spytał na pozór nonszalancko Volan, zakładając ręce za głowę.

   Żałosny akt. Widział, jak oczy uciekły mu na bok, ręka zadrżała, a oddech na sekundę zatrzymał się w płucach. Panika była wyczuwalna w powietrzu niczym gęsty smród.

   Uśmiechnął się, obnażając zęby i zaczął podchodzić. Powoli, mocno uderzając butami o białe linoleum. Dźwięki kroków odbijały się echem od ścian i martwych maszyn.

   Nogi Lynca zadrżały.

   Wyciągnął kartę i nieśpiesznie włożył do gantleta. Czerwony miecz zalśnił.

– Naprawdę myślałeś, że ci ufam, Lync? – zakpił i roześmiał się. Chłodny pogłos poniósł się w mroczne kąty. – Wiadomo, że taki szczur jak ty zaraz mnie zdradzi. Albo już to zrobiłeś.

– Nie! Ja...

– Nie? Błagam cię – Uniósł brew, a jego oko zapłonęło jaskrawą czerwienią. – Ty zawsze zmieniasz strony. Ale nie tym razem. Nie dam ci tego zniszczyć – zniżył głos, wydając z siebie niemal warknięcie. – Nie pobiegniesz do Hydrona. Nie zniszczysz mojego dzieła i nie zabierzesz jej ode mnie.

   Nawet jeśli Lync chciał się obronić, to jego ruchy były za wolne, za słabe. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, kiedy z rany zaczęła wyciekać jasnoczerwona krew. Uniósł drżącą jak w febrze rękę i dotknął cięcia. Jego usta otworzyły się w niemym krzyku, lecz wyciekł z nich tylko szkarłatny strumień, nim upadł w akompaniamencie głośnego charknięcia

   Czekał cierpliwie, aż przestanie się oszalałe wić. Zmarszczył brwi, kiedy palce obryzgane posoką przejechały po jego nogawce.

    Nienawidził krwi śmieci.

  Ale musiał przyznać, że to było na swój sposób fascynujące, patrzeć na pojedynek śmierci z życiem. Baronowi i Aceowi nie poświęcił tak uwagi, zaślepiony furią. Teraz mógł spokojnie obserwować, jak wpółprzytomny Lync rozpaczliwie dociskał dłoń do rany, próbując krzyczeć. Szarpał się, jakby walczył z niewidzialnymi dłońmi śmierci, póki nie zastygł w kałuży krwi.

   Westchnął, schował miecz i ruszył do wyjścia. Tylko on, Gus i Jess mieli tu dostęp. Jutro i tak to miejsce spłynie krwią, więc kogo zainteresuje trup z wcześniejszej nocy?

 

****

 

   Odór krwi jednocześnie słodki i metaliczny wiercił mu się w nosie. Czerwone światło alarmowe migało szaleńczo, kiedy kroczył korytarzem. Rękawiczki miał przesiąknięte posoką, co powinno go cieszyć w końcu należała do Hydrona.

   Ale coś było nie tak. Słyszał ryk smoka, który nie był Heliosem. Drago. Czyli Dan Kuso tu był, a to komplikowało plany. Nie chciał mieć zrozpaczonego po ujrzeniu martwych kumpli dzieciaka na łbie, bo pozbycie się Kuso póki co nie wchodziło w grę.

   Musiał dorwać Zenohelda.

– Gus, ruszamy natychmiast!

   Jednak zamiast swojego wiernego sługi i jego bakugana napotkał opustoszały hangar z nieruchomym Niszczycielem. Poczuł, jak krew zamienia się w lód. Rozejrzał się dokładniej, choć otoczenie zaczęło wirować. Gdzie Jessie? Gus go zdradził?

– Spectra, on tam leży – odezwał się jego bakugan i wskazał na odległy kąt hangaru, gdzie za kilkoma skrzyniami spoczywał związany Grav.

   W jego głowie eksplodowało kolejne tysiąc pytań, gdy przed oczami mu błysnęło i w następnej sekundzie leżał na posadzce. Wpatrywał się w szoku w sufit, nim jego umysł zarejestrował ostry ból, który promieniował gdzieś w okolicy mostka. Nie słyszał, co mówił Helios, bo do jego uszu doszedł dźwięk obcasów.

   Tylko jedna osoba mogła je teraz mieć.

– Jessie – wyszeptał.

   Dziewczyna spojrzała na niego z góry. Pobladła z mocno zaciśniętymi ustami. Fioletowy mgła ciągle przewijała się przez palce jej dłoni. Ach, więc to było to.

– Czemu?

   Próbował wstać, gdy przycisnęła jego kolano butem do ziemi. Ból stawał się coraz gorętszy w przeciwieństwie do zimnej plamy rozlewającej się na koszuli. Zacisnął zęby. To nie mogło się tako skończyć. Złapał ją za kostkę i szarpnął. Straciła równowagę i wylądowała na nim, wpijając łokieć w ranę. Zlekceważył to i gorączkowo wpatrywał się w jej twarz.

