wtorek, 22 grudnia 2020

One shot #15 - Spectra poznaje magię Mikołaja

 

   Spectra zamrugał intensywnie kilka razy i w ostatniej chwili zmusił się, żeby nie zdjąć maski i przetrzeć sobie oczy. Przecież to było absurdalne. Jasne, grał w grę, gdzie istoty o wzroście wieżowca, ostrych pazurach i posługujące się jednym z sześciu żywiołów zmieniały się w kulki i rzucało się nimi na karty i trzeba to było zaakceptować. Owszem, dzięki temu mógł osiągnąć absolutną potęgę i przejąć władzę nad Vestalią, rzucając Zenohelda na kolana. To dało się zaakceptować i uznać jako codzienny element życia.

   Ale widok Shadowa w czerwonym stroju imitującym jakiegoś menela z białą brodą w jego własnym pokoju przeszedł wszelkie zasady obowiązujące świat. Jakieś iglaste badyle z kolorowymi świecidełkami ze sklepu dla ubogich wolał już pominąć, by go szlag nie wziął.

– Co ty odpierdalasz? – syknął mało groźnie, bo ciągle nie otrząsnął się z szoku.

– Ohh, Spectruś! – zawyła parodia wampira, po czym odchrząknęła, plamiąc śliną podłokietnik fotela. Spectra zaczął widzieć na czerwono. – Znaczy się hoho, chłopcze! Byłeś grzeczny?

– Uderzyłeś się w głowę i resztki mózgu ci wypadły? – warknął, podchodząc bliżej.

   Teraz spostrzegł, że Prove ni to siedział ni leżał na fotelu, bo jego nogi zaplątały się w tanie lampki. Huh, to była dobra informacja. Będzie go miał czym udusić, by nie brudzić sobie rękawiczek.

– Ktoś tu chyba się wręcz prosi o róz…Auuu! – jęknął i złapał się za uderzoną głowę. – Za co?!

– Masz trzy sekundy, by wyjaśnić, co to za cholerny cyrk.

– No więc..no…jest taki gościu i żyje na tym…cholera jak to szło…O Lync wie…Zaraz Lync?! Gdzie jesteś ty tchórzliwa piszczałko?!

– Bezużyteczne – Spectra podniósł końcówkę światełek. Czerwone światło padło na jego maskę, tworząc efekt błyszczącego złowrogo oka.

   Twarz Shadowa momentalnie pobladła i chłopak zaczął nerwowo wymachiwać dłońmi w marnej próbie obrony. Nawet udało mu się przetoczyć na podłogę, lecz dalszą ucieczkę zagrodził mu but Phantoma. Shadow zdołał jeszcze ujrzeć błysk szkarłatu tuż przy twarzy i zielony kabel lampek.

   Nieludzkie wrzaski, które rozległy się kilka sekund później, nie nadają się do opublikowania, więc jedynie wspomnijmy, że służba omijała pokój Phantoma przez dwa tygodnie z dziesięciometrowym odstępem.

 

****

   Śp. Shadow był od zawsze znany (Shadow: Czemu znów mnie uśmiercacie ;-; Angel, kurwa, gdzie mój prezent?!) jako przypadek kliniczny idioty. Lecz im Spectra bardziej zagłębiał się w pałac, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wszyscy oszaleli.

   Choinki ozdobione jakimiś ustrojstwami stały niemal w każdym kącie, a zielone haszcze zostały przybite do ścian. Wszelkie komody czy stoliki były wręcz zawalone jakimiś oczejebnymi figurkami dziwnych zwierząt i tego menela o białej brodzie. Służba wiła się, po holach roznosząc ze sobą korzenny zapach i chichocząc dziwacznie. Kompletny absurd.

   To był pałac Vexosów. Najpotężniejszych wojowników Vestalii i durnej beksy Hydrona. Niektórzy drżeli na sam dźwięk ich imion i nikt poza irytującym Ruchem Oporu nie ważył się im przeciwstawiać. Tak samo było w ich zamku. Służba unikała kontaktów wzrokowych, była cicha i pokorna. A tu nagle wszystko stanęło na głowie.

   Zatrzymał się gwałtownie i odetchnął głęboko. Zrozumienie spłynęło na niego niczym balsam.

Jessica. Cholera znów wpadła na jakiś idiotyczny plan i wymyśliła jakiś dziwny…festiwal? Jebał pies, w każdym razie nie powinien się zdziwić, jak zaraz zobaczy zarazę próbującą chyba dziesiąty raz w tym tygodniu uciec. Shadow (martwy, jedyny plus) i Lync byli na tyle głupi, by dać się w to wciągnąć, Hydron to nie poznałby podstępu, nawet gdyby strzelił go w twarz, a Volt i Mylene z pewnością gdzieś się zaszyli, żeby uniknąć dostania migreny.

   Została mu jedna osoba.

– Gus – Połączył się ze swym wiernym sługą przez komunikator.

– T-tak, mistrzu? – spytał zawstydzony chłopak, którego policzki wręcz płonęły.

   Pytanie umarło mu w ustach. Dwa dumnie sterczące rogi wdarły się na pierwszy plan, przez co widział tylko je i czerwone czoło Grava. Rozłączył się, ignorując zrozpaczony krzyk Grava.

   To był koniec. Głupota Jesssicy ogarnęła każdego. Czas się ewakuować, Vestalia była już stracona.

– Tu jesteś!

   Magicznie głos Ziemianki rozległ się za nim. Zaraz po nim coś chrząknęło. Obrócił głowę, chcąc ją jedynie udusić, lecz zdębiał.

   Kopytny zwierz o brązowym futrze i podobnych rogach co miał Gus, trącił go nosem w ramię i zaryczał głośno. Cuchnący oddech niemal wykręcił Spectrę na tamten świat.

– Będzie dla ciebie idealny – oznajmiła Jessica, klepiąc zwierza w bok.

– Niby do czego? – warknął. – Co to ma w ogóle być? Coś ty znów wymyśliła?!

– Co się tak drzesz? – westchnęła dziewczyna, unosząc brew. – Przecież jesteś Mikołajem! Co prawda Shadow podjebał twój strój, bo się obraził, ale widzę, że już sobie poradziłeś!

