sobota, 22 maja 2021

S3 Rozdział 5: Zakłócenie systemu

 

          Szara kopuła pokrywała jeszcze świat, kiedy przednie światła srebrnej toyoty błysnęły, po czym auto ruszyło z piskiem opon. Roger na krótki moment odzyskał świadomość umysłu, jednak w sekundę została ona zdominowana przez senność. Był tak zajebany, że nawet nie zwracał uwagi, iż bijąca od Jane aura była bardziej lodowata niż zazwyczaj. Dał się wieźć, rzucając się w to w prawą to w lewą stronę przy gwałtownych skrętach. Obrazy budynków przemykały przez okno w formie zamazanej mozaiki.

    Stopniowo umysł Rogera zaczął wydostawać się z lepkiej mgiełki snu i próbować zrozumieć własne wybory. Chłopak aż zasłonił usta, mrugając intensywnie, kiedy prawda do niego doszła. Z własnej nieprzymuszonej woli ocknął się o szóstej rano i zamiast jak każdy rozsądny człowiek wrócić do snu, to on poszedł do kuchni i jakimś cudem wkręcił się w jazdę z Jane.

– Będziesz wymiotował? – spytała, patrząc na niego kątem oka.

   Rozjuszoną, pragnąca krwi niewinnych Jane… Czym prędzej pokręcił głową i spuścił ręce, prostując się. Dziewczyna wygięła brew, jednak tego nie skomentowała.

– Serio jacyś kretyni tam pracują, skoro znikąd zapisali mnie na walkę. Jeszcze nie odbierają telefonów – Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. – I ta durna kara za nie przychodzenie na zarezerwowane walki. Zabiję ich.

– Może błąd systemu? – zasugerował nieśmiało.

– Jak dotąd działa idealnie, a tu nagle akurat ze mną coś się zjebało? Ze mną, która nie walczyła od pół roku i nie jest zapisana na zawody?

– To jednak nie – wycofał się szybko.

   Dziewczyna jedynie wymamrotała przekleństwo pod nosem, po czym docisnęła gazu. Futerał gitary uderzył o oparcie fotela, a kartki usiane jej drobnym pismem spadły na podłogę. Roger już miał w myślach, by jednak spróbować się pomodlić, gdy auto gwałtownie stanęło. Patrząc, że było to między dwoma innymi samochodami, coś musiało nad nimi czuwać.

   Jane wyszła, nie czekając na niego. Rozpiął pasy i z lekko trzęsącymi się kolanami wydostał na zewnątrz. Poranny ziąb przeniknął go do szpiku kości, aż dostał dreszcz. Lecz liczyło się, że przeżył! Najchętniej ucałowałby ten ohydny chodnik, ale chciał dogonić Wilson, która już przechodziła przez szklane drzwi.

   Szybko pożałował swego pośpiechu, bo po wejściu zrozumiał, że zaraz stanie się świadkiem morderstwa. Najpierw sam miał ginąć, a teraz ujrzy kogoś innego jako ofiarę, cóż za ironia.

   Jane rzadko się denerwowała do tego stopnia, by to okazać zewnętrznie. Choć pewnie okres egzaminów musiał ją tak wybić z równowagi. Ostrożnymi krokami zbliżał się do gładkiej lady, na której niemal wykładała się dziewczyna, mierząc wzrokiem z recepcjonistą.

– Nie powinno zmieniać się terminu trzy godziny przed – oświadczył gościu, a Roger już chciał za niego zanosić modły.

    Dziewczyna uśmiechnęła się samymi wargami, a w jej oczach czaiła się śmierć.

– Powinno się sprawdzać czy osoba walcząca w ogóle może – odparła lodowato. – Nie zapisywałam się, a że nikt tu nie potrafi sprawdzić rejestru, to już nie moja wina. Telefonów też nie odbiera nikt.

– Pan wykreśli – odezwał się Roger, próbując wzrokiem przekazać mężczyźnie, że nie chce tego przeciągać. – Dwa kliknięcia i po krzyku.

  Recepcjonista westchnął i zaczął klikać myszką. W jego okularach odbił się ekran.

– Głupota.

   Brew Wilson drgnęła, lecz wbrew obawom chłopaka, nie zdecydowała się rzucić na mężczynę i wepchnąć mu telefon do gardła. Jedynie zmrużyła powieki.

– Można powiedzieć, jaki debil zrobił ten zapis.

– Nie. Jedynie jest zapis, że walka odbywa się zgodnie z harmonogramem turnieju.

   Teraz Roger przechylił głowę, bo to nie miało żadnego sensu. Chyba naprawdę wystąpił błąd sieci? Jednak Jane nie drążyła tematu i odeszła do blatu, kiedy recepcjonista ogłosił, że usunął pojedynek. Złapała go pod ramię i zaczęła ciągnąć do drzwi. Wyraźnie była już spokojniejsza, choć trochę zamyślona.

– Chodź, zabiorę cię na dobrą kawę w ramach zadośćuczynienia, że prawie ducha wyzionąłeś w aucie – Uśmiechnęła się lekko.