– Czemu?! – warknął. – Jak?!

– Moja moc jest silniejsza niż myślałeś – odparła.

   Ich oddechy mieszały się razem. Miał ją na wyciągnięcie ręki, mógł jej dotknąć. Jednak zamiast tego patrzył w jej oczy. Nienawiść, strach i wstręt migotały w nich, przeszywając go na wskroś i raniąc bardziej. Gdzie była miłość? Podziw?

– Od jak dawna?

   Przechyliła głowę i podniosła się, mrużąc oczy.

– Tygodnia. Ocknęłam się z twojej obrzydliwej fantazji.

   Tydzień. Siedem dni. Tyle chowała to przed nim. Tak długo. A on się nie zorientował. Ogarnęła go złość. Chciał jej dać wszystko, a ona go zdradziła.

– Zdradziłaś mnie – syknął, próbując ruszyć dłonią.

– Niby czemu miałabym nie? Zraniłeś mnie, Spectra. Zabiłeś moich przyjaciół – Przez jej twarz przemknął cień furii, a moc buchnęła energią.

– Chciałem ci dać wszystko!

– Nie, Spectra. Chciałeś zdobyć wszystko. A ja ci już powiedziałam – uśmiechnęła się smutno, unosząc rękę. Jej oczy na ułamek sekundy straciły w sobie coś ludzkiego. – To nie jest miłość. To obsesja.

   Cios fioletowej masy spadł na niego, lecz nie towarzyszył mu ból. Czuł tylko jak ciągnie go w dół, odrywając od ciała. Jessie podniosła się i obróciła. Odgłos obcasów oddalał się równo z zwalniającym rytmem jego serca.

   W końcu skrwawiona rękawiczka padła bezwładnie na podłogę.

 

 


 Hello tu autorka, którą nudzą już bohaterki w yandere opowieściach, które kończą no...chujowo XDDD Nie każdy się może spodziewał, ale dla mnie to najlepsze zakończenie.

Polecam gunshot by kard! Zajebisty kawałek

Odmeldowuje się!

sobota, 3 października 2020

S2 Rozdział 51: Szkarłatne oczy

 

There is no going back...

    Mało brakowało, a zakończyłabym tą wyśmienitą zabawę na Gundalii nieprzytomna. Ledwo Helios wleciał do hangaru  Niszczyciela, który był ładnie ukryty w chmurach z dala od pałacu, już zeskoczyłam na ziemię. Ruszyłam na oślep, co zakończyło się nadepnięciem na pętający się kawał blachy. Wywinęłam efektownego orła i niemal przywaliłabym skronią o róg ściany, lecz w dramatycznym geście ratowania się, szarpnęłam się w tył i skończyłam, lądując płasko niczym tupolew na podłodze. W biodrze nieco mi chrupnęło, a łokcie otarłam sobie boleśnie, ale halo! Wciąż byłam przytomna!

– Jak ty tyle przeżyłaś to doprawdy zagadka – dobiegło mnie mruknięcie Heliosa i poczułam jego potępieńczy wzrok na sobie.

– Bardziej osiągnięcie – wytknął Spectra, podając mi rękę.

– Akurat w kwestii samobójczych to nie powinieneś się odzywać, idziemy łeb w łeb – odgryzłam się i podniosłam, krzywiąc lekko.

   Chłopak westchnął ciężko, ale olałam to, bo była trochę więcej ważniejszych spraw. Choćby taka wojna na Gundalii, ciągły brak Aki oraz Jane i minimalne zakłócenia na Vestalii wywołane przez Tytana, którego matka musiała podrzucić dwa razy, lecz złapać już tylko raz.

– Dobrze, możemy się zająć kwestią, by i naszej planety nie trafił szlag? – spytałam, wymownie wskazując na wyjście z hangaru. – Nie żeby mi się śpieszyło, oczywiście – zakpiłam.

   Spectra pewnie wywrócił oczami – maska nie dała mi tego potwierdzić – i poprowadził mnie do pokoju, gdzie nigdy wcześniej nie byłam. Pewnie służyło mu za dodatkowe biuro, żeby unikać mojego trucia dupy za czasów Vexosów. Było tam w cholerę różnych sprzętów, jednak nie miałam czasu na podziwianie wnętrza, bo czas naglił. Wbiłam wzrok w tył jego płaszcza, kiedy grzebał w stosie kartek, szukając komunikatora i tupałam niecierpliwie nogą.

   Zmarszczyłam brwi, kiedy wyrzucił kolejną porcję makulatury za siebie. Tak w sumie to to pomieszczenie było niemal całkowicie zagracone. Wszędzie walały się kartki, jakieś tomy książek, wydruki.

– Gus nie zdążył posprzątać? – wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

– Rzadko tu wchodził – odparł roztargniony i bez skrępowania wywalił jedną z szuflad na bok.