   Najwyraźniej Ziemianka też do końca zgłupiała. Ale czemu coś go tak łaskotało w szyję? Zaraz, czemu miał na sobie tą menelską brodę?! Zaczął się gwałtownie obracać i odkrył, że zamiast swojego płaszcza i zwyczajowego stroju nosił jakiś czerwony kubrak rodem z zakładu dla obłąkanych, a za nim stała kolejna gromada tych dziwnych zwierzy.

– Oh i masz sanki! – zaprezentowała mu Heliosa, który leżał na podwórku z wygiętymi łapami na kształt próz, a na głowie miał zawiązaną dużą, różową kokardę.

   Jego bakugan spojrzał na niego z mordem w oczach.

– W coś ty nas wjebał, Spectra?

 

****

   Nagle coś gwałtownie huknęło. Spectra otworzył gwałtownie oczy i choć poraziło go światło lampy, to ulga, jaką odczuł, była nie do opisania. Nie było żadnego Heliosa w wersji sań czy reniferów. Zwykły sen.

– Pfy, obudziłeś się – powitała go Aki, która kręciła kieliszkiem z winem. Odchyliła się lekko w bok. – Oi, Jess! Maszkaron jednak, niestety, żyje!

– Też miło cię widzieć – mruknął, podnosząc się. Syknął, czując lekki ból w tyle głowy.

– O Keith! – Jessie uradowana wparowała do środka, ciągnąc pod pachą wpółprzytomnego Micka. – Jak się czujesz? Boli cię? Wybacz, ale Mick – tu mocniej ścisnęła szyję brata. – czasami za nic nie umie rzucić. Co nie, braciszku? – dodała wymownie, a brew jej zadrgała.

– Taa-taak – wydusił chłopak. – Wybacz, Keith.

   Jednak blondyn go olał i rozejrzał się uważnie. Kominek, zastawiony stół, za oknem śnieg. Żadnych śladów potencjalnych reniferów czy tego menela.

– Tobie co? – mruknął sennie Helios.

– Upewniam się, że nie zobaczę cię w różowej kokardzie. Koszmarny widok.

– Co do cholery… A zresztą – westchnął jaszczur. – Ty i tak oszalałeś wieki temu.

 

 


  Ogólnie, to ja nie wiem, co się odwaliło w tym shocie XDDD Stary jest wsm, ale go nieco przerobiłam. W każdym razie wstawiłam, byle coś było. Ogólnie to Wesołych Świąt! Co prawda wirusik jest, ale walić, ja mam maturę, tego walić nie można, bo to cyrk istny będzie. Ale dużo zdrowia, alkoholu (bo cóż innego w tym smutnym świecie), szczęścia, spełnienia marzeń i udanego Sylwka (do 19 wirusa nie ma, można gdzieś iść)

Wesołych świąt! A ja wracam do hunterxhunter i okresu ;)

czwartek, 10 grudnia 2020

Epilog: Opłacone wysiłki

   Śnieg pryskał spod kół, białe płatki rozpłaszczały się o lśniącą maskę, ja nerwowo próbowałam zapiąć buty, wszystko w akompaniamencie wycia jakiegoś smutasa.

  Spóźniłaś się na pierwsze spotkanie z Radą, to było do przewidzenia – Spectra jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą grzebał za czymś w schowku. – Ale żeby na ślub własnego brata?

– Nie moja wina, że ostateczne przymiarki sukni Veny tyle zajęły – syknęłam i odetchnęłam z triumfem, kiedy udało się wreszcie dopiąć klamrę. – Potem makijaż, włosy, sukienka. I tak szybko mi poszło – Przejechałam dłonią bo miękkim bordowym materiale, by ją wygładzić.

– Makijaż mogłaś sobie odpuścić.

   Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, lekko rumieniąc. Oparłam się wygodniej o fotel. Cyfrowy zegarek pokazywał dwunastą dziesięć. Teoretycznie ceremonia zaczynała się za dwadzieścia minut, ale wypadałoby być tam tak o dziesięć wcześniej.

   Spectra jakby czytając mi w głowie, wcisnął mocniej gaz i zakręcił. Wściekły klakson rozległ się za nami, ale to olał i wjechał w kolejną wąską uliczkę. Kluczył się tak może z pięć minut, aż zatrzymał się ładnie na parkingu przed kremowym niskim budynkiem, którego poręczę schodów były przystrojone w girlandy złoto – białych kwiatów. Na skwerku przed stało jeszcze trochę osób, na co mi ulżyło. Idealnie w czas.

– Jeeess! – Rei oderwała się od Klausa, z którym rozmawiała (i absolutnie nie była nim zainteresowana pod innym kątem, ani trochę) i ruszyła na mnie z otwartymi ramionami.

   Fartem lodu nigdzie nie było, więc nie wywinęłam orła na szpilkach. Ciemny płaszcz teoretycznie był gruby, ale tak czułam delikatny dreszcz. Przytuliłyśmy się. Owiał mnie przyjemny zapach magnolii.

– Jak ślicznie wyglądasz! – zachwyciła się. – O matko Keith w garniturze! – Udała, że omdlewa. – Czym sobie zasłużyłam na taki widok?

– Też ładnie wyglądasz, Reinare – odparł, zakładając ręce na piersi.

– Dawno się nie widzieliśmy – Klaus dołączył do nas. Jak zawsze nieskazitelnie ubrany z błyszczącymi idealnie wyczesanymi włosami. – Jessie, Keith.

   Przywitaliśmy się jeszcze z kilkoma osobami, ale mróz się wzmógł, więc ewakuowaliśmy do środka na miękkie fotele ułożone w krótki rząd. Ogólnie śluby na Vestalii były podobne do tych cywilnych na Ziemi, gdyż nie istniała tutaj żadna religia. Państwa młodych żenił urzędnik z departamentu rodzinnego w danym mieście w towarzystwie najbliżej rodziny i znajomych. Dopiero na wesele zbierało się resztę gości i podobno były to serio grube balety.

– O ile byś się założyła – zaczął Keith, gdy usiedliśmy na naszych miejscach z samego przodu. – że Reinare będzie tańczyła tylko z Klausem?