– Nie wiem, czy chce wsiadać – przyznał. – Mogę prowadzić? – Spojrzała na niego. – Żartowałem, błagam, nie wciskaj już tyle gazu.

 

****

   Normalnie dzwonki były moim wybawieniem, lecz dziś stały się utrapieniem. Pisałam spokojnie interpretację, czując wzrok skupiony na mojej głowie. Przełknęłam ślinę. Udawało mi się ich unikać przez trzy lekcje, ale kiedyś ta passa musiała się skończyć.

– Już rozumiesz, jak to być wśród harpii – Aki oparła policzek o dłoń. – Poezja karmy.

– Dzięki za wsparcie – syknęłam.

– Powiedz, że to twój ojciec.

   Obróciłam głowę z miną wyrażającą pełne zwątpienie w jej umysł. Wyszczerzyła zęby, odchylając się na krześle. Wtem rozbrzmiał dzwonek zmieszany z jednoczesnym zamknięciem książki nauczyciela. Pióra nie zamknęłam, aż już z trzech stron moją ławkę otaczała grupka dziewczyn. Aki poklepała mnie po udzie z ironiczną troską.

– Jessie, kim był ten chłopak z boiska?

– Totalne ciacho!

– Chodzicie razem?

– Ile ma lat?

– Przenosi się tu?!

   Już poczułam ból głowy i chęć spierdolenia na Velarię. Trzeba to rozegrać szybko i skutecznie, żeby ani nie narobić sobie wrogów ani nie wzbudzić za dużych ekscytacji.

– Tak, to mój chłopak. Jest zza granicy – wyjaśniłam. – Nazywa się Keith.

   Aki zagryzła wargę, zduszając śmiech i wychyliła głowę w stronę ławki Haru. Oberwie, aż zobaczy Starożytnych, przysięgam.

– Hee – Niska szatynka – chyba nazywała się Sam – oparła się łokciami o ławkę. – Nigdy wcześniej się tu nie pokazywał.

– Bo jesteśmy razem od niedawna.

– Czemu nam nic nie mówiłaś, Aki? – Kilka spojrzało z wyrzutem na Japonkę.

   Ta żmija uniosła ręce w geście poddania się i westchnęła ciężko.

– Nie moja sprawa, zresztą Jess ceni prywatność. Jeszcze z takim ciachem – zakończyła ironicznie.

   Szybki ołówek w tchawicę i już się tak uśmiechać nie będzie….Kurwa, chyba przejmuje jej sposób myślenia, niedobrze.

– Czy to znaczy, że razem pójdziecie na bal zakończenia?! – wykrzyknęła jakaś z tyłu.

   To mnie ogłuszyło, bo kompletnie zapomniałam o tej tradycji. Otworzyłam usta, jednak nic z nich nie wyszło.

– Jasne! – Akane klepnęła mnie w  plecy- Będą najpiękniejszą parką. Jeszcze Keith w garniaku – Pokiwała głową. – Uczta dla oczu, moje panie.

   Również pokiwałam głowę, wpatrując się w cyrkiel wystający z piórnika. Jebać, czy przesiąkam jej logiką. Szkolna toaleta dziś spłynie krwią.

   Rozbrzmiał dzwonek, więc ożywiona grupka wróciła na miejsca.

– Zginiesz, Akane – poinformowałam ją grobowym tonem.

– I odrodzę z popiołów jak feniks – odparła.

   Wolnym ruchem podniosłam cyrkiel. Światło jarzeniówek prześlizgnęło się po metalowej końcówce. Krzesło Aki lekko szurnęło po podłodze, kiedy odsunęła się na kraniec ławki.

 

****

 

   Biegać nigdy nie lubiłam, lecz w szybkim chodzie mogłabym mieć mistrzostwo. Machając zamaszyście zgiętą ręką, szłam dziarsko przez Bakuprzestrzeń. Plecak ciążył mi na ramieniu przez ilość książek, mózg wręcz szumiał od ilości powtórzonych matematycznych formułek, lecz prułam dzielnie ku bazie Wojowników. Spytacie, czemu się tam od razu teleportowałam? Bo jak zawsze jebał mnie pies i teleport nie rozumiał polecenia, a ja o łaskę się prosić nie będę i odwaliłam tradycyjną trasę od centrum aż tu.

– Ne, nie masz wrażenie, że Wojownicy są trochę…nudni?

   Obróciłam głowę, bo takie słowa to była rzadkość. Wojownicy byli tu już długo kochani, wszyscy znali ich zasługi no i dalej git walczyli. Chyba, że chodziło im o ciągle ewolucje Drago, bo chłop mógłby przystopować, nawet Danny już nie wiedział, która to jest. Grupka musiała wyczuć mój wzrok, bo lekko się wzdrygnęła i szybko odeszła.

– Popularność zaczyna spadać – mruknął Fludim. – No biorąc pod uwagę, że my SPADLI..fsvhd! – oburzył się, kiedy uciszyłam go dłonią..

