Przełknął ślinę,
wpatrując się w lśniące metalowe uzbrojenie swoich najnowszych wynalazków.
Sztuczne, puste bakugany otaczały go z każdej strony, a zimne światło w ich
oczodołach niosło w sobie krwawą obietnicę.
Uśmiechnął się,
niemal widząc to przed oczami. Hydron drżący ze strachu, który próbuje się
osłonić przed mieczem. Zenoheld pewnie początkowy będzie pełny dumy, lecz
później padnie. Jaki wyraz twarzy
przybierze, gdy dotrze do niego, że nie jest żadnym wyjątkiem? Jak głęboki strach
wykwitnie w jego oczach? Jak będzie krzyczał, kiedy każda kropla jego krwi
Pozbędzie się
każdego i sięgnie po koronę. Potem po rdzeń, a wszechświat zadrży.
– Siedź tu tak dalej, a skończysz z wzrokiem stuletniego
dziada – Od wizji zastraszonych tłumów oderwał go głos.
Momentalnie, jakby
coś w nim przeskoczyło, jego klatkę piersiową wypełniło ciepło. Odwrócił się i
przy drzwiach ujrzał Jessie. Jego największe osiągnięcie.
– Wiesz, że muszę wszystkiego dopilnować – odparł,
podchodząc do niej i ujmując delikatnie dłoń.
Choć długo się
przed tym wzbraniał, wiedział, że musi nieco ją zmodyfikować. Nie, to było złe słowo. Raczej zamazać kilka
niewygodnych wspomnień, by móc osiągnąć swój cel. Nie zdzierżyłby, jeśli
stałaby się posłuszną, bezmyślną lalką. Adorował jej siłę ducha, kpinę i
uśmiech. Nie mogła się go tylko bać. Reszta poszła już łatwo.
Teraz stali jako
sojusznicy w uwolnieniu bakuganów i pozbyciu się wrogów. Razem. Niemal zadrżał
na tą myśl.
– A potem będziesz celował na oślep – Wywróciła oczami i
odgarnęła kilka kosmyków z jego czoła. – Wybacz, że nie chcę oberwać.
– Nic ci się nie stanie – Pogłaskał ją po głowie i przez
jego twarz przemknął cień na wizję zranionej Jess. – Nigdy do tego nie
dopuszczę – dodał groźniej.
Pokiwała głową i
podeszła bliżej robotów, zaplatając ręce za plecami. Czarny płaszcz powiewał za
nią niczym skrzydła, a fioletowa mgła wiła się wokół nóg. Co prawda ustalili,
że była ona jedynie dodatkową opcją, jeśli jakimś cudem plan wziąłby w łeb, ale
i tak się cieszył, że tak dobrze ją oswoiła.
Będzie
najpotężniejszą władczynią, przed którą każdy pochyli głowę. Ale on i tak
spojrzy tylko na niego.
Tak powinno być. Po
to się spotkali. Nie widziała tego wcześniej, ale teraz wszystko było już
ułożone. Korona i potęga należały do ich.
– Too, jaki jest plan? – Zrobiła obrót, aż zafalowały jej
włosy.
– Bardzo prosty – Założył ręce na piersi. – Ty musisz tylko
wywołać jakieś drobne zamieszanie typu wdarcie się do laboratorium, co pewnie
przyciągnie Mylene i Shadowa. Zenoheld ma na ciebie uważne oko. Resztą zajmiemy
się z Gusem i nim ktoś się obejrzy – Zademonstrował dłońmi wybuch. – Korona jest
moja, a kontroler zostaje zniszczony, co uwalnia bakugany. Pamiętaj tylko, by
czekać na nas w hangarze koło Niszczyciela.
– O ile nic tam nie spadnie mi na głowę – Uniosła brew. –
Jak na przykład kawałek sufitu czy ściany.
– Twój bakugan cię obroni – odparł spokojnie i spojrzał na
Fludima.
Z nim było
trudniej, ale w końcu i jego umysł mu uległ. Zresztą czemu miałby nie, skoro
Spectra teraz figurował tam jako ten co troszczył się o jego wojowniczkę i
obiecał stworzenie pokojowych relacji z bakuganami?
Wystarczy przelać
trochę krwi i wszystko się ziści. Szczęście, pokój.
Jego królestwo.
Ciekawie w której
koronie Jessie będzie najlepiej?
– Słucham? – Spojrzała na niego zdumiona.