– Hoho – Uniosłam brew. – kogoś wewnętrzna plotkara się obudziła.

   Spojrzał na mnie kątem oka i wyciągnął dłoń.

– To jak?

– Myślę, że ktoś jeszcze ją porwie do tańca.

– Trzydzieści dolarów?

– Hmmm…dobrze. Żebyś jak przegrasz, to nie płakał, że klepiesz biedę.

   Przecięliśmy zakład, a ja przypomniałam sobie o jeszcze jednej rzeczy. Odpięłam z biustu sukni broszkę. Szmaragd zalśnił łagodnie. Musiałam go przekazać Venie według tradycji, że rodzina przekazuje jedną pamiątkę współmałżonkowi tuż przed przysięgą, a wspólnie z Kenjim wybraliśmy właśnie klejnot mamy.

– Jak się nie potkniesz, to będzie dobrze.

   Na oślep sprzedałam mu kuksańca, ale nie odwdzięczył się, bo rozległa się słodka muzyka skrzypiec i wiolonczeli. Szerokie drzwi od sali otworzyły się i wkroczyła Vena pod ramię z Kenjim. Mój brat miał na sobie biały garnitur z czarną koszula i rękawiczkami, a dziewczyna rozłożystą srebrną suknię przyozdobioną koronką. Uśmiechała się radośnie, choć nieco nerwowo do mijanych gości. Ich bakugany wspólnymi siłami niosły za nią welon.

   Urzędnik się w tańcu nie pierdolił, dlatego po jakiś piętnastu minutach Kenji i Vena wstali. Zaklinając w duchu buty i własny fart, podniosłam się i przemknęłam koło Spectry.

   Jak stanęłam przed Veną, to najkrócej rzecz ujmując, zdębiałam. Cała przemowa wyparowała mi z głowy. Wpatrywałam się w nią przez długie sekundy, chłonąc każdy szczegół jej uradowanej twarzy i błyszczących tęczówek, aż się otrząsnęłam. No w takim razie czas na spontan, tylko wyważony, by wstydu im nie narobić.

   Nie słyszałam słów ojca Veny, dlatego musiałam wymyślić coś inspirującego. Choć po jaką cholerę? Krótko, ale dobitnie! I tak będą tak pijani, że później zapomną!

– To należało do naszej matki – Ułożyłam w jej dłoni broszkę i przykryłam swoją ręką. – I choć nie ma jej już, to pewnie uważałaby to za szczęście, że będziemy rodziną – Puściłam jej oczko.

   Zamrugała kilka razy, po czym zostałam niemal wduszona jej zagłębienie szyi.

– Dziękuję, Jess – szepnęła.

   Objęłam ją mocno.

– Nie ma za co, Vena.

   Wróciłam do fotela, a państwo młodzi na swoje miejsce przed urzędnikiem.

– Dyplomatycznie – stwierdził ściszonym głosem. – Może jednak mogłabyś pracować w ambasadzie.

– Nawet na ślubie brata będziesz ze mnie kpił? – Wydęłam policzki. – Chyba czas na szukanie nowego  partnera – Obróciłam głowę, zadzierając nos.

– Nie przepadam za ślubami – mruknął i złapał pod krzesłem moją dłoń. – Jakoś muszę zabić czas.

  Spojrzałam na niego spode łba, na co splótł nasze palce i zwrócił uwagę na podest. Urzędnik zatrzasnął z hukiem czarną księgę. Skrzypce zaczęły grać powolną melodię.

– Venelano Mavor i Kenji Lovett, ogłaszam was małżeństwem.

   Przy aplauzie gości para pocałowała się. Spod sufitu wystrzeliła kula srebrnych drobinek. Złapałam kilka i uśmiechnęłam się. Mięśnie ciągle mnie niemiłosiernie bolały, ale dla tego uśmiechu Kenjiego stwierdziłam, że było warto.

 

 


Trochę długi epilog, ale chciałam w miarę ująć ten początek ślubu Venji czyli jedynego zdrowego na umyśle shipu XDDD Nie wiem, kiedy wstawię prolog, póki co idę na drzemkę!

S2 Rozdział 55: Ostrzeżenie przeklętego i koniec udręk


   Języki fioletu rozchodziły się po osłonie już chyba po raz dziesiąty, lecz Barodius nie wyglądał na przejętego. Wręcz przeciwnie, szczerzył zęby i jedynie zbierał moc w dłoniach. Serena za to znów usiadła na tronie i ściskała mocno jego podłokietniki. Nie żeby coś, ale mogłaby mi pomóc, choć sama za wiele nie robiłam. Jedynie ruszałam dłonią, by wzmocnić barierę w miejscach, gdzie poczynała słabnąć.

    Taaa, epicka i emocjonująca bitwa. Tylko źródło mocy też nie będzie wiecznie otwarte (oby, bo już się boję, co zastanę na Vestalii), a jakiejś odsieczy też nie było widać. Halo, nikt tu chyba nie wierzył, że pokonam Barodiusa na gołe pięści?!

  Nie nudzi ci się to? – westchnęłam. – I tak nie przebijesz bariery.

  Jess, nie prowokuj go – Fludim syknął mi do ucha. – Ciągle czuję się oszołomiony, nie będę mógł ci pomóc, jak coś.

  Machnęłam uspokajająco dłonią, za co zarobiłam pociągnięcia za ucho. Barodius z kolei na moment zaprzestał ostrzału i uśmiechnął się niepokojąco.

– Twoja moc też wiecznie nie będzie trwała, Jessico – Wymówił moje imię w taki sposób, że mi się zupa cofnęła. – Zresztą jak nie ja, to mój bakugan chętnie rozbije to za mnie – Zaśmiał się. – Zostałyście wy dwie na drodze do zdobycia Kuli. Jaki sens ma pośpiech, skoro i tak wygrałem?

   Rzuciłam spanikowane spojrzenie na Serenę, bo ja to tam rybka, Spectra mnie zabić nie da, ale ona ma pewnie jakieś klucze do tej cholernej Kuli. Mogłaby łaskawie się stąd zabrać, a nie siedzieć jak ten słup! Już miałam się wypowiedzieć w takim stylu, że każdy momentalnie by zwątpił w mój talent dyplomatyczny, kiedy poczułam nagłą falą gorącą uderzająca w kark i spływająca w dół ciała.

