niedziela, 20 października 2019

Gra z diabłem - one shot#12


    Każdy jej krok odbijał się głośnym echem od ścian korytarza, choć starała się iść niemal na palcach. Co chwila patrzyła się za siebie, mając wrażenie, że czuje jego oddech gdzieś w głębi mroku, jednak nigdzie nie dostrzegała czerwonej demonicznej maski. Była sama. Na razie...
   Który to był raz? Piąty? Siódmy? Straciła rachubę już dawno temu. Bo pomimo przerażającej wiedzy, że nie może od niego uciec, ciągle próbowała. Nawet nie po to, by rzeczywiście się wyrwać do normalnego świata. Nie, nie była aż tak naiwna. Chciała tylko zachować jakąś cząstkę siebie. Poczuć, że coś ciągle w niej jest, że wcale nie rozpada się na tysiące małych kawałków.
    Że nie jest jego ukochaną marionetką...
   Mrok wokoło ją dusił, oblepiał, śmiał się z jej bezsilności, mimo że powinna być jego panią. Lecz co w tym dziwnego, skoro nie umiała nic zrobić? Jedynie oglądać rozmiary szaleństwa, które owładnęły Spectrą i udawać, ze nie czuje dotyku jego rąk na policzkach i ramionach, nie słucha pełnych kuszących obietnic szeptów czy deklaracji miłości, nie patrzy, jak z chorym podnieceniem zmiata każdego, kto mu przeszkadzał.
   Mógł mówić, że ją kocha, ale to było kłamstwo. Tym, co kochał, była iluzja, którą wykreował w głowie. Pewnego dnia mu się znudzi, a wtedy...a wtedy...
   Przełknęła ślinę, powoli wsuwając dłoń do kieszeni długiego wełnianego swetra. Opuszki palca wyczuły metalową powierzchnię nożyczek do paznokci, jedynej ostrej rzeczy, której Spectrą jeszcze jej nie odebrał.
– Czyżbyś już zmęczyła się nocnym spacerem?
    Oddech uwiązł jej w gardle, a żołądek ścisnął się w kłąb. Za wszelką cenę starając powstrzymać się drżenie kolan, podniosła oczy na Phantoma. Stał kilka metrów od niej w luźnych ubraniach bez maski na twarzy. Wyginał wargi w uśmiechu, lecz jego oczy pozostały zimne niczym grudki lodu.
– Każdy potrzebuje trochę ruchu dla kondycji – odparła, unosząc dumnie podbródek. Nie mogła mu okazać, jak bardzo rozbita była. Wtedy nastąpiłby ostateczny koniec gry.
– Powinien przykuć cię do łańcucha – wymamrotał, przechylając głowę na bok. – I chyba tak zrobię – Oczu mu zabłysły. – Co o tym myślisz, Jessie?
– Myślę, że możesz mnie w dupę pocałować ze swoimi fetyszami – warknęła, wzdrygając się z obrzydzenia.
   W sekundę rozluźnioną twarz Spectry wykrzywił grymas złości. Vexos ruszył w jej stronę, wyciągając rękę.
– Wracamy! – krzyknął ostro.
   Jej ręką ruszyła, nim zdążyła pomyśleć. Nożyce świsnęły w powietrzu, po czym zapanowała cisza. Spectra otworzył lekko usta i powoli spojrzał na dłoń, w poprzek której biegła czerwona szrama. Krew powoli zaczynała z niej wypływać. Zamrugał i zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, czym była ta czerwona substancja.