   Uniosłam wysoko brwi. Mój status społeczny aż tak ewoluował, że wchodziłam nawet tam, gdzie Kopciuszek za bardzo nie mógł? Po chwili poklepałam się w czoło. Pewnie zrobił to, bo i tak nic bym nie zrozumiała z tego całego naukowego bełkotu.

– Mam nadzieję, że pamiętasz numer brata – Podał mi komunikator. Był nieco większy niż normalne modele i z wyjątkiem rączki, to wyglądał niemal jak iphone. Jednak nie zastanawiałam się, tylko skinęłam głową i szybko wbiłam numer Kenjiego.

  Wpatrując się w ekran, zaklinałam w duchu, żeby odebrał. Co jeśli uwolnienie Tytana zakłóci łączność? Albo coś już mu się stało? Albo...

– Jessie? – Wydawał się spięty. To już źle wróżyło.

– Kenji, Reiko lub też nie ona, ale pewnie ona, coś zrobiła i czuję, że to obudziło Tytana. Albo coś naruszyło w rdzeniu. Moja moc...jest niespokojna – wyjaśniłam szybko i czekałam z bijącym sercem na odpowiedź.

– Ja...ja wiem – odparł. Pobladłam. Co? – Długo by wyjaśniać, ale wiemy, że poleciała na grób Sybilii.

– Tam jest fragment rdzenia... – wyszeptałam. – A w rdzeniu jest Tytan.

– Dokładnie – zgodził się ponuro. – Tylko nie mam pojęcia, czemu ona chce go wywołać.

    „Gdybyś dotknęła tablicy, ujrzałabyś całą jego przeszłość, a on znowu przejąłby twój umysł.” Zesztywniałam, przypominając sobie te słowa. Ale nie coś tu nie grało. Nie mogło chodzić o wspomnienia Tytana, to nie miałoby sensu, Reiko już je znała. Więc o co mogło chodzić?

   Przed oczami przewinęły mi się urywki, które widziałam, kiedy z nią walczyłam. Jej mąż, dzieci, dawne życie... Olśniło mnie.

   Co jeśli szukała jakiś odpowiedzi do swojej przeszłości?

– Chyba wiem, czego chce – powiedziałam. – Widzicie już Tytana?

– Nie – Ufff, chociaż tyle. – Ale... – Przełknął ślinę. – Jakby czuję coś dziwnego w głębi siebie. Niepokój. I z każdą chwilą narasta.

– Nie masz mocy jak ja, ale łączy nas krew. Jego krew. Mamy to przekleństwo w żyłach – westchnęłam. – Kenji, jeśli odciągniesz ją od Tytana, to zajebiście. Ale jeśli zdąży go przywołać to wiej.

– Nie.

   Zamrugałam kilka razy, myśląc, że się przesłyszałam.

– Jeśli ja jej nie zatrzymam, to kto to zrobi, Jess? – mruknął.

   W tle rozległ się okrzyk oburzonej Reinare „Tylko ty? A ja i Vena to co? Będziemy tam stać i ładnie wyglądać?!”. Zignorowałam ją, bo Kenji ostatecznie upadł na łeb. Nie sądziłam że skłonności samobójcze były u nas rodzinne!

– Ale tu nie chodzi o tą zjawę! – jęknęłam. – Tytan z pewnością cię wykorzysta albo co gorsza opęta! A jeśli nie zdoła... On... – Poczułam, jak wokół gardła okręca mi się lina. – On...

   Ręce zaczęły mi drżeć, a przed oczami przemykać różne obrazy. Kenji upadający na ziemię. Kenji skręcający się jak w agonii, jakby też czuł to gwałtowne wyrwanie ze własnej skóry. Krew, wszędzie leje się krew. Nagle puste oczy patrzą prosto w moją stronę. Rozbłyska w nich czerwień, ta przeklęta czerwień.

– Jessie, proszę, oddychaj.

   Wciągnęłam gwałtownie powietrze, wyrywając się z transu. Po policzkach ciekły mi łzy i zaciskałam dłoń na dole brzucha, wpijając paznokcie w miękką skórę.

– On cię zabije, Kenji – dokończyłam. – Nic go nie obejdzie, że jesteśmy rodziną.

– Nie będzie tak.

   Prychnęłam z irytacją.

– A skąd...

– Ponieważ – wszedł mi w słowo. – To tylko fragment jego duszy. On nie ma już ciała, które mógłby przejąć. Sama mi mówiłaś, jakim sposobem cię opętał. Teraz jest jedynie duchem. Pewnie wkurwiającym, przerażającym, ale ciągle duchem. Nic nie może mi zrobić.

– Nie wiesz tego na pewno, Kenji. Co jeśli przejmie Reiko? To nie jest siła, z którą można igrać.

– Masz traumę, Jessie. Rozumiem cię. Też mam kilka swoich – zaśmiał się bez cienia wesołości. – Wiem, że nie chcesz mnie stracić. Tak samo ja nie chcę ciebie. Ale skoro ja wiem, że wrócisz z tej wojny, to możesz też mi zaufać? Wrócę.