   Oczy mi się rozszerzyły. O nie.

    Zacisnęłam zęby, gdy niewidzialne szpilki wpiły się garściami w skroń i okolice wątroby. Ból na moment sprawił, że miałam mroczki przed oczami i nie ujrzałam jak zachwycony Barodius zbiera purpurowe wstęgi we dwie dłonie. Jak się ogarnęłam na tyle, by coś widzieć, to zdążyłam tylko wyczuć ostre osłabnięcie bariery, po czym dwie skumulowane fale piorunów w nią ugodziły.

   Resztki mury prysnęły na boki, Serena wydała krótki okrzyk, chroniąc się przed uderzeniem, a ja zostałam odepchnięta w tył przed siłę odrzutu.

– Mówiłem – Barodius przechylił głowę i rozcapierzył palce. Kolejne iskry złowrogo zamrugały. – To która pierwsza?

   No jasne, zawsze musiałam się znaleźć na tej zajebistej granicy śmierci. Ledwo coś widziałam, a moje ciało wydawało się być zrobione z ołowiu. Fale gorąca dalej przechodziły, sprawiając, że intensywnie się pociłam. Kurwa, aż mi się pałac Vestalian przypomniał.

   Barodius wycelował piorunami na mnie, gdy usłyszeliśmy łomot i świst.

– Ani się waż, Barodius! – zakrzyknął bojowo Dan, wbiegając do sali.

– Gdzieś ty był tyle czasu?! – zawyłam z wyrzutem.

   Olał mnie i wyskoczył na Gundalianina. Wtedy odwaliło się coś dziwnego, bo mianowicie znikąd między nimi pojawiła się błyszcząca jak reflektor z Tesco na dolara energia.

   Eve.

  Blask objął całą salę. Bojowy okrzyk Dana zaczął się oddalać, po czym się urwał. Zamrugałam kilka razy, ale na schodach nie było już nikogo.

– Co…co się stało? – wyszeptał zdumiony Fludim.

– To była chyba Kula… – Serena zadumała się na sekundę, a potem przecknęła i rzuciła w moją stronę. – Jak się czujesz?

   Nawet jej nie odpowiedziałam, bo poczułam, jak opuszcza mnie wszelka energia. Kolory zmieszały się i wszystko otoczyła ciemność.

 

****

 

      Reiko nawet nie drgnęła powieka, kiedy jej dawno ciało padło na ziemię, a porcelanowa filiżanka roztrzaskała się, plamiąc podłogę. Teraz wiedziała, czemu do tego wszystkiego doszło. Nie zabito ją przez znienawidzoną krew tylko przez posokę, którą miała na dłoniach.

   Obraz pałacowej sypialni zaczął się powoli rozcierać i bladnąć. Zamiast tego sześć domen stawało się coraz wyraźniejsze. Wymiar Początku i Końca był ich miejscem. Choć mrok, światło, ogień, woda, powietrze i ziemia mieszały się tutaj ze sobą i przeplatały, tworząc miliony unikatowych barw, to nie gościł tu chaos. Wszystko posiadało swój ustalony przed tysiącleciami porządek.

   Nawet rdzeń Vestroii unosił się w tym samym miejscu. Kiedy młodsza Reiko otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana, Starożytni, począwszy od Appolonira, pojawili się nad nią. Przeszła Reiko przełknęła ślinę i skinęła głowę.

– P-przybyliście – powiedziała z trudem, drżącym niczym osika głosem.

– Wzywałaś nas, kiedy umierałaś – oznajmił Exedra. – Jako że masz naszą krew, zdecydowaliśmy się odpowiedzieć.

– Więc – głos Lars był delikatny. To do niej nie pasowało. Reiko zmarszczyła brwi. – Co cię dręczy, dziecko?

– Wiem, że mnie zabito. Ale czemu…czemu to co było wcześniej?

   Reiko miała wrażenie, że krew jej zamarza. Co? Przecież nie użyła czaru wymazania, nie miała znała wtedy formuły, to Starożytni jej go dali! Więc dlaczego ona już wtedy nie pamiętała?

– Mój umysł to chaos – młodsza wersja mówiła dalej. – Widzę obrazy, słyszę krzyki i – Schowała twarz w dłonie. Białe włosy zakryły ją jak całun. – Czuję krew. Tylko że to jest rozdarte i niekompletne. Jakby ktoś…ktoś…

– Wydarł ci jakieś części z umysłu – dokończyła Oberon. – Znów to zrobił.

   Teraz obie Reiko spojrzały na Starożytnych. Młodsza z przestrachem, a starsza ze zdumieniem. Oni wiedzieli?

– Reiko, to co się stało z tobą – Exedra zawahał się na ułamek sekundy. – Znasz Tytana, prawda?

   Krótkie skinięcie głową.

– Wdarł ci się do umysłu. Musiał wykorzystać twoją depresję, by zbudować połączenie – Lars pochyliła się nad młodszą Reiko. – I zrobił z ciebie swoją zabawkę, nasze biedne dziecko.

– Ale on nie powinien nie żyć? Przecież było mówione, że go pokonaliście i rozdarliście ciało! – Kobieta zaczęła dygotać i coraz płycej oddychać, jakby powoli zdawała sobie sprawę, jak okrutna prawda kryła się w poszarpanych fragmentach pamięci.

– Ciało tak, duszy nie – Apollonir westchnął. – Ukrył jej kawałek w rdzeniu Vestalii, a on jest poza naszą kontrolą. Siedzi w niej niczym pasożyt, czekając na odpowiednią ofiarę.

– Skoro byłam jego marionetką – Reiko spojrzała na dłonie i obróciła je na bok. – To co zrobiłam?

   Zapadła ciężka cisza. Starożytni wyglądali na niezdecydowanych i niepewnych. W końcu Apollonir odetchnął i przemówił.

– Zabiłaś swojego męża.