   Zaczęła biec, ściskając w dłoni skrwawione nożyczki. Nie miała pojęcia, gdzie zmierza, jedynie zatapiała się w kolejne warstwy mroku, modląc się, by szok Spectry trwał jak najdłużej. Zaczęła się śmiać. Nawet gdy gardło zaczęło ją palić, nie przestała chichotać przez łzy ściekające z policzków. Zraniła go! Wreszcie! Po tylu miesiącach!
   Nagle jeden z witraży z prawej strony eksplodował. Kolorowe kawałki szkiełek buchnęły jej w twarz, a siła wybuchu sprawiła, że uderzyła biodrem o ścianę. Oddychając ciężko, chciała szybko się pozbierać, kiedy dostała w twarz. Padła na podłogę, czując ciepłą, lepką substancję wypływającą z nosa i piekący ból.
– Dlaczego nie możesz mnie słuchać? – szepnął Spectra, kucając przy niej. Każdy mięsień na jego twarzy dygotał w furii, a oczy świeciły nienaturalnym blaskiem.
– Dlaczego nie możesz dać mi spokoju?! – jęknęła, próbując wstać. Jej nogi poślizgnęły się na szklanych odłamach, przez co uderzyła kolanami w zimny beton.
   Chciał złapać ją za włosy, na co znów zamachnęła się nożyczkami. Cofnął dłoń i obnażył zęby niczym drapieżnik polujący na ofiarę. Wpatrywali się przez siebie w pełnej napięcia ciszy. Powoli, krok za krokiem zaczęła się od niego oddalać, ciągle trzymając nożyczki wycelowane w jego stronę.
   Czuła gorycz strachu rozlewającą się na języku i dziwne gorące fale przelewające się pod czaszką. Był pieprznięty, wiedziała o tym od początku, jednak teraz wyglądało na to, że ocknęła się w nim jakaś bestia.
– Wróć tutaj.
   Przez chwilę myślała, że się przesłyszała, bo głos był miękki i spokojny. Spectra uśmiechnął się i wyciągnął w jej stronę rękę, patrząc na nią niczym na małego przestraszonego króliczka.
– Wróć, Jessie. Przestraszyłem cię, prawda? Przepraszam, poniosło mnie. Nie powinien cię uderzyć – przemawiał dalej. Przełknęła ślinę. – No, Jessie? – Uniósł brew, a głos lekko mu zadrżał.
   Zdążyła się podnieść, ale Spectra tym razem był szybszy. Czerwony laserowy miecz przebił materiał spodenek, przecinając skórę. Z gardła wyrwał jej się okrzyk, jednak szybko się opanowała i okręciła, unikając jego rąk. Potknęła się o własne nogi i choć rozpaczliwie próbowała się podtrzymać ściany, padła na plecy. Nożyczki uderzyły głucho o ziemię.
   Spectra zamachnął się ponownie. W jej oczach odbił się czerwony miecz. Nie było szans, by zdążyła uniknąć, nie miała na tyle czasu. Więc to był jej koniec?
    Choć może to lepiej? Przynajmniej wszystko się skończy. To szaleństwo, strach ściskający wnętrzności, poczucie bycia marionetką. Wbiła wzrok w Phantoma, żeby nie myślał, że kompletnie ją złamał. Przyjmie śmierć z otwartymi ramionami.