Ugryzł się w język.
Dał się ponieść fantazjom i odezwał na głos.
– Mówiłem do siebie – Machnął ręką.
Nie było sensu jej
teraz mówić. Nie mogła się wystraszyć. Nie miał czasu, by znów zmieniać jej
wspomnienia.
Szczęśliwie
rozległo się pukanie, po czym wszedł Gus z Lynciem.
– Mistrzu Spectra – Grav skłonił się, a Volan stał znudzony.
Skinął głową ku
Gusowi i obrócił się do Jessie z delikatnym uśmiechem.
– Musisz się wyspać, a ja mam jeszcze do załatwienia sprawę
z Lynciem.
Spojrzała na niego
niepewnie, ale nigdzie nie ujrzał strachu. Dobrze. Tak miało być.
– W takim razie dobranoc.
– Dobranoc, Jessie.
Gus skłonił się
ponownie, przepuścił dziewczynę i oboje opuścili laboratorium. Drzwi cicho się
zasunęły. Zapanowała cisza.
Odetchnął, czując,
jak wraca chłód i to ciemne, drapieżne uczucie pod czaszką.
– To czego ode mnie chciałeś? – spytał na pozór nonszalancko
Volan, zakładając ręce za głowę.
Żałosny akt.
Widział, jak oczy uciekły mu na bok, ręka zadrżała, a oddech na sekundę
zatrzymał się w płucach. Panika była wyczuwalna w powietrzu niczym gęsty smród.
Uśmiechnął się,
obnażając zęby i zaczął podchodzić. Powoli, mocno uderzając butami o białe
linoleum. Dźwięki kroków odbijały się echem od ścian i martwych maszyn.
Nogi Lynca
zadrżały.
Wyciągnął kartę i
nieśpiesznie włożył do gantleta. Czerwony miecz zalśnił.
– Naprawdę myślałeś, że ci ufam, Lync? – zakpił i roześmiał
się. Chłodny pogłos poniósł się w mroczne kąty. – Wiadomo, że taki szczur jak
ty zaraz mnie zdradzi. Albo już to zrobiłeś.
– Nie! Ja...
– Nie? Błagam cię – Uniósł brew, a jego oko zapłonęło
jaskrawą czerwienią. – Ty zawsze zmieniasz strony. Ale nie tym razem. Nie dam
ci tego zniszczyć – zniżył głos, wydając z siebie niemal warknięcie. – Nie pobiegniesz
do Hydrona. Nie zniszczysz mojego dzieła i nie zabierzesz jej ode mnie.
Nawet jeśli Lync
chciał się obronić, to jego ruchy były za wolne, za słabe. Patrzył na niego
szeroko otwartymi oczami, kiedy z rany zaczęła wyciekać jasnoczerwona krew.
Uniósł drżącą jak w febrze rękę i dotknął cięcia. Jego usta otworzyły się w
niemym krzyku, lecz wyciekł z nich tylko szkarłatny strumień, nim upadł w akompaniamencie
głośnego charknięcia
Czekał cierpliwie,
aż przestanie się oszalałe wić. Zmarszczył brwi, kiedy palce obryzgane posoką
przejechały po jego nogawce.
Nienawidził krwi
śmieci.
Ale musiał przyznać,
że to było na swój sposób fascynujące, patrzeć na pojedynek śmierci z życiem.
Baronowi i Aceowi nie poświęcił tak uwagi, zaślepiony furią. Teraz mógł
spokojnie obserwować, jak wpółprzytomny Lync rozpaczliwie dociskał dłoń do
rany, próbując krzyczeć. Szarpał się, jakby walczył z niewidzialnymi dłońmi
śmierci, póki nie zastygł w kałuży krwi.
Westchnął, schował
miecz i ruszył do wyjścia. Tylko on, Gus i Jess mieli tu dostęp. Jutro i tak to
miejsce spłynie krwią, więc kogo zainteresuje trup z wcześniejszej nocy?
****
Odór krwi
jednocześnie słodki i metaliczny wiercił mu się w nosie. Czerwone światło
alarmowe migało szaleńczo, kiedy kroczył korytarzem. Rękawiczki miał
przesiąknięte posoką, co powinno go cieszyć w końcu należała do Hydrona.