    Dla obecnej Reiko nie była to żadna nowa informacja, lecz te słowa i tak sprawiły, że w środku ścisnęła ją lodowata dłoń, a kilka łez spłynęło po brodzie. Dawna ona natomiast osunęła się na kolana i z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Starożytnych. Wreszcie opuściła oczy na drżące dłonie. Zagryzła wargę. Oczy wypełnił jej strach, jakby znów widziała krew, która na nich była.

   Krzyknęła. Nie, zaskowyczała i to był najbardziej przerażający i bolesny dźwięk, jaki Reiko w życiu usłyszała. Zawierający cierpienie, którego żadne słowa nie mogły opisać. Lata tortur, ostracyzmu, nienawiści do samej siebie zwieńczone tragicznym finałem.

   Krzyczała dalej.

   Krzyczała, aż niebieskie promyki mocy zaczęły strzelać na boki, a fale uderzeniowe rozchodzić po wymiarze.

   Krzyczała, aż spod paznokci wbitych w skórę nie zaczęła wypływać krew.

   Krzyczała, aż głos nie zachrypł i opadła twarzą w kolana, krztusząc się od szlochu.

   Nagle przestała. Leżała jedynie w kompletnej ciszy.

– To on mi to zrobił? On zabił Kazuhiro?

– Wykorzystał twoją nienawiść do Vestalii – potwierdziła Oberon.

    Dawna Reiko podniosła tułowie i odchyliła się w tył, zadzierając głowę. Wzrok miała zamglony.

– Chcę zemsty – wychrypiała.

– Reiko, to…

– Chcę go zniszczyć.

– To nie jest możliwe – odezwał się surowo Exedra. – Nawet nie masz już ciała.

– Więc dajcie mi nowe – Gwałtownie opuściła podbródek. Włosy opadły jej na twarz, kryjąc jej bok w cieniu.

– Nie możesz żądać od nas – zaczął Frosch, lecz Apollonir go powstrzymał.

– Teoretycznie możemy spełnić twoją prośbę. Jednak wymaga to kilku warunków i nie będzie ani proste ani przyjemne.

   Reiko przechyliła głowę.

– Jakie warunki?

– Możemy stworzyć dla ciebie ciało, choć nie będzie ono funkcjonowało jak ludzkie. Będzie działało na pograniczu śmierci i życia. Niczym zjawa, choć mogąca dotknąć człowieka.

– Apollonir! – syknął Exedra. – Dawno temu uznaliśmy, że te kontrakty przynoszą więcej szkód niż dobra!

– Chcesz dalej patrzeć, jak potomków Tytana ogarnia jego własne szaleństwo? – spytał poważnie Apollonir. – To może być metoda, by go zatrzymać.

– Przepraszam, ale ja chciałam ciało – Reiko zmrużyła oczy.

– Tak jak mówiłem, dostaniesz je, lecz by wrócić na Vestalię, musisz zostać do kogoś przywiązana. Być kimś w rodzaju opiekuna, który będzie starał się chronić następnego potomka przed zagrożeniem Tytana – Pstryknął palcami, a przed Reiko uformowały się drzwi w kolorach sześciu domen.

– Chyba nie rozumiem – Kobieta pokręciła głową. – To co się ze mną stanie?

– Staniesz się naszym posłannikiem – Lars wyciągnęła dłoń. Pojawiła się nad nią świetlista postać. – Zyskasz sztuczne ciało oraz moce, które pozwolą ci ochraniać potomka.

– Jednak proces tworzenia ciała zajmie sporo czasu – ostrzegł ją Frosch. – Mogą minąć 2 lata lub dziesięć.

– A na Vestalię powrócisz dopiero wtedy, gdy urodzi się ten, kto będzie najbardziej zagrożony – dodał Clayf. – Nikt nie wie, kiedy to nastąpi.

– Ponadto będą cię obowiązywały dwie zasady – wtrącił Exedra. – Nie możesz zabijać ludzi. Będziesz też przykuta więzią do potomka, póki Tytan nie przestanie być dla niego zagrożeniem. Jeśli zabijesz lub spróbujesz porzucić potomka, twoje ciało zostanie natychmiastowo zniszczone, a dusza rozdarta.

– To nasze warunki – Apollonir rozłożył ręce. – Więc Reiko, jaka jest twoja odpowiedź?

   Kobieta przełknęła głośno ślinę i koniuszkiem palca przejechała po drzwiach. Wyraźnie się wzdrygnęła.

– Mam jedną prośbę, skoro wiele czasu mam spędzić tam w samotności.

– Słuchamy.

– Czy mogę zapomnieć, o tym, jak zabiłam Kazuhiro? – Głos jej zadrżał. – Boję się, że jeśli ujrzę Tytana i będę to pamiętała, to ja…moja moc.. – Zatrząsła się. – Nie opanuje jej i…

   Nie skończyła, lecz wiedzieli, jaki obraz miała przed oczami.

– Twoja prośba będzie spełniona.

    Reiko odetchnęła i wolno wyciągnęła rękę. Owinęła palce wokół gałki i pociągnęła. Wymiar zaczęło wypełniać błękitne światło.

– Podjęłaś decyzję.

    I Reiko znów pozostała sama w pośrednim wymiarze. Nie wiedziała czy powinna się śmiać czy płakać. To ona dokonała wyboru. Poprosiła o wymazania bolących wspomnień. Sama na siebie sprowadziła ten los, bo co? Chciała się pobawić w jakąś pieprzoną bohaterką, która uratuje innych przed Tytanem.

    Świetlista sylwetka wytworzona przez Lars zamigotała przed jej twarzą i uformowała się w dobrze jej znaną twarz. Złociste włosy powiewały, choć w wymiarze nie istniały żywioły.

– Przynajmniej dzięki temu się spotkałyśmy.

– Zabiłam cię, Melody – westchnęła, czując gulę w gardle. – Ode mnie Zenoheld dowiedział się o wszystkim.

    Melody zmarszczyła lekko brwi i wysunęła dolną wargę.

– To prawda – Zgodziła się. – Popełniłaś tragiczny błąd, ale wiesz Reiko – Spojrzała na nią delikatnie z tym pięknym błyskiem w szafirowych oczach. – Nigdy nie miałam do ciebie urazy.