   Zagryzłam wargę. Miał rację, ale różniło nas to, że posiadałam moc. No i nie musiałam się mierzyć z jednym z okrutniejszych bakuganów.

– Proszę.

    Zacisnęłam mocniej palce na obudowie komunikatora. Może faktycznie zbytnio panikowałam i wszystko będzie dobrze. Ale co jeśli nie? Co jeśli znów się spóźnię? Co jeśli powtórzy się scenariusz z Voltem i Lyncem? Wątpliwości jedynie napływały, nasilając wrażenie, że zaraz się uduszę. Oddychałam płytko, nie umiejąc pozbyć się ciężaru z piersi.

   Wypuściłam powietrze. Kenji zgadł. Miałam traumę. Jeśli ciągle będzie na mnie wpływała, to tak jakbym pozwoliła Tytanowi dalej mną kierować.

   A ja dawno temu skończyłam z byciem jego marionetką.

– Uważaj, bro. Vena i Rei też – powiedziałam w końcu. Dadzą radzą.

   Przejechałam palcem po łańcuszku. Muszą.

    Usłyszałam, jak oddycha z ulgą.

– Do zobaczenia wkrótce, sis.

   Na tym połączenie się skończyło. Odłożyłam komunikator na stolik. Ciągle miałam wrażenie, jakbym krążyła gdzieś poza ciałem, póki nie oblekło mnie ciepło, a znajome piórka nie połaskotały po karku. Dopiero wtedy poczułam, jak byłam wyziębnięta i zaskakująco zmęczona.

– Jak poszło? – spytał Spectra wyjątkowo łagodnym tonem, podtrzymując mnie za ramiona, bym nie padła jak deska na ziemię.

– Kenji, Reinare i Vena lecą powstrzymać Reiko, bo póki co Tytan jeszcze się nie uaktywnił.

– Dlatego się popłakałaś?

   Pokręciłam głową i spuściłam wzrok na buty. Otuliłam się mocniej płaszczem.

– Po prostu się boję – wyznałam niechętnie. – To Tytan. Raz was prawie pozabijał, a teraz gdy mój brat może go spotkać, mnie tam nawet nie ma. Nie chcę...

– Nikogo nie stracisz – kolejny co przerywał mi w pół zdania. Zerknęłam na niego spode łba. – Twojemu bratu nic się nie stanie.

– Skąd ta pewność?

– Bo to twój brat – powiedział bez zawahania. – Więc da radę – Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał mi. – Teraz trzeba zająć się Gundalianiami, a potem wreszcie będziemy mogli wrócić do domu. Uwierz mi, bardziej obawiam się, że ty znów coś zrobisz.

– Jeszcze niczego nie odwaliłam.

– Jeszcze to słowo klucz – westchnął. – Chodź, Jessie. Trzeba to skończyć.

– Ohh – Uniosłam brew, osuszając łzy. – Ktoś brzmi na zmęczonego. Dwudziesty rok to już wstęp do starości? – Uśmiechnęłam się.

   Rzucił mi swoje popisowe lodowate spojrzenie.

– Nie prowokuj mnie. Jestem pewny, że nie wiem o wielu twoich wyczynach i raczej nie chcesz, by to się zmieniło.

   Ugryzłam się w język i oddałam mu płaszcz. Poczucie niepokoju ciągle ciążyło mi w środku, ale jakoś czułam się nieco lżejsza. Zwłaszcza gdy ujął mnie za przegub i pociągnął z powrotem do hangaru.

  

****

   Choć świat falował jej przed oczami, to odnosiła wrażenie, że z każdym krokiem spod jej stóp tryskały niebieskie iskry.

 Bo się przepalasz, przepalasz, przepalasz. Twoje ciało się rozpada.

   Zacisnęła mocniej szczęki i oczy. Nawet jeśli tak było, to nie mogła się zatrzymać. Ciągle nie miała odpowiedzi, a na pewno nie da znów się pochłonąć przez ciemność. Skończyła z gierkami Starożytnych! Nigdy nie powinna była ich słuchać czy wiązać się kontraktem!

   O ile on właściwie istniał... Odciągnęła dłonie z twarzy, a błękitne fale wiatru zaczęły szarpać jej szatę, kiedy złość zabulgotała w gardle. Bawili się nią, znając jej wspomnienia? Bo nigdy przecież nie uzyskała odpowiedzi...

– Reiko, tracisz kontrolę – gdzieś z góry rozległ się głos poważny Exedry. – Musisz się uspokoić.

– Twoja moc może zacząć poważnie uszkadzać Vestalię – dołączyła do niego Lars.

 Wasze przekleństwo. Moc, moc, moc. Zakuła cię w łańcuchy wiecznej niewoli. Zawsze bez prawa głosu nawet po śmierci. Czyż to nie smutne?