– Trochę to bez sensu, skoro Dan i reszta cały czas walczą i są wysoko w rankingu – Kiwnęłam głową na tabelę wyników. Shun i Kuso ciągle figurowali przy numerkach dwa i jeden.

– Walka to nie wszystko. Powiew zmian jest potrzebny w przyrodzie, by piękniej rozkwitała – stwierdziła Sellon, stając koło mnie. – Ludzie także potrzebują zmian rutyny – Spojrzała na mnie. – Witaj, Jessie.

– Hejka, Sellon – uśmiechnęłam się.

   Wyjątkowo po jej bokach nie znajdowały się Chris i Soon, co było naprawdę rzadkością. Ale to i lepiej, przynajmniej nie bombardowały mnie ponurymi spojrzeniami spode łba. Przypominały wtedy Aki, gdy widziała Spectrę.

– Czyż to nie cudne zrządzenie losu, że dziś zawalczymy wśród gwiazd? – spytała.

   Wtedy mnie tknęło, że wspominała podczas grupowej walki, że chciałaby stoczyć ze mną bitwę. I tu nagle wypadło akurat na to. Powstrzymałam zmarszczenie brwi i przytaknęłam.

– To prawda, ale to dość dziwne. Nie minęła przepisowa trzydniowa przerwa.

– Oh – Zamrugała, po czym rozciągnęła umalowane ciemną szminką wargi w łagodny uśmiech, który podbijał serca widzów. – Faktycznie, masz racje – Postukała długim palcem o podbródek. – Cóż, może wiedzieli, że nasz pojedynek przyciągnie wiele uwagi, dlatego postanowili cię złapać, póki walczysz – Puściła mi oczko.

– Heh, to trochę problematyczne, bo jednak jestem na ostatniej prostej do studiów i czasu mam jak na lekarstwo – przyznałam, na co maruda prychnęła z irytacją.

– Dlatego jesteś rezerwową? – głos Sellon gwałtownie się zmienił na jakby zdumiony.

– Najbardziej logiczna opcja – wzruszyłam ramionami, na co dziewczyna zmrużyła oczy.

– Niedopuszczalne. Absolutnie – westchnęła głęboko, przykładając dłoń do serca. – Takie piękno i styl walki nie mogą być zredukowane do jakiegoś dodatku. Gracja posługiwania się mrokiem to coś, co powinno być doceniane. Gdybym była twoją liderką, nigdy nie dopuściłabym do takiego znieważenia, nawet jeśli rzadko walczysz.

   Z lekka mnie ogłuszyła tą przemową, dlatego stałam ogłupiała z lekko otwartymi ustami. Nawet mi nie zaświtało, że jesteśmy w przestrzeni publicznej i ludzie to słyszą, co spowoduje kolejne plotki. Bardziej chciałam znaleźć powiązanie między stylem walki a zniewagą bycia rezerwową. Bo Sellon zawsze wypowiadała się niezwykle barwnie i kwieciście, ale tutaj nie wiedziałam, za co się zabrać.

   Chyba to spostrzegła, bo położyła dłoń na moim ramieniu z łagodną miną.

– Ale już cię nie zatrzymuję. Do zobaczenia na naszej walce – rzekła i mnie wyminęła.

   Automatycznie skierowała kroki do głównego budynku, gdzie znajdowała się szatnia Wojowników. Przez moment dalej szłam w szoku, aż się otrząsnęłam, bo trybiki się zazębiły.

– Po jaką cholerę Sellon chce mnie w swojej ekipie? – spytałam, przechodząc przez główne drzwi.

– Też chciałbym wiedzieć – odparł Fludim. – Nigdy wcześniej nie wydawała się tobą aż tak zainteresowana.

   Fakt faktem Sellon z Anubiasem od chwili pojawienia się w Bakuprzestrzeni jakoś bardziej się koncentrowali na Danie (zwłaszcza ten irytujący sadomaso), a reszta z ich drużyn zajmowała Shunem i Marucho czy z dwa razy mną. Więc to była dość nagła zmiana polityki.

   Sellon była osobą, do której łatwo poczuć sympatię. Nie wywyższała się, choć była pewna siebie i dumna. Jednak przez doświadczenia z Gundalią i Vexosami miałam dość spore problemy z zaufaniem i coś mi tu nie pasowało.

   Choć może zaczęłam przesadzać w drugą stronę?

– Oi, księżniczko.

    Te dwa słowa w sekundę wybiły mnie z zadumy. Wiedziałam, że to Anubias z jakimś problemem, więc zacisnęłam dłoń na ramiączku plecaka, idąc dalej. Udawaj, że go tutaj nie ma. Zwykły piesek, co się zgubił, ale zaraz go właściciele zabiorą, nie ma się co martwić. O cholera, Aresowi kończy się karma, będę musiała kupić. I uzupełnić lodówkę, bo Mick nie ma litości, jak wraca z college, jebany odkurzacz.