   Serce Reiko szybciej uderzyło na te słowa  i poczuła się jakby lżejsza.

Obudź się!

  Znów te słowa. To był głos…Kenjiego?

– Ale wydaje się, że musisz ochronić moje dzieci przed Tytanem.

   Reiko poczuła jak zimna mała dłoń dotyka ją w łopatkę i lekko, choć stanowczo pcha. Spojrzała przez ramię. Melody rozpadała się już na jasne drobinki, ale zdążyła jeszcze puścić jej oczko.

– Nie zawiedź mnie, dobrze?

– Dobrze – Reiko odetchnęła.

    W końcu po to się odrodziła. By przeszkodzić Tytanowi.


****


    Nagle poczuł to. Zimno ocierające się o kark z delikatnością ukochanej kobiety. Jednak nie przyniosło ono ukojenia, a lęk ściskający trzewia. Jakby dotykał go jakiś trup.

– Kenji! Wiej!

   Głos Veny. Uderzenie zrozpaczonych pięści o barierę. Powstrzymał kończyny przed panicznym zerwaniem się i ucieczką tylko dzięki widokowi owiniętych palców Reiko wokół jego kciuka. Moc wkoło zasyczała. Sygnał. Żadnych gwałtownych ruchów.

– Powiedz mi, Kenji – ton Tytana bardziej przypominał syk. – Liczyłeś, że nic nie zrobię czy desperacko liczyłeś na łut szczęścia?

   Nie odwracał się. Ciągle wpatrywał się w palce. Zmarszczył brwi. Odniósł wrażenie, że nieco wzmocniły uścisk.

– Po co ci to wiedzieć? – prychnął.

– Zastanawia mnie to. Bo jeśli to ta druga opcja, to jesteś jak twoja durna siostra.

– Ona cię powstrzymała.

    Śmiech. Mlask wysuwanego języka.

– Powstrzymała? Raczej wyrzuciła ze swojej naiwnej głowy i to z pomocą innych dzieciaków.

– Ciągle to zwycięstwo.

– Głupi gówniarzu – warknął. Śnieg skrzypnął, a głos Tytana przeniósł się tuż koło jego ucha. – Nigdy nie wygracie. Istniejecie przeze mnie, a ja przez was. Nie możecie zabić mocy czy duszy – Przysunął się jeszcze bliżej. Kenji kątem oka widział jego czerwone tęczówki owładnięte bezdenną pustką.

   Coś ostrego wpiło mu się w tył żebra niedługo serca. Poczuł suchość gardła.

– Póki nie umrze ostatni z was, ja będę próbował. Aż któryś zostanie pochłonięty – wyszeptał. – A teraz gdy ciebie i Reiko rozerwie moc, to jak poczuję się biedna opuszczona Jessica? Kto powtrzyma ją przed popadnięciem w obłęd rozpaczy? Nie mogę się doczekać.

   Nacisk ostrzał stał się mocniejszy.

– Reiko! – wrzask sam wyrwał się z gardła Kenjiego, zanim zacisnął powieki.

   O dziwo ból i wlanie się ciemności przed oczy nie nadeszło. Powietrze wokół stężało. Uchylił powiekę i został zaatakowany oszałamiającą eksplozją kolorów. Zaparł się nogami, ale było to niepotrzebne. Przytrzymywały go silne dłonie, a moc dygotała wokół niego niczym swoista tarcza.

   Gdy fontanna barw się rozpłynęła, został uraczony widokiem ciągle zachmurzonego posępnego nieba. Lecz promień purpury zniknął, natomiast Reiko przyciskała go mocno do siebie. Odetchnął i oparł czoło o chłodną skórę kobiety.

– Udało się.

   W odpowiedzi potargała mu włosy, po czym puściła i powstała. Cienisty sztylet rozlał się w jej dłoni, pozostawiając po sobie opływającą błękitem ranę.

– Serio kurwa? – Tytan wywrócił oczami i odchylił brodę. – Tobie też Starożytni dali jakieś zabezpieczenia?

– Jak widać – odparła krótko. – Robal taki jak ty musi być wiecznie pilnowany.

– Sama do mnie przyszłaś. Wtedy i teraz – Przechylił głowę i uniósł ręce. Mrok z ziemi oblepiał jego skórę jak groteskowa rozciągnięta masa. – Gna cię rozpacz, Reiko. I twoja słabość.

– Już nie teraz – warknęła i ułożyła palce na kształt trójkąta. Błękitna energia zaczęła się w niej zbierać. – Zwłaszcza, że Starożytni dali mi więcej.

  Zerwał się gwałtowny wiatr. Płatki śniegu zawirowały w powietrzu. Tytan uniósł brew, ale po chwili jego twarz zmieniła wyraz na wściekły.

 W imieniu dawnego władcy Aquosa Froscha – Rozdzieliła energią na dwie dłonie. – i władczyni światła Lars – Snopy światła zaczęły wydobywać się z uformowanych kul – odsyłam Przeklętego do jego więzienia, tak jak było mu przykazane – Uderzyła dłońmi o podłożę.

   Zieloną Wyspą zatrząsło. Bariera pękła na drobne ułamki. Z czterech stron świata zaczęło przybywać światła.

– Kenji.

   Chłopak podniósł wzrok. Tytan wyszczerzył ostre zęby.

– Pamiętaj. Wy i ja istniejemy, póki jest moc. Więc jeszcze wrócę – Po tym skłonił się z ironiczną teatralną elegancją i pochłonął go strumień jasności.

   Światłość, gorąca i biała, eksplodowała, przez co każdy musiał zamknąć oczy. Przez głowę chłopaka przebiegła krótka myśl, że teraz cała planeta wyglądem przypomina zapaloną świąteczną lampkę.

   I nagle był już koniec. Niebo stało się bezchmurne, cały śnieg wyparował, a oni stali na okrągłej Zielonej Dzielnicy z grobową tablicą pośrodku. Tytana nie było.

– Co on ci powiedział?