   Ten głos mógł być słodkim szeptem Tytana, nic ją to nie obchodziło. Wpatrywała się w dwie starożytne istoty patrzące na nią z góry. Zawsze tak było. Ona musiała być niżej. Ta co się kaja, ta co wypełniała idiotyczne rozkazy, choć to rani jej bliskich.

    Wtem ją to uderzyło. Ona ich nienawidziła. Palące, ciemne uczucie wypełniło ją od środka, a szata zafurkotała w oparach błękitu.

– To odpowiedzcie – wycedziła. – O czym zapomniałam? Kim jest krwawa królowa? Czy to ja? Co zrobiłam? Gdzie są wszystkie informacje o mnie? Dlaczego związałam się kontraktem?! – wrzasnęła. Niebieska fala rozeszła się na boki.

Jesteś potworem czy tak ci wmówiono? Rodzina cię nienawidzi z dobrego powodu czy dla ich własnej rozrywki?

– Reiko – Lars westchnęła. – Tak jak ty nie możesz zabijać ludzi, tak my nie możemy złamać naszych przyrzeczeń.

– Chciałaś odkupienia w zamian za zapomnienie – dodał surowo Exedra. – To była twoja decyzja.

   Tak, to brzmiało logicznie. Lecz czy było prawdą? Niby czemu chciałaby wiecznie żyć z tym poczuciem pustki? Skoro wróciły do niej jakieś strzępy, to nie mogło tak być. Ona chciała wiedzieć, ale oni nie. Wymazali ją, tak jak zrobiła to Jess. Tak musiało być!

   Kłamią. Kłamią. Uniosła dłonie. Zapłonął nad nimi niebieski ognik. Kłamią!

    Uśmiech wskoczył na jej usta, gdy przypomniała sobie kolejną rzecz.

– Nie mówiłabym do mnie takim tonem – Rozdzieliła płomyk na dwa i uformowała jeden na kształt łuku, a drugi strzały. – To wy oddaliście moc kolejnemu pokoleniu. Nie macie już siły domen.

– Co nie zmienia faktu, że powstrzymamy cię, jeśli zajdzie potrzeba.

– Ach tak? – Przechyliła głowę. – Tak jak powstrzymaliście Tytana przed opętaniem Jess? Albo atak na Nową Vestroię? Albo Zenohelda? – Zaśmiała się krótko, ostro. Znów nawiedziło ją uczucie deja vu, lecz je zignorowała. – Jesteście jedynie zwykłymi bóstwami dawnych czasów. Wasza potęga już nie istnieje.

   Naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę. Oblekła się jasnymi iskrami, nim grot zderzył się powierzchnią świata domen. Zaczęły od niego odbiegać grube rysy, a sylwetki falować jak senne mary. Po chwili cała przestrzeń pękła niczym mydlana bańka, urywając krótki okrzyk Lars.

   Łuk rozpłynął się w powietrzu. Reiko opuściła głowę i uśmiechnęła, widząc, że znów pod stopami ma śnieg. Zimno przebiegło ją wzdłuż kręgosłupa. Zatrzęsła się.

   Wciąż żyła. Czuła. Odetchnęła głęboko i weszła głębiej w Zieloną Dzielnicę. Śnieg przyjemnie chrupał pod jej nogami, aż nie stanęła przed grobem Sybilli. Kamienna tablica w sekundę oblekła się fioletem, jakby Tytan tylko na to czekał.

   Może w innej sytuacji Reiko by cię wycofała albo spróbowała podejść do tego spokojniej. Jednak wizja zemsty Starożytnych i wyżerająca ją pustka popchnęły ją ku ryzyku. Usiadła na piętach i dotknęła alabastrową dłonią kamienia. Mrok otoczył jej palce.

– Starożytni nie dali mi odpowiedzi, lecz ty wiesz wszystko. Pojaw-

   Tuż za nią rozległ się trzask gałęzi.

 

****

 

   Śnieg uderzał o szyby, gdy taksówka pruła coraz wyżej między wieżowcami. Kenji czuł, jak mocno bije jego serce, a w dole coś nieprzyjemnie się ściska jakby lodowy łańcuch.

– Jak właściwie chcemy to zrobić? – Reinare odwróciła się do nich z przedniego siedzenia. – Jak powstrzymać ducha przed wywołaniem kolejnego?

– Nie mam pojęcia – Potrząsnął głową. W jednej dłoni wciąż ściskał komunikator, a drugą uspokajająco gładził rękę Veny. – Chcę ją jakoś uspokoić.

– Myślisz, że to podziała? – Vena zasępiła się. – Nie wyglądała, by rozumiała, co się dzieje wokół niej.

– Trzeba spróbować. 

    Auto zahamowało gwałtownie, aż szarpnęło nimi w przód. Robot - kierowca rzucił im jakieś pozdrowienia, lecz go nie słuchali, tylko wygramolili się na zewnątrz i stanęli po kostki w gęstym śniegu.