   Ostrze świsnęło w powietrzu. Oczekiwała uczucia rozrywania mięśni, nagłego wtargnięcia ciemności przed oczy i słodkiego pogrążenia się w wiecznym śnie. Jednak zamiast tego miecz otarł się o jej skórę i zastygł. Zmrużyła oczy.
– Na co czekasz? – wychrypiała. – Zabij mnie.
   Oczy Spectry rozszerzyły się, a on sam oddychał ciężej. Miecz nie drgnął ani o milimetr.
– Nie będę twoją zabawką, Phantom. Czego nie zrobisz, nigdy ci nie ulegnę. Nie pokocham cię – niemal wypluła te słowa. – Więc dokończ dzieła albo zrobię to sama! – warknęła, chwytając ostrze.
   Wyrwał je gwałtownie, przecinając jej dłoń. Zdumiona spostrzegła rozpacz zmieszaną ze strachem, która na sekundę odbiła mu się na twarzy. Wtedy zaświeciła jej się lampka. Czyżby...
   Nadzieja zgasła szybko, kiedy runął na nią całym swoim ciężarem. Wzdrygnęła się, widząc po raz kolejny jego uśmiech pełen obłąkania. Jedną ręką przyciskając jej dłonie do podłogi, drugą delikatnie  przejechał po jej pękniętej wardze i siniaku, który powoli formował się nad nią.
– Tyle zadrapań, tyle krwi – mruczał, po czym przejechał palcami po jej włosach. – Mogłaś tego uniknąć, wiesz? Gdybyś wreszcie zauważyła, że ode mnie nie ma ucieczki.
   Zacisnęła usta w wąską linię. Powoli zaczęła przesuwać dłoń w stronę porzuconych nożyczek, nie spuszczając z niego wzroku.
– Mówisz, że wolisz się zabić. To smutne i niepokojące, Jessie. Nie mogę ci na to pozwolić.
– Chcesz się przekonać?
– Nie muszę – nachylił się, niemal stykając się z nią nosem. – Już wiem, jak to zrobię.
   Owinęła palce wokół chłodnej powierzchni nożyc. Napięła mięśnie, czekając na odpowiedni moment.
– Niby jak?
– Wystarczy, że wejdę ci do głowy.
   Znajomy chłód rozszedł się po jej brzuchu. Spectra zmrużył powieki.
– Masz zbyt wiele złych wspomnień o mnie. Jeśli się ich pozbędę... – zawiesił głos. Przełknęła z trudem ślinę. – staniesz się moja.
– Nie będziesz mieszał mi w umyśle! – syknęła, robiąc zamach.
   Spectra nawet się nie odwrócił, tylko złapała ją za nadgarstek i mocno odgiął. Zacmokał z politowaniem, zjeżdżając dłonią koło jej ramienia.
– Wszystko będzie dobrze – mruknął. – Wiesz, że nie chce sprawić ci bólu.
   Chciała rzucić kąśliwą uwagą o swoich siniakach, gdy poczuła delikatne ukłucie. Obróciła głowę, akurat by ujrzeć, jak Spectra wyrywa cieniutką igłę z jej szyi.
   Jej ciało zaczęło robić się ociężałe, jakby wszystkie mięśnie opadły kompletnie z sił. Spectra westchnął, po czym podniósł ją, wsuwając ręce po kolana i żebra. Próbowała walczyć, szarpać się, lecz była jak marionetka, której odcięto wszystkie sznurki.
– Muszę cię opatrzyć – mówił dalej kojącym głosem. – A potem, kiedy wraz Gusem opuścimy tę przeklętą planetę, sprawię, że będziesz szczęśliwa.
   Powieki zaczęły jej opadać. Zdążyła jeszcze poczuć, jak całuje ją w czoło, nim ogarnęła ją ciemność.
   Przegrała ich grę...