   Ciężki skórzany but uderzył w ścianę przede mną. Wzniosłam oczy, wzdychając. No tak, jemu się tak szybko nie nudzi dręczenie ludzi.

– Głucha jesteś, styropianie?

– Czego, sadomaso? – Uniosłam brew. – Śpieszę się.

– Wyraźnie mówiłem, żebyś przekazała Kuso, że ostatnia bitwa się nie liczy.

- Masz język. Sam mów. Chyba, że się wstydzisz?

– Nie będę za nim latał jak głupi. Jesteście w jednej drużynie. Lepi…

– Anubiasik, przecież ty za nim ciągle latasz i gadasz o walce. Jak jakaś zakochana nastolatka  – przerwałam mu, uśmiechając się szeroko.

   Tradycyjnie jak każda istota, której iq wynosi około 20 punktów, huknął dłonią w ścianę koło mojej głowy. Zamrugałam, patrząc, jak drgają mu mięśnie twarzy. Denerwowanie go było wręcz za proste, zwłaszcza że sam ukazywał swoje słabe punkty.

– Moje cele są zbyt skomplikowane dla kogoś o ptasim móżdżku.

– Idąc tą logiką, to sam nie masz prawa ich rozumieć.

– Rozgniotę cię – warknął, a brew mu latała niczym zepsuta winda. – Niech tylko ogłoszą naszą walkę.

   Mówiłam. Nic prostszego.

– Kuso może sobie zawalczyć z Benem, ale ode mnie nie zwieje. Zniszczę go, udowadniając, kto jest lepszy – dokończył, po czym wycelował we mnie palcem. – Ty też to zapamiętaj.

– Dobra, dobra, zluzuj, bo się zaraz udusisz w tej obroży – Zepchnęłam jego rękę ze ściany i zaczęłam odchodzić. – Powiem Danowi, ale naprawdę powinieneś podreperować swoje umiejętności socjalne.

– Pożałujesz swoich odzywek.

   Pomachałam lekceważąco głową, nawet nie racząc go spojrzeniem. Spokojnym krokiem dotarłam do salki i od rozsunięcia drzwi wyczułam, że wśród chłopaków wciąż coś nie gra. Dan próbował chyba pobić rekord w zjedzeniu burgera, krusząc wokół niemiłosiernie. Jednak Shun, który pozornie siedział zrelaksowany, obserwował go z wyraźną uwagą. Marucho wyraźnie próbował na to nie zwracać uwagi, lecz brakowało temu jakiejś iskry.

   Na moje wejście wszyscy odwrócili głowy, a Danny przy okazji otarł rękawem kapkę sosu z kącika warg.

– Anubias potrzebuje smyczy, bo się chłop wymyka spod kontroli – oświadczyłam gromko. – A poza tym smacznego i dzień dobry.

– Nie masz dziś szkoły, Jess – san? – zdziwił się Marucho. – Strasznie wcześnie przyszłaś.

– Co zrobił Anubias? – zainteresował się Dan.

– I dzień dobry – dokończył Kazami.

   Shun odsunął mi krzesło, na które klapnęłam. Niemal jęknęłam z ulgi, kiedy plecak wreszcie zniknął ze moich biednych pleców. Strzyknęłam karkiem.

– Miałam, dziś było najmniej lekcji. Anubias mnie dręczył, że mam ci przekazać, iż dorwie cię i tamta walka się nie liczyła. A i Shun dziękuje dobry człowieku – odpowiedziałam im po kolei. – A teraz moje pytanie brzmi, z jakiej dupy nagle walczę z Sellon?

– Jak to? – zdziwił się Marucho. – Przecież wczoraj walczyłaś, a Administracja nie skraca terminów.

– No więc właśnie – Rozłożyłam ręce. – Też bym chciała wiedzieć.

– Choć mnie i samej Sellon to nie przeszkadza – wtrącił Fludim.

– Ona to wręcz mnie pragnie – wywróciłam oczami.

– Spectrze to by się nie spodobało – Dan trącił mnie łokciem.

– Uznał, że sobie poradzę.

– Raczej miał rację – stwierdził Shun.

– Mniejsza z tym, Jane też została zapisana na walkę. Tylko już zdążyła się wypisać i przy okazji nastraszyć biednych pracowników. Więc coś tu ostro nie gra – Postukałam palcem o stół. – I Dan! Ty też masz walkę! Z tym… - urwałam. – no narwanym od sadomaso.

    Tam akurat każdy miał jakieś problemy z nerwami, ale ten najwyższy i umięśniony akurat najbardziej rzucał się do ludzi. Na szczęście szatyn w mig zrozumiał, kogo miałam na myśli.

– Mnie tam to nie przeszkadza – Machnął ręką z uśmiechem i poklepał się po brzuchu. – Im więcej zwycięstw, tym lepiej, nie, Drago?

– Dokładnie – zgodził się bakugan. – Nie wychodzimy przez to z formy.

– Skontaktuje się z adminami, ale to strasznie dziwne – mruknął Marucho. – Nigdy wcześniej nie było takich błędów. Choć może to przez stale rosnącą liczbę graczy?