   Ciepła dłoń Veny sama wsunęła się między jego palce. Zadrżał od tego nagłego kontaktu, lecz uścisnął ją mocno. Oparła podbródek o jego ramie, patrząc prosto w oczy. Złote tęczówki były harde, jednak tliło się w nich znajome ciepło. Pocałował ją w czoło.

– Że wróci, bo póki istnieje nasza rodzina, póty istnieje i on – westchnął ciężko.

– Och Kenji – Objęła jego policzek. – Pewnie kłamał. Nie ma już po co was dręczyć.

– Może tak. Ale też nie zniknie. Nigdy – Zwiesił głowę.

– Wiedziałam, że był walnięty, ale to przekroczyło wszystko – skomentowała Reinare, cmokając. Ich trzy bakugany siedziały na jej ramieniu.

   Kenji pochylił się i przygarnął Volan do siebie, ściskając mocno.

– Wybacz, Rei.

– E, sama chciałam iść! – Żartobliwie trąciła go w ramię, kiedy ją puścił.

   Uśmiechnął się słabo. Wcześniej tego nie odczuł, ale minione wydarzenia wykończyły jego organizm. Mimo że wypełniało go przyjemne ciepło, to kończyny były jak z galarety. Oczy same się kleiły. Niemal jakby stres i strach znikając, wyzuły także każdą cząstkę energii.

   Reinare i Vena przytrzymały go, czując, że lada moment zaryje twarzą w błoto.

– Tytan słabie, bo moc bakugana nie może wiecznie mieszać się z DNA człowieka – odezwała się wreszcie Reiko. Włosy miała rozwiane. Suknia była zachlapana jej własną krwią. – Dlatego nie powinieneś o tym myśleć, Kenji.

– Dlaczego, Reiko? – wychrypiał. – Czemu znając go, poszłaś tu?

– Bo byłam naiwna – powiedziała bez zawahania. – i głupia. Dobrze wiedział, jak mną zagrać, a ja dałam się ponieść emocjom – westchnęła i przyklękła, kładąc zranioną dłoń na serce. – Dlatego chciałam was przeprosić za to wszystko. Za cały ból i zniszczenia.

   W milczeniu skinęli głowami, lecz żadne się nie odezwało.

– Teraz możecie wracać do domu – Podniosła się. Niebieskie smugi owinęły się wokół jej nadgarstków. – Ja muszę posprzątać mój bałagan.

 

****

   Powiem wam, że taka niespodziewana drzemunia po dłuuugim czasie użeranie się z bandą psycholi i osobami o inteligencji paprotki była bardzo przyjemna. Przynajmniej do chwili, kiedy mój mózg wypchnął się na płytką fazę snu. Wtedy do świadomości zaczęło się wdzierać zewnętrzne otoczenie.

   Coś łaskotało mnie po policzku, a głowę miałam ułożoną ma miękkiej powierzchni.

– Jak nie ma wody? Masz bakugana Aquosa, nie możesz nic wydoić?!

– Czy ty widziałaś u Akwimosa wymiona?

– U was w pałacu nie ma wody?

– Została zniszczona główna rura.

– Co za bieda.

– Tu się przed chwilą toczyła wojna, czemu ty się dziwisz!

– Błagam, nie zabijcie się. Jesteśmy sojusznikami.

   Atmosfera robiła się napięta, dlatego z ciężkim serce, rozwarłam powieki. Leżałam na udach Aki, Keith i Haru kucali koło mnie. Moja psiapsi biła się na wzrok z Renem, a Marucho nieskutecznie robił za mediatora. Heather stała pod dosłownym ostrzem Jane, bo ta znikąd wytrzasnęła czyjąś włócznię.

   Generalnie bardzo uroczy widoczek. Tylko zrobić zdjęcie i puścić jako pocztówkę promującą Neathię. Tabuny turystów zapewnione.

   Ale do idealnego dopełnienia brakowało jednego.

– Co z Danem? – spytałam wyjątkowo cichym i słabym głosem.

   Spectra z Shieną jak jeden mąż spojrzeli na mnie. Haruka wydała głośny oddech ulgi, a Keith pokiwał głową w geście uspokojenia. Do wesołego kręgu doszła Fabia z Shunem. Puściłam im oczko.

– O Jess! Witamy wśród żywych! – Aki złożyła soczystego całusa gdzieś na mojej brodzie. – Spróbuj tak jeszcze raz, przysięgam – wyszeptała groźnie, zanim się podniosła.

– Tak, tak, znam śpiewkę – mruknęłam i spróbowałam się podnieść.

   Gówno. Byłam przytomna, lecz ciało odmówiło współpracy. Wywróciłam oczami. Niby żywa, jednak martwa w środku. Brzmiało podejrzanie znajomo.

– Co się stało? – spytał Keith. – Wcześniej dobrze się czułaś.

– Moc się wyczerpała – Spojrzałam na niego znacząco. Zrozumiał, bo oczy mu błysnęły.

   Vestalia była prawdopodobnie bezpieczna, ale co z Neathią? Co prawda nie słyszałam już wybuchów, no i każdy był tutaj, ale jaki wynik?

– Emm, bo wiecie – powiedziałam głośno, zwracając uwagę reszty. – Nie mam siły do niczego.

– Oprócz gadanie – mruknął Helios

– Pysk – syknęłam. – Wracając, co się odwaliło?

   Ren w krótkich, żołnierskich słowach wszystko streścił. Zgromadzenie Dwunastu martwe (Barodius pozbył się większości, o ironio), Nurzak i reszta Gundalian po naszej stronie, Barodius i Dan ciągle cholera raczy wiedzieć gdzie, a mnie tu przyniósł Spectra.

– Oby pantofel dał sobie rację – mruknęła Akane. – Marzę o moim łóżku.

– Moje kółko teatralne – jęknęła Shiena. – Oby Stella dawała radę.

– Tak właściwie Jessica – Fabia, która siedziała po turecku koło zniszczonej kolumny, spojrzała na mnie. – to co tam się wydarzyło?

– Fantastyczne pytanie – Z pomocą Aki i Shuna udało się mnie podnieść do siadu. Ciągle musiałam się opierać o Japonkę. – Wpadł jak huragan, skoczył i kiedy był przy Barodiusie, to pojawiła się Eve.