  
 Tak, moi drodzy, napisałam 2 część shota z yandere!Spectrą XD Tym razem bardziej z perspektywy Jessie i pewnie gorszą, bo kontynuację zawsze są gorsze, ale cóż ^^'' Nw jak z rozdziałem, bo niby się pisze, ale dość powoli
Odmeldowuje się!

piątek, 18 października 2019

Angel ma pytanko#5!

Moi drodzy, wie ktoś może, o co biega z tą opcją "wypróbuj nowy wygląd bloggera?" XD Bo niby bym w to weszła, ale się boję, że coś mi pozmienia, a nie chcę mi się z tym bawić. Tak więc jak ktoś jest w miarę zorientowany, to niech mi śmiało napisze. Albo może ktoś już w to kliknął?


Ps. Co do rozdziału, to MOŻE będzie jutro, bo dziś kończę do drugiego bloga, ale niczego nie obiecuję ^^''
Miłego wekeendu!

sobota, 5 października 2019

S2 Rozdział 36: Skryty strach


   Przebudziła się w chwili, gdy ciemność za oczami została zalana przez intensywną zieleń. Siadła na łóżku, z trudem rozchylając zapuchnięte od snu powieki. Kiedy wzrok jej się wyostrzył, ujrzała uśmiechniętą od ucha do ucha Zenet, którą jedną ręką trzymała nad nią ciemny prostokątny lampion z szmaragdowym płomieniem w środku, a drugą opierała o biodro.
– Wstajemy, kochanieńka – rzuciła. – Trening zaraz się rozpocznie, a pan Airzel nie lubi czekać.
   Umysł Heather zawsze był lekko otępiały z rana, jednak mała ilość snu sprawiła, że niemal się zatrzymał. Dziewczyna spojrzała na Gundaliankę, unosząc wysoko brew.
– Jaki trening?
– No jak jaki, siłowy i z bakuganem – Teraz to Zenet wyglądała na zaskoczoną. – Tu masz ciuchy – machnęła w kierunku kupki położonej na komodzie. – Umyj się, przebierz, tylko szybko, nie mam dla ciebie całego dnia – Odrzuciła włosy z ramienia i siadła na łóżku, krzyżując nogi.
   Heather może i zaczęła by drążyć temat, lecz ogłuszenie dalej na nią działało, więc bez protestów wzięła ubrania i zamknęła się w łazience. Dopiero po puszczeniu, a jakże, zimnej w cholerę wody na ciało, otrzeźwiała.
– Mamy problem, czyż nie? – wyszeptał Crueltion, sadowiąc się koło odpływu brodzika.
   Skinęła powoli głową, szybko analizując sytuację. Trening z bakuganem raczej nie będzie probleme, umiała walczyć, a jak coś z chęcią pozna nowe techniki czy sztuczki. Gorzej było z siłowym. Nie miała tragicznej kondycji, żeby nie było, ale to z dużym prawdopodobieństwem będzie szkolenie jak dla żołnierzy.
   Nie może być uznana za słabą. Wtedy nie będą ją zabierali do Neathi. Nie będzie mogła widzieć znów tych zrozpaczonych twarzy, słyszeć tych cudownych pełnych bólu krzyków.
   Kurwa mać! Uderzyła dłońmi w purpurową glazurę. Nie przewidziała tego.
– Masz jeszcze dziesięć minuuut – zawołała Zenet. – Pobiegasz sobie dzisiaj trochę karnych kółek.
   Jeszcze ta irytująca dziewczyna. Heather zacisnęła zęby, szybko wciągając elastyczne spodnie w kolorze bordo, a za nimi buty ze skóry do połowy łydek. Zachowywała się bardzo beztrosko w jej towarzystwie, ale to nie wystarczyło, by nie zauważyła, jak bardzo się boi.
– A was tak właściwie nie było sześciu w drużynie? – spytała, wychodząc z łazienki.
   Zenet zaprzestała liczenia kar, jakie mogła ponieść za spóźnienie i spojrzała na nią z dziwnym błyskiem w oku, nagle nieco blednąc. Zaraz się opanowała, uśmiechając wymuszenie.
– No było, a co?
– Ach, tylko się zastanawiam, co się stało z resztą – mówiła dalej, mrużąc oczy. – Szpiegują dalej czy może oberwało im się za błędy? – Uniosła kącik ust, widząc, jak Zenet przełyka z trudem ślinę.
– Każdy słaby jest eliminowany, to jedna z zasad tutaj – odparła wyzywającym tonem. – Oni zawiedli, więc zniknęli – Głos jej drgnął, mimo to nie spuściła wzroku.
– Hmm, a ty mimo to ciągle tu jesteś – westchnęła. – To idziemy?
   Zenet przez moment wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała z tego zamiaru. Prowadziła ją przez korytarze w ciszy, zasępiona i poważna. Nawet nie próbowała już przed nią udawać, że niczego się nie lęka. Czyżby uświadomiła sobie, że jej „zabezpieczenie” może nie wystarczyć? Uśmiechnęła się i spojrzała przed siebie.
   Jak potężny i okrutny był Barodius, że powodował we wszystkich taki strach? I co to była za metoda, że eliminował swoich podwładnych? Przez ulotny moment poczuła coś na kształt ukłucia strachu w środku, ale szybko to odrzuciła. Póki co nie stanowiła dla niego niczego wartego uwagi.
   Zatrzymały się przed półokrągłym marmurowym wejściem na ogromny plac, gdzie już było zgromadzonych na oko ze stu Gundalian w podobnie sportowych strojach co ona. W oddali było widać żółte, zielone i niebieskie plamki świateł bijące z budynków miasta. Zimny wiatr zawiał jej prosto w twarz.
– Skoro tak bardzo boisz się o siebie, czemu nie uciekniesz? – spytała, zerkając przez ramię na Gundaliankę. – Tutaj chyba nie ceni się lojalności, nie?
   Nie czekając na odpowiedź, wyszła na plac.
– Nie przypominam sobie, byśmy mieli w planach być od początku traktowani jak potencjalni zdrajcy – syknął Crueltion.
– Ona nikomu tego nie powie.
– Skąd ta pewność?
– Bo doskonale wie, że taka informacja nie jest dla niej gwarancją zachowania życia. Zwłaszcza z takimi zwierzchnikami.
   Bakugan zamilkł, wyrażając tak pogodzenie się. Nabrała powietrza, lustrując szybko wzrokiem plac. W kącie leżało kilkanaście materaców, a z drugiej strony wystawało coś na kształt worków treningowych. Przełknęła ślinę. Tutaj zaczynała się najgorsza część zabawy.