   Kazami się nie odzywał. Zerknęłam na niego kątem oka, ale z twarzy nie dało się nic wyczytać. Dan gwałtownie się podniósł, wyrzucając ręce przed siebie.

– Skoro wszyscy jesteśmy, to może pójdziemy po coś do kafejki? Od tego siedzenia mój kręgosłup już wysiada.

– Danielu, ledwo jadłeś.

– Ale Jess nie jadła!

   Uniosłam brew, jednak podniosłam się z westchnieniem. W sumie przydałaby mi się jakaś przekąska dla energii, a jak Wojownicy pójdą na swoje walki, to będę mogła się w spokoju pouczyć. Mówię wam, kończenie szkoły ssie. A dalej będzie tylko gorzej… Z drugiej strony na Vestalii miałam całkiem sporo kasy w spadku. Huh…

   Dan wyszczerzył zęby, patrząc wyczekująco na resztę.

– Ja spytam o te walki – wymówił się Marucho.

– Shun?

– Idźcie sami – Ninja pokręcił głową. – Muszę nad czymś pomyśleć.

   Dan na chwilę zmarszczył brwi, ale zaraz się rozchmurzył.

– Okej, to lecimy, Jess!

   Było około piętnastej, więc w kawiarni kręciło się sporo osób, a większość stolików była zajęta. Dorwaliśmy wolny interaktywny ekran w rogu i zaczęliśmy przeglądać ofertę. Właśnie debatowałam nad wyborem kanapki z kurczakiem a dwóch muffin z kremem waniliowym, kiedy Dan zaprzestał przesuwania kubełków z kurczakami i jakby posmutniał.

– Myślisz, że Shun i Marucho są na mnie źli? – spytał cicho.

– Huh? – Zamrugałam zdumiona. Takie pytanie nie pasowało mi do wiecznie pozytywnego Kuso. – Nie, bardziej są zmartwieni.

– Niby czym? – Wyraźnie zacisnął szczękę, przełykając ślinę. – Nic się nie stało, zwykły wypadek.

– Ale rzadki dla ciebie, Danny. No i wydawałeś się dziwny po nim. Jakbyś coś ukrywał.

– Ale tak nie jest.

   Westchnęłam. Rozumiałam jego frustrację, ale też brałam pod uwagę punkt widzenia chłopaków. Kliknęłam w ikonkę napoi.

– To pogadaj z nimi, żeby się niepotrzebnie nie martwili. I odpowiedz mi szczerze. Na pewno wszystko w porządku? – Spojrzałam na niego.

– Tak – Skinął głową. – Nic mi nie jest.

– Więc ci wierzę – odparłam. – A teraz wyciągaj kartę, zapomniałam swojej.

– Czy ty mnie właśnie naciągnęłaś?

   Rozłożyłam ręce, uśmiechając się złośliwie, za co dostałam sójkę w bok.

 

*****

    Kanapkę, sok i zakupy później już tak mi do śmiechu nie było. Siedziałam w opustoszałym pokoju, próbując na spokojnie rozwiązać jakieś zjebane zadania z trójkątami. Odgłosy walk niosły się korytarzami, kiedy długopis skrobał kolejne formułki. Im dłużej to robiłam, tym mocniej odnosiłam wrażenie, że świat mnie jakoś znienawidził. Po chwili skończyłam i zostałam z bardzo dziwacznym wynikiem na kartce. Ale pewnie poprawnym, bo tutaj muszą być jakieś pierwiastki i inne zjebstwa, wszakże to matematyka, królowa nauk, oby zdechła.

– Ciekawe, jak idzie Danowi z Benem – zastanowił się Fludim.

– Pewnie rozkłada go na łopatki – mruknęłam. – Anubias musi umierać z zazdrości – Ułożyłam się na stole. – Mam dość po czterech zadaniach.

– Przynajmniej wyniki nie są na minusie – pocieszył mnie bakugan, tuptając po stole. – Na fizyce wychodziły ci uśmiechnięte buźki.

– To był uśmiech przez łzyyy – ziewnęłam, patrząc na ścienny zegar. Do walk została godzina.

– Jak chcesz, to się zdrzemnij – oznajmił Fludi. – Przynajmniej na walkę będziesz wypoczęta.

   Od tego matematycznego bełkotu musiałam kompletnie zgłupieć, gdyż się zgodziłam i położyłam się na kanapie, która stała pod ścianą. Ścięło mnie niemal od razu i dopiero około czterdzieści minut później, kiedy się podniosłam z zaschnięta śliną, zrozumiałam, że to był błąd. Miałam uczucie, jakby moją głowę wypełniała wata, a rzeczywistość zdawała się być niezwykle odległa. Jeszcze dziwniejsze było, że brakowało Wojowników. Przecież walka Dana musiała się już skończyć?

– Shun i reszta przyszli tu? – spytałam, podnosząc się i chwiejąc lekko. Ciągle próbowałam wrócić do siebie.

– Chyba nie – Fludim ziewnął. – Sam się chwilę zdrzemnąłem.