Ale coś było nie
tak. Słyszał ryk smoka, który nie był Heliosem. Drago. Czyli Dan Kuso tu był, a
to komplikowało plany. Nie chciał mieć zrozpaczonego po ujrzeniu martwych
kumpli dzieciaka na łbie, bo pozbycie się Kuso póki co nie wchodziło w grę.
Musiał dorwać Zenohelda.
– Gus, ruszamy natychmiast!
Jednak zamiast
swojego wiernego sługi i jego bakugana napotkał opustoszały hangar z
nieruchomym Niszczycielem. Poczuł, jak krew zamienia się w lód. Rozejrzał się
dokładniej, choć otoczenie zaczęło wirować. Gdzie Jessie? Gus go zdradził?
– Spectra, on tam leży – odezwał się jego bakugan i wskazał
na odległy kąt hangaru, gdzie za kilkoma skrzyniami spoczywał związany Grav.
W jego głowie
eksplodowało kolejne tysiąc pytań, gdy przed oczami mu błysnęło i w następnej
sekundzie leżał na posadzce. Wpatrywał się w szoku w sufit, nim jego umysł
zarejestrował ostry ból, który promieniował gdzieś w okolicy mostka. Nie
słyszał, co mówił Helios, bo do jego uszu doszedł dźwięk obcasów.
Tylko jedna osoba
mogła je teraz mieć.
– Jessie – wyszeptał.
Dziewczyna
spojrzała na niego z góry. Pobladła z mocno zaciśniętymi ustami. Fioletowy mgła
ciągle przewijała się przez palce jej dłoni. Ach, więc to było to.
– Czemu?
Próbował wstać, gdy
przycisnęła jego kolano butem do ziemi. Ból stawał się coraz gorętszy w
przeciwieństwie do zimnej plamy rozlewającej się na koszuli. Zacisnął zęby. To
nie mogło się tako skończyć. Złapał ją za kostkę i szarpnął. Straciła równowagę
i wylądowała na nim, wpijając łokieć w ranę. Zlekceważył to i gorączkowo
wpatrywał się w jej twarz.
– Czemu?! – warknął. – Jak?!
– Moja moc jest silniejsza niż myślałeś – odparła.
Ich oddechy mieszały
się razem. Miał ją na wyciągnięcie ręki, mógł jej dotknąć. Jednak zamiast tego
patrzył w jej oczy. Nienawiść, strach i wstręt migotały w nich, przeszywając go
na wskroś i raniąc bardziej. Gdzie była miłość? Podziw?
– Od jak dawna?
Przechyliła głowę i
podniosła się, mrużąc oczy.
– Tygodnia. Ocknęłam się z twojej obrzydliwej fantazji.
Tydzień. Siedem
dni. Tyle chowała to przed nim. Tak długo. A on się nie zorientował. Ogarnęła
go złość. Chciał jej dać wszystko, a ona go zdradziła.
– Zdradziłaś mnie – syknął, próbując ruszyć dłonią.
– Niby czemu miałabym nie? Zraniłeś mnie, Spectra. Zabiłeś
moich przyjaciół – Przez jej twarz przemknął cień furii, a moc buchnęła
energią.
– Chciałem ci dać wszystko!
– Nie, Spectra. Chciałeś zdobyć wszystko. A ja ci już
powiedziałam – uśmiechnęła się smutno, unosząc rękę. Jej oczy na ułamek sekundy
straciły w sobie coś ludzkiego. – To nie jest miłość. To obsesja.
Cios fioletowej
masy spadł na niego, lecz nie towarzyszył mu ból. Czuł tylko jak ciągnie go w dół,
odrywając od ciała. Jessie podniosła się i obróciła. Odgłos obcasów oddalał się
równo z zwalniającym rytmem jego serca.
W końcu skrwawiona rękawiczka
padła bezwładnie na podłogę.
Cieszę się, że się spodobało ^^ Za często czytałam już z motywem, że ofira yandere albo ma syndrom sztokholmski albo po ludzku nie ma jak uciec, więc zmieniłam to XD Yes, poważniejsza i lekko już psychiczna po "miłości" Spectry ^^'' A co do Jess jako mroczna królowa to zawsze mogę napisać one/two shota o tym, ciekawy koncept!
OdpowiedzUsuńTru XDDD Nie no moc po co istnieje XDD Kurde pogoda pod pisanie, a ja do tej pory w książkach tonę, a muszę jeszcze powtórzyć zaraz
OdpowiedzUsuńto może trochę zająć, szkoła nie oszczędza XDD
OdpowiedzUsuń