****

   Zenet cudem nie uderzyła lampionem w ścianę, w rezultacie wywołując pożar w południowej części pałacu. A to z pewnością nie poprawiłoby jej i tak już chujowej sytuacji.
   Zacisnęła szczękę. Co ta zdzira mogła wiedzieć o życiu tutaj? Tak, bała się! Cholernie! Kto nie czułby strachu, wiedząc, że wystarczy gorszy humor jednego z Zgromadzenia i bach! Koniec twojego życia!
   Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się sprzed oczu wizerunków reszty drużyny. Gdyby wiedziała, że ta cała inwazja na Neathię tak się potoczy, nigdy nie przyjęłabym propozycji Rena. Ach, jaka ona była głupia!
– Co jest, Zenet? – zapytał Contestir, widząc panikę wojowniczki.
– Muszę coś wymyślić – wyszeptała. – Nie chcę umierać – Oblizała wargi. – Tylko jak mam przekonać Zgromadzenie, że jestem im niezbędna? Co powinnam zrobić? – jęknęła do bakugana, a oczy lekko jej się zaszkliły.
– Hej, hej, spokojnie – odparł zaskoczony Contestir, bo widok był naprawdę niecodzienny. – Póki masz jej pilnować, to chyba jesteś bezpieczna.
– Chyba – Pociągnęła nosem. – To dobre słowo.
   Może bakugan miał rację? Tak długo jak będzie łaziła za Heather, jej żywot zostanie oszczędzony? Ale z drugiej strony jaki to był problem zastąpić ją innym lojalnym żołnierzem?
   Jeśli nie pokaże czegoś specjalnego...jeśli tego nie zrobi... rozbite okulary Leny, porzucona książka Jessego...zatrzęsła się.
   Czemu nie uciekniesz?
   Gdziekolwiek się uda, nigdzie nie będzie bezpieczna. Przed Barodiusem nie dało się uciec.
   Poczuła, jakby wokół jej gardła coraz ciaśniej owijała się wisielcza lina. Wystarczył jeden krok w złą stronę i wszystko się skończy.