   To nie zwiastowało pomyślnie na naszą walkę. Jeszcze jeśli wypadnie na jakieś ciemne miejsce do bitwy, to tam niechybnie zasnę. Poklepałam się na policzek, a gdy Fludim wskoczył na ramię, wyszliśmy na korytarz.

   Cisza. Teoretycznie był wieczór, ale bez przesady, wkoło nie widziałam żywej duszy.

– Jest…dziwnie – mruknął Fludim.

   Skinęłam głową i chwilę później niemal nie zeszłam na zawał, kiedy ekran umieszczony nad sufitem się włączył. Przedstawiał Drago na ruinach miasta, który z głośnym rykiem rozsyłał na wszystkie strony fale energii. Krzyki widowni wypełniły drugi plan, a kilka budynków zaczęło chwiać się w posadach, aż nagranie się urwało i ukazało obraz z innej bitwy.

– No ładnie.

– Drago znów ewoluował? – zdumiała się maruda.

– Kto wie – Pokręciłam głową. – Ale to był potężny atak.

   Tylko to dalej nie tłumaczyło, gdzie wywiało Wojowników. Nie żeby mi specjalnie zależało, ale miło byłoby mieć jakiś kibiców na tych trybunach. Zwłaszcza, że fani Sellon byli dość…głośni. Westchnęłam, wsadziłam ręce do kieszeni spodni i skierowałam się do szatni zawodników. Farta dalej nie miałam, bo Sellon siedziała wraz ze swoimi członkiniami drużyny. Uśmiechnęłam się lekko, na co otrzymałam lekkie skinięcie głów i przeszywający wzrok. Milutko.

  Przysiadłam na ławce koło szafek, kiedy odezwała się Soon.

– Niechętnie to robię, ale trzeba przyznać, że wasz lider jest potężny.

– Huh? – Spojrzałam w jej stronę. – Aaa, chodzi o bitwę z dziś?

– Nie oglądałaś? – zdziwiła się dziewczyna.

– Przysnęło mi się – wzruszyłam ramionami.

– My zawsze podziwiamy pojedynki Sellon – sama – oświadczyła Chris, wtulając się w ramię liderki. – Jej styl bitew jest przepiękny, dlatego wstyd je przegapić! – Fiołkowe oczy blondynki aż się mieniły z uwielbienia.

– Dziewczęta, nie każda drużyna jest taka jak nasza. U Wojowników panują inne relacje – stwierdziła wojowniczka Ventusa i przechyliła głowę, patrząc na mnie znacząco.

   To tylko spotęgowało moje podejrzenia, że wyraźnie ode mnie czegoś chciała. Jednak zignorowałam to, kiedy przez głośnik zostały wyczytane nasze imiona.

– Cóż, powodzenia i niech wygra lepsza – rzuciłam szybko i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

    Zmrużyłam oczy, wychodząc na arenę, która z każdej strony oświetlały wysokie reflektory. Uszy wypełnił znajomy szum tłumu, a mój zacny ryj zagościł na dużym ekranie. Dopiero wtedy spostrzegłam odcisk poduszki na policzku i biednie rozmazany ogonek kreski. Ehh, ta drzemka to było stanowczo strzał w kolano.

– Dawaj, Jess!

   Obróciłam się i odetchnęłam na widok Dana i reszty. Kuso i Marucho opierali się o barierkę, lecz Shun siedział z tyłu ze skrzyżowanymi ramionami i dalej wydawał się nieobecny. Pomachałam im i obróciłam się przodem do areny.

   Sellon na wejście została powitana falę okrzyków. Przyjęła je z uśmiechem, po czym złożyła krótki ukłon

– Naszym wieczornym polem bitwy będzie… - komentator zwiesił głos. – Posępne pole!

   Oj zła godzina musiała mnie dziś uważnie słuchać. Arena zaczęła się obniżać i zmieniać, aż stanęłyśmy na szarej ziemi wśród powyginanych suchych drzew otoczonych lepką gęsta mgłą. Wiatr nieprzyjemnie wył między gałęziami. Jak raz ubrałam się odpowiednio do pogody, bo mogłam się opatulić płaszczem.

– Karta otwarcia! – Zielone światło popłynęło przez grunt. – Spyron!

   Z ptasim okrzykiem bakugan wystrzelił w powietrze, rozwijając dwie pary białych skrzydeł. Zerknęłam na jego poziom mocy. Tysiąc dwieście, coś pięknego. Już na starcie nieco mi brakuje. Podrzuciłam dwa razy Fludima, nim go wyrzuciłam.

   Poziom mocy Fludima: 1000

  Sellon przyłożyła dłoń do serca.

– Niech ten pojedynek stanie się pięknym tańcem, Jessie.

   W sumie miała rację, bo na pewno wyjdzie z tego ładny balet. Tylko taki w stylu Aki.