– Eve?! – zakrzyknęli niemal wszyscy oprócz lasek i Spectry.

   Pokiwałam głowę. Mięśnie mnie piekły cholernie.

– Zabrała ich gdzieś.

– I pozostało nam czekać, aż wrócą – dokończył Shun.

   W teorii powinno być radośniej. W końcu główni wrogowie powiedzieli papa, nikt już się nie nawał, nawet Heather na sekundę zaprzestała swoich psychicznych odpałów! Tylko że pozostały pytania i niepokój oczekiwania.

– Wrócimy Niszczycielem – Spectra kompletnie nieprzejęty oświadczył. – I wy lecicie z nami – spojrzał ostrzegawczo na Harukę, Akane i Jane z Heather.

   Pomijając, że Shiena trzepnęła Akane, by wybić jej komentarz z języka, to poszło ugodowo. Phantom wziął mnie na ręce i aż dziw, że nie stęknął, bo miałam wrażenie, że ważę z dobrą tonę. Ułożyłam ręce na podbrzuszu.

   Ryknęło. Wszyscy poderwali głowy, by zostać uraczonymi widokami wystrzału tęczowej energii w chmury. Towarzyszył temu niewyraźny skrzek. Energia płynęła, aż nie pojawiła się w niej czarna kropka. Rosła z każdą sekundą, by uformować się w, nie no zaskoczenie roku, Drago po setnej ewolucji i szczęśliwego Dana.

– Drago znów ewoluował – stwierdził Spectra.

– A ty chciałeś z nim wygrać.

   Zmrużył oczy, na co uniosłam kącik oka.

Dragonoid wylądował i Kuso zeskoczył. Wszyscy wypatrywali się w niego w napięciu. Uśmiechnął się szeroko, ukazując nieskazitelnie białe zęby, podniósł kciuk i trącił nim nasadę nosa.

– Przecież mówiłem, że pokonamy Gundalian, nie?

   Oparłam się o ramię Spectry. Wreszcie będę mogła zasnąć jak człowiek. Żadnych Heather, wybuchów, piorunów i walk. Słodki spokój.

– Chyba nie myślisz, że od razu puszczę cię do domu?

   Spojrzałam szeroko otwartymi na Keiths. Ten uniósł brew z mało przyjaznym błyskiem w oku.

– Musimy parę spraw i ciebie doprowadzić do porządku.

   Przełknęłam głośno ślinę. A ja nawet nie miałam jak spierdalać!

 

****

 

   Mira przez lata nabyła doświadczenia i mogła się pochwalić praktycznie stoickim spokojem. Życie nie miała specjalnie spokojnego, rodziny i znajomych tak samo. I mimo przyzwyczajenia do funkcjonowania jako typowa studentka z chłopakiem, to ciągle była gdzieś przygotowana na nagłe zmiany. Sytuacja z wcześniej była tego idealnym dowodem, ale już wszystko zostało opanowane przez Kenjiego i Reiko, więc mogła wrócić do mieszkania.

    Jednak na widok w środku mało co byłoby ją w stanie przygotować. Jess leżała na kanapie obłożona na przemian termoforami i woreczkami z lodem. Jane siedziała koło okna z kubkiem herbaty i spokojnie czytała książkę z biblioteczki. Stolik kawowy leżał powalony niczym ranna ofiara, a nad nim Akane mierzyła na jej brata nożyczkami. Po błysku w oku Japonki było widać, że nie miała przyjaznych intencji. Keith już z lekka zirytowany mierzył się z nią wzrokiem. W rękach trzymał jedynie balsam, ale Mira wiedziała, że i z tego na upartego zrobiłby broń.

  Haruka nie wiadomo czemu cięła firanki przy okna skalpelem (od kiedy oni mieli skalpel?), a Gus rozpaczliwie usiłował złapać wyślizgujące mu się z palców kostki lodu. Obok miał wypełniony do połowy wodą woreczek. Bakugany odpoczywały w dużej misie, z której buchała para.

  Mira oniemiała. Gdzieś z tyłu głowy mignęły jej wspomnienia z domu Marucho. Wolno upuściła teczkę. Opadła z lekkim stukotem na dywan.

– O, hej Mira! – powitała ją łaskawie Jess zachrypniętym głosem.

   Dalej ogłupiała Fermin skinęła głową i opadła na podłokietnik kanapy.

– Wojna się skończyła i widzisz – Szatynka zmarszczyła nos. – Trochę przeholowałam z mocą.

– Trochę! Prawie do aniołków poszłaś! – zawołała Akane i potrząsnęła nożyczkami. – Ty się prosisz, Phantom.

– Czy ty raz mogłabyś się zachowywać jak człowiek? – syknął Keith. – Dzień dobry, Miro – uśmiechnął się do niej. – Jak wykłady? – Zamachnął się balsamem, kiedy srebrne ostrza znalazły się koło niego. – Przysięgam, jak nie ogarniesz dupy…

   To był punkt kulminacyjny. Absurd całej sytuacji ją przerósł. Mira podniosła się i chyłkiem wycofała pod pretekstem zrobienia herbaty.

– Przynajmniej wrócili – skomentował to Wilda.

   Woda zaszumiała. Pióropusz pary uderzył o szybę. Mira przez chwilę analizowała, co się wydarzyło, ale odpuściła. Z salonu dobiegł się histeryczny chichot Jess i plaśnięcie czegoś o ziemię, po czym uspokajający głos Gusa.

– Wiesz, Wilda – Odrzuciła rudą grzywkę. – Masz rację. Wrócili.

   Uśmiech wykrzywił jej wargi. Może i bliscy pozabijania się, ale znów wszyscy byli razem.

 

 


 

 TAK! SKOŃCZYŁAM! *wyrzuca pięść* zajebana część 2 po latach męczarni zakończona! Reiko ogarnięta, Vestalia cała, więc Spectra się psychicznie nie załamie, a ja mogę się zabrac za 3 część! Oczywiście jak ogarnę moje oceny, bo zaraz koniec semestru, a matma mnie lekko za nogę złapała

Dziękuje tym, co ze mną wytrwali. Pozbyliśmy się tej zajebanej bandy.

Odmeldowuje się!