****


      Mogliśmy być na innej planecie, w nowym środowisku pełnym nieznanych nam rzeczy, lecz jedna rzecz pozostała niezmienna.  Po dostaniu informacji o statku z Gundalii, który kręcił się przy drugiej osłonie, zaczęła się dyskusja, co właściwie robić dalej.
– Wysłać naszych zwiadowców – zaproponował Marucho.
– Śledzić wrogów, by znać ich zamiary – uznał Shun.
– A ja bym obudował pierwszą osłonę – rzekł Dan dumnie.
   Ja, Shun i Marucho już gdzieś tam z tyłu głowy zaczęliśmy mieć swoje przeczucia, jednak Fabia, Shiena i Jake spojrzeli na niego z zaciekawieniem.
– Wymyśliłeś strategię, Dan? – Sheen uniosła brwi.
– Mistrzuniu, ale tak szybko? – zachwycił się Jake.
– Jaki masz plan, Dan – san? – wtrąciła się Haruka, mająca chyba jakieś zaćmienie umysłu, że zapomniała czemu tak dobrze dogadywałam się z Kuso.
   Brunet z lekka skonfundowanym wyrazem twarzy, podrapał się po głowie, po czym odchrząknął.
– Więc myślałem... – zawiesił na chwilę głos, a wyżej wymieniona trójka jakby wstrzymała oddech. – No szczerze, to myślałem, by w biegu coś wykombinować.
   Akane parsknęła w filiżankę, prawie wylewając herbatę na biały stolik, Shun westchnął ciężko, Jake na chwilę się wyłączył, a Shiena wyglądała, jakby straciła wiarę w ludzkość. Dziwaczne milczenie, które zapadło, przerwał obraz z kamer pokazujący już dwa statki zmierzające ku osłonie.
– To statki Kazariny i Nurzaka – stwierdził Elright, przybliżając obraz. – Tylko czego oni chcą?
– Walki! – wykrzyknęli równocześnie Dan z Jakiem.
– We dwójkę na cała neathiańską armię? – zgasił ich Shun. – Bardziej wygląda, jakby coś planowali.
– Dlatego trzeba sprawdzić, czego chcą – odezwał się Marucho. – Wchodzisz w to Akwimos?
– Pewnie!
– My pójdziemy z wami – wtrąciła się Fabia.
– Skoro mamy więcej ludzi, może warto wysłać jeszcze kogoś jeszcze? – zaproponowała Shiena. – Podobno zawsze biorą kogoś z ekipy Rena.
– O tak! Dawaj, Jess, tym razem skopiemy Kazarinie tyłek – wykrzyknął Dan, unosząc pięść.
   Skinęłam głową i już chciałam się podnosić, gdy zatrzymał nas kapitan Elright.
– Wolałbym, żeby Jessie została póki co w pałacu – oświadczył.