 

 

****

   Trybuny były zapełnione, co stanowiło standard, kiedy na arenie walczył ktoś z trzech najsilniejszych drużyn. Wieczorna pora też nikogo nie zniechęciła, a wręcz mogło się wydawać, że przyciągnęła jeszcze więcej osób. Przez to Gawain, który lekko się spóźnił, miał małe problemy z dotarciem do swojego miejsca. Joseph łaskawie mu je zajął swoim butem.

– Mogłeś jeszcze napluć – Pokręcił głową, siadając.

– Ale tego nie zrobiłem – Chłopak odgarnął fioletowe kosmyki za ucho, a drugą dłonią podsunął mu torebkę wypełnioną świeżym popcornem. – Robiłem chwilę temu.

– Skąd wziąłeś mikrofalę? – Uniósł brew i syknął przez zęby, kiedy poczuł palcami gorąc torby.

– Nie zamykają tylnego wejścia kafejki – Livy nigdy nie podnosiła głosu, lecz mimo wrzawy było ją słychać wyraźnie i głośno.

   Gawain odchylił się, by ujrzeć popielate włosy z białymi pasemkami. Po zgiętych plecach wiedział, że dziewczyna siedzi ze skrzyżowanymi nogami i opiera podbródek o rękę. Całkiem skupiona jak na jej standardy.

   Skierował wzrok w dół, wrzucając popcorn do ust. Dwa bakugany akurat naprzemiennie ciskały w siebie atakami z odległości, aż na bok tryskały iskry mocy. Wiatr wzbierał na sile, wyjąc coraz głośniej, natomiast mgła stawała się coraz gęstsza i ciemniejsza, pogrążając arenę w mroku. Idealne ukazanie pojedynku dwóch bezlitosnych żywiołów.

– Dziś same dobre bitwy – uznał Joseph z pełnymi ustami. Przełknął mocno, aż Gawainowi zrobiło się nieprzyjemnie. – Wcześniej Kuso niemal rozwalił arenę.

– Nie ma się z czego cieszyć – westchnęła Livy, sięgając do gorącej torebki. Wsypała kilka ziaren do ust. – To tylko pokazuje, że siła Dragonoida ciągle wzrasta.

    Joseph rozłożył ramiona i wypuścił dramatycznie powietrze. Dziewczyna uniosła brew i wróciła do obserwowania bitwy. Akurat kamery zmieniły obraz z bakuganów na ich wojowniczki. Sellon jak zwykle wyglądała na nieporuszoną, lekko się uśmiechając,  ale jej przeciwniczka już taka szczęśliwa nie była.

– Hee, więc tak wygląda – Gawain skrzyżował ramiona.

    Livy i Joseph jednocześnie obrócili na w jego kierunku głowy ze zdumieniem (w przypadku dziewczyny była też nutka zniesmaczenia) wymalowanym na twarzy.

– No co?

– Nawet ja wiem, jak wygląda Jessie, a ty nie żyjesz z nią na tej samej planecie? – Joseph podrapał się po głowie.

– Nigdy nie zwróciłem specjalnej uwagi – Odchylił się, zakładając nogę na nogę. Twarz szatynki rozświetlił fiolet uruchomionej karty. Ku niebu wystrzeliły wstęgi czerni. Oczy mu pociemniały. – Jesteśmy z dwóch osobnych światów.

   Fioletowłosy wykrzywił się ponowie i zerknął na koleżankę, ale blondynka wróciła do obserwowanie bitwy spod wpółprzymkniętych powiek. Z daleka wyglądała, jakby zasnęła, co pewnie za niedługo stanie się prawdą. Jej bakugana jak zwykle nigdzie nie było.

– Czemu właściwie nie walczyłaś, Livy?

   Poruszyła się lekko, rozstawiając szerzej stopy odziane w czarne baletki.

– Odwołała.

   Krótkie wyjaśnienie. Gawain chrząknął na znak zrozumienia. Jego oczy ciągle były ciemne i utkwione zamiast w bitwie to w wojowniczce Darkusa. Przynajmniej do chwili, kiedy trzon jednej z kolumn nie odłamał się z głośnym krachem i poszybował prosto na arenę.

   Krzyk podniósł się w ułamku sekundy, by zaraz ustąpić miejsca westchnięciu szoku. Dwie purpurowe kule odbiły kawał marmuru, tak że uderzył kilka metrów dalej niż zamierzał, ratując tym wojowniczki od stanięcia się marmoladą. I o ile zrobiłby to bakugan, to nikt specjalnie by się nie zaskoczył, jednak kule wyszły spod palców Jessie.

    Nawet Livy się rozbudziła i szeroko otwartymi oczami wpatrywała w rysy pęknięć na trzonie.

– Co to było, Gawi? – Joseph przełknął ślinę.

– Jedno z utrapień Vestalii – odparł Vestalianin, zagryzając wargę, po czym spojrzał na zegarek założony na nadgarstek. Wskazówka przesunęła się na dziesiątkę.

 

 

****

 

– Wygląda na to, że nasza walka skończy się remisem – rzekła Sellon.