   Dzielnica nie była duża, więc pomimo wielu wirujących białych płatków bez trudu dostrzegli Reiko. Kenji przełknął ślinę. Teraz doskonale zrozumiał, co miała na myśli Jessie. To miejsce wyglądało na spokojne i opustoszałe, lecz on czuł, że coś wije się pod spodem. Zaciekawione i mroczne. Zadrżał, ale nie od chłodu.

– Jeszcze nie ma Tytana – zauważyła z ulgą Rei.

– O ile on ma się pojawić tak jak duch – mruknęła Vena, mocniej ściskając dłonie z Kenjim. – Co jeśli tylko Reiko go widzi?

    Mogła mieć rację, lecz i tak ruszyli w przód. Reiko zdawała się nie zauważyć ich obecności. Przyklękła przy kamiennej tablicy i coś mówiła, jednak jej słowa pochłonął świst wiatru. Kiedy położyła dłoń na grobie, Vena nastąpiła na gałązkę. Kobieta zesztywniała, po czym odwróciła się.

    Jessie mówiła, że kolory oczu Reiko się zmieniały. Sam miał o tym niewyraźne wspomnienia z dzieciństwa. Jednak teraz poczuł się sparaliżowany, gdy przeszyła go wzrokiem szkarłatnych jak krew soczewkami.

– Kenji? – W sekundę jej wyraz twarzy złagodniał, stał się niemal matczyny. – Dlaczego tu przyszedłeś?

   Spojrzał na Venę i skinął lekko głową. Ta zacisnęła mocniej wargi, ale puściła jego dłoń. Podszedł bliżej Reiko, aż słyszał jej przyśpieszony oddech.

– Bo nie chciałem, byś to zrobiła – odparł, wskazując na tablicę. – Nie wiem, co się dzieje, Reiko, ale czy nie ma lepszego sposobu? To Tytan.

– On nic wam nie zrobi. Czy też Vestalii – Przyłożyła dłoń na piersi. Skóra była gdzieniegdzie popękana i pokryta wyschniętą niebieską cieczą. – Nie ma dla siebie naczynia. Ale na samej Dzielnicy może być niebezpiecznie, więc zawracajcie.

– Po co?

    Pytanie zawisło między nimi. Reiko opuściła wzrok i potarła razem dłonie. Odetchnęła. Obłok pary poniósł się ku sinemu niebu.

– Potrzebuję odpowiedzi, które tylko on pamięta.

– Po co?

   Podniosła głowę. Czerwone oczy były zimne jak grudki lodu.

– Bo jeśli zostałam okłamana, to na darmo zraniłam twoją siostrę. A twoi rodzice i Cassandra mogliby dalej żyć.

    Miał wrażenie, że całe powietrze uciekło mu z płuc. Nie mógł złapać oddechu, a głowa zaczęła mu pulsować.

   Płonący zamek. Uśmiech Cassie, zanim wyszła z jego komnaty. Skrwawiony miecz błyszczący w ogniu. To wszystko mogło się nie zdarzyć?

– Przecież nie możesz cofnąć czasu – Vena położyła ręką na jego ramieniu i mocno ścisnęła. Nieme „trzymaj się”. – Nie odczynisz dawnych tragedii.

– Ale mogę ukarać sprawców – syknęła Reiko. Cała jej łagodność i opanowanie zniknęło, ustępując miejsca furii. Zagięła palce prawej dłoni. – Za te lata manipulacji, za śmierć Cassandry, Davida – głos jej zadrżał. – i Melody...

   Dziewczyna zamrugała i zmarszczyła brwi. W jej oczach coś błysnęło i pokręciła głową.

– To nieprawda.

   Teraz była kolej Reiko, by zmrużyć oczy.

– Nie znas...

– Nie chcesz ukarać sprawców. Nie, ty się boisz – Venelana splotła ręce na piersi. – I próbujesz sobie udowodnić, że wcale nie jesteś potworem. Jesteś... – urwała. – Nieważne.

   Reiko otworzyła usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zerwał się mocny wiatr, przez co jej białe włosy przykryły twarz. Zdawało się, że czerwień jej oczu zaczęła zanikać.

    Nagle rozległy się oklaski. Mężczyzna o bladej skórze, równie szkarłatnych tęczówkach co kobieta i ubrany w czarny garnitur siedział na kamiennej tablicy. Kiedy spojrzenia wszystkich spoczęły na nim, uśmiechnął się szeroko. Na policzku miał znak Darkusa.

    Vena i Rei przyglądały mu się skonfundowane, ale Kenji wiedział, kim jest. Tak Jessie opisała Tytana, gdy spotkała go w podziemiach.

– Choć jesteś tylko człowieczkiem, to całkiem dobrze odczytałaś moją najbardziej zwichrowaną potomkinię – odezwał się głosem głębokim i powodującym nieprzyjemny dreszcz.

– Em, nie powinieneś być bakuganem? – wyrwało się Reinare, na co Tytan prychnął.