****

   Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje, choć jeszcze nic dziś nie zjadła. Podparła się ręką o zimną ścianę, dysząc ciężko i nawet nie próbując ocierać potu z czoła. Całe ciało ją bolało i piekło, jakby zostało zanurzone w lawie.
   Wiedziała, że trening będzie ciężki, ale nie przewidziała, że aż tak. Różnice w budowie ciał Ziemian a Gundalianów nastręczały jej dodatkowych problemów i jedynie posługiwanie się włócznią jako tako jej dziś wyszło.
– Tylko najsilniejsi mogą prezentować naszego władcę – usłyszała głos Airzela nad sobą. Odchyliła głowę. – Jesteś zdolna jeśli chodzi o bitwy bakuganów, ale słaba w kwestii fizycznej. Musisz to nadrobić.
   Skinęła głową, nie mając siły odpowiedzieć. Airzel patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym oddalił się ku wyjściu. Odsunęła spocone włosy z czoła i podniosła się, krzywiąc, kiedy poczuła ukłucia z kilkunastu zadrapań na nogach.
   Powinna czuć frustrację i bardzo możliwe, że kłębiła się gdzieś w dnie jej duszy, jednak bardziej czuła dziwne niemal elektryzujące ciepło w dole brzucha. Podniosła dłonie. Skóra była miejscami poprzecinana, tu i tam dalej ciekła delikatnie krew.
– Nie ma łatwo, co nie? – powiedziała Zenet, która prawie opierała się podbródkiem o jej ramię.
    Obróciła głowę i spotkała się nią twarzą w twarz. Gundalianka zmarszczyła brew, widząc błysk w jej oczach
– To interesujące – powiedziała i zachichotała. – Pierwszy raz nie mogę nad czymś zapanować – Zacisnęła dłoń w pięść. – Pierwszy raz się tak czuję.
– Ha? – Zenet odsunęła się od niej. – O czym ty gadasz?
   Heather w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko. Zenet poczuła dreszcz zimny na plecach. Jak ona mogła wydawać się taka szczęśliwa? Co z nią było nie tak?!
– Czemu się uśmiechasz? – wyszeptała. Heather przechyliła głowę w bok. – Co w tym jest takiego zabawnego? – Dziewczyna dalej nie odpowiadała. Zacisnęła zęby, czując napływ złości. – Co jest z tobą nie tak?! – wrzasnęła. – Czemu stoisz tu poobijana i wyglądasz, jakbyś wreszcie znalazła szczęście?! Jesteś chora na łeb czy jesteś masochistką?!
– Och, nie musisz się tak drzeć – westchnęła Heather, rozkładając ręce. – Po prostu wreszcie to znalazłam – Jej oczy rozbłysły błyskiem szaleństwa. – Tyle nieprzewidywalności, wizja śmierci dyszącej nad karkiem, pełno niezbadanych scenariuszy. Nie sądzisz, że to ciekawe?
   Ciekawe? Ciekawe?! Zenet zaczęła się trząść. Dzień w dzień walczyła z dławiącym przerażeniem, dzień w dzień patrzyła, jak ich grupa się pomniejsza, a ta zachowuje się, jakby było to zaledwie coś na kształt widowiska w cyrku?!
– Ty też jesteś interesująca – słowa Heather sączyły się niczym jad. – Mimo że wszystko zaczęło iść nie po waszej myśli, desperacko trzymasz swoją maskę pewnej siebie, choć pewnie na co dzień masz ochotę ukryć się w najgłębszym kącie. Jesteś lojalna wobec tych, których się boisz i od których pragnęłabyś uciec. Ciekawi mnie to.
   Zenet miała wrażenie, że coś na moment ją opanowało, bo za nic nie mogła sobie przypomnieć, kiedy puściła lampion. Odzyskała jasność umysłu, dopiero gdy ujrzała głowę Heather odskakującą do tyłu i własna pięść lecącą ku dołowi. Zastygła, przez moment obserwując, jak Heather wznosi dłoń, dotyka palcem rozwalonej wargi, a potem znów się uśmiecha.
– Jesteś chora – wycedziła. – Nie masz zielonego pojęcia, jak tu się żyje, a zachowujesz się, jakbyś była ponad to. Nieważne, co sobie wymyśliłaś, tutaj nic ci się nie uda. Nie masz takiej siły.
   Heather wyprostowała się i zlizała krew z wargi.
– Jesteś pewna, że powinnaś mówić tak głośno?
   Chciała jej odszczekać, ale zdała sobie sprawę, że dziewczyna ma rację. Każde słowo rzucające cień na Cesarza było traktowane niczym zdrada. Ugryzła się więc w język i sięgnęła po upuszczoną latarnię. Otrzepała ją z kurzu.
– Chodź, zaprowadzę cię na posiłek – powiedziała, nawet na nią nie patrząc i ruszyła do wyjścia.
   Heather poszła za nią posłusznie, nie odzywając się już ani słowem. Zenet zerknęła na Contestira, który również wyglądał na mocno zaniepokojonego. Nie pierwszy raz miała do czynienia z zwichrowaną psychicznie osobą, w końcu Kazarina miała swoje momenty, jednak w tej dziewczynie było coś innego. Coś dużo gorszego.