   Skinęłam głową, ciągle wpatrując się w oderwaną część kolumny. Możliwe, że trafił w nią jakiś z naszych ataków, ale żeby, aż odleciało? Zadarłam głowę, jednak ostre światło przysłaniało mi widok. Za to widziałam kilkaset pochylonych nad nami głów. Westchnęłam. Ludzie z Neathii, Gundalii i Vestalii raczej się nie zaskoczyli, ale dla Ziemian to musiała być nowość.

– Przy okazji, co to była za umiejętność? – Kobieta pochyliła się, jednocześnie dając znak dłonią do Chris i Soon, że mają póki co nie podchodzić.

   Serce zabiło mi szybciej, ale wymusiłam uśmiech.

– Sekret.

   Zamrugała i coś przemknęło w jej oczach, czego nie umiałam określić. Wyprostowała się, przyglądając mi badawczo.

– Rozumiem – Rozchmurzyła się. – Cóż, liczę, że następną walkę dokończymy, Jessie.

– Też bym chciała – przyznałam, bo jednak trochę brakowało mi tego wrzenia adrenaliny w żyłach.

   Wojowniczka machnęła na pożegnanie dłonią i oddaliła się do swoich wiernych podwładnych, a te powitały ją okrzykami ulgi i  rzuceniem się do ramion. Przełknęłam ślinę i zdałam sobie sprawę, jak suche mam gardło. Nogi były jak z ołowiu, kiedy oddalałam się spod czujnego oka fleszy. Weszłam w zacieniony korytarz, który zaraz zalało światło oraz głos Dana. Szatyn rzucił się na mnie i objął niczym koala gałąź.

– JESSS! – jego ryk niemal mnie ogłuszył.

– Przecież żyję, ślepoto – westchnęłam i oparłam na nim, czując wyjątkowo zmęczona.

– Byliśmy w gorszych sytuacjach – dodał Fludim.

    Kazami wraz z Marucho doszli. Uśmiechnęłam się słabo, co blondynek odwzajemnił, lecz Shun jedynie spojrzał ponuro.

– Czemu nagle ta kolumna pękła? – spytał, sprawiając, że wszyscy drgnęli.

– Oi, Shun! Ważniejsze, że Jess nic nie…

– To oczywiste – przerwał Danowi ninja. – Ale cały ten dzień mi się nie podoba. Najpierw zmiany w rozkładzie pojedynków, potem twoja walka, a teraz to. Coś tu się ewidentnie dzieje.

– Shun, czy ty sugerujesz, że ktoś próbuje zaszkodzić Wojownikom? – spytał jego bakugan – Tylen.

– Nie wiem – Chłopak wzruszył ramionami. – Ale to jest możliwe wyjaśnienie.

– Albo ktoś coś mieszał w samych ustawieniach Bakuprzestrzeni – odezwał się Marucho. – Choć Kato oraz administracja nie zauważyła żadnych włamań.

– Albo to same przypadki – Dan wzruszył ramionami i przytulił mnie mocniej. – Ważniejsze, że nic nam nie jest.

  Oparłam brodę o jego obojczyk i wypuściłam powietrze nosem. Shun miał rację, że coś się kroiło, lecz ciężko było powiedzieć co konkretnie. I czy akurat wymierzone w nas. Wtedy zauważyłam, że brakuje mi informacji.

– Co się stało na twojej walce, Danny?

   Wyraźnie poczułam, jak zastygł, choć wyraz twarzy mu się nie zmienił. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka.

– Heh, Drago przesadził z mocą.

– Przesadził? – wykrzyknął Tristar, machając nerwowo rękami. – Rozsadził pół areny!

– Nie przesadzajcie, to nie było pół! – oburzył się Kuso.

   Zmarszczyłam brwi. Czyli cokolwiek było z Danem nie tak, to dalej trwało. Wspaniale, przecież spokoju nie mogło być za dużo, żeby nam się w dupach nie poprzewracało od tego dobrobytu. Wyplątałam się  objęć chłopaka i ziewnęłam, zasłaniając usta. Mina Shuna złagodniała, a Dan się odprężył.

– I tak dziś nic nie wymyślimy – mruknęłam. – I wybaczcie, ale padam.

   Przechodząc już na lżejsze tematy, odprowadzili mnie do teleportu. Przeniosłam się do punktu u mnie i widząc mrok za szybą, sięgnęłam po telefon, by zamówić taksówkę. Wybijałam numer, kiedy padł na mnie cień. Zerknęłam ku górze, by zostać uraczoną widokiem chłopaka z naciągniętym na głowę kapturem i oczami o złotej, vestaliańskiej tęczówce.

– Miło mi zobaczyć księżniczkę na żywo.

 


 

 Rozdział długi, bo będą meega rzadko. Ogólnie matury odwalone, jutro idę na szczepionkę, potem tydzień spokoju i roboota. No i ogarnianie studiów, bo to też niezła zabawa jest. Co do rozdziału to akcja powoli nabiera tempa, coś się kroi poważnego, Jess i Anubias to moje fav do pisania XD

Dobranoc!