– Zaklęto mnie w takiej formie, by wasze człowiecze mózgi nie wpadały za każdym razem w panikę na mój widok.

   Reiko odwróciła się w jego stronę i nim ktokolwiek się poruszył, przed Kenjim wyrosła błękitna bariera, która roztoczyła się wokół Tytana i kobiety.

– Reiko!

– Przepraszam, ale nie dajecie mi innego wyjścia – mruknęła i zagięła dwa palce. Bariery podwoiły grubość. Odwróciła się plecami. – A teraz daj mi odpowiedzi, Tytan.

 

****

– Yyy, to co teraz? – spytała Rei.

   Przez barierę nie mogli nawet usłyszeć rozmowy. Widzieli jedynie pełznące po ziemi języki ciemności i błękitne iskry. Kenji przez chwilę przyglądał się, jak Tytan wygina twarz w pogardliwym grymasie, po czym odwrócił się do narzeczonej.

– Skąd wiedziałaś, o co jej chodziło?

– Po prostu przypomniała mnie kiedyś – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Nienawidzącą się tak, że desperacko próbowała zwalić winę na kogoś innego.

– Och, Vena... – Pogłaskał ją po głowie, strząsając śnieg.

– Bardzo to wzruszające – przerwała Reinare. – Ale jakby nie było sytuacja się pogorszyła. I to bardzo – Wycelowała palcem w niebo.

    Podnieśli wzrok i zesztywnieli. Purpurowy strumień wbijał się w szare chmury, od czego odchodziły fioletowe okręgi. Źródłem oczywiście był grób. Kenji przełknął głośno ślinę.

– Trzeba odciągnąć Reiko od Tytana i to zaraz – szepnęła Vena.

– Tylko że my nie damy rady, to jest za grube – mruknęła Rei, kiwając podbródkiem na barierę.

– Ale nasze bakugany mogą dać – uznał Kenji. – Blast?

    Blast, Sombra i Kasai jednocześnie przytaknęli i wskoczyli do dłoni swoich partnerów. W tym samym momencie usłyszeli huk.

   Tytan i Reiko trzymali się na rękę. Strumienie wiatru rozchodziły się na boki, porywając za sobą zwały śniegu. Purpurowe pioruny uderzały o ziemię, rozbijając błękitne fale otaczające Reiko. Sama kobieta osunęła się i jedynie Tytan powstrzymywał ją przed upadkiem. Przejechał językiem po wardze, a oczy mu rozbłysły. Przez chwilę mieli wrażenie, że jego zamiast zębów ma kły.

    Puścił dłoń Reiko, a ta niczym bezwładna kukła zawisła w powietrzu. Po jej skórze biegły czarne linie, które lekko pulsowały. Kolejne trzy strumienie fioletu wystrzeliły ku niebu, które zaczęło przybierać barwę purpury i niebezpiecznie grzmieć.

– Co ty chcesz zrobić? – krzyknął Kenji.

– Ooo, mój kolejny potomek! – Tytan oparł się o tablicę i zaplótł ręce. – Powiedzmy, że chcę zobaczyć, ile mocy zostało w jej sztucznym ciele. I ile z Vestalii zniszczy jej nienawiść – uśmiechnął się złośliwie. – W końcu szaleństwo i nienawiść to moja specjalność. Szczególnie doprawiona rozpaczą.

    Reiko otworzyła usta w niemym krzyku i zgięła się konwulsyjnie, przez co wydobyły się z niej kolejne ciemne języki i dołączyły do strumienia wbijającego się w niebo.

– On ma rację  – odezwała się cicho Sombra. – To wszystko to moc Reiko.

– A ona nie była niebieska?

– Została splamiona – odparł bakugan Darkusa. – Bo to to co robił Tytan. Plugawił innych.

 

****

   Reiko uderzyła kolanami o marmurową posadzkę. W gardła wyrwał jej się zduszony okrzyk bólu, aż ją to zdziwiło. Owszem miała czucie, ale w sztucznym ciele było przytępione. Więc czemu teraz miała wrażenie, że stała się nadwrażliwa?

   Podniosła się i rozejrzała, od razu pochmurniejąc. To były krużganki, a raczej ta ich część, gdzie mogła przebywać tylko pod nadzorem. Minęli ją strażnicy odziani w królewskie barwy. Kojarzyła ich. Oni stali na straży, kiedy odbierano jej Rebekę i Daichiego.

   Zacisnęła pięści. Mogło minąć czterysta lat, lecz jej nienawiść jedynie się wzmacniała. Gdyby nie była jedynie biernym obserwatorem, to najchętniej rozsadziłaby te mury w drobny mak.

Wcale nie jesteś potworem.

   Prychnęła z pogardę i wzniosła się nad posadzkę, płynąc swobodnie w powietrzu. Teraz nie potrzebowała sobie niczego udowadniać, bo widok tych murów od razu jej przypomniał, kto był prawdziwym monstrum.