****

   Koniec końców nadąsany, że nie dane było nam reaktywować duetu, Dan poleciał w parze z Jakiem, a Shun został z laskami, by przypilnować sytuacji. Ja natomiast udałam się tym razem na pogawędkę z kapitanem.
– Jest jakiś powód, dlaczego nie mogłam iść? – spytałam.
– Są i to dwa – potwierdził Elright. – Spectra poinformował mnie o wiadomości od Nurzaka i wspólnie  uznaliśmy, że lepiej będzie póki nie pokażesz się zwłaszcza Kazarinie na oczy.
   Brew mi drgnęła. Pomysł spoko i zrozumiały, ale ta blond pała oczywiście nawet się o nim nie zająknęła przed powrotem na Vestalię. Westchnęłam.
– A drugi?
– Czy mogłabyś pokazać mi swoją moc? – odparł pytaniem.
   Przechyliłam zdziwiona głowę, ale bez protestów uformowałam średniej wielkości purpurową kulę nad dłonią.
– Mogę jeszcze tworzyć niewielkie bariery lub przenosić przedmioty – dodałam. – Jednak co ma to do rzeczy?
   Elright gestem wskazał mi krzesło, po czym odwrócił się i zaczął pisać na klawiaturze. Pojawiło się nagranie wysokiego Gundalianina w ciemnych szatach o ciemnoszarych włosach do szyi, który wraz ze swoim bakuganem Darkusa niszczył okoliczne budynki Neathii. Obraz śnieżył, przez co z trudem dostrzegłam coś na kształt  miniaturowych ciemnych wyładowań elektrycznych skaczących po jego dłoni.
– Zauważyliśmy u niektórych Gundalian umiejętność do wytwarzania czegoś podobnego do piorunów – wyjaśnił Elright. – Są w stanie powalić kilku naszych żołnierzy na raz.
   Przełknęłam ślinę. A myślałam, że hipnoza Kazi to będzie największa przeszkoda.
– Jak dotąd stwierdziliśmy taką umiejętność u Barodiusa oraz jego prawej ręki Gilla – kontynuował. – I stąd też bierze się drugi powód. Neathianie tak nie potrafią, a obrona przed tym nie jest łatwa. Dlatego chciałbym spytać, czy twoja moc byłaby w stanie to zniszczyć lub stworzyć skuteczne bariery.
– Chciałabym zapewnić, że tak, ale ciężko mi stwierdzić – odparłam, patrząc na zapętlone nagranie. – Moja moc pochodzi od bakugana i nie zaprzeczę, że jest potężna, jednak nie wiem, jaka jest ich. Musiałabym zapytać Reiko, ona wie więcej ode mnie.
– W razie najgorszego scenariusza potrzebujemy czegoś, co obroni królową Serenę i świętą Kulę. Jeśli Barodius ją posiądzie...
   Reszta jego słów utonęła w rumorze wywołanym wstrząsem, który przebiegł przez cały pałac. Złapałam się rogu stołu, żeby sobie czasem zębów nie wybić, a Elright przejechał łokciem po klawiaturze. Gwałtowna fala ciepła rozpłynęła się po pomieszczeniu.
– Kapitanie! – Do środka wpadł jeden z żołnierzy. – Święta Kula wpadła w szał. Księżniczka Fabia i Marucho są w niebezpieczeństwie!





Udało mi się wrócić przed wybiciem 2 miesięcy, i'm so proud XDD Rozdziału tyle nie było, gdyż w sierpień miałam trochę wolny dom i grzechem byłoby tego nie wykorzystać, potem jakieś urodziny, wyjazdy i tak zleciało. A ten rok w szkółce to jest jakiś hit, mam tak dość i jeszcze wizja maturki ustnej psuje mi krew. Ehh no nic
Co do rozdziału to próbowałam tutaj trochę ująć załamanie Zenet (tak obejrzałam 20 odcinek XDD) no i kochaną Heather, z której coraz bardziej wychodzi jej psycho strona, Reszta to bajlando na Neathii, które idzie mi najgorzej, ehh
Odmeldowuje się!