  Choć marmurowe ściany błyszczały, srebrne żyrandole oświetlały pomieszczenia, a drogie sprzęty onieśmielały swym bogactwem, to nie mogły ukryć kłamstw. Wystawione w okrągłej galerii północnej wieży portrety władców w dystyngowanych strojach ze złotymi koronami na głowach wydawały jej się kpiące. Oni nie byli tu żadnymi królami czy choćby mieszkańcami.

     Potwory uważały ich za potwory, czyż to nie było ironiczne?

    Odwróciła głowę, słysząc skrzypnięcie drzwi. Do środka weszła drobna kobieta w prostej białej sukni z doszytym różowym fartuchem. Reiko ścisnęło w gardle, widząc, kogo trzymała za rękę.

– Rebi – wykrztusiła, choć jej głos nie dochodził do dziewczynki.

   Jej śliczna mała córeczka rozglądała się zdezorientowana wkoło. Przyciskała do siebie lalkę o długich zielonych włosach. Avalę, jeśli Reiko dobrze pamiętała. Razem z Kazuhiro zrobiła ją na czwarte urodziny Rebeki.

   Łzy zaczęły jej płynąć po policzkach.

– Gdzie idziemy? – spytała dziewczynka. – Dlaczego tak nagle?

– Idziemy odwiedzić twojego tatę, Rebeko – odparła kobieta, która była wyraźnie zdenerwowana, jednak próbowała się uśmiechnąć.

– A co z mamą? Tęsknię za nią!

– Ach panienki matka – Po twarzy służącej przemknął cień, który znów rozsierdził Reiko. Zawsze ta pogarda, zawsze ten wyraz twarzy! – To może być teraz niemożliwe.

   Po tych słowach obie wyszły. Reiko chciała iść za nimi, gdy głośny rumor przyciągnął jej uwagę. Wyszła z galerii i zeszła po schodach.

   Żyrandol uderzył tuż przed jej nogami. Odłamki szkła i srebra rozprysnęły się w cztery strony świata. Po chwili między nimi zaczął sączyć się mały strumyk krwi. Zamrugała kilka razy, czując, jak ogarnia ją chłód. Nie pamiętała o żadnym takim ataku. Kazuhiro jej o tym nie powiedział?

   Obeszła żyrandol i ujrzała ciało jednego ze strażników. Pustymi oczami wpatrywał się w sufit, a na piersi miał głęboką poszarpaną ranę, z której wypływała ciągle czerwona substancja. Przyklękła, mrużąc oczy. Kto to zrobił? Cięcie było idealne, bez żadnych poszarpanych brzegów i bez trudu przebiło się przez zbroję.

– Nie, pro...!

   Widziała wszystko jak w zwolnionym filmie. Strażnik, który ją mijał, patrzył się z przerażeniem w tył, gdy powietrze przeciął jasny błysk. Trysnęła krew, a ten zwalił się jak marionetka pozbawiona sznurków na posadzkę. Drgnął kilka razy, nim zastygł. Na piersi miał identyczną ranę.

– Ja też prosiłam.

    Reiko wciągnęła głośno powietrze. Nie... Zakołysała się, czując, jakby się nagle ciasno we własnej skórze. Nie... Ten głos...

   Dźwięk sunięcie metalu po marmurze odbijał się od ścian. Z cienia wyszła ona. Młodsza, w królewskiej sukni z beżowego jedwabiu, gdzie na przodzie pyszniły się herb Evelenorów. Choć obecnie przez ilość krwi materiał przybrał barwę brudnej czerwieni. Tiarę miała osuniętą na prawę skroń, długie kolczyki brzęczały z każdym krokiem, a błękitna moc grubą wstęga wijała się wokół nadgarstków, gotowa na każdy rozkaz.

Krwawa królowa.

   Drżała. To nie mogła być prawda. To co przed nią stało wyglądało jak koszmarna senna mara. Nie ona. Na pewno nie ona!

    Jej młodsza wersja spojrzała na schody, choć wydawało się, że patrzyła na nią. Co było absurdalne, nie wiedziała o jej obecności.

   Czerwone oczy wypełnione obłędem. Identyczne jak u Tytana.

   Podniosła miecz. Reiko zachłysnęła się, kiedy ujrzała swoje własne oblicze. Twarz pełna zaschniętych plam krwi, a oczy szkarłatne jak rubin.

    Młodsza ona zachichotała.

  Krwawa królowa!



Taa, rozdział długi i dalej nie skończyłam wątku z Reiko XDDD Ale no musiałam wtrącić Kessie na początku. Niby wypalam się do tej części, ale to nawet łatwo się pisało. Co prawda pewnie umiałabym lepiej, ale lecę już po zakończenie. Szkółka mnie kiedyś zapierdoli, choć to maturalna. Może zdarzę przed maturką zacząć 3 część, a potem wooolno pisać ją na studiach XDD Kto wie, obym zdała, zwłaszcza matmę